Long Way Back To You - Ula Buchacz - ebook
NOWOŚĆ

Long Way Back To You ebook

Buchacz Ula

5,0

84 osoby interesują się tą książką

Opis

Autorka Summer Love powraca! 

 

Claire Bishop, Spencer Cohen i Penny Morales od najwcześniejszych lat byli nierozłączni. Dorastali w miasteczku Beaufort w Karolinie Południowej i każdą wolną chwilę spędzali w piwnicy domu Penny. 

 

Jako dzieci tkwili w przekonaniu, że ich przyjaźń przetrwa wszystko, czas jednak pokazał, że nie mieli racji. Spencer i Claire darzą się nienawiścią, a Pen tkwi rozdarta między nimi. Postanawia zaplanować niespodziewaną dla tej dwójki podróż, której pomimo wzajemnej niechęci nie zdołają odmówić. 

 

Przed nimi wiele mil drogi w starym kabriolecie. Wspólnie spędzony czas będzie oznaczał powrót do przeszłości, a nawarstwiające się pytania o to, co dotychczas między nimi nie zostało wyjaśnione, podsycą wiszące w powietrzu napięcie. 

 

Minęła już niemal dekada. Czy to wystarczająco długo, by zapomnieć dawne konflikty?

 

Czy nieporozumienia i urazy z przeszłości okażą się silniejsze niż ich przyjaźń? Jak cienka jest granica między nienawiścią a miłością? 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                              Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika8608

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała, bez macho dupków i zrzucania ubrań po 3 sekundach od prologu. Naprawdę fajna historia, choć podobnych było wiele. Styl autorki sprawił, że naprawdę przyjemnie sie czytało, a bohaterów dało się polubić, ich życiowe wybory i zakręty były umotywowane.
10
martsook

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu Summer Love bez żadnych wątpliwości sięgnęłam po następną książkę tej autorki… i się nie zawiodłam 🤗 Musicie ją przeczytać 🩷
00



Copyright © for the text by Ula Buchacz

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Kinga Jaźwińska-Szczepaniak

Korekta: Joanna Błakita, Kamila Grotowska, Wiktoria Garczewska

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-68402-42-1 · Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„C+P+S 4Ever”

1990

– Harry Truman, Doris Day, Red China, Johnnie Ray, South Pacific, Walter Winchell, Joe DiMaggio, Joe McCatty2.

– Stop!

– Richard Nixon, Studebaker, television, North Korea, South Korea, Marilyn Monroe…

– Stop, stop, stop! – Dziewczynka machała rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Nie sposób było, żeby ją usłyszał, bo krzyczał do mikrofonu i zaciskał oczy jak prawdziwy piosenkarz. Podeszła więc do maszyny i wyrwała kabel z kontaktu, przez co wyłączyła muzykę. Była świadoma tego, że wystarczyło nacisnąć przycisk, ale nie od dziś wiadomo, że to wielka fanka dramatycznych akcentów.

– Co znowu?! – Chłopiec teatralnym gestem odrzucił na plecy przewieszoną przez ramię plastikową gitarę, a potem głośno westchnął niczym zmęczona, wypalona zawodowo gwiazda rocka.

– Joe McCarthy! – poprawiła go, a jej grube, ciemne brwi wystrzeliły w górę, jakby mówiła najoczywistszą rzecz na świecie. – M. C. C. A. R. T. H. Y – przeliterowała. – A nie: McCatty!

Dla niej w zasadzie to było zupełnie oczywiste. Wałkowali tę cholerną piosenkę od tygodni, a on wciąż przekręcał to samo nazwisko. Strasznie ją to irytowało, zważywszy na fakt, że na ekranie wyświetlał się przecież tekst. Gdyby tylko Spencer otworzył oczy, może nie miałby problemu z jego przeczytaniem.

Maszynę do karaoke otrzymała na dziesiąte urodziny. Wielka przesyłka od cioci z Anglii dotarła tydzień przed tym ważnym dniem, ale Claire dostała klarowny zakaz otwierania jej przed jego nadejściem. Od razu przytargała pudło na werandę Spencera, zażądała, by pożyczył jej stetoskop od swojej babci – emerytowanej lekarki – a potem, traktując zadanie śmiertelnie poważnie niczym rozbrajanie sejfu, wspólnie próbowali zgadnąć, co jest w środku.

Przez kolejne sześć dni spała z zafoliowanym kartonem przy swoim łóżku. Czasami budziła się w nocy, aby się upewnić, że nikt go nie ukradł.

To był pierwszy prawdziwy prezent, jaki dostała. Nie licząc złotej szkatułki na biżuterię, którą zostawiła dla niej matka, lecz Claire akurat jej nie traktowała jako podarunku. Widziała w niej zaledwie „skutek uboczny”, obciążające przypomnienie o przeszłości, którą matka chciała zostawić za sobą, żeby z czystym sumieniem móc o córce zapomnieć.

Claire nigdy nie mówiła o mamie. Przenigdy. Tego dnia, gdy kobieta wyszła z domu i już nie wróciła, dziewczynka pochowała ją głęboko w sercu, na samym jego dnie. Miała wtedy niecałe pięć lat i już musiała uznać matkę za martwą. Tak było po prostu łatwiej. „Mama zmarła” brzmiało lepiej niż: „Mama nas porzuciła”. „Mama jest teraz w lepszym miejscu” miało łagodniejszy wydźwięk niż: „Mama nie kochała nas wystarczająco, by zostać i się nami zaopiekować”. Od tamtego momentu Claire Bishop czuła się niewystarczająco dobra i nic, absolutnie nic oprócz bezwarunkowej matczynej miłości, która nie pochodziłaby z żadnego innego źródła, nie mogło tego zmienić. Została opuszczona przez kogoś, kto podarował jej życie, a potem kazał spędzić jego resztę w odosobnieniu. Czuła się też wybrakowana, zepsuta. Na szczęście miała Spencera Cohena, który zawsze potrafił rozbawić ją do łez, i Pen Morales – cudowną, codziennie uśmiechniętą, pomocną, uroczą, wspierającą Penny.

Odkąd Claire sięgała pamięcią, ona, Pen i Spencer spędzali w piwnicy państwa Moralesów każdą wolną chwilę. Rodzice Penny, Louisa i Ruben przerobili ją na pokój do odpoczynku i rozrywki. Oczywiście nie korzystali z niego zbyt często, ponieważ był wiecznie okupowany przez tę trójkę. Dla właścicieli piwnica pełniła raczej funkcję pralni i garderoby, lecz to nie zmieniało faktu, że według grupy przyjaciół była sakralnym miejscem. Znajdowała się tu bowiem stara ciemnozielona kanapa, nowy nabytek w postaci maszyny do karaoke, duży telewizor posiadający zaledwie trzy kanały, czyli o trzy więcej niż telewizory Spencera i Claire, stół do gry w ping-ponga i mnóstwo kartonów wypełnionych po brzegi wszystkim, na co nie było miejsca w domowej przestrzeni. Ta piwnica dawała wspomnianej dwójce poczucie komfortu i szczęścia, którego nie czuli dotąd nigdzie indziej.

Spencer i Claire pochodzili z rodzin, w których nie było w nadmiarze ani pieniędzy, ani uczuć. Ojciec dziewczynki, Keith Bishop, starał się być możliwie jak najlepszym samotnym rodzicem. Nie zawsze wychodziło mu świetnie, ale przynajmniej robił to, co naprawdę było istotne – został, próbował i to wydawało się wystarczające. Po odejściu żony pochłonęła go praca. Zaharowywał się, ale robił to dla córek, które kochał nad życie. Niestety, przez to tracił też cenny czas, który mogliby spędzić we troje. Ojca pochłonął też smutek, którego nigdy się ze swojego życia nie pozbył.

Mama Spencera, Agatha Cohen, to kochana, wyrozumiała, wspierająca i zakochana w swoim jedynaku osoba. Zatem los postanowił zachować w ich rodzinie równowagę, czyniąc jego tatę surowym, staroświeckim i upartym gburem, duszącym w swoim synu każdy promyk nadziei, entuzjazmu i pasji. Z niewiadomego powodu Derek Cohen przejawiał wobec chłopca ogromną niechęć.

Rodzina Penny była więc dla tej dwójki jedynym przykładem pełnej, szczęśliwej komórki społecznej. Choć miała także swoje wady, to jasne.

Ojciec Pen pracował w mleczarni od dwudziestu lat. I choć jego rodzice uciekli przed wojną w Gwatemali w poszukiwaniu lepszego życia, to „amerykańskie marzenie”, które zostało im obiecane, pomimo otworzenia przed nimi wielu możliwości przyniosło za sobą również konsekwencje. Jedną z nich stało się to, że ciągle byli zmuszani do oglądania się przez ramię i obarczani poczuciem winy, które przechodziło z pokolenia na pokolenie. Drugą to, że dziadek Pen nie mógł się pozbyć etykietki dezertera, którą sam sobie przykleił, i z tego powodu – jak to niestety bywa – przelał całą swoją frustrację i wstyd na syna, a on nie omieszkał przelać tych emocji na własne dziecko, które mimo wszystko kochał ponad życie. Kochał je nawet bardziej, niż ojciec kochał jego, albo tak mu się przynajmniej wydawało. Zapewniał córkę o swojej miłości minimum dwa razy dziennie, czytał jej bajki na dobranoc, przynosił do domu hektolitry mleka, a wraz z nim najróżniejsze płatki śniadaniowe. Przekąską w domu Penny od zawsze były płatki z mlekiem, czy to na deser, na podwieczorek, czy na śniadanie. Któregoś roku we trójkę spróbowali płatków każdej dostępnej na rynku marki, a tych pod koniec lat osiemdziesiątych w małej mieścinie Beaufort było niewiele.

– Co to za różnica? – Chłopiec wyrzucił ręce w powietrze.

– Dość spora! Jeden z nich był senatorem Wisconsin, a drugi… pewnie nie istnieje!

– Skąd ta pewność? – Stanął naprzeciw niej gotowy do bronienia swojej racji, chociaż wiedział, że jej nie ma. – Spytałaś o to samego Billy’ego Joela? Może Joe McCatty był jego serdecznym przyjacielem! – Wypowiedział nazwisko podniosłym tonem, wykonując ruch rękoma przed twarzą dziewczynki. – Nie pomyślałaś o tym? Twierdzisz, że nie istnieje… Czy to aby na pewno nie przejaw faszyzmu?

Nie miał pojęcia, czym jest faszyzm, ale wiedział, że czymś złym, przeciwko czemu powinno się buntować. Dziadek często o nim mówił, czytając poranną gazetę. Faszyzm był czymś, przeciwko czemu buntowałaby się również Claire, gdyby sama miała większe pojęcie o tym zjawisku. Spencer, wspomniawszy o nim, chciał jej dopiec, a może i odrobinę zaimponować, lecz przede wszystkim uwielbiał iść w zaparte.

– Spence, czy ty w ogóle chcesz wygrać ten konkurs? – Położyła rękę na biodrze i zupełnie ignorując jego wypowiedź, spojrzała na niego jak zawiedziona matka.

Okoliczny dom kultury zorganizował konkurs karaoke dla dzieci od dziewiątego do czternastego roku życia. Nagrodą główną było pięćdziesiąt dolarów; kwota, która w roku dziewięćdziesiątym, nawet podzielona na troje, miała równowartość sztabki złota. Pozostałe nagrody niezbyt ich obchodziły. Nie brali pod uwagę zajęcia innego miejsca niż to pierwsze.

Odkąd Claire dostała maszynę, używali jej dzień w dzień – wcześniej dla zabawy, teraz do ćwiczeń przed wielkim wydarzeniem – dopóki rodzice Penny nie kazali im się rozejść do swoich domów.

– Czepiasz się tylko mnie! – Spencer przyjął postawę obronną.

One dwie kontra on jeden. Od zawsze miały nad nim przewagę liczebną, a on od zawsze zostawał przegłosowany, przekrzyczany i każde inne „prze-” zgotowane mu przez te dwie wstrętne dziewczyny, które z jakiegoś powodu kochał nad życie.

– Do Pen nie masz żadnych uwag? – dociekał.

– Hej! – zaprotestowała Penny. Już miała powiedzieć, by jej w to nie mieszali, ale przyjaciółka odgrodziła ją od chłopaka swoim ciałem.

Claire była bez wątpienia najmądrzejsza z ich trójki, co wcale nie oznaczało, że musiała być przemądrzała, ale często taka się zdawała. Czerpała niesamowitą satysfakcję zarówno z udowadniania swojej racji Spencerowi, jak i poprawiania go, przyłapywania na błędach, wypominania mu wpadek, które zaliczył, i przedrzeźniania go.

– Pen nie myli nazwiska senatora!

– Bo Penny nie zna nazwiska żadnego senatora! – warknął chłopak i zdjął z siebie gitarę. Przez chwilę myślał, że rzuci ją na stary, frędzlowaty dywan, na którym stał, i ruszy w kierunku schodów, ale nagle całą trójką wybuchli gromkim śmiechem.

Najpiękniejszą rzeczą w ich sprzeczkach było właśnie to, że zawsze kończyły się wspólnym napadem śmiechu.

– To prawda… – Penny jako pierwsza się uspokoiła. – Nie interesuje mnie polityka – westchnęła i opadła na kanapę.

– Masz dziesięć lat, Pen. To zrozumiałe. Byłabyś jakimś wybrykiem natury, gdybyś się tym interesowała… – Spencer posłał sarkastyczne spojrzenie Claire.

– Ej! – Dziewczynka ostrzegawczo uniosła palec.

Claire wiedziała, że ten gest skierowany był do niej. Wiedziała to nawet wtedy, zanim chłopak zrobił idiotyczny, teatralny zwrot głowy w jej stronę.

Znów się zaśmiali.

Spencer uwielbiał jej dokuczać. To był ich język miłości. Jak inaczej dwójka dziesięcioletnich przyjaciół przeciwnej płci miałaby ją wzajemnie sobie okazywać? Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co zgotowałyby mu dzieciaki z sąsiedztwa, gdyby traktował Claire inaczej. Gdyby ich przyjaźń nie była taka słodko-gorzka.

Czasami nawiedzał go koszmar, w którym inne dzieciaki śpiewały im tę przeklętą piosenkę, gdy wracali razem ze szkoły. Piosenkę, która dla dziesięciolatka równała się końcowi świata. Spencer nie pamiętał, jak ona dokładnie leciała, ale wiedział, że było w niej coś o całowaniu, małżeństwie i zakochanej parze, czyli o trzech rzeczach, które zupełnie nie dotyczyły jego i Claire. Na szczęście ten okropny sen nigdy nie stał się prawdą. Lubił ten stan rzeczy takim, jakim był, a przynajmniej tak sobie powtarzał.

Claire i Penny stały się jego najlepszymi przyjaciółkami, ale były również dziewczynami. To znaczy, że przyjemnie się na nie patrzyło, ładnie pachniały, nie pociły się, nie robiły mu „majtkowania”, a przy tym mógł żartować z nich jak z chłopców. Mógł przy nich bekać, popychać je, ale także z nimi tańczyć, śpiewać i odgrywać przedstawienia teatralne. Sport nigdy nie interesował Spencera. To była wygrana dla wszystkich.

Pen różniła się od przyjaciół. Nie lubiła krzyku ani sarkazmu i to prawdopodobnie dlatego, że jeszcze niezbyt go pojmowała. Chciałaby, żeby Claire i Spencer byli dla siebie szczerze mili, a nie – nieszczerze niemili. Nie lubiła brać udziału w ich słownych potyczkach, w tym teatrzyku, w którym każde z nich odgrywało rolę ordynarnego komika jak w konkursie pod tytułem: „Czyj komentarz będzie bardziej cięty?”. Nie lubiła, gdy wszyscy musieli udawać, że Claire i Spencer wcale nie są w sobie zakochani. Penny wiedziała, że dwójka jej przyjaciół darzy się jakimś głębszym uczuciem. Zorientowała się już jakiś czas temu. Zauważała ukradkowe spojrzenia i czytała między wierszami ich przekomarzanie się, lecz nigdy nie skonfrontowała swoich podejrzeń ani z Claire, ani ze Spencerem. Nigdy dotąd nie poruszyła tego tematu. Żadne z nich i tak by się nie przyznało, a taką rozmową Penny zaryzykowałaby tylko ich przyjaźń. Na to nie mogła sobie pozwolić. Ani nikomu innemu w gruncie rzeczy. Wiedziała, że jeżeli ktokolwiek spróbuje ich rozdzielić, będzie musiał najpierw przejść przez mur, który stanowiła ona. Ale to nigdy by się nie wydarzyło. Zamierzała zabrać ten sekret ze sobą do grobu.

Przyjaźń z Claire i Spencerem była dla Penny wszystkim. Od zawsze liczyli się tylko oni. Trzej muszkieterowie. Ta nazwa nie podobała się Claire, która od najmłodszych lat wyznawała feministyczne idee. Taki wpływ na nią miała jej starsza siostra Daisy, która studiowała literaturę, socjologię i stosunki międzynarodowe. (Tak, naraz).

„Ja nie jestem żadnym muszkieterem, tylko muszkieterką jak już, ale nawet to mi nie pasuje, bo nie chcę z nikim walczyć. Przemoc jest przejawem braku emocjonalnej inteligencji…” – mówiła Claire. Kiedy „uruchamiała się” w ten sposób, Penny zazwyczaj odlatywała dokądś myślami.

Mieli tylko osiem lat, gdy chcieli wyryć nazwę ich grupy w drzewie. To nie był czas na polityczne, antyprzemocowe i środowiskowe poglądy Claire. Chociaż były one dla Pen inspirujące, a raczej takie się wydawały, bo w gruncie rzeczy dziewczynka nie miała pojęcia, czy to, co wówczas – ani nigdy przedtem – mówiła Claire, było prawdą. Bo być może Joe McCarthy był senatorem Wisconsin, ale zawsze mógł być też senatorem Minneapolis albo piekarzem z Tennessee, tylko że Penny nigdy nie obchodziło to na tyle, by sprawdzać prawdziwość informacji, którymi karmiła ich Claire. Nie miała nawet pojęcia, gdzie miałaby zacząć swoje poszukiwania prawdy, a poza tym ufała jej jak siostrze.

Nie mogąc dojść do porozumienia co do nazwy grupy, odłożyli tę zagwozdkę na później i w drzewie rosnącym w sadzie rodziny Penny wyryli tylko: „C+P+S4Ever”.

– Spróbujmy od refrenu… – westchnęła Claire i wręczyła każdemu z nich po plastikowym instrumencie. – Zaśpiewajmy razem, okej? – Uśmiechnęła się.

Przyjaciele odwdzięczyli jej się tym samym.

– Okej – powiedzieli jednocześnie.

Chwilę później w piwnicy rozbrzmiały ich głosy:

– We didn’t start the fire! It was always burning, since the world’s been turning. We didn’t start the fire. No, we didn’t light it, but we tried to fight it. We didn’t start the fire. It was always burning, since the world’s been turning. We didn’t start the fire. No, we didn’t light it, but we tried to fight it (…)3.

ROZDZIAŁ DRUGI

Head Over Heels

2003

Wesele odbywało się w Charleston, w Karolinie Północnej. Farma Grove, wybudowana w tysiąc siedemset osiemdziesiątym szóstym roku przy rzece Ashley, otoczona była ponad czternastoma akrami gaju dębowego. Zaproszenia zaczęły napływać do gości równo rok wcześniej. Nieobecność nie wchodziła w grę. Para młoda dopilnowała tego, żądając trzykrotnego potwierdzenia przybycia: pół roku, trzy miesiące i miesiąc przed wielkim dniem. Najbliższa rodzina i przyjaciele zostali poproszeni o przyjazd i zameldowanie się w willi tydzień przed wydarzeniem. Zaplanowane były różnego rodzaju rozrywki, które ogromna Farma Grove miała do zaoferowania, między innymi wieczór panieński, wieczór kawalerski, wieczór karaoke, wspólne gry, quizy, rodzinna rozgrywka amerykańskiego futbolu, jazda konno, zbieranie na czas muszelek na plaży, spływ kajakowy, zwiedzanie ogrodów oraz degustacja wina.

Claire, będącej na szczycie swojej kariery, nie uśmiechało się branie całego tygodnia urlopu. Praca modelki-aktorki, szczególnie takiej o perfekcyjnych wymiarach, oczach, których każda z tęczówek była w innym kolorze, i płynnie mówiącej w trzech językach, okazywała się niezwykle wymagająca.

Otóż po pierwszym sezonie sitcomu, w którym początkowo miała zagrać tylko gościnną rolę, chcieli jej w każdej kampanii, w każdym spocie reklamowym i na każdym wybiegu. Serial nosił tytuł Gdybyś to była Ty i opowiadał historię Noaha, młodzieńca, który po tym, jak ukochana zostawiła go przed ołtarzem, postanowił odnaleźć swoje byłe dziewczyny i dowiedzieć się od nich, gdzie popełniał błąd. Claire grała Amandę, eks numer trzy, lecz szybko awansowała z drugoplanowej roli na ulubienicę publiczności. Wielkie osiągnięcie, którego nikt się po niej nie spodziewał. Choć sitcom nie zdobył nie wiadomo jakich wyników oglądalności, znalazło się przynajmniej pięćset osób, które o siódmej wieczorem we wtorki włączały kanał siódmy i przyglądały się losom Noaha, co dla stacji telewizyjnej emitującej serial było wystarczającą liczbą, by podpisać umowę na kolejne dwa sezony.

Claire wspinała się coraz wyżej i wyżej po szczeblach kariery i czuła, że niedługo nie będzie w stanie przejechać przez Londyn, nie widząc swojej twarzy na jakimś billboardzie. Niedopowiedzeniem byłoby więc rzec, że „jakoś” jej się powodziło. Wypłata przychodziła niemalże co tydzień w dużych kopertach i jeszcze większych kwotach. Dlatego Claire pomyślała, że swój przyjazd zaledwie dwa dni przed ślubem zrekompensuje drogim prezentem, a usprawiedliwi jedenastogodzinnym lotem z Londynu i jet lagiem.

Spencer aktualnie kompletował swoje portfolio w Nowym Orleanie. On również kroczył po dobrej ścieżce własnej kariery, z tym wyjątkiem, że prawie nikt o nim nie słyszał i nie zapowiadało się, aby znalazł się na jakimś billboardzie. Zawód, który wykonywał, nie był jego pierwotnym wyborem, a czeki przychodzące raz w miesiącu pokrywały zaledwie należności za czynsz i paliwo. Lecz chłopak więcej nie potrzebował. Kochał swoją pracę. Fotografował mroczne i magiczne zaułki Luizjany, przeprowadzał wywiady z tutejszymi mieszkańcami i spisywał ich inspirujące opowieści. Liczył, że po kilku miesiącach spędzonych w tym malowniczym stanie wkrótce dokończy swoją książkę fotograficzno-podróżniczą i podzieli się ze światem nowo odkrytą pasją. A dopóki się to nie stanie, będzie pracował dla lokalnej gazety i jadł najlepsze gumbo pod słońcem. Miał też czym jeździć, gdzie spać i kogo fotografować – dziewczyny same pukały do jego drzwi, i to dosłownie. Bo tak się składało, że Spencer nie wyrósł na przeciętniaka i gdyby tylko chciał, mógłby odnieść równie wielkie sukcesy w modelingu jak Claire. Był wysoki, miał ciemne, niemal czarne oczy i kasztanowe, lekko kręcone włosy, które aktualnie układał w niezbyt dbałą fryzurę Mull4. Umiał dobierać do siebie ubrania, dobrze pachniał i pomimo jego nabytej w dzieciństwie i pozostającej do dziś niechęci do aktywności miał wysportowaną sylwetkę. Każdego ranka przed pracą biegał wzdłuż rzeki Missisipi. Początkowo robił to, żeby w ten sposób pozwiedzać, ale po kilku tygodniach czynność weszła mu w nawyk i nie umiał już żyć bez tego przypływu dopaminy.

Mieszkał niedaleko okolicznego akademika i był zaskoczony, jak wiele kobiet pragnęło „pomóc” mu w poszerzaniu portfolio oraz jak wiele z nich chciało powiększyć swoje. W takich momentach Spencer nie chwalił się, że jest specem od fotografii przyrodniczej, i z miłą chęcią pstrykał zdjęcia portretowe pięknym studentkom, które potem z równie miłą chęcią spędzały noc w jego kawalerce na poddaszu. Niektóre z nich czuły do Spencera coś więcej. Nie chciały być tylko „przelotnym romansem” i wyjść, gdy wzejdzie słońce. Chciały zostać dłużej, na przykład na poranną kawę, może i śniadanie w okolicznej knajpie, może nawet na kolację, lecz w życiu Spencera nie było na to miejsca. Chociaż z kilkoma z nich spotkał się więcej niż jeden raz i wyszedł poza mury swojego domu, to tym dziewczynom nigdy nie udało się przejść przez mur, który chłopak zbudował wokół swojego serca. Był na takim etapie życia, w którym nacisk kładł na karierę i dobrą zabawę.

Najdłużej spotykał się z Chloe, Francuzką, która przebywała w Luizjanie na wymianie studenckiej. Była córką malarki i architekta. Spencera fascynowała jej tajemniczość i miłość do sztuki. Chloe oprowadzała go po muzeach, on zabierał ją do restauracji na degustowanie lokalnych przysmaków, a wieczorami uprawiali namiętny, pełen pasji seks. Wszystko szło naprawdę świetnie, dopóki pewnej nocy nie użył wobec niej złego imienia. Nie byle jakiego, nie przypadkowego, lecz imienia, które dawno temu wyrzucił ze swojej pamięci i ze swoich ust. Chloe, choć nie była monogamistką i nie oczekiwała od Spencera zbyt wiele, poczuła, że nie zaszła zwykła pomyłka. Intuicja mówiła jej, że to konkretne imię niosło za sobą ogromne brzemię, a ona nie miała ochoty go dźwigać. Zrozumiała, że nie uda jej się zburzyć muru, którym Spencer się otoczył, więc nie chciała dłużej marnować swojego czasu. Wkrótce po tym wydarzeniu się rozstali.

Chłopak, podobnie jak Claire, nie był entuzjastycznie nastawiony do zjawienia się w Charleston aż tydzień przed ślubem. Uważał to za zbędne. Niespecjalnie chciał się integrować z rodziną pana młodego – biegaczami, sportowcami i futbolistami. Wolał też raczej uniknąć przedwczesnego spotkania z przyjaciółkami Penny, z którymi niestety w przeszłości zdarzyło mu się sypiać, a potem do nich nie oddzwaniać. Od kilku lat alkohol i dziewczynyl były jego ucieczką, zazwyczaj od samego siebie. Nieważne, dokąd i jak daleko biegł, nieuchronnie natrafiał na samego siebie, a nieprzepracowane traumy i schematy wracały do niego z podwójną mocą. Lecz przede wszystkim Spencer Cohen nie miał najmniejszej ochoty spędzać aż siedmiu dni w towarzystwie Claire Bishop.

Pół roku wcześniej do skrzynek pocztowych zaproszonych gości trafiła jeszcze jedna koperta z ważnym listem, dla niektórych może i ważniejszym od samego zaproszenia. List ze znienawidzonym i wiecznie odwlekanym przez wszystkich singli pytaniem:

„Przybędziesz na nasz ślub z osobą towarzyszącą czy bez niej? Prosimy o zaznaczenie odpowiedniego okienka i odesłanie odpowiedzi pod adres zwrotny”.

Spencer długo analizował, co powinien zrobić. Towarzyszek mu nie brakowało, ale myśl o zabraniu przypadkowej dziewczyny na ślub swojej drogiej przyjaciółki z dzieciństwa i w swoje rodzinne strony budziła w nim niepokój. Ta część jego była przeznaczona tylko dla samego Cohena, rodziny, przyjaciół i w dalekiej, dalekiej przyszłości, której jeszcze nie był w stanie sobie wyobrazić ani zaakceptować, dla tej wyjątkowej kobiety. Tej jedynej, której będzie chciał pokazać zakamarki swojej przeszłości i przejść się z nią szlakiem wspomnień. Niespecjalnie dobrze przedstawiała się mu również wizja bycia perfekcyjnym dżentelmenem przez cały weekend – dolewanie ponczu, wolne tańce, oddawanie swojej marynarki, gdyby dziewczynie zrobiło się zimno, zbędne pytania od starych przyjaciół i picie tylko białego wina zamiast whiskey i burbona. Dodatkowo obawiał się, że Claire nie przepuści okazji do oczerniania go przed jego partnerką w każdym możliwym momencie. Postanowił więc zjawić się na ślubie sam.

Dla Claire wybór był oczywisty: za żadne skarby świata nie zamierzała pojawić się na ślubie swojej przyjaciółki bez partnera. Nie widziało jej się podpieranie ścian, podczas gdy inni mieliby tańczyć ze sobą wtuleni, przynoszenie sobie samej drinków i wręczanie ekstrawaganckiego prezentu w pojedynkę. Poprosiła więc znajomego modela, Andrew Whitemana, o stanie się jej chłopakiem na czterdzieści osiem godzin. Przekonała go darmowym alkoholem, przystawkami nie z tej ziemi i obietnicą, że gdy będzie już po wszystkim, wyswata go z którymś z drużbów. Osoba towarzysząca nieznająca nikogo z gości, nieodstępująca Claire przez cały weekend na krok miała przede wszystkim uchronić ją przed potencjalnym niebezpieczeństwem – Spencerem. Nawet jeśli on ośmieliłby się do niej podejść, ona wzięłaby pod ramię swojego wysokiego, przystojnego towarzysza, głośno zaśmiałaby się z żartu, którego Andrew wcale by nie opowiedział, udałaby zakochaną, zajętą i absolutnie nieprzejętą obecnością byłego przyjaciela.

Życie Penny potoczyło się zupełnie inaczej niż losy dawnych przyjaciół. W przedostatniej klasie liceum do ich szkoły przeniósł się olimpijczyk z Australii. Poznali się na kółku kulinarnym, a wkrótce potem zakochali w sobie na zabój. Kiedy wszyscy im mówili, że za niecały rok ich miłość się wypali, a oni rozjadą się w różne strony świata na studia, ci dwoje tylko się z nich śmiali. Bo oto, pięć lat później, nadal byli razem. Objęci i zakochani bardziej niż kiedykolwiek wybierali porcelanę ślubną, degustowali torty, wina i decydowali o kolorze zaproszeń.

Mieszkali w Waszyngtonie. Penny studiowała kryminalistykę, a po zajęciach oddawała się swojej pasji, którą wciąż było gotowanie. Ben był trenerem koszykówki obiecującej drużyny i dietetykiem. Razem pracowali nad otworzeniem firmy cateringowej. Nie widzieli poza sobą świata, ale w ten możliwie najlepszy sposób. Każde z nich miało swoje życie, lecz one miały się nijak do tego, które stworzyli wspólnie i które zamierzali dzielić, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Wyciągali z siebie to, co najlepsze, uzupełniali się i czytali sobie w myślach, co bez wątpienia było dla innych irytujące. W czasach szkolnych nie dało się z nimi wytrzymać. Byli podręcznikowym przykładem nieznośnych licealnych sympatii. Dokańczali za siebie zdania, nie spuszczali siebie z oczu i nigdy, przenigdy nie przestawali trzymać się za ręce. Nawet ich imiona do siebie pasowały. „Benny i Penny. Na zawsze” – taki, dla niektórych żenujący, dla innych uroczy, napis widniał na banerze powieszonym na bramie wjazdowej.

W przeddzień wielkiej uroczystości Claire czekała przy karuzeli bagażowej na lotnisku i walczyła z licznymi, wiszącymi na jej ramionach torbami, żeby móc w jednej z nich odnaleźć telefon, który nie przestawał dzwonić. W końcu udało jej się go zlokalizować i uciszyć irytujący dzwonek, lecz wieści, które usłyszała, sprawiły, że zapragnęła roztrzaskać urządzenie o podłogę.

– Co to znaczy, że nie zdążyłeś? – Wypuściła wszystkie rzeczy z rąk i położyła dłoń na mokrym od potu czole. – Nie możesz mi tego zrobić, Andy… – Pokręciła stanowczo głową. – Nie obchodzi mnie to! Przyleć tu następnym samolotem! – rozkazała i zakończyła rozmowę, dramatycznie zatrzaskując klapkę od telefonu.

Bez pomocy nieobecnego Andrew zdjęła z taśmy dwie walizki i położyła je na wózku bagażowym. Westchnęła głęboko i opierając ciężar ciała o podłużną rączkę, ruszyła w stronę wyjścia. Podeszła do informacji z pytaniem o następny lot z Londynu. Liczyła, że poczeka tu na chłopaka i koniec końców nie będzie musiała stawić czoła ślubnemu orszakowi sama.

***

Penny stała otoczona swoimi kuzynkami, kiedy zza ich głów wyłoniła się sylwetka długo wyczekiwanego gościa.

– Spencer! – zawołała i wpadła w ramiona przyjaciela.

Podniósł ją i obrócił się z nią dookoła własnej osi, a potem ujął jej twarz w dłonie i ścisnął policzki tak, że Pen zrobiła głupią minę.

Stary nawyk – pomyśleli oboje.

– Pen! – Chłopak otworzył usta ze zdziwienia. – Wyglądasz niesamowicie… – Zlustrował ją od góry do dołu, obracając o trzysta sześćdziesiąt stopni.

Panna młoda żartobliwie uderzyła go w ramię.

– Zaczekaj, aż zobaczysz mnie jutro na ceremonii! Nikt by nie uwierzył, że dziewczyna w takiej sukni kiedyś przez cały rok chodziła tylko w jeansowym kombinezonie.

Oboje się zaśmiali, po czym Penny przyciągnęła go do siebie za szyję i znów zamarli w uścisku.

– Tak się cieszę, że cię widzę – powiedziała z głową dociśniętą do jego klatki piersiowej i się odsunęła.

– Ja również – odpowiedział.

– Chociaż powinieneś tu być cztery dni temu! – Znowu szturchnęła go w ramię, ale tym razem mocniej. Bo mówiła pół żartem, pół serio.

– Pen… – Przechylił głowę tak, że wyglądał jak zbity pies.

– Niech zgadnę… – Wzięła przyjaciela pod rękę i zaczęła iść przed siebie. – Nie mogłeś się urwać z sesji zdjęciowej do kalendarza Miss Akademika 2003?

– Wiesz, jak to jest… Zobowiązałem się wcześniej – zażartował i wzruszył ramionami.

Panna młoda westchnęła teatralnie.

– Więc Miss Akademika nie mogła zostać twoją osobą towarzyszącą, bo…? – spytała ironicznym tonem.

– W ten weekend pozowała do kalendarza Mechanika – zripostował.

Zaśmiali się. Dziewczyna zacieśniła ich objęcie, gdy zauważyła, że przyjaciel nerwowo ogląda się za siebie.

– Spokojnie. Jeszcze nie przyjechała – poinformowała go.

Otworzył usta, by powiedzieć: „Wcale o niej nie myślałem”, ale szybko zacisnął je w wąską kreskę. Nie było sensu okłamywać kogoś, kto znał go na wylot.

– Kiedy widziałeś ją po raz ostatni? – spytała, gdy zaczęli maszerować przed siebie.

– Nie jestem pewien… – wymamrotał.

– Tęsknisz za nią?

Zupełnie go zamurowało. Nie spodziewał się takiej bezpośredniości.

– Pen… – Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

– No co? To normalne pytanie. – Wzruszyła ramionami.

– Powołuję się na piątą poprawkę5 – odparł i pociągnął ją za sobą.

– Spójrz tylko na to miejsce… – Zatrzymała się i głęboko wciągnęła powietrze nosem, jakby chciała zatrzymać ten zapach na później.

Spencer rozejrzał się dookoła. Otaczały ich rzeka, wierzby, dęby, równo ścięte żywopłoty i żółtopomarańczowe kwiaty porastające trawnik. Zapragnął pobiec do samochodu po swój aparat, żeby uchwycić ten widok. Na później.

Tylko że ich życie działo się tu i teraz. Nie później.

– Nigdy bym nie pomyślała, że będę brać ślub w takim miejscu.

– Ja nigdy nie pomyślałem, że w ogóle będziesz brać ślub – oznajmił, a czekając na jej reakcję, uniósł kącik ust.

Panna młoda szturchnęła go w ramię po raz trzeci.

– Poważnie, Pen. – Spojrzał na swoją drogą przyjaciółkę i obdarzył ją szczerym uśmiechem. – Zasługujesz na to. – Złapał jej dłoń. – Na miłość Bena, na ślub w tak pięknym miejscu… – westchnął ze wzruszeniem – i na cudowne życie.

– I ty również! – Ścisnęła jego dłonie i przytulili się do siebie ponownie.

Ich przyjaźń była silniejsza niż kilometry i czas. Mogli nie widzieć się przez kilka dobrych lat, ale gdy ich drogi schodziły się ponownie, za każdym razem było tak, jakby nigdy nic się nie zmieniło.

Choć zmieniło się niemalże wszystko. To było nieuniknione.

Tylko że Penny zawsze myślała, że jedyną niezmienną rzeczą pozostanie przyjaźń ich trojga, że ich więź jest nierozerwalna. Spencer i Claire nadal byli w jej życiu, ale nie w taki sam sposób jak kiedyś. Mieli sens tylko jako całość, ich troje kontra reszta świata. Będąc tylko z jednym z nich, odczuwała pewnego rodzaju pustkę. Oni zapewne też, ale nigdy by się do tego nie przyznali. Tych dwoje pałało do siebie szczerą nienawiścią. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przebywali w jednym pomieszczeniu. Gdy Pen była młodsza, wyobrażała sobie dzień swojego ślubu i widziała wtedy ich wspólny występ do We Didn’t Start the Fire, a nie usadzanie gości tak, by Claire i Spencer siedzieli jak najdalej od siebie.

Być może zdarzy się weselny cud.Może uda mi się upić ich na tyle, by się pogodzili. W końcu nikt nie odmówi pannie młodej – pomyślała.

Penny zaczęła knuć tajemny plan i postanowiła wciągnąć w niego swojego narzeczonego. Ale najpierw musiała „tylko” wyrwać go ze szponów własnej matki, która śmiała się z jego żartów tak przeraźliwie, że omal nie wypadł jej dysk.

1 Tłumaczenie autorki. Oryginalna wersja sentencji brzmi: Someone has to leave first. This is a very old story. There is no other version of this story (przyp. red.).

2 Słowa zpiosenki We Didn’t Start the Fire Billy’ego Joela. Tekst śpiewany przez Spencera zawiera błąd wynikający zpomyłki bohatera. Oryginalny tekst brzmi: Harry Truman, Doris Day, Red China, Johnnie Ray, South Pacific, Walter Winchell, Joe DiMaggio, Joe McCarthy, Richard Nixon, Studebaker, television, North Korea, South Korea, Marilyn Monroe (przyp. red.).

3We didn’t start the fire... – (zang.) To nie my wznieciliśmy pożar. On płonął od zawsze. Od kiedy świat się kręci. To nie my wznieciliśmy pożar. Nie, to nie my go rozpaliliśmy. Ale staraliśmy się go gasić (przyp. aut.).

4 Fryzura charakteryzuje się długimi włosami ztyłu, akrótkimi zprzodu ipo bokach głowy, atakże nieładem, tapirem idużą objętością. Często występującym elementem jest grzywka wróżnych odsłonach iróżne odcienie pasm – od tych jasnych przez kolorowe aż dociemnych. Wtej fryzurze pojawiły się takie gwiazdy, jak Miley Cyrus, Brad Pitt, Paul McCartney, David Bowie, Billie Eilish czy Ke$ha (przyp. red.).

5 Chodzi oPoprawkę V doKonstytucji Stanów Zjednoczonych: „Nikt nie może być zmuszony dozeznawania wsprawie karnej naswoją niekorzyść ani tez zostać bez prawidłowego wymiaru sprawiedliwości pozbawiony życia, wolności lub mienia. Własność prywatną można przejąć naużytek publiczny tylko za sprawiedliwym odszkodowaniem” (przyp. red.).