14,99 zł
Allison Galbraight zdobywa sławę jako zdolna zielarka. Wyleczyła wielu pacjentów, ale jej sukcesy nie są mile widziane w medycznym środowisku, zdominowanym przez mężczyzn. Gdy zostaje niesłusznie oskarżona o śmierć małego pacjenta, ma wrażenie, że jej świat runął w posadach. Tajemnicza kobieta doradza jej rozpoczęcie nowego życia daleko od Anglii, najlepiej w Rosji. W Sankt Petersburgu Allison poznaje księcia Aleksieja, który zatrudnia ją jako guwernantkę osieroconych bratanków. Prosi ją także o pomoc w prywatnym śledztwie, gdyż podejrzewa, że brat i bratowa zostali otruci. Ich znajomość szybko przeradza się w płomienny romans, jednak oboje uważają, że wspólna przyszłość nie jest im pisana. Aleksiej nie chce wyjechać z Rosji, a Allison marzy o powrocie do Anglii…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 292
Tłumaczenie:Anna Pietraszewska
Hampstead pod Londynem, lato 1815
Głównym atutem Hampstead było dogodne położenie na obrzeżach stolicy. Choć popularność wioski jako gremialnie uczęszczanego uzdrowiska ostatnio nieco osłabła, rześkie powietrze oraz bliskość Londynu przyciągnęły do miejscowości sporą grupę dobrze sytuowanych przyjezdnych, którzy postanowili się tu osiedlić.
Mijając okoliczne farmy i sady, dama znana pod enigmatycznym pseudonimem Mistrzyni perswazji – w skrócie Mistrzyni – rozglądała się z upodobaniem dookoła i chłonęła sielską atmosferę spokoju i kontemplacji, jakże odmienną od miejskiego zgiełku, w którym przyszło jej uprawiać swoje tajemne rzemiosło.
Ściągnąwszy wodze, zatrzymała parę siwków, a wraz z nimi elegancki faeton. Następnie przywołała gestem stojącego nieopodal wyrostka i wręczyła mu lejce oraz sześciopensówkę.
– Szukam panny Galbraith – oznajmiła wyczekująco.
Chłopak spojrzał na nią szeroko otartymi oczami, ale nie pogardził monetą.
– Matula powiadają – odparł konspiracyjnym szeptem – że panna Galbraith to jedna z tych, co to wolałyby się pod ziemię zapaść, żeby nikt ich już więcej nie oglądał. Zresztą ona nikomu nie otwiera drzwi, więc szkoda paninej fatygi…
A zatem okrzyknięto ją kobietą upadłą, pomyślała z niechęcią Mistrzyni. Postanowiła, że zrobi co w jej mocy, żeby dać nieszczęśniczce szansę na odkupienie. Rzecz jasna nie miała pewności, czy się uda. Niełatwo będzie naprawić szkody, które wyrządziły tej biedaczce bezlitosne brukowce. Tak czy owak nikt nie zasługuje na taki los. Pomoże jej więc, pod warunkiem, że panna okaże się właściwą kandydatką i spełni oczekiwania jej klienta. W końcu interes to interes, a bezinteresowność, choć ze wszech miar godna pochwały, ma swoje granice. Z pewnością nie należy mylić spraw zawodowych z dobroczynnością.
– Na szczęście nie jestem nikim – rzuciła cierpko w stronę młodego rozmówcy. – Mnie na pewno otworzy, możesz być pewien. Przestań więc mleć ozorem i bądź łaskaw wskazać mi drogę.
Domostwo panny Galbraith mieściło się na samym końcu wioski. Miało słoneczny, lecz żałośnie zaniedbany ogród z mnóstwem przerośniętych chwastów. Choć na ulicy nie było żywej duszy, Mistrzyni odniosła nieodparte wrażenie, że mieszkańcy pobliskich chat przyglądają jej się z uwagą zza zasłoniętych okien.
Gdy zmierzała niespiesznie w stronę wejścia, powietrze wypełniło miarowe bzyczenie pszczół, które krążyły nad gęstwiną dzikich róż, zbierając pyłki.
Dom wyglądał na opustoszały. Wszystkie okiennice szczelnie zamknięto, a po usuniętej kołatce został jedynie blady ślad.
– Proszę mnie zostawić w spokoju – dobiegło z wnętrza, kiedy zastukała pięścią w drzwi. – Nie przyjmuję gości.
– A szkoda, bo przyjechałam aż z Londynu, żeby omówić pewną arcyważną kwestię, która dotyczy pani osoby.
– Przykro mi, ale marnuje pani czas. Obawiam się, że nie mogę pani w niczym pomóc.
– Źle mnie pani zrozumiała. To ja zamierzam pomóc pani, nie na odwrót. Jednak nie mogę tego zrobić, tkwiąc za progiem. Może jednak zechce mnie pani wpuścić i wysłuchać tego, co mam do powiedzenia? Wiem, co panią spotkało i rozumiem pani nieufność. Na pani miejscu też byłabym podejrzliwa. Zapewniam, że nie mam złych zamiarów.
Na moment zapadła cisza, lecz cierpliwość Mistrzyni wkrótce została nagrodzona. Po upływie niespełna minuty drzwi uchyliły się na tyle, by mogła wślizgnąć się przez szparę do środka.
Kobieta, która przyglądała jej się w niemym zdumieniu, wyglądała wypisz wymaluj jak swoja własna karykatura, jedna z tych, które od jakiegoś czasu regularnie ukazywały się w gazetach, z tą różnicą, że sprawiała wrażenie wystraszonej, a nie zepsutej do szpiku kości.
Jej miedziane włosy nie opadały bezładnie na ramiona, jak to przedstawiano na rysunkach. Każdy znajdował się na swoim miejscu, wygładzony i związany w prosty kok z tyłu głowy.
Panna Galbraith miała także wyraźnie zarysowany podbródek i wydatne usta. Prawdopodobnie dzięki drobnej posturze nikt zdrowy na umyśle nie dałby jej więcej niż dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat, mimo że według rynsztokowej prasy właśnie stuknęła jej trzydziestka.
Jej duże piwne oczy wyraźnie straciły blask. Były podkrążone i znużone, a zmatowiała cera nabrała mocno niezdrowego, bladego wyglądu. Jak u osoby, która chowa się przed słońcem.
– Nie ma powodu tak się denerwować, panno Galbraith. Naprawdę chcę pani pomóc.
– Nie wątpię w pani dobre chęci. Niestety nikt nie może mi pomóc.
– Mam rozumieć, że dała pani za wygraną? Zamierza pani poddać się bez walki i pozwolić, żeby doktor Anthony Marchmant i jego pożal się Boże koledzy medycy zniszczyli pani życie? Przypominam, że ucierpiała nie tylko pani reputacja jako wybitnej zielarki. Ta bezmyślna banda pogrzebała także pani nieposzlakowaną opinię jako kobiety.
W ciemnych źrenicach Allison rozbłysła iskra gniewu. Jej rozmówczyni uznała, że to dobry znak.
– Nie sposób uratować czegoś, co zostało „pogrzebane”, że użyję pani własnego określenia.
– Gruba przesada. Owszem, zszargano pani dobre imię, ale od tamtej pory minęło już pół roku. Najwyższa pora podjąć nowe wyzwania. Dzięki mnie może pani odzyskać dawną pozycję i renomę.
– Wątpię – skwitowała z rezygnacją panna Galbraith. – Powiem więcej, jestem pewna, że to niemożliwe. Nie mam pojęcia, kim pani jest, ale gwarantuję, że…
– Nazywają mnie Mistrzynią perswazji albo Cudotwórczynią. Idiotyczne przydomki, ale cóż… przywykłam. Tak czy owak, niewykluczone, że pani o mnie słyszała.
Allison otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się półgębkiem.
– Przypuszczam, że słyszeli o pani wszyscy londyńczycy. Tyle że nie każdy miał przywilej poznać panią osobiście. Nie wiedziałam, że pani również pochodzi ze Szkocji. I nie sądziłam, że może pani być taka… – urwała i zarumieniła się z zakłopotania. – Chciałam powiedzieć, że jest pani bardzo młoda i wygląda zupełnie inaczej niż…niż…
– Niż się pani spodziewała, sądząc po mojej reputacji?
– Hm… cóż, nie zaprzeczę.
– Zatem sama pani widzi, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. O mnie też wygadują niestworzone rzeczy.
Allison zaśmiała się niewesoło.
– Może i tak, ale zapomina pani o zasadniczej różnicy między nami. Mimo mnóstwa niepochlebnych pogłosek, pani wciąż cieszy się niezmiennym powodzeniem, tymczasem ja…
– Skończyła pani jako wyrzutek i odszczepieniec?
Ally posłała rozmówczyni krzywy uśmiech.
– Widzę, że nie owija pani w bawełnę.
– W moim fachu to niewskazane. Poza tym lubię nazywać rzeczy po imieniu.
– W takim razie odpowiem w podobnym duchu. Proszę nie mieć mi tego za złe, ale kompletnie nie pojmuję, skąd u pani to nagłe zainteresowanie moją osobą. Nie przychodzi mi do głowy żaden sensowny powód, dla którego miałaby pani chcieć mi pomóc.
– Och, to dziecinnie proste, panno Galbraith. Podobnie jak pani doskonale wiem, jak trudno jest być kobietą w świecie rządzonym przez mężczyzn. Jak wiele wyrzeczeń i determinacji kosztuje nasz sukces, gdy mężczyźni ze swoją pogardą dla naszej płci usiłują nas tłamsić i dyskredytować nasze osiągnięcia na każdym kroku. Pani zdołała się wybić, a to najlepszy dowód ambicji, determinacji oraz niezłomnej siły charakteru.
– Pani także się udało – stwierdziła z podziwem Allison.
– Owszem – odparła z powagą jej rozmówczyni. – Sporo w życiu osiągnęłam. Na własnych warunkach, ale i niemałym kosztem. – Nie zabrzmiało to jak przechwałka. Mistrzyni lubiła czasem przypomnieć samej sobie o przeszłości. Co nie znaczy, że zamierzała roztrząsać, czy na pewno warto było aż tyle poświęcić. – To kwestia silnej woli oraz odpowiedniego nastawienia, panno Galbraith. Jestem panią samej siebie i odpowiadam za swoje czyny wyłącznie przed sobą. Na szczęście nie jestem już od nikogo zależna, choć nie zawsze tak było.
– A więc różnimy się pod tym względem. Ja niestety nie mogę powiedzieć tego samego o sobie. Nigdy nie mogłam cieszyć się niezależnością. Od maleńkości ktoś ciągle patrzy mi na ręce i nieustannie mnie ocenia.
– Cóż. Osądzanie innych to główna rozrywka „wytwornego” towarzystwa, które ostatnio uznało za stosowne panią potępić i wykluczyć ze swoich szacownych kręgów. A pani, zamiast stawić im czoła, chowa się na tym odludziu zgodnie z tym, czego od pani oczekują. Nie chce pani chyba powiedzieć, że zgadza się z wyrokiem tych bezdusznych głupców? Nie uważa pani, że zasługuje na kolejną szansę od losu?
– Mam rozumieć, że właśnie to mi pani proponuje? Kolejną szansę?
– Nie inaczej. Dzięki mnie będzie pani mogła poukładać sobie życie na nowo. Skorzysta pani z tej okazji lub nie, decyzja należy do pani.
– A dlaczego wybrała pani właśnie mnie?
Cudotwórczyni posłała jej namiastkę uśmiechu.
– Nie znamy się, ale, proszę mi wierzyć, jesteśmy pokrewnymi duszami. Poza tym, jak sama pani zauważyła, obie pochodzimy ze Szkocji. Jako rodaczki musimy sobie pomagać i trzymać się razem.
– Ceni pani szczerość, więc mam nadzieję, że nie poczuje się pani urażona tym, co zaraz powiem. Pani zapewnienia brzmią bardzo szlachetnie i wiarygodnie, ale nie wierzę, że pani dobroczynność jest w pełni bezinteresowna.
Mistrzyni uśmiechnęła się z satysfakcją, zupełnie jakby Ally zdała pomyślnie jakiś test.
– Widzi pani, jak dobrze się rozumiemy? Obie mocno stąpamy po ziemi i jesteśmy trzeźwo myślącymi kobietami interesu. Dlatego nie obrazi się pani, kiedy przyznam, że przeprowadziłam na pani temat szczegółowe, nazwijmy to, dochodzenie. Musiałam się upewnić, z kim mam do czynienia, sama pani rozumie. Koniec końców uznałam, że jest pani warta zachodu. Mam dla pani pewną intratną propozycję, panno Galbraith. Naturalnie skorzystamy na niej obie, jak to zwykle bywa w przypadku uczciwych kontraktów. Proponuję, żebyśmy usiadły i omówiły szczegóły. Wszystko pani dokładnie wyjaśnię.
Allison zaparzyła rumianek i umieściwszy porcelanowy imbryk na stole obok spodków i filiżanek, usiadła naprzeciwko swego niespodziewanego i nieproszonego gościa.
– Niezwykle trudno było panią namierzyć – odezwała się Mistrzyni, najwyraźniej czując się jak u siebie w domu. – Cóż, domyślam się, że właśnie o to pani chodziło. Zważywszy na okoliczności, woli pani unikać rozgłosu.
– Raczej złej sławy niż rozgłosu, ale tak, co do reszty ma pani rację. Za kilka miesięcy wrzawa wokół mojej osoby nieco przycichnie. Ludzie zwyczajnie stracą mną zainteresowanie. Nikt nie lubi przecież rozprawiać na okrągło o tym samym. Znajdą sobie jakąś inną ofiarę, czy jak pani woli cause célèbre[1], nad którą mogliby się pastwić.
– Naprawdę liczy pani na taki rozwój wypadków?
Ally popatrzyła z rozżaleniem na rozmówczynię, która nie kryła niedowierzania, a może raczej rozczarowania. Łatwo jej oceniać innych. Wystarczy na nią spojrzeć. Ze swoją nieskazitelną, alabastrową cerą, kruczoczarnymi włosami i wysoką smukłą sylwetką jest piękna jak z obrazka. Jej szykowne, nierzucające się w oczy odzienie i elegancki dyskretny powóz to bez wątpienia oznaki dostatku. Skąd niby ktoś taki jak ona, zamożny i beztroski, może wiedzieć cokolwiek o bezpowrotnie utraconych marzeniach? Zżerającym duszę poczuciu winy, niekończących się nieprzespanych nocach albo nieustannych wątpliwościach? Co by było, gdyby? Czy powinnam była postąpić inaczej? A jeśli tak, to jak? I czy to by w ogóle coś zmieniło?
– Jeśli chodzi pani o to, czy się łudzę, że kiedykolwiek powrócę na łono społeczeństwa, to zapewniam panią, że nie. Nie jestem aż tak naiwna.
– Więc co pani właściwie zamierza? Zemścić się na człowieku, który panią oczernił i zdyskredytował? Zadał sobie sporo trudu, żeby wyreżyserować spektakl, który doprowadził panią do ruiny. Nie sądzi pani, że wypadałoby odpłacić mu pięknym za nadobne?
Allison nie odpowiedziała od razu. Udawała, że jest pochłonięta nalewaniem herbaty. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że świdrujące spojrzenie Mistrzyni jest w stanie odkryć jej najskrytsze myśli, nawet te, do których nie przyznała się przed samą sobą.
– Naturalnie, ale na tym świecie nie ma sprawiedliwości, a ja nie mam aż takich ambicji. Chcę tylko, żeby dali mi święty spokój i pozwolili normalnie żyć.
Jeśli oczekiwała współczucia, musiała poczuć się rozczarowana.
– Skoro tak – oznajmiła beznamiętnie jej rozmówczyni – chyba niepotrzebnie się fatygowałam.
– Od samego początku powtarzam, że traci pani czas.
– Cóż, miałam nadzieję, że nie mówiła pani poważnie. To zrozumiałe, że przemawia przez panią gniew. Ze wszech miar uzasadniony, rzecz jasna. Zrobiono z pani kozła ofiarnego, pozbawiono panią dochodu i zniszczono pani dobre imię. Stała się pani bohaterką sensacyjnych nagłówków, które oczerniają panią bez opamiętania, mimo że nie mają choćby cienia dowodu na potwierdzenie pani rzekomych zbrodni. Zresztą nawet gdyby złamała pani prawo, kara, która panią spotkała, jest niewspółmiernie wysoka w stosunku do winy.
Ally zacisnęła pięści, ale nie zdołała powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu.
– Nie popełniłam żadnego przestępstwa – stwierdziła, z trudem dobywając głosu. – Ale jeśli mam być całkiem szczera, nie mogę powiedzieć, że jestem bez winy. – Drżała ze zdenerwowania. Nie potrafiła rozpamiętywać feralnej nocy bez emocji. Choć jej udział w tragicznych wydarzeniach wydawał się mało istotny i tak dręczyły ją wyrzuty sumienia. Myśl, że mogła zapobiec nieszczęściu, nie dawała jej spokoju. Bezwiednie przymknęła powieki. Otworzyła je, gdy nagle poczuła na dłoni pokrzepiający dotyk Mistrzyni. – Nie mogę o tym zapomnieć. Wydaje mi się, że to wszystko przeze mnie. – Do tej pory nie wspomniała o tym ani słowem. Nikomu. Nie przyznała się nawet przed sobą, a teraz raptem postanowiła zwierzyć się zupełnie obcej osobie. – Nie wierzyłam, że mam z tym jakikolwiek związek. Nie miałam żadnych wątpliwości, do czasu aż on zaczął rzucać w moją stronę oskarżenia. Teraz już nigdy się nie dowiem, czy naprawdę zawiniłam.
– Istotnie, nie dowie się pani, ale może powinna pani sobie zadać pytanie, jakie jest prawdopodobieństwo, że to właśnie pani doprowadziła do śmierci tego biednego dziecka? Czy pomyliła się pani kiedykolwiek wcześniej? Czy zdarzyło się pani popełnić tak katastrofalny błąd i podać pacjentowi niewłaściwą dawkę?
– Nie, nigdy. Bywało, że natura robiła swoje i chorego nie dało się uratować, ale nigdy nie przyczyniły się do tego moje mikstury.
– A mimo to z pokorą przyjęła pani wyrok i zgodziła się ponieść dotkliwą karę.
– Owszem. Niestety upłynęło już zbyt wiele czasu, żeby dało się to naprawić. – Allison uderzyła pięścią w stół, wprawiając w ruch filiżanki, które zatrzęsły się na podstawkach, jakby podzielały jej frustrację. – Medycy w naszym kraju…
– To profesja kompletnie zdominowana przez mężczyzn – podsunęła ze zrozumieniem Mistrzyni. – Klika, która broni wyłącznie własnych interesów, wszystko jedno, czy chodzi o wiejskich lekarzy, chirurgów, czy aptekarzy, wszyscy oni są dokładnie tacy sami. Akuszerki, choć ciężko pracują i znają się na swoim rzemiośle, nie mają wśród nich za grosz poważania. Pani, w przeciwieństwie do nich, się udało. Zdobyła pani szacunek i zaufanie ogromnej rzeszy ludzi, którzy poznali się na pani umiejętnościach. Swego czasu była pani uznaną specjalistką ziołolecznictwa i jako taka stanowiła pani zagrożenie dla reszty medycznego światka, którym, jak przed chwilą ustaliłyśmy, rządzą ambitne i bezwzględne samce. Nie dziwi mnie, że postanowili wyeliminować panią z gry i w tym celu zrobili co w ich mocy, żeby panią zniszczyć.
– Skoro, jak pani twierdzi, cieszyłam się niegdyś tak wielką estymą, to dlaczego żaden z moich dawnych pacjentów nie ujął się za mną, kiedy wylewano na mnie wiadra pomyj?
– Pani pacjenci to przede wszystkim ludzie, a ludzie to istoty stadne. Przestrzegają narzuconych im norm i rzadko wychodzą przed szereg. Innymi słowy robią to, czego oczekuje od nich społeczeństwo. Nie przyszło pani do głowy, że poniekąd przyczyniła się pani do własnego upadku? Po owych tragicznych wydarzeniach przestała pani praktykować. Uparcie i stanowczo odmawiała pani powrotu do zawodu. Uznano to za przyznanie się do winy.
Ally kiwnęła smętnie głową.
– Cała ta nieszczęsna sytuacja potwierdziła jedynie coś, z czego już dawno powinnam zdać sobie sprawę. – W jej głosie wyraźnie pobrzmiewała gorycz. – Byłam, jestem i będę outsiderką. Próbowałam za wszelką cenę dostosować się do reguł, które mi narzucano i skrupulatnie przestrzegałam zasad, ale w ich świecie na zawsze pozostanę kimś z zewnątrz. Sama pani powiedziała, że medycy to jedna wielka klika. Choćbym wychodziła z siebie, żeby sprostać ich wymaganiom, nigdy im nie dorównam, nie będę wystarczająco dobra, żeby uznali mnie za swoją i dopuścili do swojego grona. Gdyby nie ta sprawa, prędzej czy później i tak znaleźliby sposób, żeby się mnie pozbyć.
– Trudno odmówić temu logiki, nie pojmuję jednak, dlaczego w związku z tym uznała pani, że lepiej się poddać. Ja na pani miejscu nie dałabym im tej satysfakcji.
Panna Galbraith otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale skapitulowała pod wpływem sceptycznego spojrzenia swego gościa. Dała za wygraną i wzruszyła tylko ramionami.
– Bez względu na to, czy jest pani niewinna, czy nie, i tak nie rozumiem, czemu spędziła pani sześć miesięcy, siedząc bezczynnie w domu. To nie Anthony Merchmont powstrzymuje panią przed leczeniem chorych. Sama skazała się pani na wygnanie. Nie tęskni pani za dawnym zajęciem? Sądziłam, że to pani powołanie.
– Oczywiście, że tęsknię – odparła bez namysłu Ally. – O wiele bardziej, niż sądziłam. Praca była dla mnie wszystkim. Pomagałam przecież ludziom, niosłam im ulgę w cierpieniu… – Urwała, gdy załamał jej się głos. – Wie pani, co w tym wszystkim jest najgorsze? – zapytała po chwili. – Merchmont i jego kompani odebrali mi znacznie więcej niż tylko reputację. Przede wszystkim odebrali mi wiarę w siebie i we własne umiejętności.
– Utrata pewności siebie to naturalna konsekwencja tego, przez co pani przeszła. Wiem coś na ten temat, bo mam podobne doświadczenia. Jeśli nie chce pani, aby ów lęk ostatecznie panią pokonał, radzę pani z nim walczyć i starać się go przezwyciężyć. – Oczy Mistrzyni zachmurzyły się, jakby przypomniała sobie raptem o dawnym cierpieniu. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale wystarczyło, aby Allison poczuła do niej większą sympatię. – Gdybym stworzyła pani sposobność, aby znów mogła się pani dzielić swoją wiedzą, skorzystałaby pani z takiej szansy?
– Naturalnie, ale to przecież niemożliwe – odparła odruchowo Allison, choć wyważony ton Mistrzyni dał jej do myślenia. Jej rzeczowość i opanowanie podnosiły ją na duchu. Na moment zapomniała nawet o rozgoryczeniu, które towarzyszyło jej nieodmiennie od ponad pół roku.
– Nie bez kozery niektórzy nazywają mnie Cudotwórczynią, panno Galbraith. Dzięki mnie niemożliwe staje się możliwe. Jak pani sądzi, w jaki sposób zyskałam sławę i swoją obecną pozycję? Tylko od pani zależy, czy wykorzysta pani okazję i powróci do normalnego życia.
– Jakim niby sposobem? Sama pani powiedziała, że jestem pariasem. Nikt w Londynie nie zechce…
– Nie proponuję pani pracy w Londynie, lecz w innym mieście.
– Ach tak… – Nie wiedzieć czemu nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zwyczajnie wyjechać i spróbować sił gdzie indziej. To proste rozwiązanie mogło się okazać najlepszą receptą na jej kłopoty. Czyżby pogrążona w marazmie przestała używać rozumu? Najwyraźniej. Nagle poczuła, że powoli budzi się z koszmarnego snu. – Dokąd miałabym się udać?
Jej rozmówczyni uśmiechnęła się zadowolona z tego, że sprawy przybrały pożądany obrót.
– Cierpliwości, dowie się pani w swoim czasie. Na początek muszę panią przestrzec, że nie chodzi o zwyczajną posadę.
Babcia zawsze jej powtarzała, że powinna mierzyć wysoko. Mawiała, że przeciętność i „zwyczajne życie” są dobre dla nieudaczników, którym stwórca poskąpił wyobraźni. Czy poradziłaby jej przyjąć tę niezwykłą propozycję? Oczywiście, że tak. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, zastanawiała się tylko, czy starczy jej do tego odwagi.
– Dowiodłam, że stać mnie na to, żeby wybić się ponad przeciętność – oznajmiła z przekonaniem. – Jak sama pani zauważyła, udało mi się osiągnąć sukces wbrew niesprzyjającym okolicznościom.
– A zatem jest pani skłonna rozważyć moją propozycję?
Ally poczuła przyjemne mrowienie w żołądku. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to nie lęk, lecz radość i podekscytowanie. Do wczoraj żyła jak pustelniczka bez nadziei na lepszą przyszłość. Nie przypuszczała, że spotka ją jeszcze kiedykolwiek coś dobrego. A teraz nagle zapragnęła wyrwać się z klatki i powrócić do świata żywych.
– Panno Galbraith? – ponagliła Mistrzyni, unosząc starannie wypielęgnowaną brew.
– Tak, oczywiście – odrzekła Allison, czując niewysłowioną ulgę. – Proszę mi tylko powiedzieć, co miałabym robić.
Mistrzyni przyjrzała jej się w milczeniu, które trwało całą wieczność, jakby oglądała rzadki okaz na wystawie egzotycznych zwierząt. Allison splotła nerwowo dłonie, ale wytrzymała dzielnie jej spojrzenie. Kiedy w końcu inspekcja dobiegła końca, miała wrażenie, że nieśpieszny uśmiech jej nowej znajomej rozświetlił cały pokój.
– Zdaje się, że obie podjęłyśmy dziś bardzo dobre decyzje. Jestem pewna, że doskonale się pani nada. A teraz do rzeczy. Zanim wyjawię, na czym będą polegały pani obowiązki, omówimy kilka podstawowych zasad, które nie podlegają negocjacjom. Gwarantuję pani pełną anonimowość. Mój klient nie pozna żadnych szczegółów z pani życiorysu, poza tymi, które są istotne ze względu na posadę. I oczywiście poza tym, co sama zechce mu pani wyjawić. W zamian za dyskrecję musi mu pani obiecać całkowitą lojalność. Zostanie pani szczodrze wynagrodzona, ale pod warunkiem, że wypełni pani swoje zadanie z pozytywnym skutkiem. W przeciwnym razie zostanie pani odprawiona z kwitkiem. Pani przyszły chlebodawca nie uznaje półśrodków. Jeżeli postanowi pani wrócić do Anglii przed zakończeniem kontraktu, także nie otrzyma pani wypłaty.
– Jeżeli postanowię wrócić do Anglii? – powtórzyła oszołomiona Ally. – Chce mnie pani posłać za granicę?
– Wszystkiego się pani dowie, ale muszę się najpierw upewnić, że dobrze się rozumiemy. Klient nie pozwolił mi zdradzić niczego więcej, dopóki się pani nie zdeklaruje.
– Naturalnie, pojmuję. W moim fachu dyskrecja jest równie ważna.
– Kolejna rzecz, która nas łączy. Czy mogę liczyć, że to, co pani za moment usłyszy, pozostanie między nami?
Panna Galbraith zaskoczyła samą siebie, bo raptem się roześmiała.
– Wydawało mi się, że moje życie jest skończone, a pani na nowo rozbudziła we mnie nadzieję. Obiecam pani wszystko. Nasza rozmowa nie wyjdzie poza te ściany, daję pani na to uroczyste słowo honoru. Jeśli pani zechce, mogę nawet podpisać cyrograf własną krwią. Ale proszę mnie dłużej nie trzymać w niepewności, bo zżera mnie ciekawość. Kim jest mój tajemniczy pracodawca i dokąd właściwie mam się udać?
Petersburg, sześć tygodni później.
Rejs przez Morze Północe i Bałtyk okazał się nadspodziewanie szybki i przyjemny. Stojąc na pokładzie statku zacumowanego w jednym z portów w dorzeczu Newy, Allison zastanawiała się, czy Mistrzyni, oprócz posady oraz mnóstwa innych rzeczy załatwiła jej także słońce i pomyślne wiatry. Spoglądała z podziwem na kobaltowe niebo i skąpane w złocistych promieniach budynki, które rozciągały się majestatycznie wzdłuż nabrzeża, migocząc kolorowymi światłami.
Petersburg wybudowano ogromnym nakładem sił na trzydziestu trzech wyspach. Wiedziała, że to przepiękne miejsce, potwierdzały to również zachwyty jej rozentuzjazmowanych współpasażerów. Nie sądziła jednak, że miasto okaże się takie wspaniałe. Nie była przygotowana na tak niewiarygodny splendor. Wenecja Północy prezentowała się znaczenie okazalej, niż można było przypuszczać. Innymi słowy rzeczywistość przerosła najśmielsze oczekiwania Allison. Rozejrzała się dookoła zauroczona wielobarwnymi fasadami i ogromnymi filarami podpierającymi okazałe portyki. Niesamowite wrażenie robiły też złociste kopuły, które zdawały się wzbijać aż pod samo niebo. Rzeka rozciągała się krętymi meandrami ku sercu miasta, tu i ówdzie przecinana licznymi mostami.
Sztauerzy uwijający się w dokach przy rozładunku skrzyń pokrzykiwali do siebie po rosyjsku. Słysząc ich obcą mowę, niepodobną do żadnego znanego jej języka, Ally zaczęła raptem panikować. Mistrzyni zapewniała ją wprawdzie, że zarówno rosyjska arystokracja, jak i cała salonowa służba posługują się biegle francuskim i angielskim, ale co jeśli to nieprawda? Co jeśli zwyczajnie to wszystko wymyśliła? Może wcale nie jest pośredniczką, tylko zwykłą naganiaczką? I przysłała ją tutaj pod fałszywym pretekstem… Omamiła obietnicą lepszej przyszłości, wyłącznie po to, żeby zrobić z niej… Chryste, co ja najlepszego narobiłam?
– Panna Galbraith? – usłyszała za plecami męski głos.
Obróciła się na pięcie i spojrzała na przybysza, który właśnie się przed nią ukłonił. Niewiele brakowało, a uznałaby go za przyszłego chlebodawcę. Na szczęście w ostatniej chwili spostrzegła, że nosi liberię – błękitno-złotą i idealnie skrojoną.
– Polecono mi zawieźć panią do pałacu – odezwał się uprzejmie płynną, choć niepozbawioną akcentu angielszczyzną. – Zechce pani udać się za mną do powozu.
Z niemałym trudem chwyciła mosiężne rączki i podniosła z ziemi ciężką drewnianą skrzynkę, w której trzymała podręczny zestaw ziół.
Służący natychmiast podbiegł, żeby jej pomóc, ale odprawiła go gestem i dodała gwoli wyjaśnienia:
– Dziękuję, ale wolę zatrzymać ją przy sobie. Przechowuję w środku moje najcenniejsze skarby. Za to reszta mojego bagażu…
– Naturalnie, już o to zadbałem. Proszę za mną. Wkrótce będziemy na miejscu.
Nie trzeba jej było namawiać. Ruszyła za nim na nieco chwiejnych nogach, które nieprzywykły jeszcze do stałego lądu. Niebawem stanęła jak wryta na widok pojazdu, który miał ją zawieźć do nowego domu i nowego życia. Popatrzyła w oszołomieniu na imponujący zielonkawoniebieski powóz zdobiony złotem. Wygląda jak kareta księżniczki, pomyślała z niemym zachwytem, spoglądając na herbową tarczę na drzwiach i dwa identyczne, śnieżnobiałe konie. Stangret nosił taką samą liberię, jak lokaj, który ją przyprowadził. Kiedy wsiadała do środka, nie zdziwiły jej już mięciutkie niebieskie siedziska i puchate futra na podłodze.
Zgodnie z obietnicą podróż nie trwała długo. Allison przez całą drogę wyglądała przez okno, z lubością podziwiając widoki. Już na początku skręcili w aleję wiodącą wzdłuż kanału i ruszyli w głąb miasta. Wszystko wydawało jej się niebywale piękne, egzotyczne i obce. Zabudowania na nabrzeżu połyskiwały w pełnym słońcu, mieniąc się wszystkimi barwami tęczy. Wkrótce zaczęli mijać większe majestatyczne rezydencje, by w końcu zatrzymać się przed jedną z nich.
Lokaj otworzył drzwiczki i wyciągnął schodek.
– Witamy w pałacu Dieriewienków, panno Galbraith – powiedział uroczyście.
Cóż, nie da się ukryć, że to istotnie pałac, stwierdziła w duchu. Gmach z widokiem na rzekę wznosił się wysoko na kilka pięter. Po drugiej stronie rozciągała się rozległa wolna przestrzeń. Pośrodku niej budowano coś, co wyglądem przypominało katedrę. Neoklasycystyczna całość przywodziła na myśl londyński Somerset House. Trzy kondygnacje oraz dwa skrzydła odchodzące od głównego portyku, zwieńczone po bokach dwoma mniejszymi zabudowaniami ustawionymi lekko pod kątem w prawo. Tuż nad wejściem umieszczono masywną statuetkę drapieżnego ptaka, prawdopodobnie orła, który wpatrywał się władczo w schody spod zakrzywionego jak haczyk dzioba.
Ally przystanęła niepewnie na najniższym stopniu. Onieśmielona zadygotała nerwowo, z trudem tłumiąc lęk. Miała szczerą ochotę wziąć nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie.
Tylko dokąd niby miałaby pójść? Wrócić na statek, a potem do nędznej, samotnej egzystencji na wsi? Na wygnaniu? Przenigdy! To jej druga szansa. Nie zmarnuje jej. Nie zawiedzie kobiety, która otworzyła jej oczy i pomogła otrząsnąć się z rozpaczy. Nie zamierzała też kolejny raz zawieść samej siebie.
Powierzyła skrzynkę ze skarbami służącemu i wyprostowawszy ramiona, weszła dzielnie do jaskini lwa.
W porównaniu ze zbytkownym wnętrzem, fasada rezydencji wydała jej się niemal całkiem zwyczajna. Długi niebiesko-złoty dywan ciągnął się po marmurowej posadzce przez cały przedsionek. Różowosrebrna podłoga połyskiwała w świetle olbrzymiego kandelabra, który zwisał z sufitu. Kilka kroków dalej mieścił się nieco większy hol oświetlony kilkoma tuzinami świec zatkniętych w wysokie świeczniki z brązu.
Nim Allison zdążyła się dokładnie rozejrzeć, poprowadzono ją na górę po schodach z suto zdobnymi balustradami. Na ich szczycie znajdowało się przestronne atrium zwieńczone szklaną kopułą.
Kamerdyner zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami kunsztownie wysadzanymi kością słoniową, macicą perłową oraz miedzią.
– Jaśnie oświecony panie – odezwał się, przepuściwszy ją w progu. – Panna Galbraith.
Jaśnie oświecony panie? Allison wiedziała, że będzie miała do czynienia z przedstawicielem wyższych sfer, ale była przekonana, że będzie to jakiś pomniejszy arystokrata o niezbyt rozległych wpływach. Czyżby trafiła pod zły adres?
Uginając kolana w głębokim ukłonie, zauważyła, że jej chlebodawca jest nie mniej zaskoczony niż ona.
Odwrócił się, kiedy wraz ze służącym weszła do komnaty, ale postąpiwszy zaledwie krok w jej stronę, raptem przystanął jak wryty.
Z jej perspektywy – a wciąż tkwiła przed nim na ugiętych nogach, ryzykując bolesną wywrotkę – wydawał jej się niesamowicie, wręcz śmiesznie wysoki.
Nosił wysokie czarne buty. Ich wypolerowane na błysk cholewki sięgały tuż za kolana, a nad nimi na długich umięśnionych nogach opinały się granatowe spodnie. Spodnie, które przesunęły się właśnie w jej stronę.
– Zdaje się, że zaszła jakaś pomyłka – oznajmił przyjemnie niskim głosem. Jego angielski akcent był miękki i przyjemny dla ucha.
– Bez wątpienia, wasza jaśnie… jaśnie oświecona wysokość – wymamrotała, spoglądając w górę. Mimo woli zatrzymała wzrok na imponującym torsie i srebrnych guzikach przetykanego szkarłatem surduta z naramiennikami. Zatem jest nie tylko arystokratą, lecz także wojskowym.
Gdy wyciągnął dłoń, natychmiast rzuciły jej się w oczy czyste i wypielęgnowane paznokcie, ale spostrzegła także blizny i odciski, które szpeciły opaloną na złocisto skórę.
– Droga pani, doprawdy nie ma powodu aż tak się płaszczyć – odezwał się cokolwiek rozbawiony. – Myślałby kto, że należymy do rodziny samego cara. Zapewniam, że nie łączą nas z nim więzy krwi.
Nie miał w sobie nic z Adonisa. Jego usta w niczym nie przypominały ust kupidyna. Górna warga była nieco za wąska, a dolna ociupinę zbyt wydatna. Z wysokimi kośćmi policzkowymi, ostro zarysowanym podbródkiem i nie mniej wyrazistym nosem, wyglądał niczym rzeźba słowiańskiego bóstwa. Krótko przycięte ciemnoblond włosy i odrobinę ciemniejsze brwi przydawały mu niewymuszonej dystynkcji i powagi. Najbardziej spodobały jej się jednak jego niesamowite zielononiebieskie oczy, kolorem przywodzące na myśl bezkresne wody Bałtyku. Jednym słowem, wydał jej się niezwykle atrakcyjny i odrobinę groźny. Kimkolwiek był, nie chciałaby mu się narazić.
Mocno poniewczasie zorientowała się, że zastygła w swoim głębokim ukłonie, jakby jego widok zamienił ją w słup soli. Nadwyrężone kolana powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. Wyprostowała się z wysiłkiem, ale nie podała mu ręki. Wciąż oszołomiona usiłowała dojść do siebie.
– Nazywam się Allison Galbraith – poinformowała oficjalnie. – Przyjechałam z Londynu na prośbę księcia Aleksieja Dieriewienki, żeby objąć posadę guwernantki.
Uniósł ze zdziwieniem brwi i wymamrotał coś pod nosem. Wyraźnie wzburzony, przegarnął palcami włosy i potrząsnął głową.
– Wyznam, że spodziewałem się kogoś zupełnie innego. Nie wygląda mi pani na guwernantkę ani tym bardziej na zielarkę.
Allison specjalnie na tę okazję włożyła najbardziej ponurą sukienkę, jaką miała w szafie. Chciała zrobić wrażenie osoby kompetentnej i statecznej. Cóż, jak widać jej wysiłki spełzły na niczym. Inna sprawa, że nie mógł widzieć jej stroju, bo całkowicie zakrywał go płaszcz.
– Innymi słowy, oczekiwał pan starej wiedźmy?
– Pomarszczonej i z zarostem na twarzy – odparł z rozbrajającym uśmiechem, który był najlepszym dowodem na to, że nie czuł się winny.
– W takim razie bardzo mi przykro, że pana rozczarowałam – odparła udobruchana, stwierdziwszy ze zdumieniem, że trudno mu się oprzeć. Miał w sobie stanowczo zbyt wiele nieodpartego uroku.
Uśmiechnął się szerzej, odsłaniając idealne zęby.
– Pani przyjemna aparycja mocno mnie zaskoczyła, nie przeczę, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że poczułem się zawiedziony. Jedyne, co mnie usprawiedliwia, to kompletny brak doświadczenia w podobnych sprawach. Nigdy dotąd nie zatrudniałem guwernantki ani nie korzystałem z usług zielarki. Zapewne stąd się wzięły moje mylne wyobrażenia. Ale zechce mi pani wybaczyć. Zdaje się, że zaniedbuję obowiązki gospodarza. Jeszcze się nie przedstawiłem. Książę Aleksiej Dieriewienko, do usług. – Ukłonił się uprzejmie. – Jak się pani miewa?
Hm… Nie tylko on był zaskoczony. Ona także nie mogła wyjść ze zdumienia. Nie tak wyobrażała sobie ojca trojga dzieci, które niedomagają na zdrowiu i potrzebują nauczycielki angielskiego. Oczami wyobraźni widziała podstarzałego korpulentnego jegomościa z bokobrodami, zaczerwienionymi policzkami i bulwiastym nosem. Nie przeszło jej nawet przez myśl, że może mieć tak długie umięśnione nogi, na dobitkę wciśnięte w idiotycznie dopasowane bryczesy, które opinały się na nim niczym druga skóra, nie pozostawiając zbyt wielkiego pola dla wyobraźni. A już na pewno nie przypuszczała, że będzie co dzień oglądać usta, na których widok każda kobieta natychmiast zaczynała myśleć o pocałunkach. W dodatku te jego cudowne niebieskie oczy… Czemu nie są mętne, albo jeszcze lepiej, przekrwione czy kaprawe? I dlaczego, na miłość boską, w ogóle myśli o nim w ten sposób? Co się z nią dzieje?
– Jak się miewam? – powtórzyła pytanie. – Szczerze mówiąc, sama nie wiem. – Dawno nie czuła się tak rozstrojona.
Roześmiał się nie bez ironii.
– Ja też nie mam pojęcia, co o tym wszystkim sądzić, więc przynajmniej nie jest pani osamotniona. Zdaje się, że oboje ulegliśmy mylnym sądom. To dlatego nasze oczekiwania znacznie odbiegają od rzeczywistości. Cóż, pozostaje żywić nadzieję, że pośredniczka, która nas ze sobą skontaktowała, zna się na rzeczy i wiedziała, co robi. Zapraszam do stołu. Napijemy się herbaty. Mamy sporo do omówienia.
Aleksiej zaprowadził swego gościa do stołu, na którym czekał gorący samowar. Jak wszystko w tym domu, nawet naczynie do parzenia herbaty oraz porcelanowy serwis do kompletu, ociekały zbytkiem. Srebro, złoto i biel z ręcznie malowanymi błękitnymi kwiatuszkami przyciągały wzrok z daleka. Rzecz jasna wykonano je na specjalne zamówienie wyłącznie po to, żeby zademonstrować zasobność skarbca i wysoką pozycję społeczną rodziny.
Czasami zapominał, jak ważne jest w Petersburgu zachowanie właściwych pozorów. Na żadnym z europejskich dworów, a podczas swoich licznych podróży z konieczności odwiedził ich wiele, status i sojusze poszczególnych jego przedstawicieli nie zmieniały się tak często i nieprzewidywalnie, jak w Rosji. Nic dziwnego, że kobieta, która siedziała naprzeciw niego na ślicznym, ale wyjątkowo niewygodnym krześle, wzięła go za członka rodziny panującego monarchy.
Była wyraźnie podenerwowana, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Zdradzały ją dłonie, których nie potrafiła utrzymać w miejscu. Splotła je na kolanach, ale jej palce raz po raz unosiły się, żeby wygładzić rękawiczki. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to właśnie ją przysłała mu pośredniczka. Twierdziła, że znalazła idealną kandydatkę, która rozwiąże jego obecne problemy i pomoże mu powrócić do aktywnego życia. Miał już serdecznie dość przymusowej bezczynności. Poza tym pragnął jak najszybciej rozpocząć poszukiwania i odkryć prawdę.
Przyjrzał jej się uważniej i nagle pojął, w czym rzecz. Problem wcale nie polegał na tym, że powierzchowność panny Galbraith nijak się miała do jego durnych skądinąd wyobrażeń o guwernantce czy zielarce. Chodziło raczej o to, że jego nowa pracownica wyglądała jak marzenie. Kiedy na nią patrzył, potrafił myśleć wyłącznie o tym, żeby zaciągnąć ją do łóżka. Tego w każdym razie domagało się jego wyposzczone ciało. Jej włosy miały barwę ognia, nie, ogień to zbyt przyziemne porównanie, był to raczej kolor zwilgotniałych jesiennych liści, błyszczących kasztanów albo nieba o zachodzie słońca. Nie nazwałby jej piękną w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. W niczym nie przypominała powściągliwej angielskiej damy. Sprawiała za to wrażenie odrobinę nieobliczalnej i nieposkromionej. Jej zdrowa, jędrna skóra emanowała witalnością, a figura, choć nieszczególnie smukła, obiecywała niezapomniane zmysłowe rozkosze, zapewne właśnie dlatego, że była przyjemnie zaokrąglona we wszystkich właściwych miejscach. Spoglądając na tak wydatne, rumiane usta, nie mógł się nie zastanawiać, gdzie chciałby je na sobie poczuć. A te niesamowite oczy… Jaki właściwie miały odcień? Głębokiego brązu? Jasnego brązu? A może bursztynu albo złota? Tak czy owak, nie był w stanie oderwać wzroku od jej półprzymkniętych powiek. To pewnie one sprawiały, że wyobraźnia podsuwała mu obraz wymiętej pościeli i obnażonych kobiecych pośladków skąpanych w promieniach porannego słońca.
Zmełł w ustach przekleństwo. Od ucieczki Napoleona z Elby i bitwy pod Waterloo, a później przez cały okres żałoby, który zresztą niedawno zakończył, praktycznie nie widywał kobiet, ani tym bardziej z nimi nie sypiał. Ale to jeszcze nie powód, żeby rozbierać wzrokiem dziewczynę, którą zgodził się przyjąć na posadę. Nie pora na takie przyjemności. Panna Galbraith nie zjawiła się tu po to, żeby zaspokajać jego niespełnione żądze. Zamiast dumać nad tym, jak wygląda nago, powinien się upewnić, czy sprosta zadaniu, które zamierzał jej powierzyć. Wolałby rzecz jasna dalej kontemplować to pierwsze, ale cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego.
Czy zdoła zastąpić godnie Annę Orłową? Poprzednia guwernantka spędziła w tym domu wiele lat i jeśli wierzyć służbie, była wzorem cnót wszelakich, w dodatku dzieci ją uwielbiały. Nie miał okazji się przekonać, czy odwzajemniała ich uczucia, bo porzuciła swoich podopiecznych i uciekła z pałacu, nim zdążył poznać ją osobiście.
Podniósłszy imbryk, który spoczywał na szczycie samowara, niemal natychmiast upuścił go na stół i potarł odruchowo poparzone palce. Gdy ujął naczynie ponownie, tym razem przez haftowaną szmatkę, zauważył, że Allison przygląda się jego poczynaniom z niejakim zdumieniem.
– Nie słyszała pani o rosyjskim ceremoniale parzenia herbaty?
Potrząsnęła głową.
Zadowolony, że zyska w ten sposób trochę czasu, żeby zebrać myśli, przystąpił do szczegółowej demonstracji.
– To zawarka, czyli esencja mocnej czarnej herbaty. Zaparzamy ją przez co najmniej piętnaście minut. Zupełnie inaczej niż wy, Anglicy. O ile mi wiadomo, ledwie listki ucałują dno, a już zalewacie je ukropem. – Ucałują? – pomyślał z niesmakiem. Nad wyraz niefortunny dobór słów. „Dotkną”, powinien był powiedzieć „dotkną”. Nie, jeszcze gorzej. Co się z nim dzieje? „Opadną”, tak się przecież mówi.
Nalał zawarki do filiżanki swojego gościa, a potem do swojej. Mniej więcej w tej samej chwili zasyczał samowar, przypominając mu o tym, że jeszcze nie zakończył instruktażu.
– A to kipiatok, czyli wrzątek. Słodzi pani? A może życzy pani sobie plasterek cytryny?
– Nie wiedziałam, że herbatę można pić z cytryną.
– Cóż, tradycja mówi, że nie, ale u nas każdy pije ją z tym, z czym lubi. Kwestia gustu.
– W takim razie poproszę o taką, jaką zwykle podaje się u was. Skoro jestem w Rosji, powinnam nauczyć się waszych obyczajów.
Uniosła filiżankę i ostrożnie spróbowała naparu. Nie wypluła go wprawdzie, ale zmarszczyła nos i zamrugała oczami, do których napłynęły łzy.
Tłumiąc uśmiech, Aleksiej podał jej cukierniczkę.
– Mam nadzieję, że nie poczyta pan tego za impertynencję – odezwała się, wrzuciwszy do herbaty trzy kostki cukru. – Ale… chciałabym zapytać… to jest… zastanawiam się, dlaczego nie przyjęła mnie pańska żona. Zakładam, że to ona będzie nadzorować moją pracę?
– Hm, wytłumaczenie jest bardzo proste, panno Galbraith. Otóż nie jestem i nigdy nie byłem żonaty.
– Ach tak… – Zarumieniła się po czubek nosa. – Naturalnie, rozumiem – dodała pospiesznie, choć sprawiała wrażenie kompletnie zdezorientowanej.
Ulitował się i skrócił jej męki.
– Dzieci, którymi będzie się pani zajmować, nie są moje, lecz mojego brata.
Zmarszczyła brwi.
– W takim razie czemu nie rozmawiam z pańskim bratem? Albo z bratową?
– Oboje nie żyją, więc to raczej niewykonalne.
Pochłonąwszy jednym haustem zawartość filiżanki, zorientował się poniewczasie, że jego dosadne słowa zabrzmiały wyjątkowo obcesowo.
– Michaił i Elizawieta zmarli w maju tego roku, w odstępie kilku dni – dodał nieco łagodniejszym tonem, lecz nieporadna próba złagodzenia szoku doznanego przez jego rozmówczynię, okazała się kompletnym fiaskiem.
Panna Galbraith wyraźnie pobladła.
– Bardzo mi przykro. To… straszne… Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
– Dziękuję… – odparł, nie bez trudu powściągając zniecierpliwienie. Owszem, to było straszne, ale miał blisko cztery miesiące, żeby się z tym oswoić. – Okres oficjalnej żałoby mamy już jednak za sobą. – Zapewne uzna, że jest bezduszny. – Brat i ja nie byliśmy szczególnie zżyci – usiłował ratować sytuację, ale wypadło to jeszcze gorzej. Najlepiej będzie, jeśli skupi się na bieżących sprawach. – Martwią mnie przede wszystkim konsekwencje jego przedwczesnej śmierci. To właśnie w związku z nimi pani się tu znalazła.
– Konsekwencje?
Aleksiej stanął przed niemałym dylematem. Już na wstępie pojął, że powabna panna Galbraith nie wie zbyt wiele ani o jego rodzinie, ani o swoich przyszłych obowiązkach. Pośredniczka najwyraźniej nie wtajemniczyła jej w żadne bliższe szczegóły. Dziękować Bogu, Mistrzyni nie bez powodu słynęła z dyskrecji. Dzięki jej zapobiegliwości nie musiał teraz zwierzać się ze wszystkiego zupełnie obcej osobie, która ledwie przestąpiła jego próg, ani wyjaśniać, co miał na myśli, wspominając eufemistycznie o konsekwencjach. Coś jednak musiał powiedzieć i wciąż zachodził w głowę, jak wiele powinien jej zdradzić.
Na koniec uznał, że najlepiej będzie zachować ostrożność.
– Michaił powierzył mi opiekę nad dziećmi w testamencie. Nie wiem, dlaczego tak postąpił. Nigdy tego ze mną nie konsultował. Co więcej, doskonale wiedział, że kompletnie się do tego nie nadaję. Jestem ostatnią osobą, która powinna zajmować się nieletnimi. Nie mam najmniejszego zamiaru wypełniać ostatniej woli brata w nieskończoność. Gdy znajdę lepszego kandydata do sprawowania pieczy nad bratanicami i bratankiem, natychmiast zrzeknę się swojej roli, którą uznaję za tymczasową. Pani obowiązki także dobiegną wówczas końca.
– Rozumiem… Chce pan przez to powiedzieć, że nie pozostanę guwernantką zbyt długo.
– Mam nadzieję. – Na widok jej zaskoczonej miny natychmiast się poprawił. – To znaczy mam nadzieję, że to ja nie pozostanę w domu zbyt długo. Cztery miesiące temu, kiedy nadeszła wiadomość o śmierci Michaiła, przygotowywałem się do bitwy przeciwko armii Napoleona. Po Waterloo, kiedy spełniłem swoją powinność wobec ojczyzny oraz towarzyszy broni, musiałem niezwłocznie wracać do Petersburga, żeby przejąć nowe obowiązki – obowiązki, których się nie spodziewałem i o które bynajmniej nie prosiłem. Jak się pani domyśla, nie przypadło mi do gustu, że wprost z placu boju trafiłem do pokoju dziecinnego i z żołnierza zamieniłem się w niańkę.
– Tyle że teraz, po klęsce Napoleona, raczej nieprędko wróci pan na pole walki, prawda? W Europie w końcu zapanował pokój, więc siłą rzeczy będzie pan miał więcej czasu, żeby poświęcić się rodzinie.
Dieriewienko zamrugał, zaskoczony jej celną ripostą. Widać odzyskała już spokój, a przy okazji zburzyła jego własny. Trafiła w samo sedno. Podetknęła mu pod nos prawdę, o której sam jakoś nie pomyślał. Albo zwyczajnie nie chciał myśleć.
– Jestem przede wszystkim żołnierzem, panno Galbraith – oznajmił oschle. – Zawsze tak było, jest i będzie. Nie mam najmniejszego zamiaru niczego zmieniać. Istotnie, podpisanie traktatów pokojowych pozwoliło mi wrócić do Rosji i wypełnić powinności, którymi obarczył mnie brat, ale to z pewnością nie oznacza, że pragnę spędzić najbliższą przyszłość in loco parentis.
– Naturalnie, rozumiem.
Wręcz przeciwnie, niczego nie rozumie, zjeżył się Aleksiej. Uznała go za nieczułego gbura, nietrudno było to wyczytać z jej oczu. Cóż, nie będzie się przed nią tłumaczył.
– Dzieci powinny trafić pod opiekę kogoś doskonale obeznanego z obyczajami, jakie panują na carskim dworze. Idzie o to, aby przygotować je odpowiednio do życia pośród członków carskiej rodziny.
– Ja niestety nie należę do takich osób. Nie wyznaję się na dworskiej etykiecie. Jeśli oczekiwał pan, że…
– Nie, nie ma potrzeby, żeby zaprzątała pani sobie tym głowę. Poza tym dzieci są jeszcze za małe, żeby o tym myśleć, chociaż Katia…
– Katia? Wybaczy pan, ale powiedziano mi tylko, że chodzi o chłopca i dwie dziewczynki. Nie wiem, w jakim są wieku. I nie znam ich imion.
– Temu na szczęście możemy łatwo zaradzić. Ekatarina, czyli Katia, jest najstarsza, ma trzynaście lat. Elena siedem, a ich brat i spadkobierca Michaiła, Nikołaj, zdrobniale Kola, to zaledwie czterolatek. Pozna ich pani pojutrze. Posłałem ich na dwa dni do znajomych. Chciałem dać pani trochę czasu na oswojenie się z nowym miejscem. Zmiana otoczenia bywa trudna.
– Dziękuję, to bardzo miło z pańskiej strony. Zechce mi pan powiedzieć, jak dzieci zniosły utratę rodziców? To musiał być dla nich ogromny cios.
Zmarszczył brwi.
– Moim zdaniem mają się całkiem dobrze. Z drugiej strony nie spędzam z nimi zbyt wiele czasu. Jestem całkowicie pochłonięty załatwianiem interesów z pełnomocnikiem brata. Tak czy owak, są wychowywane dokładnie tak samo jak niegdyś my dwaj. W tych kwestiach niewiele się u nas zmienia. Od maleńkości mają piastunkę, która jest chłopką, jak nakazuje tradycja. Przypuszczam, że znacznie bardziej niż stratę matki i ojca przeżyły stratę madame Orłowej. Była ich guwernantką przez dobrych kilka lat i jak donosi służba, dzieciaki ją uwielbiały.
– Stratę? Boże drogi, nie chce pan chyba powiedzieć, że ona także odeszła z tego świata? Mieliście tu jakąś zarazę?
– Nie, skądże, nic z tych rzeczy. To nie choroba zabrała madame Orłową. Sama odeszła ze służby. Nagle i nieoczekiwanie na dzień przed śmiercią Michaiła.
Ally mruknęła coś pod nosem w języku, którego nigdy nie słyszał.
– Biedactwa. Dwa nieszczęścia spadły na nie dokładnie w tym samym czasie. Wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności. Wolno spytać, co skłoniło panią Orłową do porzucenia posady?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. W pałacu pracuje cała armia służby, ale z nich także nie zdołałem nic wyciągnąć. Próbowałem ją odnaleźć, jednak nawet jeśli nadal przebywa w mieście, to zapadła się pod ziemię. Możliwe, że wyjechała. Jak dotąd nie mogłem poszerzyć poszukiwań, bo nie lubię zostawiać dzieci bez odpowiedniego nadzoru. Dopiero teraz, po pani przyjeździe, będę mógł się wreszcie tym zająć. To kwestia najwyższej wagi.
– Zależy panu, żeby wróciła i przejęła opiekę nad dziećmi?
Zawahał się, bo nie chciał kłamać jej prosto w oczy.
– Nie wiem. Zanim cokolwiek postanowię, muszę ustalić, dlaczego odeszła w tak wielkim pośpiechu. – Przynajmniej w tej kwestii nie minął się z prawdą.
– Zapewniano mnie, że rosyjskie wyższe sfery posługują się angielskim i francuskim. Zapewne dlatego nie przyszło mi wcześniej do głowy, żeby zapytać o język, jakim mówią dzieci. Niestety nie znam ani słowa po rosyjsku.
– To żaden kłopot. Pani podopieczni od dziecka biorą lekcje angielskiego i francuskiego. Nie będzie pani miała problemów z porozumiewaniem się. – Katia mówiła po angielsku tak biegle, że mogła się obyć bez dalszych nauk. Panna Galbraith wkrótce sama to odkryje, ale wtedy będzie już znała prawdziwy powód swojej obecności w pałacu. Miał zamiar jej go wyjawić, ale jeszcze nie teraz. Najwyższa pora zakończyć tę osobliwą rozmowę. Nowa guwernantka zdążyła udowodnić, że jest nieprzeciętnie bystra. Tylko patrzeć, jak zacznie pytać, dlaczego sprowadził ją z drugiego końca świata, zamiast zatrudnić kogoś miejscowego. Ale na to pytanie jeszcze nie był gotów odpowiedzieć. Najpierw musiał się upewnić, że petersburska śmietanka towarzyska – siedlisko plotek i wylęgarnia intryg – weźmie zatrudnienie angielskiej nauczycielki za dobrą monetę i nie zechce roztrząsać jej obecności w domu Dieriewienków.
Pierwotnie zakładał, że przedstawi ją podczas jednego z proszonych wieczorków albo jakiegoś małego przyjęcia czy kolacji. Po zwycięstwie pod Waterloo w kraju zapanowała istna euforia, więc nie brakowało tego rodzaju wydarzeń. Traf chciał, że akurat dziś, w dniu jej przyjazdu miała się odbyć znacznie większa impreza. To będzie dla niej prawdziwy chrzest bojowy, ale był przekonany, że wyjdzie z tej próby bez szwanku. Wierzył w to nie tylko dzięki zapewnieniom pośredniczki, choć te z pewnością pomogły. Prawdę mówiąc, chodziło o samą pannę Allison Galbraith. Była opanowana i pewna siebie, spostrzegł to niemal od razu. Bardzo szybko zapanowała nad początkowym zdenerwowaniem, a w dodatku okazała się inteligentna i energiczna. Jej ognisty temperament idealnie pasował do rudych włosów. Instynkt podpowiadał mu, że miała zwyczaj walczyć o swoje racje do upadłego. Należało się tylko upewnić, że przyświecają im te same cele i że znajdą się po tej samej stronie barykady. A co do jej innych walorów… Cóż, nie mają absolutnie żadnego znaczenia, choć są bez wątpienia zachwycające i trudno je będzie ignorować…
Doszedł do wniosku, że potraktuje jej wyjątkowy urok osobisty jako dodatkową premię. Powinien mieć się na baczności, bo jej obecność nie powinna go zanadto rozpraszać, ale jakoś nie potrafił się tym martwić. Wręcz przeciwnie, pierwszy raz od czasu, gdy dostał wiadomość o śmierci Michaiła, poczuł się raźniej. Rozmowa z nią zwyczajnie podniosła go na duchu.
– Jeśli skończyła pani już pić herbatę, każę zaprowadzić panią do jej pokojów. – Zerknął na zegarek. – Ma pani trzy godziny, żeby się przygotować.
Wlepiła w niego zdezorientowany wzrok.
– Przygotować? Do czego?
– Dziś wieczorem zostanie pani przedstawiona w towarzystwie – oznajmił radośnie. – Nie spodziewałem się, że pośredniczka przyśle mi powabnego rudzielca, ale pani aparycja może zadziałać na naszą korzyść. Jutro rano całe miasto obiegnie wieść, że w pałacu Dieriewienków zamieszkała nowa guwernantka z Anglii.
[1] Franc.: głośna sprawa (przyp. tłum.).
Tytuł oryginału: From Governess to Countess
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2018
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2018 by Marguerite Kaye
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327647726