Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego zakochujemy się w osobach toksycznych? Dlaczego wpadamy w sidła mężczyzn z zaburzeniami narcystycznymi?
Bo czujemy się w tych związkach absolutnie wyjątkowo. Jesteśmy adorowane i stajemy się centrum świata swoich drugich połówek. Czy nie tego właśnie pragniemy i oczekujemy od relacji?
Odurzone nie zauważamy, że pod maską idealnego, jak by się mogło wydawać, faceta kryje się niebezpieczny drapieżnik pragnący przejąć kontrolę nad naszym życiem. Motyle w brzuchu, które są przecież naturalne w nowym związku, zaczarowują rzeczywistość. Nie tylko bagatelizujemy czerwone flagi ostrzegawcze, ale też nie reagujemy nawet wtedy, gdy rozsądek sugeruje ewakuację. Annie - bohaterce książki Superlatywy i mandarynki niejednokrotnie powinna się zapalić czerwona lampka. Zakochana brnęła w toksyczną relacje z Michałem, zatracając się w niej bez reszty. Punkt zwrotny, jawiący się jako koniec jej pozornie poukładanego życia, okazał się zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Czy miłość wszystko zwycięża?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 385
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©2024 by Tina Linde
ISBN: 978-83-973824-2-8
Wydanie pierwsze, Poznań 2024
Redakcja: Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl
Korekta: Natalia Kocot – Zyszczak.pl
Skład i łamanie: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki: Melody M. – Graphics Designer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki.
„Mówią, że miłość jest ślepa, ale to powiedzenie głupców. Czasami widzi zbyt dużo”.
Stephen King, Czarna bezgwiezdna noc
Wy wiecie <3 Dziękuję <3
Dlaczego zakochujemy się w osobach toksycznych? Dlaczego wpadamy w sidła mężczyzn z zaburzeniami narcystycznymi? Nieświadome zagrożenia młode dziewczyny oraz wykształcone dojrzałe kobiety. Bo czujemy się w tych związkach absolutnie wyjątkowo. Jesteśmy adorowane i stajemy się centrum świata swoich drugich połówek. Czy nie tego właśnie pragniemy i oczekujemy od relacji?
Odurzone nie zauważamy, że pod maską idealnego, jak by się mogło wydawać, faceta kryje się niebezpieczny drapieżnik pragnący przejąć kontrolę nad naszym życiem. Motyle w brzuchu, które są przecież naturalne w nowym związku, zaczarowują rzeczywistość. Nie tylko bagatelizujemy czerwone flagi ostrzegawcze, ale też nie reagujemy nawet wtedy, gdy rozsądek sugeruje ewakuację. Zamiast tego zalewane fałszywą miłością szukamy usprawiedliwień dla każdego z niezrozumiałych zachowań partnera i w konsekwencji tracimy wiarę w siebie. Jesteśmy bowiem empatyczne i mierzymy wszystkich swoją miarą. Angażując się w toksyczną relację, rozpoczynamy jednak niebezpieczny taniec z diabłem, który wciąga nas bez reszty jak narkotyk. Manipulacje, kłamstwa, przemoc przeplatane z namiętnością i gorącymi zapewnieniami o miłości stają się naszą codziennością. Idealizując partnera, nieświadomie karmimy ciemną stronę jego osobowości, pozwalamy jej wzrastać i jednocześnie tracimy zaufanie do samych siebie. Kwestionujemy własne odczucia i ogarniają nas wątpliwości, czy na pewno prawidłowo postrzegamy rzeczywistość.
A może jesteśmy przewrażliwione? Przecież ukochani zapewniają nas, że stanowimy ich bratnią duszę i miłość życia, i serwują nam ten eliksir regularnie, sprytnie zwiększając dawkę, gdy zaczynamy wątpić. Idealizują, karmią czułymi słówkami i uniesieniami, a gdy tylko chwytamy przynętę, ściągają maskę i pokazują prawdziwe oblicze: krytykują i dewaluują. Rozpaczliwie próbujemy wówczas pracować nad sobą, staramy się i wymagamy od siebie coraz więcej i więcej. Nasz ideał jest przecież tego wart. A on bawi się nami jak zabawką, jedną z wielu w swojej kolekcji, przyciąga nas i odpycha. Przystosowujemy się do życia w takim środowisku, dlatego bagatelizujemy sygnały ostrzegawcze. Przestajemy zauważać, że nieustannie gonimy za iluzją, którą stworzyłyśmy sobie w głowie. Uzależnione nie rozumiemy, że tkwimy w bańce mydlanej. Nie zauważamy, że pod powłoką najbliższego nam człowieka kryje się ktoś toksyczny. Nie dostrzegamy, że nasz związek to droga donikąd. Zatracamy się w nim i coraz trudniej nam się wyplątać z tej niezdrowej relacji. Emocjonalny rollercoaster nie jest bowiem wystarczającym powodem, abyśmy chciały uciec.
Wrzesień 2017
Świtało. Była bliska obłędu. Drżącymi rękami strona po stronie przeglądała sieć w poszukiwaniu odpowiedzi, kim jest i jak wygląda. Internet okazał się dla niej łaskawy. „Jako zodiakalna lwica jestem uparta i wytrwale dążę do celu. Gdy byłam mała, marzyłam o byciu księżniczką, znalezieniu swojego księcia z bajki i noszeniu korony” – mówiła jako kandydatka w wyborach na lokalną miss. „Uczestniczę w house’owych imprezach, dlatego wiem, co to dobra zabawa. Często bywam w klubie Pokusa, dlatego chciałabym zostać jego ambasadorką. Uważam, że to poważne stanowisko…” – stwierdziła, startując w castingu na ambasadorkę klubu nocnego. Jej media społecznościowe były pełne kolorowych zdjęć przedstawiających ją w kiczowatych pozach dla dziewczyn aspirujących do bycia influencerkami. Anna nie mogła uwierzyć, że dzisiejszej nocy nie zmrużyła oka ani na chwilę przez dziewczynę o pospolitej urodzie i twarzy nieskalanej myślą. Czy czułaby się lepiej, gdyby była prawniczką, lekarką albo członkinią Mensy?
Pamiętała ją doskonale. To zadziwiające, jeśli wziąć pod uwagę dziesiątki ludzi poznawanych każdego dnia, choćby z racji wykonywanej profesji, oraz przez wzgląd na fakt, że spotkały się przelotnie zaledwie raz w życiu, na dodatek dawno temu. W tych okolicznościach była zmuszona przyznać, że nie doceniała potencjału dziewczyny. Czy to dlatego, że jej jarmarczny wizerunek nijak nie pasował zarówno do poprzeczki, którą Michał wieszał wysoko otaczającym go ludziom, jak i do wizji jego firmy?
Grymas, który mimowolnie pojawił się na twarzy Anny, gdy zobaczyła tamtego popołudnia tę dziewczynę wysiadającą z jego samochodu, zdradzał nie tylko zaskoczenie. Miętowe buty na niebotycznie wysokich koturnach, kiepskiej jakości dopasowana – a właściwie wpijająca się w ciało – sukienka do połowy uda oraz olbrzymi tatuaż, którego ów skromny skrawek materiału nie był w stanie zasłonić, krzyczały: „jestem niegrzeczną dziewczynką”.
– Nie macie w firmie dress code’u? – zapytała wtedy Michała skonsternowana, wiedząc, że wracają od klienta, od którego comiesięczne faktury pozwalały im godnie żyć. – Nas również odwiedzają audytorzy, ale wyglądają profesjonalnie… Wiesz, dobrze skrojone garnitury, garsonki, koszule. Wzbudzają zaufanie swoim wyglądem. Zawsze powtarzałeś, że zależy ci na profesjonalnym wizerunku… – kontynuowała, nie potrafiąc ukryć zażenowania.
– Oj, Anka… Jak zwykle przesadzasz. Mówisz jak taka typowa biurwa, pańcia z kadr… To jest młode pokolenie i przede wszystkim inne czasy. Wrzuć na luz! Klientom, zwłaszcza męskiej części, się podoba, a klient przecież nasz pan… – Michał się zaśmiał, a ona zamiast rekomendowanego luzu poczuła dziwne ukłucie w żołądku.
Idąc do kuchni po kolejną zieloną herbatę z miętą, przystanęła w progu ich małżeńskiej sypialni. Spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło, a przecież ta noc zmieniła w ich życiu wszystko. Jego ręka w czułym geście obejmowała miejsce, w którym zwykła spać Anna, pościel nosiła jeszcze ślady namiętności sprzed kilku godzin.
„To nie może być prawda” – bezskutecznie próbowała uspokoić galopujące myśli. Wydawał się jej całkowicie obcy. Bardzo chciała go obudzić i wykrzyczeć mu prosto w twarz targające nią emocje.
„Będzie pakował swoje rzeczy, będzie cierpiał, zostawiając dom i dzieci! Niech idzie do swojej księżniczki! Król życia! Książę!” – wykrzyczała w myślach, połykając łzy, po czym bezszelestnie zamknęła drzwi pokoju Poli, w którym spędziła noc.
Grudzień 1994
Od pierwszych dni życia był skazany na sukces. Najpiękniejsze dziecko na oddziale noworodkowym. Najzdolniejszy uczeń. Najwspanialszy syn i wnuk. Rodzice ze swoją wysoką pozycją w małomiasteczkowej społeczności lat dziewięćdziesiątych oraz z rozległą siecią kontaktów zapewnili mu najlepszy start w dorosłe życie. Własny samochód, który Michał bez skrępowania stawiał na parkingu dla nauczycieli, najnowocześniejszy sprzęt komputerowy sprowadzony z zagranicy na indywidualne zamówienie, prywatne lekcje języków obcych oraz podróże do egzotycznych destynacji, o jakich rówieśnicy mogli jedynie pomarzyć, sprawiały, że czuł się wyjątkowy, a otoczenie na każdym kroku utwierdzało go w tym przekonaniu.
Nie lubił przeciętności i chętnie to manifestował. Jego pewność siebie graniczyła z arogancją. Ubrany w markową tweedową marynarkę i elegancką jedwabną koszulę, z nieodłączną aktówką ze skóry bydlęcej, wyróżniał się na tle kolegów z przybrudzonymi plecakami i w rozciągniętych bluzach z wizerunkiem członków Metalliki. Wywoływał skrajne emocje uwodzicielskim spojrzeniem amanta ze starych filmów amerykańskich i nonszalanckim sposobem bycia. I nie była to zazdrość jedynie męskiej części rówieśników o zainteresowanie płci przeciwnej, która na ogół nie potrafiła przejść obojętnie obok burzy blond loków, oliwkowej cery i błękitnych oczu ocienionych długimi rzęsami. Czy jako przedstawiciel uprzywilejowanej klasy społecznej czuł, że może sobie pozwolić na więcej? Owszem. Nie można było mu jednak odmówić wdzięku i błyskotliwości, które wzbudzały sympatię i otwierały wszystkie drzwi, które pozostawały zamknięte niezależnie od atrybutów otrzymanych w prezencie od rodziców.
Ujęła go bezpretensjonalnością i radością życia. Wyglądała zabawnie z dziwaczną fryzurą rodem z lat osiemdziesiątych oraz w oversize’owych T-shirtach, którymi celowo zakrywała krągły osiemnastoletni biust. Może nie przodowała w rankingu najatrakcyjniejszych dziewczyn w szkole, ale niewątpliwie potrafiła zaintrygować. Chyba nie do końca była tego świadoma lub nie miało to dla niej większego znaczenia. Nie lubiła się znajdować w centrum zainteresowania, co – biorąc pod uwagę fakt, że wszędzie było jej pełno – stanowiło swoisty paradoks. Uwielbiała ludzi. Z wzajemnością. Potrafiła ich zagadać na śmierć, żywiołowo przy tym gestykulując całą swoją filigranową posturą, a jej zaraźliwy śmiech rozbawiał wszystkich do łez. Nikogo zatem poza nią samą nie dziwił fakt, że w klasie maturalnej Michał nagle dołączył do grona jej wielbicieli, szczególnie że spontaniczna i pełna energii była jednocześnie jego przeciwieństwem i dopełnieniem.
Pojawił się w jej życiu nieproszony w sylwestrowy poranek. Nie tryskała szczęściem, kiedy natarczywym dzwonieniem do drzwi zmusił ją do przyciszenia Enjoy the Silence dudniącego z głośników na cały regulator.
– Cześć, Anka! – rzucił na przywitanie, pokazując garnitur śnieżnobiałych zębów. – Przywiozłem mandarynki. Całą skrzynkę. Na wieczór – dodał po chwili niezrażony jej reakcją, a właściwie brakiem jakiejkolwiek.
„Co on sobie wyobraża? Nie zapraszałam go przecież” – pomyślała z niewyraźną miną. Michał Klonowski, chłopak z pierwszej ławki, który tego feralnego dnia z ogromnym zaangażowaniem podpowiadał jej przyczyny bitwy pod Płowcami, to jedynie kolega z klasy. Nie byli nawet szczególnie zakumplowani. Owszem, od jakiegoś czasu widziała jego wymowne spojrzenia, ale nie była nim zainteresowana i miała nadzieję, że właściwie odczytał jej sygnały. Zaangażowaną społecznie licealistkę pociągały niepokorne dusze, aktywiści, chłopcy z pasją. Michał, mimo że potrafił oglądać do czwartej nad ranem mecze NBA, zdecydowanie nie należał do wyżej wymienionej grupy. Parę kurtuazyjnych słów, które zamieniali od czasu do czasu, nie dawało mu przyzwolenia, żeby stanąć w progu jej domu, i nie zmieniła tego nawet czwórka, którą dzięki jego pomocy udało jej się wtedy otrzymać po odpowiedzi na historii.
Mimowolnie zmarszczyła brwi. To w swoim gadulstwie upatrywała przyczyn jego nieoczekiwanej wizyty i była z tego powodu na siebie wściekła. Odrzuciła zaproszenie na imprezę klasową, tłumacząc, że spędza sylwestra w domu, więc postanowił się wprosić. „Co za natręt!” – pomyślała zdenerwowana, gdy jej wykręty okazały się nieskuteczne. Michał zdawał się bowiem nie rozumieć aluzji. A może po prostu nie chciał?
„Dlaczego nie spuściłaś go na drzewo?” – usłyszała od przyjaciółek, które zmuszone do spędzenia sylwestrowej nocy w dziwacznej, jak dla nich, konfiguracji nie kryły niezadowolenia.
Nie potrafiła ani go spławić, ani odpowiedzieć na to pytanie. Była zdecydowanie zbyt mało asertywna. A on? Miał tupet. Przyjechał i po prostu został.
„Czerwona zaraza!” – tata Anny żartował tak za każdym razem, gdy samochód Michała pojawiał się za zakrętem. Chłopak nie tracił bowiem czasu i urządzał sobie przejażdżki obok jej domu kilkanaście razy dziennie.
„Kilkadziesiąt!” – przekomarzał się z nią tata.
Wracając, Michał odwiedzał swoją dziewczynę Paulinę, która mieszkała na drugim końcu miasta.
„Jesteśmy tylko przyjaciółmi…” – odpowiadała Anna na niezręczne pytania rodziny, a mówiąc to, przekonywała również samą siebie. Tak naprawdę nie potrafiła odczytać jego intencji, czuła, że to coś więcej, ale przecież nie był singlem, a ona nie zamierzała stać się tą drugą, zwłaszcza że Michał zdawał się bardzo dobrze czuć w tym układzie.
Spędziła wiele godzin na analizowaniu i rozkładaniu ich relacji na czynniki pierwsze. Przecież w zasadzie niczego sobie nie obiecywali. Kilka spotkań i pocałunków na dobranoc to za mało, aby oczekiwać, że łączy ich coś więcej.
***
– Zapraszam cię na osiemnastkę! – powiedział znienacka pewnego popołudnia. – Musisz przyjść. Będzie cała nasza klasa – dodał.
– Ale…
Nie zdążyła dokończyć.
– Widzimy się w przyszłą sobotę! – rzucił, uśmiechając się szelmowsko.
Postanowiła przyjąć zaproszenie i świetnie się bawić. Michał, który na imprezie pojawił się wraz z Pauliną, sprawił, że tak właśnie było. W zasadzie nie odstępował Anny na krok. „Pięknie wyglądasz”, „uwielbiam cię” – szeptał jej do ucha, a koniec jednego tańca stawał się początkiem następnego. Źle się czuła, kiedy widziała jego samotną i smutną dziewczynę. Osaczył jednak Annę na tyle skutecznie, że mimo uników nie mogła się od niego uwolnić. Tak naprawdę chyba nawet tego nie chciała. W ciągu paru godzin zostawił ją samą najwyżej na kwadrans. Jak się później okazało, w tym czasie zaszył się gdzieś z Pauliną, dla której z uwagi na okoliczności nie była to najlepsza impreza. O ich czułościach w hotelowym schowku na szczotki męska część klasy opowiadała z zazdrością przez kolejne tygodnie.
***
– Zerwałem z Pauliną! – oznajmił Michał Annie mimochodem.
– Jak to? Tak nagle? – odparła zaskoczona, pamiętając plotki, które od jego urodzin krążyły po szkole.
– Nie wierzysz? To posłuchaj. Nagrałem nasze rozstanie na dyktafon – powiedział beztrosko.
– Ale dlaczego to zrobiłeś? – zapytała, po czym pomieszczenie wypełniła kłopotliwa cisza. – To zwyczajnie… nieludzkie… Jak mogłeś? – dodała po dłuższej chwili, nie kryjąc dezaprobaty.
– Dlaczego z nią zerwałem? – zapytał, nie tracąc dobrego humoru.
– Dlaczego to nagrałeś – odpowiedziała ze smutkiem.
– Zrobiłem to dla ciebie, Anka. Bo się w tobie zakochałem i nie mogłem już tego dłużej ciągnąć. Chciałem po prostu, żebyś była pewna, że to skończone… – stwierdził z taką beztroską, że pewnie więcej emocji kosztowałoby go oglądanie meczu Philadelphia 76ers.
Nie udało mu się zaimponować Annie. Nie udało mu się też jej do siebie zniechęcić.
Maj 1995
– Jak to, Anka? Ty, taka społecznica, i Michu, pozer, który Światowy Dzień Ziemi obchodzi tylko dlatego, że mówią o nim w CNN? No proszę cię – prowokował ją Konrad.
– To nie tak… – odpowiedziała, doskonale zdając sobie sprawę, że jako para stanowili totalne zaskoczenie wśród szkolnej społeczności. Grzeczny chłopiec z hollywoodzkim uśmiechem włączający w swoim samochodzie na cały regulator Coco Jamboo nigdy nie był w typie zagorzałej fanki Depeche Mode. – To tylko na chwilę – dodała pod nosem, jakby chciała przekonać samą siebie.
Gitara, z którą nie rozstawała się od lat, w krótkim czasie przegrała nierówną walkę z piłką do koszykówki, a Anna nie tylko znała na pamięć wszystkie drużyny NBA, ale także wiedziała, czym są zbiórka i rzut za trzy punkty.
***
– Zobaczysz, Poznań jest super, a nasze uczelnie są dosłownie kilkaset metrów od siebie. Będę ci machał z okna najwyższego budynku w mieście – zapewniał ją Michał.
Jak można było się spodziewać, druga połowa wakacji upłynęła Annie pod znakiem gorączkowego szukania mieszkania. W Poznaniu oczywiście.
– Wybacz, ale nie jestem jeszcze na to gotowa. Ostatnie miesiące są dla mnie jak jazda pociągiem TGV – zareagowała na jego propozycję zamieszkania razem.
Rzeczywiście, odkąd stała się oficjalnie jego dziewczyną, nadał ich relacji zawrotne tempo. Błyskawicznie wprowadził ją do swojego życia, a było ono dość osobliwe, jak na dziewiętnastolatka. Nie wychodził na imprezy czy piwo z kumplami, nie jeździł na drugi koniec Polski pod namiot ani na koncerty, a wakacje i weekendy spędzał z rodzicami. Wspólne mieszkanie oznaczałoby dla ich związku kolejny krok, tymczasem nadal nie mogła uwierzyć, że specjalnie dla niego zarzuciła pomysł studiowania na Uniwersytecie Gdańskim.
Pokój w starej willi na poznańskich Jeżycach może nie był tak komfortowy jak sześćdziesięciometrowe mieszkanie Michała w nowoczesnym budownictwie, lecz Anna po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła smak prawdziwej wolności.
– Oj, Anka, ty mały dzikus jesteś. Żebyś mi się nie zgubiła w tym wielkim mieście, żeby nikt mi nie porwał mojej Ani – powtarzał Michał jak mantrę i zjawiał się bez zapowiedzi, nim w ogóle zdążyła o nim pomyśleć. Odbierał ją z uczelni i z aerobiku, z biblioteki i kina.
– Jak on się o ciebie troszczy… – komentowały rozanielone koleżanki, widząc, że zawsze, o każdej porze dnia i nocy, mogła liczyć na swojego chłopaka.
– Nazywacie to troską? Serio? Anka, sorry, że to mówię, ale… nie uważasz, że Michał nadmiernie cię kontroluje? Nie potrzebujesz przestrzeni tylko dla siebie? – odezwała się współlokatorka.
– Ale ja przecież ją mam – odpowiedziała Anna zaskoczona. – Spójrz, mieszkamy osobno, mam uczelnię, koleżanki na studiach, ciebie… – dodała.
– I? Po zajęciach zawsze czeka na ciebie twój anioł stróż, punktualny jak szwajcarski zegarek. Daj spokój, Ania, nawet nie masz kiedy iść z nami na kawę, a jeśli już znajdziesz czas, on na pewno będzie na ciebie czekał za rogiem… – Milena nie dawała za wygraną.
– Czy nie uważasz, że potrzebujemy więcej czasu dla siebie? No wiesz… osobno? – zagadnęła Anna wieczorem Michała, gdy zrelacjonowała mu rozmowę ze współlokatorką.
– Oj, powiedz lepiej otwarcie, że TY tego potrzebujesz. Jeśli chodzi o mnie, nie potrzebuję nikogo innego. Przykro mi, że tak to odbierasz, ale… oczywiście uszanuję twoje zdanie. Kocham cię i uwierz mi, nie ma na świecie osoby, która chciałaby dla ciebie lepiej niż ja. – Uśmiechnął się i pocałował ją czule w czubek nosa.
Żałowała, że zareagowała tak impulsywnie. Nie lubiła w sobie tego. Michał również w niej tego nie lubił.
***
– Zaczynam się o ciebie martwić… Gdzie się podziała moja wesoła Anka? – zagadnął kilka tygodni później.
– Po prostu kiepski dzień – odpowiedziała sucho.
– Znam cię przecież. Widzę, jak się ostatnio zadręczasz. Spójrz prawdzie w oczy. Nie ma sensu się dłużej męczyć z Mileną. Szkoda twoich nerwów. Tak naprawdę nie wiem, na co jeszcze czekasz. Na twoim miejscu wyprowadziłbym się od niej jeszcze dziś – radził jej i chociaż liczyła się z jego opinią, te słowa dudniły w jej głowie niczym głos Golluma. Próbowała zagłuszyć intuicję, która podpowiadała jej, aby dać Milenie jeszcze jedną szansę, nawet jeśli ich relacje diametralnie się zmieniły i w obawie przed konfrontacją unikała towarzystwa przyjaciółki.
– Mieszkacie razem, płacisz czynsz i uciekasz z własnego domu? Przecież to nie ma sensu. Szkoda twoich pieniędzy, a w zasadzie pieniędzy twoich rodziców. No i zdrowia – stwierdził.
Czy maleńki pokój, który udało jej się krótkoterminowo wynająć, stał się przykrywką dla ich wspólnego życia? Anna mocno chciała wierzyć, że nie, i w dalszym ciągu konsekwentnie wszystkim powtarzała, że mieszkają osobno, nawet jeśli spędzała większość wolnego czasu w mieszkaniu Michała znajdującym się zaledwie dwie przecznice od jej nowego lokum. Odwiedzała go co piątek i z każdym miesiącem przedłużała swój weekendowy pobyt o jeden dzień. Klucze do jego mieszkania i pierwszy wspólny zakup – filiżanki w kolorze indygo na sztuki, bo komplet był za drogi na ich studenckie portfele – przypieczętowały kolejny, nieformalny jeszcze, etap w ich życiu. Rozstawali się ze sobą niechętnie. Rozczulał ją wtedy, bo umieszczał wyznania miłości na żółtych karteczkach, które chował w różnych miejscach wynajmowanego przez nią pokoju. Czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, gdy wpatrywał się w nią z nieukrywanym uwielbieniem oraz kiedy dbał, by podczas sesji nie zabrakło jej ulubionych pawełków. Oraz najbardziej nieszczęśliwą. Jak wtedy, gdy spontanicznie zrezygnowała z wykładów i czekała na niego w jego mieszkaniu, a on, nie wiedząc, że ją tam zastanie, zaprosił do siebie koleżankę z roku.
– Cześć, jestem Ania – przywitała ich wtedy najszerszym uśmiechem, jaki w tamtej sytuacji była w stanie im sprzedać.
– Cześć. Michalina… Jaaaaa przyszłam, yyyyy, poprosiłam Michała, aby pomógł mi w… hiszpańskim – wyartykułowała z trudem jego towarzyszka wyraźnie zmieszana.
– Opowiadałem Michalinie, że studiujesz filologię hiszpańską. Super się składa. Z pewnością objaśnisz jej subjuntivo – rzekł Michał.
– To koniec! Nie mogę być z człowiekiem, który tak perfidnie kłamie! Przede wszystkim nie chcę! – wykrzyczała wieczorem, kiedy po raz pierwszy w historii ich relacji się pokłócili.
– Cała ty! Niszczysz nas, bo zwyczajnie jesteś zazdrosna! – odpowiedział, a potem nagle wziął żyletkę i zaczął się ciąć. – Kocham cię, Anka! Widzisz, do czego doprowadziłaś?! – powiedział i rozpłakał się jak dziecko.
Grudzień 1999
Najważniejszym przedmiotem, jaki obowiązkowo musiał się znaleźć w mieszkaniu Michała, była mapa świata. Zaznaczał na niej miejsca odwiedzone wraz z rodzicami oraz destynacje, do których chciał zabrać Annę i których było coraz więcej z uwagi na to, że bardzo szybko zaraził ją bakcylem podróżowania. Weekendy spędzali na snuciu planów podróżniczych, a w tygodniu dorabiali do stypendiów. Zazdrościła mu, że potrafił czerpać z życia garściami i bez wahania wydać kilkumiesięczną pensję na spełnienie swojego turystycznego marzenia. Oczywiście miała świadomość, że było mu znacznie łatwiej, bo w odróżnieniu do przeciętnego studenta nie musiał płacić za wynajem mieszkania. Mimo to ubolewała, że wrodzony pragmatyzm nie pozwalał jej iść na całość, dlatego nie oponowała, gdy Michał usilnie pracował nad tym, by to zmienić. Historię ich wspólnych wyjazdów w postaci kolorowych zdjęć skwapliwie układała w albumy.
– Serio musiałeś zrobić aż tyle fot mojego biustu?! Oj ty! – Śmiała się, przeglądając reportaż z ich podróży.
– A ty nie byłabyś sobą, gdybyś nie włożyła do Paryża nowiutkich, nierozchodzonych butów. Nosić twoje czterdzieści dziewięć kilo z obtartymi do krwi piętami to dopiero była atrakcja na miarę stolicy mody – zażartował.
– Taaa! Wcale nie byłeś lepszy. Mówiłeś: „Francuzi znają się na rzeczy!”, po czym nalewałeś oliwę do kieliszków do białego wina w pizzerii przy Montmartre. – Anna nie pozostała mu dłużna.
Uwielbiali się ze sobą przekomarzać. Przywozili z podróży piękne wspomnienia, zapachy, smaki, trochę durnostojek, które Michał tak ochoczo kupował w lokalnych sklepikach, oraz znajomości i przyjaźnie.
Agata – barmanka w hotelu w Makarskiej – nie tylko serwowała dobre drinki, ale też okazała się sympatyczną dziewczyną, z którą połączyły ich podobne zainteresowania. Spędzali razem mnóstwo czasu, dyskutując na temat wyższości rakiji nad prošekiem i zaczytując się w powieściach Dana Browna. Kiedy wymieniali się numerami telefonów, wiedzieli, że to jedna z tych wakacyjnych znajomości, które pozostają na całe życie.
– To były świetne wakacje w supertowarzystwie – podsumował swój wyjazd Michał.
„To musiał być naprawdę… fantastyczny czas” – pomyślała skonsternowana, gdy kilka miesięcy później odkryła na pierwszej stronie Cyfrowej twierdzy dedykację od Agaty: „Dziękuję Ci, Michał, za cudowne chwile…”.
– Czy możesz to jakoś wytłumaczyć? – zapytała zdenerwowana Anna.
– Ale co? – odpowiedział wyraźnie zaskoczony.
– Jak to: co? Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Zresztą wielokropek daje przestrzeń do…
– Do snucia teorii spiskowych – dopowiedział, gwałtownie jej przerywając. – Znów wymyślasz i robisz dramę. Wszystko jak zwykle psujesz. Pożyczyła ode mnie książkę, oddała i napisała parę słów. Wielka mi rzecz – wyrzucił zdenerwowany.
– Dla mnie wielka… – szepnęła Anna.
„Przecież to zwykła dedykacja, która może mieć wiele interpretacji” – przekonywała później samą siebie, gdy ciche godziny między nimi stawały się nie do zniesienia. „Dlaczego Agata wybrała właśnie tę, która sugerowała, że coś się między nimi wydarzyło?”
– Dobrze mi… – szepnęła kilka dni później, z przymrużonymi powiekami, delektując się dotykiem Michała. Nie lubił się zrywać bladym świtem, ale dziś ze względu na wyjątkowo napięty plan postanowił wstać wcześniej niż zwykle.
Kusa koszulka nocna Anny sprawiła, że nie potrzebował kofeiny, by się dobudzić. Orgazm wykonał to zadanie lepiej, a dzięki oksytocynie miał ochotę na więcej. Zachłannie dotykał jej piersi, licząc, że uda mu się przedłużyć moment w łóżku.
– A to dopiero początek – odpowiedział, nie przerywając pieszczot, choć jego dziewczyna wyraźnie się niecierpliwiła. Miała już przed oczami długą listę zadań do wykonania.
– Wstajemyyyy! Musimy przecież zdążyć przed końcem świata, a mamy jeszcze tyle rzeczy do ogarnięcia. Ciąg dalszy nastąpi… obiecuję. – Pocałowała go namiętnie, po czym, jak można było się spodziewać, nastąpił ciąg dalszy.
***
– Impreza w japońskiej knajpie? Na bogato! – stwierdził Piotr.
– Ale umówmy się, taki sylwek jest raz w życiu, wejście w rok dwutysięczny trzeba przeżyć dwa tysiące razy bardziej! – dodała Kamila.
– Czy dam radę bez schaboszczaka? Oto jest pytanie! – żartował Adam.
– Na szczęście nie muszę inwestować w kimono, ale to wszystko i tak będzie kosztować majątek… – Anna się zaśmiała.
– Kimono? Takie rzeczy zasłaniają nogi i masakrują figurę! Chyba nie chcesz być zapięta po samą szyję? Umówmy się: JA nie chcę, abyś była. Sukienka, którą kupiłaś, jest super, ale… pozwoliłem sobie oddać ją do krawcowej i lekko skrócić… – powiedział Michał.
– Hmmm… zaczynam się bać. Co to znaczy „lekko”? – Anna nie kryła niezadowolenia. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jej facetowi podobają się dziewczyny w kusych, podkreślających figurę ubraniach, zupełnie się z tym nie krył, ale to była przecież JEJ sukienka i niezależnie od tego, jak bardzo chciała mu się podobać, poczuła się nieswojo, że nawet nie zapytał jej o zdanie.
– To nie jest okej, Michał. Byłbyś zadowolony, gdybym bez pytania zleciła przelakierowanie twojego samochodu na inny kolor? – rzuciła w jego kierunku, nie doczekała się jednak odpowiedzi.
– Czy zostaniesz moją żoną? – zapytał Michał chwilę po północy.
Wszyscy na chwilę wstrzymali oddech.
– Taaaak… – odparła zakłopotana, widząc wiwatujący tłum przyjaciół i pewnie setki nieznajomych bawiących się tego wieczoru w Sakura Restaurant. – Tak! Będę żoną Michała! Faceta, który mnie kocha i który się o mnie troszczy jak nikt inny! – Nareszcie dała upust emocjom.
– Gratulacje! Ty to masz wejście, stary! Baśka spojrzała na mnie z wyrzutem, że jak zwykle robisz wszystko spektakularnie. Oj, będę miał teraz przechlapane – rzucił Adam.
– Takie rzeczy potrafi tylko Michał – dodała Kamila.
– No cóż… Jestem pewien, że to były pierwsze oświadczyny w roku dwutysięcznym – stwierdził Michał z dumą. – Chodź, Anka, zaraz się zacznie pokaz fajerwerków. Tak jak pierwszego wieczoru razem, pamiętasz? Obiecuję ci, że przez całe nasze życie tak będzie. – Czule pocałował jej dłonie.
Czerwiec 2001
Michał miał pamięć fotograficzną. Z precyzją odtwarzał obrazy, miejsca i daty, czym wzbudzał niemały podziw otoczenia, zwłaszcza kolegów ze studiów. Ślęczeli po nocach i nie ukrywali zazdrości, kiedy widzieli, jak opanowywał trudny materiał jedynie po przejrzeniu podręcznika. Jeśli z jakichś powodów nie udało mu się czegoś doczytać, było oczywiste, że podczas egzaminu trafi na pytania z części, którą doskonale znał. Szczęściarz. Cholernie zdolny i inteligentny szczęściarz.
Gdy Anna po podpisaniu swojej pierwszej umowy o pracę zdobywała już klientów, próbując zrealizować swój kwartalny target, Michał, którego studia trwały sześć miesięcy krócej, dopiero kończył pisać pracę magisterską. Nie można było mu jednak zarzucić opieszałości, działał bowiem zgodnie ze swoim planem i nikt nie wątpił, że osiągnie wyznaczony cel. Nikogo nie zaskoczył więc fakt, że po obronie postanowił spędzić beztrosko ostatnie trzymiesięczne studenckie wakacje, po czym otrzymał oferty pracy z największych zagranicznych instytucji finansowych, a jego pierwsza pensja jako szeregowego pracownika banku była trzy razy wyższa niż wynagrodzenie Anny.
– A to dopiero początek! – mówił z ogromną wiarą w swoje możliwości i wszyscy wiedzieli, że nie rzuca słów na wiatr.
***
– To najlepszy wyjazd ever! – krzyczał rozemocjonowany do słuchawki kilka tygodni później, podczas pierwszego szkolenia w centrali banku, na którego ofertę ostatecznie się zdecydował. Anna cieszyła się razem z nim, szczególnie gdy zdała sobie sprawę, że to w zasadzie jego pierwszy męski wypad w życiu. Sesja zdjęciowa, którą mocno wstawieni sobie zrobili na jednej z imprez, nie pozostawiała złudzeń, świetnie się bawili przebrani w wojskowe mundury znalezione w mieszkaniu kolegi.
„Michał, ty w mundurze? Jak i kiedy tego dokonałeś? No szacun, stary!” – komentowali koledzy z departamentu audytu wewnętrznego, nie kryjąc zaskoczenia jego żołnierską przeszłością. Wyglądało na to, że spodobał mu się ten nowy punkt w życiorysie, ponieważ wspiął się na wyżyny kreatywności, opowiadając wyimaginowane historie z życia w szkole oficerskiej.
– Łykali wszystko jak małpa kit – żartował do Anny. Wymyślone przez niego opowieści krążyły po banku jako prawdziwe.
– Ty masz coś z mitomana! – zarzuciła mu.
– Oj tam, od razu mitoman. Wiesz, jaki mają dzięki tym zdjęciom szacunek do juniora? – odpowiedział zadowolony.
Pierwsze szkolenie mimo wyrzutu endorfin nie zachęciło juniora do dalszej integracji z kolegami z departamentu. Michał nie był typem imprezowicza w czasach studenckich, więc jako pracownik tym bardziej nie widział powodu, by się nim stać, zwłaszcza że wieczory z Anną i ich przyjaciółmi przy scrabblach i żubrówce z sokiem jabłkowym wydawały mu się bardziej interesujące. Zmienił nastawienie, dopiero gdy się zorientował, że imprezy firmowe mogą mu przynieść wymierny zysk w postaci nieformalnych informacji przydatnych w codziennej pracy. Dlatego z entuzjazmem przyjął zaproszenie na parapetówkę do koleżanki z działu. Oczywiście nie omieszkał zabrać Anny. Podczas gdy sam rozkręcał się dopiero po paru drinkach, jego narzeczona wchodziła do pomieszczenia pełnego nieznajomych i po chwili znała już wszystkich.
– Aniu, czy z tobą wszystko w porządku? Czy sytuacja została opanowana? Dobrze się czujesz? – zapytała w kuchni gospodyni imprezy.
Widząc niewyraźną minę dziewczyny, Małgorzata zapytała jeszcze raz szeptem:
– No wiesz, pytam, czy udało ci się pokonać tę straszną chorobę. Wszyscy tu obecni trzymaliśmy za ciebie kciuki. Jesteś ogromną szczęściarą, że masz takiego troskliwego faceta. Michał wszystko nam opowiedział. Mówił, że nie przychodzi na imprezy, bo się tobą opiekuje. Jesteśmy pełni podziwu dla jego postawy. Nie znam drugiego takiego faceta… Cieszę się, że dziś przyszliście tu razem, bo to znak, że jest lepiej… Spokojnie! Nie musisz nic mówić. Wiem, że to delikatna sprawa – powiedziała zaniepokojona koleżanka Michała i po chwili, by zagłuszyć niewygodną ciszę, zawołała, uderzając łyżeczką w szklankę: – Wiara, toast! Za Annę i Michała!
Anna nie mogła przejść nad tym do porządku. Nie teraz, kiedy za moment wezmą ślub. Choć kochała tego mężczyznę jak nikogo na świecie, od pamiętnej sytuacji z Agatą targały nią wątpliwości, a teraz wyszło na jaw kolejne kłamstwo.
– Dlaczego im powiedziałeś, że jestem chora? – zagadnęła Michała przy śniadaniu.
– Ej, no źle Gośkę zrozumiałaś… Albo ona mnie. Nieważne. Może kiedyś jej powiedziałem, że nie przyjdziemy na imprezę, bo źle się czujesz, ale to wszystko… Nigdy nie skłamałaś, żeby nie sprawić komuś przykrości albo się usprawiedliwić? Wiesz, jak często oni imprezują? Non stop. Nie daliby nam spokoju, a ja wolę spędzać czas ze swoją przyszłą żonką – powiedział, a ona odetchnęła z ulgą. – Uffff, znaczy ślub się odbędzie… – dodał, żartując w swoim stylu.
***
Nastał ten dzień. Obudziła się radosna i podekscytowana, dlatego z niepokojem spoglądała na Michała, który był wyraźnie poirytowany. Dobrze go znała, lubił mieć wszystko pod kontrolą, tymczasem do ceremonii zostało zaledwie czterdzieści minut, a na miejscu nie było ani zamówionego samochodu, ani świadka Anny, który na ślub do Malborka jechał prosto z Poznania. Zaklął siarczyście, gdy jego oczom nareszcie ukazał się podjeżdżający pod dom Anny „najlepszy mercedes w mieście” pamiętający czasy młodości ich rodziców. Złego wrażenia nie zatarł wystylizowany na gwiazdora disco polo kierowca.
– Daj spokój, Michał. To przecież nie jest najważniejsze – próbowała uspokoić wściekłego narzeczonego.
– Dla mnie to JEST najważniejsze, Anka! Chcę mieć to, co najlepsze. Myślałem, że zdążyłaś się już do tego przyzwyczaić! – odpowiedział szorstko.
– Przesadzasz. To tylko samochód. Zobaczysz, za dwadzieścia lat będziemy się z tego śmiać. Bardziej martwi mnie fakt, że jeszcze nie ma Piotra i Alicji. Oby nic złego nie wydarzyło się po drodze… – powiedziała zatroskana.
– No cóż. Przyznaj, że jesteś prawdziwą szczęściarą. Twój przyszły mąż potrafi przewidzieć nawet takie sytuacje. Na wszelki wypadek poinformowałem Piotra, że nasz ślub jest pół godziny wcześniej. Dzwonił przed chwilą, wprawdzie złamali po drodze kilka zakazów, ale już dojeżdżają. Gdyby znali prawdziwą porę, nie udałoby im się dotrzeć na czas. Zgodzisz się ze mną, że właśnie wychodzisz za najbardziej zapobiegliwego faceta na świecie? – rzekł z właściwą sobie nonszalancją.
– Wiadomo – odpowiedziała zadowolona, że sprawa samochodu zeszła na drugi plan.
– Stres jest chyba wpisany w ten dzień – szepnęła zniecierpliwiona do swojej siostry, Gosi, gdy chwilę później wraz z całą rodziną czekali na tradycyjne błogosławieństwo pary młodej i na Michała, który utknął w toalecie.
– Nie denerwuj się! Zobacz, już idzie! Wyluzowany i uśmiechnięty! – odpowiedziała Gosia, słysząc, jak wszyscy witają go brawami.
Taki był. Zupełnie nie przejmował się konwenansami, czym za każdym razem rozkładał ją na łopatki. Tak jak wtedy, gdy otwarcie zapytał, czy pan młody również może mieć w kościele swoje wielkie wejście. Lubiła w nim to, że otwarcie komunikował swoje potrzeby. Nie znała w zasadzie lepszego nauczyciela luzu i dystansu do życia.
Kiedy skrzypaczka zagrała pierwsze nuty What a Wonderful World, Michał kroczył do ołtarza dumny, z wysoko uniesioną głową, w towarzystwie świadków.
– To najprzystojniejszy pan młody, jakiego widziałam – wyszeptała jego mama wzruszona. – No i ten smoking… Miał rację, mówiąc, że garnitur jest zbyt pospolity – dodała, wpatrując się w swojego pierworodnego z nieukrywanym zachwytem.
***
– Tego jest dosłownie kilka kilogramów! – żartował, wydłubując w noc poślubną z jej dekoltu ryż, którym zgodnie ze staropolską tradycją hojnie obsypali ich przyjaciele.
– To teraz zdradź mi, mężu mój najdroższy: dlaczego wczoraj kazałeś mi na siebie czekać? Co takiego pilnego zatrzymało cię w toalecie, że ledwie zdążyłeś na błogosławieństwo? – zapytała przekornie.
– Jak to: co? Wyniki meczu Lakersów! – Roześmiał się głośno.
Maj 2002
Mieli po niespełna dwadzieścia pięć lat i, wydawać by się mogło, wszystko: miłość, świetną pracę i kawalerskie mieszkanie Michała, które po ślubie postanowili urządzić w swoim stylu.
– Chciałabym pomalować ściany sypialni na jasny błękit. Rankiem otwierasz oczy i czujesz się jak na wakacjach – mówiła podekscytowana.
Lubił jej entuzjazm i energię, którą wkładała we wszystko, co robiła, dlatego zgadzał się na jej każdy, nawet najbardziej szalony pomysł. Anna uwielbiała w nim tego małego chłopca, który z zapałem konfigurował ich pierwsze wspólne auto.
– Najważniejsze, aby miał w środku dużo miejsca, to ma być przecież samochód rodzinny. A co do innych rzeczy: feel free – powiedziała radośnie.
– Państwa samochód jest… co do zasady gotowy – powiedział enigmatycznie przedstawiciel dealera.
– Co to znaczy „co do zasady”? – Michał uwielbiał łapać za słówka.
– Hmmm, nie jest do końca taki, jaki państwo zamówili, ale w sumie jest znacznie lepszy. Zresztą zobaczą państwo sami, zapraszam – dodał, nieudolnie maskując zakłopotanie.
– Jak to? Dwudrzwiowy? W żadnym wypadku nie możemy się na to zgodzić! Samochód ma mieścić w perspektywie przynajmniej jeden fotelik dziecięcy. Wyciągać dziecko przez przednie drzwi? W takim razie wolimy poczekać – zareagowała Anna stanowczo, zobaczywszy prezentowany przez sprzedawcę model.
– Trzydrzwiowy, Anka, trzydrzwiowy – poprawił Michał. – Poza tym spójrz na to z innej strony. Póki co nie mamy dzieci, samochód ma szerokie opony, białe zegary, sportowy look. Za ten model normalnie musielibyśmy zapłacić kilkanaście tysięcy więcej. No i osobiście zadbam o to, żeby dorzucili nam fotelik w gratisie. Bierzemy go, rzecz jasna!
– Chwileczkę… Proszę dać nam parę minut. Musimy się jeszcze zastanowić… – rzuciła do sprzedawcy, nie dając za wygraną. Patrząc na błyszczące oczy Michała, miękła coraz bardziej, mimo to postanowiła przeznaczyć weekend na podjęcie ostatecznej decyzji.
– Słyszałam, że w poniedziałek odbieracie nowy samochód. – Z samego rana Annę zaskoczył telefon od teściowej.
– W sumie to jeszcze nie zdecydowaliśmy… – odpowiedziała wymijająco.
– Kochanie, nie wiem, dlaczego tak bardzo upierasz się przy swoim, nie od dziś znasz Michała i chyba wiesz, że lubi mieć ostatnie słowo. Samochód to męska rzecz. Po prostu pozwól mu zadecydować. – Kobieta nie bawiła się w kurtuazję.
– Przypominam, że to również mój samochód i mój wybór, mamo. – Anna postanowiła uciąć dyskusję. Zdawała sobie jednak sprawę, że igra z ogniem, ponieważ nikt w ich domu nie odważył się polemizować z teściową.
– Gdzie się podziała nasza charakterna Anka? – zapytał tata, gdy przyjechali do nich nowym samochodem. – Chłopie, jak to zrobiłeś? Trzydzieści lat próbuję przy mojej żonie postawić na swoim i do tej pory mi się to nie udało, a ty… No, no, no. W kilka miesięcy takie efekty! – dodał.
– Ależ tato, on nie musiał mnie do niczego przekonywać. To była nasza wspólna decyzja. Sportowe auto w cenie samochodu niższej klasy, fotelik w gratisie. Od początku wiedziałam, że nie można zmarnować takiej okazji – odpowiedziała z przekonaniem.
– To jak, tato, rundka po osiedlu? – zaproponował Michał.
– Serio uważasz, że to twoja decyzja? – zapytała Gosia, gdy mężczyźni zniknęli z pola widzenia. – Nie pierwszy raz patrzę, jak dajesz sobą manipulować, również w poważniejszych sprawach. Czy to nadal nasza Anka? – dodała prowokacyjnie.
– Psychologu, pomóż sobie sam. Nie potrzebuję coachingu – odpowiedziała zdenerwowana Anna.
– Nie oburzaj się tak. Ja tylko zauważam fakty. Pamiętam wasze wakacje w Egipcie, gdy postanowiłaś zjeżdżać z góry Świętej Katarzyny na wielbłądzie. Akurat ty, wielbicielka górskiego trekkingu… – dodała siostra.
– Oj, chyba coś pokręciłaś. Okej, Radek mnie poprosił, żebym zaproponowała Michałowi, że zjedziemy na wielbłądzie, argumentując, że nie daję rady, bo wiedzieliśmy, że Michał nie lubi przegrywać. Poległ kondycyjnie i obawialiśmy się, że w ogóle odmówi dalszej wędrówki. Zwyczajnie nie chcieliśmy, żeby czuł się z tym źle. Przecież to nic złego, zrobiłam to z troski o ukochaną osobę.
– Tak, a potem z ciebie żartował, że słaba płeć nie dała rady. Nic nie pokręciłam! Owinął sobie ciebie wokół palca. Robi to za każdym razem, a ty wierzysz w jego dobre intencje… Ot, Piotruś Pan.
Rzeczywiście, lubił postawić na swoim. Miało to swoje dobre strony: osiągał to, co sobie założył, i z prędkością światła pokonywał kolejne szczeble ścieżki rozwoju. Projekty, szkolenia krajowe i zagraniczne sprawiały jednak, że bywał w domu rzadko, a swojej podręcznej walizki w zasadzie nigdy nie rozpakowywał. Anna doskonale wiedziała, że sukces dodaje mu skrzydeł, i kibicowała mu we wszystkim, co robił. Niejednokrotnie otwierała szeroko oczy, gdy podczas kolejnego samotnego wieczoru z książką słyszała dzwonek do drzwi, a za nimi jak zwykle stała Gosia i powtarzała wciąż tę samą formułkę: „Cześć, Michał prosił, żebym wpadła do ciebie na noc. No nie patrz tak na mnie, nie chciał, żebyś była sama… Tak, tak, tylko twoja zła siostra tak uważa, ale to prawdziwy control freak”.
– Ale przecież robi to z dobrego serca. Nie chce, żebym się czuła samotna. Kochany jest. I zwyczajnie troskliwy… – usprawiedliwiała męża Anna za każdym razem.
– Tak, wiem, kocha cię, dlatego trzyma w złotej klatce. Zainstalowanie programu szpiegowskiego na twoim komputerze to był cios poniżej pasa. Nie wybaczyłabym czegoś takiego nawet najbardziej troskliwemu mężowi – odparowała siostra.
– Nie przypominaj mi o tym. Gdy wydrukował moje czaty, czułam się obrzydliwie.
– Anka, przecież kontakty ze znajomymi to nie zbrodnia, a te czaty to, jak sama mówiłaś, zwykłe rozmowy. Wrzuć na luz i nie pozwalaj się kontrolować albo… spróbuj kiedyś skontrolować jego. Zobaczysz jak się oburzy.
– Pożyjemy, zobaczymy… jak sama będziesz w związku! – Anna nie pozostała dłużna.
Za sukcesem zawodowym stał sukces finansowy. Ich trzydrzwiowy wóz zastąpiło czterodrzwiowe służbowe auto wyższej klasy, markowe ubrania wyparły te z popularnych sieciówek, a na przegubie lewej ręki Michała pojawił się luksusowy zegarek za kwotę przyprawiającą o zawrót głowy. Zdecydowali się też na pierwszą poważną inwestycję – działkę pod budowę domu na prestiżowym osiedlu pod Poznaniem. No i ciąża…
– Co? Będziemy mieli dziecko!? Niemożliwe! Jestem królem strzelców! Przecież jeszcze nawet nie zaczęliśmy się starać! – krzyczał Michał, nie ukrywając rozpierającej go dumy.
***
– Niestety ciąża jest obumarła – poinformował lekarz trzy tygodnie później, a Annie, która przyzwyczaiła się już do myśli, że odtąd będą we troje, zawalił się świat.
– Nie smuć się, kochanie. Przecież nie planowaliśmy tej ciąży. Z moją skutecznością za chwilę znów zajdziesz – starał się ją pocieszyć Michał.