Tajemnica szyfru Marabuta - Maciej Wojtyszko - ebook

Tajemnica szyfru Marabuta ebook

Maciej Wojtyszko

5,0

Opis

"Tajemnica szyfru Marabuta" to jeden z pierwszych polskich kryminałów dla dzieci. W nowym wydaniu wzbogacają go ilustracje Grażyny Dłużniewskiej, znane z filmu pod tym samym tytułem. Bohaterami „Tajemnicy…” są nieustraszeni detektywi – Kajetan Chrumps i Kot Makawity, którzy muszą schwytać groźnego przestępcę, prześladującego nowych mieszkańców Naszej Okolicy – rodzinę Tarapatów. W tej niebezpiecznej misji będą ich wspomagać jak zawsze przyjaciele: poetyckie małżeństwo – Malwinka i Fikander, reżyser filmowy Gluś, bibliotekarz Puciek, Stary Wróbel, no i oczywiście – niezastąpiona Bromba. Czy na pewno niezastąpiona? Warto przeczytać, żeby się przekonać!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Dla dzieciaków nadaje się. Pouczające.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

redakcja i korekta/Liliana Bardijewska, Elżbieta Cichy

projekt graficzny/Agnieszka Cieślikowska

skład i łamanie/Mariola Cichy

tekst © copyright by Maciej Wojtyszko

ilustracje © copyright by Grażyna Dłużniewska

© copyright by Agencja Edytorska „Ezop”

01-829 Warszawa, Al. Zjednoczenia 1/226

tel./fax (022) 834 17 56

e-mail: [email protected]

www.ezop.com.pl

ISBN 978-83-89133-60-1

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.

Matce

Szanowni Czytelnicy!

Ilekroć czytamy powieść kryminalną (a do takiego gatunku zaliczyć należy ten utwór), zastanawiamy się, czy opisywane w niej fakty zdarzyły się naprawdę?

Otóż na to pytanie odpowiem tak:

Możecie być przekonani, że jeśli w ogóle się zdarzyły, to na pewno zdarzyły się Kajetanowi Chrumpsowi, Makawitemu, Brombie, Fikandrowi, Malwince, Pućkowi i innym bohaterom mojej powieści. Nikomu innemu nie mogły się zdarzyć – to nie ulega najmniejszej wątpliwości

Z wyrazami szacunku

Autor

Ciszę nocy rozdarło gwałtowne łomotanie w okiennicę

Rozdział pierwszy

Porwanie

Ciszę nocy rozdarło gwałtowne łomotanie w okiennicę.

„Ktoś, kto tak stuka (nie dostrzegając frędzli dzwonka), musi mieć pilną sprawę do załatwienia” – pomyślał Kajetan Chrumps, narzucając na siebie szlafrok w żółte piwonie.

– Czy mi się zdawało, czy ktoś pukał? – dobiegł go z góry senny głos Kota Makawitego.

– Nie mylisz się, mój drogi – odparł Chrumps. – Jest to osobnik niskiego wzrostu, z lekka utykający na lewą nogę, który kilka lat temu brał udział w Wielkich Zawodach Żeglarskich na Strumieniu, a obecnie zajmuje się swoją Biblioteką.

– Jak na to wpadłeś, Kajetanie? – zapytał zdumiony Kot.

– Po prostu usłyszałem głos Pućka – odparł skromnie Wielki Detektyw.

– Geniusz! Naprawdę geniusz! – mruczał Kot, drepcząc w przydeptanych pantoflach do drzwi wejściowych.

Była to ze wszech miar właściwa ocena przenikliwości i spostrzegawczości towarzysza.

Kajetan Chrumps i Kot Makawity – dwaj wybitni detektywi – zajmowali wspólnie piękną norkę z numerem 47.

Dawna niechęć (pochodząca z czasów, gdy Makawity wiódł życie przestępcy) zniknęła na korzyść wzajemnego braterstwa i dwaj przyjaciele rozwiązali już wspólnie wiele zagadek kryminalnych.

Wśród osób cieszących się poważaniem w Okolicy nad Strumieniem, obok Bromby i Glusia, Fikandra i Malwinki, Pućka i Starego Wróbla, z uznaniem wymieniano także tę dwójkę, dając ich za przykład wzorowych obywateli, nieustraszonych strażników ładu i praworządności.

Nic też dziwnego, że od wyrwania ich ze snu rozpoczęła się sprawa, którą, po długim i skomplikowanym śledztwie, zakończonym pełnym triumfem, zapisano w historii światowej kryminalistyki pod nazwą:

TAJEMNICA SZYFRU MARABUTA

I słusznie.

Puciek wpadł do norki cały zdyszany i zaczerwieniony od szybkiego biegu. Był zupełnie mokry, gdyż pędząc wśród traw, strząsał na siebie tysiące kropel zapowiadającej poranek rosy.

– Czy zastałem Kajetana Chrumpsa? – zapytał drżącym głosem. – Czy może mnie przyjąć?

– Zawsze do usług – odparł uprzejmie Kot. – Ale może chociaż się przebierzesz?

– Nie ma chwili do stracenia! – zawołał spazmatycznie Puciek, a spostrzegłszy wchodzącego do przedpokoju Kajetana Chrumpsa, pisnął:

– Gluś porwany!!!

I zemdlał.

– Trzeba go spryskać sokiem porzeczkowym – powiedział Kajetan. – To zazwyczaj daje dobre rezultaty.

Rzeczywiście! Puciek pokropiony sokiem, przebrany w zieloną kurtkę Chrumpsa, ułożony wygodnie w fotelu szybko dochodził do siebie.

Był on miłym i cenionym powszechnie działaczem społecznym. Kiedy kilka lat temu, podczas zawodów żeglarskich, nieszczęśliwy przypadek spowodował, że okulał na jedną łapkę – Puciek postanowił poświęcić się pracy dla dobra ogółu [1].

Natomiast reżyser filmowy Gluś prawie codziennie odwiedzał norkę z okalającym drzwi, złoconym napisem: „Biblioteka”, regularnie kompletując materiały do swoich kolejnych scenariuszy.

Puciek, dostrzegłszy, że Makawity zamierza stenografować, zaczął mówić:

– Gluś przyszedł jak zwykle po południu. Chwilę rozmawialiśmy…

– O czym? – zapytał Kot.

– O ostatnim filmie Glusia, zatytułowanym Fum – pechowiec. Miałem zaszczyt uczestniczyć w przedpremierowym pokazie i autor pytał mnie o zdanie. Film, oczywiście, bardzo mi się podobał, ale radziłem złagodzić pewne elementy… Gluś się zgodził ze mną…

– A co było potem? – trochę niecierpliwie spytał Kajetan.

– Potem Gluś usiadł przy stole w czytelni i przeglądał roczniki czasopisma (jeśli się nie mylę: „Sztandaru Amatora”), ja natomiast zająłem się wydawaniem książek klientom. Było ich tego wieczoru dużo: Psztymucel Nulek, Stary Wróbel, Kubrik, Fumica… Zresztą to można sprawdzić.

– Bardzo dobrze! – ucieszył się Kot.

– Tymczasem Gluś czytał z zaczerwienionymi od emocji uszami. Niepostrzeżenie minęły godziny do dziesiątej, pory, kiedy zazwyczaj zamykam.

Zaproponowałem reżyserowi kubek jego ulubionego ciepłego mleka. Zgodził się z radością. „Zresztą zaraz wychodzę” – powiedział, lękając się widocznie, że sprawi mi kłopot. „Ależ siedź sobie, dokąd zechcesz” – uspokoiłem go i udałem się do kuchni, by zagotować mleko.

Muszę jednak dodać, że uprzednio zamknąłem drzwi frontowe.

Nagle usłyszałem w czytelni jakieś głosy. Brzmiało to mniej więcej tak: „Ależ… Natychmiast… W żadnym wypadku…”. Zdziwiło mnie to, pomyślałem jednak, że prawdopodobnie artysta rozmawia sam ze sobą.

Wtedy rozległ się straszliwy huk.

Wpadłem do pokoju… Wszystkie cztery regały z czterech ścian stały oparte o siebie, tworząc jakby namiot, a na miejscu, gdzie siedział Gluś, piętrzył się stos książek…

Rzuciłem się rozgarniać książki, sądziłem bowiem, że Gluś znajduje się pod spodem.

Przekopałem korytarz najpierw w jednym kierunku, potem w przeciwnym… Potem jeszcze raz.

Ponieważ nie było rezultatów, zacząłem działać bardziej metodycznie.

Ustawiłem prosto regały i układałem książki na półkach w szaleńczym pośpiechu… Ustawiłem już prawie wszystkie, ale…

– Ale Glusia nie było – dokończył Kajetan Chrumps.

– Ale Glusia nie było nigdzie – powtórzył bibliotekarz łamiącym się głosem. – Mój telefon był nieczynny… Pomyślałem sobie, że najlepiej zrobię przychodząc tutaj…

– Bardzo słusznie! – pochwalił go Kajetan. – Postąpiłeś, jak należało. Wydaje mi się jednak, że obecnie powinieneś się nieco zdrzemnąć…

Nie musiał mówić dalej. Bohaterski Puciek, znużony niezwykłą przygodą, która go spotkała, już spał z głową na poręczy fotela.

Makawity delikatnie uniósł dzielnego bibliotekarza i położył pod swoją własną, jeszcze ciepłą, kołdrą.

– Musimy udać się tam bez zwłoki – powiedział Kajetan, chowając do kieszeni kurtki leżącą na biurku lupę.

– Bez zwłoki – wzdrygnął się Kot – to brzmi prawie jak bez zwłok…

– Nie traćmy nadziei – pocieszał go Wielki Detektyw – przecież jeszcze nie wszystko stracone…

Już byli na dworze. Ogarnął ich chłód poranka. Szli szybkim, stanowczym krokiem.

Świtało…

„Jak pęk sitowia dusza się ma szasta…” – napisał Fikander, po czym zirytowany zmiął kartkę i cisnął do kosza.

„Jak małe ptaszę serce moje kwili…” – nim skończył ostatnie słowo, druga kartka podzieliła los poprzedniej. Przez moment ściskał w skupieniu długopis.

„Niby meteor lecą myśli moje…” – to już było coś. Jeszcze nie to, o co chodzi, ale jednak coś. Fikander wstał i podszedł do okna. Od chwili gdy Malwinka pojechała po swoją ciocię, poeta zupełnie nie mógł się zmobilizować. Bez rezultatu przeżywał wyjątkowe męki twórcze. Odsunął firankę i wytężył wzrok. Wydawało mu się, że na horyzoncie majaczą jakieś postacie. Omal nie podskoczył z radości… Tak! Rzeczywiście… Dróżką wiodącą przez Łąki szły dwie osoby… ale… nie miały ze sobą wózka… Malwinka wzięła wózek na walizki cioci… Może ciocia była bez walizek? Nieprawdopodobne!!! A może zostawiły wózek? Nie… Teraz widział wyraźnie, że to ktoś inny, tylko kto? Nagle Fikander zorientował się, kim są nadchodzące osoby… Ogarnęło go przerażenie… „Chrumps i Makawity… Chrumps i Makawity! Czemu pozwoliłem Malwince samej… Wprawdzie prosiła mnie, żebym sobie nie przeszkadzał, żebym pracował, ale… Jak mogłem! Jak mogłem!”.

Jednym skokiem dopadł drzwi. Pędził w kierunku nadchodzących tak, że aż mu uszy zaczęły furkotać na wietrze. „Co się stało Malwince? Co się stało…” – myślał z rozpaczą. Wtem… Przyszło mu do głowy, że jeśli przyjaciele zobaczą go w takim stanie, nie zechcą mu powiedzieć całej prawdy. Zatrzymał się gwałtownie.

„Zachowam się, jakby nigdy nic – postanowił – jakbym niczego się nie spodziewał… niczego nie przeczuwał, jakbym ot!… wybrał się podziwiać piękno natury o poranku…”

Stanął nad dużym, sięgającym mu prawie do ramion, dmuchawcem. Zaczął w niego dmuchać niby od niechcenia, niby obojętnie i bez żadnych zmartwień… Jednak dojrzały dmuchawiec, pod wpływem jego gorącego oddechu, sypnął nieskończoną ilością swoich spadochroników. Ostre pazurki nasionek przyczepiły się do szala i kamizelki Fikandra, a jedno wyjątkowo złośliwe osiadło między oczami na nosie.

Fikander zaczął się nerwowo otrzepywać i do takiego właśnie, nieszczęśliwego i zgnębionego, miotającego szalikiem i uszami we wszystkie strony, dochodzili Kajetan i Makawity.

– Najpierw na nasz widok gna jak strzała, a potem niespodziewanie staje i daje nurka w dmuchawca. Czy to nie podejrzane? – mruknął Makawity.

Kajetan jednak nie odparł nic, tylko zaczął oskubywać poetę z nasion.

– Z twego zachowania wnioskuję, że Malwinki nie ma w domu? – zapytał.

Poeta, któremu zaschło w gardle, tylko pokręcił głową.

Ostre pazurki nasionek przyczepiły się do szala i kamizelki Fikandra

– A ty myślałeś, że zdarzyło jej się jakieś nieszczęście i my przynosimy ci wiadomość?

Poeta kiwnął głową. Wyglądało to tak, jakby ją dwukrotnie zwiesił.

– O Malwinkę możesz się nie martwić, na pewno wszystko jest w porządku, ale inne wiadomości nie są najlepsze – rzekł detektyw, usuwając dwa ostatnie spadochroniki z szalika.

– Przepraszam – powiedział Fikander, który wreszcie odzyskał głos – przepraszam… dziękuję… wydawało mi się, że…

– Sądzę, że wiem, co ci się wydawało – powiedział Kajetan.

– A ja wiem, że on dobrze sądzi – powiedział Makawity. – Kiedy widziałeś ostatnio Glusia?

– Glusia?! Czy coś się stało?

– O tym porozmawiamy, jeśli pozwolisz, już u was w domu – powiedział stanowczo Kajetan.

Weszli do przytulnej norki, będącej domem Malwinki i poety, tej samej norki, którą z gwałtownym pośpiechem opuścił Fikander parę minut temu. Na stole panował bałagan wywołany męką twórczą artysty. Przeciąg szarpał firankę, lecz bystre oko bez trudu dostrzegło, że oprócz tych drobiazgów pracowite łapki gospodyni utrzymywały w całym domu ład i porządek. Nawet w kryształowe puchary, zdobyte przez Fikandra na turniejach poetyckich, włożono bukiety kwiatów, a lniane płótna obrusów wyszyte były w sceny z życia Glisand i Vicewersów.

– Przepraszam – powtórzył Fikander, usiłując ułożyć stertę papierów na biurku w jakiś regularny kształt. – Nie spodziewałem się was…

– Ale w ogóle spodziewałeś się czyjejś wizyty, prawda? – powiedział Kajetan.

– Rzeczywiście, ale skąd…

– Stół na werandzie przygotowano dla trzech osób – mimochodem wyjaśnił Makawity.

– Na werandzie? Nie zauważyłem – zdziwił się Fikander. – Widocznie Malwinka… Malwinka! Przepraszam, muszę pomóc Malwince! – krzyknął, dojrzawszy wtaczający się na podwórko wypełniony walizkami wózek.

– Dla mnie on jest podejrzany – mruknął Kot siadając tak, by promienie słońca padały przez uchylone okno na jego grzbiet. – Wiem oczywiście, że nigdy nie porwałby Glusia, ale swoim zachowaniem wzbudza moje podejrzenia…

– Artyści zawsze wzbudzają podejrzenia, drogi przyjacielu – powiedział Chrumps – artyści po to są.

– Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć…

– Jak by ci to wytłumaczyć… – wzrok Kajetana spoczął na kartce z nie dokończonym wierszem: „Niby meteor lecą myśli moje”. – Wiesz zapewne, że jestem autorem Marsza Cierpliwych Detektywów. Otóż ja sam tego nie rozumiałem, dopóki nie stałem się autorem. Dopiero gdybyś sam pisał… Może po prostu spróbuj coś stworzyć? Na przykład sonet…

– Sonet, powiadasz? – Makawity nie był pewny, czy przyjaciel nie żartuje.

– Sonet! – odparł zupełnie poważnie Wielki Detektyw.

– Przeszukaliśmy dokładnie cały teren – ciągnął swe opowiadanie Makawity – i nie znaleźliśmy prawie żadnych poszlak… oprócz tej karteczki – podał Fikandrowi nieduży wystrzępiony arkusik.

Tekst na nim brzmiał następująco:

„A może F. ma rację? Podziwiam K. i M., a także B. i P. Oni wszyscy potraf…”.

Tu wraz z rogiem kartki urywał się zaszyfrowany zapewne przekaz…

– Poznaję pismo Glusia – powiedział po chwili napiętego milczenia Fikander. – Bardzo charakterystyczne są te daszki nad laskami liter, a F. to chyba ja… Wydaje mi się, że papier pochodzi z jego podręcznego notesika.

– Tak też przypuszczałem – oznajmił Chrumps. – Czy mógłbyś powiedzieć, o czym ostatnio rozmawialiście z Glusiem?

– Och – żachnął się poeta – to bardzo trudno ustalić. Przecież codziennie przychodził na obiad. Mieliśmy tyle tematów…

– Spróbuj sobie jednak coś przypomnieć – nalegał Kajetan.

– Nie wiem… nie wiem… – poeta był wyraźnie zakłopotany.

– Oni zawsze rozmawiali o Posłannictwie – powiedziała Malwinka.

– O czym?

– O Posłannictwie – powtórzyła. – O ile zrozumiałam, chodzi o to, żeby robić coś, na co się ma chęć, z przekonaniem, że to jest wszystkim potrzebne.

– Bardzo interesująca hipoteza – przyznał uprzejmie Wielki Detektyw – ale zajęliśmy wam dużo czasu. Zwłaszcza że Fikander musi jeszcze namalować ogłoszenie o zaginięciu Glusia, a Malwince w dniu wizyty tak szanownego gościa (tu ukłonił się z gracją w kierunku ciotki) należy się nieco spokoju.

Pochodząca z arystokratycznego rodu ciotka Molesta Zgrzypik już od dawna pragnęła zabrać głos.

– Mnie panowie nie przeszkadzają – oświadczyła z dostojeństwem – osobiście bardzo lubię długie rozmowy. Długie rozmowy są bardzo zdrowe na trawienie… Choć, oczywiście, znacznie lepszy jest wywar z parzyszka… Wywar z parzyszka działa kojąco i odświeżająco na cały organizm, poza tym…

Ale nasi bohaterowie nie dowiedzieli się, jakie to jeszcze cudowne właściwości posiada wywar z parzyszka. Pożegnali się pośpiesznie, choć taktownie i powrócili na drogę. Szli wytrwale, wzbijając złociste drobiny kurzu, a cienie ich skurczyły się od gorącego lipcowego słońca. Obaj doskonale wiedzieli, że nadeszła pora, by obudzić Pućka-bibliotekarza.

Upał narastał. Najpracowitsze żuki musiały co chwila przystawać, by otrzeć pot z czoła lub powachlować się płatkiem koniczyny. W dniu tym ci wszyscy, którzy nie byli świadomi tragedii, jaka rozegrała się nocą, wstali rano i wyszli z rozgrzanych norek nad Strumień, by tam przynajmniej znaleźć nieco wiatru, popływać i opalić się.

Jedynie Puciek spał nadal niespokojnym snem. Męczyły go koszmary. Śniła mu się olbrzymia Biblioteka o nie kończących się korytarzach. Pućkowi wydawało się, że na końcu każdego korytarza stoi Gluś. Puciek rzucał się w jego kierunku z okrzykiem: „Gluś kochany, a już się martwiłem!”. Gluś jednak znikał za jakimś załomem, a za plecami Pućka zsypywały się całe barykady książek tak, że nie pozostawało mu nic innego, jak iść wciąż naprzód i naprzód, wołając coraz żałośniej i beznadziejniej: „Glusiu! Glusiu!”. Zupełnie niespodziewanie wpadła mu do ręki jakaś książka. Zaczął ją przeglądać i zauważył, że powtarza się w tekście jego nazwisko. Ze zdziwieniem przeczytał o tym, jak to on przybiegł nocą do Kajetana Chrumpsa ze straszną wiadomością o porwaniu, a potem zasnął zrozpaczony… I kiedy doszedł do zdania „Śniła mu się olbrzymia Biblioteka”, poczuł łaskotanie… „Mam nadzieję, że ta książka dobrze się skończy” – zdążył jeszcze pomyśleć… i obudził się. Nad nim stał Kot Makawity, z lubością wdychając zapach chłodnika trzymanego na tacy i budząc Pućka delikatnym muskaniem ogona.

– Chłodnik to moja specjalność – oznajmił z zadowoleniem.

– Co z Glusiem?

– Po obiedzie opowiemy ci dokładnie. Śledztwo posuwa się naprzód – starał się go uspokoić Kot.

Puciek zamilkł. Wiedział doskonale, że lepiej będzie milczeć i nie mącić detektywom uroków obiadu. Zupełnie niesłusznie czuł się winny tego, że porwanie nastąpiło w jego Bibliotece. Oskarżał się w myślach o to, że nie dopilnował przyjaciela, że nie uchronił artysty przed groźnym niebezpieczeństwem… nie dopatrzył…

Jadł więc możliwie najciszej, tak ostrożnie, by nawet łyżeczka nie zabrzęczała o brzeg talerza wypełnionego po wrąb znakomitym chłodnikiem.

Wreszcie Kajetan Chrumps przerwał milczenie.

– Dokonaliśmy wizji lokalnej. Wiemy już, jak porwano Glusia – powiedział. – Na kominku znaleźliśmy tę oto kartkę z jego osobistego notatnika, a wewnątrz komina, nieco wyżej, są na sadzy wyraźne ślady jego ogonka.

– Ale jak… – Puciek nie mógł sformułować pytania.

– Ktoś musiał bardzo mocno chwycić Glusia i wyjść z nim przez komin – wyjaśnił Makawity.

Puciek przełknął ślinę.

– Niestety na tym ślady się urywają – dodał Chrumps. – Glusia uprowadzono przez komin i następnie odleciano w niewiadomym kierunku. Tyle mówią ślady.

– A czy są jakieś tropy porywaczy? – zapytał Puciek, sam zdziwiony swoją śmiałością.

Makawity spojrzał na Kajetana. Jednocześnie pomyśleli o tym, że na sadzy, oprócz zarysu ogonka Glusia, odkryli pod lupą lekko zamazane ślady, jakby kłów i pazurów. Nie chcieli jednak martwić dzielnego bibliotekarza.

– Nic, co by mogło posunąć dochodzenie – odparł z pozornym spokojem Kot.

– Czy mógłbym wam w czymś pomóc? – zapytał z troską Puciek.

– I tak spisałeś się bardzo dzielnie – powiedział z uznaniem Chrumps. – Taki przyjaciel jak ty, to prawdziwy skarb!

W każdym innym przypadku pochwała z ust Wielkiego Detektywa stanowiłaby dla Pućka powód do chwały i radości, lecz obecnie był zbyt przejęty losem reżysera.

– Chciałbym się jednak przydać – nalegał.

– Możesz pomóc Fikandrowi przy ogłoszeniach – doradził mu Kajetan. – Będzie miał sporo roboty z malowaniem i rozlepianiem…

Puciek natychmiast poderwał się do wyjścia.

– Oczywiście, że pomogę – oświadczył. – Ogłoszenia czasem dają dobre rezultaty. Pamiętam, kiedy zgubiłem rękawiczki… ale w takiej sytuacji… – zawahał się.

– Zbrodnia zostaje zawsze ukarana – pocieszał go Makawity. – Zresztą porywa się zawsze po coś… i miejmy nadzieję, że już niedługo dowiemy się tego, po co… a na drugi raz dzwoń, a nie pukaj… trzeba pociągnąć za te kolorowe frędzle…

Tymczasem Kajetan Chrumps wyjął z szafy nową papierową teczkę i dużymi drukowanymi literami napisał:

PORWANIE GLUSIA – AKTA

Włożył do niej stenogram opowiadania bibliotekarza, skrzętnie zebrane odciski sadzy, karteczkę z notesu Glusia.

Chwilę wahał się, po czym dołączył jeszcze do tego wszystkiego nie dokończony wiersz Fikandra: „Niby meteor lecą myśli moje”. Coś mówiło mu, że nie należy pomijać tej poszlaki.