Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Estelle podróżuje po Europie, szczęśliwa, że po wielu smutnych latach może cieszyć się życiem. W słonecznej Florencji poznaje Aidana, przystojnego irlandzkiego arystokratę o przenikliwym umyśle. Oboje odnoszą wrażenie, że spotkali pokrewną duszę i odtąd stają się nierozłączni. Mają takie same poglądy na małżeństwo, dlatego Estelle bez wahania przyjmuje oświadczyny Aidana. Po ślubie zamieszkuje w siedzibie męża, gdzie czuje się bardzo nieswojo. Przeczuwa, że stary, mroczny zamek skrywa wiele tajemnic, w dodatku Aidan zachowuje się zupełnie inaczej niż we Włoszech. Jest przygaszony, unika rozmów, a na każdą wzmiankę o pierwszej żonie reaguje złością. Zrozpaczona Estelle wyjeżdża, ale Aidan nie chce jej stracić. Wpada na pomysł, jak odzyskać serce żony
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Marguerite Kaye
Tajemnice irlandzkiego zamku
Tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022
Tytuł oryginału: The Truth Behind Their Practical Marriage
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd., an imprint of HarperCollinsPublishers, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Marguerite Kaye
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7911-6
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Październik 1832, zamek Duairc
hrabstwo Kildare, Irlandia
Deszcz bębnił o szyby. Nagle w porywie wiatru okno uchyliło się i zasłony zatrzepotały. Estelle skuliła się pod kołdrą, wiedząc, że sen nie nadejdzie. Jak bowiem mógłby nadejść, skoro w ciągu ostatnich godzin odkryła w końcu prawdziwą przyczynę dziwnego, prowadzącego do autodestrukcji zachowania męża.
Kolejny poryw wiatru otworzył okno na oścież. By je zamknąć, Estelle wyskoczyła z łóżka. Nadeszła burza, ale nie tylko w atmosferze. Blask księżyca przebił zasłonę chmur, rzucając cień na jezioro i oświetlając wieżę na wyspie. Ruiny wyglądały surowo i złowieszczo, jak przystało na miejsce kryjące ponure tajemnice.
A były to sekrety, które już zrujnowały ich małżeństwo. Żyli – nie, po prostu egzystowali – w cieniu tajemnic i tak o wiele za długo. Czy da się jeszcze cokolwiek uratować z tej katastrofy? Jutro przeszłość zostanie odkryta i prawda wyjdzie na jaw. Cokolwiek się okaże, Estelle nie pozwoli całkowicie zrujnować ich życia.
Maj 1832r., Florencja, Wielkie Księstwo Toskanii
Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z jego obecności na Piazza della Signoria. Był poniedziałkowy poranek i Estelle piła poranną kawę. Mężczyzna siedział na kamiennej balustradzie fontanny pośrodku placu, leniwie mącącc palcami wodę, odwrócony plecami do potężnego Palazzo Vecchio. Błądził wzrokiem po tych samych tłumach, które i ona leniwie obserwowała. Była to mieszanina turystów i florentyńczyków cieszących się porannym słońcem.
W tłumie nie brakowało dobrze ubranych i przystojnych młodych mężczyzn. Ciekawe, co takiego przyciągnęło jej wzrok akurat do niego. Czy chodziło o jego wygląd? Nie był przecież nawet przystojny, w każdym razie nie robił wrażenia pewnego siebie urodziwego dandysa jak inni młodzi mężczyźni, którzy nie tyle spacerowali, co paradowali po placu. Nieznajomy miał włosy ciemnoblond, krótko ostrzyżone, gęste i mocne, cerę nie tyle opaloną, co ogorzałą, a jego ledwie rysująca się broda mogła być po prostu wynikiem tego, że od paru dni się nie golił. Na jego widok nasuwało się słowo „zaniedbany”, ponieważ włosy mężczyzny, chociaż krótko ostrzyżone, robiły wrażenie zmierzwionych, jakby od dawna nie widziały grzebienia. Zaś ubiór, choć wyraźnie wskazywał na drogiego krawca, wyglądał, jakby był nieuprasowany. A mimo to nie mogła oderwać wzroku od tego mężczyzny.
Nie miała pojęcia, jak długo na niego patrzyła, zanim ich spojrzenia się spotkały. Poczuła przyspieszone bicie serca. Czyżby się znali? Nie, prawie na pewno nigdy wcześniej się nie widzieli. Raczej był to impuls, by się poznali. W tej chwili nie patrzył na nią. Nagle odwrócił się, jakby chciał się schować przed jej wtargnięciem w jego myśli.
Estelle oblała się rumieńcem. Czy ona się na niego gapiła? Czy robiła coś, czego sama nie cierpiała? Teraz, kiedy znalazła się w wielkim świecie, przywykła do tego, że jest oceniana, że mężczyźni się jej natarczywie przyglądają, a nawet ją zaczepiają. Jej wygląd sugerował, że jest zainteresowana zawarciem znajomości. Tak nie było, z czasem osiągnęła pewną wprawę w odrzucaniu męskich zaczepek. Ale ten mężczyzna tak się nie zachowywał. Doszła do wniosku, że poniosła ją fantazja. Plac był zatłoczony, a mężczyzna znajdował się w odległości co najmniej dwudziestu metrów od niej. Mimo to już do końca dnia wspomnienie tego przelotnego spotkania nie dawało jej spokoju.
Ponownie zobaczyła go następnego dnia rano na tym samym placu. Nie dlatego, że świadomie go szukała, z całą pewnością nie, po prostu co rano odwiedzała tę samą kawiarnię o tej samej porze. Pod pretekstem planowania dnia co rano przez dziesięć dni pobytu w tym mieście przychodziła na małą, bardzo słodką kawę. W gruncie rzeczy chodziło raczej o spędzenie czasu.
Estelle nie poszukiwała tajemniczego mężczyzny, ale pojawiał się zawsze, budząc w niej uczucie lekkiego podniecenia. Nie był specjalnie przystojny, jednak właśnie to czyniło go interesującym.
Tym razem nie siedział na obrzeżu fontanny, lecz przyglądał się rzeźbom lwów w Loggia dei Lanzi. Był bardzo wysoki i potężnie zbudowany, raczej jak ktoś żyjący z pracy rąk, a nie lekkoduch. Spodobała jej się jego niedbałość, która świadczyła o tym, że nie zaprząta sobie głowy drobiazgami, ani że nie próbuje zrobić swoim wyglądem wrażenia na innych. Estelle podparła brodę, przyglądając się mu dyskretnie. Nie miał kapelusza ani rękawiczek. Nosił się niekonwencjonalnie. To też jej się w nim spodobało. Co taki człowiek może robić we Florencji? Czy był sam? Z pewnością nie wyglądał na kogoś, kto ma służbę czy choćby kamerdynera.
Estelle uśmiechnęła się ironicznie pod własnym adresem, w pełni świadoma tego, że nagina okoliczności do swojej wizji. Co w tym złego, że czasem ponosi ją fantazja? Przecież po to kobiety wypuszczają się samotnie za granicę, żeby przeżyć romans z dala od wścibskich spojrzeń socjety. Nie było to jej celem, ale rozumiała doskonale, że podróżowanie stwarza okazję do tego, by oderwać się od codzienności i zachowywać swobodniej niż zwykle, lekceważąc konwenanse. Florencja, rozgrzana południowym słońcem, była miastem, w którym kwitły wszelkie namiętności. Do tej pory Estelle była tylko obojętnym obserwatorem, ale ten mężczyzna rozpalił zarówno jej wyobraźnię, jak i zmysły. Pozwoliła sobie na fantazjowanie, wyobraziła sobie, że ich oczy się spotykają, tak jak poprzedniego dnia, tylko tym razem nieznajomy przekraczał plac, siadał obok niej i uśmiechał się nieśmiało. Ona odpowiadała mu uśmiechem, żeby dać do zrozumienia, że jego uwaga nie jest jej niemiła.
Mężczyzna podniósł wzrok i ich spojrzenia znów się spotkały, ale speszona Estelle natychmiast spuściła oczy, koncentrując się na kawie i kawałku ciasta. Kiedy następnym razem podniosła głowę, mężczyzny już nie było. Jakby rzeczywiście był wytworem jej wyobraźni i po prostu znikł.
W środę rano mężczyzna zajął miejsce w kafejce dwa stoliki od niej. Skinął głową w jej stronę, uśmiechnął się, po czym wrócił do swojego notatnika. Oczy miał niebieskozielone z kurzymi łapkami w kącikach. Czoło poznaczone głębokimi zmarszczkami, z głębszą bruzdą nad nosem. Opuszczone kąciki ust świadczyły o koncentracji. Od czasu do czasu podnosił głowę znad notatek i patrzył w dal, uśmiechając się do siebie, by po chwili znów pochylić się nad notesem. Od czasu do czasu, gdy Estelle patrzyła w innym kierunku lub zajmowała się śniadaniem, miała wrażenie, że się jej ukradkiem przygląda, tak jak ona jemu.
Ciekawe, co było w jego notatniku. Nie był to dziennik, zdecydowała, ponieważ nieznajomy wydawał się zbyt skoncentrowany. Autorzy dzienników i dziennikarze, jak zauważyła, na ogół afiszowali się swoim zajęciem, wręcz chwalili. Rozkładali ostentacyjnie przybory do pisania i szkicowniki, poszukując najtrafniejszych słów, dawali otoczeniu do zrozumienia, że są poważnymi podróżnikami, zajętymi poważnymi sprawami. Celebrowali proces twórczy, jakby byli na scenie. Ale ten mężczyzna wydawał się inny. Jemu było wszystko jedno, kto na niego patrzy.
Tym razem Estelle zmusiła się, by wyjść przed nim. Nieznajomy spojrzał, gdy odsuwała krzesło, ale zaraz pospiesznie odwrócił wzrok.
Spotkali się w końcu w czwartek w Galerii Uffizi. Estelle nie była specjalnie zainteresowana zbiorami, które przytłaczały obfitością obrazów i tkanin, ale pociągały ją historie, która sączyły się ze ścian, chociaż jej wiedza na ten temat była skromna. Jak zwykle chciała zajrzeć za ogólnie dostępną fasadę, otworzyć wszystkie tajemne drzwi, odkryć bijące serce i zakamarki wnętrza, które kiedyś było labiryntem biur. Podobała jej się architektura i prostota zewnętrznej części budynku, która kłóciła się z ekstrawagancją wnętrza. Szczególnie spodobał jej się widok rzeki Arno i budynki stłoczone na drugim brzegu.
W pierwszej chwili go nie zauważyła, zajęta obserwowaniem scenki, jaka rozgrywała się pomiędzy pewną matką a dwójką jej dzieci, których zainteresowanie sztuką było równie nikłe, jak jej. Prosiły matkę, by im pozwoliła bawić się nad Arno. Sfrustrowana matka wyraźnie miała ochotę ulec malcom, jednak opierała się. Na koniec uniosła ręce na znak poddania, sygnalizując jednocześnie, że dawka kultury przeznaczona na dziś będzie musiała poczekać na lepsze czasy. Estelle odwróciła się uśmiechnięta i… wpadła prosto na niego.
– Przepraszam bardzo – powiedziała po angielsku, ale szybko dodała: – Mi spiace.
– Nie, to ja przepraszam, to moja wina.
Zdziwienie i zażenowanie sprawiło, że się zaczerwieniła.
– Pan jest Irlandczykiem! – wykrzyknęła, ponieważ jego akcent od razu go zdradził.
– A pani akcent zdradza, że pani też jest Irlandką. Aidan Malahide, do usług.
– Estelle Brannagh.
Mężczyzna ukłonił się.
– Bardzo mi miło, pani Brannagh.
– Panno Brannagh – poprawiła go, czerwieniąc się i dygając.
– Panno Brannagh.
Wymienili uśmiechy, oboje zażenowani. Mężczyzna chwilę dreptał w miejscu, jakby zamierzał odejść, ale nie ruszył się. Czyżby to był początek, a zarazem i koniec ich krótkiej znajomości? W Anglii bez pomocy kogoś, kto by dokonał formalnej prezentacji, z pewnością by się na tym skończyło. Ale oni nie byli w Anglii.
– Czy pani jest usatysfakcjonowana…
– Słucham? – spytała, sugerując, żeby dokończył.
– Zastanawiałem się tylko, czy podobało się pani malarstwo.
– Ja właśnie… to znaczy… to taki nadmiar wrażeń… – Estelle zacukała się, nie chciała bowiem kłamać, ale jednocześnie nie chciała wyjść w jego oczach na prostaczkę. – To… to trochę przytłaczające. Zamierzałam zadać panu to samo pytanie.
– Będę z panią szczery. Sam budynek wydaje mi się bardziej interesujący niż to, co w środku. Piękna architektura – tak, to mógłbym studiować cały dzień.
– Jestem rada, że pan to powiedział, bo przynajmniej i ja mogę być szczera. To – rzekła Estelle, pokazując swój ulubiony widok – jest dla mnie na przykład bardzo piękne. A co do malarstwa… przykro mi, ale nie mogę wzbudzić w sobie zachwytu, nie mówiąc już o spisywaniu wrażeń w dzienniku.
– Jak to robi każdy, kto odwiedza Florencję. – Ku jej zadowoleniu i uldze mężczyzna roześmiał się. – Od początku, od chwili, kiedy panią zobaczyłem w poniedziałek na placu, wiedziałem, że pani jest inna. Większość kobiet, które samotnie popijają kawę, ma książkę albo dziennik. Pani sprawiała wrażenie całkowicie zadowolonej z własnego towarzystwa. Nie to – dodał pospiesznie – żebym panią obserwował, po prostu zwróciłem na panią uwagę.
– To pewnie przez moje włosy. – Lekko speszona Estelle położyła rękę na karku. – Tutaj nie widuje się często rudych włosów.
Mężczyzna przyglądał jej się przez chwilę z uniesioną brwią.
– Pani zapewne doskonale wie, że jest pięknością, i to niepospolitą.
– Nie tak znów bardzo niepospolitą, jeśli chodzi o ścisłość. Mam dwie siostry, obie rude i bardzo do mnie podobne.
– Trafiłem w pani słaby punkt, chociaż nie miałem takiej intencji. Dlatego nie nawiązałem wcześniej rozmowy, chociaż miałem ochotę. Doszedłem do wniosku, że musi mieć pani serdecznie dość zaczepek, no i odniosłem wrażenie, że jest pani całkowicie zadowolona ze swojego towarzystwa, którego nie będę dalej zakłócał. – Skłonił się. – Było mi bardzo miło panią poznać, panno Brannagh.
Zebrała się w sobie i ledwie zrobił dwa kroki, zdobyła się na odwagę, by go przywołać:
– Panie Malahide, niech pan jeszcze nie idzie. – Kiedy jednak się odwrócił, wpadła w lekki popłoch. – Przepraszam, pan pewnie woli być sam. Zauważyłam, że pan też się dobrze czuje we własnym towarzystwie, ale gdyby pan miał ochotę… Och, bardzo przepraszam, to głupio z mojej strony.
– Rzeczywiście – powiedział z ironicznym uśmieszkiem. – Przecież pani nic o mnie nie wie i nawet nie śmiem zaprosić pani na kawę.
– Chętnie, ale na lody.
– A więc na lody. Czy takie zaproszenie nie byłoby zbyt aroganckie?
– Na lody w kawiarni, w miejscu publicznym – powiedziała, podkreślając stosowność zaproszenia. – Podziwianie sztuki to bardzo męcząca praca. Pana zaproszenie jest bardzo miłe i przyjmuję je z przyjemnością.
Siedzieli w kafejce na jednym z wielu placów Florencji. Pan Malahide popijał kawę. Estelle jadła lody cytrynowe.
– Co panią przywiodło do Florencji? – zapytał.
– Gdybym chciała udzielić precyzyjnej odpowiedzi, tobym powiedziała, że statek. Popłynęłam z Nicei do Leghorn. – Estelle przyjrzała się dokładnie porcji lodów, które miała na łyżce, po czym pozwoliła im się topić łagodnie w ustach. – Jeśli mam być szczera, pomijając mój stosunek do sztuki, wszystkie przewodniki twierdzą, że podróż po Europie bez uwzględnienia Florencji jest pozbawiona sensu. A zatem jestem we Florencji.
– A więc pani sama podróżuje po Europie!?
– Czy jest w tym coś dziwnego?
– Owszem – odparł szczerze. – Musi być pani bardzo odważną młodą kobietą i mieć niezwykle pobłażliwych rodziców.
– Moi rodzice od dawna nie żyją. I nazwałabym ich raczej obojętnymi niż pobłażliwymi. To nie znaczy, że nie mam żadnego zaplecza rodzinnego – dodała pospiesznie, besztając się w myślach za zbytnią otwartość. – Moja ciotka Kate, która objęła pieczę nad nami, kiedy rodzice nas osierocili, byłaby bardzo niespokojna o mnie, gdyby nie Eloise, moja najstarsza siostra. Zrobiła wiele, żeby rozbudzić moją potrzebę podróży, a jednocześnie zadbała o moje bezpieczeństwo. Mam listę nazwisk i adresów, a także listy polecające do ludzi, do których w razie potrzeby mogę się zwrócić.
– Z tego wynika, że pani siostra ma bardzo pożyteczne koneksje.
– I jest bardzo praktyczną osobą. A jej mąż pracował dla rządu. To dzięki niemu mogłam wymienić pieniądze i miałam gdzie się zatrzymać, a poza tym na żadnej granicy nie kwestionowano moich dokumentów. Musiałam obiecać, że ktoś z tej listy zawiadomi rodzinę o moim przyjeździe i dalszych planach. Moja siostra jest na bieżąco informowana. Nie jestem więc, jak pan widzi, bardzo odważna.
– Pozwoli pani, że się z nią nie zgodzę. Jest pani nie tylko odważna, ale też bardzo skromna. – Patrzył na nią z uznaniem i z respektem. – Od jak dawna jest pani w podróży?
– Opuściłam Anglię w czerwcu. Od tamtej pory zdążyłam odwiedzić Francję, Hiszpanię, Portugalię i teraz Włochy.
– Mój Boże, to poważna podróż. Czy po powrocie do domu zamierza pani opublikować dzienniki?
– A powinnam? Opowieści samotnej podróżniczki? – Estelle posłała Aidanowi szelmowski uśmiech. – Taki jest właśnie sens podróżowania, nieprawdaż? By móc się dzielić z innymi doświadczeniami, potwierdzając powiedzenie, że podróże kształcą.
Aidan zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem.
– Mogę się mylić – wszak poznaliśmy się przed chwilą, ale nie widzę pani ani w roli pamiętnikarki, ani nauczycielki.
– Niestety ma pan rację. Jeśli mam być szczera, nigdy nie uważałam, że moje wykształcenie zostało wzbogacone przez którekolwiek z dzieł malarskich czy jakieś rzeźby, chociaż nie szczędziłam w tym kierunku wysiłków. Mówi się, że im więcej przyglądasz się obrazom, tym więcej z nich rozumiesz. Wielokrotnie wpatrywałam się w dzieła starych mistrzów, próbując chłonąć ich wielkość. Zaczynam myśleć – zakończyła ze smutkiem – że jestem poganką albo że mój kurzy móżdżek nie jest w stanie temu sprostać.
– A ja zauważyłem, że pani umysł wcale nie szwankuje. Po prostu lubi pani wyśmiewać obiegowe mądrości. Zaryzykowałbym także spostrzeżenie, że woli pani obserwować żywych ludzi niż ich portrety na ścianach. Samotna Angielka siedziałaby w kawiarni tylko tak długo, żeby wypić kawę – dodał, widząc jej zdziwienie. – Pani się nie śpieszy, lecz obserwuje otaczający ją świata.
– Ach, to pewnie dlatego, że mam pusto w głowie.
– Skądże.
– Ależ zapewniam pana, że moja ignorancja w dziedzinie kultury nie zna granic. Swoją edukację nazwałabym, w najlepszym razie, niepełną. Odnoszę wrażenie, że naszym rodzicom nie zależało na edukacji córek. Owszem, wyrzucali pieniądze na guwernantki, ale ani mnie, ani moim dwóm siostrom niewiele z tego przyszło.
– Dwie siostry?
– Wspomniałam o Eloise ale mam jeszcze siostrę bliźniaczkę. Phoebe jest szefem kuchni i zarazem właścicielką restauracji w Londynie. Ta restauracja nazywa się Le Pas á Pas. Słyszał pan może o niej?
– Obawiam się, że nie. Od dawna nie byłem w Londynie. Czy to popularna restauracja?
– Najbardziej wychwalana w całym mieście – odparła z dumą Estelle. – Siostra otworzyła ją w kwietniu, a już planuje otwarcie następnej.
– Nie znam się na takich sprawach, traktuję jedzenie jak paliwo dla organizmu. Ale czy to nie dziwne, żeby kobieta była jednocześnie szefem kuchni i właścicielką?
– Nawet bardzo. Szczerze mówiąc, Phoebe to osoba niezwykła.
– Widzę, że duch pionierski jest w rodzinie niezwykle żywy.
– Jeśli tak, to siostry rozdzieliły go między sobą. Ja tylko lubię się wałęsać bez celu, no i gadać, bo jak widać, to głównie ja podtrzymuję rozmowę.
– To prawda. Czy my, Irlandczycy, nie jesteśmy znani z gadulstwa?
– Owszem – Estelle odsunęła puste naczynia – ale jeśli chodzi o mnie, to wystarczy tyle informacji. Teraz niech pan mi powie, co pana sprowadziło do Florencji.
– Przyjechałem, żeby studiować matematykę. Wiem, wiem – powiedział, unosząc ręce i śmiejąc się z jej zaskoczonej miny – że takie wyznanie przerwie naszą rozmowę w pół słowa. Zdaję sobie też sprawę, że lata studenckie mam już dawno za sobą, ale tym właśnie zajmowałem się przez ostatnie pół roku. O, widzę, jak pani całkowicie zmienia opinię na mój temat. Z osoby, z którą chętnie spędziłaby pani godzinę na pogawędce, stałem się kostycznym naukowcem, który woli rozwiązywać równania, niż konwersować.
– A może raczej teraz postrzegam pana jak zagadkę, którą chciałabym rozwikłać – odparła. – Jest pan w takim samym stopniu kostycznym naukowcem, jak ja jestem… jestem…
– Pamiętnikarką?
– Dokładnie! Do licha, naprawdę mnie pan zaintrygował. Czy zamierza pan zostać nauczycielem, czy może studentem?
– Ani jednym, ani drugim. Studiuję dla samej przyjemności zdobywania wiedzy, a w tej chwili udzieliłem sobie rocznego urlopu, który kończy się pierwszego dnia września.
– A od czego pan wziął urlop, jeśli można wiedzieć?
– Od codziennego życia. – Jego uśmiech zgasł. – Skończyłem trzydziestkę w sierpniu, dokładnie przed wyjazdem z Irlandii, i poczułem, że powinienem stamtąd na trochę uciec. Co też uczyniłem.
Uciec, ale od czego? – zastanawiała się Estelle, ale zanim zdążyła go zapytać, Aidan ją uprzedził.
– Jestem szczęściarzem, bo mam doskonałego zarządcę majątku, ale nie chciałbym go nadmiernie wykorzystywać, dlatego będę musiał wkrótce wrócić do domu. A co z pani planami, czy pani urlop kończy się w jakimś określonym terminie?
Tak być powinno. Po blisko roku miała prawo oczekiwać rozwiązania swojego problemu, powinna przynajmniej zdobyć jasność, jak chce spędzić resztę życia. Jednak Estelle próbowała odsunąć od siebie to dość natrętnie pojawiające się pytanie.
– Moje plany kończą się na lunchu.
Powiedziała to od niechcenia, po prostu żeby zmienić temat rozmowy, ale Aidan spojrzał na zegarek, wyraźnie rozczarowany.
– Jak ten czas leci. Okazuje się, że siedzę tu już ponad godzinę.
– Niemożliwe! – wykrzyknęła Estelle. – Nie miałam pojęcia. Nasza rozmowa była bardzo interesująca, panie Malahide.
– Dla mnie też, panno Brannagh. Niewiele miałem do powiedzenia, ale przez nic dziwnego, skoro przez dziewięć miesięcy rozmawiałem wyłącznie o matematyce, i to nie w swoim języku.
– Musi pan doskonale znać włoski.
– Studiowałem tutaj, zatem to nic dziwnego. Jednak pani zdolności lingwistyczne muszą być wybitne, skoro poznała pani Francję, Hiszpanię i teraz zwiedza Włochy.
– Wybitne to duża przesada. Uczyłam się języków z podręczników, a nie od nauczycieli. W wielu restauracjach i gospodach wywoływałam wesołość miejscowych. Stwierdziłam, że jajka to jedno z najtrudniejszych do wymówienia słów we wszystkich językach. We Francji zamawiałam oafs, w Hiszpanii hoovos, a we Włoszech oova.
Aidan roześmiał się.
– To wobec tego, jakie posiada pani talenty, bo nie wierzę, żeby taka interesująca młoda dama nie posiadała żadnych.
– Lubię muzykę – odparła, świadoma tego, że to duże niedopowiedzenie. – Mam dobry słuch i potrafię grać na prawie każdym instrumencie.
– Interesujące, bo chociaż lubię muzykę, nie mam słuchu i mój śpiew można porównać tylko do beczenia barana. Czy wie pani, że istnieje bardzo silny związek między muzyką a matematyką?
– Nie wiedziałam.
– Czy będę mógł ponudzić panią podczas lunchu? Naturalnie o ile już nie nadużyłem pani czasu.
Estelle była już kilka razy zapraszana na obiady. Naiwnie na początku podróży korzystała z wszystkich takich zaproszeń. Szybko zorientowała się, że w zaproszeniu samotnego mężczyzny skierowanym do samotnej kobiety kryje się o wiele więcej niż chęć zaspokojenia głodu, że chodzi raczej o poznanie drugiej osoby. Dlatego postanowiła odmawiać wszystkim, z wyjątkiem osób z listy Eloise. Jak się zorientowała, nie było nic niewłaściwego w tym, by kobieta jadała samotnie. Jej to odpowiadało. Dlatego fakt, że teraz przyjęła zaproszenie nader chętnie, jej samej wydał się dziwny.
– Z przyjemnością przyjmuję pana zaproszenie na lunch– powiedziała.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej