Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przygoda, historia i magia – w nowej, pasjonującej powieści Kiran Millwood Hargrave dla młodych czytelników! Poznajcie Sofię, literacką siostrę Isabelli „z atramentu i gwiazd”.
„W ruinach dawnego klasztoru na przedmieściach Sieny pewna dziewczynka zbudziła się ze snu w kaplicy cmentarnej (…). Nad jej głową niczym lśniący baldachim zwisała girlanda ze złoconych paliczków stóp, w popękanych ścianach tkwiły zaś zęby, rozsiane jak gwiazdy na nocnym niebie.
Ale ona się nie bała. Ten budynek ze złotych kości był jej domem, a tego dnia przypadały jej dwunaste urodziny”.
Dla Sofii miał to być dzień wyjątkowy. Mama, która zazwyczaj spędzała godziny na misternym rzeźbieniu ozdób i pudełek z kości (a robiła to jak nikt inny!), obiecała, że tym razem będą świętowali jak należy, całą rodziną. Musi tylko ostatni raz wybrać się do miasta, a potem „koniec z tym”. Kiedy wróci, Sofia dostanie swoje wymarzone przyjęcie i podarunek o wiele cenniejszy – „prawdę”.
Jednak prawda nie miała zostać ujawniona… Tego dnia mama nie wróciła do kościanego domu, a Sofia i jej młodszy brat Ermin trafili do klasztornego sierocińca. Jedynym wyjściem była ucieczka.
Gdzie zaprowadzą dzieci labirynty podziemnych ulic włoskiego miasteczka znaczone śladem z kości i skrzeczeniem ptaków? Kim jest nowo poznany towarzysz ich podróży? Jakie tajemnice kryją wieże Sieny? I czy Sofia zobaczy jeszcze mamę?
Kolejna po Dziewczynce z atramentu i gwiazd oraz Wyspie na końcu świata mroczna i piękna opowieść pióra młodej brytyjskiej autorki zaprowadzi was tym razem do serca Włoch, na toskańskie wzgórza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 216
Mojej redaktorce, Rachel Leyshon,
za bezcenne lekcje, wyrazistą strukturęoraz inne skarby, które mi podarowała
W
Tamtego dnia Sofia szpiegowała.
Razem z Erminem do późna bawili się na wzgórzu koło domu. Odkąd mama przestała przyjmować zlecenia, dni zaczęły przypominać długie, pozbawione formy połacie czasu, ciągnące się jak okiem sięgnąć niczym widok ze szczytu wzgórza. Świadkiem zabaw rodzeństwa były przycupnięte u stóp wzgórza ruiny klasztoru i gaj oliwny po prawej stronie za studnią.
Zagajnik posadzono, kiedy jeszcze mieszkali tu mnisi. Z oliwek robili oliwę, chleb, mydło i wiele innych produktów. Mama nazywała ich nawet zakonem oliwnym.
Poniżej wzgórza płynęła rzeka: była to jedna z podziemnych rzek, które przecinały Sienę niczym plecionka ukrytych szwów. Żadna nie wypływała na powierzchnię. Były tak głęboko, że Sofia nie wierzyłaby, że istnieją, gdyby nie chłodna, krystalicznie czysta woda, której każdego dnia nabierała ze studni.
Odżywiane światłem słońca i wodą podziemnej rzeki, drzewa oliwne rosły bujne, a ich gałęzie ciasno się ze sobą splatały. Patrząc na gaj oliwny, Sofia zastanawiała się, czy wszystkie rzeczy w naturze z czasem zaczynają się zrastać w jedno, jeśli tylko mają taką możliwość.
Ich świat skurczył się teraz do tego zagajnika. Mama była przekonana, że ospa wciąż grasuje na ulicach Sieny, więc zabroniła dzieciom wychodzić poza granice dawnego klasztoru, które wyznaczało stare, poskręcane drzewo. Sofia miała wrażenie, że jej wspomnienia z miasta zaczynają coraz bardziej przypominać senne marzenia – były wyblakłe jak stare ubranie, ale jednocześnie miękkie i przyjemne w dotyku.
Mimo to Sofia i Ermin nie czuli się źle z tym, że nie mogą przebywać w mieście. Kiedy nad ziemią zwisała gęstwina srebrzystych liści, a gałęzie uginały się pod ciężarem czarnych, słono-słodkich oliwek, zagajnik stawał się miejscem nieomal magicznym. Łatwo można było się zgubić w plątaninie poskręcanych gałązek, szczególnie po zmroku. Ale Ermin i Sofia wychowali się tu i znali wszystkie ścieżki jak własną kieszeń. Zawsze potrafili znaleźć drogę na górę, do niedużej studni na zboczu wzgórza.
Zwykle wracali do domu długo po zapadnięciu zmierzchu. Dzięki temu mama mogła pracować w spokoju. Tamtego wieczoru usta szczypały Sofię od zawartej w oliwkach soli. Dziewczynka nagle nabrała ochoty na małe, słodkie truskawki rosnące w nawożonej kośćmi glebie przed domem. Zostawiła więc Ermina, który akurat był zajęty rzucaniem oliwek Korvitowi, i ruszyła w stronę kapliczki.
Wyłoniła się z cienistego gaju i wyszła w granatowy mrok nocy, gdy nagle jej uwagę przykuł jakiś blask. Dziewczynka zobaczyła, że tuż przed nią, przywiązany do słupa przed domem, stoi siwy koń odziany w srebrną uprząż z ozdobnymi piórami – jego sierść lśniła jak księżyc.
Czy to możliwe, żeby mama w końcu zgodziła się przyjąć jakiegoś klienta?
Koń uniósł głowę znad krzaczków truskawek. Choć Sofia wiedziała, że to niemożliwe, zdawało jej się, że zwierzę spogląda na nią gniewnie. Uznała, że nie będzie się z nim wykłócać o truskawki z tego krzaka i tym razem zadowoli się lekko przejrzałymi owocami, które zwykle zbierali na dżem. Ostrożnie obeszła konia, z dala omijając jego mocny zad, po czym po cichu przemknęła się do domu, nie chcąc przeszkadzać mamie i jej gościowi.
W domu było tak chłodno jak w zagajniku. Wydawało się, że księżycowa poświata chroni budynek przed zmianą temperatury niezależnie od tego, czy na zewnątrz było za ciepło czy za zimno. Drzwi do pracowni mamy były uchylone, a ze środka docierało światło świecy. Sofia przycisnęła się do ściany i powoli ruszyła w stronę leżącej na stole misy z czerwonymi owocami.
Nagle ciszę przerwał skrzek. Dziewczynka zamarła. Obawiała się, że Korvit przyleciał za nią i lada moment ją wyda. Po chwili dźwięk rozległ się jeszcze raz. Teraz Sofia miała już pewność, że dochodzi z pracowni mamy.
Odgłos był mniej przyjemny niż krakanie Korvita. Pobrzmiewał w nim jakby metaliczny klangor. To skrzek sroki. Mamę odwiedził pewnie ktoś ze straży przybocznej księżnej, bo tylko strażnicy byli władni rozkazywać tym ptakom, które dniem i nocą krążyły po mieście.
Sofia zacisnęła zęby. Nigdy nie lubiła srok. Miały w oczach coś wyrachowanego i przenikliwego. Prawie jak ludzie. Sprawiały wrażenie wszechwiedzących. Jakby nie można było nic przed nimi ukryć.
Sofia przysunęła się bliżej drzwi, chcąc przyjrzeć się dokładniej gościowi mamy. Może przyniósł obojczyk zmarłej kochanki, z którego trzeba będzie zrobić pochwę na miecz, albo paliczek do przerobienia na klucz? Może mama znów zacznie przyjmować zlecenia od ludzi z miasta?
Nie odrywając się od ściany, Sofia dyskretnie zajrzała do pracowni. Najpierw zobaczyła srokę. Była duża i okryta kapturem ze srebrzystej siatki, takim, jakie zwykle miewają sokoły, dlatego nie zauważyła dziewczynki. Jej szpony były ozdobione jakimś metalem szlachetnym. Siedziała przycupnięta na ramieniu kobiety, a nie strażnika.
Nieznajoma była wysoka. Stała przodem do mamy, więc Sofia nie widziała jej twarzy. Kobieta miała na sobie przepiękny srebrny płaszcz, który lśnił jak lustro wody. Teraz wyciągnęła rękę do sroki, by uspokoić ptaka, który najwyraźniej wyczuł obecność Sofii.
– Cicho bądź, Orsa. – Spod koronkowych mankietów wysunęły się szczupłe, delikatne nadgarstki. Włosy nieznajomej były schowane pod siateczką srebrzystego welonu.
Sroka posłuchała jej i z trzaskiem zamknęła dziób.
– Tak jak wyjaśniałam – odezwała się przyciszonym głosem kobieta. – Proszę potraktować to nie jak propozycję, lecz jak polecenie.
– A jeśli odmówię? – W głosie mamy słychać było napięcie, jakiego Sofia nigdy wcześniej u niej nie wyczuła. To był strach.
– Zapomina pani, z kim rozmawia?
Mama umilkła.
– Chcę pani tylko przypomnieć parę faktów – ciągnęła kobieta. – Być może pani dzieci będą zainteresowane tym, co zrobiła ich matka. Może mieszkańcy Sieny też chętnie by o tym usłyszeli...
– Proszę... – przerwała jej mama. – Nie mogę.
– Ależ właśnie tylko pani może. Zapewniam, że wynagrodzenie będzie sowite.
Rozległo się brzęknięcie i Sofia zobaczyła, że na stół roboczy upada srebrna sakiewka.
– Jutro pani zaczyna.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na błagania mamy, nieznajoma poprawiła usadowioną na swoim szczupłym ramieniu srokę i ruszyła do wyjścia.
Sofia cofnęła się gwałtownie i czmychnęła pod stół, chowając się pod płóciennym obrusem. Uklękła na twardej kościanej podłodze i się skuliła. Po chwili zobaczyła buty tajemniczej kobiety. Spod błyszczącej sukni wystawały misternie haftowane pantofelki – na pierwszy rzut oka przypominały koronkę. Za kobietą unosił się świeży, ziołowy zapach, przywodzący na myśl okłady z mięty, które robiła im mama, kiedy pokąsały ich owady.
Sofia siedziała nieruchomo, dopóki nie usłyszała, że mama zamyka drzwi do pracowni tak mocno, że ze zrobionych z żeber krokwi opada pył. Dziewczynka wyczołgała się spod stołu i spojrzała na drzwi ze znajomymi zawiasami i klamką z kości. Przez chwilę chciała wejść do pracowni i zapytać mamę, kim była ta nieznajoma. Chwila jednak szybko minęła.