Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W kolejce przed sklepem wędkarskim obcisłe legginsy i brokatowe rękawiczki Maggie wyglądały niedorzecznie. Wzbudziła rozbawienie, gdy oświadczyła, że wybiera się wędkować pod lodem i potrzebuje ekwipunku. Na szczęście jej niebieskie oczy zaintrygowały pewnego uroczego brodacza na tyle, że zgodził się nauczyć Maggie tej sztuki. Podczas wędkarskiej wyprawy dziewczyna szybko odkryła, że z Samem rozmawia się jej zadziwiająco łatwo. Czuła się przy nim bezpiecznie i swobodnie, jak gdyby znali się od lat.
Sam błyskawicznie się zorientował, że Maggie należy do tego rodzaju dziewczyn, od których zwykł trzymać się z daleka. Ale ta seksowna ślicznotka po prostu go zafascynowała. Była słodka i bezczelna. I działała na niego tak, że z największym trudem utrzymywał swoje instynkty pod kontrolą. Już po kilku spotkaniach wiedział, że Maggie może być w jego życiu kimś szczególnym. Miała w sobie tyle radosnej energii!
Ten piękny sen trwał do dnia urodzin Sama. Wtedy sytuacja nieco się skomplikowała: jego najlepszy kumpel przyprowadził na urodzinowe przyjęcie swoją młodszą siostrę. To była... Maggie. A podrywać młodszą siostrę najlepszego kumpla zawsze było wbrew zasadom.
Tylko czy w imię zasad warto poświęcać swoje szczęście?
...gdy miłość czeka w kolejce, nie czas na wahanie!
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 430
Amy Daws
Teraz moja kolej!
Wait With Me #2
Przekład: Wojciech Białas
Tytuł oryginału: Next In Line (Wait With Me #2)
Tłumaczenie: Wojciech Białas
ISBN: 978-83-8322-048-2
Copyright © 2018. NEXT IN LINE by Amy Daws
Polish edition copyright © 2023 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/teraw2_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 230 98 63 e-mail:[email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Książkę dedykuję mojemu tacie w podzięce za udzielenie mi odpowiedzi na pytanie:
— Tato, jakie odlotowe miejsce mogłoby służyć za scenerię książki, tak żeby nie ustępowało dziwnością warsztatowi z oponami?
— Sklep wędkarski?
I tak narodziła się książka!
Aha, jeszcze jedno, przepraszam, Tato, że odrzuciłam Twój pomysł na historię „Lucy Goosey z Camp Watoosi”, popracujemy nad tą koncepcją następnym razem, gdy wpadnę z wizytą.
Następny! — burknął donośnie Marv, ponownie zanurzając pokrytą białymi włosami rękę w zbiorniku pełnym kleni.
Jakiś starszy pan przepchnął się obok mnie z przezroczystym, plastikowym pojemnikiem w dłoni, żeby odebrać swoją przynętę, jakby miał właśnie otrzymać ciało Chrystusa z rąk samego papieża. Za plecami czułem napór kilku innych mężczyzn oczekujących niecierpliwie na swoją kolej, bo wreszcie… rozpoczął się sezon połowów pod lodem.
W Boulder, w górzystym Kolorado, od lat nie było równie ciepłej zimy. Zazwyczaj zaczynamy wędkować pod lodem jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Lecz mimo że nastał już początek stycznia, to lód był w dalszym ciągu zbyt cienki, by można było na niego bezpiecznie wejść. Wciąż czekaliśmy na wystarczająco długą serię zimnych dni, nieprzerywaną żadnym ociepleniem.
Aż do teraz.
Poskubałem niecierpliwie swoją krótką brodę, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie poczuję zapach swojego nylonowego namiotu wędkarskiego. Po tym, jak ignorowałem go całymi miesiącami, on również był już za mną stęskniony. Umiem to poznać. Popuściłem cugli wyobraźni i moje nozdrza wypełniła woń lodowatych wód jeziora. Przysięgam, że miałem nawet wrażenie, jakbym poczuł na dłoniach sztywny dotyk moich silikonowych rękawic.
Wędkarstwo podlodowe to mój sposób na ucieczkę od rzeczywistości. To moje poczucie wolności. To coś, co należy wyłącznie do mnie.
Marv zawołał następnego klienta, a ja pokręciłem głową, nie mogąc się nadziwić, jakim cudem ten osiemdziesięciolatek w dalszym ciągu tak dobrze się trzyma. I to rok w rok. Sezon w sezon. Każdego weekendu. Marv był na swoim posterunku.
Przynęty i Ekwipunek Marva to prawdziwa instytucja w Boulder. Firma mieści się przy polnej drodze poza granicami miasta i może się poszczycić najlepszymi przynętami i burgerami w promieniu stu mil. W lokalu, stanowiącym połączenie baru, restauracji i sklepu z przynętą, roi się nieustannie od niereformowalnych miłośników dzikiej natury Kolorado, przybywających zarówno z bliska, jak i z daleka, szukających okazji, by uciąć sobie pogawędkę z osławionym Marvem.
Marv był kiedyś zawodowym wędkarzem i przez jakiś czas zdarzyło mu się nawet prowadzić własne telewizyjne show, ale po śmierci swojego ojca, Marva seniora, skończył z wożeniem się po świecie i przejął należący do staruszka interes. Aktualnie był wyrocznią w kwestii najlepszych miejsc do łowienia ryb w okolicy Boulder. Doradzał ludziom, jak dobrać przynętę w zależności od pogody i zawsze dostawał pokazowe modele nowego sprzętu przed wielkimi centrami handlowymi. Był żywą legendą środowiska wędkarskiego, ukrytą w starym, zapuszczonym sklepiku.
— Ja jestem następna w kolejce — rozległ się głośny kobiecy głos, któremu towarzyszyło stukanie obcasów o wilgotną, betonową podłogę.
Zmarszczyłem brwi, zadając sobie pytanie, skąd wzięła się ta laska, bo nie ma opcji, żebym przeoczył kogoś takiego jak ona w takim miejscu jak to. Nie miała szans, by wtopić się w tłum w otoczeniu steranych życiem, zalatujących rybą wędkarzy. Sam bynajmniej nie zaliczam się do tej grupy. Może i przekroczyłem już trzydziestkę, ale jaja nie obwisły mi jeszcze do kolan, jak większości z tych facetów.
Dziewczyna była szczupła i wysoka, a opinające jej pośladki obcisłe legginsy sprawiały, że nie dało się nie zwrócić uwagi na jej tyłek. Bardzo jędrny tyłek. Tyłek, na który gapił się w tym momencie każdy koleś przebywający wewnątrz lokalu. Nieznajoma potrząsnęła głową, odrzucając na ramię swoje czarne, jedwabiste włosy, dzięki czemu mogłem przez chwilę dostrzec jej profil. Do diabła, twarz miała równie piękną co tyłek… co może i brzmi cholernie dziwacznie, ale w tym momencie potrafiłem myśleć wyłącznie fiutem.
Marv wypluł z ust wykałaczkę, która upadła na podłogę, po czym obrzucił dziewczynę uważnym spojrzeniem od stóp do głów.
— Następna w kolejce po co? — zapytał. Jego głos brzmiał tak, jakby codziennie wypalał paczkę Marlboro… i pewnie tak właśnie było.
— Potrzebuję ryby! — odparła nieznajoma, zadzierając wyzywająco podbródek.
— Chyba masz na myśli przynętę? — zapytał Marv, drapiąc się po siwym wąsisku, czemu towarzyszył dźwięk przypominający skrobanie o papier ścierny.
— Tak, to małe rybki, prawda? Używane na przynętę? — Dziewczyna przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, miętosząc w palcach pukle włosów, które zarzuciła na ramię. Gdy uświadomiła sobie otaczające ją szepty, cofnęła rękę i wyprostowała plecy.
Marv skrzywił się, jakby słowa dziewczyny raniły jego duszę.
— To klenie, skarbie. I wykorzystuje się je do łapania szczupaków. Wielkich szczupaków.
— Doskonale. Brzmi idealnie… biorę. — Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i popatrzyła przed siebie wyczekująco.
Marv pokręcił głową.
— To ciężkie ryby.
— A nie wyglądają — odparowała nieznajoma, zaglądając z lekko zdziwioną miną do zbiornika z żywą przynętą.
— Nie klenie, tylko szczupaki — poprawił ją Marv, przywołując na usta boleśnie uprzejmy uśmiech.
— Sio stąd, dziewczynko! — zawołał stojący za mną starszy koleś. — Wracaj do centrum handlowego albo salonu kosmetycznego, z którego przywędrowałaś. My tu jesteśmy prawdziwymi wędkarzami, a nie przebierańcami.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, by spojrzeć na typa, który odzywał się zza moich pleców, a ja mogłem w tym momencie w pełni docenić, jaka była piękna. Miała trójkątną twarz i najbardziej intensywnie błękitne oczy, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek widzieć. Połączenie ciemnych włosów i jasnych oczu działa na mnie jak kocimiętka na kota. A mój fiut podziela to zamiłowanie.
Nieznajoma oblizała swoje pełne, pomalowane brzoskwiniową szminką wargi, po czym odparła:
— Sam możesz stąd… — Zawahała się przez moment, wodząc wzrokiem po zgromadzonej widowni, po czym dokończyła: — …spieprzać! — Zbladła, jakby w reakcji na to, że takie słowo padło z jej ust.
Stojący za mną koleś parsknął śmiechem, wyraźnie zaszokowany, a ja zobaczyłem, jak Marv robi kwaśną minę i wyciera dłonie o swój upaprany fartuch.
— Młoda damo, co to za słownictwo?
— Co? — wykrzyknęła dziewczyna, odwracając się w jego stronę. — W końcu to sklep z przynętą. Chce mi pan powiedzieć, że nie zdarzyło się tu panu wcześniej słyszeć takich wyrazów?
Marv znów pokręcił głową.
— Nie z ust młodych dam.
— A więc to, że jestem kobietą, oznacza, że nie wolno mi zakląć? Jaki to ma sens w dzisiejszych czasach? Przejechałam kawał drogi i chcę tylko wybrać się na połów pod lodem. Mam gotówkę, więc proszę mi tylko sprzedać wiadro rybek i ruszę w swoją stronę. Łatwizna.
— Kiedy? — zapytał Marv cichym głosem, krzywiąc się z zakłopotania, jakby pierwszy raz od wielu lat miał do czynienia z piękniejszą płcią.
— Co „kiedy”? — zareagowała dziewczyna.
— Kiedy wybiera się pani na to wędkowanie pod lodem?
— Od razu, oczywiście! — odparowała nieznajoma, ujmując się pod biodra. — Potrzebna mi wędka i haczyk. I to coś do kruszenia lodu.
Marv obrzucił dziewczynę spojrzeniem od stóp do głów, kiwając przy tym cały czas głową.
— Dysponuje pani jeszcze innymi ubraniami oprócz tych, które ma pani w tej chwili na sobie?
— Mam rękawiczki! — odparła dziewczyna, a następnie pogrzebała w kieszeniach i wyjęła z nich parę rękawiczek bez palców. Wyglądały, jakby były przeznaczone dla dziecka — mieniły się od złotego brokatu. Nieznajoma naciągnęła je na dłonie i pomachała Marvowi palcami przed twarzą. Mina staruszka nie wskazywała, by porzucił wątpliwości.
— Skarbie, nie mogę cię puścić na wędkowanie pod lodem w takich ciuchach. Zamarzniesz na śmierć, a ja nie mogę obciążać swojego starego serca zamartwianiem się o to, że siedzisz gdzieś tam na mrozie w tej lekkiej kurteczce.
— Jest wypchana puchem! — zawołała dziewczyna, opatulając się ciaśniej czarnym wdziankiem. — I naprawdę ciepła. To tylko złudzenie, że wydaje się taka leciutka.
Staruszek syknął z dezaprobatą.
— Te buty są gorsze niż para letnich woderów. Stopy przemarzłyby ci w nich nawet wtedy, gdybyś łowiła wiosną, i to stojąc na brzegu, skarbie. Przykro mi. Nie sprzedam ci dzisiaj ani przynęty, ani ekwipunku. Zresztą, i tak wyglądasz raczej na stworzoną do cieplejszej pogody.
Z gardła dziewczyny wyrwał się jakiś dziwny odgłos.
— Och, dosyć już. Przecież właśnie próbuję wyjść poza swoją strefę komfortu i jestem tak zmęczona wpychaniem mnie do szufladek, że chyba zacznę krzyczeć.
— Chciałbym posłuchać jej krzyków, gdy wejdę w nią po same jaja — odezwał się wcale niezbyt cicho stojący za mną facet, który miał wystarczająco wiele lat, żeby być ojcem nieznajomej.
Mięśnie mojej żuchwy stężały tak mocno, że aż zazgrzytałem zębami i odwróciłem się do tyłu, w samą porę, by zobaczyć, jak mężczyzna przybija piątkę ze swoim kumplem. Obydwaj uśmiechnęli się do mnie, eksponując swoje szczerby, jakby sądzili, że mnie również rozbawił ich żarcik. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie poczułem uderzenie o bark, gdy młoda nieznajoma minęła mnie pędem i rzuciła się na obydwu dowcipnisiów.
Z gardeł wszystkich obecnych w sklepie wyrwał się donośny okrzyk, gdy dziewczyna popchnęła wielkiego typa z całą siłą, jaką była w stanie z siebie wykrzesać, choć w efekcie zdołała jedynie strącić mu z głowy jego pokryty kamuflażowym wzorkiem kapelusz. Twarz wielkoluda skurczyła się w wyrazie niekłamanej furii, więc szybko chwyciłem nieznajomą w talii, a potem poderwałem z podłogi i odciągnąłem do tyłu, byle dalej od niego. Koleś zrobił obleśną minę, jakby atak dziewczyny kręcił go w jakiś perwersyjny sposób.
— Spokojnie, tygrysico — mruknąłem jej do ucha, a jednocześnie poczułem w nozdrzach kwiatową woń jej szamponu.
— Powiedz mi to prosto w twarz, stary zboku! — zawołała nieznajoma, wymachując rękami, jakby zamierzała wydrapać kolesiowi oczy. To pewnie jedna z zalet rękawiczek bez palców.
Obydwa stare buraki popatrzyły na nią, z wolna mrugając, ewidentnie pozując na niewiniątka, podczas gdy ja musiałem się wysilić, żeby utrzymać szamoczącą się dziewczynę. Była szczupła, ale o wiele twardsza, niż na to wyglądała.
— Chodź ze mną — powiedziałem z naciskiem, odciągając ją dalej od grupy facetów, którzy najwyraźniej mieli po prostu chęć nacieszyć oczy tym darmowym przedstawieniem. Odwróciłem się do nich plecami, a następnie okręciłem dziewczynę o sto osiemdziesiąt stopni, by móc spojrzeć jej w twarz. Chwyciłem ją za ramiona i popatrzyłem jej głęboko w oczy. — To zasrańcy i nie są tego warci. Twoje zachowanie tylko ich nakręca, więc proszę, chodź ze mną, żeby do niczego nie doszło.
Dziewczyna na ułamek sekundy nawiązała ze mną kontakt wzrokowy, a jej oczy przypominały w tej chwili płonące szafiry, lecz zaraz potem tamten obleśny zgred odezwał się niskim głosem:
— Byłbym gotów na morderstwo, żeby zobaczyć, jak dochodzi na moim fiucie.
Nieznajoma usłyszała te słowa i od razu znieruchomiała pod moim dotykiem, a jej jasne tęczówki jakby przyblakły. Skuliła się w sobie i popatrzyła dookoła, przyglądając się widzom całego tego spektaklu. Zobaczyłem, jak kąciki jej oczu wilgotnieją i poczułem, jak zaczyna we mnie narastać znajomy niepokój.
Mam trzy siostry.
Znam to pieprzone spojrzenie.
I wcale mi się ono nie podobało.
Zaciskając zęby, cofnąłem dłonie z ramion nieznajomej, okręciłem się na pięcie i… walnąłem zasrańca prosto w szczękę.
Solidne uderzenie sprawiło, że zatoczył się na swojego kumpla, a potem obydwaj upadli na podłogę, ewidentnie zaskoczeni moim ciosem. Zgromadzi w sklepie mężczyźni zaczęli mnie odpychać do tyłu, żeby zapobiec bójce, ale ja czułem tylko pulsowanie krwi tętniącej w moich żyłach. Wędkarze nie zorientowali się widać, że wcale nie zanosiło się na bójkę. Znokautowałem tego buraka.
Bez jednego słowa odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, chwyciłem zaszokowaną dziewczynę w talii i praktycznie wyniosłem ją z tłumu facetów tłoczących się dookoła leżącego na ziemi gnoja.
Wziąłem kilka głębokich, oczyszczających oddechów, starając się ze wszystkich sił uspokoić kołaczące serce, żeby nie zawrócić i nie posłać na deski również kumpla tego palanta od przybijania piątki. Minęło dziesięć lat od ostatniego razu, gdy komuś przyłożyłem. Najwyraźniej z tym jest jak z jazdą na rowerze… nie da się tego tak całkiem zapomnieć. Przejmowałbym się, czy ktoś zadzwoni po gliny, ale byłem na dziewięćdziesiąt procent pewny, że pozostali klienci również mieli ochotę stłuc tego gnoja na kwaśne jabłko. Coś mi mówiło, że nikt nie będzie nikogo wzywał.
Odeskortowałem dziewczynę przez całą długość sklepu, a potem wprowadziłem ją do przylegającej do niego bezpośrednio niewielkiej knajpki. Pomieszczenie wyglądało na zapuszczone, podobnie jak cała reszta tego przybytku, i pełno w nim było starszych facetów oklapniętych w podniszczonych boksach i na chybotliwych krzesłach, z których każde było z innej parafii. Woń tłuszczu i stęchłego plastiku koiła na szczęście moje nerwy, a naprawdę potrzebowałem w tamtym momencie odzyskać spokój ducha.
Dziewczyna wślizgnęła się do położonego w narożniku, czerwonego boksu, gdzie mogła się ukryć przed spojrzeniami wszystkich pozostałych gości lokalu, ale sprawiała wrażenie, jakby była w szoku. Wybrałem to miejsce z premedytacją, bo zdecydowanie nie miałem ochoty dawać tamtemu zasrańcowi szansy na to, by nas wypatrzył, a poza tym musiałem się zastanowić, co, do diabła, począć z tą tygrysicą.
Zerknąłem na nią i zobaczyłem, jak dotyka nerwowo paznokci, ale nie byłem w stanie dostrzec jej wyrazu twarzy, bo zasłaniały ją opadające włosy. Nieznajoma była ewidentnie wytrącona z równowagi, a ja nie mogłem jej o to winić, bo scena w sklepie była rzeczywiście paskudna.
Z drugiej strony miałem już za sobą setki odwiedzin u Marva, więc wiedziałem, że to bezpieczne miejsce. To, co wydarzyło się w tym lokalu dzisiaj, zdecydowanie było odstępstwem od normy. Ale ponieważ do tego doszło, nie wchodziło w grę, żebym spuścił tę laskę z oczu, dopóki wszystko się nie uspokoi.
Zdjąłem płaszcz i wełnianą czapkę, przygładziłem dłonią swoje rude włosy, po czym powiesiłem obydwie części garderoby na zainstalowanym w boksie haczyku. Nie odzywając się, dałem dziewczynie znać, by podała mi swoje okrycie. Nie podnosząc wzroku, zrzuciła je szybko, a potem mi je wręczyła. Powiesiłem jej kurtkę na tym samym haczyku co swój płaszcz, nie mogąc się pozbyć wrażenia, że jest lekka jak piórko. Marv miał rację, żeby nie wypuszczać jej na lód w takim wdzianku.
Zająłem miejsce naprzeciwko dziewczyny, starając się ze wszystkich sił nie spoglądać na jej piersi rysujące się pod obcisłym, szarym swetrem.
— Wszystko OK? — zapytałem. Mój głos brzmiał głucho od adrenaliny krążącej w moich żyłach.
Nieznajoma pokiwała sztywno głową, odgarniając kosmyki włosów za uszy.
— Na pewno? — zapytałem ponownie, zerkając na jej dygoczącą rękę. Czubki jej palców wyglądały na lodowato zimne. — Z tego typa był kawał skurwysyna, więc nie miałbym do ciebie pretensji, gdybyś nie czuła się OK.
Dziewczyna przełknęła z wolna ślinę i wbiła wzrok w moją dłoń, opartą na stoliku i zaciśniętą w pięść. Na kostkach, w miejscu, gdzie uderzyłem nimi o twarz tamtego palanta, widać było bladoczerwone plamki. Nic nowego.
— Nic mi nie jest — wymamrotała nieznajoma, splatając ręce.
Westchnąłem głęboko. Właśnie znokautowałem na jej oczach kolesia. Oczywiście, że się mnie obawiała.
— Przepraszam za to, co zrobiłem. I podwójnie przepraszam za to, co on powiedział.
Dziewczyna spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
— Znasz tego faceta, czy coś w tym rodzaju?
— Kurwa, nie — odparłem, wzdragając się. — Chyba po prostu przepraszam za cały męski gatunek. Bywa, że zachowujemy się jak kutasy. Ale chcę, żebyś wiedziała, że reszta stałych klientów Marva jest zupełnie inna niż tych dwóch zasrańców. Żadnego z nich nie widziałem w tym miejscu nigdy wcześniej, więc wiem na sto procent, że nie są z tej okolicy.
Nieznajoma uśmiechnęła się półgębkiem i rozejrzała po przytulnym wnętrzu knajpki, wodząc wzrokiem po twarzach poszczególnych starych wędkarzy.
— Na oko to wygląda, jakbyście mieli tutaj zlot emerytów.
Skierowałem spojrzenie w stronę, w którą spoglądała, i zobaczyłem starszego mężczyznę na wózku inwalidzkim grającego w karty z kilkoma siwowłosymi kompanami.
— Chyba masz na myśli dom spokojnej starości dla najbardziej zasłużonych mieszkańców Kolorado — wymamrotałem.
Dziewczyna parsknęła urywanym śmiechem, a ja poczułem lekką ulgę, że całe to zajście nie wstrząsnęło nią tak bardzo.
Mężczyzna na wózku inwalidzkim zauważył nasze spojrzenia i posłał nam szeroki, bezzębny uśmiech, pozdrawiając nas jednocześnie nieznacznym ruchem dłoni. Zorientowałem się, że sam również uśmiecham się do staruszka. Spojrzałem na nieznajomą i zobaczyłem, że na jej twarzy również maluje się uśmiech. I to taki szczery, a na dodatek tak słodki, że można by od niego dostać próchnicy. Jakimś sposobem ten jeden wyraz twarzy wystarczył mi, by poznać, że ta dziewczyna jest dobrym człowiekiem. Możliwe, że sprawiała zwariowane wrażenie, ale w głębi duszy była porządną osobą.
Nieznajoma odwróciła twarz w moją stronę, zatrzymując przez chwilę spojrzenie na moim zarośniętym podbródku.
— Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się, żeby jakiś facet przyłożył drugiemu z mojego powodu — stwierdziła zaciekawionym głosem. — A na dodatek obcy.
Skrzyżowałem ramiona na piersi i pochyliłem głowę.
— Zamierzasz na mnie nakrzyczeć, że wtrącam się w nie swoje sprawy?
— Nie — odparła, marszcząc brwi. — Wydaje mi się, że chyba jestem ci winna podziękowanie.
— Jestem w szoku — stwierdziłem, posyłając jej krzywy uśmiech. — Mam trzy starsze siostry, które urwałyby mi głowę, gdybym się wtrącił i odstawił taki numer.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
— Trzy starsze siostry? Jakim cudem udało ci się wyrosnąć na takiego…
— Prawdziwego faceta? Dzielnego twardziela? — Poruszyłem porozumiewawczo brwiami i wypiąłem klatę.
Dziewczyna zacisnęła wargi, próbując powstrzymać się od śmiechu, a na jej lewym policzku pojawił się głęboki dołek.
— Czyli co, po prostu tak standardowo nokautujesz dupków, żeby robić wrażenie na laskach?
— Nie — odparłem, wzruszając ramionami. — Robienie wrażenia na dziewczynach to tylko dodatkowy bonus.
— Ale tak na poważnie, wszystko w porządku z twoją dłonią? — zapytała, ściągając rękawiczkę i wyciągając palce w stronę mojej ręki.
Kontakt fizyczny, do którego doszło, gdy dotknęła mojej skóry, można by opisać tylko jako elektryzujący. Coś podobnego do mrowienia w ręce, jakie czuje się po tym, gdy człowiekowi ścierpnie ręka we śnie. Nieznajoma podniosła szybko serwetkę i wyłowiła ze stojącego na stole kubka kostkę lodu, po czym owinęła ją w papier.
— To woda kogoś, kto siedział tutaj przed nami — stwierdziłem rzeczowo.
Dziewczyna zmarszczyła nos, ale zaraz wzruszyła ramieniem.
— Och, proszę cię. Jeśli nie straszne ci rybie flaki, to nic ci nie będzie od lodu z drugiej ręki.
Przyłożyła okład do moich knykci, a ja wsparłem podbródek na wolnej ręce i zacząłem przyglądać się z zachłanną uwagą, jak nieznajoma dogląda moich bitewnych ran. Spostrzegła moje zainteresowanie i posłała mi figlarny uśmiech.
— Mam wrażenie, jakbym cię znała.
Moje brwi uniosły się do góry, kiedy to usłyszałem.
— Dorastałaś w Boulder?
Dziewczyna pokręciła głową.
— Nie, ale mam takie… sama nie wiem… Jakoś swobodnie się przy tobie czuję. Jakbyś przypominał mi kogoś, kogo naprawdę dobrze znam. Masz kiedykolwiek tak, że spotykasz ludzi i wydaje ci się, jakbyś znał ich już w poprzednim życiu?
— Nie wiem, czy wierzę w poprzednie życia — odpowiedziałem szczerze. — Myślę, że po prostu z niektórymi ludźmi od razu świetnie się rozumiesz, a z innymi nie. Ze mną od razu nawiązałaś nić porozumienia, bo jestem niesamowicie czarujący.
Dziewczyna przewróciła oczami i odrzuciła moją dłoń, przez co kostki lodu powypadały z serwetki. Popatrzyła na mnie z powagą i stwierdziła:
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie polecę na rudego, brodatego rycerza w lśniącej zbroi.
Parsknąłem śmiechem, słysząc ten opis.
— Och, ależ wiem! Skoro nie podziałał na ciebie urok Marva, to na pewno nie ulegniesz mojemu. — Podniosłem rękę i pogładziłem się po podbródku. — A tak w ogóle to właściwe określenie tego zarostu to „mandarynkowa szorstkość”.
Nieznajoma zachichotała, co sprawiło, że wydała mi się bardzo młoda — ewidentnie właśnie taka była, ale gdybym miał zgadywać, to dałbym jej przynajmniej dwadzieścia jeden lat.
— Nie powiedziałabym, że twoja broda jest mandarynkowa… Przypomina raczej kolorem czerwoną fasolę. Tak czy siak, wy rudzielcy macie farta, że książę Harry przywrócił modę na wasze umaszczenie — stwierdziła z ironicznym uśmieszkiem, przygryzając dolną wargę w sposób, który sugerował, że ze mną flirtuje.
— Pfff — prychnąłem, przewracając oczami, a jednocześnie podniosłem leżące pod serwetnikiem jadłospisy. — Rudzielcy nigdy nie wyszli z mody. Jesteśmy jak dobre wino, które musi się tylko lekko zestarzeć, by można nas było w pełni docenić.
Wręczyłem jej jedno menu, a drugie podniosłem na wysokość swojej twarzy, zerkając ponad jego górną krawędzią, gdy dziewczyna zajęła się studiowaniem karty dań. Wydawała się zdecydowanie spokojniejsza niż wcześniej, co mnie cieszyło. Ale w oczywisty sposób nie wyglądała na fankę przygód na świeżym powietrzu, która włóczyłaby się po sklepach dla wędkarzy. Przypominała raczej byłą cheerleaderkę albo uczestniczkę konkursów piękności. Można ją było podejrzewać o to, że co tydzień chadza na manicure, a nie o to, że chciałoby się jej zanurzać rękę w wiadrze z płotkami.
Ale w takim razie co ona, do cholery, robiła w tym miejscu?
Obmacywałbym ją wzrokiem w dalszym ciągu, gdyby nie przeszkodziła mi w tym Barb, starsza kelnerka, która od zawsze tu pracowała.
— Co mogę wam dwojgu podać? — zapytała, po czym zebrała naczynia, wytarła stolik i postawiła przed nami dwie szklanki ze świeżą wodą.
Otrząsnąłem się ze stanu przedzawałowego, do jakiego doprowadził mnie fakt, że zostałem przyłapany na tym, jak wlepiam namolnie gały w siedzącą naprzeciwko mnie dziewczynę, po czym zamówiłem burgera i frytki. Nieznajoma skinęła głową i zamówiła to samo, czym wprawiła mnie w zaskoczenie, bo spodziewałem się, że zamówi sałatkę.
Kiedy Barb odeszła od naszego stolika, postanowiłam przejść do rzeczy.
— Słuchaj, to, co wygadywał tamten kmiot, było kompletnie posrane. Ale muszę przyznać, że naprawdę wyróżniasz się tutaj jak ryba wyrzucona na brzeg — stwierdziłem żartobliwie. — Co ty tutaj robisz?
Dziewczyna spojrzała na mnie, marszcząc czoło.
— A niby czemu wyglądam tutaj jak ryba wyrzucona na brzeg? Bo jestem dziewczyną i wyglądam w taki, a nie inny sposób?
— Częściowo — odparłem, wzruszając ramionami bez śladu skruchy. — Przepraszam, jeśli to seksistowskie, ale do Przynęt i Ekwipunku starego Marva nie zagląda zbyt wiele kobiet. Barb to jedyna przedstawicielka estrogenowej połowy ludzkości, z jaką miewają kontakt klienci tego lokalu, choć właściwie to jestem niemal pewny, że zdążyła już przejść… — Urwałem, zasłoniłem usta dłonią i dokończyłem szeptem: — …zmianę.
Dziewczyna wybuchła śmiechem i zasłoniła twarz rękami, zaś jej policzki oblał rumieniec.
— Nie wierzę, że właśnie nazwałeś menopauzę „zmianą”!
Schyliłem głowę i rozejrzałem się nerwowo dookoła, czy ktoś nas przypadkiem nie usłyszał. Możliwe, że faceci nie rozmawiają normalnie na takie tematy, ale poprzedniego lata miałem okazję obserwować, jak przechodziła przez to moja mama, więc wiedziałem, jak bardzo ten proces zmienia kobietę. Głównie ze względu na to, że moja mama i siostry gadając o każdym pieprzonym szczególiku związanym z tym, jak funkcjonują ich ciała. Poważnie, musiałem wysłuchiwać naprawdę krępujących konwersacji dotyczących wkładek higienicznych i nocnych potów. Było to naprawdę trudne do wytrzymania.
Ale kolesie ze sklepu Marva mieli okazję oglądać taką gorącokrwistą laskę… pierwszy raz w historii tego lokalu, więc nic dziwnego, że wywołała sensację. Pochyliłem się nad blatem stołu i zniżyłem głos:
— Nie ma potrzeby, żebyśmy krzyczeli o kobiecych przypadłościach. Chciałem tylko powiedzieć, że ci faceci nie przywykli w tym miejscu do obecności dziewczyn, więc fakt, że wmaszerowałaś tutaj w tych kozakach i legginsach, kiedy na zewnątrz panuje pieprzony mróz, oznaczał, że musiałaś znaleźć się w centrum uwagi. Wyprawa na wędkowanie pod lodem w takich ciuchach wróży poważne odmrożenia, tygrysico.
Nieznajoma prychnęła.
— No cóż… to moje zmartwienie… a nie jakiegoś tam Marva.
— Marv to opiekuńczy staruszek, który miał na względzie twoje dobro, bo wyglądasz na miłą dziewczynę, kiedy nie rzucasz się na palantów. — Moje dłonie zacisnęły się na krawędzi stołu, bo z jakiegoś dziwnego powodu zaswędziały mnie, żeby znowu jej dotknąć.
— Dziewczynę? — Nieznajoma prychnęła kolejny raz, po czym uśmiechnęła się, przewracając oczami. — Mam dwadzieścia dwa lata i skończone studia, OK? Wydaje mi się, że można mnie uznać bez cienia przesady za kobietę.
— Zgoda — odparłem, podnosząc ręce. Byłem zbyt mądry na to, by spierać się z istotą rodzaju żeńskiego o to, jak ją nazywać. — A zatem, kobieto, z jakiego właściwie powodu się tu dzisiaj zjawiłaś? Widać wyraźnie, że ani razu w życiu nie byłaś na rybach.
— Właśnie że byłam! — odparowała buńczucznie, wysuwając wyzywająco żuchwę. — Tylko że nigdy nie łowiłam ich pod lodem.
Pokręciłem głową ze zrozumieniem.
— OK… no cóż, w takim razie będę drugą osobą, która powie ci, że wędkowanie pod lodem to poważny sport. Nie można tak po prostu wyskoczyć w teren i znaleźć jakiś przerębel. Musisz mieć świder, schronienie i źródło ciepła. Odpowiednie ubranie. Dysponujesz którąkolwiek z tych rzeczy?
— Nie — wymamrotała nieznajoma, wyłamując nerwowo palce.
— W takim razie co cię naszło, żeby akurat dzisiaj wybrać się na wędkowanie pod lodem?
Dziewczyna opadła na oparcie ławy i wbiła wzrok w sufit.
— Będziesz się śmiał.
— Nie będę.
— Właśnie że będziesz.
— Sprawdź mnie.
Nieznajoma westchnęła ciężko i splotła dłonie oparte na blacie stołu.
— Jestem w trakcie wyprawy mającej na celu odnalezienie samej siebie.
— Tego się rzeczywiście nie spodziewałem — wyjąkałem, bo, do diabła, naprawdę mnie tym zaskoczyła. Zmierzwiłem włosy, próbując zamaskować swoją dezorientację. — I te poszukiwania samej siebie zaprowadziły cię akurat do sklepu Marva?
— Coś w tym stylu. — Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym pochyliła się nad stolikiem, a na jej ustach zamajaczył niewyraźny uśmiech. — Było tak: jechałam sobie autostradą, bez żadnej muzyki, bez komórki, zupełnie bez niczego. Tylko ja i moje myśli. Wiedziałeś, że staliśmy się tak zależni od technologii i o od tego, by szprycować swoje mózgi nieustanną rozrywką, że już nigdy nie zdarza nam się zostać sam na sam z własnymi myślami?
— O tak. Akurat to świetnie wiedziałem.
— Serio? — wykrzyknęła nieznajoma, a jej spojrzenie aż zamigotało z podekscytowania.
— Nie. Nie mam pojęcia, o czym ty, do cholery, gadasz — zakpiłem z kamienną twarzą.
Dziewczyna przewróciła oczami z poirytowania, a ja poczułem, że chyba mnie to trochę podnieciło.
— No cóż, zaczyna to być coraz większym problemem, bo obecnie nasze mózgi nie wykorzystują już zwojów odpowiedzialnych za głębokie rozmyślania. Cały czas tylko ten powierzchowny chłam z mediów społecznościowych i wszystkie te społecznościowe sruty-pierduty — wypaliła, ale zaraz pokręciła głową, próbując się skoncentrować. — Można to ująć w bardziej naukowy sposób, ale łapiesz, o co chodzi. No więc próbowałam właśnie obudzić tę część swojego mózgu, z którą straciłam kontakt pod wpływem technologii, gdy nagle zauważyłam malutką budkę stojącą na lodzie. Z jej wnętrza biło światło, a z komina ulatniała się smużka dymu. Wyglądała tak spokojnie. Jak żywcem wyjęta z czasopisma poświęconego głębokiej refleksji! A ja pomyślałam sobie, że potrzebuję w swoim życiu dokładnie czegoś w tym rodzaju.
— Zgadzam się z każdym słowem — stwierdziłem, bo naprawdę wiedziałem, o czym mówiła. Kiedy siedzi się w małej budce wędkarskiej, a na zewnątrz panuje mróz, człowiek odnajduje spokój. Czujesz się wtedy naprawdę wsłuchany w siebie — co brzmi strasznie kulawo, ale, do diabła, tak to właśnie wygląda.
— No więc tak, chcę się nauczyć wędkowania pod lodem — stwierdziła nieznajoma z poważną miną. — Albo spróbować jakichś przygód na łonie natury, a wtedy może, tylko może, uda mi się odnaleźć lepszą wersję samej siebie.
Zmarszczyłem brwi, słysząc te słowa.
— A dlaczego uważasz, że obecna wersja nie jest wystarczająco dobra?
Dziewczyna położyła dłonie na stole, a potem powoli pokręciła głową, ani na moment nie podnosząc na mnie oczu.
— Jest wiele powodów. Zbyt wiele, żeby je wymieniać. Ale w hotelu, w którym się zatrzymałam, znalazłam ulotkę Przynęt i Ekwipunku, więc przyjechałam. Myślałam, że Marv okaże się bardziej pomocny. Wydawało mi się, że w ulotce opisywano go jako słynnego zaklinacza ryb czy kogoś w tym guście.
Udało mi się stłumić śmiech.
— Wydaje mi się, że z tym zaklinaczem ryb to nie do końca tak… Ale owszem, Marv zna się na rzeczy. To zawodowiec. Ale pojawiłaś się akurat na otwarciu sezonu na wędkowanie pod lodem, więc w ten weekend każdy ma do niego jakiś interes. Ten facet jest niczym posąg Buddy, którego wszyscy chcą dotknąć na szczęście, żeby znaleźć idealne miejscówki do wędkowania.
— I to dlatego w części sklepowej jest teraz zlot palantów? — zapytała nieznajoma, rozglądając się pochmurnie po wnętrzu restauracji.
— Nie wszyscy są palantami — poprawiłem.
Dziewczyna przewróciła oczami.
— Nie miałam na myśli człowieka, który towarzyszy mi w tym momencie… jak się wydaje.
— Jak się wydaje? — Popatrzyłem na nią, unosząc brew.
— No cóż, dopiero się poznaliśmy i ledwo co znokautowałeś na moich oczach jakiegoś kolesia, więc nie mogę być na sto procent pewna, czy jesteś jednym z nich, czy nie. — Spojrzała na mnie z wyrazem rozbawienia na twarzy, który sugerował, że żartuje. Ale z jakiegoś powodu nie byłem co do tego całkowicie przekonany.
Skinąłem z wolna głową i oblizałem wargi.
— W takim razie może się sobie przedstawimy, zanim zaczniemy ferować wyroki. Jak masz na imię?
— Przyjaciele mówią na mnie Maggie — odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
— OK, Maggie, ja jestem Sam… i na dowód tego, że nie jestem wszczynającym bójki dupkiem, chętnie wprowadzę cię dzisiejszego popołudnia w tajniki wędkowania pod lodem. — Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem do niej rękę. Twarz dziewczyny wręcz zajaśniała w reakcji na moją propozycję.
— Poważnie? — zapytała wysokim, podekscytowanym głosem, zaciskając swoje smukłe, długie palce na mojej dłoni.
Skinąłem głową i przełknąłem powoli ślinę.
— Poważnie. Ale zanim zaczniesz się zamartwiać, czy to mądre, wybierać się ze mną samotnie w dzicz, przedstawię cię Marvowi, żeby mógł za mnie zaręczyć. Zna mnie od kiedy byłem dzieckiem i czasami dorabiałem u niego jako przewodnik dla wędkarzy. Możesz zaufać jego opinii.
Maggie popatrzyła na mnie z czarującym uśmiechem, który aż za bardzo mi się podobał.
— Wszystko sobie przemyślałeś, co?
— No cóż, skoro jesteś na wyprawie w poszukiwaniu samej siebie, to powinnaś omijać wszelkie przeszkody na tej drodze. — Umilkłem na chwilę i zerknąłem przelotnie na jej biust. — Ach, i lepiej żebyś miała przy sobie kartę kredytową, bo będziesz musiała dziś kupić trochę naprawdę drogiego sprzętu.
Dziewczyna wydała podekscytowany pisk i pokiwała entuzjastycznie głową akurat w momencie, gdy obok boksu, w którym siedzieliśmy, pojawiła się Barb z naszymi burgerami.
— I lepiej zjedz wszystko, co zamówiłaś. Przyda ci się coś na wzmocnienie, żebyś nie marzła tam na świeżym powietrzu.
Maggie oblizała wargi i wsunęła do buzi frytkę.
— Nie mogę się doczekać.
Uśmiechnąłem się do niej z lekkim powątpiewaniem, bo byłem pewny, że moja nowa znajoma nie ma pojęcia, na co się pisze… zresztą podobnie jak ja.
Sam to interesujący i niespodziewany akcent tego dnia. Och, kogo ja próbowałam oszukać? Cały ten dzień nie miał w sobie nic spodziewanego. A więc Sam był w tym momencie po prostu naturalnym przedłużeniem tego ciągu nieprzewidzianych zdarzeń. Ale gdyby postawiono przede mną grupkę nieznajomych, a ja miałabym wybrać spośród nich jednego, który skoczy mi na ratunek, nigdy nie postawiłabym akurat na tego faceta.
Absolutnie nie można mu było zarzucić, że był brzydki. Przeciwnie, miał w sobie coś, czego nie potrafiłam do końca ogarnąć. Jego włosy nie były całkiem czerwone, tylko raczej brudno blond, poprzetykane czerwonawymi pasemkami. Jego fryzura zdawała się mówić: „właśnie zwlokłem się z wyra i wpakowałem na głowę niechlujną włóczkową czapkę”. Jego broda była przystrzyżona, ale i tak miała wystarczającą długość, by dało się wyraźnie dostrzec jej ciemno kasztanowy połysk.
Oceniając go obiektywnie, musiałam stwierdzić, że ma niezłe ciało. Gdy chwycił mnie w talii, mogłam poczuć, jak twarde są jego mięśnie pod wszystkimi tymi warstwami zimowej odzieży. Był wysoki i szeroki w barach, a ocieplana bluza, którą miał na sobie, opinała się naprawdę ładnie na jego torsie i na bicepsach. Coś mi mówiło, że w jego przypadku treningi oznaczały raczej rąbanie drewna i odgarnianie śniegu z własnego podjazdu, a nie ćwiczenia z osobistym trenerem i robienie przysiadów na siłowni.
Mimo wszystko nie sądziłam, że ktoś taki jak on może w sytuacji kryzysowej wziąć sprawy w swoje ręce, więc byłam mile zaskoczona. Zastanawiałam się, ile może mieć lat? Sądząc na podstawie kurzych łapek w kącikach oczu i tej zmarszczki pomiędzy brwiami, musiał być jakieś dobre pięć lat starszy ode mnie. Prawdopodobnie spędzał większość czasu na słońcu. Potrafiłam go sobie wyobrazić w roli pomocnika na ranczu albo na jakiejś farmie. Jako swego rodzaju kowboja w bejsbolówce.
Nie był przystojny w tradycyjnym sensie tego słowa. Za to kiedy się uśmiechał, miała miejsce pewna ciekawa rzecz. Wydawało się, jakby zaczynał od nieśmiałego uśmieszku, który zaraz potem obejmował całą jego twarz, wprawiając go w zażenowanie. Nawet uciekał wzrokiem gdzieś w bok, kiedy mu się to przytrafiało. Było w tym coś seksownego.
Ale nie miało to znaczenia, bo zdecydowanie nie był w moim typie. Był tylko kimś, kto okazał się bardzo pomocny w chwili, gdy potrzebowałam przyjacielskiego wsparcia. Bo nikt nie mógł wiedzieć, że przebywałam w tym miejscu. Nikt nie mógł wiedzieć, co działo się w tym momencie w moim życiu. Chciałam sprawiać wrażenie, jakby wszystko było u mnie jak najbardziej w normie, a ten facet mógł mi w tym pomóc.
Marv zarekomendował mi Sama jako specjalistę w kwestii połowów pod lodem, więc obecnie korzystałam z faktu, że romantyczne przeznaczenie zetknęło nas ze sobą w kolejce w sklepie wędkarskim. Choć oczywiście nie było tu tak naprawdę mowy o „romantycznym przeznaczeniu”. W przypadku spotkania dyktowanego romantycznym przeznaczeniem w grę wchodzą uczucia. Pociąg fizyczny. Od pierwszej chwili pomiędzy obojgiem uczestników takiego spotkania tworzy się wzajemna chemia albo nawet rodzi się miłość od pierwszego wejrzenia — a przynajmniej tak to przedstawiają romansidła, które czytuję.
W przypadku spotkania z Samem to tylko przyjacielska wymiana przysług bez śladu łączącej nas chemii. Jasne, kiedy prowadził mnie w stronę półek z kombinezonami zimowymi, rzeczywiście nie mogłam oderwać wzroku od jego sylwetki, sprawiającej takie mocne i solidne wrażenie. Gdy tak kroczył przed siebie, miało się ochotę albo uciekać mu prędko z drogi, albo uwiesić się na jego ramieniu i dać się pociągnąć w ślad za nim. Do tego z jego oczu wyzierało jakieś wesołe ciepło, jakby ten facet nie miał na głowie zbyt wielu trosk. Podobało mi się to. Ale na szczęście odczuwałam jedynie platoniczną wdzięczność za to, że los zetknął mnie z nim we właściwym miejscu i o właściwej porze.
Nie mogłam się doczekać, kiedy ruszymy na połów!
Odciągnęłam na bok poszarpaną kurtynę prysznicową, którą Marv uznawał za zasłonę przymierzalni, po czym zawirowałam w piruecie przed Samem i dopiero wtedy zdałam sobie z opóźnieniem sprawę z faktu, że mój nowy znajomy dosłownie zasnął na ławie z drewnianego bala ustawionej pod pobliską ścianą. Jego głowa spoczywała oparta o korkową tablicę i dało się słyszeć, jak oddycha głęboko przez rozdziawione usta.
Ale poruta.
Posłał mnie do tej przebieralni z naręczem ciuchów, jakbym była Julią Roberts oddającą się zakupowemu szaleństwu w PrettyWoman, więc chyba po prostu oczekiwałam, że zareaguje na mój widok wybuchem entuzjazmu. Że może nie będzie mógł oderwać ode mnie wzroku. Ale nie, Pan Wędkarz leżał jak nieprzytomny, z paszczą rozdziawioną na taką szerokość, że byłam w stanie dostrzec jego trzonowce!
Podreptałam w jego stronę w swoich nowych śniegowcach i klasnęłam mu przed samym nosem swoimi silikonowymi rękawiczkami. Mężczyzna podskoczył na ławie i z jego gardła wyrwał się dziwny, bulgoczący okrzyk.
— Mówił, że wolno tutaj łowić!
— Co jest, do licha? — zawołałam, zakrywając usta dłonią, żeby stłumić chichot. — Śniło ci się coś?
— Nie budź mnie w taki sposób — burknął, wyraźnie wzburzony, po czym pogładził brodę dłonią, żeby otrzeć z niej kropelki śliny.
— A niby skąd mam wiedzieć, w jaki sposób cię budzić? Przecież dopiero co cię poznałam!
— To może budź mnie tak, jak to robi normalnie funkcjonująca ludzka istota.
— A może to ty powinieneś skończyć z zasypianiem w publicznych miejscach, dziadku.
Sam zmarszczył brwi, słysząc moje ostatnie słowo.
— Do diabła, przebierałaś się tam przez ponad dwadzieścia minut. Znudziło mnie to.
— Sam spróbuj to wszystko na siebie powkładać! To nie takie proste, a teraz ledwo mogę się w tym ruszać. — Ujęłam się pod boki i rozstawiłam szeroko nogi, testując zakres swoich ruchów w tym ogromnym, biało-czerwonym kombinezonie. Nie wyglądało to imponująco.
Sam w końcu przyjrzał mi się uważnie i skinął głową w zamyśleniu.
— Ale wyglądasz na przygotowaną. To odpowiedni strój do sportów zimowych. — Wyprostowany na pełną wysokość, był koło piętnastu centymetrów wyższy ode mnie, co jest znaczące, bo sama mierzę sto siedemdziesiąt pięć centymetrów. Mężczyzna wyciągnął rękę i pstryknął w wielgachny, czerwony pompon na szczycie mojej czapki.
— Wyglądam jak wędkarka? — zapytałam, nie mogąc ukryć swojego promiennego uśmiechu.
— Zdecydowanie. — Skinął głową i powiódł wzrokiem po całym moim ciele z intrygującą miną, której nie mogłam rozgryźć.
— Naprawdę śniłeś przed chwilą o wędkowaniu? — zapytałam, a z mojego gardła ponownie wyrwał się tłumiony chichot.
— Nie — odburknął Sam, marszcząc brwi. Odwrócił się na pięcie i zawołał przez ramię: — Idziemy… Tracimy czas, jaki został do zachodu słońca.
Ruszyłam w ślad za nim, ale nagle zamarłam w pół kroku. Mężczyzna odwrócił się, słysząc, że przestałam za nim dreptać.
— O co chodzi?
Moją twarz przebiegł grymas strachu.
— Muszę się wysikać.
***
Dwanaście i pół minuty później byłam już z powrotem ubrana, miałam kupioną licencję wędkarską oraz ekwipunek, i stałam przed sklepem, rozglądając się za pickupem Sama. Brodaci faceci zawsze jeżdżą pickupami, prawda? A przecież, na litość boską, ten facet był wielkim mięśniakiem z ryżym brodziskiem. Szczerze mówiąc, nie byłabym zaskoczona, gdyby jeździł tirem.
— Gdzie twój pickup? — zapytałam, puszczając ustami obłoczek pary, gdy zauważyłam Sama, jak stoi oparty o boczną ścianę budynku.
— Nie mam pickupa — odparł i wskazał palcem na miejsce parkingowe położone za moimi plecami.
Odwróciłam się.
— O Boże, skuter śnieżny? Bonus! — Podreptałam po skrzypiącym, ubitym śniegu w stronę maszyny, po czym przerzuciłam nogę niezgrabnie przez siodełko i zajęłam miejsce. Chwyciłam za kierownicę i uśmiechnęłam się do Sama. — Wjeżdżasz tym sprzętem na lód?
Mężczyzna skinął głową i podszedł do tylnej części pojazdu.
— To o wiele bezpieczniejsze niż pickup. — Sprawdził uważnie, czy graty, które tam przypiął, dobrze się trzymają, po czym wyprostował ramiona i jeszcze raz mi się przypatrzył. — To twoja ostatnia szansa, żeby się wycofać. Chyba czujesz, jaki dziś ziąb, prawda?
— Z niczego się nie wycofuję! — zawołałam i zacisnęłam palce jeszcze mocniej na kierownicy, a oczami wyobraźni widziałam już, jak mkniemy po tafli zamarzniętego jeziora. Co za wolność, co za odlot! Przestwór jeziora i gładki, zimny lód. Przygryzłam wargę i obejrzałam się przez ramię na Sama. — Mogę prowadzić?
— Jeszcze czego — odparł i podał mi lśniący, czarny kask, z którego dopiero co zerwał metkę.
— Czy ty to właśnie kupiłeś? — zapytałam, spoglądając na ewidentnie nowiutką rzecz.
Mężczyzna skinął głową.
— Kiedy siedziałaś przez dwadzieścia godzin w przebieralni.
— Czy to było przed, czy po tym, jak uciąłeś sobie swoją emerycką drzemkę? — wymamrotałam pod nosem, ściągając jednocześnie czapkę i zakładając kask. — Teraz czuję się jak prawdziwa wędkarka — rzuciłam dumnie zza plastikowej przesłony, która tłumiła dźwięk mojego głosu.
— Żeby łowić, nie potrzebujesz kasku, tygrysico — oświadczył Sam, po czym dał mi znak kciukiem, żebym przesunęła się na siodełku do tyłu, a następnie zajął miejsce przede mną.
Od razu objęłam go rękami w pasie. To dziwaczne poczucie swobody, jakie towarzyszyło mi przy tym facecie, było zarówno intrygujące, jak i wkurzające, bo nie potrafiłem określić, z czego wynikało. Byłam pewna, że po prostu przypomina mi kogoś, kogo znałam, ale nie potrafiłam zidentyfikować kogo. Miałam nadzieję, że przypomni mi się to w trakcie wędkowania.
Sam odpalił silnik i kilka sekund później ruszyliśmy całą naprzód ku nowej przygodzie. Mężczyzna poprowadził pojazd na przełaj przez kilka rowów i przeciął kilka zaśnieżonych ulic, aż w końcu dotarliśmy na skraj zacisznego lasu, gdzie widniały ślady kilku innych skuterów. Po drodze zdarzyło nam się nawet minąć kilku innych kierowców tych maszyn, a ja mogłam tylko podziwiać, że mam w tym miejscu do czynienia z całkiem nową subkulturą naszego społeczeństwa. Miłośnicy otwartych przestrzeni, przedzierający się przez leśne ostępy w poszukiwaniu kolejnego dreszczyku emocji. Ale jazda!
Jakieś piętnaście minut później dotarliśmy do jeziora Boulder Junction, na którym aż roiło się od innych fanów łowienia pod lodem, a ja poczułam, jakby policzki zamarzały mi za plastikową przesłoną. Początkowo myślałam, że dotarliśmy wreszcie na miejsce, ale Sam nie zahamował, tylko jechał dalej — ewidentnie wiedział o czymś, z czego reszta wędkujących nie zdawała sobie sprawy.
W końcu znaleźliśmy się nad jeziorem Partridge, które było o wiele mniejsze od poprzedniego miejsca i bardziej odosobnione, bo otaczały je przykryte śniegiem drzewa. Na zamarzniętej tafli stała budka, z której dachu wzlatywała do góry smużka dymu. Wyglądała jak z pocztówki, dokładnie tak jak tamta, której widok zainspirował mnie, żeby spróbować tego zajęcia.
Pisnęłam z podekscytowania, gdy Sam zjechał po zaśnieżonej pochylni i wyprowadził skuter na otwarty lód. Cały ten dzień był już w tym momencie dziesięć razy bardziej pasjonujący, niż mogłam to sobie wyobrazić, a tego bardzo potrzebowałam po tym, jakie mi się trafiły Święta. Dwa dni wcześniej miałam wsiąść do samolotu lecącego na Wschodnie Wybrzeże, lecz jakimś sposobem znalazłam się w Boulder. Życie bywa zabawne.
Gdy Sam odnalazł miejsce, którego szukał, zatrzymał maszynę i wyłączył silnik.
— Jesteś gotowa, żeby mi pomóc, tygrysico? — zapytał, zdejmując kask, po czym zeskoczył z pojazdu i poprawił sobie czapkę, tak że wystawał mu spod niej już tylko pojedynczy kosmyk rudoblond włosów.
Uśmiechnęłam się, słysząc przezwisko, jakie mi nadał, które tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że musiałam go znać w poprzednim życiu. Zaczęliśmy rozbijać obóz, a Sam przez cały ten czasu udzielał mi wskazówek. Jego budka wędkarska okazała się małym, sześciennym namiotem błyskawicznym wykonanym z materiału wyglądającego na gruby, ocieplany nylon, rozpiętego na ramie ze składanych tyczek. Na bocznych ścianach znajdowały się dwa plastikowe okna, zaś w ich szczytowej części widniały dwie klapki pełniące jakąś rolę wentylacyjną.
Muszę przyznać, że wydałam westchnienie ulgi, gdy Sam napomknął, że klapki przydadzą się po uruchomieniu grzejnika, bo, jasna cholera, mogłam już w tym momencie kroić szkło własnymi sutkami. Ale za żadne skarby nie zamierzałam wspominać temu facetowi, że zmarzłam. Postanowiłam, że nie będę tego dnia Bezbarwną Maggie, tylko Brawurową Maggie. Mimo to miałam ochotę dać sobie kopa za to, że nie zainwestowałam w jakąś termiczną bieliznę, którą mogłabym założyć pod swój kombinezon za dwieście dolców. Typowy błąd żółtodzioba, którego nie zamierzałam popełnić już nigdy więcej!
Pełzałam właśnie na czworakach, odgarniając śnieg z kwadratowego spłachetka lodu, żeby móc rozbić namiot, kiedy obok mnie pojawił się Sam z ogromnym, budzącym lęk świdrem w ręku. Popatrzyłam, jak ustawia ostry szpic urządzenia na zamarzniętej tafli.
— To ustrojstwo groźnie wygląda — stwierdziłam, wpatrując się w przyrząd z nieskrywaną fascynacją.
— Chcesz spróbować? — zapytał mężczyzna, oglądając się na mnie przez ramię.
— Tak! — wykrzyknęłam i o mało nie klapnęłam na tyłek, próbując popędzić w jego stronę.
Sam stanął za moimi plecami i umieścił moje dłonie tam, gdzie powinny się znajdować, by móc napędzać wiertło. Z jego ciała, przyciśniętego do mojego, biło ciepło, ale zignorowałam to przyjemne wrażenie, bo przecież celem tej wyprawy nie były łowy na chłopaka. Tu chodziło o to, żeby się „odbezbarwnić”. To realny proces, prawda? Czasownik? A jeśli jeszcze czegoś takiego nie było, to właśnie to wymyśliłam. Odbezbarwniałam się, co najwyraźniej oznaczało, że zamierzałam zostać wędkarką. A to oznaczało, że nie mogłam lecieć na pierwszego wędkarza, którego zobaczyłam.
Sam pomógł mi w kręceniu korbą i wywierciliśmy niewielki, mierzący sześć cali otwór. Wydawało mi się, że zajęło nam to całe wieki. Ale gdy w końcu przebiliśmy się do położonej pod lodem mroźnej wody, nie byłam w stanie zaprzeczyć, że miałam głębokie poczucie dobrze wykonanej roboty.
Zaczęłam wybierać z otworu zamarzającą breję, podczas gdy Sam szybko wywiercił jeszcze dwie kolejne dziury. Gdy wszystko było już gotowe, umieściliśmy namiot na oczyszczonej przestrzeni i podgarnęliśmy śnieg pod jego dolne krawędzie, żeby go oddzielić od reszty tafli. Mężczyzna rozsunął drzwi i zaczął mi podawać rzeczy, które po raz pierwszy w życiu widziałam na oczy. Ale rozpoznałam przynajmniej napędzany propanem grzejnik! Jeden punkt dla Bezbarwnej Maggie.
Sam pracował w ciszy wewnątrz namiotu, klęcząc na jego podłodze. W jego oczach malowało się intensywne skupienie, gdy wsunął coś do środkowego otworu w lodzie i włączył przenośny monitor.
— Jasna cholera, czy to kamera? — zawołałam, klękając u jego boku. Od razu zobaczyłam, że coś porusza się w głębi wody bezpośrednio pod nami. — Czy to ryba?
Mężczyzna zachichotał.
— Tak, to była ryba, a to jest kamera do ich namierzania. Moje wiertło jest niewielkie, więc nie można zobaczyć, co wyrabia się pod lodem. A to jezioro ma w niektórych miejscach ponad trzydzieści metrów głębokości, więc trzeba wiedzieć, co dzieje się w jego głębinach.
— Fascynujące — stwierdziłam i westchnęłam. Bo tak właśnie uważałam.
Mój towarzysz przygotował następnie dwie wędki, z których jedna była całkowitą nówką, kupioną dopiero co w sklepie Marva. Naprawdę nie wchodziło w rachubę, bym dała sobie z tym wszystkim radę sama w ciągu jednego dnia. Sam wiązał specjalne węzły i inne takie, a ja nie byłam nawet w dzieciństwie harcerką! Byłam… cheerleaderką. A członkostwo w ekipie pomponiar nie przygotowało mnie w najmniejszym stopniu na wydarzenia, z jakimi miałam do czynienia tego dnia.
Sam wziął zapałkę i wreszcie uruchomił grzejnik. Poczułam ochotę, by go pocałować, gdy tylko czubek mojego nosa odtajał pod wpływem wypełniającego pomieszczenie ciepła. No, może nie pocałować, ale na pewno wylewnie mu podziękować. Choć jeśli mam być szczera, w normalnych okolicznościach, gdybym wędkowała razem z chłopakiem, a nie z kompletnym nieznajomym, to cudowne ciepełko byłoby warte tego, by odwdzięczyć się za nie seksem.
Mężczyzna rozstawił dwa niskie krzesełka i kilka sekund później siedzieliśmy już ramię w ramię, zanurzając wędki w lodowatej toni.
I wtedy się zaczęło.
To… wędkowanie pod lodem.
Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że na to zajęcie składa się głównie siedzenie w milczeniu i wpatrywanie się w wywiercony otwór.
Facetów naprawdę to bawi?
Potrząsnęłam głową, próbując zmusić się do tego, by żyć bieżącą chwilą i cieszyć się otaczającą mnie naturą. By pozwolić sobie na głęboką refleksję i zaangażować się dla odmiany w coś zupełnie nowego niż do tej pory.
A więc czekałam.
I czekałam.
I czekałam.
Zerknęłam na zegarek i podłamałam się, widząc, że minęły ledwie cztery minuty. Miałam wrażenie, że siedzieliśmy tu już przynajmniej od godziny. Czyżby stanął mi zegarek?
Minęły kolejne minuty.
A może tylko sekundy?
Czyżby w czasoprzestrzeni pojawiło się dziwne zakłócenie, akurat na tym jeziorze, powodujące, że wszystko działo się w wolniejszym tempie? A poza tym, do diabła, dlaczego było tu tak cicho? Ta cisza była nie do wytrzymania. Słyszałam tylko wyjący na zewnątrz zimny wiatr, a od czasu do czasu również niewyraźne trzaskanie propanowego grzejnika. Żadnych odgłosów miasta czy ruchu ulicznego… zupełnie nic!
Byliśmy w tym miejscu całkowicie sami. Jedyna oprócz naszej lodowa budka w tej okolicy znajdowała się po drugiej stronie jeziora — prawdopodobnie zbyt daleko, by dało się stamtąd usłyszeć moje wołanie.
— Weź trochę…
— Aaach! — wrzasnęłam, wybałuszając oczy z przerażenia, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że głos Sama wystarczył, bym podskoczyła jak jakaś głupia dziewucha z pierwszego lepszego horroru.
— Jezu, co się stało? — zapytał Sam. Obrócił twarz w moją stronę i obrzucił mnie pełnym niepokoju spojrzeniem.
Potrząsnęłam gwałtownie głową.
— Nic, wszystko w porządku.
— Wydzierasz się tak, kiedy wszystko jest w porządku? — zapytał. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie potrafiłam się zmusić, żeby spojrzeć mu w oczy.
— Po prostu… zaskoczył mnie twój głos — odparłam piskliwie.
W tym momencie mój towarzysz zaczął się na mnie gapić. Gapił się na mnie w milczeniu, z tą typową dla siebie swobodą.
— Czyżbyś pogrążyła się w głębokich rozmyślaniach, tygrysico?
— Nie — zaprzeczyłam defensywnie, ale zaraz moje brwi uniosły się do góry. — Albo może i tak! — Spojrzałam na niego szeroko otwartymi, migoczącymi z podekscytowania oczami. — To znaczy, na pewno dałam się ponieść wyobraźni. Sądzisz, że to da się podciągnąć pod głębokie rozmyślania?
— Nie mam bladego pojęcia — odparł Sam, po czym parsknął śmiechem i pokręcił głową. — Ale wiem, że takie wrzaski przepłoszą wszystkie ryby… więc może spróbuj rozmyślać w trochę bardziej płytki sposób.
Uśmiechnęłam się, słysząc te słowa, bo przynajmniej nie stwierdził, że jestem bezbarwna. Po kilku chwilach milczenia w końcu zapytałam:
— A więc to już wszystko?
Sam zakołysał delikatnie swoją żyłką, opuszczając ją trochę bardziej w głąb otworu.
— To wszystko.
— Czyli tylko… siedzisz w jednym miejscu i czekasz?
Mężczyzna skinął głową.
— Przypłyną.
— Skąd wiesz?
— Nie wiem… ale Marv wie. A skoro Marv twierdzi, że przypłyną, to przypłyną.
— Co to ma być, jakaś wędkarska przeróbka Pola marzeń? — zapytałam zaciekawionym głosem, po czym zniżyłam głos, żeby nadać mu bardziej głębokie i ujmujące brzmienie. — Jeśli będziesz łowił, to przypłyną.
Sam odwrócił się w moją stroną i popatrzył na mnie z błyskiem rozbawienia w oczach. Oblizał wargi, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale zaraz odwrócił się z powrotem w stronę swojej wędki, nie przerywając milczenia. Był naprawdę świetny w zachowywaniu milczenia.
Odetchnęłam głęboko i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego sama nie jestem w tym dobra. Przecież to ja chciałam tu przyjechać, żeby pobyć sam na sam ze swoimi myślami i oddać się refleksji, więc nie powinno mnie tak korcić do tego, by zapełniać czymś ciszę. Co to mówiło na mój temat?
— Naprawdę przydałby mi się w tym momencie kieliszek zimnego chardonnay. Jestem pewna, że większość wędkarzy pije piwo, ale jeśli o mnie chodzi, to go nie cierpię i nie rozumiem, dlaczego wy również nie mielibyście spróbować wina. To wcale nie jest napój dla wykształciuchów, jak to się niektórym wydaje. Na stacji benzynowej obok domu moich rodziców sprzedają naprawdę dobre chardonnay za dziesięć dolców. I to w butelce z odkręcanym kapslem, tak że można pić prosto z gwinta, jeśli człowiek ma na to ochotę! A jeśli dodać do tego, jak zimno jest teraz na dworze? Nie potrzebowałbyś nawet lodówki do chłodzenia. Wystarczyłoby wstawić flaszkę w śnieg i gotowe. Mam wrażenie, że wino powinno być oficjalnym trunkiem połowów pod lodem!
Roześmiałam się niezręcznie i odwróciłam twarz od Sama, zmartwiała z zażenowania. Musiałam natychmiast zakończyć swoją niedorzeczną paplaninę. Pomyślałam, że może gdybym skupiła uwagę na moim towarzyszu, to byłoby mi łatwiej utrzymać buzię na kłódkę.
— Powiedz, dlaczego tak lubisz wędkować pod lodem, Sam? — zapytałam, odwracając się znowu w jego stronę.
— A ty masz go już serdecznie dosyć? — odparł, uśmiechając się ironicznie.
— Nie! — wykrzyknęłam, defensywnie wypinając pierś. — Po prostu próbuję się dowiedzieć czegoś więcej o tym, co to hobby ma w sobie takiego pociągającego, to wszystko.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Dorastałem, łowiąc ryby w przeręblu z moim tatą. Byłem jego jedynym synem, więc była to jakby nasza wspólna odskocznia od morza estrogenu wypełniającego nasz dom.
— Twój tata cały czas chodzi z tobą wędkować?
Sam umilkł na moment i zmarszczył brwi.
— Nie, nie chodzi.
Nooo dobra, pomyślałam. Mój towarzysz ewidentnie nie miał ochoty rozwijać tego tematu.
— A twoje siostry? Czy zdarza im się kiedykolwiek wyskakiwać z tobą na połów?
Sam pokręcił głową i wybuchnął śmiechem.
— Zdecydowanie nie. To zupełnie nie ich klimaty.
Nagle oczy mężczyzny zrobiły się wielkie jak spodki, a ja podążyłam za jego spojrzeniem w stronę monitora.
— Coś bierze twoją przynętę, Maggie.
— Serio? — pisnęłam, zaciskając palce na kiju tak mocno, jakbym zamierzała złamać cienki metal.
— Ciii, zachowaj ciszę… patrz.
Ryba wykonała pojedynczy atak na haczyk mojej wędki i zobaczyłam, jak od przynęty odpada jeden fragment, jakby napastnik chciał tylko spróbować, jak smakuje. Ale zaraz wróciła, otworzyła szeroko paszczę i…
— Zaczepiaj! — zawołał głośno Sam.
— Co mam zaczepiać? — odkrzyknęłam.
— Haczyk!
— Co? — zawołałam, kompletnie skołowana. — O czym ty mówisz?
Sam rzucił swoją wędkę i objął mnie szybko ramionami, tak że jego ciało przylegało ściśle do mojego.
— Musisz zaczepić haczyk wewnątrz paszczy ryby. Po prostu szarpnij solidnie za wędkę.
Pociągnął kij do góry i gdy tylko to uczynił, poczułam, jak jego koniec wygina się, jakby przytrzymywany dużym ciężarem.
— Jasna cholera, czy to wielka ryba?
Ciepły oddech Sama połaskotał mnie w policzek, gdy z jego gardła wyrwał się chichot.
— Na to wygląda.
— Fantastycznie! — pisnęłam, bo nie mogłam się powstrzymać. To było takie podniecające.
Mężczyzna pomógł mi przy wyciąganiu zdobyczy na powierzchnię. Woda była w tym miejscu głęboka, więc wymagało to sporo machania wędką, kręcenia kołowrotkiem i ponownego podciągania wędki. Miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy, ale gdy ryba zbliżyła się wreszcie do powierzchni, zobaczyłam, jak miota się tuż poniżej otworu.
— Myślisz, że uda ci się złapać ją gołymi rękami? — zapytał Sam. Wydawał się równie zdyszany i podekscytowany co ja.
— Pewnie! — wykrzyknęłam, chwytając zębami czubki palców swoich rękawiczek i zrywając je z dłoni.
Na twarzy mężczyzny odmalował się przez chwilę wyraz zaskoczenia, ale zaraz otrząsnął się z niego i chwycił linkę ręką. Ryba znieruchomiała na moment, a Sam wyciągnął ją szybko przez otwór, wołając:
— Złap ją za to otwarte skrzele.
Zrobiłam to.
Nie myślałam. Po prostu to… zrobiłam.
Była lodowato zimna i mokra, a jednocześnie wydawało się, jakby miała na swój sposób ostre krawędzie, ale oto trzymałam to wielgachne, ciskające się rybsko we własnej gołej dłoni. Jasna cholera, trzymałam rybę! Pisnęłam z radości i uśmiechnęłam się od ucha do ucha, podczas gdy Sam przyglądał mi się w wyrazem takiej samej satysfakcji na twarzy.
— Ale odlot. Nie wierzę, że trzymam w ręce rybę.
Mężczyzna roześmiał się.
— Szczerze mówiąc, to ja też nie wierzę.
— Co nie? — zawołałam i poruszyłam porozumiewawczo brwiami. — I co ja mam z nią teraz zrobić?
Sam wzruszył ramionami.
— Chcesz ją uwolnić czy raczej zjeść?
— Uwolnić — odparłam natychmiast. — Zdecydowanie uwolnić.
Sam wziął ode mnie moją zdobycz i delikatnie wyciągnął z jej pyska haczyk. Wyglądała na silną rybę. Wyglądała na rybę, której wydawało się, że ma całe życie pod kontrolą, do chwili kiedy ten haczyk pojawił się nagle, ni stąd, ni zowąd, i powywracał całą jej rzeczywistość do góry nogami.
Znałam to uczucie.