Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom serii mafijnej „Dzieci mafii”!
Nicolas Montenegro był idealną maszyną do zabijania. Szkolony od dziecka, aby nie znać litości i nigdy się nie zawahać. Aby nigdy nie podważać decyzji ojca. Jednak wszystko się zmieni, kiedy to on przejmie oddział w Nowym Jorku i będzie miał prawo do dokonywania wyborów.
Wraz z nową pozycją przychodzą również nowe obowiązki. Nicolas musi znaleźć sobie żonę, żeby przedłużyć linię swojej rodziny. Nie jest to łatwe, ponieważ do tej pory jedyne, co łączyło go z kobietami, to krótkotrwała zabawa.
Wydaje się, że Nicolas wkrótce za to zapłaci. Bo los stawia na jego drodze na wpół żywą meksykańską prostytutkę. Nie mógł bardziej z niego zadrwić.
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Aleksandra Możejko
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Kinga Jaźwińska-Szczepaniak
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-054-5
Nicolas
Wracam pamięcią do dnia zaręczyn mojej siostry Olivii, a w rezultacie Eleny, jak się później okazało. Do dnia, w którym nie tylko straciłem swoją starszą siostrę, ale również siebie. Po raz pierwszy byłem zmuszony pozbawić kogoś życia. Niestety nie po raz ostatni. Myślę o dniu, w którym stałem się tym, kim jestem teraz.
Jestem potworem.
Nikim więcej jak osobą pozbawioną duszy, choć z licznymi wewnętrznymi ranami.
Ojciec był tak wkurwiony zniewagą ze strony Gabriela DeLuki, że jeszcze tego samego wieczora wyrwał mnie z ciepłego i bezpiecznego łóżka i zaprowadził, a w sumie to zaciągnął, siłą do piwnicy. Do dziś pamiętam jej zapach.
Tak pachnie śmierć.
Pierwszy zaatakował moje nozdrza dziwny metaliczny smród i odór moczu. Przez lata tak jednak do niego przywykłem, że nawet już nie zwracam uwagi. Kiedy tylko zauważyłem przywiązanego do krzesła człowieka, który siedział na nim w samej bieliźnie, z licznymi ranami na ciele, aż podskoczyłem i krzyknąłem ze strachu. Cofnąłem się i prawie wpadłem na ojca, co tylko podkręciło jego gniew – tego wieczora na mój policzek spadł pierwszy z wielu ciosów. Upadłem na zimną podłogę i spoglądałem z przerażeniem to na ojca, to na jego ludzi. Ci drudzy przyglądali się nam w milczeniu. Nikt nie odważył się sprzeciwić ojcu. Bali się, że wylądują na krzesłach obok tego nieszczęśnika.
– Masz dwie opcje, synu – powiedział ostro ojciec.
Spojrzałem ze strachem w surową twarz ojca i po raz kolejny nakazałem sobie w myślach, żeby nie płakać. Musiałem być silny. Za wszelką cenę nie okazać mu, jak bardzo się teraz boję. Mimo że czułem, jak dosłownie drżę.
Czułem lodowaty powiew wiatru, który wdzierał się w moją skórę przez ulubioną piżamę z nadrukiem Batmana. Mocniej zamknąłem oczy i błagałem ojca w myślach, bo na głos bym się nie odważył, żeby powiedział, że to żart, i kazał mi wrócić do mojego ciepłego łóżka, gdzie zapomniałbym o tym koszmarze lub złożył go na karb złego snu. Tak bardzo chciałem zapomnieć o tym, co tutaj zobaczyłem. Niestety, mimo młodego wieku wiedziałem, kim jest mój ojciec. Zdawałem sobie też sprawę z tego, kim ja mam się stać, ale nie przypuszczałem, że to się wydarzy już teraz, tutaj. Nie byłem przygotowany na tę chwilę. Myślałem nawet, nawinie, jak to młody chłopak, że nawet uda mi się prowadzić interesy ojca inaczej.
Uśmiecham się gorzko do siebie na wspomnienie tych głupich mrzonek i wracam do momentu, który ruszył tę machinę późniejszych wydarzeń.
Poczułem, jak coś ciężkiego uderza mnie w klatkę piersiową. Zamroczyło mnie, a kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem przed nosem srebrną broń z czarną rękojeścią. Spojrzałem ze strachem na ojca, czując, jak od zbierających się łez pieką mnie oczy, a potem się uwalniają i płyną po policzkach. Ojciec dostrzegł je i z pogardą wymalowaną na twarzy powiedział:
– Albo go zabijesz tu i teraz, albo ja rozkażę Teo, by zamknął cię tutaj z tym zdrajcą. – Ojciec nachylił się do mnie i szepnął: – I uwierz mi, synu, tamten się nie zawaha. Zabije cię, jeśli uzna, że to miałoby go uratować. Bez jednego mrugnięcia. Bez skrupułów.
Kiedy z moich ust wymknął się cichy jęk rozpaczy, na policzku od razu wylądowała ponownie ciężka dłoń ojca.
– Ojcze… ja… proszę… – zająknąłem się i powstrzymałem z całych sił, aby nie rozpłakać na głos. Zagryzam wargę aż do bólu, czując posmak krwi w ustach.
– Nigdy więcej tak się nie zachowuj. Jesteś moim synem. Przyszłym capo dei capi Nowego Jorku. Jesteś moim następcą i nie masz prawa płakać. Nie jesteś już pierdolonym dzieckiem. Masz być silny i bezwzględny. Prawdziwy boss, a nie jakaś cipa. – Wyprostował się i spojrzał na mnie z jeszcze większą powagą i pogardą, po czym dodał ostro: – Nie okazuj strachu. Ludzie z naszego świata to rekiny, synu. Wyczują krew na kilometr. Nie dawaj im powodu, aby cię pożarli. Bądź tym silniejszym.
Zawsze patrzył na mnie takim lodowatym wzrokiem i przemawiał równie zimnym tonem. Tłumaczył mi, że tak przygotowuje mnie na przejęcie władzy. Że okazywanie miłości nie leży w naturze mężczyzn z naszego świata. Ale nigdy wcześniej nie widziałem w nim tego, co zobaczyłem tamtej nocy. Tamtego dnia straciłem ojca, a na jego miejscu pojawił się potwór.
Wstałem na drżących nogach i z przerażeniem spoglądałem to na niego, to na zebranych ochroniarzy. Nie miałem odwagi spojrzeć na przywiązanego mężczyznę, którego jęki na przemian z przeraźliwymi krzykami było słychać w całej piwnicy, mimo że usta miał zakneblowane szmatą. Po chwili ojciec podał mi ponownie broń do ręki i ostrym tonem rozkazał:
– Zabij tego jebanego zdrajcę, a będziesz mógł wrócić do łóżka. Zabij go i twój kłopot się skończy. Bądź rekinem, synu, nie pokarmem!
Spędziłem w tej piwnicy jebane dwa dni. Bez wody, jedzenia czy czegokolwiek ciepłego. Zanim się złamałem i poddałem. Jeszcze przez parę lat czułem ciężar tamtej broni w mojej ręce. Jedno było pewne. Tamtego dnia stałem się mężczyzną. Maszyną do zabijania. Moje dziecięce lata się skończyły. Rzeczywistość, którą znałem, rozsypała się jak domek z kart. Stałem się tym, kogo oczekiwał wielki Enzo Montenegro. Nawet po jego śmierci nie potrafiłem wrócić do dawnego siebie. Ta piwnica zmieniła mnie na zawsze.
Byłem rekinem.
Ojciec nakazał jednemu ze swoich ludzi, Teo, żeby mnie szkolił. A ten skurwiel uwielbiał tortury i wykonywał swoją pracę z prawdziwą pasją. Mnie zaś było już wszystko jedno. Wiedziałem, że Nicolas Antonio Montenegro umarł. Przez pierwsze lata budziłem się z krzykiem każdej nocy i mimo bólu stawałem się każdego dnia coraz bardziej pusty. Nic mnie już nie obchodziło, nie mogły mnie już złamać żadne tortury.
Jedno musiałem przyznać: dzięki temu choremu łajdakowi, mojemu ojcu, i Teo awansowałem do miana najgroźniejszego skurwiela w Nowym Jorku. Tak jak chciał stary Montenegro. Stałem się bezwzględny. Stałem się pierdolonym królem rekinów.
Kiedy tylko wchodziłem do pomieszczenia, milkły rozmowy, a spojrzenia obecnych przepełniały się jednocześnie podziwem i strachem. Nie znałem litości, a już na pewno nie byłem osobą, którą ktokolwiek chciałby spotkać w ciemnym zaułku, skoro drżał ze strachu w miejscu publicznym. Sprawianie bólu stało się moim codziennym rytuałem.
I, kurwa, Bóg mi świadkiem, że z czasem to pokochałem.
***
Tess
– Mamo, proszę, otwórz oczy.
Siedziałam na zimnej posadzce w tanim motelu obok matki i przytulałam się do niej. Błagałam ją, żeby się obudziła. Jej przyjaciel, jak go nazywała, już dawno zniknął, więc mogłam wyjść z szafy. Miałam dziesięć lat i bardzo się bałam.
Delikatnie dotknęłam jej policzka i kiedy tylko poczułam jej oddech, sama wypuściłam powietrze z ulgą, że nadal żyje. Położyłam się przy niej i przykryłam nas brudnym i cuchnącym kocem.
Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam w sen. A sen jednak był taki jak zawsze, niespokojny, i kiedy się gwałtownie wybudziłam, podniosłam się zapłakana do siadu. Rozejrzałam się po pokoju. Nadal byłam w tym samym motelu, ale mamy nigdzie nie było. Powoli wstałam, czując, jak burczy mi w brzuchu i kręci mi się w głowie. Znałam doskonale to uczucie. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem jadłam ciepły posiłek. A już na pewno jakiś zdrowy. Nie taki z automatu za dwa dolary. Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Blada i niemal przezroczysta skóra, drobne i wychudzone ciało, a oczy koloru brązowej czekolady, jak mawiała mama, były zapadnięte i pozbawione blasku, tak samo jak moje długie ciemne włosy. Nie wyglądałam na swoje dziesięć lat. Spodnie z lumpeksu były na mnie o dwa rozmiary za duże, a koszulka Kiss prawie wyblakła i ledwo można poznać, jaki to zespół. Odkręciłam kran i przemyłam twarz lodowatą wodą. Kiedy tylko podniosłam głowę, znowu poczułam zawroty. Wzięłam dwa oddechy i przymknęłam oczy. Żołdek coraz głośniej domagał się jedzenia. Kiedy tylko wyszłam z łazienki i postanowiłam wyjść i poszukać mamy, ona wpadła do pokoju niczym huragan.
– Tess, cariño1.
Uśmiechnęłam się do niej i przytuliłam. Matka była w połowie hiszpanką i lubiłam, kiedy do mnie mówiła „moje kochanie” w jej ojczystym języku. Nie wiem, kim był mój ojciec, ale z tego, co matka mi powiedziała, zostawił nas, kiedy tylko dowiedział się o jej ciąży, więc nie zasługiwał na naszą miłość. I tak go nie potrzebowałyśmy. Każdy mężczyzna kiedyś od nas odszedł albo nas zawiódł. Tak przynajmniej twierdziła matka. Wiedziałam jedno. Nigdy nie oddam serca żadnemu z nich. Nie popełnię takiego błędu. Przez te lata widziałam, ilu facetów pojawiało się w życiu mamy i z niego znikało. I tak jak mówiła, każdy odchodził. Nieważne, jak bardzo starałam się być grzeczna. Wszyscy znikali.
Siadłam z mamą na łóżku i kiedy na mnie spojrzała szklistymi oczami i poprawiła mi włosy, wiedziałam, że stało się coś złego. Kiedy tylko się uśmiechnęła, całe moje ciało się napięło. Widziałam ją wielokrotnie na haju, ale tym razem było to coś jeszcze. Coś, co wywołało u mnie gęsią skórkę. Czułam, jak moje ciało zaczyna się trząść, a ja panikuję, na co matka mocno mnie przytuliła. I zaczęła głaskać po głowie. Ten nagły gest sprawił, że do mojego gardła podeszła żółć. Niedobrze. Coś jest nie tak.
– Mamo? – zapytałam niepewnym głosem.
– Cii, cariño wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Poznałam kogoś. On jest inny. Zadba o ciebie.
Uśmiechnęłam się na jej słowa i spłynęła na mnie ulga. Spojrzałam na nią i dotknęłam jej policzka. Nagle przez moją głowę przeleciały tysiące myśli. Ile ja spałam? Nie mogłam spać więcej niż parę godzin. Jak to – poznała kogoś? Pokręciłam głową i spojrzałam na matkę, która podekscytowana aż cała się trzęsła. Za każdym razem, kiedy to mówiła, czekała nas przeprowadzka, a potem kolejna, kiedy ona rzucała nowego partnera albo on ją. A już zaczynałam się przyzwyczajać do tego miasta. Polubiłam plażę i molo. Łatwo tu dorobić, dzięki czemu mogłyśmy płacić za motele, a nie spać w zaułkach.
Matka wstała i poszła do łazienki. Po chwili zatrzymała się i odwróciła do mnie z uśmiechem, jakiego dawno u niej nie widziałam. Tak jakby miała mieć swojego lekarstwa pod dostatkiem. Tak nazywała narkotyki, które, miałam wrażenie, kochała bardziej niż mnie. Spojrzałam na nią, a kiedy cisza w pokoju stała się nie do wytrzymania i miałam już zapytać, kim jest jej nowy przyjaciel, ona odezwała się pierwsza:
– Idź się wykąpać, on zaraz tu będzie. Musisz ładnie wyglądać.
Jej słowa mnie zaskoczyły. Nigdy nie chciała, żebym poznawała jej przyjaciół. Zawsze mówiła tylko, że mam być grzeczna. Cicho siedzieć w szafie albo wyjść. Że ona potrzebuje chwili z nimi. A więc dlaczego on? Dlaczego teraz? I dopiero uświadomiłam sobie jej słowa.
Zadba o mnie.
Ja mam wyglądać ładnie.
Zanim jednak miałam szansę zapytać, co ma na myśli, ona szybko podbiegła do mnie i kucnęła, ujmując moją drobną twarz w swoje wychudzone dłonie. Lekko się uśmiechnęła, ale w tym uśmiechu było coś dziwnego. Coś, czego nigdy u niej nie widziałam. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, które sprawiła, że każdy włos na moim drobnym ciele się zjeżył, a oddech przyśpieszył.
Byłam wtedy bardzo naiwna i nie zdawałam sobie sprawy, co to prawdziwy strach. Owszem, zdarzyło mi się bać. O siebie i mamę. Nocowanie w schroniskach, motelach czy na ulicy nigdy nie było bezpieczne. Ale mimo obaw zawsze wiedziałam, że uda nam się przeżyć.
Co to prawdziwy strach, dowiedziałam się dopiero tamtego dnia.
Nicolas
Mam dosyć tego życia. Nudzi mnie wieczne sprzątanie burdelu po innych ludziach i mierzi ich niekompetencja. Nie tak miało wyglądać moje życie. Ale jaki miałem wybór…
Żadnego!
Niestety jestem dobry w tym, co robię, i to bardzo. Od dziecka byłem szkolony, aby przejąć interesy po ojcu, wielkim Enzo Montenegro.
I to on dopilnował, żebym stał się tym, kim jestem. Niebuntującą się ani niekwestionującą rozkazów maszyną do zabijania. Jego plan był prosty – po jego śmierci miałem rządzić podziemiem Nowego Jorku, tak jak on, czyli brutalnie i bez litości. Miałem być rekinem i jestem nim. Każdy miał drżeć na mój widok i każdy drży. Właśnie tak jak zaplanował. Tyle że gdzieś po drodze kompletnie się w tym zatraciłem.
Dziś znam tylko to życie i nie pamiętam, co było kiedyś ani kim byłem w przeszłości.
Przemoc. Strach. Brutalność. Nic, poza tym.
Spoglądam na zdjęcie rodzinne na biurku w gabinecie ojca i uśmiecham się gorzko do siebie. Piękny obrazek cudownej rodziny. Dwie piękne i uśmiechnięte córki oraz syn dumnie stojący przy ojcu. Tacy byliśmy. Nikt nie dostrzegał cierpienia ani strachu, jaki krył się za drzwiami tego domu. Licznych kochanek ojca, obojętności rodziców do własnych dzieci i ich uczuć. Rzucam ramkę na podłogę. Dźwięk tłuczonego szkła przynosi jednosekundową ulgę.
Począwszy od dziś, nikt nie będzie już nic udawał ani zachowywał jakichkolwiek tradycji. Ten koszmar się skończy już na zawsze. Nikogo nie będzie obchodził ten dom. Będzie się liczyło tylko moje zdanie i to ja będę królem. Tak jak powinno być od samego początku.
Wstaję powoli i spoglądam na gabinet ojca i na wszystkie jego rzeczy. Czuję, jak potęguje się we mnie gniew. Muszę stąd wyjść, zanim zacznę niszczyć to wszystko już dzisiaj. Matka nie pozwalała nam tu nic zmieniać. Żyła w tym domu niczym w próżni, jak w muzeum, zachowując pozory kochanej żony i matki.
Po śmierci ojca Gabriel zarządził, że prawa ręka ojca, Carlo Genoves, będzie go zastępował i wykonywał jego rozkazy w Nowym Jorku aż do dnia moich dwudziestych piątych urodzin. Ja oczywiście, jak to posłuszny chłopiec, miałem zostać z matką i nadal trenować, aby któregoś dnia przejąć rodzinny interes i dumnie reprezentować ojca. I tak właśnie robiłem. Wiem, że Olivia i Elena pragnęły mnie zatrzymać u siebie, ale nie byłem w stanie spojrzeć moim siostrom w oczy. Jak miałbym udawać? Jak z nimi żyć po tym, co zrobiłem w tej piwnicy? Wolałem zniszczyć jakąkolwiek pamięć o tym chłopcu i udało mi się, choć ceną było to, że blask w sercu zniknął i spowijała go ciemność.
Przez ostatnie lata musiałem stwarzać pozory dobrego żołnierza i idealnego następcy. Ale od jutra to ja będę rządził w tym mieście. I pierwsze, co zrobię, to spalę ten jebany dom, aż zostaną z niego tylko popiół i wspomnienia.
To będzie moje pierwsze postanowienie jako nowy capo dei capi.
Wychodzę z gabinetu, otrząsając się ze wspomnień.
Kieruję się w stronę tarasu i dostrzegam Gabriela rozmawiającego z dwoma ochroniarzami. Słyszę, jak po chwili zaczyna się na nich wydzierać, nakazując potroić ochronę. Od kiedy Elena zaszła już w trzecią ciążę, a ich najstarszy syn stał się prawie nastolatkiem, Gabriel zrobił się jeszcze większym paranoikiem niż wcześniej.
Podchodzę do niego i staję za plecami jak duch. Bezszelestnie. Tak jak byłem szkolony. I w ciszy przysłuchuję się jego rozkazom.
Po chwili on odwraca się i zauważalnie spina, sięgając jednocześnie ręką do kabury z bronią. Kącik moich ust lekko się podnosi w reakcji na jego gest. Gdybym chciał go zabić, zrobiłbym to, a on nawet by nie wiedział, z której strony padł strzał. Gabriel jest dobry, i to bardzo. Od lat śledziłem jego rządy i dostrzegłem, że nawet miłość do mojej siostry i rodziny ani trochę go nie zmiękczyła. Ale ja nosiłem w sobie zupełnie inny rodzaj ciemności.
– Kurwa, Nick! Jesteś jak jebany duch. Nawet nie słyszałem, kiedy podszedłeś.
Uśmiecham się na jego słowa i klepię go po plecach. Lekko się odpręża.
– Musimy pogadać.
Gabriel kiwa mi na zgodę, po czym kierujemy się do gabinetu, z którego przed chwilą wyszedłem. Kiedy tylko wchodzimy do środka, on zasiada za biurkiem. Niczym pan tego domu. Kącik ust ponownie podjeżdża mi lekko w górę na ten widok. Siadam przy biurku po przeciwnej stronie i spoglądam na niego w milczeniu. Od lat jestem osobą, która niewiele mówi. Wolę, aby to inni się odzywali. Dzięki temu dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy. A przy okazji oni się peszą i uważają, że przez to jestem jeszcze bardziej niebezpieczny. Zabawne. Ale w sumie mają rację.
Kiedy Gabriel zauważa, że nie mam zamiaru pierwszy się odezwać, bierze głośny oddech i spogląda na mnie z kamiennym wyrazem twarzy, jak na prawdziwego capo przystoi. Zauważam jedynie, że wygląda zupełnie inaczej, gdy spogląda na moją siostrę czy swoje dzieciaki.
Pamiętam, że parę lat temu, kiedy mieliśmy problemy z dostawami od meksykańców, Gabriel postanowił ingerować i przyleciał. Widziałem, jak zabił bez litości i bez mrugnięcia okiem pięciu facetów. Jego wyraz twarzy był taki sam jak mój. Pusty. Wyprany z jakichkolwiek emocji. Tego samego dnia przy kolacji obserwowałem go podczas rozmowy z Eleną. Zapamiętałem to, jak na nią patrzył, jak jej dotykał i wodził za nią wzrokiem, kiedy tylko oddalała się od niego chociaż na chwilę. W tym spojrzeniu dostrzegłem coś niespodziewanego. Bezwarunkową miłość. Taką, której z kolei nie spodziewałem się w ogóle u siebie.
Spoglądam na niego nadal w milczeniu i zauważam, jak zaczyna się irytować. Nie ukrywam, że sprawia mi to lekką satysfakcję. Fakt, że potrafię go wyprowadzić z równowagi, jest całkiem prawdopodobny. Lubię go i szanuję, ale mam już dosyć traktowania mnie jak niższego sobie. Bo, kurwa, jestem taki jak on… a nawet gorszy.
– Jesteś gotowy na jutrzejsze przyjęcie?
– Wolałbym to już mieć za sobą. Nie rozumiem po co ten cyrk.
– Nick, to twoje urodziny. Siostry chcą to świętować, więc tak będzie. – Wstaje, podchodzi do barku i nalewa sobie szklankę alkoholu. Odwraca się do mnie i wzrokiem pyta, czy też chcę.
Kręcę głową, na co on tylko lekko się uśmiecha. Siada ponownie i upija łyk whisky, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Jak tam sprawy z Meksykanami? O tym chciałeś ze mną porozmawiać?
– Zaczynają się panoszyć. Chłopaki donieśli mi, że niedawno otworzyli dwa nowe kluby na naszym terenie. Ale nie martw się, już się tym zająłem. Pokażę im, że to miasto należy do nas.
– Nie wątpię. Od jutra to wszystko będzie twoje. Ale pamiętaj, że ja również mam coś do powiedzenia.
Na jego słowa zaciskam pięści oraz zęby. Powinienem być prawowitym spadkobiercą po ojcu. Tymczasem Enzo i Gabriel lata temu zawarli pierdoloną umowę, którą przypieczętowali ślubem z Eleną. I mimo że wiem, iż od jutra to ja będę capo dei capi, pamiętam również, że jego pierdolony głos będzie miał też znaczenie.
– Nie denerwuj się tak… – Gabriel podnosi dłoń i z uśmiechem mówi. – Ty jesteś capo, ale ja również. Poza tym, jeśli coś ci się stanie, twoja siostra mnie zamorduje. A z tego, co obserwowałem latami, wiem, że nie będziesz potrzebował mojej pomocy. Poradzisz sobie ze wszystkim. Chcę, żebyś wiedział, że jesteśmy rodziną i jestem tutaj.
Kiwam mu tylko głową, po czym wstaję. Potrzebuję treningu. Bez słowa kieruję się do wyjścia i z ręką na klamce zatrzymuję jeszcze, słysząc słowa Gabriela.
– Masz kogoś na jutrzejsze przyjęcie?
Odwracam się do niego i spoglądam z zaskoczeniem, na co on wybucha śmiechem i podnosi dłonie w geście poddania. I już doskonale wiem, że nie mówi teraz do mnie jako mój capo, tylko jako mój szwagier.
– Twoja siostra. W sumie to obie, Olivia i Elena mnie o to pytały. Wiesz, jakie one są. Martwią się o ciebie. Chcą, żebyś sobie kogoś znalazł.
– Nie ma o co. I nie mam nikogo.
– Powinieneś mieć żonę oraz syna.
– Nie! – warczę i wychodzę pośpiesznie.
Potrzeba wysiłku fizycznego się wzmaga. Nie mam zamiaru mieć nikogo. Nie dam nikomu naładowanej broni do ręki. Wiem doskonale, że rodzina, żona i dzieci to tylko przeszkoda. Słabość, którą może wykorzystać wróg. A ja nie mam zamiaru stać się słaby.
Pozostanę jebanym rekinem.
Wychodzę przed rezydencję i kiedy już prawie jestem przy swoim samochodzie, słyszę dobrze mi znany głos przyjaciela oraz mojej prawej ręki, Antonia.
– I tak długo wytrzymałeś.
Odwracam się i spoglądam na niego z lekkim uśmiechem. Antonio jak zawsze ma na sobie białą koszulę, czarne spodnie od garnituru oraz tak lśniące buty, że mógłbym się w nich, kurwa, przejrzeć.
– Nie kapuję, dlaczego przyjęcie ma się odbyć tutaj. – Wskazuję ręką na rezydencję.
Antonio podchodzi do mnie, wyciąga papierosa z tylnej kieszeni spodni, zapala go i mówi z uśmiechem:
– Nie wiem, bracie, to chyba jakaś tradycja. Ale nie martw się, już jutro będziesz mógł spalić ten dom, aż zostanie z niego popiół. – Pokazuje mi zapalniczkę, którą przed chwilą odpalił papierosa, i dodaje: – Użyczę ci nawet ognia.
Uśmiecham się na jego słowa. Antonio dobrze mnie zna. I pewnie to on pierwszy podałby mi zapalniczkę i stał przy mnie. Razem trenowaliśmy i razem przeżyliśmy naprawdę wiele. Oddalibyśmy za siebie życie. Jest jedną z nielicznych osób, którą dopuściłem do siebie bliżej. Bo tak naprawdę nikt inny nic o mnie nie wie. Antonio nieraz udowodnił zaś oddanie względem mnie. I na swój sposób mu ufam. Wiem też, że jeśli zginąłby dzisiaj, jutro pomściłbym jego śmierć, a pojutrze może nawet wypiłbym drinka za jego życie. Tak samo jak on za moje. Bo każdy z nas wie, jaka czeka nas przyszłość. Pytanie tylko, ile jeszcze nam zostało czasu i jak mocno będziemy na końcu walczyć.
– Tego jestem pewny.
– No dobra. Siłownia czy klub?
– Czasem przeraża mnie to, jak dobrze mnie znasz.
– Nie pierdol, tylko wsiadaj. W sumie wolę klub, ale po twojej minie widzę, że skończymy w siłowni. Już się boję o swoje kości. – Spogląda na mnie i wybucha głośnym śmiechem.
Wsiadam do swojego czarnego bugatti chiron 300+ i czekam na Antonia. Odpalam silnik, po czym z piskiem opon wyjeżdżam z tej rezydencji. Spoglądam jeszcze w lusterko i lekko się uśmiecham, bo wiem, że niedługo będę spoglądał na zgliszcza tego domu.
***
– Nick! Dosyć już.
Odwracam głowę i spoglądam na Antonia, który stoi obok i podaje mi ręcznik. Spoglądam po raz ostatni na zmasakrowaną twarz tego człowieka i puszczam go. On upada na podłogę w tej samej piwnicy, w której po raz pierwszy zabiłem, kiedy miałem zaledwie dwanaście lat.
Bez słowa wycieram zakrwawioną dłoń i spoglądam na przyjaciela oraz dwóch moich ludzi. Po chwili do piwnicy wchodzą Gabriel oraz jego kuzyn i mąż mojej drugiej siostry, Tomaso. Szybko lustrują pomieszczenie i kiedy tylko nasze spojrzenia się krzyżują, dostrzegam w oczach Gabriela respekt oraz podziw. Ale nie strach. Lekko się do niego uśmiecham. On zaś poprawia garnitur i po chwili mówi, bawiąc się swoim złotym rolexem i nawet nie spoglądając na ofiarę:
– Na górze masz ze sto osób, które są tutaj, by uczcić twoje urodziny. Nie wspomnę o twojej siostrze, która szaleje, bo ciebie tam nie ma. A ty wolisz być tutaj i co… – wskazuje na prawie martwego człowieka na podłodze – bawić się?
– Ten skurwiel wkroczył tam, gdzie nie powinien. Poza tym już skończyłem, jak to określiłeś… zabawę.
Wyciągam broń i zanim ktokolwiek ma szansę zareagować, strzelam tej meksykańskiej kurwie w łeb. Martwe ciało pada prawie przy stopach Antonia, a ten głośno krzyczy i odskakuje.
– Kurwa! To włoska skóra. Wiesz, jak trudno to zmyć z takich butów?!
Chowam broń na swoje miejsce i bez słowa wychodzę. Wiem doskonale, że oni idą za mną. Ale nic nie mówią, i to mi odpowiada. Wycieram jeszcze mocniej dłonie w ręcznik i poprawiam garnitur. Kiedy już nie mam śladów krwi na rękach, zamykam drzwi do piwnicy i kiwam na dwóch ochroniarzy, którzy pilnują wejścia. Nie chcemy przecież, żeby wszedł tam ktoś nieproszony.
Kiedy tylko przekraczam próg ogromnego salonu, w którym odbywa się przyjęcie, podbiega do mnie moja siostra, Elena. Jak na osobę w zaawansowanej ciąży porusza się wyjątkowo zwinnie. Uśmiecha się do mnie, ale zauważam w jej oczach złość.
– Gdzie byłeś? Czekamy na ciebie. – Jej ton jest teraz cichy i przyjazny, ale doskonale wiem, że była zła.
Całuję ją lekko w policzek i słyszę za sobą warknięcie. Odwracam się i napotykam wkurwione spojrzenie Gabriela. Serio, bracie? To przecież moja pierdolona siostra. Uśmiecham się lekko do niego i aby go jeszcze bardziej wkurwić, przytulam ją i szepczę do ucha:
– On tak na serio?
Nie zdąża mi odpowiedzieć, a już słyszymy ostry ton Gabriela:
– Dobra, wystarczy.
Zaczynam się głośno śmiać, a po chwili wtóruje mi Elena. Kiedy tylko podchodzi bliżej swojego męża, on otacza ją swoimi ramionami i całuje w głowę, po czym na sekundę zamyka oczy i zaciąga się zapachem jej włosów. Tak jakby nie widział jej od lat, a nie od paru minut. Nigdy nie pojmę siły tego uczucia.
– Dobra, miejmy to już za sobą. – Tym razem ja warczę zirytowany tym całym zamieszaniem.
Elena poklepuje mnie po torsie, na co od razu napinam się i zaciskam pięści. Naturalny instynkt nakazuje mi złapać za naruszającą moją przestrzeń dłoń i połamać jej wszystkie palce. Nic na to nie poradzę. Tak już zostałem zaprogramowany.
– Nick, bądź grzeczny, bo każdy pojawił się tutaj dla ciebie. To przecież twoje urodziny, braciszku.
– No właśnie, braciszku.
Odwracam się i spoglądam w niebieskie oczy swojej drugiej siostry Olivii.
– Ollie.
Ona marszczy nos i uderza mnie lekko w ramię. Co jest nie tak z moimi siostrami?! Myślą, że skoro są moją rodziną, mają monopol na bicie mnie?
– Wiesz, że nienawidzę, jak tak do mnie mówisz. Nicolasie…
Podchodzę do niej, całuję ją w policzek i mówię z lekkim uśmiechem:
– Wiem. – Po chwili zaś dodaję cicho: – Dlatego to robię.
Wszyscy kierujemy się do jadalni i kiedy tylko siadam, zauważam, że obok mnie jest wolne miejsce. Spoglądam na Antonia, który zazwyczaj zajmuje miejsce obok, ale on tylko wzrusza ramionami i spuszcza głowę. Już wiem, co się zaraz stanie. Zanim to jednak nastąpi, całe moje ciało napina się i szykuje do ucieczki. I kiedy już mam wstać i uciekać, słyszę głos Gabriela.
– Nick, proszę, poznaj moją kuzynkę, Biankę.
Podnoszę głowę i spoglądam na ładną młodą kobietę. Ma długie ciemne włosy oraz bardzo obcisłą czerwoną sukienkę. Niezła. To pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy. Lekko się uśmiecham i wstaję, by podać jej dłoń.
– Wszystkiego najlepszego.
No i tyle. Jej melodyjny ciepły głos już mnie irytuje. Odsuwam jej wolne krzesło obok siebie, zapewne przygotowane przez Elenę specjalnie dla dziewczyny. Kiedy tylko siada, uderza mnie ostry zapach jej perfum. Cudownie, kurwa. Nie dość, że mam już dosyć tego całego cyrku, to jeszcze na dodatek będę musiał spędzić czas z wypachnioną Barbie. Zajebiście! Teraz to już na pewno nic nie przełknę.
Bianka, Lena czy jak jej tam gada przez całą kolację i nawet nie przeszkadza jej to, iż ja odezwałem się do niej tylko raz. Przechwytuję zaciekawione spojrzenia sióstr oraz matki, która okazuje się nad wyraz cicha podczas całej kolacji. Antonio unika mojego wzroku, ale parę razy przyłapuję go, jak się uśmiecha na moje miny. I kiedy już myślę, że mój koszmar zaraz się skończy, słyszę zamieszanie przy drzwiach od kuchni. Po chwili na środek sali wjeżdża ogromny tort, a wszyscy wstają z kieliszkami w dłoniach, by odśpiewać mi Happy Birthday. Jedyne, co kołacze mi się teraz po głowie, to to, że mam już dosyć i pragnę uciec stąd jak najdalej.
Muszę zająć się tą sprawą z Meksykanami. Zaczynają wkraczać coraz częściej na mój teren. A to nikomu nie może ujść bezkarnie. Po za tym mam co do nich jakieś złe przeczucia. Czuję, że kombinują coś grubszego. Tylko jeszcze nie wiem, co to może być. Ten skurwiel w piwnicy zdradził mi parę informacji, które również muszę sprawdzić, a nie przesiadywać tutaj.
1Cariño – (z hiszp.) kochanie (przyp. red.).