Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwunastoletni Aladdin wraz z rodzicami przeprowadza się do wieży ciśnień, w której znajduje się ich rodzinna restauracja. Interes idzie słabo. W dodatku z kuchni zaczyna znikać jedzenie, a Aladdin w różnych miejscach zauważa dziwnego chłopca ubranego mimo mroźnej pogody w szorty. Co łączy te dwie sprawy z legendarnym skarbem, skradzionym niegdyś z okolic wieży?
„Srebrny chłopiec” to drugi tom serii o tajemniczych i niesamowitych przygodach trójki nastoletnich przyjaciół z małego szwedzkiego miasteczka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Kiedy Aladdin po raz pierwszy zobaczył chłopca w krótkich spodenkach, padał śnieg. Niebo zasnuły ciężkie chmury, było zimno. Aladdin wybierał się na łyżwy ze swoją koleżanką Billie. Płynąca przez miasto rzeka zamarzła i wąska tasiemka wody przemieniła się w lśniące lodowisko. Tata Aladdina nie przypominał sobie podobnej zimy.
— Mieszkam w Åhus od prawie dziesięciu lat i ani razu nie widziałem, żeby rzeka zamarzła już w listopadzie — stwierdził.
Aladdin tymczasem spakował do plecaka kanapkę i termos z kakao.
Jego rodzice przeprowadzili się z Turcji do Szwecji, kiedy był mały. On sam kompletnie nic z tego nie pamiętał i na pytanie, skąd pochodzi, zawsze odpowiadał, że z Åhus.
Tego dnia, kiedy zobaczył chłopca w krótkich spodenkach, akurat mu się spieszyło. Wiedział, że jest już spóźniony, i nie chciał, żeby Billie długo na niego czekała.
Ostatnio jednak Aladdin spóźniał się nie z własnej winy, tylko z winy rodziców. To był ich pomysł, żeby sprzedać dom i zamieszkać w starej wieży ciśnień, w której mieściła się ich restauracja „Turek w Wieży”.
— Mamy mieszkać w wieży? — zdziwił się Aladdin. — Chyba poszaleliście, to przecież niemożliwe!
— A niby dlaczego niemożliwe? — odparła jego mama. — Przecież cała wieża należy do nas, a restauracja zajmuje tylko parter i najwyższe piętro, więc wszystkie pozostałe poziomy stoją puste.
I tak się stało. Wprowadzili się parę tygodni temu. Żeby dostać się do swojego pokoju, Aladdin musiał teraz przebiegać kilka pięter, i dlatego często spóźniał się na spotkania z kolegami. Mama żartowała, że to dobry trening, ale jego te żarty nie bardzo śmieszyły. Wiedział przecież, dlaczego się przeprowadzili.
Interesy rodziców szły kiepsko, restauracja przynosiła mniejsze zyski niż dawniej i dlatego musieli sprzedać najpierw dom, a potem barkę mieszkalną, na której zwykle spędzali całe lato.
— Czasem ma się więcej pieniędzy, a czasem mniej — mówił tata Aladdina. — Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Aladdin jednak widział, że tata się niepokoi, a to zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego.
— Uważajcie na siebie — poprosiła mama, kiedy skończył pakować plecak. — Pamiętajcie, że woda zamarza w górze rzeki, a bliżej ujścia, gdzie stoją łodzie, już nie.
— Dobrze, dobrze — rzucił Aladdin i popędził do wyjścia.
Mama natychmiast zawołała go z powrotem.
— Tylko nie spóźnij się na kolację. Chcielibyśmy o czymś z tobą porozmawiać.
Miała poważną minę. Aladdin zmarszczył czoło.
— Czy coś się stało?
— Porozmawiamy o tym później. Teraz baw się dobrze z Billie.
Potem mama odwróciła się i poszła z powrotem do restauracji. Aladdin niepewnie ruszył schodami w dół. O czym rodzice chcą z nim rozmawiać?
Dokładnie w chwili, kiedy wyszedł z wieży, zobaczył chłopca. Tamten stał kawałek dalej i patrzył na niego. Aladdin ze zdziwienia o mało nie upuścił plecaka.
— Cześć — powiedział odruchowo, idąc w kierunku ulicy.
Chłopiec stał koło szyldu z nazwą restauracji, który zamontował tata. Miał w sobie coś dziwnego. Mimo mrozu ubrany był w krótkie spodenki i robiony na drutach sweter. Szorty wydawały się uszyte z grubego materiału, który, jak ocenił Aladdin, musiał drapać. Na nogach — podkolanówki i traperki. Czarne traperki z popękanej skóry, sweter w biało-czarne pasy.
Chłopiec nie odpowiedział na pozdrowienie. Stał tylko w śniegu i patrzył. Aladdin zawahał się. Może powinien przystanąć? Może tamten potrzebuje pomocy?
— Zgubiłeś się? — zapytał Aladdin i natychmiast zrobiło mu się głupio. Co za „zgubiłeś się”? Chłopak miał na oko dwanaście lat, czyli był mniej więcej w wieku Aladdina. Człowiek w tym wieku, jeśli się zgubi, nie sterczy w śniegu z wybałuszonymi oczami.
Tamten nadal milczał. Odwrócił tylko wzrok i ruszył w stronę wieży. Może jego rodzice są w restauracji?
Chłopiec w krótkich spodenkach nie wszedł jednak do środka, tylko zniknął na tyłach budynku. Aladdin spojrzał na zegarek. Właściwie nie miał teraz czasu się nad tym zastanawiać, bo już był spóźniony, ale ciekawość zwyciężyła — musi dowiedzieć się, gdzie tamten się podział.
Błyskawicznie zarzucił plecak na plecy, po czym zaczął okrążać wieżę, lecz po przejściu zaledwie kilku metrów stanął. Chłopca nigdzie nie było widać.
— Halo? — odezwał się Aladdin.
Nikt nie odpowiedział.
Dziwne.
Bezradnie rozejrzał się dookoła: tamten jakby zapadł się pod ziemię.
— Jak to: zniknął? — spytała Billie.
Siedzieli na pomoście nad rzeką, sznurując łyżwy.
— No, zwyczajnie: zniknął — powtórzył Aladdin. — Poszedł za wieżę, a potem bach! I go nie ma!
Aladdin biegł całą drogę z domu nad rzekę, więc prawie się nie spóźnił.
— Dziwne… — powiedziała Billie. — Nie było mu zimno z gołymi nogami?
— Nie wiem. Nie wydawał się zmarznięty. No i miał długie podkolanówki, więc tak całkiem z gołymi nogami też nie chodził.
— Podkolanówki! — prychnęła Billie.
Zawiązała porządnie drugą pętelkę na łyżwach, po czym wstała. Na zamarzniętej rzece było pełno ludzi. Schyliła się, żeby wyjąć coś z plastikowej torby, którą przyniosła z sobą.
Była to kamizelka ratunkowa.
Aladdin parsknął głośnym śmiechem.
— Będziesz w tym jeździć?
— Muszę. Inaczej mama strasznie się wścieknie. Zabroniła mi jeździć bez kamizelki.
W grubej zimowej kurtce i kamizelce ratunkowej Billie wyglądała jak słoń. Do tego po włożeniu kasku czapka zjechała jej prawie na oczy.
Billie westchnęła nieszczęśliwie, a Aladdin dalej pękał ze śmiechu.
— No to jedziemy! — zawołał, stając niepewnie na lodzie.
— Mama powiedziała, że możemy jeździć tylko tam, gdzie lód na sto procent jest gruby.
— Moja też — odparł Aladdin.
— I nie wolno nam jeździć koło łodzi uchodźców — dodała Billie.
Łódź uchodźców była to duża łódź rybacka stojąca w porcie. Pewnego ranka nagle się tam pojawiła, z mnóstwem obcokrajowców na pokładzie. Gazety zaczęły nazywać ją łodzią uchodźców. Nikt nie wiedział, jaki los czeka ją i jej mieszkańców. Aladdin nie miał pojęcia, skąd są, słyszał jednak, dlaczego nigdy nie schodzą na ląd: zamierzają zostać w Szwecji, ale nie chcą trafić do obozu dla uchodźców. Może zwyczajnie popłyną dalej, jeśli będą musieli opuścić Åhus.
Tutejszy port był wąski i długi, dopiero tuż przy wyjściu na morze robił się szerszy. Chociaż zima ledwo się zaczęła, Aladdin już nie mógł doczekać się lata. Latem w porcie otwarta była lodziarnia na łodzi i wszędzie kręciło się mnóstwo ludzi z całego miasteczka. Zimą natomiast Åhus milkło i gasło.
Żadne z nich nie jeździło zbyt dobrze, mimo to jednak bawili się przednio. Minęli właśnie jedną z portowych restauracji, kiedy z naprzeciwka z impetem nadjechało dwóch starszych chłopaków. Aladdin nawet nie zdążył się zorientować, co się dzieje, kiedy nagle ktoś go popchnął i przewrócił. Upadł do przodu na twardy, zimny lód.
— Patrz, dokąd jedziesz! — zawołała Billie ze złością, ale tamci tylko ze śmiechem popędzili dalej.
— Idioci — mruknął Aladdin pod nosem, podnosząc się powoli.
Bolały go kolana.
— Uderzyłeś się? — niepokoiła się Billie.
— Ee tam, nic się nie stało — odpowiedział, otrzepując się ze śniegu.
W tym momencie znowu zobaczył chłopca w krótkich spodenkach. Na wzniesieniu za szeregiem portowych restauracji były ruiny starej twierdzy. Chłopiec stał na szczycie wysokiego muru i patrzył na zamarzniętą rzekę.
— Zobacz! — Aladdin pociągnął Billie za rękaw. — Widzisz go? Chłopaka na murze?
Billie się odwróciła.
— Nie — odparła. — Nikogo nie widzę.
— Ślepa jesteś czy jak? — Aladdin spojrzał na nią z irytacją. — Przecież stoi na szczycie muru.
Po raz drugi wycelował palec w tamtą stronę. Z ust unosiły mu się obłoczki pary. Powoli opuścił rękę.
Chłopiec zniknął. Znowu.
W kuchni pachniało czosnkiem. Rodzice przynieśli z restauracji kurczaka z ryżem, żeby był na kolację, kiedy wróci Aladdin. Myśl o znikającym chłopcu pochłaniała go tak bardzo, że na śmierć zapomniał, że rodzice chcieli z nim porozmawiać. Dopiero teraz sobie przypomniał.
Przy stole panowała cisza. Dziwna cisza. W ogóle dziwne było już samo to, że wszyscy troje jedzą razem kolację. Od dawna już się to nie zdarzało, bo mama i tata pracowali niemal non stop.
W końcu mama przerwała milczenie:
— Aladdinie, wybacz, że pytamy, ale… czy podbierałeś jedzenie z restauracji?
Aladdin był tak zaskoczony, że nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Nie — odparł. — Po co miałbym to robić?
Wiedział, że nie wolno mu ot tak brać z restauracji, na co mu przyjdzie ochota. Musiał najpierw zapytać rodziców, co zresztą zawsze robił.
— Widzisz — zaczął tata, a słowa teraz przychodziły mu jakby z większą łatwością. — Z restauracji zaczęło znikać jedzenie.
— Dużo? — zapytał Aladdin.
— Całkiem sporo — odparła mama. — Z początku niespecjalnie zwracaliśmy na to uwagę, ale dzisiaj nagle skończyły się klopsiki Mirii i było kiepsko, bo ludzie musieli czekać, aż zrobię świeże.
Klopsikami Mirii rodzice Aladdina nazywali klopsiki przyrządzane według przepisu jego tureckiej babci ze strony taty. Ponieważ wielu gości przepadało za nimi, tata zwykle trzymał spory zapas w zamrażarce.
— Podejrzana historia — mruknął Aladdin.
Nadal nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Czy jego rodzice naprawdę myśleli, że ot tak z dnia na dzień stał się złodziejem? To naprawdę nie fair z ich strony.
— Dlaczego myślicie, że to ja podbieram jedzenie? — zapytał wreszcie. — Przecież coś takiego mógł zrobić dosłownie każdy.
Mama z tatą zaczęli odpowiadać jednocześnie, więc ledwo co dało się z tego zrozumieć.
— Bo widzisz, trwa to już od ponad tygodnia — mówiła mama. — Wieczorem wstawiamy jedzenie do lodówki, a rano go nie ma. Nocą niewiele osób ma dostęp do kuchni.
Była to oczywiście prawda. Po zamknięciu do restauracji mogło wejść tylko ich troje. Nagle Aladdin doznał olśnienia.
— Przecież Mats ma dodatkowy klucz!
Mats był pomocnikiem do wszystkiego: robił zakupy, sprzątał i zmywał. Czasem naprawiał, co akurat się zepsuło.
— Też o nim pomyśleliśmy — powiedział tata. — Ale wiesz, Mats jest lojalny i nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
Zdaniem Aladdina nie mogli być tego pewni.
— A może komuś pożyczył klucz? — podsunął. — I teraz ten ktoś podkrada jedzenie, a Mats nawet o tym nie wie?
Rodzice byli zaniepokojeni.
— Może tak być — zgodził się tata. — Ale w takim razie chciałbym wiedzieć, dlaczego pożycza obcym nasz klucz.
Mama z czułością spojrzała na Aladdina.
— Miałam nadzieję, że to byłeś ty, kochanie — przyznała. — Myślałam, że może któryś z twoich kolegów ma trudną sytuację, a ty chciałeś pomóc. No, ale tak nie było.
Nie, tak nie było.
Aladdin siedział przez chwilę w milczeniu. Miał poczucie, że rodzice coś przed nim ukrywają. Coś poważniejszego niż kuchenne kradzieże.
— Czy coś jeszcze się stało? — zapytał w końcu.
Rodzice popatrzyli po sobie, by wreszcie przenieść wzrok na Aladdina.
— Niee — odparł tata. — Może. Albo raczej… nic, o czym powinniśmy dużo rozmawiać. Wiesz chyba, że ostatnio mieliśmy kłopoty? Kłopoty finansowe…
Aladdin skinął głową.
— Wiem, przecież dlatego musieliśmy sprzedać dom i barkę.
— Właśnie — powiedziała mama. — Rzecz w tym, że sytuacja raczej się nie poprawiła. Ściśle mówiąc, jeszcze się pogorszyła.
— Pogorszyła się?
— Jak mówiłem, nie będziemy o tym rozmawiać — uciął tata kategorycznie.
— Ale… — zaczął Aladdin.
Mama potrząsnęła głową.
— To są sprawy dorosłych, Aladdinie — wyjaśniła. — Nie powinieneś zaprzątać sobie tym głowy. Lepiej zastanów się dobrze, kto może podbierać jedzenie z kuchni. Gdybyśmy nie mieli wszystkich tych pozostałych kłopotów, właściwie moglibyśmy się z tego śmiać. Teraz jednak nasza sytuacja wygląda inaczej.
Aladdin już chciał powiedzieć, że są w błędzie, bo jeśli kończą im się pieniądze, to wcale nie są to tylko sprawy dorosłych, kiedy nagle uprzytomnił sobie, że faktycznie podejrzewa, kto mógłby być złodziejem.
— W drodze na łyżwy widziałem dzisiaj jednego chłopca — zaczął. — Mimo mrozu miał na sobie krótkie spodenki. Kiedy wyszedłem z domu, stał w śniegu pod wieżą. Może to on podbiera jedzenie?
— Chłopiec? W krótkich spodenkach? — powtórzył tata powoli.
Aladdin skinął głową.
— Widziałem go dwa razy. Najpierw w ogrodzie, a potem nad rzeką. Stał na szczycie muru twierdzy.
Mama poprawiła włosy, żeby ani jedno pasemko nie wysuwało się z warkocza.
— Może to dziecko z łodzi uchodźców — zauważyła. — Ci biedni ludzie przecież nadal tam mieszkają.
Te słowa wyraźnie tatę uspokoiły.
— Koniecznie daj mi znać, kiedy zobaczysz go następnym razem — poprosił. — Musimy z nim porozmawiać. Z chęcią dam mu tyle jedzenia, ile będę mógł, ale prościej będzie, jeśli przestanie kraść. Jeśli to on.
— Tylko jak on tu wchodzi? — zastanawiała się mama. — Wieczorem i w nocy drzwi są przecież zamknięte na klucz.
— Może wchodzi wcześniej i chowa się gdzieś, aż pójdziemy spać. W wieży jest całe mnóstwo doskonałych kryjówek.
— Okropne — skrzywiła się mama. — Da się przeżyć, jeśli pałęta się tu tylko małe dziecko, ale zdecydowanie powinniśmy mieć na uwadze, że obcy ludzie rzeczywiście mogą chować się gdzieś tutaj po zamknięciu restauracji.
Aladdin wzdrygnął się mimowolnie. Ktoś zaczaja się w wieży i kradnie po nocy jedzenie. Czy naprawdę może to być chłopiec w krótkich spodenkach?
Aladdin uznał, że nie ma to znaczenia. Faktem pozostaje, że ktoś potajemnie zakrada się do wieży, do ich domu.
Ktoś podbiera jedzenie z ich restauracji.
To nie w porządku, a dodatku strasznie nieprzyjemne.
Tydzień dobiegł końca i zaczął się weekend. We dwoje z Billie zajadali w pokoju Aladdina cukierki. Padał śnieg i nie chciało im się wychodzić na dwór. Z restauracji zniknęło jeszcze więcej jedzenia. Aladdin ani razu nie widział chłopca w szortach i nawet zaczął się zastanawiać, czy ten aby mu się nie przyśnił.
— Złodziej? — spytała Billie. — Na serio?
W ciągu tygodnia nie zdążyli się zobaczyć. Szkoła, prace domowe, lekcje pianina i modele do sklejania — wszystko razem nie zostawiło Aladdinowi wolnej chwili. Co Billie robiła przez te dni, nie wiedział, ale jej też na pewno zadawali ćwiczenia do domu. No i z pewnością przeczytała całe mnóstwo książek. Aladdin nie znał nikogo, kto by czytał tyle, co ona.
— No — odparł. — Na serio. Nocą ktoś zakrada się do naszej wieży i podbiera jedzenie. Rodzice przypuszczają, że może to być jedno z dzieci z łodzi uchodźców.
— Nie zadzwoniliście na policję? — zdziwiła się Billie.
Aladdin westchnął. Oczywiście, że zadzwonili na policję. Ale policja ma ważniejsze sprawy na głowie niż poszukiwanie zaginionych klopsików.
— Mogę pogadać z Josefem — zaproponowała Billie. — Może on coś wymyśli.
Josef był przyjacielem mamy Billie i pracował w policji.
— Byłoby super! — ucieszył się Aladdin, który lubił Josefa. — Ale nie mów mu, że złodziejem może być dziecko, bo jeśli tak jest, to tata nie chce mieszać w to policji.
W głębi duszy Aladdin zastanawiał się, co Josef tak naprawdę może poradzić. Tata już od prawie tygodnia co noc zasadzał się na schodach. Co prawda nigdy nie czatował tam dłużej niż kilka godzin, bo przecież musiał też spać. Ani razu nie zobaczył złodzieja, a mimo to jedzenie nadal znikało z lodówki. Ostatnio wyparował wielki zapas sałatki owocowej, którą mama przygotowała na następny dzień.
Billie sięgnęła do torebki po żelka.
— Ale czy to naprawdę ma aż takie znaczenie, jeśli z restauracji zniknie trochę jedzenia? — spytała. — To znaczy, twoi rodzice mają chyba masę innego jedzenia i całkiem sporo pieniędzy?
Aladdin spuścił wzrok. Wiedział, że wiele osób tak myśli: że jego rodzice muszą być bogaci, skoro prowadzą restaurację.
— Obawiam się, że wcale nie mamy już tak dużo pieniędzy — powiedział cicho. — Dlatego rodzice tak się martwią, kiedy znika jedzenie. No i co, jeśli złodziejowi przyjdzie do głowy kraść też inne rzeczy? Wtedy to już naprawdę nie wiem, co będzie.
Ostatnio tata dużo mówił o pieniądzach — przeważnie w chwilach, kiedy myślał, że Aladdin nie słyszy. Aladdin nie znał się specjalnie na ekonomii, ale rozumiał, że wszystko kosztuje. A jeśli kogoś nie stać na najpotrzebniejsze rzeczy, to jest niedobrze… a nawet bardzo niedobrze, jeśli ma się pecha.
Słysząc to, Billie momentalnie spoważniała.
— Musimy coś z tym zrobić — postanowiła. — A nie może to być ten, no, jak on się nazywa, ten facet z wiecznie skwaszoną miną, co pracuje u was w restauracji? Mats? Właśnie, Mats. Czy on nie może podbierać jedzenia? Wygląda na to, że złodziej ma własny klucz.
— Też o tym myśleliśmy — odparł Aladdin. — Ale tata rozmawiał z Matsem i to nie on kradnie. Na to przynajmniej wygląda.
Osobiście Aladdin nie był do końca przekonany. Nigdy nie przepadał za Matsem. Nie żeby był głupi czy wredny, ale miał w sobie coś dziwnego. Rodzice cenili go, bo zawsze wywiązywał się ze swoich obowiązków, a do tego pracował szybko i dobrze. Aladdinowi jednak przeszkadzało, że Mats był taki gburowaty. Na dodatek robił wrażenie potężnego: jeśli na przykład było się w kuchni, a on akurat zmywał, nie dało się go zignorować.
— Ale jak to? — upierała się Billie, która też nie lubiła Matsa. — Tylko z nim porozmawiał? Przecież jeśli Mats jest złodziejem, to jasne, że się nie przyzna, gdy twój tata go zapyta. Musicie przyłapać go na gorącym uczynku.
Aladdin uśmiechnął się. Billie powiedziała: „przyłapać na gorącym uczynku”. Dokładnie tak to było, kiedy tuż po jej przeprowadzce do Åhus razem nakryli w jej domu „ducha”.
— Oczywiście, że sama rozmowa by nie wystarczyła — powiedział. — Matsa podobno nie było w mieście przez większość czasu, kiedy znikało jedzenie, więc to nie mógł być on.
Aladdin znał Billie dopiero kilka miesięcy. Zaprzyjaźnili się latem, kiedy przeprowadziła się z mamą z Kristianstad do Åhus. Wiedział, że Billie z początku nie znosiła tu mieszkać i dlatego nadal chodziła do szkoły w mieście, chociaż musiała dojeżdżać całe dwadzieścia kilometrów. On wolałby, żeby poszła do miejscowej szkoły, bo wtedy chodziliby do jednej klasy.
— Powinniśmy Matsa poszpiegować — uznała. — Tylko w ten sposób poznamy prawdę. Przecież może kłamać. Może wcale nigdzie nie wyjeżdżał.
Aladdin się zaśmiał.
— Daj spokój, tak nie można. Nie wolno ludzi ot tak sobie szpiegować!
— Oczywiście, że można! Poza tym to ważna sprawa. A co jeśli twoim rodzicom skończą się pieniądze? Co wtedy zrobicie?
Aladdin wolał o tym nie myśleć. Pieniędzy musi im starczyć i tyle.
— Czy Mats dzisiaj pracuje? — spytała Billie.
Aladdin potrząsnął głową. Była sobota i Mats miał wolne.
— Pojechał do Malmö odwiedzić swoją mamę. Wróci dopiero jutro.
— Typowe — westchnęła Billie, ale zaraz oczy jej zabłysły. — Ale przecież to idealna okazja!
— Jak to?
— Powiedział, że wyjeżdża, więc pójdziemy do jego domu sprawdzić, czy przypadkiem go tam nie ma. W ten sposób dowiemy się, czy nie kłamie.
Aladdin nie był przekonany.
— Niby jak mielibyśmy to zrobić? Przecież Mats rozpozna i ciebie, i mnie. Co powiemy? No wiesz, jeśli nas zobaczy.
Billie namyślała się przez chwilę.
— Zadzwonimy po Simonę — postanowiła w końcu. — Przyjedzie z Kristianstad autobusem. Jej Mats przecież nie zna.
Simona była przyjaciółką Billie i Aladdin też się z nią zakolegował.
Po chwili namysłu uznał, że to dobry pomysł.
— OK, zadzwoń do niej. Ja tymczasem poszukam adresu Matsa.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić: Mats miał tak typowe nazwisko, że nie dało się go znaleźć w Internecie. Wyszukiwarka pokazywała za dużo wyników. Aladdin zdecydowanie nie miał ochoty pytać rodziców, więc zakradł się do ich sypialni po torebkę mamy, w której mama trzymała notes z adresami. A jednak mimo że szukał wszędzie, nie mógł jej znaleźć.
Wobec tego zbiegł dwa piętra niżej, gdzie mieściło się biuro rodziców. Jak zwykle panował tam bałagan — papiery i segregatory walały się dosłownie wszędzie.
Z cichym westchnięciem Aladdin zapalił górne światło, po czym zaczął szukać na biurku. Może leży tam jakieś pismo, które rodzice mieli wysłać do Matsa, informacja o pensji czy coś takiego.
Nie chciał, żeby było widać, że szperał, ale trudno było nie zostawiać śladów. Nie dało się spamiętać, gdzie który papier leżał na początku. Już miał dać za wygraną, kiedy zauważył kopertę z nazwiskiem Matsa. List był zaklejony, więc nie zobaczył, co jest w środku, to jednak nie miało znaczenia. Liczył się adres.
Aladdin rozpoznał charakter pisma mamy. Po cichu przeczytał na głos:
Mats Eriksson Ulica Pszczela 41 Åhus
Ulica Pszczela. To przecież niedaleko Billie. Doskonale! Pobiegł z powrotem do swojego pokoju. Billie była w toalecie. Sądząc po dobiegających z wewnątrz odgłosach, właśnie myła ręce.
Aladdin wziął papier i długopis, po czym zapisał adres Matsa. Podekscytowany wyjrzał przez okno: śnieg przestał padać. To dobrze, będzie łatwiej.
Nagle jednak zauważył coś, co kazało mu zapomnieć o Matsie i skradzionym jedzeniu.
Na śniegu u podnóża wieży stał chłopiec w krótkich spodenkach. Tuż przy szyldzie restauracji, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Aladdin zobaczył go po raz pierwszy.
Aladdin zastygł w bezruchu.
Chłopiec na śniegu też ani drgnął.
Billie wyszła z toalety.
— Na co tak patrzysz? — spytała.
Aladdin nie spuszczał wzroku z chłopca. Tym razem był inaczej ubrany. Zamiast wełnianego swetra miał na sobie kurtkę.
— Na chłopca w krótkich spodenkach — wyszeptał w odpowiedzi.
Starał się mówić możliwie najciszej, jakby tamten mógł go usłyszeć, gdyby bodaj minimalnie podniósł głos.
Billie stanęła przy nim i też wyjrzała za okno.
— Gdzie?
— Nie widzisz? — zniecierpliwił się Aladdin. — Przecież tam stoi.
W tej samej chwili chłopiec zaczął iść i po chwili zniknął mu z pola widzenia. Wydawało się, że kieruje się za wieżę.
Aladdin wypadł z pokoju i popędził schodami w dół.
— Aladdin, dokąd lecisz? — zawołała za nim Billie.
On sam nie zastanawiał się nawet, co robi, tylko pędził. Wypadł z wieży prosto na śnieg. W samych skarpetkach. Cały zadyszany pobiegł na tyły budynku.
O nie, tylko nie to, jęknął w myślach, zatrzymując się przy krzakach, żeby złapać oddech.
Chłopiec znowu przepadł.
Aladdin stał sam, po kostki w śniegu, z walącym sercem. Po raz pierwszy naprawdę czuł strach. Ten chłopiec jest niesamowicie szybki. Dlaczego nie poczeka i nie powie, czego chce?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Szklane dzieci
Srebrny Chłopiec
Kamienne anioły