Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Osiemnastoletnia Summer Pratt zostaje zmuszona spędzić wakacje w małej miejscowości w stanie Missouri.
Chociaż rodzina, którą widzi pierwszy raz w życiu, wita ją z otwartymi ramionami, dwa kolejne miesiące zapowiadają się koszmarnie. Obawy potwierdza pojawienie się nieznośnego tajemniczego chłopaka ciągle kręcącego się w towarzystwie jej kuzynów i wyjątkowo działającego jej na nerwy.
Poczynając od pierwszego spotkania, Colton O’Donell odwzajemnia tę niechęć i większość wspólnego czasu spędzają na kłótniach. Doprowadzają się do szału, ale jednocześnie z jakiegoś powodu nie potrafią trzymać się z daleka od siebie. Niewątpliwie trudno jest zaprzeczyć sile ciągnącej ich do siebie mimo wszystkich logicznych powodów.
W ciągu zaledwie pierwszego tygodnia w Hazelwood Summer zmierzy się z wieloma wyzwaniami, a to dopiero początek.
W dodatku większość z nich stawia jej Colton. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 10 godz. 39 min
Copyright © 2023
Ula Buchacz
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Anna Adamczyk
Korekta:
Elżbieta Wołoszyńska-Wiśniewska
Edyta Giersz
Karolina Piekarska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autor ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-714-8
You Can’t Always Get What You Want – The Rolling Stones
1 Step Forward, 3 Steps Back – Olivia Rodrigo
The 30th – Billie Eilish
The Flame – Cheap Trick
Heaven – Bryan Adams
Summer Love – One Direction
Too Good At Goodbyes – Sam Smith
Only You – Yazoo
Talk 2 Me – Montell Fish
Million Reasons – Lady Gaga
Yours – Conan Gray
Hunger – Ross Copperman
The Night We Met – Lord Huron
Visiting Hours – Ed Sheeran
A Little Hope Never Hurt – Devon Gabriella
Before The Day Is Over – Joji
Skinny Love – Birdy
I Want You To Want Me – Cheap Trick
Please Don’t Say You Love Me – Gabrielle Aplin
Y.M.C.A. – Village People
W życiu każdej dziewczyny jest chłopak,
którego nigdy nie zapomni,
i lato, w którym wszystko się zaczęło.
Summer
– Powiedz mi, kiedy mam zacząć się śmiać… Żartujesz, prawda? – Patrzę z niedowierzaniem, jak krótkowłosa, drobna kobieta ciągnie po schodach walizkę. – Powiedz, że nie mówiłaś poważnie. Od tygodnia byłam pewna, że mnie wkręcasz.
Z każdym stopniem dźwięk uderzającej walizki wydaje się głośniejszy, a moje poirytowanie rośnie.
Vivien Pratt, moja (zdecydowanie przechodząca maniakalny epizod) mama dociera do salonu i kładzie bagaż na stoliku do kawy, a następnie zaczyna się pakować.
– Chciałabym mieć wybór. Chciałabym znaleźć rozwiązanie, które uszczęśliwi każdego. Chciałabym również mieścić się w moją szczęśliwą sukienkę z dziewięćdziesiątego siódmego roku, ale niestety po ciąży nigdy nie było dane mi jej założyć. – Wzdycha i zaciska usta w najbardziej nieszczerym uśmiechu, na jaki ją stać o tej porze dnia. – Nie zawsze życie daje nam to, czego chcemy.
Nasza rodzina słynie z fałszywych uśmiechów.
Podchodzę bliżej. Opieram się o framugę oddzielającą salon od kuchni.
– Chcę się tylko upewnić, że dobrze zrozumiałam… Muszę spędzić całe wakacje w miejscu, w którym prezydent jest farmerem, dlatego, że po moich narodzinach nie mogłaś wcisnąć się w swoją ulubioną zdzirowatą kieckę?
– Okej, po pierwsze, to nie jest zwykła zdzirowata kiecka. Dekolt w tej sukience jest idealnie na granicy klasy i skandalu… – Unosi wskazujący palec, bo w swoim mniemaniu właśnie dała mi w pełni przyzwoitą, oszałamiającą, modową radę godną podziękowania. – A po drugie, nie. Masz okazję spędzić wakacje w tej pięknej miejscowości, ponieważ nie zostawię siedemnastoletniej córki bez nadzoru na całe lato.
– Mamo, poważnie? Bez nadzoru? Co najgorszego mogłoby się stać? Jeśli nie zauważyłaś, nie jestem zbyt popularna wśród rówieśników. Moimi najlepszymi przyjaciółmi w przerwie zimowej byli Homer i Marge Simpson. Nie zrobiłabym żadnej dzikiej imprezy, jeśli o to się martwisz, a poza tym mam już prawie osiemnaście lat. – Rozkładam ręce, jakbym właśnie przekonała jury tym niepodważalnym argumentem.
– Nie mam pojęcia, kim są ci ludzie… Widzisz, nic nie wiem o twoim życiu osobistym. Tym bardziej nie mogę zostawić cię samej, kochanie. Nie mogę również odpuścić tej delegacji. To dla mnie… dla nas ogromna szansa.
Nawet nie próbuję wyjaśnić, że mowa była o kreskówce. Kręcę głową.
– Potrzebujemy pieniędzy, wiesz, że…
Zatrzymuję ją, unosząc rękę, zanim zdąży dokończyć.
Szybko łapie aluzję. Przełyka ślinę, odkłada kosz na pranie, który przed chwilą przyniosła, i powolnym ruchem odgarnia kosmyk włosów z twarzy.
– Może to twoja szansa na nowy start – wycedza, zmieniając temat, ale ton jej głosu wyraźnie sugeruje coś innego. – Trochę popracujesz nad sobą i takie tam.
Wchodzę w głąb salonu i opadam na kanapę. Mama siada na podłodze przy niskim stoliku, kontynuując składanie i pakowanie ubrań.
– Takie tam? – Krzyżuję ręce na ramionach. – Co masz na myśli?
– To może być dobre miejsce do refleksji… zajrzenia w głąb siebie i znalezienia źródła problemu. – Milknie na chwilę. – Kto wie, może nawet chłopaka?
Zaczyna się…
Według Vivien Pratt to niemożliwe, żeby źródło moich problemów tkwiło w czasach dzieciństwa. Psychologia to stek bzdur. Freud to szarlatan. Jedynym logicznym wyjaśnieniem tego, kim się stałam, jest fakt, że nigdy nie miałam chłopaka. Mężczyzna u mojego boku naturalnie sprawiłby, że moje życie wyszłoby na prostą. Bycie czyjąś dziewczyną, a później żoną, to szczyt osiągnięć życiowych i powód największego szczęścia.
– Pamiętasz, jak powiedziałaś, że nie jesteś zbyt popularna? Myślę, że istnieje jeden mały powód, dla którego nie dostajesz wystarczająco męskiej atencji. Pobyt w Missouri jest szansą na zmiany – oznajmia z ogromnym, nieodwzajemnionym podekscytowaniem.
Męska atencja, jak zapewne możecie się domyślać, jest moim priorytetem.
W pewien sposób rozumiem ten nacisk na znalezienie odpowiedniego mężczyzny. Jako samotna matka nie chce, bym podzieliła jej los. Tylko że w odróżnieniu od niej ja nie uważam, że wyłącznie mężczyzna będzie w stanie zapewnić mi godziwe, komfortowe i bezpieczne życie.
Mała rada dla wszystkich rodziców: Nieważne, jak usilnie będziecie próbowali, nie uda się wam przeżyć na nowo swojego życia poprzez dzieci. To, w jaką stronę pójdziemy, nie zmieni biegu wydarzeń, nie naprawi waszych błędów, więc równie dobrze możecie nam pozwolić iść własną ścieżką, a przeznaczeniu robić swoje.
Tym razem postanawiam jednak popłynąć pod prąd tej dzikiej, rwącej rzeki, jaką jest iluzoryczna rzeczywistość Vivien. Może to zbije ją z tropu na tyle, że uda się ją przekonać do zmiany zdania.
– Wyrocznio miłości, czterdziestoletnia singielko, proszę, zdradź mi sekret mojej niepopularności u płci przeciwnej. Zrobię wszystko, by zdobyć choć cień aprobaty drużyny footballowej, której IQ wynosi mniej niż ich bilans kaloryczny. – Kładę dramatycznie dłoń na czole niczym dama w opresji, tym samym wyrażając sarkastyczny i subtelny protest przeciwko kulturze, w której brak męskiej atencji świadczy o tym, że coś jest ze mną nie tak.
– Cóż, jakby to powiedzieć, żeby nie zabrzmieć niemiło… Jesteś dupkiem, skarbie.
– Czekam na tę część, która nie zabrzmi niemiło – prycham.
– Kochanie, przepraszam, ale to prawda.
– Mamo! – Gwałtownie podnoszę się do pozycji siedzącej.
– Jesteś trochę… oschła. A słowa „trochę” użyłam tylko ze względu na więzy rodzinne. – Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem przysłaniającym smutek, a raczej rozczarowanie. Wstaje i siada obok mnie na kanapie. Łapie kosmyk moich włosów i okręca go na palcu. Robi tak od zawsze, powtarzając, że kocha moje roztrzepane loki.
Od trzynastego do szesnastego roku życia przechodziłam etap wyparcia. Swoje bujne kręcone blond włosy uważałam za wroga i powód wszystkich dotychczasowych niepowodzeń. Pomijając erę doczepianych różowych pasemek, usilnie próbowałam wyglądać jak każda inna dziewczyna z mojego rocznika. Co oznaczało codziennie wstawanie dwie godziny wcześniej i prostowanie, a raczej przypalanie moich grubych, puszystych włosów prostownicą.
– Zamknęłaś się w sobie, a ja nie wiem, jak pomóc ci się otworzyć. Nie dopuszczasz do siebie ludzi. Wiem, że myślisz, że tak jest bezpieczniej, ale uwierz mi, tylko na tym ucierpisz.
Odsuwam się od niej.
– Odbiegłyśmy od tematu. – Odchrząkuję. – To naprawdę niedorzeczne. Nic się nie stanie, gdy zostanę sama. Wynajmij mi opiekunkę, jeśli nie wierzysz! Zainstaluj kamery, zrób cokolwiek, żebym nie musiała wyjeżdżać na tę wieś!
– Decyzja zapadła, kochanie. – Kładzie mi rękę na policzku, wstaje i znika w głębi korytarza.
– Mamo! – krzyczę za nią.
Opadam z powrotem na kanapę. Wbijam wzrok w wiatrak na suficie i wzdycham na tyle głośno, żeby usłyszała mnie z drugiego pokoju.
Ja dupkiem?
Jestem dupkiem tylko dla ludzi, którzy na to zasługują, a to, że prawie każdy jest dupkiem, to nie moja wina. Nie ja byłam pierwszym dupkiem na świecie. Nie urodziłam się dupkiem i nie ja jestem odpowiedzialna za tę reakcję łańcuchową.
Jeśli poznam kogoś, dla kogo warto nie być dupkiem, wtedy rozważę emeryturę od zawodu.
***
Kilka godzin później parkuję samochód przed moją ulubioną restauracją stworzoną na wzór baru z lat sześćdziesiątych. Kieruję się w stronę wejścia i od razu przez okno zauważam moją przyjaciółkę. Dzwoneczek rozbrzmiewa nad moją głową, gdy wchodzę do środka i podchodzę do boksu, w którym już czeka na mnie Skyler.
Wstaje od razu, kiedy tylko mnie zauważa, i przyciąga do swoich ramion. Jest wyższa ode mnie, a na dodatek włożyła wysokie buty, bo dziś niedziela. Niedziela to dzień szpilek. Ma na sobie brązowy top, jeansową kurtkę i krótką białą spódnicę. Opaska takiego samego koloru zdobi jej kruczoczarne długie, proste włosy.
– To jakiś koszmar – mamrocze smutno w zagłębienie mojej szyi.
– Powiedz mi o tym. – Przewracam oczami, gdy się od siebie odsuwamy.
Zasiadamy po obu stronach stolika na czerwonych kanapach.
– To nasz ostatni wspólny milkshake – chlipie, kiedy Dolores, kelnerka w różowym fartuszku, podaje nam nasze napoje.
Zamawiam zestaw naleśników dla dwojga, gdy moja przyjaciółka siorbie koktajl słomką w sposób, którego nienawidzę, a ona doskonale o tym wie. W tej chwili jednak myślę, że nawet za tym będę tęsknić.
– Skyler, nie umieram, tylko wyjeżdżam do Missouri. – Uśmiecham się, oddając menu kobiecie.
Przyjaciółka mierzy mnie śmiertelnie poważnym spojrzeniem.
– Masz rację… To jeszcze gorsze niż śmierć.
Zgadzam się i stukamy się szklankami.
Razem z mamą wyjeżdżamy jutro o piątej rano, by ominąć korki. Co daje mi i Skyler kilka godzin na pamiętne pożegnanie, zanim będę musiała wrócić do domu i spakować swój cały dobytek w jedną walizkę. Dwa miesiące mogą z pozoru nie wydawać się aż tak długim okresem rozłąki, ale od czternastego roku życia wszystkie wakacje, ferie i święta spędzałyśmy razem.
– Musisz wykąpać się nago w jeziorze – mówi nagle Skyler z miną przypominającą coś w rodzaju olśnienia.
Odstawiam rurkę od ust i rzucam jej zdezorientowane spojrzenie.
– To powinien być kolejny punkt na twojej liście.
– Na mojej liście? – Unoszę wysoko brew.
– Stworzymy ci listę rzeczy, których musisz doświadczyć w Missouri. Musisz mieć z tego jakiś ubaw. – Przekręca papierową kolorowankę dla dzieci pozostawioną na stole do góry nogami i zaczyna pisać coś kredką na czystej stronie. – Chyba że wolisz przez całe wakacje pielić w ogródku z ciotką. – Wzrusza ramionami i patrzy na mnie, jakby czekała, aż podejmę decyzję.
Jest tak niewiarygodnie bezpośrednia i ironiczna. Uwielbiam to w niej.
– Wyglądam całkiem ładnie w ogrodniczkach – odpowiadam, zlizując bitą śmietanę z łyżeczki.
– Numer dwa jest prosty. Musisz kogoś pocałować. – Notuje kolejną rzecz na kartce.
– Skyler, czy aby ta lista miała sens, nie powinny się na niej znaleźć zadania realne do wykonania? – prycham i wrzucam łyżeczkę do szklanki. – Skoro już przy tym jesteś, to dopisz skok na bungee. – Obowiązkowo żartuję, ale moja przyjaciółka rzeczywiście wpisuje ten pomysł jako numer trzy.
– No nie wiem, Sam. Mam jakieś dobre przeczucia co do tego wyjazdu. – Przeszywa mnie wnikliwie spojrzeniem i opiera plecy o oparcie. – Wiesz, że moja intuicja nigdy się nie myli.
To prawda. Skyler od lat przewiduje wszystkie modowe trendy, zerwania, a nawet śmierci celebrytów.
– Twoja intuicja podpowiada ci, że powinnam kogoś pocałować? – Patrzę na nią podejrzliwie, ale nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
To jedna z niewielu osób, przy których mogę być bezwstydnie sobą. Przeżyłyśmy razem naprawdę wiele.
– Podpowiada mi, że będziesz miała do tego wiele sposobności. – Puszcza mi oczko. – Numer pięć, musisz zrobić coś nielegalnego.
Prycham.
– A jaki jest czwarty punkt?
– Musisz wdać się w bójkę. – Wzrusza ramionami, jakby nie ona wymyślała poszczególne punkty. Wszelkie zażalenia powinnam kierować do jej przodkiń, które szepczą dziewczynie te przepowiednie na ucho. – Ach! Szóstka jest prosta. Musisz zmienić czyjeś życie.
– Sky, chyba nie do końca pojmujesz idee takich list. – Zabieram jej kartkę.
– A ty nie do końca pojmujesz, jaki masz wpływ na ludzi. – Wyrywa mi arkusz i uśmiecha się. – Poważnie, Sam, na tej liście nie ma nic, czego nie powinnaś przeżyć już dawno temu i czego nie byłabyś w stanie wykonać w ciągu pierwszego tygodnia wakacji – informuje mnie i wkłada do ust wiśnię zdobiącą mój koktajl. – Siedem, spędzić noc pod gwiazdami.
Kiwam głową. To chyba jedyny realny cel z tej listy.
Skyler dostaje blokady twórczej przy ósmym punkcie, którym w końcu mianuje zaśpiewanie karaoke w pokoju pełnym nieznajomych. Siedzimy do późna w naszej ulubionej knajpce. W naszym ulubionym boksie, do którego nasza ulubiona kelnerka donosi nam nasze ulubione shake’i. Choć nie jestem medium jak moja droga przyjaciółka, to coś podpowiada mi, że niestety ta chwila będzie najlepszym i najciekawszym wspomnieniem tych wakacji.
Summer
Mój żołądek zaciska się w supeł, gdy mijamy powitalną tabliczkę miasta.
Dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców Hazelwood, a ja będę mieszkać z czwórką z nich pod jednym dachem przez najbliższe dwa miesiące.
Nigdy nie poznałam żadnego z krewnych poza ciotką Sharon i jej gburowatym narzeczonym, który miał dziwną obsesję na punkcie starych monet. A jak się później okazało (zupełnie nieironicznie), również na punkcie młodych kobiet.
Jak się spodziewacie, to połączenie nie wróżyło dobrej przyszłości, cóż, przynajmniej nie dla Teda. Dla Sharon był to zapalnik, którego potrzebowała, choć nie miała o tym pojęcia.
Po rozstaniu przeszła metamorfozę życia. Zaabsorbowała całą energię Carrie Bradshaw, jaką była w stanie pochłonąć z tych kilku sezonów, które obejrzała w ciągu dwóch tygodni, i dostała pracę w lokalnym magazynie dla kobiet. Po raz kolejny wyszła za mąż i przeprowadziła się do Missouri – stanu słynącego z tornad, Marka Twaina i metamfetaminy – z którego pochodzi i gdzie szczęśliwie zamieszkała ponownie, tym razem z Ryanem i jego dziećmi.
Rzecz jasna ta historia mogłaby mi dać nadzieję na to, że nawet sytuacje, które na pierwszy rzut oka wydają się druzgocące, przynoszą pozytywne rezultaty.
Jednak gdy patrzę na krowę, która właśnie zostawia po sobie duży, śmierdzący prezent obok naszego samochodu, wzdrygam się i pozostaję przy moim pesymistycznym podejściu.
Nic niesamowitego nie przydarzy się w tym miejscu.
– Ziemia do Summer! Odwróć tę smętną minę do góry nogami. Jestem pewna, że poznasz tutaj mnóstwo… sympatycznych ludzi. – Mama ponownie próbuje mnie pocieszyć, dokładnie kiedy skręca w boczną uliczkę, a moim oczom ukazują się liczne stragany.
– Po pierwsze, wszyscy wiedzą, że sympatyczny oznacza „dziwny, ale miły”. Po drugie, mam poznać kogoś w miejscowości o nazwie Hazelwood? Mamo, to dosłownie znaczy „orzechowe drewno”! Słyszałaś kiedykolwiek, żeby ktoś dobrze bawił się w miejscu, które w nazwie ma drewno? – prycham i przykładam głowę do szyby.
Miasteczko samo w sobie nie jest brzydkie, chociaż za wiele nie mogę stwierdzić, widząc zaledwie stragany i małe sklepiki. No i tamtą krowę.
– Musisz tylko zmienić swoje nastawienie – poucza mnie… albo wspiera. Jej ton jest zbyt neutralny, by określić jej intencje.
– Zmienię je, jeśli zawrócisz i wysadzisz mnie pod domem. – Kiedy mama gwałtownie hamuje, przyciskam plecy mocniej do fotela.
Wyprzedza nas chłopak na motorze, macha do nas ręką, albo na znak przeprosin, albo by powiedzieć w ten sposób „zjedź mi z drogi”, chociaż sądzę, że to drugie zakomunikowałby jednym konkretnym palcem… Dokładnie tym, który zauważam, gdy zerkam w lewo na Vivien Pratt mamroczącą coś pod nosem.
– Kiedyś uwielbiałaś Missouri – mówi, kiedy emocje wywołane „kryminalistą na motorze” opadają.
– Miałam dziesięć lat.
– Więc pomyśl o tym, jak o powrocie do dzieciństwa. – Uśmiecha się, a po kilku minutach jazdy wjeżdża na podjazd i zatrzymuje auto. – Jesteśmy.
Problem z moim dzieciństwem jest taki, że było koszmarne i niewiele z niego pamiętam, prawdopodobnie z wyboru albo całkowitego wyparcia. Dlatego też perspektywa powrotu do niego niezbyt podnosi mnie na duchu. Vivien była dobrą matką, na tyle, na ile pozwoliło jej życie, jej własne traumy i doświadczenia, które nas spotkały. Chciała zapewnić mi dobre i szczęśliwe życie, ale nie jest to łatwe, kiedy dzieją się rzeczy niezależne od nas. Rzeczy, które później nakładają najbardziej radosnemu okresowi z życia etykietkę koszmaru.
Tkwię w tej samej pozycji, podczas gdy mama wyciąga ostatnią walizkę.
Nie chcę wysiadać. Nadal liczę na to, że jakimś cudem w ostatniej chwili zmieni zdanie.
– Na litość boską, Summer Lynn! – woła mnie przez szczelinę w bagażniku, gdy jej cierpliwość się kończy.
Używa mojego pełnego imienia, dlatego wiem, że to pora, by odłożyć żarty na bok. Ostatni raz przewracam oczami, odpinam pas i opuszczam swoją strefę bezpieczeństwa. Klimatyzowana toyota, która do tej pory była moim azylem, jedyną potencjalną drogą ucieczki, za chwilę stąd zniknie, a przez najbliższe dwa miesiące prawdopodobnie będę poruszać się wszędzie o własnych nogach, bądź co gorsza… rowerem.
Kiedy otwieram drzwi, natychmiast uderza we mnie ściana gorąca. Powietrze jest tak ciężkie i parne, że dosłownie można je zobaczyć. Nie wiem, jak długo zajmie mi przyzwyczajenie się do tego ciągłego skwaru, a nie wydaje mi się, żeby dom Duncanów zaopatrzony był w klimatyzację.
– Już są! – słysząc dobiegający z wnętrza damski głos, podnoszę wzrok znad telefonu.
Klikam przycisk „wyślij” przy wiadomości „S.O.S.” do Skyler i chwilę później ląduję w ramionach niskiej brunetki.
– Och, moja maleńka, Sammy Lynn! – Ciotka kołysze mnie na wszystkie możliwe strony, z każdą sekundą sprawiając, że ciężej mi oddychać. – Kiedy ty tak wyrosłaś?
Czy nasza rodzina słynie ze zbyt mocnych uścisków?
– Wystarczy Sam albo Summer. – Silę się na sztuczny uśmiech, gdy wreszcie udaje mi się od niej odsunąć.
– Naturalnie, kochanie. – W przeciwieństwie do mojego, uśmiech, którym mnie obdarza, jest szczery i ciepły.
Taka już jest Sharon. Myślę, że to jedna z tych kobiet, które noszą zakupy starszym sąsiadkom, a w międzyczasie kupują ciasteczka od małych harcerek.
– Coraz bardziej podobna do matki! – Splata nasze dłonie, a kiedy je puszcza, rusza w kierunku mojej rodzicielki.
Wyciągam ponownie telefon, gdy zaczynają omawiać, jak na przestrzeni lat zmieniły się stany cywilne poszczególnych sąsiadek.
– Summer? – Na dźwięk mojego imienia blokuję urządzenie.
– Tak? – pytam od niechcenia, przez co natychmiast zostaję spiorunowana wzrokiem Vivien.
– Może byłabyś tak łaskawa i pomogła wnieść swoje walizki? – Kładzie duży nacisk na słowo „swoje”, a ja nie protestuję. Łapię za jedną z rączek i przesuwam bagaż po żwirowej drodze.
– Och, skarbeńku, nie taszcz tego, bo coś ci się stanie! – Krzywię się na samą myśl o kolejnych zdrobnieniach, które padną z ust ciotki. – Zaraz zawołam Ryana.
– Nie, naprawdę żaden pro… – Nie kończę, bo u boku kobiety pojawia się wyższy od niej o głowę, siwiejący mężczyzna.
– Ty musisz być Summer Lynn. – Wyciąga w moim kierunku dłoń.
– A pan to zapewne Ryan. – Limit moich nieszczerych uśmiechów wkrótce się wyczerpie. – I wystarczy Summer – dodaję, ściskając jego rękę.
– Wystarczy Ryan – odpowiada rozbawiony.
Wraz z Sharon chwytają moje walizki i zanoszą je do domu. Odprowadzam ich wzrokiem, a gdy znikają za drzwiami łapię matkę za ramię i odsuwam ją na bok.
– Mamo, błagam… Jeśli teraz szybko odjedziemy, nie dogonią nas, może nawet nie zauważą albo zapomną! W tym wieku gorzej u ludzi z pamięcią – jęczę.
– Męczysz mnie, córciu. – Nie patrzy na mnie i szuka czegoś w torebce. – A jeśli sugerujesz, że Duncanowie są starzy, to ta obraza właśnie kosztowała cię dodatkowy miesiąc w Orzechowym Drewnie. – Podnosi na mnie wzrok.
– Chcę wrócić do domu, do przyjaciół.
– Masz na myśli Skyler? – prycha. – Poznasz nowych przyjaciół. – Przygląda się domowi z zewnątrz, a po jej minie wnioskuję, że sama chętnie by tu zamieszkała.
Chociaż Vivien Pratt z pozoru nie wygląda na szablonową dziewczynę z przedmieścia, to wiem, że gdyby miała wybór, nie wybrałaby swojego życia ponownie.
Nie można nawet powiedzieć, żeby wybrała je za pierwszym razem.
Nieważne, jak bardzo nie chcę wam tego mówić, musicie to usłyszeć.
Czasem to życie podejmuje decyzje za nas.
Tak. Ku wielkiemu zaskoczeniu, jesteśmy tylko nieszczęsnymi marionetkami w rękach losu, któremu możemy zaufać lub się sprzeciwić, ale on i tak nas dopadnie.
To, co nas czeka, nas spotka. To, co ma być nasze, będzie nasze, a to, co mamy stracić, stracimy.
Z jednej strony to druzgocące. Jesteśmy żyjącymi, myślącymi istotami z niezmierzonymi przywilejami i możliwościami, a jednak pozostajemy bezsilni i malutcy w stosunku do czegoś tak prostego, a zarazem skomplikowanego jak przeznaczenie. Czegoś, czego nawet nie możemy zobaczyć, dotknąć, co nawet może nie istnieć, a jednak kieruje całym naszym życiem.
Z drugiej – to całkiem podnoszące na duchu.
Fakt, że możesz dać się ponieść, możesz zastygnąć, możesz odpuścić, możesz się wzbraniać i walczyć ze wszystkich sił, a i tak skończysz tam, gdzie masz skończyć. Nawet gdybyś poświęcił każdy swój dzień, by zmienić bieg wydarzeń, to wszystko zostało dla ciebie zaaranżowane już dużo wcześniej.
Wszyscy jesteśmy tylko częścią większego planu, którego – tak się świetnie składa – nie jest nam dane poznać, dopóki się nie wydarzy. Czasem mnie to dobija, przez większość czasu jednak ekscytuje.
Los chciał, aby Vivien Pratt rozpoczęła karierę w chaotycznym mieście, które nigdy nie śpi. Chociaż w życiu tego nie powie i udaje, że rola zabieganej businesswoman jest tym, co sama dla siebie wybrała, wiem, że pragnęła być tą dziewczyną z sąsiedztwa. Organizować niedzielne grille, świętować czwarty lipca z mężem, chodzić do country clubu i rozkoszować się ciszą i spokojem prowincji, patrząc, jak ich jedyna córka dorasta wśród natury i przesiaduje całe dnie w domku na drzewie, który zbudował jej troskliwy tata.
Lecz los, albo świadomy wybór osób trzecich, zainterweniował i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
W duchu przyznaję, że to naprawdę ładne miejsce. Weranda została całkowicie odnowiona i przemalowana na biało, a na pojedynczych poręczach owija się winorośl. Dach pozostał taki sam od dziesięciu lat. Ciemnoniebieskie kafelki nieco wyblakły, ale od razu śmiało stwierdzam, że Duncanowie przywiązują wagę do dbania o swoją posiadłość. Skoro nawet komin lśni od czystości, zgaduję, że w środku przedstawia się to podobnie.
Moje przypuszczenia potwierdzają się, gdy wchodzimy do salonu. Nie jest ani nowoczesny, ani staroświecki, co jest ogromnym zaskoczeniem, bo odkąd pamiętam, ciotka Sharon kochała antyki.
– Tutaj jest twoja sypialnia. – Wskazuje na drzwi po lewo, gdy znajdujemy się na piętrze.
Podchodzę do nich niepewnie, ale zachęcające spojrzenie ciotki powoduje, że naciskam na klamkę.
Pokój ma kształt prostokąta, jest niewielki, ale przestronny. Ciemnobeżowe ściany i panele sprawiają, że jest słoneczny, mimo iż posiada tylko jedno okno.
– Normalnie należy do Matta, ale na twój przyjazd przeniósł się do Nate’a.
– Och – wydobywam z siebie i potakuję głową.
Czuję się głupio, zabierając pokój kuzynowi. Gdyby krewni odwiedzali nas w Chicago, nie odstąpiłabym im swojej sypialni na tak długi czas.
– Rozgość się, a jak będziesz gotowa, dołącz do nas na kolację. – Głaszcze moje plecy i cofa się do drzwi. – Vivien, zostaniesz z nami, prawda? Mamy tyle do nadrobienia. – Słyszę, jak jej głos cichnie w głębi korytarza.
Mój wzrok zatrzymuje się na najlepszej części tego pokoju. Parapet wyłożony jest dużymi poduchami i natychmiast wiem, że będzie to moje miejsce do czytania.
Na drewnianej komodzie stoi kilka pucharów, głośniki i pokaźna kolekcja płyt. Unoszę brew, gdy biorę jedną z nich do ręki. Więc Matt jest fanem The Clash. Podchodzę do półki nocnej, na której stoi figurka przedstawiająca mikrofon. Wygląda jak nagroda za jakiś konkurs muzyczny.
Matce nie zajmuje dłużej niż minutę, by pojawić się w progu i zlustrować pomieszczenie od góry do dołu.
– Przytulnie – mówi i bierze głęboki oddech, jakby chciała wyczuć jakiś zapach.
– Tak, biust Pameli Anderson z pewnością dodaje temu miejscu uroku. – Uśmiecham się ironicznie.
Wzrok matki pada na plakat przedstawiający ratowniczkę w czerwonym kostiumie kąpielowym, który wisi naprzeciwko łóżka.
Marszczę brwi i przyglądam się jej, w tym samym czasie wieszając kurtkę na wieszaku.
– Obiecaj mi tylko, że postarasz się być grzeczna. – Podchodzi bliżej i łapie mnie za ramiona, głaszcząc je delikatnie.
– Jeśli będę niegrzeczna, wtedy za karę wrócę do domu? – Uśmiecham się z nadzieją.
– Nie.
– Więc będę grzeczna. – Wzruszam ramionami, a matka przyciąga mnie do siebie i całuje w czubek głowy.
– Kocham cię.
– A ja ciebie. – W końcu poddaję się i odwzajemniam jej ciepły uścisk.
Po zjedzeniu posiłku Vivien oświadcza, że na nią pora. Wszyscy wychodzimy, by ją pożegnać. Ryan i Sharon zatrzymują się w objęciu na werandzie, a ja podchodzę razem z mamą do auta.
– Będę tęsknić – mówi, przytulając mnie po raz ostatni.
Cofam się o parę kroków, gdy odpala silnik, a kiedy wyjeżdża na ulicę i znika, dołączam do czekającej dwójki.
Wbrew pozorom kolacja upłynęła na naprawdę miłych i interesujących rozmowach. Okazuje się, że Ryan jest zabawny i zupełnie nie ciekawią go stare monety.
– Przykro mi, że twoi kuzyni nie mogli się stawić dziś na kolacji, ale wyjechali do swojej mamy. – Widzę, jak na twarzy kobiety maluje się autentyczny smutek. Naprawdę jej przykro. Bo naprawdę kocha dzieci Ryana jak swoje i chciałaby, żebyśmy byli tu wszyscy jak jedna… wielka… rodzina…
– Jeszcze zdążymy razem zjeść… – Mam ochotę zacząć krzyczeć. – W końcu będę tu całe dwa miesiące. – Zaciskam zęby.
To mój ostatni sztuczny uśmiech tego dnia, obiecuję.
Dochodziła dziesiąta, dlatego dałam znać, że powoli się kładę, co nie mogło bardziej mijać się z prawdą. Spać chodzę co najmniej o pierwszej w nocy, ale chciałam zamknąć się w pokoju bez konieczności wysłuchiwania ciągłych pytań ciotki.
„Na pewno nie jesteś głodna?”
„Czy twoja pościel ci się podoba?”
„Chciałabyś obejrzeć ze mną jakiś film?”
Jest bez wątpienia niezwykle uprzejma i troskliwa. Pewnie gdybym była tu z własnej woli, nie mogłabym nacieszyć się jej towarzystwem. Lecz niestety, jak na bezsilną wobec losu marionetkę przystało, nie jestem tu z własnego wyboru.
Kiedy wysyłam kolejnego SMS-a, czuję się coraz bardziej senna.
Ja: Mój przyszywany wujek to fan Eda Sullivana.
Skyler: Bookuję ci bilet na pociąg.
Ja: Zdążą mnie złapać na dworcu. Bardzo szybko chodzą. Mają kijki trekkingowe… Musisz po mnie przyjechać. Wysyłam ci swoją lokalizację.
Uśmiecham się do telefonu.
Nie czekając na odpowiedź, wtulam się w kołdrę i zamykam oczy.
Pogrążam się powoli we śnie i już prawie odpływam, kiedy słyszę szelest.
Natychmiast zrywam się na równe nogi i zapalam lampkę stojącą na szafce obok łóżka. Mimo zamglonych oczu widzę czyjąś sylwetkę. Przez okno do pokoju wdziera się chłopak. Strach paraliżuje moje ciało, ale zdrowy rozsądek nadal mnie nie zawodzi. Chwytam pierwszy lepszy przedmiot z szafki nocnej i rzucam nim w kierunku włamywacza.
Serce bije mi coraz szybciej, kiedy obiekt, który okazuje się wazonem, roztrzaskuje się o ścianę tuż nad jego głową.
– Co do… – Kuli się na dźwięk uderzenia i w końcu odwraca w moją stronę.
Chwytam telefon i drżącymi dłońmi próbuję wystukać numer na policję. Blondyn w porę orientuję się, co zamierzam zrobić, i powstrzymuje mnie.
– C-czekaj! – Rusza w moją stronę, przez co odruchowo przeskakuję przez łóżko i rzucam się w kierunku drzwi. – Myślałem, że to pokój Matta!
Słysząc znajome imię, uspokajam się odrobinę, ale nie na tyle, by nie zawołać ciotki.
Gdy tylko otwieram usta, on w ułamku sekundy znajduje się na tyle blisko, by jego dłoń spoczęła na nich, blokując chcący wypłynąć ze mnie krzyk.
Rytm serca, który chwilę temu doprowadziłam do porządku, znowu przyśpiesza, a ja wyrywam się spod jego dotyku, uderzam go kolanem w krocze i biegnę na drugą stronę pokoju, niezdarnie przeskakując ponownie łóżko.
– Dzwonię na policję! – krzyczę i dociskam plecy do ściany tak, by jak najbardziej zwiększyć odległość między nami. – Nie podchodź! – ostrzegam.
Gram na czas, czekając, aż ktoś odbierze. On nie wygląda jednak, jakby miał siłę podejść, biorąc pod uwagę fakt, że właśnie zwija się z bólu.
– H-halo. T-tak. Chciałabym zgłosić włamanie!
– Jestem przyjacielem Matta! – wyjaśnia łamiącym się od bólu głosem, podnosząc ręce w obronnym geście, jakbym właśnie mierzyła do niego bronią. – I Nate’a.
– Co? – Marszczę brwi, ciężko dysząc.
Gdy słyszę kobiecy głos w słuchawce, proszący mnie o podanie dokładnego adresu, natychmiast się rozłączam.
Mogę mieć kłopoty za niepotrzebnie niepokojenie policji.
– Kim ty jesteś? – pytam, a tajemniczy nieznajomy przygląda mi się ze zdziwieniem.
Nie wygląda na mordercę, ale to nie sprawia, że czuję się bezpiecznie. Jeśli Ted Bundy nas czegoś nauczył, to właśnie tego. Nie wiem, jak to powiedzieć, aby nie zabrzmieć na niepoczytalną, ale ten włamywacz jest naprawdę nieziemsko przystojny. Jego wersja odrobinę mnie przekonuje i mimo że zakładam, że jest prawdziwa, nadal trzymam w dłoni lampę.
Na wszelki wypadek, gdyby te piękne oczy szły w parze z zabójczymi instynktami.
Biorę głęboki oddech.
– Summer Lynn? – pyta cicho, lekko zachrypłym głosem.
Jestem bardzo zdezorientowana. Delikatnie szczypię się w ramię, żeby sprawdzić, czy nie śnię.
– Skąd… Jak… – Kręcę głową. – Kim ty jesteś? – powtarzam, wskazując w jego kierunku lampą. Staram się być cicho, nadal zdziwiona faktem, iż tłukący się wazon nie obudził żadnego z domowników. Niech tak zostanie. – Wszyscy mówią na mnie Sam – dodaję oschle, gdy nie odpowiada.
Czemu to ja się tłumaczę? Kim, do cholery, jest ten odurzająco przystojny chłopak?
– Gdy ostatni raz się widzieliśmy, Matt i Nate wspomnieli, że przyjeżdża z nimi mieszkać gorąca kuzynka.
Odkładam jedyne źródło światła z powrotem na szafkę. Krzyżuję ręce na piersi i krzywię się.
– To trochę obrzydliwe.
– To obrzydliwe, że jesteś gorąca? – Przenosi swoją dłoń na brodę i przesuwa po niej, patrząc się prosto na mnie, a mój brak powodzenia u płci przeciwnej sprawia, że ten gest jest dla mnie równoznaczny z tym, jakby wyznał właśnie coś niesamowicie sprośnego.
– To obrzydliwe, że moi kuzyni użyli takiego określenia – wyjaśniam.
– Cóż… w ich obronie muszę sprecyzować, że wspomnieli tylko o kuzynce. „Gorąca” było przymiotnikiem, który dodałem po zobaczeniu twojego zdjęcia. – Unosi kącik ust i odchyla głowę do tyłu w najbardziej nieprzyzwoity sposób, jaki istnieje, a ja cieszę się, że opieram się o ścianę, bo ten uśmiech sprawia, że miękną mi kolana.
Okropne uczucie i to kontrolowane przez mężczyznę?
Opuszczam głowę.
Moje policzki czerwienią się ze wstydu. Właśnie odstawiłam całą tę szopkę z rzucaniem przedmiotami i ucieczką przed psychopatą, który okazał się przyjacielem moich kuzynów.
– Zawsze tak wchodzę, gdy Ryan i Sharon już śpią – mówi po chwili niezręcznej ciszy, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Dwa kolejne znajome imiona wypowiedziane przez te malinowe usta dodają mi otuchy. Albo jest naprawdę sprytnym włamywaczem, który zrobił dogłębny research przed porwaniem mnie i sprzedaniem osobom zajmującym się handlem ludźmi, albo jest (nie)zwykłym chłopakiem, który chciał się spotkać ze swoimi znajomymi.
Naciągam za dużą bluzkę na uda, upewniając się, że nieznajomy nie zobaczy mojej bielizny.
– Ciotka powiedziała, że mogę spać w tym pokoju. – Czuję potrzebę wytłumaczenia się i natychmiast podnoszę wzrok.
Nie dam po sobie poznać, że mnie onieśmielił.
– Więc, w którym pokoju śpią chłopcy? – pyta. – Po prostu wolę się upewnić, zanim znów będziesz musiała wykorzystywać na mnie swoje umiejętności samoobrony, które swoją drogą są do kitu – prycha i podchodzi do wieszaka, na którym znajduje się mój szlafrok z różowym futerkiem.
„Słodkie” – mówi bezdźwięcznie, muskając go palcami.
Zastygam w bezruchu. Jestem tak skrępowana, że nie potrafię otworzyć ust.
– Nie wydawały się do kitu, kiedy zwijałeś się z bólu – mamroczę, zdecydowanie zbyt piskliwie. Odchrząkuję i prostuję plecy.
Przyglądamy się sobie przez chwilę. Jest bardzo wysoki, a czarna koszulka opina jego mięśnie. Jeśli rzeczywiście okazałby się mordercą, nie mogłabym dokonać nawet jednej czwartej tego, co dziś zrobiłam. Bez problemu powstrzymałby mnie jednym ruchem. Ta myśl natychmiast wywołuje w mojej głowie niebezpieczny, ale kuszący scenariusz. Jego włosy w odcieniu ciemnego blondu są zaczesane do tyłu w nieładzie, ale jestem więcej niż pewna, że spędził nad nimi dużo czasu. Nie mogę określić nic więcej, ponieważ jedynym źródłem światła nadal pozostaje mała lampka, którą zdążyłam zapalić. Wzrok blondyna zatrzymuje się na moich nogach, dlatego reaguję:
– Zamierzasz zahaczyć jeszcze o pokój Ryana i Sharon czy mógłbyś się wreszcie stąd zabierać? – Nadal stoimy przyparci do ścian po przeciwnych stronach sypialni.
Chłopak odchodzi od wieszaka z ubraniami. Przygląda się kolekcji płyt, a potem mnie.
Z zaciekawieniem, a przynajmniej tak interpretuję to spojrzenie.
– Mógłbym. – Uśmiecha się krzywo, a jego głos jest opanowany, pełen rezerwy, ale też zachęcający.
Nie podoba mi się to, jak na mnie działa. Chcę, żeby już sobie poszedł.
Unoszę brwi, tym samym go pośpieszając.
Wyciąga jedną płytę ze stojaka i wręcza mi ją.
– Zgaduję, że będę cię tu często widywał, Summer Lynn – mówi, nie zdejmując dłoni z płyty.
Nasze palce znajdują się niebezpiecznie blisko siebie. Gwałtownie zabieram rękę i robię krok w tył.
– Miejmy nadzieję, że bardziej ubraną – mruczę pod nosem.
– Miejmy nadzieję, że nie. – Uśmiecha się po raz ostatni.
Podchodzi do okna, łapie za jego futrynę i siada na nim okrakiem.
Coś się we mnie gotuje.
– Dobranoc, Summer Lynn.
– Wystarczy Sam – rzucam gburowato i krzyżuję ręce.
– Dla mnie nie. – To ostatnia rzecz, jaką mówi, zanim wystawia drugą nogę za parapet i znika w ciemności.
Upewniam się, że zdążył zejść po werandzie, i dokładnie zamykam okno. Przyciskam do niego plecy i zaciskam oczy. Wypuszczam z siebie powietrze. Jak długo wstrzymywałam oddech?
Próbuję uspokoić swoje ciało. Siadam na łóżku i spuszczam wzrok na płytę Cheap Trick znajdującą się w moich dłoniach.