Szkatułka babki - Bolesław Prus - ebook

Szkatułka babki ebook

Bolesław Prus

3,0
12,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2020
Opis

„Szkatułka babki” to utwór autorstwa Bolesława Prusa, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej literatury pozytywizmu i współtwórcy realizmu.

“ Zapaliwszy ofiarny knotek w lampce szafirowej, siadła babunia na starym skórzanym fotelu i zaczęła odmawiać poranny pacierz, wzniósłszy oczy do zczerniałego, ale cudownego obrazu Matki Boskiej. Drżącym szeptem, myląc się i zapominając niekiedy, dziękowała Królowej nieba za ugaszenie przed dwudziestoma laty pożaru w stodołach i odpędzenie (dawniej jeszcze) od pól chmury gradowej. Potem modliła się za syna, synowę i wnuka, za sąsiadów, służbę i dobytek, wkońcu zaś wspomniała długi szereg zmarłych krewnych, przyjaciół i znajomych.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 39

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-053-3
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

SZKATUŁKA BABKI

Zapaliwszy ofiarny knotek w lampce szafirowej, siadła babunia na starym skórzanym fotelu i zaczęła odmawiać poranny pacierz, wzniósłszy oczy do zczerniałego, ale cudownego obrazu Matki Boskiej. Drżącym szeptem, myląc się i zapominając niekiedy, dziękowała Królowej nieba za ugaszenie przed dwudziestoma laty pożaru w stodołach i odpędzenie (dawniej jeszcze) od pól chmury gradowej. Potem modliła się za syna, synowę i wnuka, za sąsiadów, służbę i dobytek, wkońcu zaś wspomniała długi szereg zmarłych krewnych, przyjaciół i znajomych.

 Promienie słońca, ucałowawszy kwiaty, stojące w oknie, ślizgały się po białej ścianie pokoiku, a odbite od stóp świętego obrazu, nagrzewały kota, który się przy fotelu wyciągał, i otaczały jasnością brunatną twarz babuni, tudzież suche jej ręce, pokornie do modlitwy złożone. A ile razy staruszka podniesionym nieco głosem mruknęła: „Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie...“ i milkła, tyle razy knotek, już dotykający wody w lampce, cieniutko odskwierczał: „A światłość wiekuista niechaj im świeci...“  Nie dziwiło to babuni, która dobrze wiedziała, że światłość z knotka pochodzi, i że jemu zatem mówić o niej przedewszystkiem wypada.  Po ogólnym następował szczególny pacierz za jasnowłosą duszę Kazia nieboszczyka, najukochańszego wnuka, który zmarł, mając lat cztery, a dziś miałby już osiem!... Prawie zawsze przy wspomnieniu tem, łzy z oczu płynęły niebodze. Ach! czemuż dano go przeżyć jej, która od tak dawna ma gotową nad łóżkiem żółtą gromnicę, w kądziel spowitą? W jakim celu trzyma ją Bóg na tej ziemi, gdzie słońce z każdym dniem blask traci, drzewa i kwiaty bledsze są i mizerniejsze niż kiedyś, gdzie lato od pewnego czasu jest tak zimne, że w lipcu watowanego kaftana zrzucić nie można? Nie lepiejże byłoby jej — tam, w niebieskim pokoiku, z Kaziem mieszkać i przez uchylone okno słuchać anielskich chórów, aniżeli tu, bolejąc za wnukiem, dziwić się, że jedne ptaki jakoś schrypły, a inne nawet zupełnie głos straciły?...  Człowiek stary tak tęskni do śmierci, jak spracowany robotnik do snu twardego. Świat go nie bawi, otaczający nie rozumieją, a żal ciągnie na drugą krawędź tej jamy ciemnej, którą już przekroczyli najbliżsi. Może w ich gronie szczęśliwem znajdziemy tę młodość, która nas zdradziecko w początkach życia odbiegła, i ukojenie tęsknoty, której całun wszystkie jego blaski zasłania. Może na końcu łańcucha półsennych dni i nocy bezsennych zajaśnieje nareszcie brzask wiekuistego słońca, w którego promieniach dusza znajduje nieśmiertelność, a serce zaspokojenie pragnień?...  Babunia wyjrzała oknem, i przyszło jej na myśl pytanie, dlaczego dziedziniec ten, wielki za dni dziecinnych, w młodzieńczym wieku wydawał jej się zbyt małym, a dziś znowu urósł tak, żeby go i za godzinę nie przeszła?... Ale wnet zapomniała poprzedniej myśli i poczęła się troszczyć o to, że Kazio od samego rana wyszedł z pokoju i jeszcze się zaziębi na rosie. Przez chwilę nie mogła sobie wyobrazić, że Kazia niema na dziedzińcu. Przecież dopiero co dawał cukier swej klaczce, dopiero co wszedł za lipy między krzaki bzu, które chwieją się jeszcze... Przetarła oczy, chciała zawołać: „Kaziu! Kaziu! a chodź-no do babci...“ — lecz znowu zapomniała się. Widzenia znikły, nawet zmęczona myśl pierzchła, jak ten oto cień, umykający z trawnika, i tylko gdzieś na samem dnie duszy pozostał okruch smutku niejasnego, napozór bezprzytomnego, a jednak bardzo gorzkiego.  W tej chwili wbiegła do pokoju mała dziewczyna wiejska, bosy trzpiot z rozpiętą na piersiach koszulą, i krzyknęła babci nad uchem, że państwo ze śniadaniem czekają. Staruszka popatrzyła na nią gniewnie i opierając się na krawędzi fotelu i na ramieniu dziewczyny, mruknęła:  — Oh! ty... ty warjatko jakaś!... Miałam coś bardzo ważnego na myśli, a ta mi przeszkodziła. Zawsze wpada do pokoju jak sowizdrzał, jeszcze się kiedy uderzy o co i rozsypie!...  Wzięła dziewczynę pod rękę i drżąca, pochylona, szła, wciąż gderając:  — Czego ty tak wyskakujesz?  — Ja nie wyskakuję, proszę pani.  — To czego się tak trzęsiesz, pewnie za lataniem, co?  — Ja się nie trzęsę...  — Słyszycie ją?... Ona mi będzie kłamstwo w żywe oczy zadawała!... Przecież ja po mojej ręce widzę, że cała dygoczesz.  — O, jak to pani od samego rana dokucza! — ofuknęła dziewczyna i ze złości odwróciła głowę od lokaja, który, stojąc w sieni, śmiał się i zęby wyszczerzał.  — Nie narzekaj, głupia! — rzekł lokaj, robiąc miny zuchwałe. — Starsza pani nabeszta, ale zato da ci kolędę taką, co ha!...  I wnet dodał półgłosem:  — Na bezrok! jak psu piąta noga urośnie.  Dziewczyna parsknęła śmiechem i zatkała pięścią usta.  — Co ty katar masz, że tak kichasz? — spytała już łagodniej starowina. — Zawsze mówiłam, że na złe ci wyjdzie latanie.  Lokaj taki był kontent, że aż się położył na stole. Co to za radość dla niego, że skąpa starsza pani, od której grosza nigdy nie widział, nie umie odróżnić kichania od śmiechu!  Ciągle opierając się na ręku dziewczyny, strudzona i zadyszana babunia weszła wkońcu do jadalnego pokoju. Syn i synowa ucałowali jej ręce, lecz gdy chciała usiąść na krześle obok młodej gospodyni przy samowarze kipiącym, synowa rzekła:  — Niech mameczka usiądzie na drugiem krześle, tu jest miejsce dla niańki i Władzia.  — Chciałam się trochę rozgrzać...