Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Magia natury, pokusa władzy i siła miłości w „Księgach Geomanty”.
Ysolda z Deszczowego Lasu próbuje nawiązać kontakt z drzewami, siedząc pod Starszą Olchą. Dziewczyna pragnie usłyszeć głosy natury, tak jak potrafi to jej siostra Hari, obdarzona wyjątkowym darem rozumienia języka lasu. Gdy Hari znika po tajemniczym trzęsieniu ziemi, Ysolda wyrusza na niebezpieczną misję ratunkową. Czy uda jej się odnaleźć siostrę? Czy będzie musiała prosić o pomoc do samą królową wilków?
„Księgi Geomanty” to wciągający cykl fantasy autorstwa Kiran Millwood Hargrave, skierowany do dzieci w wieku od 9 lat. To seria, którą młodzi czytelnicy przeczytają jednym tchem. Charakterystyczni bohaterowie, zaskakujące zwroty akcji i doskonałe opisy czynią z niej pozycję idealną nie tylko dla miłośników gatunku.
Kiran Millwood Hargrave urodziła się w 1990 roku i już od najmłodszych lat marzyła o zostaniu kotem, właścicielką kota lub pierwszą kobietą na Marsie. Zrealizowała tylko jedno z tych marzeń, ale odkryła, że pisanie pozwala wyobrazić sobie wszystko, czego tylko się pragnie. Zanim zaczęła tworzyć książki dla dzieci, pisała wiersze. Jej powieści były wielokrotnie nagradzane. W Polsce ukazały się m.in.: Dziewczynka z atramentu i gwiazd, Wyspa na końcu świata, Nieśmiertelne, Julia i rekin.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Julia i rekin
Nieśmiertelne
Dziewczynka z atramentu i gwiazd
Wyspa na końcu świata
Sofia, dziewczyna z kościanego domu
Tytuł oryginalny: In the Shadow of the Wolf Queen Redaktorka prowadząca: Urszula Pitura Wydawczyni: Natalia Galuchowska Redakcja: Katarzyna Sarna Korekta: Małgorzata Korbiel, Katarzyna Rogowska Opracowanie graficzne okładki: Agata Łuksza
First published in Great Britain in 2023 by Hodder & Stoughton Text copyright © Kiran Millwood Hargrave, 2023 Illustrations copyright © Manuel Šumberac, 2023
Copyright © 2025 for the Polish translation by Joanna Jagiełło
Copyright © 2025 for the Polish edition by Świetlik, an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-002-1
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Dla mojej córki, której pojawienie się na świecie było początkiem mojej największej życiowej przygody
A jeśli wierzchołki drzew to korzenie, które piją z chmur.
– z tomu Vergers Rainera Marii Rilkego
Przed nimi długa droga o wielu zakrętach. Zaczyna się w pniu drzewa.
– z książki The Children of Ash and Elm Neila Price’a
To obudziło świat w taki sposób, w jaki wiatr budzi ze snu znieruchomiałe powietrze.
Wszystko, co niegdyś było spokojne, teraz się poruszyło. Drzewa z Deszczowego Lasu zaczęły się leniwie kołysać, naprężając korzenie, jakby przeciągały się przed wymarszem. Ptaki zerwały się z gałęzi i zawisły nad drzewami jak jedwabne wstęgi. Mrówki zawzięcie przecierały ścieżki w wilgotnej ściółce.
W zimnych, słonych i ciemnych wodach mórz Tarath wieloryby dźwigały swe cielska ku światłu, rekiny opadały na dno, a płaszczki wypływały na powierzchnię, przecinając toń wirującymi ostrzami gładkich ciał.
Otulone chmurami stare góry Drakken falowały, strząsając śnieg z kamiennych wierzchołków.
W korytarzach umarłych, pod falami pływowymi poruszanymi przez ukryty południk, krążyły niespokojnie duchy niczym tygrysy zamknięte w klatkach, które ktoś ograbił z ich dzikiej natury.
Królowa wilków naostrzyła włócznię w zamku zbudowanym z wraków łodzi, zbuntowany władca pochował żonę w dawnej twierdzy, a w wysokich górach pradawna dziewczyna otworzyła pokryte pajęczynami oko i rozprostowała kamienną dłoń, strząsając ze stukotem drobne kamyczki.
Rozbrzmiała muzyka ziemi.
Musieli być gotowi.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Naro, cicho!
Ysolda siedziała po turecku pod ogniście miedzianą koroną Starszej Olchy i próbowała usłyszeć głos lasu. Przycisnęła do piersi bursztynowy amulet, pomarańczowy jak płomień i gładki od ciągłego dotykania. Gołe stopy wcisnęła w mech.
Nara zatoczyła krąg nad jej głową i w tym samym momencie jakiś wróbel zaświergotał, by ostrzec przed rybołowem swoją partnerkę.
– Naro, błagam! – syknęła Ysolda, wpatrując się w bursztyn.
Ptak zawrócił, kłapnął dziobem, musnął policzek dziewczyny nakrapianymi piórami, ale w końcu usłuchał. Nara wiedziała, że gdy Ysolda próbuje się skupić, nie należy jej przeszkadzać.
Dziewczyna ponownie zamknęła oczy i przycisnęła amulet mocniej do serca. Starała się zignorować kwilenie nabzdyczonej Nary i świergot przestraszonego wróbla oraz skierować uwagę na las. Tak bardzo pragnęła usłyszeć szum podziemnych wód i mowę drzew dzielących przestrzeń i czas, przekazujących sobie wiedzę z pokolenia na pokolenie. Hari mówiła przecież, że to cały czas tam jest, wszystkie ich głosy i opowieści.
„One nie używają słów. Możesz spróbować przyrównać ich język do naszego, tłumaczyć usłyszane frazy – »chodź za mną«, »w dół«, »tutaj« – jednak w ten sposób nie zrozumiesz tego, co naprawdę zostało powiedziane. Słowa nie wystarczą. »Głód« czy »miłość« – to niewiele znaczy. Gdy więc ich słuchasz, to nie poszczególne wyrazy usłyszysz. To będzie głos natury, instynkt, pojawiające się w tobie nagle odczucie. I wcale nie trzeba mieć specjalnych mocy, żeby tego doświadczyć. Trzeba po prostu słuchać”.
Jasne. Łatwo jej było tak mówić. Ysolda była daleka od tego, żeby oceniać ludzi po wyglądzie, jeśli jednak tylko wyjątkowe osoby mogły słuchać mowy drzew, każdy od razu pomyślałby o Hari. Ze swoją świetlistą cerą i oczami w niezwykłym odcieniu brązu wyglądała jak ktoś, kto ma dar. Dlatego gdy siostra mówiła, że słuchania można się nauczyć, Ysolda w gruncie rzeczy jej nie wierzyła.
– Chrup. Chrup.
Ysolda znów podniosła powieki. Nara siedziała na omszałej gałęzi. Na jeden ze szponów – długi niczym spiczasty paznokieć – nabiła wielkiego, czarnego chrząszcza. Właśnie odrywała mu po kolei odnóża, zerkając przy tym bezczelnie na Ysoldę, i kłapała dziobem.
– Rybołowy nie jedzą chrząszczy – powiedziała dziewczyna.
Nara odgryzła kolejną nóżkę owada.
Ysolda wzruszyła ramionami, westchnęła ze zniecierpliwieniem i spróbowała raz jeszcze osiągnąć opisywany przez Hari stan, w którym całe ciało staje się jedynie powietrzem i słuchaniem. Jeśli miało się jej to udać, to przecież tylko tutaj, pod drzewem, które zapoczątkowało ten las i na którym zostały zapisane wszystkie słowa ogham, języka drzew. Jednak choć nadal mocno przyciskała do ciała amulet Hari, słyszała tylko burczenie we własnym brzuchu, w dodatku bolała ją szyja i zdrętwiała jej noga.
Ech! Wstała, z wściekłością odrzuciła amulet i wrzasnęła do Nary:
– Prawie mi się udało! Gdybyś tylko nie przestraszyła tego wróbla!!!
Ptak nastroszył pióra, a gniew Ysoldy nagle minął. Z westchnieniem znów opadła na sprężystą, nasączoną deszczem ziemię.
W Deszczowym Lesie panowała wszechobecna wilgoć. To właśnie nadawało temu miejscu niezwykłą barwę szmaragdu, tak żywą, że prawie opalizującą niczym gęste krople dziegciu w kałuży, jakby miała w sobie wszystkie inne kolory: złoty i błękitny, fioletowy i tysiące odcieni zielonego jednocześnie. Las był piękny, choć bywał niebezpieczny dla tych, którzy go nie znali – jego ścieżek i bagien, opowieści i zasad.
Nara przestała już chrupać biednego żuka, sfrunęła z gałęzi i wylądowała tuż przy głowie Ysoldy. Zaczęła ugniatać jej włosy jak jakiś wielki, upierzony kot. Było to nieprzyjemne, a z jej dzioba na warkocz dziewczyny spływały soki z niedawno spożytego posiłku. Ysolda jednak wiedziała, że rybołów chce ją przeprosić na własny ptasi sposób.
– To nie twoja wina. – Wyciągnęła dłoń w stronę Nary, która lekko uszczypnęła ją w palec. – Tak naprawdę byłam bardzo daleko od usłyszenia czegokolwiek.
Dopiero teraz dotarła do niej bolesna prawda. A przecież była taka pewna, że to właśnie dzisiaj wreszcie jej się uda. Gdy się obudziła, aż mrowiły ją stopy, zupełnie jakby same wiedziały, dokąd iść. Zdjęła wiszący przy drzwiach amulet Hari i coś kazało jej się udać właśnie w to miejsce, wytyczyło ścieżkę pomiędzy drzewami i powiodło ją na polanę przy najstarszym drzewie w lesie. To było przyciąganie silniejsze niż błyskawice miotane burzą i sprowadziło ją właśnie tutaj. Tylko po co?
W ich wiosce byli tacy ludzie, którzy w każdym miejscu potrafili wyczuć wodę lub metal, radiesteci, którzy umieli byle patyk naładować swoją mocą tak, że zaraz zaczynał się kołysać, wskazując ukryte strumienie albo złoża srebra czy ołowiu. Innych z kolei nigdy nie dopadłby w lesie głód, tak dobrze znali każdy liść, rodzaje mchu, gatunki owadów i grzybów.
Najbardziej cenni natomiast byli ci, którzy tak jak Hari potrafili słuchać, znali drzewa, rozumieli język ich korzeni i pojęli tajne drogi, którymi przekazywały sobie informacje dotyczące wody lub niebezpieczeństwa – nagłej i nienaturalnej zmiany w otoczeniu. Ponoć nie było w tym magii, lecz czysta uważność, jednak dla Ysoldy, która nie potrafiła ani nic wyczuć, ani zobaczyć tego, czego nie widziała gołym okiem, a już na pewno nie potrafiła rozmawiać z drzewami, miało to wymiar magiczny.
Oczywiście, czuła więź ze swym drzewem-bliźniakiem, które zostało zasadzone w dniu jej urodzin, i podobnie jak jej przybywały lata, jemu narastały nowe pierścienie, jednak ono z nią nie rozmawiało. Las odpowiadał jej tylko ciszą, a ona tak bardzo chciała, żeby wreszcie przemówił.
Z kolei dla Hari mowa drzew była zbyt głośna. Gdy się urodziła, rodzice musieli zrezygnować z domu zbudowanego – tak jak w przypadku reszty domostw we wsi – z drewna (w końcu było go mnóstwo w okolicznych lasach) i postawić nowy – z kamienia. Hari nie mogła mieć nawet drewnianych guzików przy płaszczu, a amulet z bursztynem, który był przecież skamieniałą żywicą Starszej Olchy, wieszała daleko od siebie, na haku, chyba że akurat chciała słuchać.
Teraz, gdy rodzice już nie żyli, Hari ciągała narzekającą Ysoldę na klify, żeby odłupywać czarne, śliskie płyty łupkowe i toczyć je za pomocą belek do domu. Siostry używały ich zamiast drewna do naprawy dachu. Podobnie było z podłogami – wyłożyły je zatrzymującym ciepło piaskowcem. Drewna nie używały nawet do ogrzewania i gotowania, bo Hari słyszała, jak ono wtedy płacze. Paliły tylko torf, co sprawiało, że w domu śmierdziało jak w wędzarni u Clyi, zupełnie jakby spały wśród wiszących śledzi i makreli o mętnych oczach. A i tak, mimo tych środków ostrożności, w niektóre dni Hari musiała zatykać uszy woskiem pszczelim albo kłębuszkami owczej wełny, żeby głosy drzew jej nie męczyły.
W blasku słonecznego popołudnia Starsza Olcha – ze swoimi wypolerowanymi liśćmi i wyraźnie odcinającymi się w jasnym świetle głębokimi rowkami liter alfabetu ogham – olśniewała urodą. Głośne czytanie tych znaków uspokajało Ysoldę: siateczka oznaczała ae, coś w rodzaju gniazdeczka to było ar, a diamencik – oi. Znała te litery tak dobrze jak siostra, nie było to jednak u niej naturalne, lecz wyuczone na pamięć. „To, że komuś coś przychodzi ot tak, a drugi musi się tego nauczyć, wcale nie czyni tej osoby mniej wyjątkową”. Jasne, łatwo powiedzieć.
Ysolda patrzyła, jak słońce rozgarnia jasnymi palcami liście nad jej głową, a drobna mżawka lśni i mieni się światłem, zupełnie jakby sama została uwięziona w bursztynie. Aż mrugnęła, kiedy kilka kropelek wpadło w jej jasnoszare oczy.
Zanim Hari przez swój dar zaczęła mieć zbyt dużo na głowie, by pozwolić sobie na spacery, często przychodziły tu razem, żeby uczyć się alfabetu, opowiadać sobie w nieskończoność historie o tym, jak wyrosło to pradawne drzewo, i o lesie, który niegdyś rozciągał się aż do Lasu Końca Świata i obejmował cały kraj. Ysolda uwielbiała wymyślać opowiastki, choć Hari uważała niektóre za nieco zbyt daleko posunięte i nazywała je kłamstwami. Ysolda uważała natomiast, że nie ma nic złego w puszczaniu wodzy fantazji.
Teraz jednak czekała ją długa droga powrotna, a wkrótce miało się ściemnić. Zbliżało się święto Mabon*, zwiastujące zmianę pory roku, i słońce nie zachodziło już tak powoli jak sfruwające piórko, lecz znikało z nieba niczym nurkujący rybołów.
– Do domu, Naro. – Ysolda zapięła buty, a potem podniosła się z ziemi i odszukała leżący w trawie amulet. Obróciła go w dłoni. Był trochę zbyt duży, wyglądał jak wydłużona kropla deszczu, z czubkiem pofalowanym jak liść dębu, a jego powierzchnia poznaczona była liniami nionu ułożonymi niczym włosie w pędzlu. Nion, czyli jesion, oznaczał „otwórz się”, otwórz się i wysłuchaj lasu.
„Przecież się staram”, pomyślała Ysolda.
Musiała zwrócić naszyjnik, zanim Hari zauważy jego brak, poza tym była strasznie głodna. Zebrana tego ranka garść jeżyn zdawała się odległym wspomnieniem, a Hari miała przyrządzić na kolację zapiekankę z gęsiną, masłem, które sama ubiła, i natką pietruszki z ogródka ziołowego za domem. Ysolda oblizała palce, jakby szukając smaku jeżyn, a w brzuchu zaburczało jej jeszcze głośniej.
Nara poderwała się nagle do lotu i zniknęła z pola widzenia. Nim Ysolda zdała sobie sprawę z jej niecnych zamiarów, ptak zanurkował pomiędzy liśćmi, a ćwierkanie wróbla ucichło.
– Naro! – zawołała Ysolda i wzdrygnęła się, po czym pobiegła w zarośla, gdzie zniknęła jej ptasia przyjaciółka. – Zostaw tego wróbelka w spokoju!
Ysolda była trochę przewrażliwiona, jeśli chodzi o małe ptaszki, choć starała się za dużo o tym nie myśleć. W końcu Hari ostrzegała ją, że jeśli ma zamiar wytresować rybołowa, to i tak nie uda jej się okiełznać jego dzikiej natury. Oczywiście miała rację, chociaż Ysolda uważała, że Sorrell, pręgowana kotka jej siostry, jest znacznie bardziej okrutna niż Nara. W końcu ptak przynajmniej nie bawił się ofiarą, zanim ją zjadł!
Nara pochyliła się nad swoim posiłkiem, zasłaniając go przed wzrokiem dziewczyny szeroko rozpostartymi skrzydłami.
– Naro, chodź już! – popędziła ją Ysolda.
Ptak zwrócił dumną głowę w stronę swojej pani. Z dzioba zwisał mu strzępek szarego futra, a Ysolda poczuła, że przewraca się jej w pustym żołądku.
– Naro, starczy. Do domu!
Rybołów przełknął i schylił dziób po kolejny kęs. Ysolda wyciągnęła dłoń, żeby powstrzymać ptaka, lecz nagle zamarła. Wróble nie mają przecież futra – ani szarego, ani w ogóle żadnego. Zrozumiała, że Nara prawdopodobnie złapała wiewiórkę, ale coś w tym wszystkim było nie tak. Rybołów znajdował się w miejscu pozbawionym paproci i innych roślin, jakby na miniaturowej polance oświetlanej ostatnimi promieniami słońca, podobnej do tej, na której przed chwilą Ysolda próbowała rozmawiać z drzewami. Jednak pod tym, co zostało z zabitego zwierzątka, rósł mech, a mchy rosną przecież tylko w cieniu! Umysł Ysoldy pracował, niestety, zbyt wolno. Gdy raz jeszcze wypowiedziała imię swojej ptasiej towarzyszki i zrobiła krok, żeby ją schwytać, coś zacisnęło się wokół szponów Nary. Ptak prędko rozpostarł skrzydła, żeby odlecieć, ale było za późno.
– Naro!
Sidła zacisnęły się mocniej, a rybołów nagle zniknął niczym kamyk wystrzelony z procy. Ysolda pobiegła za nim, zaczęła przedzierać się przez jeżyny, czując przez cienkie podeszwy bucików z króliczej skóry wbijające się w stopy kolce, które rozdzierały też jej ubrania. Słyszała krzyki Nary tuż przed sobą i choć jej nie widziała, nadal biegła, pomimo że bolały ją nogi, jej serce waliło, a oczy piekły od wypatrywania pupilki.
Była tak skupiona na tym, by ją odnaleźć, że nie zauważyła nagłej zmiany światła, gęstniejącej ciemności ani tego, że grunt stał się grząski. Gdyby zatrzymała się i spojrzała pod nogi, zobaczyłaby korzeń lub kamienie ułożone w kształt X, który w ogham oznaczał niebezpieczeństwo.
Dopiero gdy jakaś obca ręka mocno chwyciła ją w pasie, zdała sobie sprawę, że i ona znalazła się w pułapce.
* Święto Mabon to dawne święto druidzkie, celtyckie, słowiańskie i germańskie – równonoc jesienna przypadająca na noc z 22 na 23 września [przyp. tłum.].
ROZDZIAŁ DRUGI
Ysolda już od dziecka słyszała, co ma robić, gdyby kiedykolwiek bagno zaczęło ją wciągać, choć przecież żaden mieszkaniec Deszczowego Lasu nie byłby tak głupi, żeby się znaleźć w takiej sytuacji. Pamiętała zalecenia: „Żadnych gwałtownych ruchów”, „Rozciągnij się na wodzie”, „Płyń”. Jednak teraz, gdy poczuła, że się zapada, a jej stopy ugrzęzły w zimnym mule, który ją wsysał, i że zaciska się wokół niej silne ramię nieznajomego, wszystkie te rady wyparowały jej z głowy. Wrzeszczała, wyrywała się i na pewno straciłaby równowagę, gdyby ten ktoś nie trzymał jej aż tak mocno.
– Natychmiast przestań! – rozkazał surowo.
– Puść mnie! – Ysolda próbowała podrapać trzymającą ją rękę, a potem ją ugryźć, jednak mężczyzna miał na sobie ubranie z grubo tkanej wełny, której smak był jeszcze bardziej odstręczający niż zapach. Zebrało jej się na mdłości i splunęła. Słyszała popiskiwanie Nary i trzepot jej skrzydeł, jednak nie widziała ani jej, ani tego, kto ją pojmał.
– Naprawdę się uspokój! – znów odezwała się tajemnicza postać.
Teraz zrozumiała, że to jednak nie dorosły mężczyzna, tylko chłopak. Ramię, choć silne jak imadło, było szczuplutkie, a trzymająca ją za ubranie dłoń czarna od brudu.
– Puść mnie! – powtórzyła Ysolda.
– Jeśli cię puszczę, przewrócisz się, a jeśli się przewrócisz, utoniesz. Musisz przestać się wyrywać.
Mimo że ogarnęły ją wściekłość i strach, Ysolda wiedziała, że chłopak ma rację. Błoto sięgało jej już do łydek, a z każdym jej gwałtownym ruchem zdawało się zaciskać mocniej. Znieruchomiała, ciężko dysząc. Panika ściskała jej serce, jakby było zrozpaczonym ptaszkiem uwięzionym w silnej pięści.
– No, nareszcie. Teraz cię puszczę i podam ci gałąź – powiedział nieznajomy i rozluźnił uścisk.
Ysolda zachwiała się, prawie upadła, ale spięła mięśnie brzucha i jakoś udało jej się utrzymać na nogach. Zobaczyła długą, szeroką gałąź, która wolno posuwała się w jej stronę niczym tratwa. Z całych sił powstrzymała się, żeby się na nią nie rzucić, musiała poruszać się powoli. Wciąż słyszała popiskującą Narę, ale nie mogła jej dostrzec. Choć sądziła, że ten człowiek nie pragnie jej śmierci, nie mogła być przecież pewna, że nie chce zrobić krzywdy albo jej, albo ptakowi.
Gdy bagno wciągnęło ją już prawie do kolan, gałąź znalazła się wreszcie na tyle blisko, że Ysolda mogła ostrożnie spróbować się na nią wdrapać. Aż jęknęła z bólu, bo choć udało się jej uklęknąć, a potem opaść brzuchem na konar, jej stopy nadal były uwięzione – czuła, że wszystkie mięśnie i ścięgna napięły się i nie chcą puścić.
– Podciągnij się do przodu – rozkazał nieznajomy.
– Nie mogę… moje kostki… – jęknęła Ysolda.
– No cóż, najgorsze, co ci się może teraz przydarzyć, to to, że się połamią – odparł chłopak, jakby nic sobie z tego nie robił.
– Och, serio? – prychnęła Ysolda.
Spojrzała na ręce mocno trzymające drewno. Chłopaka musiało to kosztować dużo wysiłku, bo kostki dłoni były tak napięte, że przypominały twarde żołędzie. Miał duże dłonie o ciemnej skórze, z długimi palcami – rozpięte na konarze przypominały Ysoldzie odnóża ogromnego pająka.
– Ta gałąź już długo się nie utrzyma – powiedział znudzonym głosem i poluźnił uchwyt.
Ysolda, choć wypełniał ją strach, nie potrafiła powstrzymać się od zgryźliwego tonu:
– No cóż, skoro mówisz, że lepiej połamać sobie nogi…
Chwyciła się mocno i przesunęła do przodu, czując, jak paznokcie drapią śliską od błota powierzchnię drewna. Zaparła się i ciągnęła. Buty spadły jej z nóg, kości bolały i trzeszczały, jednak chyba nic sobie nie złamała. W pewnym momencie bagno puściło ją z głuchym westchnieniem, a Ysolda przeczołgała się po gałęzi i omijając chłopaka, opadła na omszałą, wreszcie twardą ziemię.
Nawet mieszkaniec Deszczowego Lasu mógłby nie zauważyć tego bagna, tak idealnie wkomponowało się w nierówny pejzaż. Zielony szlam wyglądał zupełnie niewinnie, a teraz, gdy uspokoił się i znieruchomiał, nie widać było żadnych śladów niedawnej walki o życie. Tylko delikatne zamglenie w miejscu, gdzie twarda ziemia przechodziła w podmokły teren, zwiastowało zagrożenie. Jednak tuż przy bagnie, dokładnie tak jak mogła przypuszczać, tkwił wystający z ziemi korzeń ułożony w znak iksa.
Bagno połknęło już konar. Gdy Ysolda zobaczyła pęcherzyki powietrza obrysowujące jego kształt, zebrało się jej na mdłości.
Nadal dysząc z wysiłku, obróciła głowę i przyjrzała się temu, kto ją uratował. Ze zdziwieniem spostrzegła, że to wcale nie chłopak, lecz dziewczyna. Nieznajoma miała ciemną karnację, zupełnie inną od Ysoldy, której cera była bardzo jasna. Jej oczy miały ciemnobrązowy kolor o złotawym odcieniu i były tak duże jak oczy Hari. Dziewczyna miała mocno zarysowany i nieco męski podbródek, niskie czoło, a włosy obcięte krótko i tak brudne, że trudno było stwierdzić, jaki miały kolor.
Wykrzywiła wargi w nieszczerym uśmiechu, ukazując zadziwiająco białe zęby. Ysolda ze złością przetoczyła się na bok i nieporadnie wstała. Wzdrygnęła się, czując zimny mech pod stopami, ale choć bolały ją kostki, zrobiła wszystko, żeby tego po sobie nie pokazać. Nawoływanie rybołowa stało się teraz głośniejsze, jednak Ysolda nie widziała ptaka nigdzie w gęstym listowiu okalającym śmiercionośną polanę.
– Gdzie jest Nara? – zapytała bez ogródek. Była wyższa od tamtej dziewczyny, podeszła więc bliżej, mając nadzieję, że sprawi wrażenie groźnej i uda jej się przestraszyć nieznajomą, choć tak naprawdę czuła się tak, jakby miała zemdleć.
– Kto?
– Mój rybołów.
– Masz na myśli to?
– Żadne to, ona ma imię.
Nagle jej wzrok wychwycił jakiś ruch i aż się zagotowała z wściekłości, gdy ujrzała Narę owiniętą w cienką siatkę zwisającą z pobliskiego drzewa. Ptak na pewno próbował się uwolnić i teraz jego piękne skrzydła ustawione były pod dziwnym kątem.
Ysolda przedarła się do przodu, torując sobie drogę jednym ramieniem, a drugim sięgając po nóż, ale w momencie, gdy otarła się o cuchnące odzienie nieznajomej, w zapadającej ciemności błysnął metal. Tamta też miała broń, tak lśniącą, że wyglądała na nowiusieńką. Ysolda zdała sobie sprawę, że przy tym ostrzu jej nóż wygląda jak zabawka.
– Nie waż się dotknąć mojej kolacji.
– Kolacji? – Głos Ysoldy brzmiał jak skowyt.
– Zapomniałaś o dobrych manierach, co? Nawet nie podziękowałaś mi za to, że cię wyciągnęłam z bagna.
Uśmieszek nie schodził dziewczynie z twarzy i Ysolda naprawdę musiała się powstrzymywać, żeby jej nie uderzyć. Przyjrzała się jej broni. Była to włócznia, jednak nie taka zwyczajna. Wykuto ją z metalu jasnego jak księżyc, a na całej długości wycięto ozdobne rowki odprowadzające krew z dala od czubka, co sprawiało, że taka broń nie miała nawet prawa zadrżeć w gorączce i chaosie bitwy. To była włócznia prawdziwego wojownika, zbyt piękna i za duża dla tej małej brudaski. Na pewno ją ukradła, tak jak próbowała ukraść Narę.
– To twoja wina, że się tu znalazłam. Porwałaś Narę, więc po nią przyszłam.
Ignorując lęk, Ysolda odwróciła się od błyszczącego ostrza i ruszyła w stronę ptaka, ale chwilę później drzewce włóczni podcięło jej nogi. Upadła do przodu na dłonie i syknęła z bólu.
– Jeśli zamierzasz coś zrobić, po prostu to zrób. – Nieznajoma cmoknęła z dezaprobatą. – Lepiej nie wyjawiać swojego planu, jeśli nie chcesz, żeby ktoś go popsuł.
Upokorzona i wściekła Ysolda z całej siły kopnęła dziewczynę, a gdy ta się przewróciła, złapała ją za nadgarstek, wyrwała jej włócznię i skierowała w jej stronę.
– Tak lepiej?
Zaskoczona dziewczyna wydała z siebie okrzyk, który miał chyba wyrażać podziw, zmienił się jednak w jęk bólu, gdy Ysolda uderzyła ją łokciem w brzuch, a potem podniosła się, pobiegła do Nary i zaczęła przecinać sieć, starając się przy okazji nie uszkodzić ptasich piór.
Wypuszczony rybołów załopotał mocno skrzydłami, próbując odzyskać równowagę, zanim wylądował na ziemi. Zaskrzeczał w oburzeniu i znów się wzbił, żeby usiąść na gałęzi, na której przed chwilą wisiał w siatce. Z jego szponów wciąż zwisały sidła, którymi go schwytano.
Teraz, gdy Nara wreszcie była wolna, Ysolda rzuciła się na dziewczynę, która nadal siedziała skulona na ziemi i masowała brzuch w miejscu, gdzie została uderzona. Ysolda wściekła się, widząc, że to wszystko nie starło uśmieszku wciąż błąkającego się na twarzy nieznajomej.
Z czarnymi włosami obciętymi krótko jak u chłopaka przedstawiała sobą dziwny widok. Tylko za prawym uchem zostawiła dłuższy kosmyk, spleciony w warkoczyk zakończony szklanym zielonym koralikiem. Płaszcz wyglądał na solidny, uszyty był z gęsto tkanej wełny ufarbowanej na głęboką czerwień zimowych jagód. To kontrastowało z tuniką, która niemożliwie cuchnęła i na której było więcej łat niż tkaniny, z której została uszyta.
Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby elementy własnego wizerunku wzięła od różnych osób – biednego chłopca i bogacza, szlachcianki i żebraka – po czym połączyła je w całość. Nic dziwnego, weszła w ich posiadanie w oczywisty sposób: była złodziejką, na wskroś i do cna.
– I co teraz? – zapytała.
– Co masz na myśli? – warknęła Ysolda.
– Decyzje zwykle podejmuje ten, kto trzyma włócznię – odparła dziewczyna, po czym podniosła się i potarła ręce. – Jeśli mi ją oddasz, chętnie przejmę pałeczkę.
– Nie ruszaj się – rozkazała Ysolda, starając się, żeby nie zadrżały jej ani głos, ani ręka, bo włócznia była bardzo ciężka. – Ani kroku.
Nieznajoma jednak zaczęła leniwie iść w jej stronę, uważnie stawiając stopy i przekrzywiając głowę. Jej oczy nabrały złocistobrązowego odcienia dzikiego miodu.
– Bo co?
Ysolda nagle poczuła, że chwyt dłoni na drzewcu rozluźnia się i broń upadła, wbijając się w mech twardym ostrzem. Brudaska ryknęła śmiechem, gdy jej rywalka bezskutecznie próbowała wyrwać włócznię z ziemi. Ysolda syknęła z wściekłości, tupnęła nogą i wyciągnęła palec w jej stronę.
– Po prostu zostaw nas w spokoju!
Potem zagwizdała na Narę, odwróciła się plecami do tej dziwaczki, która wciąż śmiała się do rozpuku, i zaczęła boso biec w stronę domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej