Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przyszła pora na historię Stevie!
Stevie Colvin wyznaje proste zasady. Stara się do tego stopnia nie związywać z nikim na dłużej, że nawet nie zapamiętuje imion poznanych mężczyzn. Nie widzi w tym sensu, przecież i tak niedługo nie będzie ich w jej życiu.
Jednak jest kilka osób, które chce pamiętać. Jedną z nich jest seksowny zawodnik Supercrossa Christopher Singer. Ich relacja od początku przebiega burzliwie i nie jest jasne, czy któremukolwiek z nich w ogóle na sobie zależy. Wydaje się, że ta dwójka jest najlepsza w sztuce wzajemnego ignorowania swojej obecności.
Jednak przyjdzie czas, kiedy po długiej rozłące znowu się spotkają. Stevie będzie musiała zdecydować, czy pokaże Chrisowi prawdziwą siebie, czy wciąż będzie uciekać od uczuć i przeszłości.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
The Boy Who Makes Her
Angry
Tytuł oryginału
Twisted Love
Copyright © 2019 by Stacey Marie Brown
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Joanna Błakita
Korekta:
Monika Nowowiejska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-992-0
Mrok i cienie.
Zmarznięta.Próbowałam się poruszyć, ale moje żyły i mięśnie były wypełnione ołowiem.
Walcz, Stevie.Krzycz.
Nikt się nie pojawił.
Bezsilna.
Żołądek zawirował mi z przerażenia, a żółć wypaliła gardło.
Ostry, metaliczny smak pokrył mój język.
Im bardziej się szamotałam, tym bardziej każda kończyna stawała się ciężka.
Nie!Proszę, nie.
Nagle stałam sama na ulicy.Reflektory świeciły mi prosto w oczy, przymknęłam powieki.Nowojorska tablica rejestracyjna, znaczek konia na samochodzie.Moje bębenki wypełniła muzyka; przeszywający dźwięk klaksonu i pisk opon zderzyły się o siebie jak talerze orkiestrowe.
Uderzył we mnie samochód.I poczułam…
Ulgę.
Dym uniósł się i zwinął w elegancki obłok, szybując przez otwarte okno w lepkie, letnie powietrze. Wilgoć już pokryła moją skórę, mimo że było to zanim ktokolwiek rozsądny, w tym słońce, powinien wstać. Jeszcze nie tak dawno, o takiej porze po prostu wślizgnęłabym się do łóżka. Ostatnio jednak sen nie był moim przyjacielem.
Wzięłam kolejnego macha, nienawidząc siebie za przerwanie siedmioletniej passy bez papierosów. Jako punkowa nastolatka podchwyciłam ten nawyk, grając wyluzowaną w starszym towarzystwie. Rak mojego taty skutecznie powstrzymał mnie przed nałogiem i nie tknęłam żadnego więcej. Aż do teraz.
Zapach i smak papierosa przyprawiały mnie o mdłości, ale nikotyna rozluźniła mięśnie na tyle, że uspokoiłam umysł i ciało. Powieki otworzyłam o świcie i ani minuty dłużej nie mogłam zostać w łóżku. Chodziłam tam i z powrotem po mojej trzydziestometrowej kawalerce. Niestety sama nie mogłam sobie na nią pozwolić. Mama pomagała mi, dopóki chodziłam do szkoły, ale po ukończeniu studiów odcięła mnie od funduszy, pewnie licząc, że wrócę z powrotem do domu. Nie ma mowy. Powinnam poszukać współlokatora, ale nawet myśl o dzieleniu mieszkania z inną osobą, z ekranami jako barierami, była mniej niż pociągająca. Szczególnie przy moich dodatkowych zajęciach.
Mój wzrok powędrował na postać rozłożoną na łóżku, całkowicie wypompowaną i pogrążoną w głębokim śnie. Irytacja zabulgotała mi w klatce piersiowej; wzięłam kolejnego macha, wpatrując się przez schody przeciwpożarowe w ceglany budynek po drugiej stronie ulicy. Słońce rozlało się nad dolną Tribecą, rozpalając rażącym światłem zbiornik na wodę na szczycie przeciwległego bloku. Klaksony i ciężarówki budziły nowojorskich śpiochów jak nieprzyjemny budzik. Nic w Nowym Jorku nie było łagodne ani relaksujące. Miasto było jak uderzenie w głowę w nocy i obudzenie się rano przy dźwiękach trąbki powietrznej. Było tu chamsko, nieustannie agresywnie, głośno; a ja to uwielbiałam. Ta energia sprawiała, że czułam, iż żyję. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym się tym zmęczyć.
Nie byłam jedynie w stanie otrząsnąć się z tego uczucia… Gdybym tylko potrafiła je określić. Czułam, jakby pragnienie zdarcia z siebie skóry lub chęć ucieczki bez przerwy stukały w mój kręgosłup. Czy to była nuda? W moim mieście? Kto mógłby zmęczyć się Nowym Jorkiem? Zawsze było coś do zrobienia: przyjaciele, z którymi można się spotkać, nowe bary do sprawdzenia, nieskończona ilość mężczyzn i kobiet do wyrwania.
– Mój Boże, Stevie, byłaś niesamowita zeszłej nocy… i wcześniej, dziś rano. – Kobiecy, ochrypły głos szepnął mi do ucha. Podskoczyłam i przesunęłam zdrętwiały tyłek na parapecie, panika drapała mnie po plecach. Nawet nie usłyszałam, kiedy wstała.
Naga dziewczyna wyjęła mi papierosa z ręki, zaciągnęła się powoli i wyprostowała, przyglądając się mi uważnie. Była wysoka i krągła, z krótkimi czarnymi włosami. Nie tak ładna, jak sugerował podwójny gin w moim martini zeszłej nocy. I – nazwijcie mnie hipokrytką – obrzydzało mnie to, że paliła. To był jednorazowy numerek.
Stres. Obwiniałam stres.
– Jeśli wrócisz do łóżka, szczerze ci podziękuję. – Dym zakręcił się wokół jej twarzy, a zmysłowy uśmiech pojawił się na jej ustach. Oddała mi papierosa, unosząc brew, jakby droczyła się ze mną o ciasto czekoladowe.
Ciacho, z którym mogłabym uprawiać dziś z rana seks, ale zamiast tego chciałam tylko, żeby ta dziewczyna znikła.
– Przepraszam. – Potrząsnęłam głową, zgasiłam papierosa i przeszłam obok niej. – Muszę się spotkać z przyjaciółmi na brunchu.
– Jest sobota… siódma rano.
– Tak. No i? – Podeszłam do malutkiej lodówki, chwytając sok pomarańczowy, irytacja iskrzyła w moich słowach.
– Kto idzie na brunch o tej porze?
Cholera.
– Miałam na myśli śniadanie.
– Na to też jest jeszcze za wcześnie.
Miała rację, zwykle ludzie w naszej grupie wiekowej mieli rano takiego kaca, że nie wstawali na pierwszy posiłek przed jedenastą. Na brunch też rzadko udawało się im zdążyć. Ale chciałam tylko, żeby ona poszła.
Wzięłam łyk napoju, wzruszając ramionami.
– Mogę iść z tobą. – Podeszła do blatu. – A potem na lunch przekąszę ciebie… – Zbytnio się spoufalając, po raz kolejny wzięła rzecz z mojej ręki; jej oczy błyszczały, gdy piła sok prosto z kartonu.
Okej, miarka się przebrała.
– Czas, żebyś wyszła. – Starałam się być miła, ale na więcej nie było mnie stać.
– Co? – Cofnęła się, odkładając napój i opuszczając swoje zmysłowe rzęsy prawie jak kurtynę w teatrze. Pod wpływem szoku jej oczy zrobiły się okrągłe. – Chcesz, żebym poszła? – Powiedziała tak, jakby to był pierwszy raz, kiedy coś takiego jej się przytrafiło. – Ja? Chyba żartujesz? – W łóżku była całkiem niezła, ale szczerze mówiąc, większość tej nocy ledwo pamiętałam. Nic porywającego.
Nie tak, jak…
Odsunęłam tę myśl, zanim zdążyła się w pełni rozwinąć. Nie. Te myśli były zabronione. Na zawsze.
– Nie żartuję. – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Było świetnie. Ale teraz czas na ciebie.
To dlatego nie chciałam przyprowadzać ludzi do mieszkania. O wiele łatwiej było wymknąć się w środku nocy, niż skłonić kogoś do wyjścia. Z jakiegoś powodu – okej, pewnie dlatego, że byłam cholernie dobra w łóżku – goście nigdy nie chcieli wyjść. Dziewięćdziesiąt osiem procent domagało się powtórki. Pozostałe dwa procent było w mieście tylko na jedną noc.
Dziewczyna prychnęła, odwróciła się i tupnęła w miejscu, gdzie na podłodze leżały jej porozrzucane ciuchy. Pośpiesznie się ubrała i chwyciła torbę. Zawahała się przy drzwiach, podnosząc brodę.
– Wiele tracisz. Rzeczy, które potrafię zrobić… Będziesz totalnie żałowała, że nie wzięłaś mojego numeru telefonu – powiedziała, zanim kopnęła w moje drzwi i zatrzasnęła je z siłą.
– Wątpię – mruknęłam, kładąc łokcie na moim maluteńkim parapecie i pocierając twarz. Wbiłam palce głębiej w skórę, tak jakbym mogła wycisnąć to dziwne uczucie.
Na stoliku obok zawibrowała komórka, oderwałam ręce od skroni i zerknęłam na numer. Nie byłam w nastroju na rozmowę z matką o tak wczesnej porze. Jednak fala szczęścia rozjaśniła moją twarz i uśmiechając się, odebrałam połączenie:
– Hej, Whiskey, co słychać?
– Chwileczkę… – Kobieta ucichła ze zdziwienia i z przekorą rzuciła: – Musiałam wybrać zły numer.
– Zabawne.
– Jest sobota, wcześnie rano – powiedziała Jaymerson. – Zwykle krzyczysz, jeśli zadzwonię przed południem.
Miała rację. Zaczynałam funkcjonować dopiero po trzech filiżankach kawy, zazwyczaj było wtedy już dobrze po obiedzie.
– Wstałam wcześniej – odpowiedziałam, chodząc po mojej żałosnej namiastce mieszkania, bosymi stopami dotykając zniszczonej drewnianej podłogi.
– Czy w ogóle byłaś w łóżku?
– Nie bardzo. – Potarłam tył szyi, masując zbolały kark. – Powód właśnie wyszedł za drzwi, dzięki Bogu.
– Aż tak dobrze poszło, co? – zadrwiła. Jaymerson Holloway była jedyną prawdziwą przyjaciółką, jaką miałam. Nie byłam dobra w nawiązywaniu przyjaźni z dziewczynami, ale gdy tylko weszła na fizykoterapię, poczułam z nią wyjątkową więź. Może dlatego, że obie przeszłyśmy przez coś, czego wielu ludzi nie rozumiało.
Miała potworny wypadek samochodowy, w którym zginął jej chłopak, Colton. Bliźniak Coltona, Hunter, i Jaymerson przeżyli kraksę, ale z trudem. Ja zostałam potrącona przez samochód na przejściu dla pieszych. Kierowca nawet nie raczył zwolnić lub zatrzymać się i sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Potrzebowałam wielu miesięcy rehabilitacji, żeby zacząć chodzić bez bólu i utykania, a moje biodra i plecy już nigdy nie będą w pełni sprawne. Najbardziej bolały, gdy było naprawdę zimno, co sprawiało, że czułam się, jakbym miała siedemdziesiąt lat, a nie dwadzieścia cztery.
Jaymerson rozumiała, że wewnętrzne blizny nie są zagojone tylko dlatego, iż na zewnątrz wyglądasz w porządku, koszmary ustały, a twoje kości się zrosły. Wiedziała o mnie więcej niż ktokolwiek, a i tak były rzeczy, o których nie miała pojęcia. Prawdy, których nie mogłam jej zdradzić.
– Powiedzmy, że wyszła niezupełnie zadowolona. – Zgarnęłam do tyłu swoje długie, prawie białe, blond włosy. Spodnia ich warstwa była przefarbowana na czarno. Jak moja dusza, pomyślałam ze śmiechem.
– Steeevie. – Wiedziałam, że kręciła teraz głową, zarówno z rozbawieniem, jak i z rozczuleniem. Tak, witaj w klubie. – Czy to była księżniczka Jasmine czy królewna Śnieżka?
Zamrugałam. I jeszcze raz. Jasna cholera. Nawet nie zadałam sobie trudu, by pomyśleć o imieniu. Ani razu.
Miałam zwyczaj nadawania swoim podbojom przydomków postaci z bajek Disneya. Nie zostawali na tyle długo, bym zapamiętywała ich imiona, ale zawsze, naprawdę zawsze, nadawałam im przezwiska.
Kurde. Nawet nie pamiętam, jak nazwałam trzy poprzednie. Nie mogłam sobie również przypomnieć, jak wyglądały…
– Uchhh… – Przygryzłam wargę, czując paskudny posmak smoły i chemikaliów. Fuj. To był kolejny błąd. Dobijałam do dna, a dzień się jeszcze na dobre nie zaczął. – Nie pamiętam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Oto powód, dla którego nie miałam naprawdę bliskich przyjaciół – mogliby wiedzieć, kiedy wciskam im kit. Miałam co prawda szaloną grupę znajomych ze szkoły artystycznej i mojej pracy, dużo razem wychodziliśmy, ale nasze kontakty były raczej powierzchowne. Nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach.
– Stevie, co się dzieje? – zapytała miękko.
– Nic.
– Nie oszukuj mnie.
– Hej, czy to nie wczoraj twój mężczyzna miał urodziny? Czy nie powinnaś dochodzić do siebie po seksie z nim, a nie zawracać mi głowę? – Zachichotałam. Przypisywałam sobie część zasług za zeswatanie ich. Może to i tak by się stało, ale kiedy wszyscy byli przeciwko nim, ja wiedziałam, że są sobie przeznaczeni. Od prawie roku mieszkali razem w Waszyngtonie, gdzie odwiedzałam ich tak często, jak tylko mogłam. Kariera Huntera, który projektował motocykle na zamówienie, nabierała rozpędu. Sklep, w którym pracował, był w trakcie rozmów związanych z nowym reality show.
Jaymerson westchnęła. Wiedziała, co robię, zmieniając temat, ale nie drążyła.
– Chciałabym. Odkąd przyjechaliśmy, jest nerwowo. Wiesz, że zjechaliśmy do domu na wczorajsze chrzciny Emlyn, a potem na przyjęcie. Krista zadzwoniła do nas wcześniej, pytając, czy Hunter mógłby popilnować Cody’ego. Musiała zabrać małą na ostry dyżur, bo ta miała rano chyba trudności z oddychaniem.
– Co? – Otworzyłam gwałtownie oczy. – Czy wszystko z nią w porządku?
– Mam nadzieję, że tak… – zrobiła pauzę. – Krista powiedziała, że to już się zdarzało, a lekarz poinformował ją, iż to najprawdopodobniej alergia.
Nie interesowały mnie te gąbczaste, kupiaste rzeczy, ale rozumiałam, jak bardzo musi to być przerażające.
– Czy nadal myślisz nad przyjazdem do domu? – zapytała z nadzieją.
Moja mama od czasu ukończenia studiów suszyła mi głowę, żebym ją odwiedziła, ale za wszelką cenę unikałam powrotu. Przyjechałabym tylko wtedy, gdybym wiedziała, że Jaymerson też tam będzie.
– Nawet Doug i Jones pytali wczoraj, dlaczego cię nie ma – dodała.
Naprawdę? Dlaczego miałabym być zaproszona na chrzciny Emlyn? Nigdy nie nazwałabym Kristy kumpelą, podobnie jak jej sukowatej przyjaciółki Megan, ale były częścią grupy, z którą zdążyłam się już dobrze poznać. Z Dougiem chodziłam do szkoły, zanim zrezygnował. Zawsze uważałam, że to fajny facet, mimo że nie znałam go zbyt dobrze. Teraz on, Jones i Hunter stali się moimi dobrymi przyjaciółmi.
To ktoś inny w tej grupie wprawiał mnie w zakłopotanie. Nie był przyjacielem, ale daleko mu było do nieznajomego. Szybko odsunęłam od siebie myśli o nim, odgradzając je grubym murem.
– Nie sądzę. Pracuję cały tydzień, a w następny weekend jest impreza w sklepie z płytami – odpowiedziałam i stuknęłam palcem w wargę, słysząc wahanie w swoim głosie.
– Okej. Przyjechaliśmy właśnie do Kristy. Hunter rzuca mi wymowne spojrzenia.
– Hej, Stevie – zawołał w słuchawkę chłopak. – Zadzwoni do ciebie później.
– Spóźnione wszystkiego najlepszego, gorący tyłeczku! – wykrzyknęłam, choć wiedziałam, że mnie nie słyszy.
– Stevie mówi, że twój tyłek jest stary i nie tak gorący jak kiedyś – krzyknęła Jayme do niego.
– Co? – oburzył się Hunter.
– Nieźle, Whiskey – jęknęłam. – Teraz, gdy go tylko spotkam, przez cały czas będzie paradował ze swoim tyłeczkiem przede mną, zmuszając mnie do dotknięcia go i ponownego przemyślenia sprawy.
– Wiem… – zachichotała radośnie. – To sprawia, że moje życie jest bardziej rozrywkowe. W dodatku wiem, że oboje tak naprawdę to uwielbiacie.
– Masz rację. Na serio to uwielbiam. – Nie mogłam kłamać: jego dupa zasługiwała na docenienie. To była faktycznie jedna z najlepszych pup, z jakimi miałam do czynienia.
Cóż, była w pierwszej trójce… albo czwórce.
Nie. Ten tyłek nie jest już brany pod uwagę.
– Pogadamy później – powiedziałam, zanim się rozłączyłyśmy. Nastrój mi się poprawił. Mały łyk Whiskey zawsze tak na mnie działał. Ruszyłam w stronę łóżka, marszcząc nos, bo wyczułam smród seksu na pościeli. Czy mogę ją po prostu spalić? Nie miałam w budynku pralni, więc zwykle upychałam ubrania tak długo, aż kończyła mi się bielizna, a moje trzy torby z IKEA były pełne.
Wyciągnęłam worek z rzeczami do prania z maleńkiej szafy, ściągnęłam pościel, a gdy upychałam ją na dno, mój dobry nastrój ponownie zmienił się w ciemność. Co było ze mną nie tak? Seks zawsze wprawiał mnie w lepsze samopoczucie. To była moja wersja pójścia na siłownię i uwolnienia tych cudownych endorfin. Dlaczego więc miałam wrażenie, że jest odwrotnie?
Byłam jeszcze bardziej niespokojna niż przed rozmową z Jayme. Wiedząc, że przyjechała do domu, spotkała się z naszą paczką, czułam się, jakby hak ciągnął mnie w tamtą stronę. Byłam w pełni świadoma, że pominęła jedno imię z pytających o mnie osób; irytacja spłynęła po moim kręgosłupie.
Dobrze. Nie żeby mnie to obchodziło.
Planowałam odwiedzić mamę w przyszłym miesiącu. Jeśli Whiskey nie będzie, gdy tam przyjadę, świat się nie zawali. Ale myśl o wyruszeniu teraz dręczyła mnie. Moja dusza i stopy chciały wsiąść do pociągu i patrzeć, jak miasto znika w oddali.
– Stevie, ten projekt jest czadowy. – Liam pojawił się za mną, dłonią opierając się o krzesło, na którym siedziałam.
– Dzięki. – Kliknęłam myszką, dodając kolejną warstwę dymu kłębiącego się z płyty, która zamieniła się w nazwę sklepu.
– To wyląduje na głównej naszej strony internetowej. – Pochylił się bardziej, przyglądając się wszystkim szczegółom, które dodałam, a jego twarz znalazła się nieco bliżej mojej, niż to stosowne.
Liam był fajnym kolesiem. Po trzydziestce, mojego wzrostu, z brodą, okrągłą twarzą i małym piwnym brzuszkiem. Był słodki w ten męsko-chłopięcy sposób. Za ćwiczenia uważał chodzenie do pracy. Jadł gówniane jedzenie, palił papierosy i trawkę, a piwo pił tak, jakby mogło ono sprawić, że zapomni o tym, że ledwo wiązał koniec z końcem.
– Czy to nie po to studiowałaś? – Skinął głową na ekran z projektem.
– Nie. – Parsknęłam. – Specjalizację miałam z muzyki.
Po odkryciu, że nie potrafię śpiewać, moja mama nigdy nie porzuciła nadziei, iż znajdę inny sposób na zdobycie sławy w przemyśle muzycznym. Kochałam muzykę, więc nie walczyłam z nią, ale po latach szkoły nadal nie mogłam powiedzieć, czy jest to moja największa pasja. Na studiach specjalizowałam się w tworzeniu piosenek, ale nie napisałam jeszcze żadnego utworu, który mógłby być publicznie zaprezentowany. CUNY1 miało zarówno zajęcia z muzyki, jak i sztuki, a projektowanie graficzne było jednym z tych dodatkowych przedmiotów, które wybrałam, i spodobało mi się tak bardzo, że kontynuowałam je aż do zaliczenia. W ten sposób mogłam wyrazić się lepiej niż słowami.
– Jesteś utalentowana jak cholera. Jeśli to nie zwróci uwagi klientów, to ja się poddaję.
– Nie, nie zrobisz tego. – Przewróciłam oczami, bo zamknięcie sklepu rozważał co tydzień.
Liam ruszył z biznesem dwa lata temu i od początku borykał się z problemami. Gold Vinyl Records było jego dzieckiem. Wszystkie swoje oszczędności włożył w jego otwarcie i ledwo utrzymywał się przy wygórowanych cenach czynszu w Tribece. Był tu codziennie i oprócz mnie miał tylko dwóch innych pracowników: Romea – osiemnastoletniego chłopaka, który żałował, że nie żyje w epoce Sex Pistols, i moją przyjaciółkę Maxine, należącą do małej grupy najbliższych mi tu osób, która była transkobietą i w weekendy występowała jako stand-uperka. Poznałyśmy się na studiach i od razu przypadłyśmy sobie do gustu. Załatwiłam jej tutaj pracę, żeby mogła opłacić czynsz i by było ją stać na zostanie w Nowym Jorku. W stand-upie, jeśli nie byłaś w czołówce absolutnie najlepszych, zarabiałaś cholernie mało. Maxine w większości przypadków dostawała wynagrodzenie w postaci kilku drinków i przystawek na przekąskę.
– Wprowadzę drobne zmiany, a potem wrzucę na stronę główną. – Poruszyłam się na krześle, odsuwając się od niego i wyciągając ręce nad głową. – Ale przed tym zrobię sobie fajrant.
Tak naprawdę jako kierownik powinien najpierw wyrazić zgodę na moją przerwę, ale nie tak działała nasza relacja. Nie było tajemnicą, że się we mnie podkochiwał. Nigdy nie przekroczył granicy, ale widziałam sposób, w jaki jego brązowe, szczenięce oczy podążały za mną, i jak łatwo mogłam sprawić, że się rumienił. Maxine zawsze marudziła: „Wszystko ci wolno… spóźniać się do pracy, wyjść wcześniej… a on tylko przewróci oczami i się uśmiechnie”. Nigdy go nie wykorzystałam. Dobra, to było totalne kłamstwo, ale starałam się tego nie robić… Naprawdę.
– W porządku. – Przytaknął i patrzył, jak idę na zaplecze; zaciskał zęby na dolnej wardze, jakby chciał coś jeszcze dodać.
W pomieszczeniu socjalnym chwyciłam swoją torbę i wyciągnęłam z dna komórkę. Żołądek mi się skurczył, a nerwy zasznurowały gęsto w gardle, gdy zobaczyłam sześć nieodebranych połączeń i trzy SMS-y od Whiskey z prośbą, żebym do niej zadzwoniła. Nie była kimś, kto wydzwania z byle powodu.
Uderzyłam w przycisk połączenia, skubiąc palec. No dalej, Whiskey… odbierz, powtarzałam w myślach, a po czwartym dzwonku panika szarpała mnie jak irytujące rodzeństwo.
– Stevie. – Jayme w końcu odebrała telefon z napięciem w głosie.
– Coś się stało? – Byłam tego pewna. Ta dziewczyna nie potrafiła niczego przede mną ukryć.
– Chodzi o Emlyn. – Zassała drżąco powietrze. – Jest źle, Stevie…
Cholera.
– Jak bardzo źle?
– Zanim Krista dotarła z Emlyn do szpitala, mała naprawdę miała trudności z oddychaniem, aż zrobiła się cała niebieska. Pielęgniarka zabrała ją na ostry dyżur. Zrobili badania i okazało się, że ma dziurę w sercu. Mówią, że to wada wrodzona.
– Jasna cholera. – Nie znałam się zbytnio na medycynie ani na zdrowiu, ale rozumiałam, że nie jest dobrze.
– Wszyscy jesteśmy w szpitalu, ale nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Krista i Jason są z nią. – Westchnęła, brzmiąc, jakby pocierała głowę. – Wiem, że się z nią nie przyjaźnisz i nie planowałaś jeszcze przyjeżdżać do domu, ale…
– Będę wieczorem. – Nie miałam pojęcia, czy uda mi się wziąć wolne lub ogarnąć samolot, ale wiedziałam, że coś wymyślę. – Mówiłam ci, Whiskey, że zawsze będę cię wspierać.
– Dziękuję. – Wydyszała, jakbym zdjęła ciężar z jej ramion. Nie miałam zbyt wielu bliskich przyjaciół, a Jayme przedarła się głębiej niż większość z nich. Zrobiłabym dla niej wszystko.
– Zadzwoń do mnie, jeśli dowiesz się czegoś nowego, a ja dam ci znać, kiedy tam dotrę. – Zerknęłam przez drzwi, patrząc na Liama przechadzającego się obok. Wiem, że mówiłam, że nigdy nie wykorzystam jego zadurzenia we mnie… ale to była wyjątkowa sytuacja.
– Liam… – Stał przy kasie, wpatrując się w grafikę, którą zaprojektowałam na wydarzenie w najbliższy weekend. Przesadnie zatrzepotałam rzęsami. – Liam, najlepszy menedżer i człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałam.
Obrócił się, zerknął przez ramię i przyglądał się mojej twarzy.
– O nie… – Pokręcił głową, prostując się. – Znam to spojrzenie. Cokolwiek to jest, odpowiedź brzmi „nie”. – Wyprostował się bardziej, krzyżując ręce i zaciskając usta. – To spojrzenie nigdy nie oznacza dla mnie niczego dobrego.
– O co ci chodzi? – Próbowałam udawać naiwną, ale nie pasowało to do mnie. – Jestem przecież wzorową pracownicą.
– Tak, jesteś, kiedy nie chcesz wcześniej wyjść, mieć dłuższej przerwy na obiad, wziąć kilku dni wolnego, żeby dojść do siebie po weekendzie, albo pożyczyć pieniądze na jedzenie.
– Poza tymi drobiazgami – machnęłam ręką, opadając z powrotem na krzesło przed laptopem – jestem doskonała. Spójrz na ten projekt, który zrobiłam na imprezę. To laureat nagrody Pulitzera.
– Nie sądzę, żeby dawali Pulitzera za grafikę. – Zaśmiał się, a uśmiech wykrzywił jego usta. – Co jest, Stevie?
– Eee… Pamiętasz, że zbliża się mój urlop? – Przejechałam myszką po ekranie, powiększając nazwę sklepu i datę wyprzedaży. Namówiłam go na zrobienie „Sobotnio-niedzielnej balangi”. Ludzie uwielbiali się spotykać na brunchach, a następnie przechadzać się wzdłuż osobliwych sklepów w piękny letni dzień. A nic tak nie przyciągało tłumów jak przeceny. Do tego fajna muzyka, jedzenie i luźna atmosfera z naszą nową, seksowną, funkową szatą graficzną dookoła – wiedziałam, że to sprowadzi nowych klientów, którzy nie mieli dotąd zielonego pojęcia, jak bardzo czaderskie jest to miejsce.
– Taaak… – odpowiedział ostrożnie.
– Przyjaciółka mojej przyjaciółki… – Uświadomiłam sobie, że nie mam sposobu na opisanie Kristy, który nie brzmiałby zbyt skomplikowanie; nie pamiętałam nawet, skąd ją znam. – Przyjaciółka z rodzinnej miejscowości. – Spróbowałam jeszcze raz, starając się nie skrzywić. – Jej dziecko zostało właśnie zabrane na ostry dyżur. Chyba ma dziurę w sercu czy coś takiego. – Już zapomniałam, jak Jayme to opisała.
– Cholera. Przepraszam. – Humor Liama odpłynął, troska zmarszczyła mu czoło. – Czy wszystko z nią w porządku?
– Jeszcze nie wiemy, ale chyba jest źle. Mała przestała oddychać. – Zaparłam się butami i obróciłam krzesło tak, by znaleźć się z nim twarzą w twarz. – Ona naprawdę potrzebuje, żebym tam była.
– Tak, oczywiście. – Przytaknął. – Kiedy chcesz jechać?
– Dziś wieczorem.
– Dziś wieczorem? – Wybałuszył oczy. – Wszystkie twoje dyżury w grafiku… ale tak… okej… Wrócisz przed weekendem, prawda?
– Nie wiem, zależy od tego, czego się dowiedzą. Ale pomyślałam, że skoro i tak planowałam odwiedzić mamę w przyszłym miesiącu, równie dobrze mogę teraz wykorzystać cały urlop.
Zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech.
– Przepraszam, jeśli zabrzmię jak dupek, ale nie będzie cię na imprezie, którą wymyśliłaś, zaprojektowałaś i zorganizowałaś? – Niezadowolony oparł się z powrotem o ladę.
– Tak. – Rozchyliłam usta w skruszonym uśmiechu. – Szczerze mówiąc, nawet nie zauważysz, że mnie nie ma.
– Nie sądzę – mruknął drwiąco, jego oczy powędrowały na bok.
– Proszę, Liam. – Postanowiłam skłamać: – To bliska przyjaciółka i naprawdę mnie potrzebuje. – Uch. Czułam się brudna… zazwyczaj lubiłam się tak czuć. Prosząc go, myślałam o Jaymerson, nawet jeśli on zakładał, że mówię o Kriście.
– Stevie… – Potarł twarz, wiedząc, że wyjdzie na palanta, jeśli powie nie. – Zmieniasz moje życie w piekło.
– Poproszę mamę, żeby wysłała ci koszulkę z tego klubu. – Zeskoczyłam z krzesła, szczerząc się do niego. – Czy to znaczy „tak”?
Zmrużył oczy, zerkając na mnie, zanim prychnął:
– Tak. – Potrząsnął głową. – Jakbym naprawdę miał inny wybór.
– Dziękuję! – Obdarzyłam go rzadkim uściskiem i objęłam, jego ciało odprężyło się w moim.
– Jasne, jasne. – Śmiał się, klepiąc mnie po plecach, zanim się odsunęłam. Wpatrywał się we mnie, a jego ciemnobrązowe oczy spoglądały w moje ze szczególną miękkością.
Rozpoznałam to spojrzenie. Chciał mnie pocałować.
– Jeszcze raz dziękuję. Przed wyjściem przygotuję wszystko na imprezę. – Odwróciłam się do komputera.
Poza tym, że nie pociągał mnie seksualnie, był zbyt słodki, zbyt łatwo można było mu wejść na głowę. Nie miał pojęcia, że stałabym się jego piekłem, gdyby kiedykolwiek coś się między nami wydarzyło. Wszystkie rzeczy, które myślał, że we mnie lubi, byłyby tymi, które by go złamały. Nie dałby sobie ze mną rady, ani trochę, co sprawiłoby, że nudziłabym się przy nim jak cholera. A robię się nieprzyjemna, gdy nudzę się w związku, dlatego nigdy się w nie nie angażowałam.
Nie tylko weszłabym mu na głowę, ale też zdeptała. Rozerwała jego serce na strzępy, aż stałby się zgorzkniały i bezduszny jak ja. Za bardzo go lubiłam, żeby tak go potraktować. Moja lista przyjaciół była krótka, a nie chciałam robić nic, co mogłoby pozbawić mnie tych, których miałam.
Jak Whiskey. Kiedy weszła do sali terapeutycznej tego pierwszego dnia, szczęka mi opadła. Była niewiarygodnie piękna i pełna zapału, od razu mnie zaintrygowała. Natychmiast poczułam, że ciągnie mnie do przyjaźni z nią, do siostrzeństwa, którego nawet pożądanie nie mogło zakłócić. Mamy różne rodzaje przyjaciół. Jayme była tą jedyną, której chciałam bronić i dla której walczyć.
Resztę mojej zmiany spędziłam pracując nad ulotkami, plakatami i stroną internetową, przygotowując je na weekendową „Sobotnio-niedzielną balangę”. Liam obsługiwał naszych nielicznych klientów. Był genialnym sprzedawcą, bo znał każdą płytę w sklepie; dzięki swojej pasji byłby w stanie sprzedać węglowodany matkom z Upper East Side.
– Wszystko gotowe. – Ustawiłam na ladzie wydrukowane przeze mnie ulotki.
Liam wyłączył oświetlenie z przodu i przeszedł obok mnie. Letnie słońce zaczynało zniżać się za otaczające nas wysokie budynki, rzucając cień na pomieszczenie.
– Dziękuję. – Podszedł do dużych otwartych drzwi, oparł się o ścianę, kiwając głową nad stosem materiałów promocyjnych. – Znalazłaś lot?
– Tak. Muszę biec do domu po swoje rzeczy.
– Żałuję, że nie mam samochodu… Zawiózłbym cię.
– Masz dobre serce, kolego. – Uniosłam ciemne brwi, kręcąc delikatnie głową. W przerwie na obiad kupiłam najtańszy bilet do domu, jaki mogłam znaleźć; samolot odlatywał o północy, co dawało mi mnóstwo czasu na pociąg do Newark.
– Albo po prostu słabość… – Zamilkł, światło z okien błyszczało w jego oczach. – Do ciebie.
Zacisnęłam zęby i postanowiłam zignorować podwójne znaczenie tych słów. Zarzuciłam torbę na ramię.
– Wrócę, zanim się zorientujesz, będę cię cholernie wkurzać, a ty będziesz żałował, że znów nie jestem na wakacjach.
– Nigdy. – Wypuścił powietrze, wpatrując się w swoje buty. – Będziemy za tobą tęsknić. Szkoda, że opuścisz imprezę, którą zaplanowałaś.
– Będę was śledzić na Instagramie, aby upewnić się, że jesteście na bieżąco z reklamą. – Ruszyłam w stronę drzwi, zatrzymując się przed nim. – Nie mam wątpliwości, że to naprawdę pomoże. Zwłaszcza jeśli będziemy organizować podobne akcje co miesiąc.
Przytaknął, krzywiąc się z bólu, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Przez krótką chwilę milczał; już miałam zamiar powiedzieć „do zobaczenia”, gdy zapytał spokojnie:
– Dlaczego czuję, że nie wrócisz? To moja ostatnia szansa i jeśli jej nie wykorzystam, zawsze będę się zastanawiał.
– Nad czym?
– Jestem twoim szefem, więc naprawdę nie powinienem tego mówić. – Wiercił się na swoim miejscu.
Cholera.
– Lubię cię, Stevie. Naprawdę cię lubię.
Kurwa.
– Liam.
– Wiem, że nie jestem w twoim typie, ale nie potrafię tego wyjaśnić. Myślę, że byłoby nam dobrze razem. Śmiejemy się cały czas. Czuję, że naprawdę się rozumiemy.
Podwójne kurwa.
Nie był to pierwszy raz, kiedy to słyszałam. Ludzie często twierdzili, że czuli się tak, jakby mnie znali, jakbym była ich najbliższą przyjaciółką, ale to nieprawda. Miałam wielu znajomych. Spałam z jeszcze większą liczbą osób. Jednak bardzo niewielu z nich przebiło się przez powłokę mojej powierzchowności. Bardzo mało osób nazywałam swoimi prawdziwymi przyjaciółmi. Jaymerson była mi najbliższa, lecz nawet jej nie pozwoliłam dokopać się do mojej ostatniej warstwy.
Liam myślał, że zna prawdziwą Stevie, ale ja trzymałam ją za murem tak grubym, że nikt nawet nie wiedział, że można go zburzyć. Jeden zburzył, powiedział zrzędzący głos w mojej głowie, zanim zrównałam go z ziemią.
– Proszę, powiedz, że czujesz to samo lub jesteś gotowa się nad tym zastanowić.
Depczę. Depczę. Depczę. Po całym jego sercu.
– To chyba nie jest niespodzianka. Od dnia, kiedy tutaj weszłaś, szukając pracy, zadurzyłem się w tobie. Nie mogę wyrzucić cię z głowy. – Ruszył, by złapać mnie za ręce.
Zabawne jest słowo crush: jedna definicja oznacza żywić do kogoś uczucia, druga – zgnieść, zdewastować, zmasakrować. Zgadnijcie, którą z nich prawdopodobnie wybrałam.
– Liam, przestań. – Zabrałam ręce poza jego zasięg. – Uwierz mi, nie chcesz mnie.
Jego usta już otwierały się, by kontrargumentować.
– Nie. – Przerwałam mu. – Nie znasz mnie. Naprawdę. Byłabym twoim najgorszym koszmarem.
– Żartujesz? Jesteś moją największą fantazją!
– Uwierz mi. Mówię poważnie. Jestem w rozsypce. I jestem okrutna – powiedziałam wprost. – Dziewczyna z dzisiejszego poranka mogłaby to potwierdzić… tak samo jak facet przed nią i jeszcze jeden wcześniej. Nie jestem osobą, która nadaje się do związków.
– Nie chcę cię uwiązać. Uwielbiam twojego wolnego ducha. Po prostu chcę być częścią twojego świata.
Ach, jakie to urocze.
– Nie, nie chcesz. Mówisz tak, bo teraz brzmi to ekscytująco. Ale jak byś temu nie zaprzeczał, jesteś typem monogamisty i relacja ze mną skończyłaby się rozerwaniem cię na strzępy. – Dotknęłam jego ramienia. – I jesteś moim przyjacielem, a to cenię sobie bardziej. Niech tak zostanie.
– Przynajmniej wiem. – Szczęka mu drgnęła, a wzrok powędrował wszędzie tylko nie na moją twarz.
– Przepraszam, ale szczerze mówiąc, skończyłoby się na tym, że byś mną gardził, a ja za bardzo lubię tu pracować.
– Nie wrócisz – mruknął, opadając plecami na przeciwległą ścianę.
– Oczywiście, że wrócę. Dlaczego tak mówisz?
– Nie wiem. – Wpatrywał się we mnie i czułam się, jakby odklejał mi skórę, żeby zajrzeć prosto do żył pod spodem. – Po prostu mam złe przeczucie.
****
Promienie wczesnoporannego słońca przesączyły się przez moje powieki. Na dźwięk radośnie nucącego głosu, otworzyłam oczy.
– Maaamooo. – Naciągnęłam poduszkę na głowę, chowając ją głębiej w ciemności. – Odejdź. Jest zdecydowanie za wcześnie.
Samolot z Nowego Jorku wylądował nad ranem i choć raz mój umysł był wystarczająco zmęczony, by zasnąć.
– Nazwij mnie aniołem…2 – śpiewała, naśladując jedną ze swoich ulubionych piosenkarek, Juice Newton – …dotknij mego policzka…
– Proszę. Przestań. Śpiewać – jęknęłam.
– Nazwij mnie aniołem!… – wykrzyczała głośniej, wskakując na moje łóżko – …powoli odwróć…
– Dobra, teraz to jest przerażające. – Odrzuciłam poduszkę z twarzy, wpatrując się w sufit zalany promieniami słońca. Upał już wślizgiwał się przez szybę.
– Dzień dobry, kochanie. – Mama uśmiechnęła się, radość z tego, że ma mnie w domu, aż od niej biła. – Mamy piękny dzień.
– Trzydzieści pięć stopni plus wilgoć: będzie jak w dupie u szatana.
Zmarszczyła brwi, słysząc moje utyskiwania, ale nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że nie ma sposobu, by powstrzymać mnie przed rzeczami, które przynosiły mi tyle radości. Jedną z nich było przeklinanie. Przeczytała „badanie” w internecie, które mówiło, że ludzie, którzy rzucali mięsem, byli bardziej kreatywni i mieli wyższy iloraz inteligencji, od tego czasu przymknęła oko na moje słownictwo. I to wszystko kobieta, która kiedyś sama klęła jak szewc.
– Jestem po prostu szczęśliwa, że mam cię w domu. – Pocałowała mnie w policzek. – Zrobiłam twoje ulubione danie. Holenderskie naleśniki już stygną.
Okej, dla nich mogę wstać; szczególnie dla sposobu, w jaki je robiła. Nie chciałam wiedzieć, ile cukru i masła do nich używała, bo były najsmaczniejsze.
– Jedynie nazwij mnie… – śpiewała znów mama, wychodząc z mojej sypialni, a ja naciągnęłam poduszkę z powrotem na twarz.
Joyce Colvin była intrygującą postacią. Swego czasu była totalną hipiską, nawet gdy nie było już to modne. Eksperymentowała z „wolną miłością”, narkotykami i radykalnymi protestami, ale tak wyglądały lata osiemdziesiąte. Dzięki niej dorastałam z Janis Joplin, Stevie Nicks, która była oczywiście jej ulubienicą, Pat Benatar i innymi niesamowitymi wokalistkami. Walczyła o prawa kobiet, protestowała przeciwko rządowi i niesprawiedliwości na świecie. Była siłą i wspaniałym wzorem do naśladowania.
Dopóki nie umarł tata.
Kobieta, którą podziwiałam, dorastając, stała się kimś, kogo ledwo rozpoznawałam. Nieporadna i potrzebująca, straciła swój ogień. Nagle okazało się, że mam mamę sztywniarę, która nigdy nie przeklinała i nie piła, była zszokowana, gdy w college’u przyłapała mnie w łóżku z dziewczyną, i opierdzieliła mnie za palenie trawki.
Mój wypadek zmienił jej podejście do życia na jeszcze gorsze. Niepewna siebie i bojąca się zostać sama lub spuścić mnie z oczu dusiła naszą relację do tego stopnia, że nie byłam w stanie przebywać z nią przez dłuższy czas. Serce mi się złamało, gdy dotarło do mnie, jak się zmieniła. Gdy raz chciałam o tym porozmawiać, rozzłościła się i broniła, mówiąc, że to było dawno temu i że po prostu dorosła.
Jeśli tak wyglądało bycie dorosłą, to ja nigdy nie chcę nią być.
Wiedziałam, że jest samotna i zrozpaczona. Tata był dla niej siłą i opoką. Jej ogień zgasł, gdy on zmarł. Teraz pozostał tylko popiół i cienie.
Do diabła, może i ze mną stało się tak samo.
Mój ojciec, Emmett Colvin, był siłą napędową tego domu. Klejem. Matka i ja ciągle się kłóciłyśmy, dwie uparte kobiety nieustannie potrzebujące sędziego. Mama mnie kochała, nigdy w to nie wątpiłam, ale z tatą dogadywaliśmy się od dnia moich narodzin. Byłam jego asystentką i kumpelą. Uwielbiałam go ponad wszystko i z problemami wolałam chodzić do niego. Nawet gdy dostałam okres.
Świat mi się rozpadł, gdy dowiedziałam się, że ma raka. Jego powrót do zdrowia był długi i męczący, ale pokonał chorobę. Pamiętam radość, jaką czułam, gdy lekarz powiedział nam, że jest czysty; guz zniknął. Rodzice mówili mi, że urodziłam się cyniczna i sarkastyczna, ale przy tacie byłam szczęśliwa. Coś w rodzaju: szklanka w połowie pełna. Zawsze uśmiechnięta i roześmiana. Ten dzień dał mi znowu nadzieję, że życie może być cudowne i wspaniałe. Bohater w końcu wygrał.
Tydzień później los pokazał mi, jak bardzo jest bezwzględny i okrutny.
– Stevie! Chodź! – Głos matki rozbrzmiał w małym domu, który, podobnie jak u Jaymerson, był bardziej domkiem wiejskim niż odjechanym i pełnym charakteru domem. Ale był wygodny i przytulny. Miał trzy sypialnie, jednak do spania używałyśmy tylko dwóch najmniejszych. Razem z tatą zmienili tę, która miała być główną sypialnią, w pokój muzyczny, gdzie odbywały się ich cotygodniowe próby zespołu, który tworzyli z trzema innymi członkami: Johnem na perkusji, Kerą, drugą wokalistką, na tamburynie, Billym na gitarze basowej; mama grała na pianinie, a tata śpiewał. Oboje kochali muzykę, ale żadnemu z nich nie udało się zająć tym zawodowo. Mimo to, gdy dorastałam, noce i weekendy zamieniały się w nieustające święto muzyki.
Myślę, że mama nazwała mnie Stevie, mając nadzieję, że w magiczny sposób stanę się utalentowaną piosenkarką. Nie miałam tyle szczęścia. Kochałam muzykę. Ciężko by było jej nie lubić w moim domu, ale tak naprawdę to była pasja moich rodziców. Chociaż po stracie taty myślałam, że zacznę pisać piosenki lub zostanę producentem na jego cześć.
– Stevie Janis Colvin! – Skrzywiłam się, gdy zawołała moim pełnym nazwiskiem. Naprawdę miała nadzieję, że zostanę piosenkarką.
Odrzuciłam koce i wygramoliłam się z łóżka, pocierając twarz, ruszyłam korytarzem. Południowy upał przywarł do mojego ciała, a wraz z nim moje szorty i koszulka. Nowojorskie lato było wilgotne, całe ciepło zbierało się w budynkach i asfalcie, ale południowa wilgoć była bardziej zaborcza, jakby musiała posiąść twoją duszę tak samo jak ciało.
– Hej, Hendrix. – Pogłaskałam dużego, grubego kota siedzącego na krześle przy stole jadalnianym. Tata nadał mu to imię, jedynemu innemu samcowi w domu, chociaż wykastrowanemu. Zwierzak podążał za nim jak cień. Hendrix był wyluzowany, jak to tylko możliwe, ale nawet po śmierci taty ledwo wstawał z jego ulubionego rozkładanego fotela. Spał tam przez większość czasu i dlatego mebel stał się teraz jego legowiskiem. W pewnym sensie kot rządził domem.
Mruknął, wtulając głowę w moją rękę. Przejechałam palcami po jego jedwabistym futrze.
– Dzisiaj jest pokaz antyków. – Mama uśmiechnęła się, stawiając przede mną talerz z holenderskimi naleśnikami. – Pójdziesz ze mną?
Jęcząc, podniosłam syrop, polewając nim złociste marzenie na talerzu; leciała mi ślinka.
– Nie, dzięki. – Oblizałam palce i podniosłam widelec. – Poza tym przyjechałam wcześniej do domu, bo dziecko Kristy jest w szpitalu.
Właściwie to powinnam sprawdzić, czy coś się zmieniło. Gdzie, do cholery, podziałam telefon? Po locie byłam tak wyczerpana, że nie pamiętałam, gdzie go położyłam. Do tej pory mogłam mieć już zylion wiadomości od Whiskey.
– Czy ty w ogóle znasz tę Kristę? – Mama położyła rękę na biodrze, uważnie mnie obserwując. – Dlaczego do tej pory o niej nie słyszałam?
– Och, ona tak naprawdę jest bardziej przyjaciółką Huntera, ale zdążyłam ją poznać. – I nadal jej nie lubię. Wgryzłam się w słodkie śniadanie, mrucząc w ekstazie. Te holenderskie naleśniki były zdecydowanie lepsze od zwykłych pankejków.
– W porządku. – Przytaknęła, ale czułam jej rozczarowanie jak widelec w jelitach. – Zadzwonię do Delli, zapytam, czy pójdzie ze mną.
Della była jej przyjaciółką, którą poznała po śmierci ojca, uosobieniem wszystkiego, czego mama nienawidziła. Kobieta mieszkała w jednym z tych stworzonych przez społeczeństwo budynków bez polotu. Była plotkarą, znudzoną gospodynią domową, która mówiła „niech Bóg cię błogosławi”, zanim rozerwała osobę na strzępy, poniżając ją i sugerując, że to, co ta zrobiła, było na wskroś złe. Kiedy usłyszałam, jak kiedyś mówiła o Jaymerson, że jest latawicą, która ugania się za facetem innej kobiety, a po wypadku nigdy nie było z nią „w porządku”, to aż mnie zatkało. Nienawidziłam jej i nienawidziłam, w kogo zmieniała się moja matka, gdy była w jej otoczeniu.
Mama była o wiele starsza od rodziców Jayme, ale cały czas myślałam, że babcia dziewczyny, Penny, mogłaby mieć na nią dobry wpływ. Starsza kobieta w końcu ugięła się i przeniosła tutaj; zdążyła już poznać grupę rówieśników, z którymi zwykle podróżowała lub wpadała w kłopoty. Uwielbiałam ją.
Mama przeszła przez pomieszczenie, zgarniając coś z lady.
– Masz, zostawiłaś to na stole wczoraj wieczorem. Brzęczy od samego rana.
– Co? – Zakrztusiłam się, wyskakując z krzesła. – I teraz mi to mówisz?
Zacisnęła wargi, krzątając się po kuchni. Pewnie miała nadzieję, że zgodzę się spędzić z nią dzień, zanim mi o tym powie. Przejechałam palcem po ekranie, na którym wyświetliło się kilkanaście SMS-ów i nieodebranych połączeń.
Otworzyłam pierwszą wiadomość od Jaymerson: „Zadzwoń do mnie. Jest źle”.
Cholera! Wcisnęłam przycisk wybierania.
– Hej, Stevie. – Dwa dzwonki później przywitał mnie jej zmęczony głos.
– Co się dzieje? Co się stało?
– Jesteś w mieście?
– Tak. Przyjechałam wczoraj wieczorem. No, technicznie rzecz biorąc, o świcie dzisiaj rano.
– Czy możesz przyjechać do szpitala?
– Whiskey, co się stało? Czy z dzieckiem wszystko w porządku?
– Po prostu przyjdź tutaj. Potrzebuję cię.
Cholera. Cholera. Cholera.
– Okej. Będę za piętnaście minut.
– Dzięki. – Westchnęła. – A odpowiadając na twoje pytanie: nie… z dzieckiem nie jest okej.
Wyskoczyłam z ubera i pędem rzuciłam się do szpitala. Mama miała tylko jeden samochód i dzisiaj sama go potrzebowała.
Kiedy przekroczyłam próg budynku, dreszcze przeszły mi wzdłuż kręgosłupa, a płuca się zacisnęły. To tutaj przywieźli mojego ojca. Ostatni raz, gdy go widziałam, był podłączony do aparatury i kroplówek, w stanie śmierci mózgowej. Umysł wypełnił mi się obrazami przedstawiającymi go leżącego w łóżku, z rurką wepchniętą do gardła, która podtrzymywała go „przy życiu”. Ale mojego ojca już nie było. Jego twarz bardziej przypominała maskę, karykaturę uroczego, kochającego człowieka, kiedyś pełnego życia.
Razem z mamą trzymałyśmy go za ręce, gdy odłączali maszyny podtrzymujące życie, obserwowałyśmy, jak nie walczy, gdy odchodził. Jego płuca przestały same oddychać.
Potarłam głowę, potrząsając nią w lewo i prawo. Nie wiedziałam, czy po to, by wymazać wspomnienia, czy aby zaprzeczyć, że mojego taty nie ma.
Byłam wdzięczna, że dziś musiałam udać się na drugi koniec szpitala, na oddział położniczy, który dla odmiany tworzył życie. Chociaż te sale również mnie przerażały. Nigdy nie dogadywałam się z niemowlętami. Były świetne, jeśli pragnęłaś mieć dziecko, a ja nie byłam pewna, czy chcę je mieć. Nie lubiłam zapamiętywać imion ludzi, z którymi się spotykałam, a co dopiero związać się z człowiekiem naprawdę. Wydaje mi się, że aktualnie traciłam nawet zainteresowanie moją zabawą z pseudonimami. Poza tym nie potrafiłam utrzymać przy życiu roślinek, a widok wózka dziecięcego jadącego w moją stronę sprawiał, że chciałam czmychnąć w najbliższy zaułek. Społeczeństwo nadal uważało, że coś jest z tobą nie tak, jeśli nie masz dzieci. Ale wiesz co? Nie wszystkie kobiety chcą je mieć.
– Stevie! – Głos Jaymerson popłynął korytarzem, jej twarz była jak maska teatralna, szczęście i smutek jednocześnie odbijały się w jej rysach. Podbiegła do mnie. Mimo że była dla mnie jak siostra, nadal doceniałam jej urodę. Metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, długie kasztanowobrązowe włosy, które miałam ochotę przeczesać palcami – miały dokładnie taki sam odcień co ciemna beczkowana whisky – szaroniebieskie oczy, iskrzące się mądrością przekraczającą jej dwadzieścia lat. Była ubrana w dżinsowe szorty i prostą koszulkę, klapkami kląskała o winylowe płytki.
Spotkanie się z nią było jak balsam dla mojej pokręconej duszy. Mój tata wierzył w reinkarnację. Uważał, iż byli ludzie, których napotykasz na swojej drodze i czujesz, jakbyś znał ich od zawsze, ponieważ prawdopodobnie poznałeś ich w poprzednim życiu. Więź, która przekraczała wszelkie rozumowanie. Właśnie to czułam z nią.
– Hej, Whiskey. – Objęłam ramionami jej drobną sylwetkę, ściskając ją mocno; dostrzegłam Huntera, który stanął tuż za nią. Metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, jasne niebieskie oczy; chłopak był zbudowany jak bóg. Szerokie barki, wyrzeźbione mięśnie brzucha i ramion, wzdłuż których biegły tatuaże, a do tego tyłek, na którym chciało się kłaść rzeczy, żeby zobaczyć, czy mogą same ustać. Przybrał ten uśmieszek, który sugerował, że zawsze był gotów wpakować się w kłopoty. – Tu jesteś stary, zwiotczały tyłku. – Odsunęłam się od Jayme i pobiegłam prosto w jego objęcia.
– Mój wciąż ma o wiele mniejszy przebieg niż twój. – Zaśmiał się; kości mi prawie pękały pod jego mocnym uściskiem.
– Racja. – Odchyliłam się do tyłu, mrugając. W jego niebieskich oczach nie tlił się jednak humor. – Więc… co się dzieje? Nie chciałaś powiedzieć. – Cofnęłam się, wpatrując się w nich.
– Żyje. – Przełknęła ślinę, zaciskając jedną rękę w drugiej.
– To niewiele mi mówi, Whiskey. Wyduś to z siebie.
– Przekazują nam informacje partiami. Lekarze odkryli, że dziura jest większa, niż początkowo przypuszczali, i chcieli wstrzymać się z operacją do dzisiaj, aż Emlyn się uspokoi. Wydaje mi się, że wczoraj była za bardzo zestresowana. Ale wcześnie rano pielęgniarka powiedziała, iż mała dostała czegoś, co przypominało niewielki udar mózgu czy coś podobnego. Teraz ją operują. – Jayme przejechała po wardze naszyjnikiem z piór, który dostała od swojego chłopaka.
– Co? – Szczęka mi opadła. – To brzmi groźnie.
– Niestety. – Odrzuciła do tyłu napięte ramiona. – Ponieważ jest taka mała i słaba, nie zdrowieje jak inne dzieci. Nie chcieli tak wcześnie jej operować, ale…
– Cholera. – Płuca mi zadygotały, sprawiając, że z trudem łapałam powietrze. Może nie obchodziła mnie matka dziecka, ale nie mogłam powstrzymać fali współczucia dla niej, która musiała usłyszeć takie wiadomości, oraz dla niewinnego dzieciątka, które już doświadcza brutalności tego życia.
– Hunter? – Z tyłu dobiegł męski głos, zwracając naszą uwagę w tamtą stronę. Jones stanął w drzwiach do poczekalni. – Hej, Stevie. – Skinął mi głową z grobowym wyrazem twarzy. Jego baki w kolorze czerwonawego blond były jedynymi włosami, jakie kiedykolwiek widziałam, ponieważ jego głowa była zawsze zakryta czarną czapeczką z daszkiem.Ciało pod długimi spodenkami i ciemną koszulką wyglądało na umięśnione, jakby chodził na siłownię. Był typem faceta, który stawał się bardziej atrakcyjny, im dłużej go znałaś. Kimś, z kim mogłabym zaprzyjaźnić się w liceum, ale nigdy nie zwróciłam na niego uwagi, ponieważ pociągali mnie naprawdę pokręceni goście. Z jego tatuażami, kolczykami w kształcie dysków i kolcem w brodzie wyglądał jak buntownik, ale facet właściwie sklejał tę grupę.
– Cześć, Jones – odpowiedziałam. Nie był kimś, z kim się przytulałam na powitanie, ale uważałam go za przyjaciela. Poznałam go w ciągu tych ostatnich kilku lat i spędziłam z nim dużo czasu. Łatwo się dogadywaliśmy, ale nasze rozmowy nie wykraczały poza powierzchowne pierdoły.
– Pielęgniarka wróciła z wiadomościami. – Wskazał kciukiem w stronę pokoju.
1 CUNY (The City University Of New York) – Uniwersytet Miejski w Nowym Jorku (przyp. tłum).
2 Tekst piosenki Angel of the Morning wykonywanej przez Juice Newton (przyp. tłum.).