Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełna namiętności historia rodem ze słowiańskich legend.
Ponad pół wieku temu pewna kobieta wezwała boga podziemi, by uratować najdroższe istoty. Teraz jej potomkini musi zapłacić krwią, którą mu wtedy obiecano.
Lilianna dowiaduje się, że odziedziczyła po swoich pradziadkach dom na wsi. Spodziewa się ledwo stojącej rudery, tymczasem odkrywa doskonale funkcjonujące gospodarstwo. Aż zbyt idealne, zupełnie jakby ktoś sprawował nad nim nieustającą opiekę. Kim jest dziwny mężczyzna przedstawiający się jako Iwar Wels? Z pewnością coś ukrywa, ale otaczający go nimb tajemnicy tylko mocniej wpycha dziewczynę w jego ramiona.
Lila odkrywa, że niesamowite istoty ze słowiańskich legend są bardziej realne, niż mogła przypuszczać, a historia jej własnego rodu bardziej niezwykła niż niejedna baśń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Heterochromia jej oczu nieubłaganie sprawia, że wiem, iż ukryty jest w niej demon. Rusałce. Magia jej dłoni tworzy fantastyczne światy przepełnione barwami. Małgo. I temu, który zawsze grzeje, magicznie, niezmiennie od lat.
Niestety nie można powiedzieć, że dzień, w którym przyjechała do swojego nowego domu, był wyjątkowy. Pogoda już od wielu dni zniechęcała do działania. Deszcz nawet nie padał – zwyczajnie siąpił w sposób przyprawiający o dreszcze rozchodzące się pod ciepłą kurtką. Droga również nie należała do emocjonujących – kilometry nudnej autostrady tylko usypiały, korek pod koniec sprawił, że miała dosyć dnia, a mapa GPS, z której korzystała, najwidoczniej nie bardzo radziła sobie z rzeczywistością. Koniec końców jednak wyprowadziła ją na drogę prowadzącą do Orlic.
Orlice były, jak powiedział prawnik przez telefon, ostatnim miejscem, gdzie zdoła zatankować i zrobić zakupy. Potem czekał ją ciąg małych wiosek i ostateczny cel podróży: Jarzębice, osada leśna schowana na skraju ciągnącego się kilometrami rezerwatu przyrody Ptasie Uroczysko. Dom, który odziedziczyła po pradziadkach, kojarzyła mgliście, była tam kiedyś jako dziecko, ale potem rodzice wyjechali do Gdańska i kontakty raczej ograniczały się do telefonów i kartek wysyłanych na święta. Pradziadek majaczył w jej pamięci jako duży mężczyzna z bujną siwą brodą, posturą przypominający niedźwiedzia, zawsze ubrany w robocze spodnie i koszulę w kratę. Po prababce podobno odziedziczyła urodę i charakter, co niejednokrotnie wypominały jej i matka, i babka, marudząc pod nosem, że tamta była diabłem wcielonym. Może i tak, ona pamiętała raczej, że prababcia opowiadała straszne historie, pozwalała leżeć w hamaku i pachniała końmi. Nigdy nie zależało jej na tym, by dowiedzieć się, co wpłynęło na fakt, że relacje rodziców i dziadków z gospodarzami Jarzębic były tak oziębłe, ale z plotek krążących po rodzinie wiedziała, że prababcia odesłała synów z domu na wychowanie, gdy byli małymi chłopcami, i nie kwapiła się do utrzymywania rodzinnych więzów.
W Orlicach, mieście liczącym może sto tysięcy mieszkańców, życie płynęło leniwie i spokojnie. Nie było tu żadnych atrakcji turystycznych i wielkich firm, ale sama miejscowość wyglądała jak z pocztówki. Piękne stare kamienice, park w centrum, brak nachalnych hipermarketów. Jadąc ulicami, Lila doszła do wniosku, że po pełnym życia Gdańsku będzie to miła odmiana. Podjechała pod nieduży market i zatrzymała samochód na prawie pustym parkingu. Dla niej rzecz niespotykana. W jej rodzinnym mieście parkowanie zawsze zajmowało dużo czasu i istniało ryzyko, że wróci się do porysowanego auta, co akurat w przypadku jej hondy nie byłoby szczególną katastrofą.
Zapakowała do wózka to, co wydawało się najbardziej potrzebne, przynajmniej w pierwszym tygodniu. Nie do końca wiedziała, w jakim stanie jest dom, ale podejrzewała, że może być kiepsko. Od kilku lat nikt tam nie mieszkał. Prawnik stwierdził tylko, że dom ma opiekuna, który po śmierci właścicieli czuwał nad całością. Lila podeszła do tego sceptycznie – słyszała o przypadkach, kiedy nawet okna wymontowano z pustych domów. Miała trochę żal do rodziców, że o spadku powiedzieli dopiero teraz, ale podobno zapis w testamencie był jasny i dom będzie należał do niej dopiero po jej dwudziestych piątych urodzinach. Czyli w czerwcu.
– Tak, mamo, tak, jestem. – Z telefonem przy uchu pchała koszyk do kasy. – Nie, pamiętam o pułapkach na myszy! Tak, napiszę, gdy dojadę. – Rzuciła okiem na kolejkę i włożyła zgrzewkę wody do kosza. Mama była absolutnie przeciwna jej wyjazdowi, uważała, że prawnik powinien to spieniężyć. Była na nią również trochę zła o to, że Lila zerwała z chłopakiem, i twierdziła, że tak naprawdę ucieka, zamiast zachowywać się jak dorosła. – Ja ciebie też. Pozdrów tatę! – Telefon wypadł jej z dłoni i rozbił się na kilka części na podłodze sklepu. – Kurwa! – zaklęła siarczyście i poczuła się jak zła baba, gdy matka z dwójką maluchów spojrzała na nią z przyganą. Zawsze jest jakaś matka z dziećmi, kiedy się przeklina. Standard.
– Pomóc? – Podniosła oczy. Najprzystojniejszy facet, jakiego widziała w życiu. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, ukląkł i pozbierał rozwalony sprzęt. Sprawnie poskładał smartfona. Złapała się na tym, że chętnie roztrzaskałaby go jeszcze raz. Co najmniej. – Powinien działać. – Podał jej telefon, uśmiechając się katalogowym uśmiechem. Zrobiły mu się ładne zmarszczki przy piwnozielonych oczach.
– Dziękuję! – wychrypiała nie do końca swoim głosem, przeklinając się w duchu za brak makijażu, durną czapkę na głowie i obdrapane paznokcie, których dzień wcześniej nie chciało jej się malować.
– Zamierzałem zapytać o numer, skoro już miałem twój telefon w ręku, ale, cholera, nawet teraz zabrzmiałoby to jak z taniego romansu. – Zaśmiał się cicho z pewnością siebie faceta, który zna swoją wartość. – Andrzej jestem. – Uśmiechnął się, podając jej dłoń. Miał przyjemny, nie za silny uścisk. Przemknęło jej przez myśl, że jednak nie będzie musiała rozwalać telefonu po raz drugi, a wakacje na wsi mogą być znacznie ciekawsze, niż się początkowo wydawało.
– Lila. – Skinęła głową, z żalem zabierając rękę. – Tak szczerze, to nie mam pamięci do numerów. – Wysupłała portfel z torebki i dała mu wizytówkę. – Ale mam to.
Przyjął ją i nie spojrzawszy na nią, schował do kieszeni spodni. Dłonie miał zadbane i nie zauważyła obrączki.
– W takim razie do usłyszenia, Lilo. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, który wiele obiecywał. Starała się nie patrzeć, jak stoi w kolejce, ale nie mogła się oprzeć pokusie. Miał piękne plecy i ciemne krótkie włosy. Wykładał na taśmę kilka rzeczy, które nie sugerowały większych rodzinnych zakupów. Zganiła się w myślach i wróciła do swoich sprawunków. W telefonie włączyła się aktualizacja, więc w sumie i tak nie musiała co chwila zerkać, czy już dzwoni. Na samą myśl o tym czuła lekkie mrowienie w krzyżu, a puls lekko przyśpieszył. Kupując pieczywo na wieczór, fantazjowała o domku na wsi, w którym niedługo rozpali w kominku, o lampce wina, ciepłym kocu na drewnianej podłodze i seksie z mężczyzną wyglądającym jak z filmu, który nie miałby nic przeciwko takiemu scenariuszowi. Ostatnio jej życie seksualne wyglądało żałośnie. Od rozstania z chłopakiem pół roku temu przespała się po pijaku z pierwszym lepszym samcem poderwanym w lokalu, czego żałowała już na drugi dzień. Facet był kiepski w łóżku, a brak fantazji próbował nadrabiać siłą, co również niezbyt mu wychodziło. Pozbyła się go po dwóch godzinach, zdegustowana i rozdrażniona.
Podejrzewała, że nie będzie dobrze. W końcu w domu nikt nie mieszkał, a przecież domy tego nie lubią. Gdy wreszcie udało się pokonać paskudną drogę, w której dziury miały w sobie mniejsze dziury, już zmierzchało. Honda zaczęła wydawać dziwne odgłosy, a ją samą szlag trafiał. Była wykończona i marzyła o łóżku. Dom, z dużym podwórzem i pomieszczeniami gospodarskimi, stał przy samym lesie, w sporej odległości od zamieszkanej części wioski. Przylegała do niego również kilkuhektarowa łąka. Niegdyś był wielkim bliźniakiem, który mógł stanowić oparcie dla wielopokoleniowych rodzin. Z tego, co wiedziała, część domu była po prostu zamknięta i niewyremontowana. Prawnik sugerował, że byłaby to niezła inwestycja, gdyby chciała spróbować sił w agroturystyce, ale ona na myśl o stadach obcych osób robiła się blada. Lubiła ludzi, lecz w ograniczonych dawkach i najlepiej znajomych.
Otworzyła bramę wjazdową kluczem, który dostała kurierem tydzień wcześniej. Wjechała na podwórze pod sam dom. Wysiadła i ruszyła, by zamknąć wjazd. Zatrzymał ją warkot – najpierw lekko gardłowy, potem coraz mocniejszy. Reflektory samochodu oświetlały kawałek podwórza, ale źródło hałasu pozostawało w strefie mroku. Odległość dzieląca ją od drzwi auta była nieduża, lecz gdy tylko zrobiła krok, warczenie znacznie się nasiliło. Coś, co wydaje taki odgłos, musi być wielkie. Strach ścisnął ją za gardło.
– Harda! Spokój! Siad! – Warkot ucichł w jednej chwili, a z jej serca spadł tonowy ciężar. Głos należał do zasapanego mężczyzny, który właśnie podbiegał, świecąc sobie latarką. Był w wieku emerytalnym, ale trzymał się prosto. Mimo kapelusza, który miał na głowie, nie przewyższał jej wzrostem. – Piesku, chodź, no chodź, malutka! – Wielki czarny pies dopadł do niego i zaczął skomlić z radości. – No! Dobry pies, dobry! Ty jesteś pewnie Lilka. – Mężczyzna poświecił na nią. – Słyszałem, że masz przyjechać. Trza było zadzwonić, to szybciej bym przyszedł i bramę otworzył. Przyjaźniłem się z twoimi dziadkami. Mów mi Witek. – Wyciągnął do niej dużą dłoń i mocno uścisnął jej rękę. Wielkie psisko tuliło się do jego nóg.
Harda po chwili podbiegła do niej, cała mokra, i obwąchiwała ją bez opamiętania. Lila chyba pierwszy raz w życiu widziała taką bestię. W mieście raczej wszyscy hodowali yorki. Czuła, jak spodnie robią się mokre, gdy suka ocierała się o jej uda. Na szczęście nie miała w zwyczaju wyskakiwania na ludzi, bo mogłaby ją wywrócić bez najmniejszego problemu.
– Panie Witku, uratował mi pan życie. Myślałam, że umrę ze strachu. – Uśmiechnęła się, klnąc w myślach na prawnika, który nie raczył poinformować ją o psie. Powinna go tu zaprosić, najlepiej samego i wieczorem. Dziad borowy.
– Jaki „panie”, wszyscy mówią mi Witek, moja droga. To dobre psisko, a skoro już cię obwąchała, to spokojnie. Uciekam, pewnie zobaczymy się na dniach! Zamknę bramę, więc proszę spokojnie iść do domu i odpocząć! – Skinął jej głową i odszedł, pogwizdując. Pies patrzył na nią wielkimi brązowymi oczami, ale nie przejawiał już nawet grama agresji. Właściwie to przypominał dużą maskotkę, którą chciałoby się zabrać do domu. Na dworze padało coraz mocniej, więc nie przyglądała się budynkowi, tylko wbiegła na drewnianą werandę.
Czasami, bardzo rzadko, coś zaskakuje nas tak, że zastanawiamy się, czy aby na pewno wszystko jest z nami w porządku. Lila była oszołomiona psem, ale to nic w porównaniu z tym, co poczuła, gdy przekroczyła próg domu. Drzwi wejściowe były rzeźbione – nie przypominała sobie tego szczegółu z dzieciństwa. Tak szczerze mówiąc, niemal nic nie pamiętała, tak jakby dziecięcy mózg w ogóle nie przyswoił detali, a jedynie zarysy wydarzeń, takich jak jazda na rowerze po łące czy to, jak dziadek brał ją na barana, kiedy była zmęczona. Teraz stała przy wielkich drzwiach oniemiała z zachwytu. Ktoś kiedyś włożył w nie sporo pracy – rzeźbione zwierzęta, rośliny, okucia. Przejechała dłonią po strukturze drewna. Nacisnęła klamkę, zapomniawszy w ogóle o kluczu, ale drzwi nie były zamknięte – otworzyły się cicho, zapraszająco. Jakby dom czekał na nią od lat.
W środku było posprzątane, w kominku tlił się jeszcze ogień, a na stole ktoś postawił paterę z ciepłym ciastem. Prąd, o dziwo, był mimo wcześniejszych obaw, chociaż prawnik zapewniał, że dom ma własne źródło energii. Odkręciła kran w kuchni, poleciała krystalicznie czysta woda, tak że przez chwilę miała ochotę złapać trochę w dłoń i przyłożyć do ust. Wszystkie obawy się rozpływały, gdy przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia. W największej sypialni miała nawet świeżo pachnącą pościel, którą ktoś na starą modłę wykrochmalił. Sama pościel była urocza, w lawendowy wzór – haftowany. Przyjemne ciepło rozlewało się po całym ciele Lili. Dom pachniał drewnem, delikatnym dymem, żywicą i kwiatami, których w donicach było mnóstwo. Przeszło jej przez myśl, że w sumie nie musiałaby zostawać tutaj na całe wakacje, bo kupców na dom powinna znaleźć w mgnieniu oka, wystarczy kilka zdjęć. Spadek prezentował się o niebo lepiej, niż przypuszczała w najśmielszych snach. Teraz, gdy już skończyła studia, będzie mogła spokojnie kupić mieszkanie w Łodzi i zacząć pracę marzeń. Setki myśli przebiegało jej przez głowę, gdy nalewała sobie wody (gorąca woda!) do błyszczącej z czystości wanny w łazience. Wanny na pięknych nóżkach w starym stylu.
– To ona? Jak to ona? Jakaś taka niewyraźna?
– Cicho bądź, bo ją obudzisz. Nie widzisz, że zasnęła?
– Zasnęła w wannie, idioto. Jeszcze się utopi. Nie chcemy utopca.
– Cholera. Przenosimy? – Głos się zawahał. – Się zeźli.
– Zaraz i tak się obudzi, woda zimna. – Jedna z postaci zbliżyła się i dotknęła wanny. – Byle tylko się nie rozchorowała. Miastowa, to pewnie i łatwo chorzy.
Lila jęknęła przez sen, a postacie koło wanny się zakotłowały.
– Cicho, idioci. Budzi się. Zagrzejcie łóżko, bo będzie skostniała!
Drżała na całym ciele, bo woda zrobiła się lodowata. Klęła na siebie w myślach, wycierając się dużym puszystym ręcznikiem. Drewniana podłoga była ciepła, a sypialnia przylegała do łazienki. Zamykając oczy, pomyślała, że kołdra wydaje się przyjemnie ciepła, a cały dzień jakiś nienormalny, jakby wyrwany ze snu.
Poczuł to wzdłuż pleców – delikatny dreszcz, który rozprzestrzenił się na całe ciało. Zastrzyk energii, delikatny, podnoszący włoski na ciele. Przyjechała.
Wbił siekierę w pieniek i sięgnął po koszulkę. Na dworze było chłodno i siąpiło, ale taka pogoda mu nie przeszkadzała. Bawiło go, jak jego ciało reaguje na zmiany temperatur i małe niedogodności. Zmierzchało już, zerknął w niebo. Jutro będzie ładniej, kwiecień zapowiadał się słoneczny. Ruszył do domu, po drodze zajrzał do stada, ale wszystko było w porządku. To był pracowity tydzień, udało mu się ogarnąć do końca nowe ogrodzenie. Jedna z klaczy była źrebna i spodziewał się, że w połowie maja urodzi, więc zależało mu na tym, aby wtedy wszystko było gotowe. Wszedł do domu i rzucił koszulkę na krzesło. Zastanawiał się, jaką okaże się kobietą. Dzieckiem była niesfornym, pakowała się w kłopoty, ale ogólnie zapamiętał ją raczej jako pocieszne stworzenie.
Liliana. Ładne imię jej wybrali. Był ciekaw, czy jest atrakcyjna. W sumie nie powinno go to interesować, ale ta myśl pojawiła mu się w głowie i zakiełkowała. Stanął pod prysznicem. Uwielbiał, jak woda spływa mu po plecach. Kiedyś z bratem pływali w jeziorach, gdzie właśnie tak spadały wodospady. Za dawnych dobrych czasów, gdy świat był dużo piękniejszy i spokojniejszy. Podkręcił temperaturę wody, w myślach dziękując Antoniemu, że ten namówił go na wymianę całego systemu ogrzewania domu i podłączył nowoczesne panele. Zerknął w lustro i zastanawiał się przez moment, czy nie ściąć brody, lecz po chwili wzruszył ramionami. Po ostatniej walce zostały mu dwie blizny na ramionach, ale goiły się pięknie. Przetarł włosy ręcznikiem i włożył czyste dżinsy i koszulkę. Powinna niebawem dojechać, a on chciał ją zobaczyć. W sumie może od razu zostawi jej Czarnego? Ciekawe, czy nauczyła się jeździć. Nie wiedziała tego jeszcze, ale ona i koń byli połączeni, tak że pewnie gdy tylko go spotka, poczuje więź. Zagwizdał pod domem, przywołując konia.
– Myślałam, że umrę ze strachu. – Miała piękny głos, czaił się w nim uśmiech. Nie widział jej zbyt dokładnie, bo deszcz padał za mocno, a on mimo doskonałego wzroku stał daleko, ale ten głos dotarł do niego i sprawił, że miał ochotę na więcej. Niestety nie powiedziała już nic. Patrzył, jak Witold odchodzi. Nawet go nie zauważył, a powinien, cholera. Ona stała jeszcze chwilę na ganku, a światło, które paliło się na domu, oświetlało jej twarz. Była piękna. Nawet z tej odległości to widział. Wysoka i smukła, z lekko falującymi jasnymi włosami, ruszała się z naturalnym wdziękiem. Poczekał, aż zamknie drzwi, i sprawdził, czy stary zaryglował bramę. Przez chwilę się wahał, miał ochotę ją poznać, ale zwalczył w sobie to uczucie. Nie teraz.
Wrzask był rozdzierający, jakby mordowano nie jedną, lecz stada osób. Dziewczyna wypadła z łóżka, po czym natychmiast do niego wskoczyła i nakryła się kołdrą. Przeraźliwy dźwięk umilkł jak ucięty nożem. Zapanowała cisza, która w porównaniu z hałasem sprzed chwili wydawała się jeszcze bardziej przerażająca.
– Co, do jasnej? – rzuciła na głos i wyszła z łóżka. Poświeciła sobie telefonem, szukając lampki. Zerknęła na zegarek: czwarta piętnaście. Zasięgu jak nie było od czasu wypadku w sklepie, tak nie ma. Nasłuchiwała przez chwilę, ale poza normalnym skrzypieniem starego budynku nic nie było słychać. Aż znów coś wrzasnęło, coś zaskowytało i Lila uświadomiła sobie, że jest durną babą. Kogut piał już w pełnej krasie, jakby robił to pierwszy raz od wieków. Szło mu coraz lepiej. Pomału z wrzasku zrobiło się potężne pianie. Kogut musiał być słusznych rozmiarów – ktoś z sąsiadów miał fantazję. Bydlę miało potężny głos, skoro słyszała je w łóżku, a najbliższe gospodarstwo znajdowało się kawał drogi od niej.
– No bez jaj – mruknęła. Miała psa, więc może była też posiadaczką kury?! Kiedyś pradziadkowie hodowali sporo zwierząt, ale jakim cudem to wszystko funkcjonowało? Komu będzie płaciła majątek za pilnowanie gospodarstwa?
Podłączyła laptopa i telefon do prądu i dopisała do listy zadań ogarnięcie przenośnego internetu. W mieście pewnie mieli jakieś rozwiązania, bo najbliższe wioski raczej nie żyły bez dostępu do mediów. Sprawdziła każde pomieszczenie, otworzyła okna. Na dworze przestało padać i zaczęło wschodzić słońce. Stwierdziła, że po śniadaniu poszuka sąsiadów i dowie się, kto nad tym wszystkim panuje. W chlebaku znalazła ciemny chleb z chrupiącą skórką, który okazał się najlepszy, jaki w życiu jadła. W lodówce były jajka, masło i dżem. I mleko, które w sumie dziwnie pachniało, więc wolała go nie ruszać. Oprócz tego wszystko to, co wczoraj kupiła i na szybko wrzuciła do środka. Stwierdzając, że pewnie przytyje tonę, zrobiła sobie pajdy i zaparzyła kawę – czarna sypana smakowała jak marzenie, chociaż Lila była fanką cappuccino.
Cała ta wyprawa, pomysł, aby najpierw sprawdzić nieruchomość, a potem wystawić ją na sprzedaż – było w tym coś z ucieczki. Miasto przytłaczało ją w ostatnich dniach, potrzebowała odmiany chociaż na chwilę. Dom ją oczarował, czuła się tak, jakby dziadkowie jeszcze wczoraj w nim byli. Spodziewała się zaniedbanej chałupy, a generalnie ma… Cóż, sama jeszcze nie wiedziała, co ma. Na pewno o wiele więcej, niż się spodziewała. Wszystko zdawało się tu idealnie funkcjonować, nic na pierwszy rzut oka nie było zepsute ani zniszczone. Pomyślała, że może ktoś chce odkupić posiadłość i dlatego dba o nią od jakiegoś czasu, a teraz będzie chciał poruszyć jej sumienie i zbić mocno cenę poza wartość rynkową. Jakby na potwierdzenie ktoś załomotał do drzwi.
– Dzień dobry! – Chłopak miał może siedemnaście lat, białe jak kartka papieru włosy i szelmowski uśmiech, który budził natychmiastową sympatię. „Urwis, ale uroczy!” – przeszło jej przez myśl.
– Witaj. – Uśmiechnęła się do niego automatycznie.
– Pani to pewnie Liliana Ostrowska? – Zaglądał ciekawie przez drzwi, ale nawet nie próbował wchodzić.
– No tak. A ty? W czym mogę ci pomóc? – Jak wcześniej zauważyła, przestało padać, co było cudowną odmianą po całym miesiącu ulewy. Woda wsiąkała w ziemię, znikając szybko.
Harda leżała rozwalona na werandzie, nie zwracając najmniejszej uwagi na chłopaka. Chrapała aż miło, chociaż gdy Lila się odezwała, uniosła jedną powiekę i uderzyła kilka razy ogonem w podłogę.
– Jestem Siwy, oporządzam gospodarstwo. Chciałem się tylko przywitać, bo wczoraj słyszałem, że miałaś przyjechać. Teraz muszę uciekać, ale wrócę po szesnastej, to wydoję kozy. Miłego! – wyrzucił z siebie na jednym wydechu, jakby wcześniej przygotowywał się do tej przemowy.
Nie czekając na odpowiedź, zasalutował, zalśnił bielą zębów w uśmiechu, który za kilka lat zacznie łamać serca, a który w naturalny sposób utworzył na jego twarzy dołeczki. Odwrócił się i odszedł, pogwizdując wesoło.
Lila stała, jakby ją ktoś wmurował w ziemię. Jakie kozy? Jaki pomocnik? Jak ona niby za to wszystko ma zapłacić? Złapała parę wysokich kaloszy w fantazyjne wzory, które stały na ganku, i jeszcze w szlafroku postanowiła zobaczyć, co właściwie miał na myśli, mówiąc „gospodarstwo”. Przeszło jej przez myśl, aby dogonić chłopaka, ale znikał już w lesie przylegającym do podwórza.
– Oj, cholercia, ona chyba zupełnie nic nie wie – odezwał się cichy, zmartwiony głos.
– A mówilim, żeby nie przesadzać z porządkami.
– Będzie ciężko, cholercia, będzie ciężko. Zwieje nam jak nic.
– Nie zwieje, bo nijak nie ma jak. Przecież jej nie pozwoli. Biedactwo.
– Ano nie. – Drugi głos jakoś nie był w pełni przekonany.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Ewa Kosiba
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce: © FXQuadro / Shutterstock.com
Copyright © 2021 by Natalia Dziadura
Copyright © 2021, Niegrzeczne Książki
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-66890-63-3
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek