Siła ducha i spokój życia - Orison Swett Marden - ebook + audiobook

Siła ducha i spokój życia ebook

Orison Swett Marden

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Siła ducha i spokój życia” to ponadczasowa klasyka literatury motywacyjnej, fascynująca podróż w głąb ludzkiego umysłu, która odmieni twoje postrzeganie świata i samego siebie. Orison Swett Marden prezentuje praktyczne techniki mentalnego i duchowego rozwoju, które pomogą ci pokonać strach, negatywne emocje i ograniczające przekonania. Naucz się, jak wykorzystać 'chemię duchową', by zbudować silny charakter, poprawić zdrowie i przyciągnąć do swojego życia dobrobyt i szczęście. Ta inspirująca lektura pomoże ci znaleźć życie pełne mocy, spokoju i obfitości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 212

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PRZEDMOWA

W dziejach ludzkości nie było nigdy takiego jak teraz ożywienia w kierunku odkrywania tkwiących w ludzkim Duchu możliwości, zwłaszcza zdolności właściwego myślenia. Widownią tego ruchu są obecnie wszystkie kraje świata. We wszystkich częściach świata powstają pod różnymi nazwami szkoły metafizyczne. Jednostki chwytają już fragmenty jednej wielkiej boskiej prawdy, nowej ewangelii nadziei i miłości, filozofii, łagodności i pogody, która wydaje się być przeznaczona do stworzenia zasady wszechogarniającej, zdolnej połączyć wszystkie narody i kierunki filozoficzne we wspólnym dążeniu do wyższego rozwoju ludzkości.

Podstawowa zasada tego wielkiego ruchu metafizycznego odsłoniła cały szereg możliwości kształtowania Ducha, charakteru, ciała oraz zdobywania powodzenia, tym samym niosąc światu niezmierzone błogosławieństwa.

Wszyscy jesteśmy świadomi, że istnieje w nas coś, co nigdy nie podlega chorobie, nigdy nie grzeszy i nigdy nie umiera, jakaś moc poza naszym życiem fizycznym, lecz z niego niewypływająca – moc, która łączy nas z bóstwem i jednoczy z nieskończonością bytu.

Zaczynamy odkrywać po części istotę tej potężnej mocy, która odradza, odmładza, harmonizuje i stwarza odnowę, a ostatecznie doprowadzi nas do stanu błogości, którą instynktownie uważamy za przyrodzone prawo każdej istoty ludzkiej.

Celem niniejszej książki jest właśnie ukazanie w języku prostym i jasnym, wolnym od wszelkich technicznych określeń, zasad tej nowej filozofii, mającej wyzwolić życie z powszedniości i rozterki, i uczynić je godnym istnienia; chodzi też o przedstawienie, w jaki sposób zasady te można poznać i praktycznie stosować w każdym poszczególnym przypadku życia codziennego.

Wzmaga się w ludziach wiara, że „dzieło Boga nie potrzebuje poprawek człowieka”. Zaczynamy odkrywać, że ta sama moc, która nas stworzyła, utrzymuje nas także, odradza, uzdrawia; że lekarstwa na wszelkie choroby istnieją w nas samych, w pierwiastku boskim, będącym prawdą naszego istnienia. Dowiadujemy się, że w każdym człowieku tkwi nieśmiertelna siła zdrowia, która odpowiednio użyta, uleczyłaby wszystkie nasze cierpienia i dostarczyła balsamu na wszelkie rany ludzkości.

Autor stara się wykazać, że ciało jest wyrazem Ducha, odbiciem jego zwykłych stanów; że nasze stany fizyczne są rezultatem myśli, że jesteśmy zdrowi lub chorzy, szczęśliwi lub nieszczęśliwi, starzy lub młodzi, sympatyczni lub odpychający, zależnie od stopnia opanowania naszych procesów psychicznych. Stara się ponadto wykazać, że odnawiając swoje myśli, człowiek jest zdolny odnowić swoje ciało lub przekształcić je wraz z charakterem poprzez zmianę sposobu myślenia.

Książka ta uczy, że człowiek nie musi być ofiarą okoliczności, a może być ich panem; że poza nim nie ma losu kształtującego jego życie i cele; że każdy może stworzyć sobie warunki; że ubóstwo, chorobę i nieszczęście możemy pokonać przez świadome połączenie się za pomocą odpowiedniego myślenia z wielkim źródłem nieskończoności życia, ze źródłem obfitości, zdrowia i harmonii. To świadome połączenie ze Stwórcą, to zharmonizowanie się z nieskończonością bytu jest tajemnicą wszelkiego spokoju, siły i szczęścia.

Autor głosi jedność człowieka z nieskończonością życia i tę wielką prawdę, że z chwilą gdy człowiek zyska pełną świadomość swojej nierozerwalnej więzi z energią twórczą wszechświata, przestanie raz na zawsze odczuwać brak i niedolę. Głosi zasadę, że człowiek może niczym strażnik stać u wejścia swojego Ducha i dopuszczać jedynie myśli przyjazne, mogące tworzyć radość i szczęście, a wykluczać myśli nieprzyjazne, wnoszące cierpienie, rozterki lub niepowodzenie.

Naucza, że „nasz ideał jest przepowiednią tego, czym kiedyś mamy się stać”, że „myśl jest synonimem losu”, że myślą możemy rozterkę przekształcić w harmonię, chorobę w zdrowie, mrok w światło, nienawiść w miłość, ubóstwo i niepowodzenie w pomyślność i szczęście.

Zanim człowiek potrafi wznieść się wyżej, musi najpierw podnieść swoje myśli. Gdy zdołamy ukierunkować nasze myśli w pewien określony sposób, a Ducha utrzymywać otwartego na wielki boski przypływ siły życiowej, posiądziemy tym samym tajemnicę szczęścia i wówczas nastanie nowa era dla ludzkości.

Rozdział 1MOC DUCHA NAD CIAŁEM

Los nasz zależy od naszego myślenia; możemy stać się tym, czym pragniemy być, dokonać tego, czego chcemy, jeśli naszemu pragnieniu towarzyszy nieustannie odpowiednia myśl. „Bóstwo kształtujące nasze losy jest w nas samych; jest naszą własną jaźnią”.

Na długo przed śmiercią Henry'ego Irvinga lekarz ostrzegał go, by nie grał swojej słynnej roli w sztuce „Dzwony” z powodu ogromnego napięcia emocjonalnego, w jakie wprawiała go ta rola. Ellen Terry, przez długie lata pierwsza aktorka jego grupy teatralnej, w swojej biografii pisze o nim następująco:

„Ilekroć słyszał dźwięk dzwonów, serce biło mu tak, że omal nie pękło. Za każdym razem bladł straszliwie, a nie było w tym sztuczki aktorskiej, lecz wyobraźnia tak silnie oddziaływała na ciało.

Jego śmierć jako Mateusza, śmierć człowieka silnego, zdrowego, była zupełnie inna od wszystkich podobnych scen, jakie odtwarzał na deskach teatru. W tej roli umierał rzeczywiście – z tak ogromną intensywnością uczucia przeżywał śmierć. Oczy stawały mu w słup, twarz stawała się szara, a wszystkie członki kostniały.

Nic więc dziwnego, że za pierwszym złamaniem zakazu lekarza, kiedy Irving wystąpił w „Dzwonach”, jego serce nie zdołało wytrzymać strasznego napięcia. W dwadzieścia cztery godziny po owym odtworzeniu śmierci Mateusza zakończył życie.

Lekarze zapewniają, że już następnego wieczoru po „Dzwonach”, grając Becketta, był przez cały czas umierający. Tylko wielkie podniecenie grą i ożywiający wpływ widowni opóźniły o parę godzin zgon.

Aktorzy często doświadczają, że występując mimo choroby, chwilowo zapominają całkowicie o swoich cierpieniach i dolegliwościach, podtrzymywani osobistą ambicją i oszałamiającym wpływem widowni. Edward H. Sothern powiada, że na scenie czuje ogromne spotęgowanie czynności mózgu, idące w parze z podnieceniem fizycznym. „Nawet powietrze, które wówczas wdycham, wydaje mi się bardziej pobudzające. Zmęczenie opuszcza mnie podczas wejścia na scenę i nieraz odegrałem rolę, nie czując żadnych dolegliwości, gdy właściwie powinienem leżeć w łóżku jako pacjent”.

Sławni mówcy, wielcy kaznodzieje i znakomici śpiewacy przytaczają podobne fakty ze swojego życia.

„Imperatywna konieczność” zmuszająca aktora do jak najlepszej gry, bez względu na to, czy ma na nią ochotę czy nie, jest siłą, której zwykłe cierpienie czy dolegliwość fizyczna nie są w stanie stłumić. Nieraz wydaje nam się, że nie potrafimy w żaden sposób podjąć potrzebnego wysiłku, a jednak w decydującej chwili, pod naporem konieczności – imperatywnej, despotycznej – przychodzi nam z pomocą ukryta w nas siła, odpowiadając na nasze wezwanie. Wtedy spełniamy to, co wcześniej wydawało się niemożliwe.

Piosenkarze czy aktorzy niezwykle rzadko są zmuszeni przez chorobę do odwołania swojego występu; natomiast nie mając zajęcia lub podczas wakacji, znacznie częściej chorują. Zwykli oni mówić, że nie mogą sobie pozwolić na chorobę, gdy czeka ich praca.

„Nie chorujemy – twierdził pewien aktor – gdyż nie stać nas na to. Rządzi nami 'mus'; i chociaż nieraz się zdarzało, że jako osoba prywatna niewątpliwie pozostałbym w łóżku, mając wystąpić na scenie, musiałem zwalczyć atak choroby.”

Nie jest fikcją, że siła woli jest najlepszym środkiem wzmacniającym, a aktorzy dobrze o tym wiedzą, że muszą zawsze mieć sporą jej dawkę pod ręką. Znałem aktora cierpiącego na bóle reumatyczne, który nawet o lasce nie mógł przebyć drogi z domu do teatru; z chwilą jednak, gdy usłyszał głos wzywającego go inspicjenta, wchodził na scenę z zupełną swobodą, całkowicie zapominając o bólach, które przed chwilą tak bardzo mu dokuczały. Silniejsza pobudka unicestwiała słabszą, czyniąc go chwilowo nieczułym na cierpienie. Inna myśl, namiętność czy wzruszenie zabijały ból, który po odegraniu roli na powrót czynił z aktora owego kalekę.

Podczas bitwy pod Appomattox generał Grant strasznie cierpiał z powodu reumatyzmu; ujrzawszy białą flagę, obwieszczającą, że Lee gotów się poddać, z radości nie tylko zapomniał o swojej chorobie, lecz został z niej wyleczony – przynajmniej na pewien czas.

Ogromny wstrząs nerwowy spowodowany trzęsieniem ziemi w San Francisco przywrócił władzę w kończynach człowiekowi sparaliżowanemu od piętnastu lat. Opowiadano wtedy o wielu „cudownych” uzdrowieniach. Ludzie od dłuższego czasu bezsilni i ledwo mogący się utrzymać na nogach, w chwili strasznej katastrofy i w obliczu groźnej sytuacji pracowali jak siłacze, dźwigając na ramionach dzieci i dobytek, by umieścić je w bezpiecznym miejscu.

Nie możemy nigdy wiedzieć, ile zdołamy wytrzymać, dopóki nie zostaniemy wystawieni na próbę. Matka, która sądziła, że nie przeżyje śmierci dziecka, musiała kolejno pochować wszystkie dzieci i męża, ponadto utracić dorobek całego swojego życia, a mimo to zachowała siłę do życia. W potrzebie odzywa się w nas głęboko ukryta siła, zdolna sprostać wszystkiemu. Strachliwe dziewczęta, wzdrygające się na samą myśl o śmierci, w tych tragicznych chwilach wkraczały w krainę cienia bez lęku. Nieuniknionemu niebezpieczeństwu umiemy stawić czoła. Człowiek odważnie kładzie się na stole operacyjnym, nawet wtedy, gdy zdaje sobie sprawę, że operacja nie zawsze kończy się powodzeniem. Ten sam człowiek gotowy jest umrzeć ze strachu przed jakimś nieokreślonym niebezpieczeństwem. To właśnie niepewność wywołuje strach, który swym zabójczym działaniem zatruwa wyobraźnię i czyni z nas tchórzy.

Człowiek cofający się przed ukłuciem szpilki i w zwykłych warunkach nie pozwalający sobie wyrwać zęba bez znieczulenia, znalazłszy się w miejscu pozbawionym lekarza, znosi amputację ręki lub nogi spokojniej, niż w domu zniósłby wycięcie odcisku.

Widziałem wielu żołnierzy idących w śmiertelny bój bez cienia strachu. W każdym z nas tkwi bowiem jakaś siła, która w chwili katastrofy podtrzymuje nas i czyni zdolnymi do przetrwania wszystkiego. Tą ukrytą siłą jest Bóg, który w nas żyje.

W Deadwood, miejscowości leżącej w południowej Dakocie, opowiadano mi, że w dawnych czasach, zanim dotarły tam zdobycze cywilizacji, takie jak telegraf, kolej czy telefon, mieszkańcy musieli sprowadzać lekarza z odległości około dwustu kilometrów, przez co pomoc lekarska była niedostępna dla biednych ludzi. Skutek był taki, że nauczono się polegać na własnej sile wewnętrznej, a lekarza wzywano bardzo rzadko, w razie nieszczęśliwego wypadku lub ciężkiej choroby. Całe pokolenia wychowywały się bez pomocy lekarskiej. Na pytanie, czy nigdy nie chorują, otrzymałem odpowiedź: „Nie, nie chorujemy, po prostu dlatego, że musimy być zdrowi. Nie możemy sobie pozwolić na lekarza, a gdybyśmy nawet mogli, sprowadzenie go tutaj trwałoby tak długo, że chory mógłby umrzeć przed jego przybyciem”.

Jednym z najgorszych skutków rozwoju cywilizacji jest osłabienie w nas wiary w siłę odporności wobec choroby. Oczekuje się jej, uprzedza jej nadejście i w rezultacie choroba przychodzi. Aptekę mamy na wyciągnięcie ręki i lekarza również, i właśnie owa możliwość wezwania w każdej chwili lekarza lub zakupu leków czyni ludzi coraz bardziej zależnymi od pomocy z zewnątrz, a mniej zdolnymi do pokonywania niedyspozycji.

Nie ulega wątpliwości, że zwyczaj ciągłego wzywania lekarza, panujący w niektórych rodzinach, znacznie przyczynia się do rozbudzenia w dziecku stanu chorobowego. Na najlżejszą oznakę jakiegoś zaburzenia w organizmie niejedna matka od razu zasięga pomocy lekarskiej, w wyniku czego w wyobraźni dziecka tworzą się obrazy choroby, lekarza i lekarstw, pozostawiając fatalny ślad na całe życie.

Nadejdzie czas, kiedy pojęcia dziecka i lekarstwa będą się wzajemnie wykluczać. Jeśli dzieci będą otaczane odpowiednią atmosferą myślową, gdy przyzwyczaimy je do myśli pełnych miłości, prawdy i harmonii, rzadko będą potrzebowały lekarza czy apteki.

Już teraz żyją dziesiątki tysięcy ludzi, którzy od wielu lat nie brali lekarstw i nie chodzili do żadnego lekarza. Coraz bardziej wzmaga się przekonanie, że nadejdzie czas, kiedy wiara w potrzebę wzywania kogoś, by nas naprawiał i poprawiał dzieło Boga, będzie należeć do przeszłości. Stwórca nie mógł uzależnić szczęścia, zdrowia i dobrobytu ludzi od sąsiedztwa lekarza. Najdoskonalszego ze swoich stworzeń nie mógł zdać na łaskę przypadku, ciężkiego losu lub „przeznaczenia”; nie mógł uczynić życia i zdrowia swoich dzieci zależnymi od bliskości środków leczniczych; nie mógł umieścić ich tam, gdzie życiem, zdrowiem i szczęściem rządzi ślepy przypadek, jak istnienie w pobliżu jakiejś rośliny lub minerału zawierającego potrzebny środek leczniczy.

Czy nie lepiej wierzyć, że środki przeciw wszelkim cierpieniom Bóg złożył w Duchu samego człowieka, gdzie w każdej chwili są mu dostępne, zamiast sądzić, że umieścił je w ziołach i minerałach znajdujących się na drugim krańcu Ziemi i dostępnych tylko niewielkiej części ludzkości, gdy niezliczone miliony umierają, nie wiedząc o ich istnieniu? W każdym człowieku istnieje utajona moc niezniszczalnego życia, nieśmiertelny pierwiastek zdrowia, który odpowiednio rozwinięty uleczyłby wszystkie nasze dolegliwości i dostarczył balsamu na wszelkie rany, jakie zadaje nam świat.

Niezwykle rzadko zdarza się, by ktoś poddał się chorobie, mając wziąć czynny udział w jakiejś uroczystości. Ludzi chronicznie chorych wyleczono nieraz przez złożenie na nich wielkiej odpowiedzialności. Śmierć któregoś z członków rodziny, utrata majątku lub inne nieszczęście wyrywało ich nagle z odrętwienia i odciągało ich myśli od osobistych cierpień i dolegliwości, które też stopniowo znikały.

Tysiące ludzi, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa dawno by umarli, cieszy się dziś względnym zdrowiem jedynie dzięki temu, że konieczność wyrwała ich z kręgu smutnych myśli i zmusiła do troski o innych, pracy dla nich i zajmowania się ich losami.

Mnóstwo ludzi położyłoby się do łóżka, gdyby mogli sobie pozwolić na ten luksus, lecz potrzeba nakarmienia głodnych, ubrania dzieci i inne obowiązki dyktowane życiową koniecznością zmuszają ich do pracy, bez względu na to, czy mają do niej siły, czy nie.

Jak wiele świat zawdzięcza temu imperatywowi konieczności – temu energicznemu wysiłkowi, na jaki zdobywamy się w chwili rozpaczy, gdy pozbawieni wszelkiej pomocy z zewnątrz, zmuszeni jesteśmy zebrać wszystkie siły, jakie w nas drzemią, by wydostać się z trudnej sytuacji.

Mnóstwo wielkich rzeczy dokonało się w świecie pod naciskiem tej konieczności, pod nieubłaganym przymusem. Konieczność to nieoceniona motywacja, która pomogła ludziom przezwyciężyć nieprawdopodobne przeszkody i dokonać prawdziwych cudów. Każdy wartościowy człowiek czuje w sobie siłę, która go ciągle pcha naprzód i zmusza do ustawicznego doskonalenia się. Chętnie czy niechętnie wytrwa jednak przy swoim zadaniu, popychany ową wewnętrzną pobudką.

Właśnie ten uporczywy „mus”, ta konieczność, towarzyszy naszym krokom, podnieca nas i popędza, każe znosić trudy, niewygody, spełniać ciężką pracę i przezwyciężać pokusy kuszące życiem bez odpowiedzialności.

PODSUMOWANIE

Pamiętaj, że twój los zależy od twoich myśli – staraj się kształtować swoją rzeczywistość poprzez odpowiednie nastawienie umysłu.

Wykorzystuj siłę woli jako narzędzie do pokonywania trudności i chorób – nie poddawaj się łatwo fizycznym dolegliwościom.

Rozpoznaj, że w sytuacjach kryzysowych lub pod wpływem silnych emocji możesz przekraczać swoje zwykłe ograniczenia – uwierz w swój ukryty potencjał.

Naucz się polegać na własnej sile wewnętrznej zamiast nadmiernie polegać na zewnętrznej pomocy medycznej – wzmacniaj swoją naturalną odporność.

Unikaj ciągłego skupiania się na chorobach i lekach, szczególnie w przypadku dzieci – twórz atmosferę zdrowia i pozytywnego myślenia.

Rozwijaj w sobie przekonanie, że posiadasz wewnętrzną moc uzdrawiania – szukaj rozwiązań najpierw w sobie, a dopiero potem na zewnątrz.

Wykorzystuj „imperatyw konieczności” jako motywację do działania i przezwyciężania trudności – nie poddawaj się, gdy czujesz, że musisz coś zrobić.

Pamiętaj, że wiele wielkich rzeczy zostało dokonanych pod presją konieczności – pozwól, by wyzwania popychały cię do rozwoju i doskonalenia się.

Rozdział 2UBÓSTWO JAKO SŁABOŚĆ DUCHA

Najgorszą stroną ubóstwa jest myśl o ubóstwie. Przekonanie, że jesteśmy ubodzy i musimy nimi pozostać, stanowi fatalną przeszkodę uniemożliwiającą wydobycie się z istniejącego stanu. Myśl o ubóstwie więzi nas w stanie ubóstwa i wytwarza warunki ubóstwa.

Ubóstwo jest stanem nienormalnym. Sprzeciwia się ludzkiej naturze. Jest zaprzeczeniem boskości w człowieku. Bóg nie chciał, by któreś z jego dzieci było żebrakiem lub niewolnikiem. W cudownej konstrukcji człowieka nic nie wskazuje na to, że został stworzony do życia w ubóstwie. Jego przeznaczenie jest wyższe niż ustawiczna niewola dla zdobycia chleba.

Nikt nie może w pełni rozwinąć swoich sił, wydobyć swoich najlepszych cech, dopóki bieda ciąży mu u nóg niczym ołów, dopóki jest ograniczony, gnębiony, zdany na łaskę przygnębiających go warunków. Biedak zmuszony walczyć o zaspokojenie najniezbędniejszych potrzeb nie może być niezależny. Nie może uporządkować swojego życia; często nie może sobie pozwolić na wypowiedzenie swojego poglądu ani nawet na posiadanie osobistych przekonań. Nie może nawet żyć godnie i zdrowo.

Kto chce, niech śpiewa hymny na cześć ubóstwa, niemniej pozostaje ono w swej ostatecznej formie przekleństwem, które ogranicza ludzką naturę, zabijając w niej ambicję. Pozbawia radości i nadziei, a często rozwija w człowieku najgorsze popędy i niszczy miłość u ludzi, którzy w innych warunkach mogliby żyć szczęśliwie.

Dla przeciętnego człowieka trudno jest zachować swoją wartość pod naporem nędzy. Przygnębiony, zakłopotany, zadłużony, zmuszony liczyć się z każdym groszem, nie może w żaden sposób zachować godności i szacunku dla siebie, które pozwalają człowiekowi chodzić z podniesioną głową i swobodnie patrzeć ludziom w oczy. Niewątpliwie istniały dusze niezwykle rzadkie i piękne, które mimo skrajnej nędzy pozostawiły po sobie świadectwo życia dostojnego i które ludzkość na wieki zachowa w pamięci; z drugiej jednak strony ileż to istot ludzkich nędza wtrąciła w bezdenną otchłań!

Wszędzie widzimy ślady gnębiącego, tłoczącego się, zatruwającego ubóstwa. Potworne jego ślady napotykamy codziennie. Widzimy je na twarzach przedwcześnie postarzałych i w smutnych oczach dzieci, które nie zaznały dzieciństwa i od urodzenia noszą na sobie piętno przekleństwa nędzy. Widzimy, jak cieniem smutku przesłania młode twarze, niszczy najpiękniejsze ambicje i każe więdnąć najświetniejszym zdolnościom.

Ubóstwo jest znacznie częściej przekleństwem niż błogosławieństwem, a ci, którzy je sławią, na pewno nie chcieliby się poddać jego ciężkim warunkom. Pragnąłbym każdego młodego człowieka napełnić najwyższym strachem i obrzydzeniem do ubóstwa; pragnąłbym dać mu odczuć gorycz, poniżenie i wszystkie stąd płynące zabójcze skutki.

Ubóstwo spowodowane nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nie jest hańbą. Współczujemy ludziom, którzy w wyniku choroby lub nieszczęścia popadli w ubóstwo. Hańbą jest jednak, gdy człowiek nie czyni wszystkiego, co w jego mocy, aby poprawić swoją sytuację.

Potępiam dlatego ubóstwo, którego można było uniknąć, a które jest wynikiem rozpusty, niedbalstwa, niezaradności, braku systematyczności w pracy lub lenistwa; potępiam ubóstwo spowodowane brakiem należytego wysiłku, bezmyślnością lub jakąś inną przyczyną, której można by zapobiec. Każdy człowiek powinien się wstydzić ubóstwa spowodowanego przez jego winę, nie tylko dlatego, że świadczy ono niekorzystnie o jego zdolnościach i pozwala ludziom myśleć o nim negatywnie, lecz także dlatego, że on sam musi o sobie myśleć negatywnie.

Dla wielu ofiar ubóstwa najgorsze zło tkwi w braku wiary, że potrafią wydostać się z nędzy. Słyszą ustawicznie, że biednym ludziom wiatr zawsze wieje w oczy i nie mają szans na poprawę ciężkich warunków; że system kapitalistyczny zmusi ich niebawem do pracy dla innych, aż stopniowo tracą wiarę we własne siły i popadają w stan beznadziejności.

Nie znaczy to, że nie zauważam wcale bezlitosnych, okrutnych praktyk wielu bogaczy, nieuczciwego postępowania i warunków stworzonych przez rozmaitych polityków i finansistów; pragnę jednak pokazać biedakowi, że mimo wszystko mnóstwo ludzi biednych polepsza swoje warunki życiowe, więc i on nie powinien tracić nadziei. Sam fakt, że z roku na rok tylu ludzi wydobywa się z sytuacji, którą uważa on za nieprzezwyciężoną przeszkodę, uniemożliwiającą poprawę stosunków, powinien go przekonać, że i on potrafi opanować nieprzyjazne warunki.

Z chwilą, gdy człowiek traci zaufanie do siebie, następuje w nim stopniowy zanik zdolności mogących mu pomóc w zdobyciu powodzenia, a życie staje się jedną męczarnią. Traci ambicję i energię, nie przywiązuje wagi do swojego wyglądu zewnętrznego, nie zadaje sobie trudu, by jego praca wypadła należycie, staje się pod każdym względem opieszały i niedbały, a w rezultacie coraz mniej zdolny do przezwyciężenia ubóstwa. Nie mogąc zachować pozorów i żyć na takim poziomie jak bogaci sąsiedzi, ludzie biedni często tracą odwagę i nie próbują w danych warunkach urządzić się możliwie najlepiej. Nie wykorzystują całej swojej energii i nie starają się nawet przezwyciężyć swojego ubóstwa. Najbardziej zaś paraliżujący wpływ na charakter wywiera skłonność do pogodzenia się z ciężkimi warunkami, zamiast uważania ich za coś nieprawidłowego i zwalczania ze wszystkich sił.

Samo ubóstwo nie jest jeszcze takim złem, jak myśl o ubóstwie. Przekonanie, że jesteśmy ubodzy i takimi musimy pozostać, fatalnie oddziałuje na człowieka. Ten stan Ducha, to bierne trwanie w ubóstwie, przyzwyczajanie się do niego, stopniowe wyrzekanie się walki z nim, wywiera niszczycielski wpływ.

Ciągłe wpatrywanie się w ciemną, gnębiącą, beznadziejną biedę zabija energię i paraliżuje ambicję. Dopóki człowiek otacza się atmosferą ubóstwa, żywiąc w sobie i promieniując myślami o ubóstwie, dopóty będzie bezsilny. Żywiąc myśli żebracze, zawsze będziesz żebrakiem, myśli o ubóstwie uczynią cię człowiekiem ubogim, a myśląc o niepowodzeniu, ściągniesz na siebie niepowodzenie.

Obawiając się ubóstwa, czując przed nim strach, żywiąc lęk, że na starość możesz pozostać bez środków do życia, tym samym spowodujesz owo ubóstwo, gdyż ustawiczne obawy wyczerpują twoją energię, osłabiając ufność we własne siły i czyniąc cię coraz mniej zdolnym do walki z trudnymi warunkami.

Magnes przyciąga do siebie tylko przedmioty do niego podobne. Jedynym organem, którym człowiek może cokolwiek przyciągać, jest jego umysł, a umysł ten jest taki sam, jak żyjące w nim myśli; jeśli w umyśle człowieka tłucze się strach lub myśli o ubóstwie, na nic nie zdadzą się żadne wysiłki – taki umysł musi przyciągać ubóstwo.