Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mroczna, wciągająca historia dla fanów powieści Raw i Jej stalker!
Veronica Davis nie pamięta wiele z dzieciństwa, poza tym, że w wieku kilku lat została adoptowana. Jako nastolatka postanawia dowiedzieć się czegoś o swoim pochodzeniu, jednak za każdym razem, gdy znajduje się już blisko poznania prawdy, nagle trop się urywa. W dodatku dziewczynie coraz częściej wydaje się, że jest obserwowana.
Gdy parę lat później rzuca studia i rozpoczyna pracę w portalu informacyjnym, to dziwne wrażenie powraca. Kobieta znowu czuje obecność tajemniczego prześladowcy. Wtedy jej życie ponownie wywraca się do góry nogami. Najlepsza przyjaciółka Veroniki zostaje zamordowana, a ona sama odkrywa, że ktoś obsesyjnie śledzi każdy jej krok.
Wkrótce ten ktoś wyłoni się z cienia i Veronica stanie twarzą w twarz ze swoim stalkerem. Mężczyzną równie przerażającym co fascynującym, dla którego Veronica od dawna jest obsesją…
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2022
Meg Adams
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Angelika Oleszczuk
Korekta:
D. B. Foryś
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-280-8
Początek końca
Tej nocy Veronica Davis miała spełnić obietnicę złożoną na pogrzebie przyjaciółki. Wciąż doskonale pamiętała jej martwe niebieskie oczy oraz śliczną, porcelanową twarz. Wciąż wypełniał ją też smutek, który zalał jej duszę tamtego przeklętego wieczoru, i dusiły ją te same ohydne wyrzuty sumienia. Nie była w stanie wybaczyć sobie, że zostawiła przyjaciółkę samą, dopuszczając w ten sposób do tego, co się wydarzyło. Niestety nie dała rady uratować Sonii, z czym nie umiała się pogodzić. I właśnie dlatego teraz znalazła się w tym ponurym miejscu. Nie mogła podjąć innej decyzji, nawet jeśli wiele ryzykowała.
Gdy dotarła do nieczynnego motelu, zatrzymała przy nim motocykl – w jedynym dobrze oświetlonym punkcie, jaki zauważyła. Zeskoczyła z maszyny, zdjęła kask i schowała go do bagażnika. Zlustrowała okolicę, a potem ruszyła w odpowiednią stronę. Obejrzała się za siebie tylko raz, by zyskać pewność, że nikt nie kręci się po parkingu. Jej serce biło nienaturalnie szybko i nierówno, jednak to nie strach był tego powodem, a pewien rodzaj ekscytacji. Davis miała nadzieję, że dzisiaj wreszcie zdobędzie potrzebne dowody. Że wreszcie zakończy najtrudniejszą w swoim życiu sprawę, która od miesięcy spędzała jej sen z powiek i nie pozwalała rozliczyć się z przeszłością.
Nie chciała się spóźnić, więc przebiegła przez ulicę. Buzująca w żyłach adrenalina napędzała ją do działania. Veronica była przekonana, że nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Nic ani nikt. Wtedy kątem oka dojrzała jakiś cień. Sekundę później poczuła drażniące skórę napięcie.
Jakby ktoś jej się przyglądał. Obserwował ją.
Dokładnie tak jak kiedyś.
Rozejrzała się uważnie dookoła, nie zwracając uwagi na podpowiedzi rozsądku, aby się wycofać. Choć wytężyła wzrok, nikogo nie dostrzegła. Puste ulice spowijała gęsta mgła. Ciemność wydzierała się z każdego kąta. Ciszę przerywało jedynie pomiaukiwanie czarnego kocura – wyjadał coś ze śmietnika, lecz niespodziewanie oderwał się od przekąski i pokręcił łebkiem. Veronica zwolniła, bo zwierzak wbił w nią zielone oczyska, które przypominały dwie rozżarzone żarówki. Może to przez niego tak wariowała?
– Nic dla ciebie nie mam, kociaku – szepnęła, zapominając na moment o tym dziwnym wrażeniu, które już niejednokrotnie ją prześladowało.
Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła pogniecioną kartkę, rozprostowała ją i odczytała napis w nikłym świetle pobliskiej latarni. Uniosła głowę, by sprawdzić, czy nie pomyliła numeru. Gdy stwierdziła, że ten się zgadza, przemknęła na drugą stronę drogi. Weszła pomiędzy strzeliste budynki, w mroku stawiając kolejne kroki.
Jak zawsze była przygotowana na różne możliwości, jednak nie zamierzała znów pakować się w kłopoty. Ostatnio zbyt często lądowała na komisariacie. Tego wieczoru chciała po prostu szybko otrzymać obiecane zdjęcia, wrócić do domu i zakończyć poszukiwania. Pragnęła za wszelką cenę dowiedzieć się, kto stoi za śmiercią Sonii. Ponieważ Veronica wiedziała o romansie przyjaciółki z wysoko postawionym politykiem, przypuszczała, że jeśli odkryje, kim był ten człowiek, znajdzie również zabójcę. I choć sama narażała życie, nie mogła odpuścić. Zwłaszcza kiedy już prawie osiągnęła cel.
Postawiła kołnierz skórzanej kurtki, położyła dłoń na nożu ukrytym w kieszeni bluzy, a następnie podeszła do bramy, tak jak polecił jej znajomy informator. Nixon niejednokrotnie przekazywał dziewczynie trudne do zdobycia materiały lub kontaktował ją z odpowiednimi ludźmi, ale to nie oznaczało, że mu ufała. Szczególnie że okolica nie wydawała się bezpieczna. Raczej przypominała miejsce zapomniane przez Boga.
Czemu chciał spotkać się akurat tutaj?
Nie rozumiała tego wyboru. Zgodziła się wyłącznie dlatego, że mężczyzna zapewniał, iż ma naprawdę dobre foty. Dodał też, że nie może pojawiać się na mieście, bo coś przeskrobał.
Gdy Veronica nagle usłyszała szelest, gwałtownie zwróciła się do tyłu, próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemności. Wtedy ten cholerny czarny kocur przebiegł tuż przed jej butami.
– Chryste – warknęła pod nosem. Pokręciła głową, po czym schyliła się, żeby pogłaskać dachowca łaszącego się przy jej nogach. – Trochę mnie wystraszyłeś, wiesz? – Uniosła kąciki ust w reakcji na niski pomruk zadowolenia, którym kot nagrodził ją za pieszczotę. – A teraz zmykaj, bo muszę tu coś załatwić.
Wyprostowała się i powiodła spojrzeniem za oddalającym się zwierzęciem. Dźwięk kroków – jak podejrzewała, należących do informatora – sprawił, że jej serce przeskoczyło mocniej w piersi. Veronica weszła w bramę prowadzącą na podwórze między budynkami, gdzie się umówili. Ledwie minęła otwarte na oścież wysokie, metalowe drzwi, a już pożałowała, że nie zjawiła się tutaj szybciej.
– Kurwa – zaklęła cicho, przerażona.
W bladym świetle migającej lampy, zawieszonej ponad jej głową, dojrzała Nixona leżącego w kałuży krwi. Natychmiast wyciągnęła nóż. Chciała podbiec i sprawdzić, czy mężczyzna żyje, lecz wtedy zorientowała się, że poza nią w przejściu jest ktoś jeszcze. Ukryty w cieniu, jakby na nią czekał. Jego twarz zasłaniał kaptur, więc jedyne, co dostrzegła, to silne dłonie oraz broń w jednej z nich.
Wszystko się pieprzyło. Co miała robić? Jak wyjść z tego cało?
Zalała ją fala paniki, zimny pot oblał skronie.
– Witaj, Veronico. – Dobiegł ją znajomy głos. Mroczny, niski, wibrował w powietrzu jeszcze długo po ostatniej wypowiedzianej głosce. Nie pamiętała, ile lat już go nie słyszała, ale wwiercił się w jej umysł tak mocno, że z całą pewnością nie zapomni go aż do śmierci.
Niemal przestała oddychać. Otaczający ją świat przestał na moment istnieć.
Był tylko on.
– To t-ty – wydukała, jakby coś ją dławiło. Nie mogła nabrać głębiej powietrza. Dopiero po paru sekundach zdołała wydusić kolejne słowa. – Co tu robisz? Kim jesteś…? – Przełknęła z trudem ślinę. – Kim, do cholery, jesteś? – spytała pewniej, wystawiając przed siebie nóż.
Choć spodziewała się wielu rzeczy, zdecydowanie nie przypuszczała, że spotka tu akurat jego.
Jest zabójcą, uderzyło w nią niczym piorun. Zabójcą. Stalkerem. Pieprzonym prześladowcą. I zna mnie od dawna.
Mimo wszystko nic z tego nie było w tej chwili ważne. Liczyło się wyłącznie wydostanie się z tej gównianej sytuacji.
Veronica bardzo chciała pomóc Nixonowi, ale w takim układzie nic nie mogła dla niego zrobić. Powinna uciekać, inaczej ten psychopata zabije także ją. Cofała się powoli do drzwi, nie spuszczając wzroku z napastnika.
– Niepotrzebnie pakowałaś się w tę sprawę. Teraz będę musiał…
Gdy zaczął podchodzić coraz bliżej, puściła się pędem w stronę miejsca, gdzie zostawiła motocykl. Nie czekała, aż facet skończy wyjaśniać, w jaki sposób pozbawi ją życia. Po dosłownie kilkunastu sekundach drogę zagrodziło jej dwóch mężczyzn.
Kobieta stanęła jak wryta. Powinna była przewidzieć, że nie pójdzie tak łatwo. Nie z ludźmi tego pokroju.
– A więc jednak przyszłaś. Nixon miał rację: jesteś odważna – prychnął facet znajdujący się zaledwie jakieś dwa, może trzy metry przed nią.
– To nie było mądre, Davis. Wkurwiłaś nie tych ludzi, co trzeba – mruknął drugi.
– Dla kogo pracujecie? Komu tak bardzo zależy, żeby mnie uciszyć? – Uśmiechnęła się gorzko, nieustannie obserwując jednego z napastników. Był wysoki i dobrze zbudowany. Spod czarnej kurtki wystawała mu spluwa w kaburze.
Veronice przemknęło przez myśl, że to wcale nie muszą być gangsterzy, a policjanci. Kolejne skorumpowane gnidy.
A on z nimi współpracuje…
Kiedy się do niej zbliżyli, pewniej chwyciła nóż i napięła mięśnie.
Wiedziała, że nie otrzyma wielu szans, by zwiać. Właściwie była przekonana, że jeśli nie wykorzysta elementu zaskoczenia właśnie teraz, to zginie. Tak jak Sonia. Rzadko wpadała w panikę, lecz w tej chwili czuła, jak ta wyciąga po nią macki. Veronica z trudem przełknęła ślinę, a wzdłuż jej kręgosłupa spłynęła strużka zimnego potu. Mimo wszystko próbowała nie stracić czujności. Moment później zaryzykowała i rzuciła się do ucieczki. Oczywiście jeden z sukinsynów zdążył złapać ją w pasie, ale była na to przygotowana. Błyskawicznie wbiła ostrze w jego udo, a potem przekręciła jeszcze tak, żeby zabolało naprawdę mocno.
– Ty szmato! – zawył mężczyzna, puścił Veronicę i zgiął się wpół.
Davis wyciągnęła nóż z rany i nie oglądając się za siebie, zaczęła biec. Gdy poczuła na karku oddech drugiego faceta, natychmiast przyspieszyła. Po chwili skręciła w boczną ulicę i ukryła się w zacienionym zaułku. Usiłowała uspokoić oddech, przestać drżeć, niestety graniczyło to z cudem. Odnosiła wrażenie, że słychać każdy jej wydech, mrugnięcie, cholerne dudnienie serca. Zerknęła na ostrze. Nawet w ciemności lśniło szkarłatem. Dopadły ją mdłości, ale musiała wziąć się w garść.
– Gdzie jesteś, dziwko? – Usłyszała obrzydliwy głos. – I tak cię znajdę.
Veronice zdawało się, że gość jest tuż obok. Zacisnęła palce na rękojeści noża. Starała się praktycznie nie oddychać. Była gotowa na wszystko. Chociaż nigdy nikogo nie zabiła, wiedziała, że teraz nie może się zawahać. Albo on, albo… ona. Nie istniała trzecia opcja.
Przylgnęła spoconymi plecami do zimnego muru i dosłownie na sekundę przymknęła powieki, dodając sobie w duchu odwagi. Nagle coś trzasnęło w pobliżu miejsca, gdzie się schowała. Wzdrygnęła się mimowolnie. Nie była tu bezpieczna. Chwilę później postanowiła ponownie wykorzystać element zaskoczenia. Wyjrzała ostrożnie zza muru, aby zorientować się, jaka odległość dzieli ją od napastnika. Znajdował się cholernie blisko, lecz stał do niej tyłem. Miała szczęście, więc musiała działać.
Wybiegła z ukrycia, a kiedy mężczyzna zwrócił się w jej stronę, uderzyła go w nadgarstek ręki, w której trzymał broń. Spluwa wylądowała na ziemi, zbyt daleko, by Vera mogła jej dosięgnąć. Dzięki temu jednak zyskała czas na ucieczkę. Zmusiła się do ponownego biegu, mimo że nogi miała miękkie, a serce rozszalałe. To była jej ostatnia szansa. Przez moment słyszała za sobą kroki napastnika. Wykorzystała całą swoją siłę, żeby go zgubić. Była przecież drobniejsza i zapewne bardziej zwinna. W mgnieniu oka dotarła do motocykla, po czym wyciągnęła kask, pospiesznie go założyła i zerknęła przez ramię, upewniając się, czy nikt za nią nie podąża. Odetchnęła z ulgą, gdy ulice okazały się puste.
– Czas stąd spieprzać – szepnęła w ciemność, a następnie wsiadła na maszynę.
Właśnie wtedy w jednej z szyb motelu dojrzała jego odbicie. Mężczyzna z twarzą ukrytą pod kapturem wpatrywał się w nią z drugiej strony drogi. Dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, a ręce zaczęły drżeć.
Jej stalker wrócił.
I tym razem najwyraźniej chciał ją zabić.
Pierwsze ostrzeżenie
Veronica
Pięć lat wcześniej
Buckley
Powietrze w Buckley było dzisiaj parne i lepkie. Ciężkie chmury zasnuły niebo, zwiastując burzę, jednak przez całe popołudnie nie spadła ani kropla deszczu. Przy każdym ruchu wyczuwało się to specyficzne napięcie. Jakby zaraz miało wydarzyć się coś złego, nienaturalnego. Żałowałam, że nie mogę iść nad zatokę, jak robiłam to, dopóki razem z rodzicami nie opuściłam Seattle. Tęskniłam za wielkim miastem i anonimowością. W tym cholernym miasteczku, w którym mieszkałam od niemal trzech lat, wszyscy się znali, a ja nigdy nie chciałam znajdować się w centrum uwagi. Od początku instynktownie trzymałam się na uboczu, choć nie do końca wiedziałam dlaczego. Bywały momenty, gdy miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Tak jakbym nigdy nie była sama. Zrzucałam to na karb faktu, że w takiej mieścinie każdy obserwował każdego, ale czasami gdzieś w głębi czułam, że chodzi o coś więcej.
Niestety parę miesięcy temu popełniłam błąd. Wstawiłam się za przyjaciółką, skupiając na sobie uwagę całej szkoły. Nie mogłam postąpić inaczej, lecz to wydarzenie zmieniło moje życie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Odwróciło los całej naszej paczki o sto osiemdziesiąt stopni. I już nic nie miało być takie samo.
Kiedy w drugiej liceum poznałam Sonię, która właśnie przeprowadziła się do Buckley z rodzicami, od razu nawiązała się między nami jakaś nić porozumienia. Szybko zaczęłyśmy spędzać ze sobą mnóstwo czasu, choć różniłyśmy się jak ogień i woda. Ona była grzeczna, ułożona, z najlepszą średnią w klasie, a mnie bardziej od dobrych stopni interesowały motocykle. Mimo to zbliżyłyśmy się do siebie, bo obie niespecjalnie pasowałyśmy do reszty ludzi ze szkoły. Ja dlatego, że ciągle nosiłam czerń, ciężkie, skórzane buty i kolczyki w dziwnych miejscach, a ona dlatego, że mama zmuszała ją, by wkładała skromne ubrania rodem z katolickiej szkoły dla dziewcząt. Gdy Rosaline – kapitan drużyny cheerleaderek – znów „przez przypadek” wystawiła Sonię na pośmiewisko, tym razem oblewając jasną sukienkę sokiem, nie wytrzymałam. Przywaliłam tej suce prosto w jej malutki, zadarty nosek. I nie, nie żałowałam. Błędem nie była zemsta, tylko fakt, że zdecydowałam się na nią w nieodpowiednim momencie. Na stołówce siedziało wtedy mnóstwo dzieciaków, które najwyraźniej z niecierpliwością czekały, aż ktoś postawi się blond tapirowi.
Oczywiście po tamtym wydarzeniu zostałam na jakiś czas zawieszona. Jednocześnie moje życie towarzyskie nabrało rozpędu, mimo że nie zaatakowałam Rosaline dla poklasku. Zupełnie nie zależało mi na tym, by ściągnąć na siebie zainteresowanie innych uczniów, tymczasem przestałam być niewidzialna. Moja intuicja krzyczała, żebym od tego uciekła, żebym pozostała na uboczu, ale… Bycie kimś więcej niż outsiderką z wielkiego miasta okazało się zbyt kuszące.
Sam Larry Hawk, najpopularniejszy facet w szkole, zwrócił na mnie uwagę. Chyba kręciła go moja buntownicza i czasami zbyt porywcza natura, ponieważ umówił się ze mną tuż po tym cholernym zajściu. Musiałam przyznać, że wyglądał doskonale. Był nieziemsko przystojny, wysoki, umięśniony. Ponadto świetnie grał w futbol. W lokalnych gazetach pisali o nim: gwiazda. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki chciał akurat mnie, chociaż mógł mieć praktycznie każdą z pięknych cheerleaderek i nie tylko. Chyba wszystkie dziewczyny w naszym liceum śliniły się na jego widok. Na początku spotkałam się z nim bardziej dla żartu. Sądziłam, że to totalny głupek – takie ciacha z kupą mięśni zwykle niewiele sobą reprezentują – ale okazało się, że jest całkiem fajnym chłopakiem.
Teraz, pod koniec przedostatniej klasy, wciąż byliśmy razem, a ja właśnie czekałam, aż Larry skończy się przebierać po wygranym meczu. Stałam oparta o jego samochód i wpatrywałam się w ekran telefonu, kiedy na moje policzki spadło kilka kropel, a niebo rozdarła błyskawica. Lekko się wzdrygnęłam, bo tak się skupiłam na czytaniu kolejnej części mojej ulubionej serii o detektywie Harrym Hole Jo Nesbø, że zupełnie odcięłam się od otoczenia. W dodatku napięcie, które w książce rosło z każdą stroną, udzieliło się także mnie. Dopiero po paru sekundach zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech. Nabrałam głęboko powietrza i spojrzałam w niebo.
– Cholerna pogoda. – Westchnęłam, wydymając usta w grymasie niezadowolenia.
Ciemne chmury nadal się kotłowały, przysłaniając księżyc. Rozejrzałam się po parkingu, teraz niemal pustym, a potem sprawdziłam godzinę. Dziewiąta piętnaście. Przewróciłam oczami, ponieważ zaczynało robić się późno, a Hawka wciąż nie było. Liczyłam, że nie lunie, zanim dotrzemy do knajpy. Szczególnie że wiatr przybierał na sile, podobnie jak grzmoty. Następna błyskawica rozświetliła horyzont, po czym nagle zapanowała cisza. Słyszałam swój oddech. Bzykanie komara. Uderzanie kolejnych kropel o ziemię. Już miałam zadzwonić do chłopaka, gdy obok sąsiedniego auta coś się poruszyło. Od razu zerknęłam w tamtym kierunku. Choć moje serce mocniej zabiło, starałam się udawać, że wszystko jest w porządku.
– Wiem, że to ty, Larry – powiedziałam znudzonym głosem. Byłam głodna i chciałam w końcu iść coś zjeść. – Czekam tu już z pół godziny. Nie jestem w nastroju na wygłupy.
Kiedy nikt się nie odezwał, pospiesznie wbiegłam za starego pick-upa. Miejsce okazało się puste, a przecież mogłabym przysiąc, że ktoś się tu kręcił. Zlustrowałam otoczenie, lecz najwyraźniej miałam jakieś omamy.
– To naprawdę nie jest zabawne. – Chociaż próbowałam nie panikować, ciarki przebiegły mi po karku. Po chwili w mojej dłoni zawibrował telefon. – Cholera – warknęłam.
Przez to napięcie wystraszyłam się głupiej komórki. Szybko uniosłam rękę i przyłożyłam kciuk do guzika odblokowującego ekran. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale się zawahałam. Jakbym obawiała się wiadomości od nie wiadomo kogo.
– Co za popieprzony dzień – mruknęłam i nacisnęłam przycisk.
To była Sonia. Tylko Sonia. Uśmiechnęłam się pod nosem, a może raczej zaśmiałam sama z siebie, choć mina mi zrzedła, gdy odczytałam, co przyjaciółka napisała.
Ojciec zabronił mi z Wami wyjść. Pokłóciliśmy się o za krótką kieckę. Przepraszam.
Ja: Szkoda. Chciałam wyswatać Cię z Henrym :)
Moment później telefon ponownie zawibrował. Byłam pewna, że to Sonia odpisała, lecz tym razem wiadomość została wysłana za pomocą bramki SMS. Poczułam irracjonalny strach, a moje ciało przeszył jakiś dziwny dreszcz.
Uważaj, komu ufasz.
Po przeczytaniu tych paru słów błyskawicznie uniosłam głowę i przeczesałam wzrokiem okolicę. Znowu czułam to specyficzne mrowienie. Jakby nadawca w tej chwili na mnie patrzył. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba. To frustrujące wrażenie potęgowało się z każdą sekundą, chociaż nigdzie nikogo nie zauważyłam.
Jak zawsze. Jednak po raz pierwszy dostałam potwierdzenie, że nie wariowałam. Intuicja podpowiadała mi, że to ostrzeżenie miało trafić właśnie do mnie i nie była to żadna pomyłka. A ja zwykle jej ufałam. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
– Jeśli to jakieś twoje wygłupy, Larry, to… – burknęłam z nadzieją, że wszystko okaże się głupim żartem, lecz wtedy dojrzałam Hawka kierującego się w moją stronę wraz z najlepszym kumplem Henrym. Żaden z nich nie trzymał komórki w ręce.
Zmarszczyłam brwi, bo wolałabym, żeby to byli oni. Nie chciałam, by okazało się, że moje przypuszczenia są prawdziwe. Odpychałam od siebie strach, byleby nie psuć tego wieczoru. Podeszłam do nich z uśmiechem, maskując niepokój.
– To co, idziemy? – zapytał Larry, klepiąc się po brzuchu. – Jestem głodny jak wilk.
– No co ty, naprawdę? – zironizowałam. – Ja wcale nie zgłodniałam, czekając tu na was. Już myślałam, że poszliście beze mnie. – Skrzywiłam się, ale szybko dotarło do mnie, że wyładowałam się na nim za coś więcej niż spóźnienie.
Chłopak objął mnie ramieniem, po czym dał mi słodkiego buziaka.
– Nie było takiej opcji. Poza tym sądziłem, że jesteś z Sonią. – Rozejrzał się, jakby mogła gdzieś się ukrywać.
– Napisała, że do nas nie dołączy. Dostała szlaban za kłótnię ze starymi.
Hawk spojrzał na przyjaciela, lecz ten jedynie wzruszył ramionami. W trójkę ruszyliśmy do knajpy. Na szczęście burza przeszła bokiem i nawet już nie kropiło.
– Ach, zapomniałabym. Gratulacje z okazji wygranej. Byliście niesamowici. – Chciałam jakoś poprawić im humory, które zepsuła nieobecność Sonii. Odkąd przyjaciółka zaczęła trochę stawiać się mamie w kwestii ubioru, faceci się za nią oglądali.
– Dzięki, Vera – szepnął mi do ucha Larry, a potem musnął ustami policzek.
– Dzięki – zawtórował mu Henry.
– Macie kolejne zwycięstwa w kieszeni. – Mówiąc to, znowu poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się mimowolnie, ale parking świecił pustkami.
Może rzeczywiście świruję, a tamten SMS był pomyłką?
– Wszystko okej? – spytał zaniepokojony Hawk.
– Okej. Coś mi się zdawało – zbyłam go.
Tak naprawdę wciąż myślałam o tajemniczej wiadomości. Zastanawiałam się, czy powiedzieć o niej chłopakowi albo rodzicom. Ostatecznie doszłam do wniosku, że jeden głupi SMS to nic takiego.
***
Zapach jedzenia dotarł do nas już przed drzwiami i nasilił się, kiedy weszliśmy do lokalu. Bar okazał się wypełniony niemal po brzegi, bo wiele osób postanowiło świętować zwycięstwo. Dostrzegłam zarówno zawodników ze swoimi dziewczynami, jak i fanów futbolu, których było sporo w Buckley. Tłum sprawił, że nie mieliśmy wielkiego wyboru w kwestii miejsca. Usiedliśmy przy ostatnim wolnym stoliku, po czym złożyliśmy zamówienie. Lubiłam tu przychodzić, gdy kanapy świeciły pustkami, i obserwować przez okno nasze senne miasteczko. Wyobrażać sobie, że za chwilę spotkam agenta Coopera. Ale to nie był serial „Twin Peaks”, tylko szara rzeczywistość. Ludzie tutaj żyli całkiem zwyczajnie i rzadko zdarzało się coś ekscytującego. Dlatego tak bardzo chciałam wrócić do Seattle. Brakowało mi wrażeń.
– Jak tam poszukiwania, Vera? Udało ci się dowiedzieć czegoś o biologicznych rodzicach? – Henry położył łokcie na blacie, a później nachylił się w moją stronę, opierając brodę na dłoni zwiniętej w pięść.
– Cholera, mówiłam, że to sprawa tylko dla waszych uszu – syknęłam, pokazując, że mają być cicho, następnie rozejrzałam się dyskretnie dookoła. Co prawda w środku panował niezły gwar, lecz wolałam, by do moich rodziców nie dotarło w żaden sposób, że nadal nie odpuściłam.
– Przepraszam, ale nie daje mi to spokoju. Jestem ciekawy, czy coś odkryłaś. – Tym razem Henry ściszył głos.
Ścisnęło mnie w dołku. Za każdym razem, kiedy myślałam o przeszłości, ogarniał mnie smutek, choć usilnie wmawiałam sobie, że nie czuję już tej wciąż niezagojonej rany na sercu.
– Niczego nie odkryłam – odparłam cicho, żeby nikt poza chłopakami nie usłyszał.
Do tej pory nie udało mi się zdobyć żadnych istotnych informacji, a mama i tata twierdzili, że nie znają moich biologicznych rodziców. Kręcili, byłam tego pewna, niemniej czułam, że po prostu uważają, że robią to dla mojego dobra. Ja miałam odmienne zdanie. Chciałam poznać prawdę.
– Ale ostatnio wspominałaś, że jesteś blisko. Coś przecież znalazłaś? – Larry mówił szeptem.
Obaj z Henrym przypatrywali mi się w skupieniu. Pewnie właśnie dlatego, że w Buckley w zasadzie nic się nie działo. Moje poszukiwania były jedyną atrakcją.
Młoda kelnerka przyniosła zamówienie, więc przez chwilę nie odpowiadałam. Poczekałam, aż odejdzie, i wsunęłam parę frytek z ketchupem.
– Tak, rozmawiałam z przyjacielem taty, który mieszkał obok nas w Seattle. Miał się ze mną spotkać, jednak ostatecznie kontakt się urwał. Facet zniknął, a może po prostu ściemniał od samego początku. Kiedy wyczuł, że nie wyciągnie ode mnie kasy, dał sobie spokój. – Wzruszyłam ramionami, po czym zabrałam się za sałatkę z kurczakiem.
– To dziwne. Szkoda, że nie zdążyłaś pogrzebać w dokumentach taty, zanim wybuchł tamten pożar. – Larry pogłaskał mnie po ramieniu.
Zrobiło mi się słabo na wspomnienie domu stojącego w płomieniach. Tego dnia byłam z rodzicami na zakupach. Gdy wracaliśmy, minęła nas straż pożarna. Moment później okazało się, że jadą właśnie do naszej posiadłości. Po dwóch latach nadal pamiętałam nieprzyjemny zapach spalenizny.
– Dobrze, że nikomu wtedy nic się nie stało. Ale ciągle nie znamy przyczyny. Nie znaleziono śladów włamania, instalacja podobno też była sprawna. – Obrazy wracały jak bumerang. Zacisnęłam dłoń na skórzanym obiciu kanapy i wzięłam głęboki oddech.
Larry i Henry najwyraźniej zauważyli, że nie chcę dłużej o tym rozmawiać, bo nie drążyli tematu. Przez parę minut jedliśmy w milczeniu, aż rozbrzmiał sygnał oznajmiający, że dostałam SMS-a. Przed tym, jak sprawdziłam, kto wysłał wiadomość, przełknęłam gulę w gardle. Dopiero później spojrzałam na ekran.
Mama: Tata źle się czuje, a ja muszę jechać do pracy. Przyjdź, proszę.
Przygryzłam wargę ze zmartwienia i szybko odpisałam:
Zaraz będę.
Kochałam oboje rodziców, ale to tata był tym, który wszystkiego mnie nauczył. Właśnie on zaraził mnie miłością do książek oraz szybkich maszyn, mimo że sam nie mógł sobie na taką pozwolić. Niestety niedługo po pożarze dostał zawału i od tamtego czasu często lądował w szpitalu. Nie chciałam go stracić, a za każdym razem, kiedy otrzymywałam taką wiadomość, zaczynałam obawiać się najgorszego.
– Kto to? – Larry kiwnął głową w stronę komórki, po czym odgryzł kolejny kawałek hamburgera.
– Mama. Z tatą znowu kiepsko, a ona musi wyjść. Będę się zbierać. – Zjadłam jeszcze parę frytek, wstałam z miejsca i narzuciłam kurtkę. Nie planowałam tak szybko wracać do domu, lecz bałam się o tatę. Nie pozwalałyśmy z mamą, by w takim stanie długo zostawał sam.
– Odprowadzę cię. Henry chwilę zaczeka. – Larry również się podniósł. Wcześniej odłożył jedzenie i oblizał palec z sosu.
Pokręciłam głową.
– To przecież kilka minut stąd. Poradzę sobie. – Pocałowałam go w policzek, następnie pożegnałam się z Henrym.
– Daj spokój. Jest ciemno. Nie puszczę cię samej. – Larry nie dawał za wygraną, podążając za mną do drzwi. Razem wyszliśmy na zewnątrz. Wtedy ujął moją twarz w dłonie. – Wiem, że potrafisz o siebie zadbać, ale czasami pozwól mi być twoim bohaterem.
Poczułam te słynne motylki w brzuchu.
– Zostań. Zjedz do końca. Zasłużyłeś. Byłeś dzisiaj wspaniały. – Uśmiechnęłam się i dałam mu całusa. – Do zobaczenia jutro.
Pomachałam Larry’emu, a potem ruszyłam do domu, słysząc za plecami, jak chłopak prycha pod nosem, ponieważ postawiłam na swoim. Uniosłam kąciki ust, bo podobało mi się, że tak się o mnie troszczy, nawet jeśli rzeczywiście lubiłam sama o siebie dbać. Po paru krokach naciągnęłam poły kurtki i założyłam ręce na piersiach. Zrobiło się chłodniej, ale to i tak było lepsze od wcześniejszej duchoty.
Buckley nocą wymierało. Poza barem Dream, skąd właśnie wyszłam, wszędzie panował spokój. W domach świeciły się światła, jednak ulice były puste. Mimowolnie przypomniałam sobie o dziwnym SMS-ie z nieznanego numeru.
Zaufanie…
Czy ja w ogóle ufałam komuś w stu procentach? Czułam, że rodzice nie mówią mi całej prawdy dotyczącej adopcji. A Sonia i Larry? Zawsze zachowywałam ostrożność przy zawieraniu znajomości i chociaż byli dla mnie ważni, również nie wiedzieli wszystkiego na mój temat. Może też, jeśli wiadomość nie była pomyłką, nadawca miał na myśli ludzi, z którymi kontaktowałam się, aby odnaleźć biologiczną mamę? Tylko jak by się o tym dowiedział?
Kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś już wcześniej mógł śledzić moje poczynania, zrobiło mi się niedobrze. Dopiero teraz, gdy się nad tym głębiej zastanowiłam, doszłam do wniosku, że jakiś wariat mógł mnie obserwować. W tym samym momencie zorientowałam się, że ktoś za mną idzie. Kroki narastały, podobnie jak mój strach. Obejrzałam się przez ramię nieco panicznie, ale nikogo nie dostrzegłam. Tak samo jak na parkingu przed szkołą.
– Cholera, przestań świrować, idiotko – mruknęłam do siebie.
Mimo wszystko przyspieszyłam i przeszłam na drugą stronę, gdzie latarnie lepiej oświetlały drogę. Ponownie usłyszałam kroki, potem coś trzasnęło. Serce podeszło mi do gardła, a dłonie zaczęły lepić się od potu. Prawie rzuciłam się do biegu, gdy zauważyłam, że to pan Smith, sąsiad Sonii, właśnie wsiadł do auta.
– Kurwa. – Wypuściłam ze świstem powietrze i zganiłam się w duchu za bycie panikarą.
Wtedy ktoś dotknął mojego ramienia. Wrzasnęłam jak oparzona, odwróciłam się na pięcie i niewiele myśląc, wycelowałam w napastnika z pięści.
– To ja, Vera! – krzyknął Larry, unosząc dłonie. – To tylko ja.
– Jezuuuu, ale mnie wystraszyłeś! Miałeś zostać w knajpie! – wydarłam się na niego, bo głupkowato się uśmiechał. Zaczęłam podejrzewać, że to jednak on wysłał mi tamtego SMS-a.
– Nie chciałem cię przestraszyć. Właściwie zamierzałem sprawdzić, czy szczęśliwie dotarłaś do domu, i nie pokazywać, że cię śledziłem. Ale zauważyłem, że nagle się zatrzymałaś, więc postanowiłem podejść – wyjaśnił, robiąc minę niewiniątka. – Nie gniewaj się, księżniczko. – Ostatnie słowo dziwnie zadźwięczało mi w głowie, lecz nie byłam pewna dlaczego. Tak jakby ktoś już kiedyś tak mnie nazywał, tylko nie mogłam przypomnieć sobie kto i kiedy.
Szybko odsunęłam te myśli na bok i przyjrzałam się Larry’emu.
– Czyli mówisz, że jesteś moim rycerzem? – Pozwoliłam, by objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Złość szybko przerodziła się w pragnienie.
– Na białym koniu – zażartował, a potem pocałował mnie tak, jakby poza nami nie istniał świat.
Jak mogłabym się na niego gniewać?
Wróciłam do domu z uśmiechem na ustach. Mama uniosła brwi, zaciekawiona, skąd u mnie taki dobry nastrój.
– Czyżby Larry cię odprowadził? – spytała, wkładając sweter.
– Mhm. – Moje policzki oblały się rumieńcem na wspomnienie pocałunku.
– Dobry z niego chłopak. Pewnie to on właśnie do ciebie napisał, bo coś chyba zabrzęczało w twojej kurtce.
Sięgnęłam do kieszeni kurtki, którą odwiesiłam przed chwilą na wieszak w garderobie, i z ekscytacją zerknęłam na ekran. Zamarłam na moment, gdy okazało się, że to kolejna wiadomość wysłana z bramki SMS.
To niebezpieczne tak spacerować samej po zmierzchu.
Gapiłam się na te kilka słów, jakby mnie sparaliżowały. Parę sekund później znów przebiegałam po nich wzrokiem. Czytałam je od nowa i od nowa.
To już nie są żarty,pomyślałam, a następnie przeszłam do kuchni, by powiedzieć rodzicom o tych dziwnych SMS-ach.
Myślałam, że mama żegna się z ojcem przed pójściem do pracy, ale ona podawała mu jakieś leki. Tata miał przymknięte oczy i trzymał się za serce. Natychmiast zrozumiałam, że jest bardzo źle, więc szybko do nich podbiegłam. Mama spojrzała na mnie, przerażona, i krzyknęła, żebym wezwała pogotowie.
Przytaknęłam, po czym drżącymi dłońmi wybrałam numer alarmowy. Łamiącym się głosem wyjaśniłam dyspozytorowi, jak wygląda sytuacja.
– Zaraz będą – zapewniłam przestraszoną mamę.
Już wiedziałam, że nie mogę teraz obarczyć rodziców moimi problemami. Prawda była jednak taka, że w moim życiu pojawił się ktoś, o kogo nie prosiłam.
Czego ode mnie chciał? Nie miałam pojęcia.
Ale jedno nie ulegało wątpliwości: musiałam być ostrożna.
Koniec żartów
Veronica
Cztery lata wcześniej
Buckley
Po tamtym wieczorze wiadomości ustały. Powiedziałam o nich jedynie Sonii, która w przeciwieństwie do mnie od razu stwierdziła, że wie, kto je wysłał. A konkretnie oskarżyła o to Rosaline. Też nienawidziłam tej suki, ale nie sądziłam, by ktoś z jej poziomem inteligencji potrafił działać w taki sposób. W dodatku treść SMS-ów… Nie byłam pewna, co o niej myśleć. Mogło to być ostrzeżenie, jak i groźba, ponieważ jednak tata przed operacją czuł się coraz gorzej, nie chciałam go jeszcze bardziej niepokoić i nigdzie nie zgłosiłam tych wiadomości. Przez jakiś czas przy każdym sygnale oznajmiającym nadejście SMS-a czułam ucisk w żołądku, wolałam także nie wracać po zmierzchu sama do domu, lecz nie trwało to długo. Licealne dramaty zdecydowanie mi w tym pomogły. Poza tym, że zapisałam się na samoobronę, nic się nie zmieniło. Wszystko wróciło do normy. Nudnej normy.
Na szczęście niebawem miałam przeprowadzić się do Seattle i zacząć nowe życie. Po czterech latach tkwienia w tej dziurze potrzebowałam wolności. Rodzice, choć nie tryskali radością na wieść, że będę daleko, nie sprzeciwiali się moim planom. Gdzieś w głębi czułam, że woleliby, żebym nadal mieszkała w Buckley i pomagała tacie. Odkąd się tu sprowadziliśmy, prowadził sklep wielobranżowy i zwykle po szkole wpadałam na godzinę, by trochę go odciążyć. Gdy zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem, zostawałam dłużej, wyręczałam go w wielu czynnościach, ale teraz, kiedy po zabiegu jego serce wreszcie działało całkiem sprawnie, mogłam bez wyrzutów sumienia skupić się wyłącznie na sobie oraz swojej przyszłości. I tak na prośbę rodziców zrezygnowałam z pracy w policji. Wybrałam politologię, lecz w zasadzie nie miało to wielkiego znaczenia, bo sama do końca nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. W przeciwieństwie do Larry’ego. On zdążył już sprecyzować plany i nic nie mogło go powstrzymać przed ich zrealizowaniem. Zamierzał być gwiazdą futbolu na światową skalę.
Niby dobrze nam się układało, a jednak coraz częściej myślałam o rozstaniu. O tym, że duszę się w tym związku. Dlatego nie zdecydowałam się zamieszkać z Larrym w Seattle. Mieliśmy na to czas. A przynajmniej ja tak uważałam. Hawk z kolei nie wydawał się zadowolony, że nie będzie mieć mnie co rano przy sobie. Mimo wszystko nie potrafiłam go zostawić. Nie wiedziałam, czy kocham tego chłopaka, ale na pewno był dla mnie ważny.
Po jakimś czasie zapomniałam o dziwnych wydarzeniach sprzed roku. Pomógł w tym fakt, że wreszcie przestałam odnosić wrażenie, jakby ktoś śledził każdy mój krok. Właściwie żyłam jak reszta moich znajomych, skupiałam się na nauce, zajmowałam licealnymi aferami, a do tego pomagałam w sklepie oraz snułam plany. Przez ostatnie miesiące natomiast pochłaniały mnie głównie przygotowania do największej szkolnej imprezy, która miała odbyć się właśnie dzisiaj.
Spojrzałam z uśmiechem na swoje odbicie w lustrze. Niedawno włożyłam czarną, długą do ziemi sukienkę z błyszczącym paskiem oraz kokardą z tyłu. Razem z Sonią długo szukałyśmy idealnych strojów, w końcu bal z okazji zakończenia szkoły był dla większości dzieciaków wielkim wydarzeniem. Choć sama nie przepadałam za takimi atrakcjami, miałam pewność, że Larry nie darowałby mi, jeśli odmówiłabym pójścia na tę imprezę. Tak samo jak Sonia.
Wzięłam głęboki oddech, następnie wyszłam z pokoju. Wtedy zawibrowała moja komórka. Sięgnęłam do torebki, wyjęłam telefon, a potem, nawet nie zerkając na nadawcę, otworzyłam wiadomość.