Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone
Losy dwóch młodych dziewcząt: Rebeki Sharp - sprytnej, ambitnej, pozbawionej skrupułów córki francuskiej tancerki i podrzędnego malarza, oraz Amelii Sedley - ujmującej, naiwnej panienki z dobrego domu, ukazują dowcipny i przenikliwy obraz społeczeństwa angielskiego u schyłku czasów napoleońskich. W przewrotny sposób kapryśne uwodzicielki, bezwzględne intrygantki i rozwiązłe ladacznice budzą większe zainteresowanie niż urocze, cnotliwe i szlachetne dziewczątka. Być może dlatego, że złożoność ludzkiej natury jest zawsze bardziej intrygująca niż przewidywalna prostota.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1224
I
Chiswick Mall
W słoneczny czerwcowy ranek, kiedy nasz wiek liczył nie więcej niż lat dziesięć, przed okazałą żelazną bramę pensji dla dziewcząt z dobrych domów, prowadzonej przez pannę Pinkerton, a położonej przy ulicy Mall w Chiswick, zajechała z szybkością czterech mil na godzinę ciężka kolasa familijna. Kolasę ciągnęły dwa tłuste konie w lśniącej uprzęży, na koźle zaś siedział tłusty stangret w peruce i trójgraniastym kapeluszu. Gdy ekwipaż zatrzymał się przed błyszczącym mosiężnym szyldzikiem panny Pinkerton, czarny lokaj, który drzemał obok stangreta, rozprostował kabłąkowate nogi, a kiedy pociągnął za dzwonek, co najmniej dwadzieścia głów ozdobiło wąskie okna starej, szacownej budowli z czerwonej cegły. Ba! Uważny obserwator mógłby zobaczyć nawet perkaty, czerwony nosek panny Jemimy Pinkerton sterczący nad doniczkami pelargonii w oknie prywatnego salonu pani przełożonej.
– Kareta pani Sedley, proszę siostry – oznajmiła panna Jemima. – Sambo, czarny lokaj, zadzwonił właśnie, a stangret ma nową, pąsową kamizelkę.
– Czy ukończyłaś, Jemimo, wszelkie przygotowania związane z wyjazdem panny Sedley? – zapytała starsza panna Pinkerton, majestatyczna dama, owa Semiramida Hammersmith, zaprzyjaźniona z doktorem Johnsonem i korespondentka samej pani Chapone.
– Pokojowe, proszę siostry, wstały dziś o czwartej. Kufry panny Sedley już spakowane – odrzekła panna Jemima. – Zrobiłyśmy też wiązankę kwiatów…
– Mówi się bukiet, Jemimo. To bardziej wykwintnie.
– A więc, proszę siostry, bukiet prawie taki jak stóg siana. Do sepetu Amelii włożyłam dwie flaszeczki wody goździkowej dla pani Sedley, a także przepis na tę wodę.
– Mam nadzieję, Jemimo, że nie zapomniałaś o rachunku panny Sedley. Aha! Oto kopia. Bardzo dobrze. Dziewięćdziesiąt trzy funty, cztery szylingi. Bardzo dobrze. Bądź łaskawa zaadresować: Wielmożny Pan John Sedley. Zapieczętuj też mój liścik do jego małżonki.
Dla panny Jemimy odręczny list jej siostry, panny Pinkerton, zasługiwał na szacunek nie mniejszy niż autograf monarchy. Jak wiadomo, sama pani przełożona pisywała osobiście do rodziców wychowanek tylko w przypadkach, kiedy wychowanki te opuszczały pensję albo wybierały się za mąż, i raz jeden, gdy biedna panna Birch zmarła na szkarlatynę. Panna Jemima była przekonana, że jeśli cokolwiek zdołałoby pocieszyć panią Birch po stracie córki, to chyba wymowne i pobożne arcydzieło, w którym panna Pinkerton donosiła o smutnym wydarzeniu.
W danym przypadku „bilecik” panny Pinkerton brzmiał, jak następuje:
Chiswick 15 czerwca 18.. r.
Wielce Szanowna Pani!
Po sześciu latach zwracam Jej Rodzicom Pannę Amelię Sedley jako młodą damę godną zająć stosowne miejsce w wysokich i wykwintnych kołach towarzyskich, do których słusznie przynależy. Oczywiście nie potrzebuję zapewniać Wielce Szanownej Pani, iż uważam to sobie za niewątpliwą przyjemność i prawdziwy zaszczyt. Cnót charakterystycznych dla młodych Angielek z dobrych domów oraz wykształcenia odpowiadającego jej urodzeniu i pozycji na pewno nie braknie przemiłej Pannie Sedley, której pilność i posłuszeństwo zyskały serca wychowawców, a wrodzony wdzięk i niezwykła łagodność usposobienia oczarowały wszystkie koleżanki – starsze i młodsze.
Co do muzyki, tańca, ortografii oraz wszelakich haftów i robótek niewieścich Panna Amelia spełniła najgorętsze pragnienia życzliwych jej osób. Geografia natomiast zostawia jeszcze wiele do życzenia, ponadto zaś pozwalam sobie zalecić na najbliższe trzy lata regularne stosowanie (przez cztery godziny dnia każdego) deski do prostowania pleców, bez której użycia nikt nie zdoła opanować tej wdzięcznej godności ruchów i postawy, tak nieodzownej każdej wykwintnej damie.
Pobożność i zasady moralne Panny Sedley osiągnęły niewątpliwie poziom godny zakładu naukowego, który bywał zaszczycany wizytami Wielkiego Twórcy Słownika i znajdował się pod łaskawym patronatem Pani Chapone.
Opuszczając moją szkołę, Panna Amelia Sedley uwozi ze sobą serca koleżanek oraz życzliwe względy przełożonej, która ma zaszczyt kreślić się uniżoną sługą Wielce Szanownej Pani.
Barbara Pinkerton
PS. Pannie Sedley towarzyszy panna Sharp. Uprzejmie proszę, aby jej wizyta na Russell Square nie przeciągnęła się ponad okres dziesięciodniowy, gdyż arystokratyczna rodzina, która zaangażowała pannę Sharp, życzy sobie rozpocząć korzystanie z jej usług w terminie możliwie najwcześniejszym.
Zakończywszy ową epistołę, panna Pinkerton napisała imię i nazwisko panny Sedley oraz swoje własne na karcie tytułowej Słownika Johnsona, którym to wybitnym dziełem obdarzała z reguły rozstające się z jej pensją wychowanki. Na okładce książki przylepiony był karton z kopią „Kilku słów do Młodej Damy opuszczającej pensję panny Pinkerton przy ulicy Mail w Chiswick – pióra nieodżałowanej pamięci Wielebnego Doktora Samuela Johnsona”. Prawdę rzekłszy, panna Pinkerton miała ustawicznie na ustach nazwisko autora Słownika, jako że jedynej jego wizycie zawdzięczała reputację i majątek.
Otrzymawszy od starszej siostry rozkaz wydobycia Słownika ze schowka, panna Jemima przyniosła dwa egzemplarze, kiedy zaś majestatyczna dama opatrzyła autografem pierwszy, Jemima z niewyraźną i zalęknioną miną podsunęła jej drugi.
– Dla kogóż to, Jemimo? – zapytała panna Pinkerton tonem mrożącego chłodu.
Potulna niewiasta odwróciła się plecami do panny Pinkerton i zadrżała, a gorący rumieniec oblał jej zwiędłą twarz i szyję.
– Dla Becky Sharp, proszę siostry – bąknęła. – Dla Becky Sharp. Przecież i ona wyjeżdża.
– Jemimo! – zawołała majestatycznie dama takim tonem, jak gdyby to imię wypisywała dużymi drukowanymi literami. – Jemimo! Czy postradałaś zmysły? Odłóż egzemplarz do schowka i na przyszłość nie pozwalaj sobie, proszę, na tego rodzaju wybryki.
– Proszę siostry, to kosztuje tylko dwa szylingi i dziewięć pensów, a biedna Becky będzie okropnie zawiedziona, jak nic nie dostanie.
– Proszę mi zaraz przysłać pannę Sedley – zakomenderowała przełożona, a jej siostra, nie odważywszy się powiedzieć już ni słowa, wyszła drobnym kroczkiem z salonu, bardzo zmartwiona i zdenerwowana.
Cóż, panna Sedley była córką zamożnego londyńskiego kupca, a Becky Sharp bezpłatną praktykantką, a zatem (zdaniem panny Pinkerton) dość już dostała i stanowczo mogła się obejść bez zaszczytnego obdarowania Słownikiem na pożegnanie.
Na ogół biorąc, podobne listy właścicieli żeńskich i męskich zakładów naukowych zasługują na wiarę nie bardziej niż cmentarne epitafia. Zdarza się jednak niekiedy, iż osoba, co pożegnała nasz padół, miała zalety charakteru i chrześcijańskie cnoty uwiecznione nad jej kośćmi kamieniarskim dłutem. Mógł to naprawdę być dobry ojciec, mąż czy syn lub dobra matka, żona albo córka – i rodzina pogrążona w rzeczywiście nieutulonym żalu mogła szczerze opłakiwać nieboszczyka lub nieboszczkę. Podobnie w szkołach wychowanek lub wychowanka może czasami zarobić rzetelnie na pochwały szafowane tak hojnie przez bezinteresownych preceptorów. Otóż Amelia Sedley należała do panienek szczególnego pokroju, nie tylko bowiem zasługiwała w pełni na wyrazy uznania zamieszczone w liście przełożonej, lecz zdobiły ją ponadto liczne, pełne uroku cechy, których majestatyczna Minerwa nie potrafiła dostrzec ze względu na znaczne różnice wieku i pozycji.
Otóż panna Sedley nie tylko śpiewała niczym skowronek albo pani Billington, nie tylko tańczyła niczym Hillisberg albo Parisot, nie tylko haftowała przepięknie, a z ortografią radziła sobie nie gorzej niż sam Słownik. Miała także tkliwe, zacne, radosne, szlachetne serduszko i dzięki niemu zyskiwała miłość każdego, kto się do niej zbliżył – od samej surowej Minerwy do zahukanej dziewki kredensowej czy jednookiej sprzedawczyni ciastek, której raz w tygodniu zezwalano je dostarczać młodym damom z renomowanej pensji. Pośród dwudziestu czterech tych młodych dam panna Sedley liczyła co najmniej dwanaście najbliższych przyjaciółek od serca. Nawet zazdrosna panna Briggs nigdy się o niej uszczypliwie nie wyrażała. Wyniosła i kostyczna panna Saltire (wnuczka lorda Dextera) przyznawała łaskawie, że Amelia ma piękną figurę. Panna Swartz pochodząca z St Kitt, bardzo bogata Mulatka o wełnistych włosach, tak rozszlochała się w dniu odjazdu przyjaciółki, że trzeba było wezwać doktora Flossa i solami trzeźwiącymi z lekka odurzyć biedaczkę. Spokojna godność cechowała oczywiście zachowanie panny Pinkerton, damy na eksponowanym stanowisku i obdarzonej wypróbowanymi cnotami, ale panna Jemima pochlipywała od czasu do czasu na myśl o rozstaniu z faworytką i gdyby nie strach przed siostrą, dostałaby zapewne ataku histerycznego, jak bogaczka z St Kitt, która płaciła podwójnie za naukę i pensjonat. Ale na tak zbytkowne objawy żalu mogą sobie pozwolić jedynie pensjonarki zasiadające przy stole pani przełożonej. Tymczasem biedna Jemima miała na głowie rachunki, pranie, wszelkie reperacje, desery, srebra stołowe, porcelanę i ustawiczne dozorowanie służby. Czy warto wszakże mówić o pannie Jemimie? Czytelnik nie usłyszy o niej zapewne do dnia Sądu Ostatecznego i kiedy zostawi ją za ażurową żelazną bramą pensji przy ulicy Mail, ona i jej złowroga siostra nigdy już nie przekroczą granic szczupłego światka naszej opowieści.
Ponieważ jednak z Amelią będziemy mieć do czynienia długo i często, wypada wspomnieć w zaraniu znajomości, że jest to przemiła i urocza osóbka. Wiadomość, iż czeka nas ustawiczne towarzystwo istoty niewinnej i poczciwej, może niewątpliwie dodać otuchy zarówno w życiu, jak i przy czytaniu powieści, gdyż życie i literatura (zwłaszcza ta ostatnia) obfitują na ogół w czarne charaktery najpodlejszego gatunku. Amelia Sedley nie będzie heroiną romansu, nie ma więc potrzeby opisywać jej wdzięków. Obawiam się nawet, że jej nosek jest zbyt krótki, a policzki o wiele za czerstwe i pucołowate – zwłaszcza dla heroiny romansu. Atoli jej przyjemna twarz promieniuje zdrową cerą, świeże usta ujmującym uśmiechem, a piękne oczy radością i niezłośliwym humorem, jeżeli oczywiście nie przepełniają ich łzy, co, niestety, zdarza się nader często. Bo niemądra panienka ma zwyczaj płakać nad zdechłym kanarkiem albo nad myszką pochwyconą przez zwinnego kota, albo nad smutnym zakończeniem najgłupszej nawet powieści. A jeśliby się znalazł ktoś dość bezwzględny, by odezwać się do niej szorstko… no to miałby się z pyszna! Nawet panna Pinkerton – dama wymagająca i podobna antycznym boginiom – przestała łajać Amelię. Spróbowała to zrobić raz jeden i chociaż na wrażliwości uczuć znała się nie lepiej niż na algebrze, nakazała nauczycielkom i metrom, by pannę Sedley traktowali szczególnie wyrozumiale, ponieważ wszelka surowość rani boleśnie tę delikatną młodą damę.
Jako się rzekło, Amelia miała zwyczaj albo śmiać się, albo płakać, kiedy więc wreszcie nadszedł dzień odjazdu, stanęła wobec trudnego wyboru. Cieszyła się serdecznie, iż wraca do domu, zarazem jednak cierpiała dotkliwie z racji rozstania z pensją. Od trzech dni mała Laura Martin, sierota, dreptała za nią nieustannie niby wierny piesek. Amelia musiała ofiarować i przyjąć przynajmniej czternaście prezentów, złożyć przynajmniej czternaście uroczystych przyrzeczeń, że będzie pisywać co tydzień.
– Listy do mnie możesz przesyłać pod adresem mojego dziadunia, hrabiego Dextera – powiedziała panna Saltire (nawiasem mówiąc, młoda dama aż nazbyt skromnie ubrana).
– Nie martw się, ile wydam na porto! Wszystko jedno! Droga, najdroższa! Pisuj codziennie! – wołała raz po raz wełnistogłowa panna Swartz, osóbka popędliwa, lecz uczuciowa i hojna.
Mała Laura Martin, sierota, która zaczynała właśnie uczyć się pisania rondem, ujęła rękę starszej koleżanki i nieśmiało spoglądając jej w oczy, szepnęła:
– Amelio, czy pozwolisz, że w listach będę cię nazywać mateczką?
Jestem przekonany, że Jones, który otworzy tę książkę w swoim klubie, uzna wyżej przytoczone szczegóły za idiotyczne, trywialne, dziecięco naiwne i okrutnie sentymentalne. Widzę nawet, jak ów Jones (nieco zaczerwieniony po zjedzeniu łopatki baraniej i wypiciu pół butelki wina) wydobywa ołówek, podkreśla wyrazy „idiotyczne, trywialne”, następnie zaś dodaje jako własne zdanie: „całkiem słusznie”. Cóż, Jones – osobnik wyższy, o nieprzeciętnym umyśle – uznaje w życiu i powieści tylko to, co wielkie i bohaterskie. Niechaj więc lepiej z góry otrzyma przestrogę i zainteresowanie zwróci w inną stronę.
Ale do rzeczy! Kwiaty, upominki, kufry i pudła na kapelusze panny Sedley znalazły się we wnętrzu i na dachu kolasy, a ich śladem powędrowała bardzo mała i bardzo stara walizka z wołowej skóry opatrzona starannie przymocowanym biletem wizytowym panny Sharp. Sambo z ironicznym uśmiechem podał ów bagaż stangretowi, stangret zaś z odpowiednio drwiącą miną ulokował go w stosownym miejscu. Nadeszła chwila rozstania, którego gorycz znacznie złagodziła podniosła oracja wygłoszona do wychowanki przez pannę Pinkerton. Przemówienie to nie natchnęło wprawdzie Amelii duchem filozoficznego spokoju, było jednak nieporównanie nudne, napuszone i rozwlekłe, a że uczennica nie otrząsnęła się jeszcze ze strachu przed majestatyczną damą, nie ważyła się w jej obecności dać upustu czysto osobistym wzruszeniom. Podobnie jak przy uroczystych okazjach odwiedzin rodzicielskich, podano w salonie butelkę wina i kruche ciasteczka, a po tym skromnym poczęstunku panna Sedley mogła swobodnie odjechać.
– Idź na górę, Becky. Pożegnaj pannę Pinkerton – doradziła poczciwa Jemima młodej osóbce, która nie zwracając niczyjej uwagi, schodziła po schodach z małą torbą podróżną w ręku.
– Trzeba będzie – odparła zagadnięta ze spokojem, który wydawał się dziwny nawet dla siostry samej pani przełożonej.
Kiedy panna Jemima zastukała do drzwi i otrzymała pozwolenie wejścia, Becky wkroczyła do salonu pewnym krokiem i wyrzekła po francusku głośno i z nienagannym akcentem:
– Mademoiselle, je viens vous faire mes adieux1.
Panna Pinkerton nie rozumiała po francusku, rządziła jedynie tymi, którzy znali ów język. Przygryzła więc wargi, zadarła dumnie w górę rzymski nos i dostojną głowę przystrojoną nader okazałym turbanem i odpowiedziała:
– Panno Sharp, życzę powodzenia.
Z tymi słowy machnęła ręką, aby przy okazji zwykłego gestu pożegnania dać Becky sposobność uściśnięcia jednego ze swoich palców, specjalnie w tym celu wysuniętego. Ale panna Sharp nie skorzystała ze sposobności, lecz skrzyżowała ramiona na piersi i z lodowatym uśmiechem złożyła ukłon, który Semiramida z Hammersmith pokwitowała dostojnym a gniewnym ruchem turbana. Oczywiście było to podjazdowe starcie między damą młodą i starą, w którym ta ostatnia doznała porażki.
– Niechaj cię Bóg ma w swojej pieczy, drogie dziecię – rzekła, ściskając Amelię i nad jej ramieniem mierząc zabójczym spojrzeniem pannę Sharp.
– Chodź ze mną, Becky – szepnęła panna Jemima i spiesznie wyprowadziła z salonu młodą osobę, za którą drzwi salonu zamknęły się raz na zawsze.
Potem nastąpiło burzliwe pożegnanie w sieni i przed domem. Brała w nim udział cała służba i wszystkie najlepsze przyjaciółki, i wszystkie inne młode damy, i nawet przybyły w danym momencie metr tańca. Uścisków, pocałunków, okrzyków, wybuchów płaczu i histerycznego wycia dobywającego się z pokoju panny Swartz (pensjonarki zasiadającej u stołu pani przełożonej) nie zdoła opisać żadne pióro i żadne tkliwe serce nie potrafi znieść spokojnie. Ale zawierucha minęła wreszcie i nastąpiło ostateczne rozstanie – to znaczy Amelia Sedley rozstała się z przyjaciółkami. Panna Sharp od kilku minut siedziała już skromnie w kolasie i z racji jej odjazdu nikt nie zalewał się łzami.
Sambo – właściciel pary kabłąkowatych nóg – zatrzasnął już drzwiczki pojazdu za płaczącą jaśnie panienką i zwinnie wspiął się na kozioł, gdy panna Jemima z paczką w ręku podbiegła żywo do otwartej bramy.
– Stój, stój! – zawołała i zatrzymawszy się koło kolasy, dodała ciszej: – Droga Amelio, oto parę kanapek. Możesz być głodna w podróży. A dla ciebie, Becky… panno Sharp… książka, którą moja siostra… albo raczej ja… Wiesz już, to Słownik Johnsona. Nie możesz przecież odjechać bez upominku. No, do widzenia… Żegnaj. Jazda, stangrecie! Niech was obie Bóg błogosławi!
Zacna niewiasta, drżąc ze wzruszenia, uciekła do ogrodu. Lecz co się stało? W chwili gdy konie ruszały, panna Sharp wychyliła bladą twarz z okna kolasy i rzuciła, naprawdę rzuciła książkę w kierunku bramy!
Panna Jemima omal nie zemdlała z przerażenia.
– Jak żyję, nie widziałam… – wyjąkała. – Co za niebywała… – Wzburzenie nie pozwoliło jej dokończyć ani jednego, ani drugiego z rozpoczętych zdań.
Kolasa odjeżdża szparko. Z trzaskiem zamyka się żelazna brama. Dzwonek wzywa na lekcję tańca.
Świat staje otworem przed dwoma panienkami, my zaś żegnamy na dobre Chiswick.
II
W którym panna Sharp i panna Sedley sposobią się do batalii
Kiedy panna Sharp spełniała opisany w poprzednim rozdziale czyn bohaterski i rzuciwszy Słownik na brukowaną ścieżkę, patrzyła, jak padał u stóp zdumionej panny Jemimy, z jej twarzy zniknął wyraz zaciętej nienawiści, pojawił się natomiast prawie równie nieprzyjemny uśmiech. Młoda dama cofnęła się w głąb kolasy, zasiadła wygodnie i wielce widać kontenta z siebie rzekła:
– Słownik załatwiony. No i, chwała Bogu, wydostałam się z Chiswick.
Amelia była niemal równie zgorszona jak siostra pani przełożonej, należy jednak pamiętać, że szkołę opuściła zaledwie przed minutą, a zbyt to krótki okres, by zatrzeć sześcioletnie wrażenia. Ba! U niektórych osób strach poczęty w młodości trwa do końca życia. Na przykład mój znajomy – pan liczący sobie lat sześćdziesiąt osiem – powiedział mi pewnego ranka przy śniadaniu: „Śniło mi się, że brałem w skórę od doktora Raine’a”. Twarz miał przy tym wzburzoną, gdyż w ciągu tej nocy wyobraźnia cofnęła go o pięćdziesiąt pięć lat. W głębi serca bał się doktora Raine’a i jego rózgi tak samo, gdy miał lat sześćdziesiąt osiem, jak niegdyś jako trzynastoletni urwis. Gdyby nawet w wieku lat sześćdziesięciu ośmiu ujrzał swojego wychowawcę w całej okazałości i uzbrojonego w wielką rózgę, gdyby usłyszał sakramentalne: „Spuść spodnie, chłopcze!”, wówczas… Zresztą, mniejsza o to! Tak czy inaczej, panna Sedley była wstrząśnięta rażącym objawem niesubordynacji.
– Jak mogłaś, Rebecco? – odezwała się po długiej pauzie.
– Myślisz, że panna Pinkerton wyłoni się ze swej jaskini, zawróci mnie i każe pójść do kozy? – roześmiała się panna Sharp.
– Nie… Ale…
– Nie cierpię tego domu – ciągnęła zbuntowana panna, ulegając coraz gwałtowniejszej złości. – Mam nadzieję, że nie zobaczę go póki życia. Niechby się zapadł na dno Tamizy! A gdyby panna Pinkerton też się tam dostała, nie zrobiłabym nic, absolutnie nic, aby ją wyciągnąć. Możesz być pewna! Ach, cóż by to była za frajda patrzeć, jak się ta jędza pławi ze swoim turbanem, trenem i wszystkim! Cha, cha, cha! Jej nos sterczałby nad wodą niczym dziób łódki!
– Daj spokój! – obruszyła się panna Sedley.
– Dlaczego? Czy twój czarny fagas narobi plotek? – wybuchnęła śmiechem zirytowana młoda dama. – Wolna droga! Niech wróci. Niech powie pannie Pinkerton, że nienawidzę jej z całej duszy. Chciałabym, żeby wrócił. Chciałabym znaleźć okazję, żeby dowieść swojej nienawiści. Rozumiesz? Przez dwa lata spotykały mnie same zniewagi i obelgi. Byłam traktowana gorzej niż ostatnia pomywaczka kuchenna. Nigdy nie miałam przyjaciółek i od nikogo, prócz ciebie, Amelio, nie słyszałam dobrego słowa. Musiałam opiekować się smarkatymi z niższych klas i ze starszymi panienkami gadać po francusku, aż zbrzydł mi wreszcie język macierzysty. Jedną miałam satysfakcję: rozmówki francuskie z panną Pinkerton! To była kapitalna zabawa. Jędza nie rozumie ni słowa, a jest zbyt dumna, by się do tego przyznać. Myślę, że to jeden z powodów, dla których chętnie się mnie pozbyła. Hura! Dziękuję Bogu za swoją ojczyznę. Vive la France! Vive l’Empereur! Vive Bonaparte!
– Ach, Rebecco! Wstyd! Doprawdy wstyd! – zawołała panna Sedley, gdyż jej przyjaciółka wyrzekła potworne bluźnierstwo. W owe lata w Anglii okrzyk: „Niech żyje Bonaparte!” był chyba gorszy niż: „Niech żyje Lucyper!” – Jak możesz, jak śmiesz wyrażać tak grzeszne, mściwe myśli?
– Cóż, zemsta może być grzeszna, ale w gruncie rzeczy jest zupełnie naturalna. Daleko mi do anioła!
Ostatnie zdanie panny Sharp zawierało bezsprzecznie znaczną dozę prawdy. Młodej damie daleko było do anioła. W ciągu przytoczonej rozmowy dwukrotnie dziękowała Bogu, lecz po raz pierwszy z racji uwolnienia się od niemiłej sobie osoby, a po raz wtóry dlatego, że miała możność poniżenia czy zawstydzenia nieprzyjaciółki. Oba te motywy nie stanowią wyrazu chrześcijańskich uczuć i są raczej sprzeczne z obyczajami niewiast o miłym i łagodnym charakterze. Tak! Becky Sharp nie była łagodna ani miła. Młoda mizantropka zwykła twierdzić, że świat źle się z nią obszedł, a nie ulega wątpliwości, że ludzie surowo przez cały świat traktowani na los taki w pełni zasługują. Świat to zwierciadło ukazujące każdemu odbicie jego własnej twarzy. Zrób nadąsaną minę, a świat odpowie ci posępnym, nieżyczliwym wzrokiem. Śmiej się do niego i z nim razem, a okaże się przyjemnym, wesołym kompanem. Młodzież ma wolną wolę i swobodny wybór! Jeżeli nawet świat traktował po macoszemu pannę Sharp, to i panna Sharp nie przysłużyła się nigdy i nikomu żadnym dobrym uczynkiem, nie mogła więc wymagać, by wszystkie młode damy pobierające nauki w Chiswick były równie delikatne i subtelne jak nasza bohaterka, by miały anielski charakter Amelii i na jej wzór starały się uśmiechem i dobrym słowem łagodzić niechęć Rebeki Sharp wobec rodzaju ludzkiego. Dla tych właśnie powodów i dla takich przymiotów charakteru wybraliśmy pannę Sedley na bohaterkę powieści, gdyż w odmiennym przypadku nic nie mogłoby nam przeszkodzić w postawieniu na jej miejscu panny Swartz albo Crump, albo Hopkins.
Ojciec Rebeki był malarzem i w swoim czasie nauczycielem rysunków w szkole panny Pinkerton. Człowiek inteligentny i przyjemny kompan, żywił niechęć do gruntownych studiów i obok skłonności do popadania w długi miał wybitne zamiłowanie do knajpy. Po pijanemu bijał żonę i córkę, a następnego dnia rano cierpiał na migrenę, urągał więc ludzkości, zapoznającej jego geniusz, oraz z wrodzoną inteligencją i często z zupełną słusznością lżył tych durni, kolegów po pędzlu. Na utrzymanie zarabiał z niesłychanym trudem, że zaś w kawalerskich czasach winien był pieniądze wszystkim w promieniu mili od Soho (gdzie zamieszkiwał), przyszło mu na myśl, iż polepszy swoją sytuację, żeniąc się z młodą Francuzką, która pracowała jako operowa statystka. Panna Rebecca Sharp nie mówiła nigdy o skromnym zawodzie swojej rodzicielki, lecz twierdziła, że ród Entrechat zajmował poczesne miejsce wśród gaskońskiej szlachty, i była bardzo dumna z takiego pochodzenia. I – rzecz szczególna – im bardziej młoda dama posuwała się w latach, tym więcej jej przodkowie po kądzieli zyskiwali majątku i splendorów.
Statystka operowa zdobyła gdzieś jakie takie wykształcenie, toteż jej córka mówiła po francusku biegle, z czysto paryskim akcentem i dzięki tej rzadkiej w owe lata umiejętności znalazła miejsce u wymagającej panny Pinkerton. Matkę pochowała wcześnie, a ojciec, utraciwszy wszelką nadzieję na odzyskanie zdrowia, po trzecim ataku delirium tremens napisał do panny Pinkerton męski i patetyczny list i opiece jej polecił osierocone dziecię. Dokonawszy tego dzieła, wyzionął ducha i po kłótni dwóch komorników nad zwłokami został złożony do grobu.
Panna Sharp liczyła siedemnaście lat, kiedy przybyła do Chiswick jako uboga pensjonarka. Jak nam już wiadomo, obowiązkiem jej była konwersacja francuska, w zamian za co korzystała z mieszkania i wyżywienia, otrzymywała kilka gwinei rocznie oraz miała prawo zbierać okruchy wiedzy szafowane przez profesorów wykładających w szkole panny Pinkerton.
Rebecca była drobna, szczupła, blada, jasnowłosa i oczy miała zazwyczaj skromnie spuszczone. Kiedy jednak uniosła je i otworzyła szeroko, były bardzo duże, dziwne i niepokojące – tak niepokojące, że spojrzenia ich, wystrzeliwane przez całą długość kościoła w Chiswick (od ławki szkolnej do pulpitu kaznodziei), przeszyły na wskroś serce przybyłego prosto z Oksfordu wielebnego Crispa, wikarego przy proboszczu Chiswick, wielebnym Flowerdew. Ów młody człowiek, przedstawiony w swoim czasie przez mamusię pannie Pinkerton, bywał niekiedy na herbatce w szkole przy ulicy Mail, kiedy więc zakochał się w pannie Sharp, prawie się jej oświadczył w nieśmiałym liściku, który miał być doręczony przez jednooką handlarkę słodyczy, na nieszczęście jednak został przejęty. Pani Crisp wezwana nagląco z Buxton wywiozła z Chiswick najdroższego chłopca, lecz serce panny Pinkerton trzepotało niespokojnie na samą myśl, iż choćby takiej miary uwodziciel trafił do jej gołębnika. Cnotliwa panna przepędziłaby niebezpieczną pupilkę, gdyby nie czuła się wobec niej zobowiązana, ale nie mogła uwierzyć solennym zapewnieniom, że panna Sharp nie zamieniła słowa z wikarym, nie licząc dwóch okazji, gdy ten ostatni składał wizyty pannie Pinkerton.
W porównaniu z niejedną wysoką i tęgą pensjonarką z zakładu naukowego panny Pinkerton, Rebecca Sharp wyglądała jak małe dziecko. Posiadała jednak żałosną mądrość nędzy. Wielu komorników potrafiła przegnać chytrze i odpędzić od drzwi swojego ojca. Wielu kupców potrafiła wprowadzić w dobry humor, ugłaskać i skłonić do udzielenia kredytu wystarczającego na jeden więcej posiłek. Często siadywała u boku ojca (który pysznił się inteligencją i dowcipem córki) i słuchała rozmów jego rozpasanych przyjaciół – rozmów bardzo nieodpowiednich dla panieńskiego ucha. Ale Becky nigdy nie była panienką. Sama zwykła mawiać, że w dziewiątym roku życia czuła się dojrzałą kobietą. Ach, czemuż panna Pinkerton wpuściła do swojej klatki tak niebezpiecznego ptaszka?
Zagadkę tę nietrudno wyjaśnić. Panna Pinkerton była przekonana, że ma do czynienia z najskromniejszą pod słońcem dziewczyną, gdyż Rebecca potrafiła wybornie grać rolę naiwnej, kiedy ojciec przyprowadzał ją do szkoły w Chiswick. Wystarczy powiedzieć, że na rok przed jej przyjęciem do zakładu, kiedy panna Sharp liczyła szesnaście lat, pani przełożona uroczyście i z krótką mówką okolicznościową podarowała jej lalkę – nawiasem mówiąc, skonfiskowaną pannie Swindle, która niańczyła faworytkę podczas lekcji! Ojciec i córka pękali ze śmiechu, wracając pieszo z przyjęcia wydanego w szkole z okazji rozdawania nagród, a uświetnionego obecnością wszystkich profesorów. Jakże wściekałaby się panna Pinkerton, gdyby mogła zobaczyć własną karykaturę uczynioną później z lalki przez tę małą komediantkę Becky! Młoda osóbka chętnie prowadziła dialogi ze swoim dziełem, czym wielce bawiła mieszkańców Newman Street, Gerard Street i innych uliczek w dzielnicy malarzy. Młodzi artyści, przychodząc na dżin z wodą do siedziby swojego starszego kolegi – jowialnego i dowcipnego lenia, pana Sharpa – zwykli pytać Rebeccę, czy panna Pinkerton jest w domu. Biedacy znali tę damę nie gorzej niż pana Lawrence’a2 lub Benjamina Westa3, prezesa Akademii Królewskiej.
Pewnego razu Becky miała zaszczyt spędzić kilka dni w Chiswick i z tej wizyty przywiozła drugą lalkę, którą nazwała Jemimą i na swój sposób upodobniła do siostry pani przełożonej. Wprawdzie zacna niewiasta przyrządzała galaretki owocowe i piekła ciastka, które dawała pannie Sharp w ilościach wystarczających dla trójki łakomych dzieci, a na pożegnanie wręczyła jej aż siedem szylingów, lecz swawolna dziewczyna miała więcej poczucia komizmu niż wdzięczności i pannę Jemimę parodiowała równie bezlitośnie jak jej siostrę.
Potem przyszła katastrofa. Becky została sprowadzona do Chiswick i szkoła stała się jej domem. Dławiła ją bezduszna rutyna tego zakładu, nieznośnie dręczyły modlitwy, posiłki, lekcje, spacery odbywane zgodnie z ustalonym raz na zawsze rytuałem. Biedna dziewczyna tęskniła tak bardzo do swobody i nędzy obskurnej pracowni w Soho, że wszyscy, nie wyłączając jej samej, uwierzyli, iż pożera ją rozpacz po stracie ojca. Zajmowała małą izdebkę na poddaszu i służące słyszały nieraz w nocy, że chodzi tam z kąta w kąt i szlocha. Ale Becky płakała ze złości, nie z żalu. Prawdę mówiąc, nie była obłudna, póki samotność nie nauczyła jej sztuki udawania. Nigdy dotychczas nie przebywała w towarzystwie kobiet, a jej ojciec, choć nicpoń, był człowiekiem utalentowanym i rozmowy z nim były tysiąc razy ciekawsze niż paplanina tego rodzaju osób płci żeńskiej, z jakimi panna Sharp zetknęła się ostatnio. Nudziła ją zarówno pompatyczna próżność pani przełożonej czy idiotyczna pogoda ducha jej siostry, jak lodowata poprawność guwernantek albo głupie plotki i świństewka starszych pensjonarek. Biedaczka nie posiadała tkliwego, macierzyńskiego serca, nie mógł więc ułagodzić jej i pojednać z życiem szczebiot najmłodszych pensjonarek, tak często powierzanych jej opiece. W szkole spędziła dwa lata, lecz ani jedna z małych dziewczynek nie zmartwiła się w dniu jej odjazdu. Dopiero pod koniec pobytu w Chiswick Becky przywiązała się do dobrej, obdarzonej gołębim sercem Amelii Sedley. Któż jednak potrafiłby nie przywiązać się do Amelii?
Szczęście czy też przywileje będące udziałem panienek z jej otoczenia sprawiały Rebece nieznośne męki zazdrości.
– Ale ta się nadyma i zadziera nosa! Dlaczego? Bo ma dziadka hrabiego! – mawiała o jednej z pensjonarek. „Wszystkie głupie gęsi płaszczą się i umizgają do tej Kreolki albo raczej do jej stu tysięcy funtów! Ja jestem tysiąc razy mądrzejsza i bardziej ujmująca mimo wszystkich jej bogactw. Jestem równie dobrze wychowana jak wnuczka hrabiego mimo całego jej arystokratycznego pochodzenia. A przecież ludzie mijają mnie tutaj, jak gdybym była powietrzem. Dawniej, u ojca, inaczej to wyglądało. Niejeden mężczyzna rezygnował chętnie z balu lub wesołej zabawy po to, by ze mną spędzić wieczór”.
Tak czy inaczej, Rebecca postanowiła wyzwolić się z więzienia i snując po raz pierwszy świadome plany na przyszłość, zaczęła samodzielnie zmierzać do celu.
Pilnie korzystała z nadarzającej się okazji nabywania wiedzy, a że była muzykalna i biegle mówiła po francusku, szybko przebrnęła skromny zakres nauk potrzebny, ówczesnym zdaniem, damom z towarzystwa. Grę na fortepianie ćwiczyła wytrwale i pewnego dnia, gdy pensjonarki udały się na przechadzkę, ona zaś została w domu, Minerwa podsłuchała jej nader poprawne wykonanie jakiegoś utworu i pomyślała rozsądnie, że mogłaby oszczędzić wydatku na nauczycielkę muzyki dla młodszych wychowanek. Wobec tego oznajmiła pannie Sharp, iż w przyszłości ona będzie udzielać lekcji małym dziewczynkom. Ku nieopisanemu zdumieniu dostojnej pani przełożonej śmiała dziewczyna odmówiła.
– Jestem tu po to, żeby rozmawiać z dziećmi po francusku, nie by uczyć muzyki – wybuchnęła gwałtownie. – Na mnie nie zaoszczędzi pani pieniędzy. Proszę mi płacić, a będę dawać lekcje.
Minerwa musiała ustąpić i oczywiście znienawidziła Becky od tej pory.
– Od trzydziestu pięciu lat – odrzekła nie bez znacznej dozy słuszności – nie spotkałam nikogo, kto ważyłby się kwestionować mój autorytet w moim domu. Na własnym łonie wyhodowałam żmiję.
– Żmiję! Dobre sobie! – zawołała Becky, a starsza dama zdziwiła się tak bardzo, że omal nie zemdlała. – Przyjęła mnie pani tylko dlatego, że mogłam się przydać. Między nami nie ma mowy o wdzięczności. Nie cierpię tego domu. Pragnę się stąd wydostać. Nie będę robić nic, co nie należy do moich obowiązków.
Daremnie majestatyczna dama pytała Becky, czy zdaje sobie sprawę, iż rozmawia z panną Pinkerton. Krnąbrna dziewczyna roześmiała się jej w nos tak bezczelnie i drwiąco, że pani przełożonej groził atak histeryczny.
– Może mi pani dać jakąś okrągłą sumkę i raz na zawsze odczepić się ode mnie – powiedziała Becky. – Albo jeżeli pani woli, proszę mi znaleźć dobre miejsce guwernantki w arystokratycznym domu. To nic trudnego, jeśli tylko pani zechce.
Do takiego rozwiązania panna Sharp powracała wytrwale we wszystkich późniejszych sporach.
– Niech mi pani znajdzie posadę – mówiła. – Nienawidzimy się wzajemnie, a ja gotowa jestem odejść w każdej chwili.
Szacowna panna Pinkerton miała rzymski nos, turban, wzrost grenadiera i od dawna przywykła do nieograniczonej władzy udzielnej księżnej. Ale charakterem i siłą woli nie dorównywała swojej wychowance i prowadząc walkę, daremnie próbowała przejąć ją grozą i poskromić. Pewnego razu zaczęła strofować ją publicznie, lecz Rebecca zastosowała wówczas wspomnianą już metodę odpowiadania po francusku, czym z kretesem pognębiła starszą damę. Dla utrzymania powagi we własnej szkole należało pozbyć się rebelianta, potwora, węża, zarzewia buntu, ponieważ zaś Minerwa usłyszała właśnie, że niejaki sir Pitt Crawley szuka guwernantki, bez skrupułów zarekomendowała pannę Sharp, choć ta ostatnia była zarzewiem buntu i wężem.
Bez wątpienia – rozumowała – nie mogę jej zarzucić nic, z wyjątkiem postępowania wobec mojej osoby. Muszę też przyznać, że jej wykształcenie i uzdolnienia kwalifikują ją wysoko, bardzo wysoko. Tak! Panna Sharp ma głowę nie od parady i przynajmniej pod tym względem zrobi dobrą renomę systemowi naukowemu stosowanemu w moim zakładzie.
W taki sposób pani przełożona pogodziła rekomendację z własnym sumieniem, umowa z Becky została rozwiązana i młoda osóbka odzyskała wymarzoną wolność dzięki batalii, która trwała kilka miesięcy, chociaż została tutaj opisana w niewielu zdaniach. W tym czasie panna Sedley kończyła siedemnasty rok życia i miała opuścić szkołę, że zaś przyjaźniła się z Becky (Pod tym jednym względem – myślała Minerwa – wychowawczyni może być niezadowolona z postępowania poczciwej Amelii), uprosiła przyjaciółkę, by przed objęciem stanowiska guwernantki w arystokratycznej rodzinie spędziła tydzień w jej domu.
Dzięki takiemu zbiegowi okoliczności panienki jednocześnie wchodziły w świat. Dla Amelii był to świat nowy, olśniewający, spowity we wszystkie wdzięki świeżości. Dla Rebeki krył, być może, mniej zagadek, jeżeli bowiem wyznać całą prawdę o sprawie z wielebnym Crispem, wypada wspomnieć, że handlarka słodyczy szepnęła komuś, a ten ktoś powtórzył komuś innemu, iż nie wszystko, co się tyczy panny Sharp i wielebnego Crispa, przeniknęło do publicznej wiadomości, gdyż jego list nie stanowił początku, lecz ciąg dalszy i był odpowiedzią. Ale któż rozezna całą prawdę w takich sprawach? Tak czy inaczej, Rebecca nie wchodziła może w świat po raz pierwszy, lecz w każdym razie wchodziła weń od nowa.
Zanim panienki przejechały rogatkę kensingtońską, panna Sedley nie zapomniała wprawdzie o przyjaciółkach, lecz zdążyła już osuszyć oczy, a jakiś młody oficer gwardii, który mijając konno karetę, wypatrzył w niej panienkę i powiedział głośno: „Piekielnie ładna dziewuszka!”, wywołał gorący rumieniec na lica Amelii i sprawił jej wiele przyjemności. Po drodze na Russell Square przyjaciółki wiele mówiły o dworze królewskim. Zastanawiały się, czy debiutantki noszą podczas prezentacji krynoliny i pudrowane peruki i czy ten zaszczyt spotka Amelię, która wiedziała już, oczywiście, że wystąpi na balu wydanym przez lorda majora.
Kiedy wreszcie kareta stanęła przed jej domem rodzinnym, panna Sedley wsparła się na ramieniu Sambo i z ekwipażu wyskoczyła tak radosna i roześmiana, że w całym Londynie trudno by było znaleźć ładniejszą i weselszą dziewczynę. Takiego przynajmniej zdania był czarny lokaj i stangret, a także ojciec i matka oraz cała służba, która zgromadziła się w hallu, aby ukłonem, miłym słowem i uśmiechem witać młodą panią.
Oczywiście, Amelia oprowadziła zaraz przyjaciółkę po całym domu i pokazała jej zawartość wszystkich swoich szaf i szuflad, a także wszystkie swoje książki, stroje i broszki, i naszyjniki, i koronki, i drobiazgi, i naturalnie fortepian. Przy sposobności zmusiła Rebeccę do przyjęcia naszyjnika z białych krwawników, pierścionka z turkusem oraz prześlicznej sukienki z tiulu w delikatny rzucik, zbyt ciasnej wprawdzie dla właścicielki, lecz doskonale leżącej na jej przyjaciółce. Ponadto zadecydowała, iż poprosi matkę o pozwolenie ofiarowania Becky białego kaszmirowego szala. Przecież bez tego szala mogła się doskonale obejść, bo brat Joseph przywiózł jej ostatnio z Indii aż dwa nowe!
Kiedy Rebecca zobaczyła owe dwa wspaniałe kaszmirskie szale, przywiezione dla siostry przez Josepha Sedleya, powiedziała zupełnie szczerze, iż „to musi być cudownie mieć brata”. Dzięki temu łatwo zyskała współczucie obdarzonej tkliwym sercem Amelii, przypominając dyskretnie, że jest sama na świecie – sierota bez krewnych ni przyjaciół.
– Ty nie jesteś przecież sama, Rebecco – powiedziała Amelia. – Widzisz, ja zawsze będę twoją przyjaciółką i będę cię kochała jak siostrę. Nie wątpisz chyba?
– Tak… Naturalnie. Ale to zupełnie coś innego mieć takich jak ty rodziców, dobrych, tkliwych, serdecznych, którzy dają ci wszystko, o co poprosisz, a przede wszystkim swoją miłość, skarb najcenniejszy. Mój biedny papa nie mógł mi dać niczego i nigdy nie miałam więcej niż dwie sukienki. A na dodatek mieć brata, drogiego brata! Ach, jak go musisz kochać, Amelio!
Panna Sedley wybuchnęła śmiechem.
– Co? – zdziwiła się Rebecca. – Nie kochasz brata?! Ty, tak skora do miłości do wszystkich i wszystkiego?
– Tak… Oczywiście… Kocham go, ale…
– Ale co?
– Ale Joseph mało, zdaje się, dba o to, czy go kocham, czy nie kocham. Jak wrócił do kraju po dziesięciu latach, ledwo mi podał dwa palce. Jest bardzo miły i dobry, ale prawie się do mnie nie odzywa i o swoją fajkę dba chyba znacznie bardziej niż… – urwała, gdyż nie chciała mówić źle o własnym bracie. – Był dla mnie bardzo dobry, jak byłam mała – dorzuciła żywo. – Widzisz, miałam pięć lat, kiedy wyjechał.
– Musi być bogaczem – podjęła panna Sharp. – Słyszałam, że wszyscy indyjscy nababowie są niesłychanie bogaci.
– Jak mi się zdaje, Joseph ma znaczne dochody.
– A twoja bratowa? Czy to przyjemna, ładna pani?
– Cha, cha, cha! – roześmiała się znowu Amelia. – Przecież Joseph jest kawalerem!
Być może Amelia mówiła już o tym, lecz Becky zupełnie zapomniała i była raczej przekonana, że brat Amelii ma żonę, a Amelia sporą gromadkę bratanków i bratanic. Jaka szkoda, że pan Sedley jest kawalerem! Rebecca sądziła, iż od przyjaciółki słyszała coś przeciwnego. Ona tak przecież uwielbia małe dzieci!
– Czyżby? Zdawało mi się, że w Chiswick miałaś ich zupełnie dosyć – powiedziała panna Sedley, zdziwiona nieoczekiwaną tkliwością przyjaciółki.
Prawdę rzekłszy, w niedalekiej przyszłości panna Sharp nigdy nie wypowiedziałaby zdania, którego nieszczerość tak wyraźnie rzuca się w oczy. Należy jednak pamiętać, że biedna, naiwna dziewczyna miała dopiero dziewiętnaście lat i kunsztu udawania musiała się uczyć własnym kosztem.
Sens przytoczonej ostatnio wymiany zdań kształtował się w sercu owej młodej damy w następujący prosty sposób: „Jeżeli pan Joseph Sedley jest bogaty i wolny, dlaczego ja nie miałabym się za niego wydać? Mam przed sobą tylko dwa tygodnie, ale popróbować nie zawadzi”. Wobec tego Rebecca postanowiła wszcząć właściwe kroki i na początek zdwoiła czułość wobec przyjaciółki. Nakładając naszyjnik z białych krwawników, ucałowała go tkliwie i oznajmiła, że nigdy, przenigdy się z nim nie rozstanie. Kiedy zaś odezwał się dzwon na obiad, zeszła po schodach, otaczając ramieniem kibić koleżanki, jak to panienki mają w zwyczaju. Przed drzwiami salonu opanowało ją takie wzruszenie, że obawiała się tknąć klamki.
– Dotknij mojego serca – szepnęła przyjaciółce. – Prawda, jak bije?
– Całkiem zwyczajnie – odpowiedziała Amelia. – Chodź, nie bój się. Papa na pewno nie zrobi ci krzywdy.
III
Rebecca w obliczu przeciwnika
Gdy przyjaciółki wkroczyły do salonu, przed kominkiem czytał gazetę bardzo tęgi, pękaty mężczyzna w obcisłych irchowych spodniach i długich butach ozdobionych z przodu chwostami. Miał na sobie kamizelkę w czerwone prążki i żółtozielony surdut ze stalowymi guzami rozmiarów monet pięcioszylingowych. Szyję jego zdobiło kilka jedwabnych halsztuków tak sutych, że niemal zasłaniały nos i dół twarzy. Dżentelmen w modnym naówczas porannym stroju wykwintnego dandysa gwałtownie odepchnął fotel, mocno się zarumienił i stanął przed kominkiem, kryjąc w fałdach swych halsztuków resztę oblicza.
– To tylko twoja siostra, Josephie – Amelia roześmiała się i uścisnęła dwa palce, które do niej wyciągnął. – Wiesz, na stałe przyjechałam do domu. A to moja przyjaciółka, panna Sharp. Na pewno już o niej słyszałeś.
– Nie! Nigdy! Jak Boga kocham! – głowa spowita w halsztuki wykonała kilka nerwowych przeczących ruchów. – Eee… Raczej tak… Naturalnie. Słyszałem. Strasznie dziś zimno, panno Sharp.
Z tymi słowy Joseph Sedley odwrócił się i pogrzebaczem zaatakował kominek, chociaż działo się to w połowie czerwca.
– Jaki przystojny! – szepnęła Rebecca przyjaciółce, nie usiłując zniżyć głosu.
– Tak sądzisz? – roześmiała się Amelia. – Zaraz mu to powtórzę.
– Za nic, kochanie! Za nic na świecie!
Rebecca cofnęła się trwożliwie niczym łania. Uprzednio już złożyła skromny, dziewczęcy ukłon i przez cały czas spoglądała w dywan tak uparcie, że niepodobna pojąć, jakim cudem zdołała ocenić urodę nowego znajomego.
– Dziękuję, bracie, za piękne szale – podjęła panna Sedley, zwracając się do dżentelmena z pogrzebaczem. – Prawda, Rebecco, że są prześliczne?
– Boskie! – szepnęła panna Sharp, a jej wzrok powędrował od dywanu prosto ku żyrandolowi.
Joseph nadal hałasował pogrzebaczem i szczypcami do węgla, wzdychał, sapał i czerwienił się tak, jak to było możliwe przy jego żółtawej cerze.
– Nie stać mnie, Josephie, na tak cenne podarki dla ciebie – ciągnęła siostra. – Ale jeszcze w szkole wyhaftowałam ci bardzo ładne szelki i…
– Słowo daję, Amelio! Jak można? – wybuchnął zaniepokojony na serio dżentelmen i z całej siły pociągnął za sznur dzwonka, który pozostał mu w ręku, powiększając i tak już znaczne jego zmieszanie. – Jak Boga kocham! Spójrz, czy moja kariolka stoi przed domem. Nie mogę dłużej czekać. Słowo daję, nie mogę. Muszę już jechać. Niech dia…! Eee… Gdzie ten mój stangret? Muszę zaraz jechać!
W tej chwili wszedł do salonu ojciec rodziny, pobrzękując brelokami, jak przystało prawdziwemu angielskiemu kupcowi.
– Co się stało, Amy? – zapytał.
– Joseph życzy sobie, abym spojrzała, czyjego kariolka stoi przed domem. Co to jest kariolka, papo?
– Jednokonny palankin – odrzekł starszy pan, który na swój sposób był dowcipnisiem.
Młodszy Sedley wybuchnął wówczas donośnym śmiechem, lecz napotkawszy wzrok Rebeki, umilkł nagle, jak gdyby śmiertelnie ugodzony kulą.
– To twoja młoda przyjaciółka, prawda, Amelio? Bardzo mi miło poznać pannę Sharp. Czy posprzeczały się już panie z Josephem i dlatego tak mu pilno wyjechać? – spytał uśmiechnięty gospodarz.
– Nie, proszę ojca – odezwał się Joseph. – Ale… eee… Umówiłem się na obiad z jednym kolegą z kompanii… Eee… Nazywa się Bonamy.
– A, fe! Przecież mówiłeś matce, że zjesz dziś obiad z nami.
– W takim stroju! Niemożliwe!
– Proszę spojrzeć na niego, panno Sharp. Chyba jest dosyć elegancki i przystojny, by zasiąść do każdego stołu?
Oczywiście panna Sharp zerknęła na Amelię i przyjaciółki zachichotały ku niemałej uciesze starszego pana.
– Sądzę – ciągnął ten ostatni, wykorzystując dotychczasowy sukces – że w szkole panny Pinkerton nie widziałyście nigdy takich irchowych spodni?
– Jak Boga kocham, ojcze! – wybuchnął Joseph Sedley.
– Cóż, uraziłem jego delikatne uczucia – westchnął gospodarz i zwrócił się do żony, która weszła właśnie do bawialni. – Moja droga, uraziłem właśnie delikatne uczucia twojego syna. Niebacznie wspomniałem o jego irchowych spodniach. Zapytaj panny Sharp, czy to nieprawda? No, Josephie, pogódź się z panną Sharp i chodźmy wszyscy na obiad.
– Mamy dziś pilaw, Josephie, taki jak lubisz – powiedziała matka. – A ojciec przywiózł z Billingsgate pięknego tuńczyka.
– No, chodźmy, chodźmy, synku – podjął pan Sedley. – Ty w pierwszą parę z panną Sharp, a za wami ja i te dwie dzierlatki. – Z tymi słowy jowialny dżentelmen podał ramię żonie i córce i raźnie wyszedł z salonu.
Jak wiemy, panna Rebecca postanowiła w głębi duszy, że zawojuje otyłego galanta. Ale, łaskawe panie, czy wolno nam czynić jej z tej racji jakiekolwiek zarzuty? Wprawdzie na ogół, zgodnie z zasadami skromności, młode osoby powierzają mamusiom łowy na mężów, pamiętać jednak należy, że biedna Becky nie miała troskliwej opiekunki, która załatwiłaby za nią tę delikatną sprawę, i że nikt na świecie nie zechciałby jej wyręczyć, gdyby samodzielnie nie postarała się o męża. Przecież tylko szczytne ambicje matrymonialne skłaniają panienki do „bywania”. Co każe im wędrować gromadnie do wód i uzdrowisk? Dlaczego tańczą do piątej rano przez cały śmiertelnie długi sezon? Dlaczego pracują w pocie czoła nad fortepianowymi sonatami i uczą się czterech pieśni u modnego metra, płacąc po gwinei za godzinę? Dlaczego grywają na harfie, jeżeli mają kształtne ramiona i krągłe łokcie? Dlaczego noszą wysokie kapelusze przybrane w zielone woalki i pióra? Dlatego jedynie, by przy pomocy owych niewieścich grotów i łuków ustrzelić jakiegoś młodego człowieka będącego tak zwaną dobrą partią. W imię czego szanowni, poważni rodzice zwijają dywany, przewracają własne domy do góry nogami i trwonią piątą część rocznego dochodu na bal z wystawną kolacją i mrożonym szampanem? Czy w grę wchodzi czysta miłość bliźniego i bezinteresowne pragnienie oglądania roztańczonej, wesołej młodzieży? Nie! Ci ludzie chcą wydać za mąż córki.
Poczciwa pani Sedley uknuła już w skrytości serca dwadzieścia chytrych planów, zmierzających do zabezpieczenia przyszłości kochanej Amelii. Podobnie więc pozbawiona tkliwej opieki Rebecca zdecydowała, iż uczyni wszystko, co w ludzkiej mocy, by zdobyć męża potrzebnego jej nieporównanie bardziej niż przyjaciółce. Miała bujną fantazję, ponadto zaś czytała Baśnie z tysiąca i jednej nocy i Geografię pana Guthriego4, kiedy więc po rozmowie z Amelią na temat bogactw jej brata przebierała się do obiadu, zdążyła zbudować okazały i piękny zamek na lodzie. Oczywiście była panią tego zamku, małżonek zaś znajdował się na dalszym planie, bo Rebecca nie widziała go jeszcze, nie mogła więc wyobrazić sobie dokładnie tej postaci. Stroiła się w niezliczone szale, turbany, diamentowe kolie i przy dźwiękach marsza z Sinobrodego dosiadała słonia, aby udać się z oficjalną wizytą do Wielkiego Mogoła. O, czarujące wizje Alnaschara5! Jesteście przywilejem beztroskiej wiosny życia, i takie sny na jawie radowały i będą radować zawsze istoty młode i wrażliwe.
Joseph Sedley był o dwanaście lat starszy od swojej jedynej siostry, Amelii. Pracował w służbie cywilnej Kompanii Indii Wschodnich, i w okresie, o którym mowa, w bengalskim dziale „Informatora o Indiach Wschodnich” obok jego nazwiska figurował tytuł: poborca w Boggley Wollah, co – jak wiadomo – jest stanowiskiem zaszczytnym i lukratywnym. Wymieniony już, ukazujący się periodycznie „Informator” może wyjaśnić czytelnikowi, czy i jakie wyższe godności osiągnął w późniejszym okresie Joseph Sedley.
Boggley Wollah – miejscowość położona wśród malowniczej, bezludnej, bagnistej dżungli – słynie z polowań na grubego zwierza i nierzadko można się tam natknąć na tygrysa. Ramgunge, gdzie rezyduje najbliższy sędzia, leży w odległości czterdziestu mil, a o trzydzieści mil dalej stacjonuje niewielki oddział kawalerii; tak przynajmniej pisał Joseph do domu po objęciu urzędu. W tej uroczej miejscowości młody człowiek spędził samotnie osiem lat życia, prawie nie widując białych ludzi, z wyjątkiem dwóch okazji w roku, kiedy do Boggley Wollah przybywał konwój wojskowy, aby odwieźć do Kalkuty zebrane podatki i czynsze.
Po owych ośmiu latach Joseph mógł wrócić do Europy, gdyż na szczęście zaczął cierpieć na wątrobę, której leczenie stanowiło dlań niewyczerpane źródło zadowolenia i rozrywki w czasie pobytu w rodzinnym kraju. Przybywszy do Londynu, nie zamieszkał u rodziców, lecz jak przystało złotemu młodzieńcowi, wynajął własny apartament. Przed wyjazdem do Indii był zbyt młody, aby korzystać z rozrywek eleganckiego szlifibruka, a więc rozrywkom tym począł hołdować wytrwale w czasie przewlekłej kuracji. Powoził własnymi końmi po Hyde Parku, jadał obiady w modnych restauracjach (Klub Orientalny nie został jeszcze założony), uczęszczał do teatrów lub pojawiał się w operze, starannie wystrojony w obcisłe spodnie i trójgraniasty kapelusz.
Po powrocie do Indii i później aż do końca życia zwykł z wielkim entuzjazmem opowiadać o owym wspaniałym okresie swojego życia i dyskretnie dawał do zrozumienia, że on i Brummel6 byli wtedy pierwszymi lwami salonów. Wszelako Joseph Sedley żył w Londynie równie odludnie jak w dżungli Boggley Wollah. W całej stolicy nie znał żywego ducha i umarłby chyba z nudów w samotności, gdyby nie lekarz, pigułki i obolała wątroba. Był rozmiłowany w wygodach i zbytku, ale leniwy i nieśmiały. Pojawienie się damy przejmowało go niewypowiedzianym lękiem, toteż rzadko odwiedzał dom rodzinny przy Russell Square, gdzie nie brakowało szczerej wesołości, a żarty krotochwilnego starego ojca raniły miłość własną poborcy z Boggley Wollah. Nadmierna tusza martwiła i niepokoiła Josepha, który od czasu do czasu podejmował rozpaczliwe starania, by stracić nieco zbędnego tłuszczu. Ale wrodzone niedbalstwo i zamiłowanie do dobrej kuchni rychło brały górę nad pobożnymi życzeniami i trzy obfite posiłki na dzień stawały się znów nieodzowne. Sedley nie był nigdy dobrze ubrany, lecz nie szczędził trudów, by przyozdobić swoją okazałą postać, i zajęciu temu poświęcał długie godziny. Lokaj zbijał majątek na jego garderobie. Jego gotowalnię przepełniały rozmaite olejki i pomady w ilości, jakiej nie powstydziłaby się podstarzała piękność. Chcąc zyskać smukłą talię, biedak próbował wszelkich znanych w owe lata sznurówek i pasów. Jak wielu otyłych mężczyzn lubił ubrania przyciasne, nader jaskrawe i skrojone na bardzo młodzieńczą modłę. Kiedy odział się wreszcie, wyruszał po południu ze swoich pokojów, aby odbyć samotną przejażdżkę po parku. Następnie wracał do domu, zmieniał strój i wychodził, aby samotnie zjeść obiad w modnej kawiarni „Piazza”. Był próżny jak dziewczyna i być może jego zdumiewająca nieśmiałość wynikała przede wszystkim ze zdumiewającej próżności. Gdyby Rebecca, zaledwie wkraczając w życie, potrafiła wziąć górę nad takim człowiekiem, dowiodłaby niezbicie, iż jest młodą osóbką wyjątkowej inteligencji.
Pierwszy jej krok świadczył o nie lada sprycie. Szepcąc: „Jaki przystojny!”, Becky zdawała sobie sprawę, że Amelia wspomni o tym matce, ta zaś prawdopodobnie powtórzy pochlebne zdanie synowi, w każdym zaś razie będzie mile połechtana komplementem pod jego adresem. Gdyby ktoś rzekł Sykoraksie7, iż jej syn Kaliban8 jest piękniejszy niż Apollo, nawet taka wiedźma byłaby zadowolona! Ponadto sam Joseph Sedley mógł posłyszeć miłe słówka, bo Becky nie starała się mówić cicho. Posłyszał je istotnie, ponieważ zaś wierzył w głębi duszy, że jest wspaniałym okazem rodu męskiego, radosny dreszcz wstrząsnął całym jego opasłym cielskiem. Rychło jednak przyszły refleksje: „Na pewno ta mała drwi sobie ze mnie” – pomyślał i natychmiast chwycił sznur dzwonka. Stropił się i chciał ustąpić z pola, lecz żarty ojca i matczyne obietnice kulinarne skłoniły go do pozostania w rodzinnym domu. Kiedy prowadził młodą damę do położonej na parterze jadalni, był zmieszany i usposobiony podejrzliwie.
Czy ona naprawdę sądzi, że jestem przystojny? – myślał – czy też bawi się moim kosztem?
Powiedzieliśmy wyżej, że ów otyły jegomość był próżny jak dziewczyna. Dobry Boże! Niejedna kobieta mogłaby odwrócić sens tego zdania i ze znaczną słusznością powiedzieć o tej lub innej przedstawicielce płci własnej: „Jest próżna jak mężczyzna!”. Płeć brzydka jest równie żądna pochlebstw, równie grymaśna co do swoich toalet, równie dumna z własnych wdzięków, równie świadoma swoich osobistych uroków jak największe pod słońcem kokietki.
Schodzili więc po schodach – Joseph zmieszany i cały w pąsach, Rebecca skromna i uparcie kryjąca pod rzęsami zielone oczy. W białej sukni, odsłaniającej bielsze niż śnieg ramiona, była wizerunkiem młodości, bezbronnej niewinności, ujmującej dziewiczej prostoty.
Muszę być bardzo spokojna – myślała – i bardzo interesować się Indiami.
Jako się rzekło, troskliwa matka przygotowała dla syna wyborną hinduską potrawę doprawioną curry, a w trakcie obiadu daniem tym poczęstowała Rebeccę.
– Co to? – zapytała młoda dama, zwracając ku sąsiadowi niespokojne wejrzenie.
– Kapitalne! – odparł.
Usta miał pełne, twarz zaczerwienioną od miłego wysiłku przełykania wielkich kęsów.
– Matko! To równie dobre jak potrawa z curry, którą sam przyrządziłem w Indiach.
– Ach, muszę skosztować, jeśli to hinduska potrawa – zapaliła się panna Sharp. – Chyba wszystko, co stamtąd pochodzi, jest dobre.
Pan Sedley roześmiał się i rzucił pod adresem żony:
– Moja droga, nałóż pannie Sharp trochę curry.
Rebecca nigdy dotychczas nie próbowała tego przysmaku.
– Czy znajduje pani, że to równie dobre jak wszystko inne, co pochodzi z Indii? – spytał gospodarz.
– Wyśmienite! – westchnęła Becky, którą ostry biały pieprz piekł nieznośnie.
– Panno Sharp – rzekł Joseph, zainteresowany żywo gustami młodej damy – proszę popróbować drugiego naszego specjału. To solona papryka.
– Tak, tak, proszę – odrzekła Becky, z trudem chwytając oddech. – Jaka ładna! Zieloniutka! – dodała, kładąc do ust spory kąsek.
Zdawało się jej, że papryka będzie łagodna i chłodna, przyniesie więc ulgę. Naprawdę jednak piekła okrutniej niż curry. Rebecca nie wytrzymała dłużej i odłożyła gwałtownie nóż i widelec.
– Wody! – jęknęła. – Na miłość boską, wody!
Pan Sedley wybuchnął gromkim śmiechem. Był przecież rubasznym kupcem, stałym bywalcem giełdy, gdzie wielkim wzięciem cieszyły się wszelkie złośliwe kawały.
– Zapewniam panią – zawołał – że ta papryka pochodzi z Indii. Sambo! Podaj pannie Sharp szklankę wody.
Rodzicielskiemu śmiechowi zawtórował jak echo Joseph, któremu żart z curry i papryką wydał się naprawdę kapitalny. Panie uśmiechnęły się tylko, sądziły bowiem, że biedna Becky wycierpiała zbyt wiele. Biedna Becky chętnie udusiłaby starego dowcipnisia, lecz przełknęła oburzenie tak samo, jak musiała przełknąć ohydne curry, i gdy odzyskała mowę, powiedziała z zabawną, pogodną miną:
– Powinnam była pamiętać o pieprzu, którym księżniczka perska z Baśni z tysiąca i jednej nocy przyprawiała swoje ciastka z kremem. Czy w Indiach, proszę pana, również przyprawia się białym pieprzem ciastka z kremem?
Gospodarz roześmiał się i pomyślał, że Rebecca jest sympatyczną, wesołą panienką, a Joseph odpowiedział z prostotą:
– Ciastka z kremem? W Bengalu mamy bardzo podły krem. Na ogół używamy koziego mleka i jak Boga kocham, panno Sharp, wie pani, że przyzwyczaiłem się do tego!
– Teraz, panno Sharp, przestanie się pani podobać wszystko, co pochodzi z Indii – rzekł oględnie gospodarz, lecz kiedy po obiedzie damy odeszły od stołu, stary kpiarz szepnął, zwracając się do syna: – Uważaj, Jos, ta smarkata zarzuca na ciebie sieci.
– Co? Nonsens! – obruszył się Jos, niezmiernie zadowolony z siebie i z ojcowskich pochlebnych domysłów. – Eee… Pamiętam, proszę ojca, jedną dziewczynę z Dumdum. Była to córka niejakiego Cutlera z artylerii. Później ożenił się z nią Lance, chirurg wojskowy, ale w czwartym roku uwzięła się na mnie… Taak… Na mnie i na Mulligatawneya, o którym mówiłem ojcu przed obiadem. Ten Mulligatawney to diabelnie sympatyczny chłopak, sędzia z Budgebudge. Na pewno za pięć lat będzie w Radzie Nadzorczej Kompanii! Otóż, proszę ojca, artyleria wydała bal i na tym balu Quintin z Czternastego Pułku Królewskich Strzelców Pieszych tak mi powiada: „Sedley – powiada – trzymam zakład trzynaście do dziesięciu, że przed porą deszczową Sophie Cutler złowi ciebie albo Mulligatawneya”. „Przyjmuję” – mówię i… jak Boga kocham! Wspaniałe wino, proszę ojca. Skąd? Od Adamsona czy od Carbonella?
Odpowiedzią było jedynie ciche chrapanie. Poczciwy bywalec giełdy usnął, a więc dalszy ciąg opowieści Josepha Sedleya przepadł, przynajmniej na ten dzień. Należy wspomnieć, że poborca z Boggley Wollah był bardzo wymowny wyłącznie w męskim towarzystwie i niedokończoną obecnie interesującą dykteryjką bawił już dziesiątki razy swojego lekarza, doktora Gollopa, który odwiedzał go, aby zbadać nadwerężoną wątrobę i działanie sławetnych pigułek.
Jak wiadomo, Joseph był poważnie chory, toteż wypitą podczas obiadu maderę uzupełnił tylko jedną butelką francuskiego wina, spożył zaś dwa talerze truskawek z bitą śmietaną i dwadzieścia cztery drobne ciasteczka, których pełna patera stała pod ręką. Przy tym deserze na pewno (bo powieściopisarz ma prawo wiedzieć wszystko o wszystkich) medytował wiele o młodej osóbce przebywającej o piętro wyżej.
Miła, pogodna, wesoła dziewczyna – myślał w skrytości ducha. – Jak spoglądała na mnie, kiedy podnosiłem jej chusteczkę przy stole! Dwa razy ją upuściła… Ciekawe, kto to tak śpiewa w salonie. Jak Boga kocham! Chyba pójdę zobaczyć!
W tej chwili jednak wstydliwość podjęła atak z niespotykaną siłą. Ojciec spał, kapelusz leżał w hallu, bardzo blisko – przy Southampton Row – znajdował się postój dorożek.
– Pójdę lepiej zobaczyć Czterdziestu złodziei i popisy taneczne panny Decamp – mruknął do siebie poborca z Boggley Wollah i nie budząc zacnego ojca, ulotnił się cichaczem z jadalni.
– Joseph umyka! – oznajmiła Amelia, która stała w otwartym oknie salonu, słuchając śpiewającej przy fortepianie Rebeki.
– Wystraszyła go panna Sharp – westchnęła pani domu. – Biedny Jos! Czemu jest zawsze taki nieśmiały?
IV
Zielona jedwabna sakiewka
Biedny Jos nie otrząsnął się z panicznego lęku przez parę dni. W tym czasie nie odwiedzał ojcowskiego domu, a panna Rebecca ani razu nie wymieniła jego imienia. Oczarowana nad miarę widokiem sklepów, zdumiona i olśniona teatrem, do którego prowadzała ją pani Sedley, nie szczędziła zacnej matronie dowodów wdzięczności i głębokiego szacunku. Pewnego dnia Amelia cierpiała na ból głowy, nie mogła więc wybrać się na miłą wycieczkę, w której miały wziąć udział obydwie panienki. Wobec tego nic nie zdołało skłonić Rebeki do opuszczenia przyjaciółki.
– Co? Ciebie zostawić samą w domu? Ciebie, Amelio, która pierwsza na świecie pokazałaś biednej sierocie, co znaczy szczęście i miłość? Nigdy! Przenigdy!
Pełne łez zielone oczy pobożnie zwróciły się ku niebu, a pani Sedley pomyślała, że przyjaciółka jej córki ma dobre, poczciwe serduszko.
Z żartów pana Sedleya Becky śmiała się cierpliwie i serdecznie, dzięki czemu zyskiwała coraz większe względy dobrodusznego jegomościa. Ale sprytna panienka zabiegała o łaski nie tylko państwa domu. Panią Blenkinsop pozyskała, interesując się żywo przyrządzaniem galaretki malinowej, która to czynność odbywała się właśnie w pokoju gospodyni. Ku niezmiernej uciesze czarnego Sambo nazywała go wytrwale „panem” lub „panem Sambo”, a ilekroć musiała zadzwonić na pokojówkę, przepraszała ją za kłopot z takim wdziękiem i słodyczą, że w jadalni dla służby zyskała popularność nie mniejszą niż w salonie.
Razu jednego, przeglądając rysunki, nadsyłane niegdyś ze szkoły przez pannę Sedley, Becky wybuchnęła nagle płaczem i zalana łzami wybiegła z salonu. Stało się to w dniu, gdy Joseph zjawił się ponownie w domu.
Amelia pospieszyła śladem przyjaciółki, aby wyjaśnić powód jej wzruszenia, niebawem jednak wróciła smutna i bez Rebeki.
– Widzi mama – powiedziała – jej ojciec był nauczycielem rysunków w Chiswick i robił za nas wszystko, aby nasze prace wypadały jak najlepiej.
– Kochanie! – zawołała pani Sedley. – Panna Pinkerton nieraz mnie zapewniała, że pan Sharp nie dotyka waszych rysunków, tylko je trochę retuszuje.
– To właśnie, proszę mamy, nazywało się retuszowaniem. Rebecca przypomniała sobie jeden rysunek i ojca, który nad nim pracował… Widzi mama, wszystko to spadło na nią nieoczekiwanie i… i…
– Biedne dziecko! – westchnęła zacna dama. – Ona ma naprawdę złote serce.
– Marzę, aby została u nas przez następny tydzień – szepnęła Amelia.
– Jest diabelnie podobna do panny Cutler, mojej dawnej znajomej z Dumdum. Tylko cerę i włosy ma jaśniejsze – odezwał się Jos. – Z panną Cutler ożenił się niejaki Lance, chirurg wojskowy z artylerii. Wie mama, pewnego razu Quintin z Czternastego Pułku założył się ze mną…
– Ach, Joseph, wszyscy znamy twoją powiastkę – roześmiała się Amelia. – Nie trudź się jej opowiadaniem. Lepiej ubłagaj mamę, by napisała do tego pana… jakże mu tam?… Crawleya i poprosiła o tydzień urlopu dla biednej, kochanej Rebeki. Otóż i ona! Oczy ma całkiem czerwone od płaczu.
– Już mi lepiej – szepnęła zapłakana panienka i pokornie ucałowała wyciągniętą do siebie dłoń pani domu. – Wszyscy państwo są dla mnie tacy bardzo, bardzo dobrzy. Wszyscy! – Roześmiała się nagle. – Oprócz pana Josepha!
– Oprócz mnie? – zdziwił się Joseph, marząc o natychmiastowej ucieczce. – Jak Boga kocham! Słowo daję, panno Sharp!
– Tak! Oprócz pana. Czemu pozwolił mi pan przy pierwszym obiedzie skosztować tej okropnej pieprznej potrawy? Jak można było? Nie jest pan dla mnie taki życzliwy jak kochana, najdroższa Amelia.
– Bo nie zna cię tak dobrze jak ja! – zawołała Amelia.
– Stanowczo żądam – dodała pani Sedley – aby wszyscy w moim domu byli dobrzy i życzliwi dla ciebie, drogie dziecko.
– Curry było kapitalne, naprawdę kapitalne – podjął Joseph tonem całkiem serio. – Zdaje mi się tylko, że w tej potrawie brakowało trochę cytryny. Tak! Na pewno! Cytryny było za mało.
– A co pan sądzi o papryce?
– Jak Boga kocham! Ale się pani skrzywiła! – zawołał poborca z Boggley Wollah i przypomniawszy sobie komiczną sytuację, wybuchnął śmiechem, który, jak zwykle, urwał się gwałtownie.
– Następnym razem będę ostrożna, jeżeli pan mi coś zaproponuje – rzekła Becky, idąc z Josephem Sedleyem na drugi wspólny obiad. – Nie wiedziałam, że mężczyźni lubią dręczyć biedne, bezbronne dziewczęta i chętnie ból im sprawiają.
– Jak Boga kocham, panno Rebecco! Za nic na świecie nie chciałbym skrzywdzić pani.
– Tak, wiem, że nie chciałby pan mnie skrzywdzić.
Panna Sharp lekko, bardzo lekko przycisnęła ramię partnera małą, szczupłą rączką i co tchu cofnęła ją lękliwie. Przy sposobności spojrzała mu wymownie w oczy, następnie zaś spuściła wzrok ku metalowym prętom przytrzymującym chodnik na schodach. Nie odważymy się twierdzić, że serce w Josephie nie załomotało w wyniku tego bezwiednego dowodu sympatii okazanego przez wrażliwą, szczerą panienkę.
Ów postępek był niewątpliwie awansem i wiele wytwornych dam, zwolenniczek nienagannej poprawności, miałoby prawo uznać go za nieskromny. Ale, łaskawe panie, biedna Becky musiała wykonać sama całą robotę. Osoba nawet najszykowniejsza, lecz zbyt uboga, by trzymać służbę, musi własnoręcznie zamiatać swoje mieszkanie. Podobnie dziewczę nieposiadające kochającej mamusi, która aranżuje delikatne sprawy z młodymi ludźmi, musi te sprawy załatwiać własnym staraniem. Wielki Boże! Jakie to szczęście, że takie właśnie przedstawicielki płci pięknej nie wykorzystują częściej swojej władzy nad nami! W przeciwnym razie nigdy nie zdołalibyśmy się obronić. Niechaj okażą choć odrobinę sympatii, a mężczyźni, nawet brzydcy i starzy, w jednej chwili padają na klęczki! Pozwolę sobie sformułować bezsporną prawdę: każda kobieta bez widocznego garbu potrafi w średnio sprzyjających okolicznościach poślubić każdego, kogo zechce. My, mężczyźni, powinniśmy tylko dziękować Opatrzności, że urocze istotki, podobnie jak zwierz leśny, nie są świadome swojej własnej mocy, bo gdyby sobie zdawały z niej sprawę, ujarzmiłyby nas ostatecznie.
Jak Boga kocham – myślał Joseph, przestępując próg jadalni – zaczynam czuć się zupełnie podobnie jak na początku historii z panną Cutler w Dumdum.
Podczas obiadu panna Sharp nie szczędziła sąsiadowi pełnych wdzięku i humoru uwag na temat rozmaitych potraw. Mogła sobie na to pozwolić, gdyż ze wszystkimi domownikami była już na poufałej stopie, a z Amelią łączyły ją iście siostrzane uczucia. Tak się zawsze dzieje, gdy młode panienki mają okazję spędzić dziesięć dni pod jednym dachem.
Zdawać się mogło, że panna Sedley postanowiła współdziałać z przyjaciółką pod każdym względem, bo – jak gdyby nie mogła wymyślić nic lepszego – przypomniała bratu obietnicę z czasu ostatnich ferii wielkanocnych.
– Jak byłam jeszcze pensjonarką – powiedziała ze śmiechem – przyrzekłeś, że zabierzesz mnie do ogrodów Vauxhall, prawda? Teraz, kiedy mamy w domu Rebeccę, jest chyba po temu najlepsza pora!
– Cudownie! – zawołała panna Sharp i omal nie klasnęła w dłonie, lecz pohamowała się, jak przystało skromnej młodej osobie.
– Dzisiaj Vauxhall zamknięte – oznajmił Joseph.
– A zatem jutro!
– Jutro papa i ja będziemy na proszonym obiedzie – powiedziała pani Sedley.
– Nie wyobrażaj sobie, moja droga, że ja tam pójdę – obruszył się pan domu. – Lub że pozwolę niewieście twoich lat i tuszy przeziębić się w tak ohydnie wilgotnym miejscu.
– Ale panienki muszą mieć stanowczo opiekę! – zawołała zacna matrona.
– Jos pójdzie z nimi. Chyba jest wystarczająco okazały? – roześmiał się pan Sedley.
Na te słowa zachichotał nawet pan Sambo stojący koło kredensu, a biedny tłusty Jos poczuł nagłą skłonność do ojcobójstwa.
– Rozsznurujcie mu gorset! – ciągnął stary żartowniś bezlitośnie. – Panno Sharp! Proszę mu spryskać twarz wodą albo zanieść go na górę. Biedaczek mdleje. Nieszczęśliwa ofiara! Najlepiej odnieść go na górę. Jest przecież lekki jak piórko.
– Jak Boga kocham, proszę ojca! – wybuchnął poborca z Boggley Wollah. – Niech mnie diabli, jeżeli zniosę dłużej…
– Sambo! Niech podadzą słonia pana Josepha! Sambo! Biegnij zaraz na giełdę! – wołał troskliwy ojciec, widząc jednak, że grubas jest bliski płaczu ze złości, przestał się śmiać i wyciągnął do niego rękę. – Widzisz, Jos, na giełdzie uchodzą wszelkie żarty… Sambo, nie martw się o słonia. Lepiej nalej po szklance szampana dla pana Josepha i dla mnie. Bądź pewien, synku, że lepszego nie ma w swoich piwnicach nawet sam Korsykanin.
Puchar szampana przywrócił równowagę ducha Josephowi, który jeszcze przed końcem butelki (jako ciężko chory wypił jej dwie trzecie) zgodził się zabrać panienki do Vauxhall.
– Dwie damy powinny mieć dwóch kawalerów – orzekł starszy dżentelmen. – A zresztą Jos na pewno zgubi Amy w tłoku, bo będzie całkowicie zajęty obecną tu panną Sharp. Trzeba posłać pod numer dziewięćdziesiąt sześć i zapytać George’a Osborne’a, czy wybierze się z naszą młodzieżą.
Na te słowa pani Sedley spojrzała na małżonka i roześmiała się z niewyjaśnionych powodów. Pan Sedley przymrużył po łobuzersku oko i zerknął na córkę, ta zaś skromnie spuściła głowę i zarumieniła się tak, jak zarumienić się potrafi tylko siedemnastoletnia młoda dama i jak Becky Sharp nie rumieniła się nigdy od dnia, gdy jako ośmioletnia dziewczynka została przyłapana przez chrzestną matkę na kradzieży konfitur ze spiżarni.
– Najlepiej – ciągnął jowialny gospodarz – niech Amelia skreśli bilecik i pokaże George’owi, jak piękny charakter pisma wyniosła od panny Pinkerton. Pamiętasz, Amy, jak zapraszałaś go do nas na wieczór Trzech Króli i „Króli” napisałaś przez u otwarte?
– Ach, to było tyle lat temu! – zawołała Amelia.
– A mnie się zdaje, John, że ledwie wczoraj – szepnęła pani Sedley małżonkowi.
Tegoż wieczoru w sypialni na pierwszym piętrze, pod rodzajem bogatego namiotu z kretonu w efektowny hinduski deseń, podszytego bladoróżową satyną, leżał idealnie miękki piernat, na którym leżały dwie poduszki, na których leżały dwie pucołowate, czerwone twarze, ocienione – jedna czepeczkiem nocnym z koronkami, druga bawełnianą szlafmycą z sutym chwostem. W zaciszu małżeńskiego łoża, pod baldachimem, toczyła się poufała konwersacja i pani Sedley łajała pana Sedleya za jego bezlitosne obejście się z biednym Josem.
– Mój drogi – mówiła – postąpiłeś doprawdy bardzo brzydko, dręcząc tak okrutnie nieszczęśliwego chłopca.
– Pani Sedley! – Bawełniana szlafmyca poruszyła się gwałtownie, jak gdyby zamierzała wystąpić w obronie właściciela. – Jos jest bardziej próżny, niż ty kiedykolwiek byłaś w życiu, a to ma chyba swoją wymowę. Ale ty, moja droga, tak ze trzydzieści lat temu… powiedzmy, w roku tysiąc siedemset osiemdziesiątym, miałaś pewne powody do próżności. Nie będę się o to spierał. Tymczasem Jos… Słowo daję, brak mi już cierpliwości dla niego i jego dandysowskiej cnoty. Widzisz, to Joseph, co skromnością przerasta nawet swego biblijnego imiennika, a zarazem myśli tylko o sobie i o tym, jaki z niego wspaniały mężczyzna. Lękam się, moja droga, że czekają nas z nim nie lada kłopoty. Oto mała przyjaciółka Amy umizga się do niego i robi słodkie oczy. To oczywiste i widoczne. Jeśli ona go nie złapie, złapie go jakaś inna. Ten chłopak musi paść łupem kobiety, jak ja muszę codziennie chodzić na giełdę. Chwała Bogu, moja droga, że nie przywiózł nam z Indii czarnej synowej. Zapamiętaj jednak moje słowa: pierwsza kobieta, która zarzuci nań wędkę, złowi tę rybę.
– Ta mała żmija jutro się od nas wyniesie – powiedziała zacna matrona z niespotykaną u niej energią.
– Pani Sedley! Dlaczego ona ma być gorsza niż jakaś inna? W każdym razie to biała kobieta. Mnie wszystko jedno, z kim Jos się ożeni. Niech robi, co mu się podoba.
Niebawem głosy pod namiotem umilkły, a zastąpiła je miarowa, nieromantyczna muzyka nosów. Gdy zegary kościelne wybiły godzinę i obwołali ją strażnicy nocni, zupełna cisza spowijała dom jaśnie wielmożnego Johna Sedleya, stałego bywalca giełdy, zamieszkałego przy Russell Square.
Gdy zawitał ranek, poczciwa pani Sedley nie myślała nawet o wypełnieniu nocnych pogróżek pod adresem panny Sharp. Wprawdzie trudno sobie wyobrazić uczucie gwałtowniejsze niż matczyna zazdrość, bardziej rozpowszechnione i łatwiejsze do usprawiedliwienia, lecz zacna dama nie mogła naprawdę uwierzyć, by skromna, pokorna, pełna szacunku i wdzięczności mała guwernantka ośmieliła się podnieść wzrok na osobistość tak wysoko postawioną jak poborca z Boggley Wollah. Ponadto prośba o przedłużenie urlopu młodej damy została już wysłana, a więc niełatwo byłoby wymyślić pretekst nagłego odprawienia jej z domu.
Można by pomyśleć – chociaż urocza Rebecca nie myślała tak zrazu – iż wszystko sprzysięgło się, by jej pomagać, nawet ślepe żywioły. W dniu wycieczki do Vauxhall George Osborne przyszedł na obiad, a państwo Sedley udali się zgodnie z planem do rezydencji ławnika Ballsa w Highbury Bam. Wieczorem jednak rozszalała się burza z piorunami, taka, jakie zdarzają się tylko w noce zabaw w Vauxhall, wobec czego młodzież została przymusowo uwięziona w domu. Pan Osborne bynajmniej nie martwił się z tej racji. Podczas miłego tête-à-tête z Josephem wypił w jadalni przystojną ilość porto i słuchał wszystkich najlepszych dykteryjek z Indii, gdyż poborca z Boggley Wollah był nader gadatliwy, jak zwykle w ścisłym męskim towarzystwie. Następnie panna Amelia Sedley czyniła honory pani domu i wieczór upłynął tak miło, że cała czwórka chwaliła jednym głosem nawałnicę, dzięki której eskapada do Vauxhall została odłożona na termin późniejszy.
Osborne był chrześniakiem zacnego kupca z Russell Square i od dwudziestu trzech lat jak gdyby członkiem rodziny. Kiedy miał sześć tygodni, otrzymał w prezencie od Johna Sedleya srebrny kubek, a po ukończeniu sześciu miesięcy – koralowe kółko ze złotym gwizdkiem i takimiż dzwoneczkami. Jako uczniak i później regularnie dostawał od chrzestnego ojca „na cukierki” w okresie świąt Bożego Narodzenia, a wracając do szkoły, dobrze pamiętał cięgi, jakie brał od Josepha Sedleya, gdy ów był tłustym, niezgrabnym, nad miarę wyrośniętym młokosem, zaś George – nieznośnym dziesięcioletnim urwisem. Jednym słowem, Osborne był z całą rodziną na takiej stopie, jaką usprawiedliwić mogą tylko zażyłe codzienne stosunki.
– Pamiętasz, Sedley, w jaką wpadłeś furię, kiedy obciąłem ci chwosty przy długich butach? Od lania uratowała mnie panna… hm… Amelia, bo padła na kolana przed dorosłym bratem i ze łzami w oczach błagała go, by ulitował się nad małym George’em.
Jos pamiętał doskonale to ważne wydarzenie, lecz zapewnił uroczyście, iż kompletnie wywietrzało mu z głowy.
– Hm… Może pamiętasz chociaż, jak przyjechałeś brekiem do szkoły doktora Swishtaila, aby pożegnać się ze mną przed podróżą do Indii? Dałeś mi wtedy pół gwinei i pogłaskałeś po głowie. Zawsze zdawało mi się, że musisz mieć przynajmniej siedem stóp wzrostu, i po twoim powrocie do kraju okropnie się zdziwiłem, że wcale nie jesteś wyższy ode mnie.
– Co? Pan Sedley odwiedzał pana w szkole i dawał małemu przyjacielowi pieniądze? Jaki on dobry! – zawołała Rebecca ze szczerym entuzjazmem.
– I to potem, jak obciąłem mu chwosty u długich butów. Chłopcy pamiętają do końca życia pieniądze otrzymywane w szkole i ich ofiarodawców.
– Uwielbiam długie buty z chwostami – powiedziała panna Sharp, a Jos, który był wielce zadowolony z własnych łydek i zawsze nosił ten efektowny rodzaj obuwia, wsunął nogi pod fotel, chociaż poczuł się mile połechtany.
– Panno Sharp – podjął George Osborne. – Ma pani wielki talent, powinna więc pani namalować wspaniały obraz historyczny ilustrujący słynną scenę z butami. Widzę to płótno! Sedley, ubrany w obcisłe irchowe spodnie, dzierży uszkodzony but w jednej ręce, drugą zaś trzyma mnie za koronkowy kołnierzyk koszuli. Na pierwszym planie mała Amelia klęczy przed bratem i błagalnie wznosi rączyny. Obraz musi mieć szumny, alegoryczny podpis, jak tytułowe ilustracje w szkolnych czytankach i elementarzach.
– Tutaj braknie mi czasu, aby się tym zająć – powiedziała Rebecca. – Namaluję obraz po… po odjeździe… – głos jej się załamał i zrobiła tak żałosną minę, że wszyscy uświadomili sobie, jak srogi los przypadł w udziale biednej sierocie i jak przykra im będzie chwila rozstania.
– Ach, Rebecco! Kochana Becky! Czemu nie możesz zostać z nami dłużej? – westchnęła panna Sedley.
– Po co? – odparła przyjaciółka nie mniej smutnym tonem. – By tym dotkliwiej cier… odczuć utratę tego domu?
Odwróciła głowę, Amelia zaś jęła dawać folgę skłonności do łez, co – jak wspomnieliśmy – było jedną z wrodzonych przywar tej dobrej, niemądrej istotki. George Osborne spojrzał z pewnym rozczuleniem na dwie młode damy, a poborca z Boggley Wollah dobył z potężnej piersi coś zbliżonego do westchnienia i skromnie spuścił wzrok ku swoim ulubionym długim butom z chwostami.