Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
51 osób interesuje się tą książką
Myślała, że jest jej ideałem. Okazał się potworem.
Mila od zawsze była przykładną córką i robiła dokładnie to, czego od niej oczekiwano. Zaczęła nawet spotykać się z mężczyzną, o którym jej ojciec miał bardzo dobre zdanie. Jednak to życie z każdym dniem coraz mocniej ją męczyło. Oczekiwania, czyjeś marzenia, nie jej.
Ale najgorszy był fakt, że jej ukochany tata wciąż wyjeżdżał do Rosji załatwiać tajemnicze sprawy i nigdy nie mówił, co tak naprawdę się dzieje. Mila wiedziała, że urodziła się w tym kraju, dlatego chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Zmęczona ciągłą nieobecnością ojca i brakiem odpowiedzi na nurtujące pytania kobieta robi to, o czym zawsze marzyła: leci do Moskwy. Kiedy jest już na miejscu, udaje się pod adres, który wcześniej znalazła w domu.
Wkrótce poznaje mężczyznę zupełnie innego niż ci, których do tej pory spotykała. Ten ma tatuaże na rękach, tajemnicze oczy i z niezrozumiałych powodów przyciąga ją jak magnes.
Jednak dziewczyna szybko się dowie, że naiwne serce nie rozpoznało zagrożenia. Nowo poznanemu mężczyźnie daleko do ideału. Jest królem mafijnego podziemia i właśnie w jego ręce wpadło cenne trofeum.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 584
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
The Darkest Temptation
Copyright © 2018 by Danielle Lori
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Katarzyna Mirończuk
Korekta:
Agnieszka Sajdyk
Joanna Kasprzyk
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-613-3
Dla mojej mamy:
najsilniejszej kobiety, jaką znam
Cry Like Me Frances
Creep Radiohead
Slow Dance AJ Mitchell
Trampoline SHAED
Liar Camila Cabello
Cold Little Heart Michael Kiwanuka
I See Red Everybody Loves an Outlaw
Señorita Shawn Mendes and Camila Cabello
Girl Maren Morris
Someone You Loved Lewis Capaldi
La La Land Bryce Vine
Dance Monkey Tones and I
Diane LaVey
fernweh
(rzecz.) tęsknota za odległymi miejscami/krajami
Mila
Oddychając nierówno po długim biegu, rzuciłam szpilki, które niosłam w ręce, na trawę i szłam boso przez nasz wypielęgnowany trawnik. Zatrzymałam się dopiero na skalistym brzegu, gdy poczułam zimne fale obmywające moje stopy i dół wieczorowej sukni. Dyszałam, a spocona skóra błyszczała w blasku księżyca. Długie włosy targała mi delikatna bryza, szeleszcząca liśćmi drzew palmowych i koronkowymi rękawami kończącymi się tuż poniżej ramion. Obrazek jak z raju, ale ten raj był ciasny, jak pasek od Diora wokół mojej talii.
Ośmiokilometrowy bieg nie wystarczył, by otrząsnąć się z kipiących we mnie emocji – choć morze, jak zawsze, ostudziło je.
Miałam ochotę zerwać z szyi perły i podrzeć suknię, niczym przyrodnie siostry Kopciuszka, ale wtedy zburzyłabym fasadę, za którą skrywałam się tak długo, że już nie byłam pewna, co kryje się za nią. Zamiast tego zacisnęłam pięści, wbijając w skórę paznokcie z francuskim manikiurem.
Musi być coś więcej – więcej niż świat za bramami The Moorings, ale pragnienie czegoś poza luksusowym życiem napełniało mnie wzbierającym poczuciem winy. Patrząc na zatokę Biscayne, szeroką, błyszczącą drogę prowadzącą ku bezkresnemu oceanowi, byłam jak boja unosząca się na wodzie – ogarnięta bezwładem i stagnacją. Tyle, że ja unosiłam się na prozaicznym morzu oczekiwań.
Zamknęłam oczy i wyrecytowałam w myślach: Je vais bien. Tu vas bien. Nous allons bien. U mnie wszystko okej. U ciebie wszystko okej. U nas wszystko okej.
Dane mi było tylko kilka sekund samotności, zanim poczułam za plecami delikatną, znajomą obecność Iwana. Podszedł i stanął obok mnie. Garniturowa marynarka mężczyzny dotykała mojego nagiego ramienia.
– Nie możesz tak uciekać, Mila. – Przez rosyjski akcent i zmęczenie jego głos zabrzmiał szorstko.
Wizja Iwana goniącego za mną w garniturze ulicami Miami i z tą nabzdyczoną miną, nawet mnie rozbawiła, ale to uczucie zabrała kolejna fala obmywająca moje stopy.
– Jeśli będziesz za mną łaził, jak stalker, jeszcze się w tobie zakocham – powiedziałam sucho.
– Wiesz, że to moja praca.– Spojrzał na mnie.
Iwan przyjechał do domu z moim papą po jednej z jego podróży w interesach do Moskwy, lata temu. Miałam wtedy ledwie trzynaście lat. On był osiem lat starszy ode mnie i uważałam go za najprzystojniejszego chłopaka, jakiego w życiu widziałam. Zakochałam się w jego akcencie i ujmującej, ograniczonej znajomości angielskiego. Jak głupia łaziłam za nim po naszym wielkim domu w stylu kolonialnym.
Teraz to on łaził za mną.
Jedną rękę miał w kieszeni spodni, w drugiej trzymał małe, aksamitne, czerwone pudełeczko.
– Od twojego papy.
Wpatrywałam się w nie przez dłuższą chwilę, zanim wzięłam je od niego i otworzyłam. Niebieskie kolczyki w kształcie serduszek. Papa zawsze mówił, że mam serce na dłoni. Kamienie nie były prawdziwe. Wiedział, że odkąd jako dziecko obejrzałam Krwawy Diament, nie włożyłabym biżuterii z prawdziwymi kamieniami.
Już nie pierwszy raz przysyła mi prezent, zamiast pojawić się na jakimś ważnym dla mnie wydarzeniu. Ale tym razem nie mogłam pozbyć się tego uczucia, tego wzbierającego podejrzenia.
– Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłeś – powiedziałam.
Iwan spojrzał na mnie pytająco.
– To kawał ciężkiej roboty przekopywać się przez szuflady papy w poszukiwaniu awaryjnego prezentu.
Westchnął i przeciągnął ręką po swoich blond włosach.
– Jesteś dla niego ważna, Mila.
– Ostatnio ma szczególny sposób okazywania tego – burknęłam.
– Jest bardzo zajęty – powiedział Iwan. – Przecież wiesz.
Mruknęłam niejednoznacznie. Mój papa musi być bardziej zajęty niż prezydent, bo jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że nie pokazał się od trzech miesięcy. Nie przyjechał na święta, ani na moje dwudzieste urodziny.
Co roku obchodziliśmy moje urodziny w tej samej, pięciogwiazdkowej restauracji, przy tym samym stoliku. Papa, gdyby był dzisiaj ze mną, zamówiłby stek. Ja uśmiechałabym się do Enrique, właściciela i szefa kuchni, który osobiście przyjmował od nas zamówienie, odkąd byłam dzieckiem, po czym przygotowywał coś zdrowego. Papa musiał uważać na cholesterol. Ja bym go napominała, on wykłócałby się, ale ostatecznie dałby za wygraną.
Dziś siedziałam tam z Iwanem i moim nieskazitelnym odbiciem w porcelanowym talerzu przez dwie godziny – do momentu, aż rocznicowe przyjęcie przy sąsiednim stoliku nie rozkręciło się na dobre, a moja determinacja nie rozsypała się jak złote konfetti. Iwan zagadywał przy barze kelnerkę, a ja uciekłam z restauracji i biegłam osiem kilometrów do domu.
– Nigdy nie wyjeżdżał na tak długo, Iwan… – zamilkłam na chwilę, potem dodałam: – Coś musiało się stać.
Jak zwykle z jego ust popłynęły niejasne wyjaśnienia, że jest bardzo zajęty, prowadzi ważne interesy – bla bla bla. Odwróciłam się do niego tyłem i patrzyłam na mewę wznoszącą się wysoko nad wodą. Zazdrościłam jej skrzydeł i odwagi, by wyskoczyć z gniazda nie wiedząc nawet, czy potrafi latać. A ja tkwiłam uwięziona w złotej klatce przez słabość do Diora i potrzebę akceptacji ze strony papy.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że odchodzę, kiedy Iwan złapał mnie za ramię.
– Dokąd idziesz?
Chciałam powiedzieć, że do domu, ale z moich ust wyszło coś zupełnie innego, co zaskoczyło mnie samą:
– Do Moskwy – oznajmiłam.
Zawsze opanowany Iwan Wołkow zbladł, słysząc te słowa. A może to moja wybujała wyobraźnia? Puścił mnie. Jego cicha, intensywna obecność zamieniła mnie w lodowatą skałę.
– Do Moskwy – powtórzył wolno, jakby się przesłyszał.
Uniosłam brew.
– Stolicy Rosji? Miejsca, gdzie się urodziłam? Miejsca...
– Zamolczi1 – przerwał mi. – Dlaczego chcesz jechać do Moskwy?
– Papa ostatnio w zasadzie przeprowadził się tam. Wiesz, że nie uważa na cholesterol. A może jest chory i nie chce, żebym się dowiedziała?
– Zapewniam cię, że nie jest.
Widząc jego szczere spojrzenie, uwierzyłam mu. Ta świadomość zdjęła część ciężaru z moich ramion, ale zaraz dodała kolejny.
– A może ma jakieś kłopoty? Spotkałam wielu ludzi, z którymi papa robił interesy. Z żadnym nie chciałabym zostać sam na sam.
– A jak już tam pojedziesz, co zrobisz, jeśli faktycznie ma kłopoty? – Mężczyzna spojrzał na mnie sceptycznie.
– Pójdę na policję.
Iwan nie wyglądał na przekonanego. Po chwili wpatrywania się we mnie spojrzał obojętnie na zatokę i westchnął. Westchnienie było ciężkie, jakby myśl, że mogłabym pojechać do Rosji, w równym stopniu go rozbawiła, co zaniepokoiła.
Spojrzał z powrotem na mnie, najwyraźniej nieświadomy fali, która zmoczyła jego włoskie mokasyny.
– Nie masz pojęcia, jak to wszystko działa.
Zacisnęłam palce na pudełeczku z kolczykami. To była prawda, ale tylko dlatego, że dano mi zaledwie odrobinę wolności. Ten wyrzut zachowałam dla siebie.
– Jeśli nie będziesz uważał, Iwan, to eksplodujesz od tego nadmiaru wiary we mnie.
Jego beznamiętna twarz wskazywała, że daleko mu było do jakiejkolwiek eksplozji.
– Jest styczeń – stwierdził.
– No i? – Spojrzałam na niego pytająco.
– Kiedy w ubiegłym roku byłaś w Aspen, narzekałaś na zimno. A było cztery stopnie na plusie – wyjaśnił.
– Tylko dla Eskimosa cztery stopnie to ciepło – odpowiedziałam z przekonaniem. – Zresztą, nie jestem aż tak delikatna. Trochę zimna mi nie zaszkodzi.
Wtedy pogoda była koszmarna z powodu wiatru wywołanego zimnym frontem znad Atlantyku. Z trudem starłam się opanować dreszcz, ale Iwan i tak oczywiście go zauważył.
Zdjął marynarkę, okrył nią moje ramiona i założył mi kosmyk włosów za ucho.
– Właśnie skończyłaś dwadzieścia lat. Nie potrzebujesz, żeby papa trzymał cię za rączkę – zauważył.
Zabolało mnie to, ale wcale nie uważałam, że mam wygórowane oczekiwania. Po prostu nie chciałam siedzieć przy choince tylko z nim i naszym kucharzem Borią. Obaj towarzyszyli mi, bo im za to płacono. Nie chciałam się czuć jak balerina z pozytywki stojącej na mojej toaletce, kręcąca się w kółko bez końca, tylko żeby zrobić przyjemność komuś, kto mnie porzucił.
Ale nie chodziło tylko o to.
– A co z twoją jutrzejszą randką? – zapytał Iwan, wyraźnie chcąc zmienić temat.
– Nie mam ochoty – powiedziałam, przenosząc wzrok z niego na zatokę.
– Dlaczego nie?
Szukałam sensownej odpowiedzi, ale się nie odezwałam. Iwan uznałby, że zwariowałam, gdybym powiedziała prawdę.
– Twój papa lubi Cartera.
– Więc może niech sam się z nim umawia. – Wzruszyłam ramionami.
– Mila… – zawahał się i nie dokończył zdania.
Od lat papa dawał mi do zrozumienia, że chętnie widziałby Cartera w roli zięcia. Byłam pewna, że jedynym powodem są interesy, które robił z jego ojcem – znanym prawnikiem ze starej, zamożnej rodziny. Jak zawsze uległam presji papy i od pół roku spotykałam się z Carterem.
– Chyba jutro ma paść to pytanie, prawda? – zapytałam obojętnie.
To byłoby idiotyczne, zważywszy, że żadne z nas nawet nie uznawało tego za monogamiczny związek. Wystarczyło wejść na plotkarski portal, żeby sprawdzić, z kim ostatnio sypiał dwudziestopięcioletni playboy Carter Kingston. Ale zaprosił mnie do The Grande, restauracji słynącej z oświadczyn. To ojciec musiał go do tego namówić, tak jak mój namówił mnie.
Iwan nie odezwał się, ale wszystko było wypisane w jego oczach.
Skinęłam głową, choć w głębi duszy na myśl, że mogłabym powiedzieć „tak”, że mogłabym się do tego zmusić, czułam, jakby mnie uwięziono w szklanej klatce, w której zaczynało brakować tlenu, a ja waliłam w jej ściany, krztusiłam się, kaszlałam, błagałam o powietrze.
Odpędziłam od siebie to uczucie.
– Carter nigdzie nie ucieknie – powiedziałam.
Iwan milczał przez chwilę, a potem wyciągnął asa z rękawa.
– Wiesz, że twojemu papie by się to nie spodobało.
Przygryzłam wargę. Wiele razy w przeszłości prosiłam papę, by zabrał mnie w jedną ze swoich biznesowych podróży. Zawsze odmawiał. Ale nawet kiedy byłam jeszcze dzieckiem, dostrzegałam w jego oczach iskrę, która mówiła „nie” głośniej, niż gdyby to słowo wykrzyczał. Nie wolno mi było choćby postawić stopy w Rosji – to było jasne.
– Wiem, ale nie ma go tutaj, prawda?
– Nigdzie nie pojedziesz – oznajmił zdecydowanie mężczyzna.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
Iwan czasem marudził, ale nigdy nie mówił mi, co mogę, a czego nie. Zawsze słyszałam tylko „Tak, Mila”. „Oczywiście, Mila”. „Jak sobie życzysz, Mila”. Żartuję. Ten ostatni tekst zarezerwowałam w moich snach dla dzierżącego miecz Westleya2. Chodzi mi tylko o to, że nigdy nie powiedział „Nie, Mila.” Jestem pewna, że gdybym chciała obrobić bank, pomógłby mi bez mrugnięcia okiem. Oczywiście po wszystkim doniósłby na mnie papie, ale i tak zrobiłby to ze mną.
Podejrzenie, które starałam się z całej siły zdusić, wyskoczyło w górę jak napełniony helem balon, chwyciło mnie za serce i ścisnęło. Co mój papa ukrywał w Rosji?
Drugą rodzinę?
Jedyny powód, jaki przychodził mi do głowy, to że ukrywał to przede mną, bo nie chciał mnie w ich życiu. A koniec końców także w swoim.
Je ne pleurerai pas. Tu ne pleureras pas. Nous ne pleurerons pas. Ja nie będę płakać. Ty nie będziesz płakać. My nie będziemy płakać.
Odmiana na nic się zdała, łza spłynęła mi po policzku. Iwan otarł ją miękkim pociągnięciem kciuka, otaczając mnie ciepłem i spokojem. Przestrzeń między nami wypełniło coś innego. Przyciąganie. Pociąg. Iskrzenie. Czasem, kiedy czułam się przytłoczona bardziej niż zwykle, było intensywniejsze.
Żadne z nas nigdy na to nie zareagowało.
Ja miałam wymówkę, przepowiednię wróżki, kiedy miałam czternaście lat. W tym magicznym wieku zapytałam ją, co jest moim przeznaczeniem. Siedząc przed swoją kryształową kulą zmarszczyła brwi, a potem powiedziała, że spotkam mężczyznę mojego życia, na którego widok stracę dech. Była to zapewne jej standardowa przepowiednia, którą słyszał każdy, ale przykleiła się do mnie i nie mogłam się jej pozbyć z głowy.
Przy Iwanie oddychałam normalnie.
Co do Cartera – był eksperymentem dla zabicia nudy. Miał też dar przekonywania.
Mój czas uciekał, jak ostatnie ziarenka piasku w klepsydrze, ale nadal czekałam. Na więcej. Na iluzję, którą zaszczepiła w mojej głowie Madame Richie.
To była moja wymówka.
Teraz ciekawiło mnie, jaką wymówkę ma Iwan.
Przytuliłam policzek do jego dłoni i czule spojrzałam mu w oczy.
– Jak to się stało, że nigdy mnie nie pocałowałeś?
– Bo chcę jeszcze trochę pożyć – odpowiedział od razu.
Lekko uniosłam kącik ust. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby mój papa podnosił głos, a już na pewno nie na Iwana, który był dla niego niemal jak syn.
– A serio? – dopytywałam, traktując jego odpowiedź jako żart.
Spojrzał na mnie poważnie i opuścił rękę.
– Koniec gadania o Moskwie, okej?
Westchnęłam i skinęłam głową.
Patrzyłam, jak idzie przez trawnik do domu. Kołysanie fal i ogrom Atlantyku przepełniały mnie uczuciem tęsknoty i oderwania od reszty świata.
Telefon w kieszeni sukienki zawibrował. Chciałam to zignorować, ale nie zdołałam.
Papa: Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, aniołku. Przepraszam, że nie mogłem przyjechać. Interesy, jak zwykle. Uczcimy to, kiedy wrócę.
Nadeszła kolejna wiadomość.
Papa: Baw się jutro dobrze. Carter to dobra partia.
Włożyłam telefon z powrotem do kieszeni i zmieniłam kolczyki na sztuczne, niebieskie diamenty. Wyobrażałam sobie, że błyszczą jak Serce Oceanu, a woda pochłania mnie na zawsze, wśród z trudem chwytanych haustów powietrza, naszyjników z pereł i samotnych dźwięków fal.
I to właśnie mnie przekonało.
Jutro będę w Rosji.
resfeber
(n.) gorączka podróży, niepokój przed wyruszeniem w drogę
Mila
Brodziłam w stosie ubrań – część z nich dekadenckich, część eleganckich i wyrafinowanych. W przypadku tych pierwszych nie mogłam się oprzeć pokusie ich kupienia, ale nigdy ich nie nosiłam. Papa wyrażał bezgłośny sprzeciw wobec wszystkiego, co żółte i nonkonformistyczne, a ja traktowałam jego pokojowe ostrzeżenia poważnie.
Najwyraźniej do tej chwili, bo do starej torby cheerleaderki spakowałam kolory oślepiające bardziej niż słońce.
Pierwsze zadanie – wydostać się z The Moorings – było najtrudniejsze, więc na razie ubrałam się w luźną bluzkę, cygaretki w kratę i białe botki. Spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie wyższa, mniej różowa, wersja Elle Woods z Legalnej Blondynki.
Po drodze do drzwi zatrzymałam się, żeby zdjąć naszyjnik z pereł i schować go do szkatułki na biżuterię. Potem nakręciłam balerinę, zostawiając ją samotnie kręcącą piruety, a sama na palcach zeszłam na dół. Była trzecia nad ranem.
Przechodząc koło pokoju Iwana zastygłam, słysząc kobiecy jęk za drzwiami. Iwan nie był Don Juanem, ale i nie żył w celibacie. Zdarzało się, kiedy papy nie było w domu, że schodząc na dół na śniadanie napotykałam w kuchni półnagą kobietę. Zwykle nie ruszało mnie to, moje młodzieńcze zauroczenie nim dawno minęło, ale teraz poczułam silne ukłucie odtrącenia.
Nie chciał mnie nawet pocałować, bo ryzykował życie, a teraz świntuszył po rosyjsku z jakąś przypadkową laską? Ale najbardziej wkurzyło mnie co innego. Był tak przekonany, że nie mam za grosz charakteru, że nawet nie zostawił nikogo, kto by mnie pilnował po naszej rozmowie.
Byłam strzępkiem nerwów, gdy wyłączałam alarm, bojąc się, że za chwilę, zaniepokojony cichym piknięciem, wyskoczy skądś Boria uzbrojony w chochlę. Odetchnęłam z ulgą, gdy nikt się nie pojawił, ale to był dopiero pierwszy krok.
Bezgłośnie zamknęłam drzwi wejściowe i oparłam się o nie plecami. Patrzyłam na czujnik ruchu pod sufitem werandy. Kiedy się uruchamiał, oślepiające światła migotały jak zastępy aniołów, a od wycia alarmu pękały bębenki w uszach. Kurier z UPS go nienawidził.
Wstrzymując oddech, z torbą przyciśniętą do piersi, dałam krok w kierunku czujnika licząc, że uda mi się trafić w martwe pole. Oblał mnie zimny pot, kiedy podjazd pozostał cichy i ciemny.
Pochylając się, zaczęłam niezgrabnie pełznąć z torbą w stronę krzaków ścieżką, której się nauczyłam jako niegrzeczne dziecko bawiące się w Jamesa Bonda. Choć wtedy czujnik był laserem, który odciąłby mi ramię, gdyby się uruchomił. Teraz czułam, jak dezaprobata papy wypala dziurę w moich plecach, co było jeszcze gorsze.
Kiedy wyłoniłam się po drugiej stronie krzaków, wstałam, otrzepałam spodnie i pobiegłam w dół krętej ulicy. Miałam wątpliwości, czy moje damskie sztuczki wystarczą, by przekonać piątkowego ochroniarza, szemranego typa Carla, żeby nie zawiadamiał mojego papy lub Iwana, więc zamiast wychodzić strzeżoną bramą osiedlową postanowiłam wymknąć się od tyłu. Przerzuciłam torbę przez stalowy płot, a potem sama przeszłam na drugą stronę.
Wyciągnęłam telefon i zamówiłam taksówkę. To były najdłuższe trzy minuty w moim życiu. Serce waliło mi nierówno na myśl o Iwanie goniącym mnie w opadających spodniach albo nieprzyjemnym telefonie od papy, ale nic takiego się nie wydarzyło. Ani zanim przyjechał mój samochód, ani po tym, jak wysiadłam z niego na lotnisku.
Kiedy znalazłam się wśród pełnych życia ludzi, ogarnęła mnie niepewność. Wszyscy wydawali się wiedzieć, dokąd zmierzają. W ich oczach była wakacyjna radość i wolność. Czułam się nie na miejscu. Nigdy przedtem nie musiałam nawet nieść własnej torby, nie mówiąc już o samotnym podróżowaniu, ale determinacja pchnęła mnie w kierunku kasy biletowej.
Szczęśliwie, na skutek anulowanej w ostatniej chwili rezerwacji i pokaźnej sumy na moim koncie, które papa hojnie zasilał co miesiąc, bo mi ufał, dostałam ostatnie miejsce na pokładzie, między dwoma chłopcami obrzucającymi się rosyjskimi wyzwiskami i orzeszkami. Nie wiedziałam, gdzie jest ich matka, ale miałam wrażenie, że to kobieta po drugiej stronie przejścia, która udawała, że ich w ogóle nie ma.
Nocne światła Miami zniknęły, pomarańczowa poświata bladła w ciemnych, niespokojnych wodach. Bezmyślnie obejrzałam kilka filmów familijnych, mając na względzie moich sąsiadów, choć ich ekrany rozbłyskały co chwila jakimś wybuchem.
Dwanaście godzin później wylądowaliśmy w Moskwie.
Wychodząc z samolotu do lodowatego rękawa, zadrżałam z zimna. Wdech. Wydech. Widziałam własny oddech. Nigdy w życiu nie czułam takiego zimna. Przyłożyłam rękę do piersi, kradnąc skostniałymi palcami ciepło własnego ciała. Jeśli chciałam poczuć się, jak w miejscu swojego urodzenia, wystarczyło wejść do lodówki.
Kiedy zatrzymałam się, żeby założyć płaszcz, ktoś wpadł na mnie. Odwróciłam się, żeby przeprosić, ale drobna staruszka, trzymająca chihuahua w kontenerze transportowym, uprzedziła mnie.
– Przepraszam, złociutka – powiedziała z brytyjskim akcentem. – Nie zauważyłam cię.
– Nie, to ja przepraszam. To moja wina – odpowiedziałam zażenowana.
Zapięła sobolowe futro i przechyliła głowę.
– Wyglądasz znajomo. Czy my się nie znamy?
– Raczej nie.– Potrząsnęłam głową.
– Nie… Jestem pewna, że już cię kiedyś widziałam. – Nadal przyglądała mi się uważnie.
W zamyśleniu dotknęła swojego jarmarcznego, złotego naszyjnika. Nagle coś zaświtało jej w głowie. Coś, co sprawiło, że położyła dłoń na piersi i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, jak dziwkę.
Sytuacja robiła się coraz bardziej dziwaczna, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, ktoś przejechał obok nas na wózku inwalidzkim i jej pies zaczął ujadać. Kiedy próbowała uspokoić małego pieska, jeszcze raz przeprosiłam i szybko odeszłam.
Stojąc na chodniku przed lotniskiem rozłożyłam kartkę, którą znalazłam ukrytą w jednej z szuflad biurka papy. Niczym Nancy Drew3, z pomocą tłumacza Google, dowiedziałam się, że rosyjskie bazgroły to adres domu. Wraz z kartką znalazłam rachunki, które papa płacił od trzech lat. Miałam nadzieję, że to nie ślepa uliczka, bo nie miałam gdzie się podziać, a nie uśmiechało mi się tak szybko wracać do Iwana.
Podałam taksówkarzowi kartkę, nie mając pojęcia, jak odczytać te obce litery. Spojrzenie ciemnych oczu mężczyzny spotkało się z moim we wstecznym lusterku. Kontakt wzrokowy był wystarczająco długi, by zasiać we mnie niepokój.
Przez zatłoczoną, przemysłową dzielnicę dojechaliśmy w cichszą okolicę, z brukowanymi ulicami i starymi, wyjątkowymi kamienicami. Taksówkarz zaparkował pod jedną z nich, jasnozieloną z białymi okiennicami.
– Piatsetrublej4.
Zapłaciłam pieniędzmi wymienionymi na lotnisku.
Wysiadłam z taksówki z torbą w dłoni. Zacisnęłam mocniej pasek dwurzędowego płaszcza o marynarskim kroju. Był idealny na pożegnalny wyjazd cheerliderek do Aspen, ale nie bardzo chronił przed przenikliwym, rosyjskim zimnem.
Zmrożona, stalowa bramka zaskrzypiała, gdy ją pchnęłam. Poszłam spękanym chodnikiem, lawirując między plamami śniegu i lodu. Zapukałam do drzwi.
Chwilę później otworzyła starsza kobieta o siwiejących blond włosach, spiętych na czubku głowy w okrągły kok à la balerina. Wycierała ręce w fartuch, kiedy spojrzała na mnie. Patrzyła, a jej różowe policzki bladły. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdołałam, bo zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Zamknęłam usta. Czułam, że stoi po drugiej stronie z uchem przy drzwiach, nasłuchując, czy sobie poszłam.
Kiedy znów zapukałam, usłyszałam stuknięcie, potem jej wrzask po rosyjsku, zbyt stłumiony, bym mogła rozróżnić słowa.
Drzwi znów się otworzyły. Tym razem stał za nimi szczupły dżentelmen w czarnym szlafroku. Potrząsał głową i mamrotał coś do swojej żony, ewidentnie przekonany, że całkowicie postradała zmysły. Schowała się za nim, ściskając w dłoniach fartuch.
Kiedy spojrzał na mnie, zamarł, jakby zobaczył ducha.
Wymusiłam uprzejmy uśmiech na twarzy:
– Zdrawstwujtie5.
Kobieta uciekła.
– Jestem córką Aleksieja Michaiłowa… Mila – powiedziałam niepewnie w nadziei, że może chociaż trochę znają angielski, bo, niestety, ja nie poznałam za dobrze języka przodków.
Zarzuciłam naukę rosyjskiego lata temu, bo papa zawsze uważał, że to strata czasu. Nauczyłam się tylko paru słów od Iwana i Borii. Były to zupełnie podstawowe słowa, nazwy warzyw i przekleństwa.
Na twarzy staruszka pojawił się cień ulgi, odkaszlnął niezręcznie.
– Naturalnie, naturalnie. Nieźle nas wystraszyłaś. – Cofnął się i wykonał zapraszający gest. – Proszę.
Trzymając skostniałe ręce w kieszeniach, weszłam do domu i odwróciłam się w stronę obszernego holu. Zamarłam, gdy zobaczyłam, jak mężczyzna wystawił głowę na zewnątrz i rozejrzał się, zanim zamknął drzwi. Czy miałam właśnie zostać następną gwiazdą rosyjskiej wersji Aktu Zbrodni?
– Nic dobrego z tego nie będzie – wymamrotał potrząsając głową i kuśtykając obok mnie. – Wiera, kofe!6 – zawołał w stronę kuchni. – Pijemy rozpuszczalną. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
– Oczywiście, że nie.
Kawa była okropna, ale wypiłabym ich nawet pięć, jeśli dzięki temu mogłam uzyskać odpowiedzi na kilka pytań.
– Siadaj, dziecko.
Postawiłam torbę na podłodze i usiadłam obok na wyblakłej, kwiecistej kanapie, a on na fotelu naprzeciw mnie. Trzaskający w kominku ogień wypełniał pokój ciepłem, którego tak potrzebowałam. Wszędzie były książki i przeróżne bibeloty. Pokój był zagracony, ale sprawiał przez to przyjemne wrażenie zamieszkałego.
Wiera postawiła dwa kubki kawy na drewnianym stoliku między nami, obserwując mnie wielkimi oczami, zanim zniknęła, jakby goniła ją sfora wilkołaków.
– Dlaczego się mnie boi? – Spojrzałam w stronę jej kryjówki.
Staruszek machnął ręką.
– Jest przesądna – odpowiedział.
– Nie rozumiem.
– Jesteś podobna do Tatianny, jak dwie krople wody. Nie wiedzieliśmy, że miała dziecko. To znaczy wiedzieliśmy, ale myśleliśmy, że umarłaś niedługo po narodzinach. Twój tata powiedział, że miałaś chore płuca.
Zawsze wiedziałam, że moja mama zmarła młodo, ale znałam jej imię tylko dlatego, że kiedyś mój papa po pijanemu powiedział, że jestem zbyt podobna do Tatianny. Zawsze się zastanawiałam, czy to było powodem, że im byłam starsza, tym mniej czasu ze mną spędzał.
– Z moimi płucami wszystko w porządku – skomentowałam.
– Widzę – powiedział mężczyzna, pokasłując i popijając łyk kawy. – Co cię tu sprowadza?
– Mam misję… tak jakby – zawahałam się z powiedzeniem prawdy.
Zamruczał z dezaprobatą.
– Nie słyszałaś nigdy, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? Jesteś taka sama, jak twoja matka. Pewnych spraw lepiej nie rozgrzebywać.
W całym moim życiu nie usłyszałam o matce tyle, ile w ciągu tych kilku minut. Wreszcie jakieś odpowiedzi. I jeszcze więcej pytań.
– Dlaczego mój papa powiedział wam, że nie żyję? – zadałam pierwsze z nich.
– A to nie oczywiste? – Zmarszczył brwi.
Nie, to nie było oczywiste. Nic w tej sprawie nie było.
Otworzyłam usta, żeby zadać kolejne pytanie.
– Wystarczy tego. Pomyślałem, że może twój papa cię tu przysłał, ale widzę, że nie. – Odstawił kubek. – Lepiej już idź. Nie mogłaś wybrać gorszego momentu, żeby zjawić się tutaj. I to sama.
Dlaczego wszyscy uważają, że potrzebuję niańki?
– Dam sobie radę. Umiem o siebie zadbać.
– Nikt nie potrafi o siebie zadbać, gdy staje naprzeciw Djawola7.
Diabła?
– Idź już. – Wstał, krzywiąc się z bólu, i potarł kolana. – Za bardzo cenię sobie życie, żeby pozwolić ci tu zostać.
– Nie mogę jeszcze wyjść – upierałam się, wstając. – Nie wiem, dlaczego uważa pan, że jestem tu nielegalnie. Zapewniam pana, że mam wszystkie dokumenty.
Wiedziałam, że Rosja jest zacofana, ale na Boga, czy naprawdę karali tu śmiercią za przygarnięcie Bogu ducha winnej dziewczyny?
– Phy. Nie mówię o władzach, tylko o Djawolu.
Patrzyłam na niego uświadamiając sobie, że może być po prostu szalony.
– Jestem agnostyczką – powiedziałam z uporem.
Potrząsnął głową i wymamrotał coś niezrozumiałego.
Spostrzegłam w drzwiach Wierę wpatrującą się we mnie, jakbym była meblem, który właśnie sam się poruszył.
Oboje byli szaleni.
Puściła fartuch, który ściskała w dłoniach i znów zniknęła. Pewnie poszła po swój najlepszy tasak.
– Dlaczego pana żona tak się mnie boi? Tylko dlatego, że jestem podobna do matki?
Popatrzył na mnie, jakbym to ja była dziwna.
– Nie jesteś po prostu do niej podobna. – Podszedł do kominka i ściągnął biały pokrowiec z porteru wiszącego nad nim. – Dziecko, ty mogłabyś nią być.
Kobieta na obrazie była zastygnięta w czasie, oparta o fortepian. Portret musiał być namalowany dziesiątki lat temu, ale to mogłabym być ja, stojąca tutaj. Długie, blond włosy, oczy w kształcie migdałów, wysoka i elegancka, alabastrowa skóra, która nigdy się nie opala.
Podobieństwo było tak uderzające, że dostałam gęsiej skórki. Wyglądała dokładnie jak ja, a nie wiedziałam o niej nic. Wpatrywałam się w portret, aż czułam pieczenie w sercu i z tyłu oczu.
– Była zjawiskowa – potarł brodę. – Ale taka uroda to błogosławieństwo i przekleństwo…
Popatrzył na mnie, a jego spojrzenie było ciężkie i pełne rezygnacji.
– Zawsze trafia w niepowołane ręce – dokończył.
Ogarnęły mnie złe przeczucia. Moja rozbuchana wyobraźnia postawiła mi przed oczami scenę, jak miotam się i krzyczę, a diabeł niesie mnie do piekła.
Przełknęłam ślinę.
Fakt, że trzymali na ścianie portret mojej matki, zakryty białym pokrowcem, wydał mi się dziwaczny – to było jak początek filmu grozy. A może Wiera po prostu nie lubiła wycierać kurzu?
– Kiedy umarła? – zapytałam.
– Niedługo po twoich narodzinach, o ile mnie pamięć nie myli. Zachorowała i już nie wydobrzała. Tu mieszkała. Twój papa nie mógł, więc to ja i Wiera zaopiekowaliśmy się domem.
– Mój papa nie mieszkał z nią? – zapytałam.
Wydął usta, skruszony.
– Nie, dziecko, twój papa był żonaty.
No i proszę. Rodzinny sekret.
A może to ja byłam sekretem.
Czy to dlatego powiedział ludziom, że umarłam? Żeby mógł sobie wygodnie żyć tutaj, żebym nie wchodziła mu w drogę?
W głębi serca wiedziałam, że to nie jest prawda. Papa częściej był ze mną, niż go nie było – spędził ze mną więcej świąt, niż nie spędził – aż do ostatniego roku.
Ale świadomość, że ukrywał przede mną coś takiego, że mogę mieć rodzeństwo, inną rodzinę, której nigdy nie poznałam… Poczułam tak silny ból w piersiach, że musiałam skupić myśli na czymś innym, żeby móc odetchnąć. Znów spojrzałam na portret, przyglądałam się sukience, która musiała być chyba osiemnastowieczna.
– Dlaczego jest tak ubrana?
Staruszek uniósł brwi.
– Ty nic nie wiesz? Twoja matka była śpiewaczką operową. Była… uwielbiana. Ludzie nadal ją pamiętają, dlatego lepiej, żebyś wróciła do domu.
Chwycił moją torbę i odprowadził mnie do drzwi.
– Nawet nie dopiłam kawy – zaprotestowałam.
– Nie chcesz kawy, chcesz poznać sekrety, których nie mogę ci zdradzić. Jedź do domu, gdziekolwiek to jest, i nigdy tu nie wracaj.
– Czy wie pan, gdzie jest mój papa?
– Pewnie na Syberii – wymamrotał otwierając drzwi i wpuszczając lodowate powietrze.
Na Syberii?
– Dlaczego miałby...
– Nie wiem, gdzie się teraz podziewa, nawet nie znam jego numeru telefonu, a gdybym znał, zawiadomiłbym go od razu o twoim przyjeździe – przerwał mi pytanie, które chciałam zadać.
Rzucił moją torbę na ganek.
– Może jednak mogłabym zostać?
– Wolę, żeby moja głowa została tu, gdzie jest, połączona z moją szyją.
– Czy to znaczy „nie”? – Zamrugałam.
Wypchnął mnie za drzwi.
– Proszę zaczekać – wyszeptałam odwracając się. – Czy może mi pan chociaż zamówić taksówkę?
Spojrzał na mnie gniewnie.
– Równie dobrze mógłbym zadzwonić do Djawola, żeby po ciebie przyjechał – burknął.
Spojrzałam na niego. Pomyślałam, że nie powinnam była tu niczego pić.
– Wracaj do domu, Mila.– Potrząsnął głową.
I znów drzwi zatrzasnęły się tuż przed moją twarzą.
schlimazel
(n.) osoba pechowa
Mila
Słysząc trzask zamykanej zasuwy zadałam sobie pytanie: gdzie się podziała stara, dobra, rosyjska gościnność? Nawet nie zaproponowali mi nic do jedzenia. To w zasadzie jak bluźnierstwo – tyle nauczyłam się o Rosji, dorastając w domu z rosyjskimi tradycjami. Zwłaszcza gdy tak zachowują się ludzie najwyraźniej bardzo pobożni.
Z sercem ciężkim od sekretu mojego papy i oczywistej prawdy, że nie jestem tu mile widziana, moja żałosna strona chciała posłuchać ich i wracać do domu. Ale gdybym teraz wróciła…
Dalej śniłabym.
Zastanawiała się.
Egzystowała.
A ja, dla odmiany, chciałam żyć. Choćby przez kilka dni. Zanim The Moorings wessie mnie z powrotem w swoją beznamiętną czeluść. Zanim wyjdę za Cartera Kingstona, urodzę średnio dwa i pół dziecka, i utonę w towarzyskich konwenansach, pastelowych sweterkach i sznurach pereł.
Stalowa bramka to się otwierała, to przymykała od lodowatego wiatru.
Skrzyp.
Stuk.
Skrzyp.
Stuk.
Założyłam torbę na ramię, włożyłam zdrętwiałe dłonie do kieszeni i ruszyłam przed siebie w nadziei na spotkanie jakiegoś środka transportu. Było tak zimno, że wsiadłabym do pierwszej napotkanej taksówki, nawet gdyby kierowcą był sam diabeł.
Zaczynałam odczuwać skutki różnicy czasu i braku snu. W zasadzie nie zmrużyłam oka w samolocie, głównie ze względu na moich dwóch sąsiadów, którzy przypominali chłopięce wersje króliczka z reklamy baterii Energizer.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i włączyłam go pierwszy raz od wylądowania w Moskwie. Miałam trzynaście nieodebranych połączeń i pięć wiadomości na poczcie głosowej od Iwana.
Ktoś chyba przesadnie dramatyzował.
Przeczytałam wiadomości od paru znajomych i kilka od Cartera, potwierdzających naszą dzisiejszą randkę o ósmej, potem – wobec braku odpowiedzi – potwierdzającą ją jeszcze raz, wyrażającą nadzieję, że wszystko u mnie w porządku.
Wystawiłam go.
Powinnam mieć poczucie winy, ale czułam się lekko. Oddychałam swobodniej, niż kiedykolwiek.
To nie była wina Cartera. Lubiłam go, może gdybym się postarała, lubiłabym go bardzo. Ale kiedy ostatni raz jego usta spoczęły na moich, przez cały pocałunek ćwiczyłam odmianę francuskich czasowników w ramach przygotowania do zbliżającego się egzaminu.
Papa nie wiedział o kilku kursach online, jakie robiłam. Kiedy powiedziałam, że chciałabym pójść do college’u, papie puściły nerwy – to znaczy wpatrywał się we mnie w milczeniu, jakbym oświadczyła, że chcę pojechać na wycieczkę do Korei Północnej, a potem powiedział „nie”. Więc uznałam, że lepiej będzie nie chwalić się tymi kursami.
Pierwsze cztery wiadomości głosowe od Iwana były po prostu w jego stylu – bezpośrednie, informujące mnie, że wyląduje w Moskwie o trzeciej nad ranem i że do jego przybycia mam nie wychodzić z hotelu. Ale od piątej włos mi się zjeżył na głowie.
Najpierw westchnął ciężko, potem zaklął i rozległ się hałas, jakby w coś walnął.
Iwan: Nie do wiary, że to zrobiłaś. Zaufałem ci, że nie pojedziesz do Moskwy.
– Niczego takiego nie obiecywałam – wymamrotałam do siebie.
Zamilkł na chwilę, potem jego błagalny ton stał się surowy i rzeczowy.
Iwan: Chcesz znać całą prawdę? Dobra. Jeśli będziesz się bawić w te gierki i nie powiesz mi, gdzie jesteś, Mila… dla mnie to będzie wyrok.
Brzmiał tak poważnie, że mu uwierzyłam. Przynajmniej na chwilę. Na pewno nie sądził, że papa go zabije. To była raczej desperacka próba powstrzymania mnie przed odkryciem jego sekretu.
Za późno, pomyślałam z goryczą.
Ale byłam naiwna, więc postanowiłam oddzwonić, żeby zostawić mu wiadomość i wybawić go z niedoli. Okazało się jednak, że nie mam ani jednej kreski. Podniosłam telefon w górę, odwróciłam do góry nogami, wypróbowałam wszystkie sztuczki – bez rezultatu. Komórka powinna działać w Moskwie, ale nie wiedziałam, że tak kiepsko tu z zasięgiem.
Westchnęłam i schowałam telefon do kieszeni płaszcza. Kiedy podniosłam głowę, zatrzymałam się. Wolno obróciłam się wokół, pod butami skrzypiał żwir. Słońce zachodziło, ponad połowa schowała się już za horyzontem. W pobliżu widziałam tylko zrujnowany apartamentowiec i kilka betonowych budynków.
Nie miałam pojęcia, dokąd iść.
Walcząc z przeszywającymi mnie dreszczami, ruszyłam przed siebie.
Wiatr wył.
Cienie stawały się coraz ciemniejsze.
Nagle bardzo zatęskniłam za Iwanem.
Ogarnęło mnie dziwne wrażenie – najpierw na plecach, potem przechodzące w dół kręgosłupa. Wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Mocniej przycisnęłam do siebie torbę, walcząc z pokusą obejrzenia się. Napięcie zamieniło się w niepokój, który ścisnął mi płuca i nie mogłam się już dłużej opierać.
Ktoś za mną szedł, sądząc po rozmiarach i pewnym kroku, mężczyzna. Miał na sobie jeansy i ciemny płaszcz, wpatrywał się w czarne, skórzane rękawice, które zakładał, choć czułam, że cała jego uwaga jest skupiona na mnie.
Spojrzałam przed siebie, a serce niemal mi zamarło.
Podmuch wiatru zamiótł moim kucykiem. Wraz z tym podmuchem przez moją głowę przemknęło jedno słowo, wywołujące wrażenie niepokoju i ciarki na plecach.
Djawol.
Obejrzałam się za siebie. Mężczyzna był bliżej z każdym krokiem, znacznie dłuższym niż moje. Teraz był już zaledwie kilka metrów ode mnie. Zobaczyłam postrzępioną bliznę na jego policzku, od ucha do szczęki. Srebrny nóż w jego dłoni błysnął w ostatnim promieniu słońca.
Znów odwróciłam głowę przed siebie, oddychałam szybko i nierówno, wypuszczając z siebie kłęby pary. Krew całkiem we mnie zastygła. Kiedy zobaczyłam przed sobą zaparkowane samochody i światła z okien budynku, puściłam torbę i zaczęłam biec.
Dzięki długim nogom zawsze w liceum byłam z przodu stawki, ale dudniące za mną kroki były tuż, tuż. Nie miałam szansy dobiec do drzwi frontowych, więc skręciłam na tył domu modląc się, by nie były zamknięte.
Błagam, niech będą otwarte.
Zatrzymałam się przed drzwiami i w tej samej sekundzie jedna z czarnych, skórzanych rękawiczek chwyciła mój kucyk i pociągnęła. Krzyknęłam z bólu, ciągnięta w tył. Uderzyłam głową w chodnik, a przed oczami zamigotały mi miliony świateł.
Szorstkie dłonie rozdzierały na mnie ubranie.
– Nie – jęczałam, ale moja świadomość ugrzęzła w czarnej, kleistej mazi i nie mogłam się wydostać. Czułam ból i lodowaty chłód nadchodzący z ciemności. Z trudem otworzyłam oczy.
Twarz z blizną.
Ciemny płaszcz.
Nogi w dżinsach obejmujące z obu stron moje biodra.
– Nie! – krzyknęłam.
Walczyłam z jego rękami, ale ciało mnie nie słuchało. Czułam, jakby głowa rozpadła mi się na pół.
Mężczyzna zerwał ze mnie bluzkę do pasa.
– Przestań! – błagałam.
Przestał.
Dopiero po chwili zorientowałam się, co przykuło jego uwagę. Uniósł spomiędzy moich piersi naszyjnik z żeglarską gwiazdą. Wyglądał na skonsternowanego… albo przestraszonego. Cokolwiek to było, skorzystałam z okazji i przejechałam paznokciami po bliźnie na jego twarzy.
Odchylił się w tył, żeby przykryć ręką ranę, sycząc ty malenkaja suka8.
Wyrwałam się spod niego. Złapał mnie za kostkę, ale kopnęłam go drugą nogą – trafiłam w coś, przez co zawył z bólu.
Kiedy się wyprostowałam, poczułam zawroty głowy, ale mimo to zdołałam spoconą dłonią chwycić klamkę. Drzwi otworzyły się a ja wślizgnęłam się do środka, uderzając twarzą w coś twardego. Uderzyłam w to, w niego, tak mocno, że od uderzenia wypuściłam resztkę powietrza z płuc. Poleciałam w tył. Przeklinając po rosyjsku pod nosem, mężczyzna chwycił mnie wpół, żebym odzyskała równowagę.
Drzwi łupnęły, ale silny podmuch lodowatego powietrza świadczył o tym, że znów je otwarto. Wysunęłam się z objęcia i stanęłam za mężczyzną, spodziewając się zobaczyć faceta z blizną, ale to był tylko chłopiec w białym fartuchu niosący skrzynkę z alkoholem.
– Potriebowałos’ wsiego tri minuty, kak ja skazal9.– zaśmiał się. – Andriej, ty dolżen mnie10 – zauważył mnie i wbił we mnie wzrok przeklinając po rosyjsku.
– Jasny gwint.
Wzięłam wdech i dałam krok w tył, żeby się rozejrzeć.
Gdzieś w uliczce został mój płaszcz. Miałam podartą bluzkę, a spod niej wystawał biały, koronkowy biustonosz. Moje myśli były uwięzione pod wodą. Nie byłam w stanie przejmować się tym, jak wyglądam, nawet mając publiczność.
Po pomieszczeniu oświetlonym jedną żarówką snuł się dym. Półki wypełnione pudełkami, podłoga zastawiona drewnianymi skrzyniami, przy rozkładanym stoliku na rozkładanych krzesłach siedziało trzech mężczyzn, wszyscy w milczeniu patrzyli na mnie. Jeden żuł wykałaczkę, drugi oparł się na krześle i włożył do ust papierosa. Miał rozchełstaną marynarkę, pod nią białą koszulę zapiętą pod szyję, bez krawata.
Zakaszlałam od dymu wirującego w powietrzu.
– Potuszi sigarietu11.
Rozkaz padł zza moich pleców, z ust mężczyzny, na którego wpadłam. Jego rosyjskie słowa jak pieszczota dotknęły moich pleców czymś zimnym i gorącym jednocześnie. To był głos, za którym dziewczyna mogłaby bez wahania pójść w mrok.
Palący pochylił się w przód i zgasił papierosa. Nadal próbując złapać dech, odwróciłam się.
Na boso miałam metr osiemdziesiąt, ale mimo to oczy miałam na wysokości górnego guzika jego czarnej koszuli, która okrywała szerokie barki i potężne ramiona.
Spojrzałam w górę.
I nim zakręciło mi się w głowie i odpłynęłam, pomyślałam, że jest przystojny.
Jak mężczyzna, który szorstką dłonią zakrywa krzyczące usta, jak król, przed którym się kłaniają, a przede wszystkim… jak upadły anioł.
zielony
(przym.) osoba naiwna i niewinna
Mila
Głosy mówiące po rosyjsku, jeden zatroskany, drugi szorstki i niski, wpełzły do mojej podświadomości. Papa mówił biegle po rosyjsku tylko wtedy, gdy miał rosyjskich gości, ale skąd oni się wzięli w moim pokoju?
To było dziwne.
I niegrzeczne.
Westchnęłam, wyciągając rękę, żeby naciągnąć na siebie kołdrę i uciszyć hałas. Ale zamiast tego poczułam pod ręką znajomy dotyk kaszmirowej marynarki papy. Coś się jednak nie zgadzało. Ta pachniała sosną i cynamonem, z lekką nutą dymu z cygar. Było w tym zapachu coś nieojcowskiego i to skłoniło mnie do otwarcia oczu.
Jęknęłam czując silny ból przeszywający głowę.
– Haraszo, ty wstala12, – powiedział siwy staruszek, ciągnąc od mahoniowego biurka w moją stronę krzesło obite czarną skórą. Okulary z prostokątnymi oprawkami. Biała koszula. Czarne spodnie. Kiedy spojrzałam na stetoskop zwisający z jego szyi, oblał mnie zimny pot.
Ludziom śnią się różne koszmary – że spadają, że są nadzy w publicznym miejscu, że widzą duchy. Ja zawsze najbardziej bałam się snu, w którym otwieram oczy i widzę nad sobą twarz lekarza. Zawsze są tacy zimni i zdystansowani. Z trzaskiem zakładają lateksowe rękawiczki, a w ich oczach odbija się krew i strzykawki.
Pulsujący ból głowy zgrał się z biciem serca, kiedy usiadłam na kanapie. Poczułam na skórze chłód i uświadomiłam sobie, że moją podartą bluzkę częściowo przykrywała marynarka. Założyłam ją na siebie i otuliłam się nią.
Byłam zdezorientowana, rozejrzałam się po podniszczonym, męskim gabinecie. Wstrzymałam oddech, kiedy spotkałam spojrzenie mężczyzny opartego o biurko. Tego samego, na którego wpadłam. Tego samego, na którego spojrzałam, zanim zemdlałam u jego stóp.
Przypomniałam sobie wszystko.
Faceta z blizną.
Próbę gwałtu.
Jedyne, o czym byłam teraz w stanie pomyśleć, to że Moskwa była do bani.
Ciemnowłosy Rosjanin wytrzymał moje spojrzenie, wyglądał na zaciekawionego. Przełknęłam ślinę i odwróciłam od niego wzrok, kiedy lekarz postawił krzesło koło mnie i usiadł. Nieufnie spojrzałam na stojącą obok niego torbę lekarską. Gdyby wyciągnął z niej strzykawkę, zaryzykowałabym ucieczkę na ulicę.
Przyjrzawszy mi się bliżej lekarz zastygł na chwilę, po czym przechylił głowę.
– Ty wygljadisz znakomo. My ransze nie wstreczalis?13
Moje myśli były jak oklejone mazią. Mówił zbyt szybko, bym cokolwiek zrozumiała.
Doktor poprawił okulary i przyglądał mi się uważnie.
–Możesz skazat swoje imja, dorogoja?14
Wydawało mi się, że usłyszałam imja. Pyta o moje imię? Nie byłam pewna, więc tylko zamrugałam.
Z troską zmarszczył brwi.
– Ty dolżen był otwewci jejo w bolnicu15.
Zrozumiałam tylko bolnicu. Szpital. Ale zaraz uświadomiłam sobie, że nie mówił do mnie, tylko do tego drugiego. Sprawiał niemiłe wrażenie, tak samo niemiłe, jak wpadnięcie na niego.
Przy pierwszym spojrzeniu wyglądał na dżentelmena, jakby parzył na świat z przeszklonego biura prezesa na ostatnim piętrze wieżowca. Choć, jeśli przyjrzeć mu się dłużej, za długo, wszystko w nim – to, jak opierał się o biurko, jak miał skrzyżowane ramiona, jak cienie walczyły w jego oczach, jak czarny tusz zdobił jego palce – wszystko to przeczyło temu wrażeniu. W zrelaksowanym ułożeniu jego ramion kryło się coś potężnego, może nawet niebezpiecznego.
Był uosobieniem wojny, ubranym w drogi czarny garnitur, bez krawata, i bez marynarki. Marynarkę miałam na sobie ja.
Jakby czując moje spojrzenie, pochwycił je swoim. Poczucie, że powinnam odwrócić wzrok było tak silne, że aż czułam mrowienie pod skórą. Chciał, żebym to zrobiła. Ale coś obcego i przenikliwego kazało mi wytrzymać. Utrzymywanie z nim kontaktu wzrokowego było jak walka na śmierć i życie. Jak rosyjska ruletka. Rewolwer i jedna kula. Jedno niewłaściwe mrugnięcie i po mnie. Ale także wyzwalało adrenalinę, rozgrzewającą jak pół butelki wódki UV Blue i słońce Miami.
– Poprobuj po anglijski16 – powiedział, cały czas patrząc mi w oczy.
Lekarz opuścił brew.
– Słabo znam angielski – powiedział.
Drugi mężczyzna podniósł się z biurka i podszedł bliżej. Przykucnął naprzeciw mnie. Jego wizytowe spodnie musnęły moje, w elegancką kratę. Czarne, wysokie buty z przeszytymi noskami kontrastowały z moim botkami Rothy’s.
Był chłodny i wyrachowany – w tym, jak się poruszał i w tym, jak na mnie patrzył, choć jakaś iskra grała w jego oczach. Teraz widziałam, że jego oczy nie były czarne, jak mi się zdawało, ale bardzo, bardzo ciemnoniebieskie. Ciemniejsze niż kamienie w kształcie serc w moich uszach.
Nie wiem, czy to nagłe pobudzenie, jego bliskość, czy skutek uderzenia w głowę, ale słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam pomyśleć.
– Wpaść na ciebie to nic przyjemnego – powiedziałam to poważnym tonem, jakby powinien wziąć sobie ten fakt do serca.
– Przykro mi.
W jego głosie słychać było rosyjski akcent i nutę rozbawienia.
Wpatrywałam się w jego usta, w cienką bliznę na dolnej wardze i słyszałam dwa szorstkie słowa, które z nich spłynęły jak wódka na kostki lodu. Byłam ciekawa, skąd miał tę bliznę. Byłam ciekawa, czy jego głos, gdyby miał smak, smakowałby wódką, czy piekłby w gardło i rozgrzewał żołądek. Czułam się… dziwnie. Miałam wrażenie, że nie panuję nad myślami, że odbijają się od mojej czaszki, jak metalowa kulka we flipperze.
Otworzyłam usta, żeby się wytłumaczyć, ale powiedziałam tylko:
– Jesteś bardzo rosyjski.
Przeciągnął kciukiem po bliźnie na dolnej wardze.
– A ty jesteś bardzo amerykańska.
Lekarz poprawił się na krześle i coś powiedział, ale jego słowa zagłuszała bardzo głośna obecność tego mężczyzny. Był jak zaćmienie, blokował ból w mojej głowie i pewnie też słońce. Było to uczucie przytłaczające, ale nie nieprzyjemne. Ciepłe. Przekonujące. Namacalne. Jak poker królewski w jaskini zła.
– Wiesz, jak się nazywasz? – przetłumaczył.
Wolno skinęłam głową.
– Mila… Mila Michaiłowa.
Doktor spojrzał surowo na mężczyznę naprzeciw mnie, ale on albo nie zauważył, albo się tym nie przejął, bo nadal patrzył na mnie, prowokując ciekawość.
– A ty? – zapytałam oddychając płytko.
– Ronan – uśmiechnął się.
Jego imię zawisło w powietrzu, aż doktor odchrząknął i powiedział coś, czego nie byłam w stanie przetłumaczyć.
– Jaki jest dziś dzień, Mila? – spytał Ronan.
– Yyy… Pią…? – zawiesiłam głos, kiedy potrząsnął głową z cieniem uśmiechu na ustach. Spróbowałam jeszcze raz. – Sobota?
Doktor zamruczał pod nosem, wyraźnie niezadowolony z podpowiedzi, jaką dostałam. Wcale mnie to nie dziwi. Lekarze w ogóle nie są zabawni.
– Ile palców widzisz? – przetłumaczył Ronan.
Patrzyłam na jego drugą rękę leżącą na kolanie, na tatuaże na jego palcach, między pierwszą i drugą kostką. Jeden przedstawiał krzyż, a drugi kruka. Trzeci króla kier grającego w karty.
Tusz i déjà vu.
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale nie mogłam powstrzymać się przed dotknięciem go, przed przeciągnięciem palcem wskazującym po wytatuowanym kruku. Jakaś siła, której nie byłam w stanie się oprzeć, zmusiła mnie do wyszeptania tych słów z głębi mojej duszy:
– Ciemność w krąg, nic więcej już…17
Cytat zagęścił przestrzeń między nami, stała się ciężka i ciemna, jak smoła.
Czarna czeluść wciągała mnie, gdy czytałam Edgara Allana Poe pod biurkiem papy, z brudną buzią i nierówną grzywką, którą sama przycięłam. Papa rozmawiał z panią Martą, moją guwernantką, nie wiedząc, że słyszę. Niepokoili go moi wymyśleni przyjaciele i brak rzeczywistych, moja introwertyczna natura i brak zainteresowania nauką.
Uważał, że coś jest ze mną nie tak.
Ja też tak uważałam.
Te wyszeptane w holu słowa wbiły się we mnie, jak zęby jadowe węża i przez kolejne lata wolno sączyły jad. Jad, który przywiódł mnie na wojnę o akceptację.
Czasem to były drobne rzeczy, które składają się na to, kim jesteśmy.
Ciężkie, pełne empatii spojrzenie Ronana wywołało skurcz żołądka, jak szczęk cyngla pistoletu. Nie spodziewałam się, że zrozumie, ale zrozumiał. Wiedziałam, że tak.
– Sledujuszczij wapros18 – powiedział Ronan.
Lekarz zmarszczył brwi.
– U tiebja jest siemja, s kotoroj ja mogu swjacatsja?19
– Ile masz lat, moj kotjenok?20 – zapytał Ronan.
Oczy lekarza zapłonęły dezaprobatą, z czego wywnioskowałam, że zrozumiał pytanie po angielsku i wiedział, że nie było to pytanie, które zadał.
Odpowiedziałam „dziewiętnaście”, zanim przypomniałam sobie, że wczoraj skończyłam dwadzieścia.
Doktor westchnął.
– Diewjatnatsat. Jej diewjatnatsat21.
Ronan nie odwrócił wzroku.
– Ja słyszał22.
Nie słuchałam, co mówili, bo próbowałam sobie przypomnieć, co znaczy moj kotjenok. Moje co?
– Czy zostałaś zgwałcona, Mila? – patrzyłam, jak jego ciemnoniebieskie oczy robią się czarne.
Przez chwilę to pytanie zbiło mnie z tropu. Cała scena w uliczce była niewyraźna, jakby przydarzyła się komuś innemu, a ja tylko ją obserwowałam. Wydawała się nierealna. Kiedy o tym pomyślałam, byłam tylko trochę wkurzona, co pewnie kwalifikowało mnie do tej samej kategorii, co lokatorów domu mojego papy.
Pokręciłam przecząco głową.
– Dobrze.
Jedno krótkie słowo, a wypełniło przestrzeń, jakby było najważniejszą rzeczą na świecie. Jego głos był szorstki i delikatny. Opanowany i z akcentem. Tak łagodny, że wnikał pod moją skórę, roztapiając napięcie w moim ciele, jak masło. Jestem pewna, że ludzie specjalnie przychodzili posłuchać jego głosu.
– Czy oprócz głowy coś jeszcze cię boli?
Skinęłam głową wpatrując się w niego.
– Gdzie? – Uśmiechnął się delikatnie.
– Z boku.
Ronan wstał. Kiedy rozmawiał z doktorem, do pokoju wszedł chłopiec – ten sam, którego widziałam ze skrzynką alkoholu – niosąc moją torbę. Położył ją przy kanapie i rzucił w moją stronę spojrzenie pełne obrzydzenia.
Ronan spojrzał na niego ostrzegawczo. Chłopiec przełknął i odwrócił się, żeby wyjść z pokoju.
– Kirill chciałby cię obejrzeć, jeśli mu pozwolisz.
Skinęłam głową.
Kiedy Ronan ruszył w stronę drzwi zerwałam się, walcząc z zawrotami głowy wywołanymi nagłym ruchem.
– Zaczekaj – wyrwało mi się. – Dokąd idziesz?
Odwrócił się w moją stronę i uważnie mnie studiował.
– Chcę ci zapewnić trochę prywatności, kotjenok.
Przygryzłam wargę nie wiedząc, dlaczego o to spytałam. Byłam zdezorientowana. I naprawdę nie lubiłam lekarzy.
– Zostań, proszę.
Kirill westchnął i potarł nos.
Po chwili ciszy Ronan pochylił głowę i wrócił do biurka. Poczułam dziwną ulgę, że został.
Kirill wstał, wyciągnął z kieszeni latarkę i sprawdził moje źrenice. Posłuchał serca, oddechu, i zbadał tył mojej głowy. Cały czas patrzyłam na Ronana, który oparty o biurko po prostu się przyglądał.
Kiedy Kirill się odezwał, spojrzałam na niego. Musiał zauważyć, na czym skupiłam uwagę podczas badania, bo na jego twarzy malowało się niezadowolenie.
– Musisz zdjąć marynarkę.
Puściłam klapy marynarki i pozwoliłam jej zsunąć się z ramion. Czerwony siniak w kształcie dłoni szpecił moją talię, co wyjaśniało ból żeber, ale moją uwagę przyciągnęła wyschnięta krew na brzuchu. Teraz zauważyłam, że miałam ją też pod paznokciami.
Całe wewnętrzne ciepło zamieniło się w lód. Przeszły mnie ciarki.
Nie lubiłam krwi.
Westchnęłam drżąco. Zrobiło mi się niedobrze. Pokój zaczął się rozmywać. Osunęłam się w ciemność, która wessała moją podświadomość.
Kiedy się ocknęłam, miałam sucho w ustach, Kirill patrzył na mnie skrzywiony, a Ronan przykucał przy mnie obok kanapy.
Uświadomiwszy sobie, że zemdlałam, znów zamknęłam oczy.
Jako dziecko dostawałam ataków paniki przed zastrzykiem czy pobieraniem krwi. Papa zwykle przytrzymywał mnie do szczepienia, aż zemdlałam. Nawet teraz wolałabym sama złożyć złamaną rękę i owinąć ją taśmą naprawczą, niż iść do lekarza.
Ronan trzymał zieloną puszkę gazowanego napoju, którą podał mu Kirill.
– Chyba mi tu znów nie zemdlejesz, co?
Usiadłam powoli, jedną ręką zebrałam bluzkę, żeby się zasłonić, a drugą wzięłam od niego puszkę. Tylko kilka osób wiedziało o mojej małej fobii. Zmuszałam się do oglądania filmów grozy, żeby się jej pozbyć, ale znieczuliło mnie to tylko na krew na ekranie, nie w prawdziwym życiu.
– Nie przepadam za widokiem krwi – wyznałam.
Patrzył na mnie z zaciekawieniem, jakbym powiedziała coś zabawnego.
– Interesujące.
– Przepraszam. Wyglądasz na zapracowanego, a ja zrujnowałam ci wieczór – powiedziałam skruszona.
– Pij, kotjenok.
Napiłam się. Zimne bąbelki przyjemnie łaskotały gardło. Oblizałam suche usta i rozejrzałam się po pokoju – od zmarszczonych brwi Kirilla, przez pęknięcie na ścianie, po wystrzępiony dywan. Nie był to stylowy gabinet prezesa.
– Zwrócę ci wszystkie koszty – powiedziałam. – Za lekarza i… – Spojrzałam na puszkę w mojej dłoni, co rozbawiło Ronana.
– Dopiszę napój do twojego rachunku – powiedział.
Wtedy uświadomiłam sobie, że zupełnie zapomniałam o jego drogim garniturze, myśląc, że prywatna wizyta lekarska może go zrujnować. Zrozumiałam, że się ze mną bawi. Spojrzałam mu w oczy.
Pyk.
To nie było pociągnięcie cyngla. To on pstrykał długopisem.
– U niej sotrjasenije mozga i ona dolżna byt osmotrena w bolnice23 – powiedział Kirill.
– Uważa, że masz lekkie wstrząśnienie mózgu – przetłumaczył Ronan. – Objawy mogą się utrzymywać przez kilka dni.
To pewnie wyjaśniało moje dziwne myśli i zachowania. Ale czułam się już trochę lepiej i przyjęłam trochę cukru. Głód i brak snu raczej w tej sytuacji nie pomagały.
Jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Kirill znów powiedział bolnice, tak czy nie? Musiałam źle usłyszeć, bo Ronan nie wspomniał nic o szpitalu. I tak bym nie poszła.
– Czy możesz mu ode mnie podziękować? – zapytałam. – Nie musiał się tu dla mnie fatygować.
Ronan pochylił głowę, myślał przez chwilę – pykdługopisem – potem powiedział do doktora:
– Ona ne chociet idti w bolnicu24.
To było najdziwniejsze rosyjskie podziękowanie, jakie w życiu słyszałam. Bolnicu musi znaczyć coś innego.
Kirill wydął usta zanim odpowiedział.
– Powiedział, że ktoś powinien dziś w nocy przy tobie czuwać. Takie są zalecenia w przypadku urazu głowy.
– Aha.
– Jesteś tu z kimś?
Potrząsnęłam przecząco głową.
– Więc możesz dziś zostać tutaj. Ktoś tu z tobą posiedzi.
– Nie, nie trzeba. Już i tak bardzo mi pomogłeś.
W oczach Ronana rozbłysło niezadowolenie. Milczące spojrzenie mogłoby zabić kogoś, kto nie jest do niego przyzwyczajony. Ja byłam, przez papę.
– Zostałaś napadnięta przed moim domem. Mam obowiązek upewnić się, że nic ci nie jest.
Nic dziwnego, że stał przy samych tylnych drzwiach. Może słyszał, kiedy krzyczałam?
Moje myśli i oddech zamarły, kiedy długopisem uniósł do góry wisiorek spoczywający między moimi piersiami.
– Ciekawy naszyjnik.
Tylko on i mój napastnik zwrócili na niego uwagę.
Nigdy nie widziałam mojego papy ubranego mniej, niż w podkoszulek bez rękawów i czarne spodnie. A i to tylko raz, kiedy miałam osiem lat. Zobaczyłam wtedy tatuaże, przedstawiające żeglarskie gwiazdy, na jego obu ramionach. Oczywiście w tym wieku też chciałam takie mieć, więc podarował mi ten naszyjnik.
– To pamiątka rodzinna – powiedziałam szeptem.
– Yhm – powiedział w zamyśleniu Ronan.
Opuścił naszyjnik. Od muśnięcia długopisu między piersiami moje serce zaczęło walić, jak oszalałe. Puszka z napojem wysunęła się z mojej ręki. Złapał ją lewą ręką, nie odrywając oczu od moich.
Po chwili napięcia Kirill wstał i włożył mi do ręki buteleczkę z tabletkami. Spojrzałam na nią. Nie wypisywali tu recept?
– To na ból.
Wymusiłam na sobie uśmiech.
– Dziękuję.
Spojrzał na mnie błagalnie, chwycił swoją torbę i wyszedł. Nie miałam pojęcia, że Rosjanie tak ulegają złym przeczuciom.
Ronan wstał i postawił puszkę na stoliku.
– Ktoś przyniesie ci coś do jedzenia – powiedział idąc w stronę drzwi. Zatrzymał się przed nimi i odwrócił do mnie. Był czarny od stóp do głów. Jego koszula. Jego tatuaże. Jego włosy. Nawet błękit jego oczu tonął w tej czerni, chyba że patrzyło się w nie z bliska. Może należymy do dwóch różnych światów – rozdzielonych samotnymi falami Atlantyku.
Był szmerem w głowie wyzwalanym przez adrenalinę, był szorstkimi śladami opon pod bosymi stopami, był syreną pociągu towarowego pędzącego prosto na mnie.
A ja byłam zafascynowana.
Jego oczy były nieodgadnione.
– Tu będziesz bezpieczna.
Wierzyłam mu.
Ale zanim straciłam z oczu jego ciemną sylwetkę, przypomniałam sobie co znaczy moj kotjenok.
Mój kotku.
Szara mysz
(rzecz.) osoba nieśmiała, skrępowana, introwertyczna
Mila
Rozgryzłam tabletkę w nadziei, że przyniesie mi ulgę, a potem zaczęłam szukać w torbie telefonu. Wtedy przypomniałam sobie, że został w kieszeni płaszcza, który leżał gdzieś w lodowatej, rosyjskiej uliczce. Zaskakujące, że znaleźli torbę, którą zostawiłam kilka przecznic dalej, a nie znaleźli płaszcza, który musiał leżeć gdzieś w pobliżu ich tylnych drzwi.
Usłyszałam stuk i ruda dziewczyna, mająca najwyżej siedemnaście lat, w prostej, białej sukience, weszła do pokoju. Kiedy stawiała na stoliku miskę zupy i kładła obok kromkę chleba, miała spuszczony wzrok. Podziękowałam i spytałam, która godzina, ale z jej braku reakcji na moje słowa, nim wyszła z pokoju, wywnioskowałam, że nie mówi po angielsku. Albo wcale.
Zupa pachniała wspaniale, ale wyglądała jak soljanka25, a to znaczyło, że była z mięsem. Byłam weganką, odkąd w szkole średniej obejrzałam dokument o rzeźni. Borię to wkurzało, ale i tak zawsze przygotowywał dla mnie coś specjalnego. Zresztą i tak nigdy nie miałam apetytu, kiedy byłam zestresowana. A teraz byłam sama z moimi myślami i zastanawiałam się, czy ten napad był przypadkowy, czy może miał coś wspólnego z obawami Iwana przed moim przybyciem tutaj.
Czy mój papa naprawdę miał jakieś kłopoty? Może był cudzołożnikiem i może robił interesy z podejrzanymi typami, ale nie uprawiał hazardu ani się nie upijał. Nawet nie przechodził przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Nie mógłby być bardziej praworządnym obywatelem, nawet gdyby chciał. Przegoniłam tę myśl. Byłam samotną kobietą, która zapuściła się w nie najciekawsze rejony Moskwy. Czego ja się spodziewałam? Uroczystej parady do Ritza?
Kiedy przestałam się tym martwić, uświadomiłam sobie, że potrzebuję skorzystać z łazienki.
Starając się nie patrzeć na wyschniętą krew na mojej skórze, zmieniłam podartą bluzkę na żółtą koszulkę z Beach Boysami. W końcu słabo oświetlonego holu słychać było stukanie naczyń i garnków, czasem z jasnego pomieszczenia na prawo dobiegało rosyjskie przekleństwo. To była duża restauracyjna kuchnia. Zastanawiałam się, jak długo byłam nieprzytomna, bo właśnie zamykali.
Po znalezieniu łazienki i załatwieniu sprawy ruszyłam do umywalki, żeby mydłem umyć ręce i brzuch. Kiedy patrzyłam na czerwień spływającą do odpływu, zrobiło mi się niedobrze. Przeszły mnie ciarki na myśl, że napastnik mógł być na coś chory. Oczywiście poza psychopatią.
Patrzyłam w lustrze na moje lodowato błękitne oczy. Zawsze uważałam, że brak w nich iskry, że nie błyszczą, choć kiedyś na ulicy zaczepił mnie agent z agencji modelek, wcisnął wizytówkę i twierdził, że są fascynujące. Byłam zaintrygowana. Modelki muszą podróżować, oglądają prawdziwy świat, nie ten na ekranie telewizora, ale papa szybko zakończył temat.
Ruszyłam z powrotem do mojego tymczasowego lokum, ale głos –jego głos – owinął moje ciało i kazał się zatrzymać. Powinnam była pilnować swojego nosa, jak mówiła pani Marta, kiedy przerywałam lekcję, żeby wyjrzeć przez okno i zobaczyć, kto przyjechał. Ale pokusa była silniejsza, ciągnęła mnie w przeciwną stronę.
Gdy cienie w korytarzu stawały się coraz ciemniejsze, przypomniało mi się powiedzenie: ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Przeszył mnie dreszcz.
Barman za starym, drewnianym barem mył szklanki. Biała wizytowa koszula z rękawami podwiniętymi do łokci, szelki, czaszka i skrzyżowane piszczele wytatuowane na przedramieniu. Spojrzał w moją stronę i zatrzymał się, patrzył na mnie, wycierając ręce w ścierkę.
Omiotłam wzrokiem okrągłe stoliki i boksy podniszczonej i prawie pustej restauracji. Bez trudu wypatrzyłam Ronana, bo trzech facetów siedzących naprzeciw niego ryczało ze śmiechu po tym, co powiedział. Siedział z ramieniem leniwie wyciągniętym na oparciu boksu i cygarem w ustach. W sali grała cicho rosyjska cygańska muzyka, światła były przygaszone. Patrzyłam, jak z lekkim uśmiechem wypuszcza biały obłoczek dymu.
Spojrzał za siebie, spotykając się ze mną wzrokiem.
Głos Madame Richie wciągnął mnie z powrotem do dusznej przyczepy zaparkowanej na festynie. Za mną rechotały nastoletnie cheerliderki, nabijające się z wystroju. Z zamkniętymi oczami położyła dłonie na swojej fioletowej, szklanej kuli, w ustach trzymała papierosa. Spojrzała na mnie jednym okiem, potem znów je zamknęła, żeby się skoncentrować. Kiedy jej kryształową kulę wypełnił dym i Bóg wie, co jeszcze, zmarszczyła brwi. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, kiedy chwyciła mnie za rękę, ciągnąc ją przez stolik w swoją stronę. A potem zobaczyła coś, co ją rozśmieszyło. Bardzo.
Pochyliła się w fotelu, łokcie oparła o stół i mocno zaciągnęła się papierosem.
– No to co byś chciała wiedzieć?
Fakt, że w ogóle przywiązywałam wagę do jej słów, powinien mnie zaniepokoić, ale nigdy nie byłam w stanie uwolnić się od nich. Pragnęłam czegoś więcej, niż pieszczoty w temperaturze pokojowej i odmiany francuskich czasowników. Czegoś więcej niż drogie mokasyny i delikatne dłonie. Chciałam kogoś takiego, jak on, z rosyjskim akcentem i tatuażami na palcach.
Zacisnął zęby na cygarze i puścił do mnie oko.
To mrugnięcie wypełniło mnie ciepłem, kiedy szłam z powrotem do jego gabinetu i przebierałam się w szorty. Zupa stała na stoliku nieruszona. Zwinęłam się w kłębek na kanapie i przykryłam nowym, tajemniczym kocem. Nie tak miałam zamiar spędzić moją pierwszą noc w Moskwie, a na myśl, ile gorzej mogło się to skończyć, przeszył mnie dreszcz.
Gdyby nie naszyjnik z żeglarską gwiazdą.
Restauracja.
I facet ubrany na czarno, z tajemnicą w oczach.
***
Obudził mnie zapach dymu z cygara. Zaatakował moje zmysły, jak męski zapach, który na zawsze wniknął w te ściany.
Siadłam na kanapie i nieśmiało przeczesując palcami długie włosy, napotkałam wzrok Ronana siedzącego za biurkiem. Uparcie je prostowałam, ale zawsze, kiedy się budziłam, loki powracały ze zdwojoną siłą. Były zbyt dzikie, zbyt wyzwolone, by dopasować się do cywilizowanego, dostojnego schematu, w jaki się wbiłam.
Spięłam się, kiedy uświadomiłam sobie, jak krótkie mam na sobie szorty. Nie planowałam spać w męskim gabinecie, kiedy się wczoraj pakowałam.
Odchylił się w tył w swoim skórzanym fotelu, przerzucając z ręki do ręki piłeczkę odstresowującą.
Rzut.
Ścisk.
Delikatny uśmiech.
– Masz twardy sen – stwierdził krótko.
Nie było sensu mówić mu, że to niestosowne patrzeć na kogoś pogrążonego we śnie. Wiedział to. Tyle można było wyczytać z surowego błysku w jego oczach.
Może nie jest do końca dżentelmenem.
Głęboki sen, w jaki zapadłam po tym, jak o czwartej nad ranem zbudziła mnie gburowata ruda, stępił moje wspomnienie o nim. Jego obecność była silniejsza. Był jak cień w miejscu, w którym nie powinno go być. Nadal był ubrany na czarno od stóp do głów, bez krawata, ale włosy miał lekko rozczochrane, jakby przeczesał je wytatuowanymi palcami i, sądząc po smużce dymu nad popielniczką na jego biurku, palił cygaro wcześnie rano.
Zawsze byłam gadatliwa, słowa wypływały ze mnie łatwo, ale czując na sobie całą jego uwagę, nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Więc z rumieńcem, którego z całego serca nie chciałam, odwróciłam głowę i nie powiedziałam nic.
Zaśmiał się lekko, sięgnął do przewodowego telefonu na biurku i wykręcił numer.
Warknęłam w myślach. Uważał, że jestem śmieszna? Tymczasem już sam jego wzrok na mojej skórze ogrzewał mnie, jak słońce. A jego głosu, z lekkim akcentem i barwą wskazującą na to, że niejedno w życiu widział, mogłabym słuchać cały dzień.
Wstałam boso, owinęłam się szczelnie jego marynarką i kocem, na co usta drgnęły mu w pół zdania mówionego po rosyjsku do kogoś po drugiej stronie linii telefonicznej. Przejechał spojrzeniem po moim ciele, kiedy szłam przez pokój w stronę zdjęć wiszących na ścianie. Na jednej było kilku uśmiechających się facetów z papierosami, ale w samym centrum był nastoletni Ronan ze strzelbą i martwym jeleniem u stóp.
Nigdy w życiu nie widziałam broni.
I wcale nie chciałam jej oglądać.
Na innym, czarnobiałym zdjęciu było dwoje dzieci, dwunasto-, może trzynastoletnich, stojących na ulicy. Policzek Ronana szpeciła brudna smuga. Luźno obejmował ramieniem drugie dziecko, którego twarz, bez uśmiechu, nie była skierowana w stronę obiektywu. Mimo to srebrny błysk jego oczu był tak ostry, że przeszywał zdjęcie.
Wyglądali na biednych. Może nawet bezdomnych.
Spojrzałam na Ronana, jego garnitur i złoty zegarek na nadgarstku. Zawsze to ja kupowałam papie ubrania, bo nie miał do tego głowy ani żony, która by o niego dbała – tak mi się przynajmniej wydawało. Nosił tylko to, co najlepsze, więc stałam się ekspertką od drogiej męskiej odzieży – ten facet miał na sobie garnitur Dormeuil Vanquish.
Od pucybuta do milionera, pomyślałam.
Byłam ciekawa, jak tego dokonał. Najwyraźniej nie był tylko właścicielem tej restauracji, która bardziej przypominała spelunę niż pięciogwiazdkowy lokal. Pomyślałam, że to zaskakujące, ale i wzruszające, że wystawił swoją przeszłość na widok publiczny.
– Siadaj i jedz, kotjenok – odezwał się znowu.
Podobało mi się to przezwisko, choć pewnie wymyślił je, bo przypominałam mu coś milutkiego, co można pogłaskać po główce. Usiadłam na kanapie i zaczęłam grzebać w misce kaszy ze świeżymi owocami.
Ronan nadal rozmawiał przez telefon z przewodem owiniętym wokół jednej dłoni i piłeczką antystresową w drugiej. Temperatura jego zaciekawionego spojrzenia rozgrzewała każdy centymetr mojej skóry. Odstawiłam na wpół zjedzony posiłek na stolik, a on spojrzał na mnie z dezaprobatą. Tak samo patrzył na mnie mój papa. Zmusiłabym się do zjedzenia wszystkiego do ostatniego okruszka, ale ćwiczyłam się w samostanowieniu. A poza tym, po prostu nie miałam ochoty na więcej.
Odłożył słuchawkę i w pokoju zapadła głucha cisza. Potarłam rękami o nagie uda i próbowałam wydobyć z siebie głos, który w jego obecności najwyraźniej gdzieś się gubił.
– Nie znaleźliście mojego płaszcza? – spytałam w końcu.
Przez chwilę milczał, kołysząc się w fotelu, jak redaktor naczelny gazety zarządzający swoim królestwem.