The Hardest Way - Natalia Góralczyk - ebook + audiobook + książka

The Hardest Way ebook i audiobook

Natalia Góralczyk

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ginger po trudnych doświadczeniach w wielu rodzinach zastępczych w końcu trafia do domu Hallów – starszego małżeństwa, które z poświęceniem stara się zapewnić dzieciom pozostającym pod ich opieką szczęśliwe i bezpieczne życie. 

Dziewczyna już dawno przestała myśleć o biologicznej rodzinie. Zmienia się to, kiedy w dniu swoich dziewiętnastych urodzin znajduje list od matki. Postanawia odszukać kobietę, dlatego decyduje się opuścić bezpieczną przystań i wyruszyć w podróż. 

Ginger od razu napotyka na swojej drodze całą masę problemów, jednak przypadkowo spotkani bracia oferują jej pomoc. 

Czy dwaj wysocy bruneci mają względem niej dobre intencje?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                  Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 608

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 58 min

Lektor: Karolina Gibowska
Oceny
4,3 (26 ocen)
16
6
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iva2703

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemne zaskoczenie.
00
OliwiaSmolna

Dobrze spędzony czas

Zaskoczyła mnie pozytywnie ta książka. W epilogu przeżyłam lekki zawał.
00
1bf80385-dceb-4afe-bcbb-dc19fd1426d1

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna książka, niezwykły talent pisarki. Książka wciąga swoją fabułą. Czekam niecierpliwie na inne publikacje autorki
00

Popularność




Copyright © for the text by Natalia Góralczyk

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Magdalena Magiera

Korekta: Katarzyna Nowakowska, Anna Miotke, Wiktoria Garczewska

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-653-6 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Prolog

Zawsze uważałam się za osobę o wyjątkowo twardym charakterze, wręcz niezłomnym, i wydawało mi się, że jestem przygotowana na wszystko, co przyniesie mi los. Porzucenie przez biologiczną matkę w pierwszym miesiącu życia? Spoko. Trafienie do patologicznej rodziny zastępczej? Biorę to na klatę. Wyśmiewanie przez rówieśników z powodu wyglądu? Spływało to po mnie jak po kaczce.

Nie wiedziałam jednak, że na mojej drodze stanie Andy Blackthorn, a wszystko, co nastąpi po nim, nie będzie miało już znaczenia. Moje serce, mój rozum i moja dusza nie były przygotowane na pojawienie się tajemniczego bruneta o brązowych oczach.

Ale może zacznijmy od początku…

Nazywam się Ginger Hall. Ginger Deborah Aurora Hall.

A to moja historia…

Rozdział 1

Wszystko zaczęło się od tego cholernego listu.

Listu, który znalazłam w dniu moich dziewiętnastych urodzin. Dokładnie cztery dni temu.

Nic nie namieszało mi wcześniej w głowie tak bardzo, jak ten kawałek papieru, pomazany czarnym tuszem przez rękę, która ewidentnie drżała, pisząc te kilkanaście zdań. Rękę należącą do mojej biologicznej matki.

Odkąd pamiętam, tułałam się po rodzinach zastępczych i według wszystkich informacji, które wcześniej uzyskałam, moja mama mnie nie chciała. Oddała mnie niedługo po urodzeniu. Zostawiła mnie na progu jednego z kościołów, a do koszyka, w którym leżałam, włożyła tylko malutką kartkę z napisem „GINGER”.

Kolejne lata nie należały do przyjemnych, ale nigdy nie narzekałam. Nie czułam nawet żalu do tej kobiety, że mnie zostawiła. Za wszelką cenę starałam się wyzbyć wszystkich negatywnych emocji i uczuć. Życie jest bardziej wartościowe, kiedy skupiamy się na tym, co dobre.

Niecałe trzy lata temu zostałam umieszczona w rodzinie Hallów i była to najlepsza decyzja ośrodka opiekuńczego odnoś-nie do mojej osoby.

Beth i Vincent Hallowie to małżeństwo z trzydziestoletnim stażem i piętnastoletnim doświadczeniem jako rodzina zastępcza. To ludzie, którzy oddają całe swoje serca dla dzieciaków takich jak ja. Stali się dla mnie jedyną rodziną. Kochałam ich do tego stopnia, że posługiwałam się nazwiskiem Hall już od pierwszych dni, które z nimi spędziłam, a po kilku miesiącach oficjalnie je przyjęłam. Wymazałam z pamięci stare nazwisko, nadane mi przez państwo.

Razem ze mną mieszkała jeszcze trójka innych dzieci. Chociaż byliśmy zupełnie różni, traktowaliśmy się jak prawdziwe rodzeństwo.

Dlatego pewnie nie potrafiłam być zła na dziesięcioletniego Ashtona, który odpowiadał za odbieranie poczty. Jego zadaniem było chodzenie do niewielkiej skrzynki na listy i wyciąganie z niej wszelkiej korespondencji. To proste zadanie. Bardzo.

Jednak niewysoki chłopiec nie do końca wywiązał się ze swojego obowiązku.

Po dwóch latach ktoś inny zajrzał do metalowej skrzynki i dojrzał więcej niż mały Ashton. Tym kimś byłam ja. I znalazłam list, którego nikt się nie spodziewał. List, który został wysłany ponad dwa lata wcześniej.

***

Wtorek, cztery dni wcześniej…

Wybiegłam z domu chwilę po tym, jak gburowaty listonosz zniknął za płotem sąsiada. Nie lubiłam udawać, że cieszę się na jego widok, więc czekałam przy drzwiach wejściowych, aż sobie pójdzie, żebym przypadkiem nie musiała się z nim witać.

Taki był ze mnie egzemplarz.

Od kilku dni czekałam na pocztówkę od jednej z koleżanek z klasy, która wyjechała na wakacje do Paryża. Nigdy nie przekroczyłam granic Teksasu, a o zagranicznych wyjazdach mog-łam jedynie pomarzyć, więc byłam podekscytowana obiecaną pamiątką jak małe dziecko na widok sklepu z zabawkami.

Przeszłam po wyschniętym trawniku i zatrzymałam się przy skrzynce na listy. Nie czekałam, aż Ashton wróci z zakupów z Beth i wyciągnie zostawione przez listonosza papiery.

Chwilę siłowałam się z zardzewiałym zamkiem i mało brakło, żebym zaczęła kląć pod nosem na to cholerstwo. Nie chciałam nawet się zastanawiać, jak mój brat radzi sobie z tym ustrojstwem.

Kiedy zamek puścił i otworzyłam drzwiczki, moim oczom ukazały się dwie koperty. Wyciągnęłam je i zerknęłam na adresata. Żaden z listów nie był skierowany do mnie, przez co poczułam ukłucie żalu, które jednak zaraz wypchnęłam ze swojego umysłu.

Pewnie przyjdzie jutro, powiedziałam do siebie w myślach i miałam zamiar zamknąć skrzynkę, gdy kątem oka zauważyłam poszarzałą kopertę, lekko zlewającą się z metalową ścianką. Była wciśnięta na sam tył i wyglądała, jakby leżała już tam bardzo długo.

Wiedziona ciekawością wsadziłam rękę do środka i wyszarpnęłam list.

Koperta była pomięta, ale nie to przykuło moją uwagę.

List był zaadresowany do mnie.

I nie było nadawcy.

Jedno musicie wiedzieć. Zawsze byłam ciekawska. Bardzo. Mogłam przyznać, że im byłam starsza, tym bardziej wszystko mnie interesowało. Wręcz łaknęłam wiedzy. Również tej, która absolutnie nie była mi potrzebna do życia.

A taka tajemnicza przesyłka?

Bóg jeden wiedział, jak bardzo chciałam otworzyć kopertę w tej samej sekundzie, w której znalazła się w mojej dłoni. Powstrzymałam się jednak. Cierpliwość nie była moją mocną stroną, ale starałam się jej uczyć.

Zamknęłam drzwiczki skrzynki, wsadziłam dzisiejszą korespondencję pod pachę, po czym odgarnęłam z twarzy kosmyk rudych włosów, który wyleciał z misternie zaplecionego warkocza.

– Co robisz?

Odwróciłam się na dźwięk głosu Emmy – mojej najlepszej przyjaciółki, a zarazem młodszej o rok siostry. Dziewczyna szła w moim kierunku, wymachując niewielkim plecakiem w kolorze bardzo jaskrawego różu. Nie potrafiłam ukryć obrzydzenia na widok jej dziwnego dodatku do stylizacji.

– Wyciągałam listy – odpowiedziałam dziewczynie i czekałam, aż do mnie podejdzie.

Czarnowłosa Emma była uosobieniem określenia „kolorowy ptak”. Uwielbiała makijaże w kolorach tęczy i wielobarwne ubrania. Mierząca metr siedemdziesiąt osiem zdecydowanie rzucała się w oczy wszystkim mieszkańcom Edny, miasta liczącego niecałe sześć tysięcy osób. Gdybym pokazała jej zdjęcie komukolwiek, pewnie od razu każdy wiedziałby, o kogo pytam.

Dzisiaj miała na sobie niebiesko-różowe spodnie, zwiewną koszulkę w zielone plamy, różowe okulary przeciwsłoneczne na czubku głowy i ten nieszczęsny plecak. Niesamowity był fakt, że na stopy włożyła zwykłe białe trampki.

– Ashton się obrazi, gdy skrzynka będzie pusta – stwierdziła Em i oczywiście miała rację.

– Nie powiem mu, że wyciągnęłam listy. Zobacz, co znalazłam. – Wyciągnęłam przed siebie wszystkie koperty i podałam jej tę, która była dla mnie.

– Co to? – Dziewczyna przyglądała się znalezisku z każdej możliwej strony, mrużąc przy tym oczy umalowane niebieskim cieniem.

Wzruszyłam ramionami i uniosłam dłoń, na której po chwili siostra położyła tajemniczą korespondencję.

– Nie mam pojęcia. Nie ma nadawcy i wygląda, jakby leżała w tej skrzynce kilka tygodni. Może to Sophie wysłała mi tę pocztówkę z Paryża, ale nie wiem, dlaczego nie podpisała się jako nadawca – tłumaczyłam, a Emma zaczęła się robić jeszcze bardziej podejrzliwa.

– Otworzysz ją?

– Tak – odpowiedziałam, ale nie zrobiłam nic, co wskazywałoby na to, że rzeczywiście mam zamiar to uczynić.

– Jestem ciekawa. – Brunetka próbowała mnie subtelnie pośpieszyć.

– Ja też.

Patrzyłam, jak lewa brew siostry podnosiła się coraz wyżej, a wzrok przybierał wyraz politowania. Nie musiała mówić nic więcej. Nie odpuściłaby mi, dopóki nie pokazałabym jej zawartości koperty.

Kiwnęłam głową w stronę niewielkiego domu, w którym mieszkałyśmy. Ruszyłam pierwsza, a Emma szła tuż za mną. Zatrzymałyśmy się na drewnianych stopniach prowadzących na niedużą werandę, po czym usiadłyśmy na nich.

Oprócz nas nie było w domu żywej duszy. Papa Vincent był w pracy, a Beth zabrała Ashtona i jego brata bliźniaka Masona na zakupy, bo dziesięciolatkowie strasznie szybko wyrastali ze swoich ubrań.

– Otworzysz to w końcu, Ginger? – Głos siostry zabrzmiał na zniecierpliwiony. Wskazywał na to również fakt, że nazwała mnie pełnym imieniem. Rzadko to robiła.

Westchnęłam teatralnie, następnie odłożyłam za siebie listy skierowane do Hallów, jednocześnie kładąc sobie na kolanach moją własność.

– Jesteś gotowa? – zapytałam, a brunetka wywróciła oczami.

– Czasami mam ochotę cię uderzyć – wymamrotała pod nosem, na co parsknęłam śmiechem.

Bez żadnych większych oczekiwań co do zawartości rozdarłam papier i wyciągnęłam ze środka złożoną na pół kartkę.

– To chyba nie od Sophie – zauważyła Emma i jeszcze bardziej przysunęła się do mojego boku.

Rozłożyłam kawałek papieru i zamarłam.

Mój wzrok od razu powędrował w miejsce, gdzie powinien być nadawca.

– Nie rozumiem… – wyszeptałam, kręcąc z niedowierzaniem głową, a siostra przechyliła moją dłoń, żeby zobaczyć, co zawiera list.

– Co do… – Jej twarz musiała wyrażać takie samo zdziwienie jak moja.

Nie odpowiedziałam jej, bo doskonale wiedziałam, że zaczęła czytać koślawe słowa w tym samym momencie co ja.

Hagerstown, 21 marca 2020

Droga Ginger,

pewnie jesteś zdziwiona, że dostałaś ten list. Uwierz, sama byłam zdumiona, gdy po tylu próbach w końcu zaczęłam go pisać.

Na początku chciałabym Cię ogromnie przeprosić, że nie jesteśmy razem. Miałam tylko siedemnaście lat, gdy Cię urodziłam, i zero perspektyw na utrzymanie i wychowanie dziecka. To było jedyne wyjście. Przez te kilkanaście lat żałowałam swojej decyzji każdego dnia. Modliłam się, żebyś dobrze trafiła. Żeby twoi przyszli rodzice pokochali Cię tak bardzo, jak na to zasługujesz. Nie mam pojęcia, jak wyglądasz, ale codziennie wyobrażam sobie, że jesteś silną, niezależną i inteligentną nastolatką, a już niedługo staniesz się kobietą.

Wiem, że mój list namiesza w Twoim życiu. Możesz być zaskoczona, zła, oburzona i masz wszelkie prawo, żeby mnie nienawidzić. Nie znasz mnie, ale mam wielką nadzieję, że uda nam się to kiedyś zmienić. Nie oczekuję, że mi wybaczysz i mnie pokochasz, ale… Może chociaż zechciałabyś mnie poznać? Może polubić?

Długo próbowałam Cię odnaleźć i udało mi się to dopiero w grudniu, ale bałam się zrobić pierwszy krok. To głupie, wiem. Jestem twoją matką, a boję się do Ciebie odezwać. Napisanie listu wydawało mi się bezpieczniejszym krokiem.

Jeśli zechciałabyś ze mną porozmawiać, zadzwoń proszę pod numer .

Kocham Cię

Mama Cecily

– To chyba jakieś kpiny! – wykrzyknęłam, gdy doszłam do momentu, w którym niejaka Cecily podała mi numer telefonu do siebie.

– Czy to…?

– Plama po wodzie, która rozmazała tekst? Tak. Zdecydowanie tak to właśnie wygląda. – Miałam tak wielką ochotę zwinąć papier w kulkę i rzucić nim przez całą długość trawnika, jak jeszcze nigdy wcześniej.

– Myślisz, że to twoja prawdziwa mama? – Emma zadała pytanie niezwykle cicho i musiałam bardzo mocno się skupić, żeby w ogóle ją zrozumieć.

– Nie znam nikogo, kto mógłby zrobić sobie tak podły żart. To musi być prawda, tylko… Dlaczego teraz? Dlaczego po tylu latach postanowiła się odezwać?

– Napisała, że długo cię szukała. Zresztą… – Emma nagle zamilkła, po czym wydała z siebie zduszony jęk. – Gin, spójrz na datę.

Początkowo nie miałam pojęcia, o co jej chodzi, ale chwilę później wszystko do mnie dotarło.

Dwudziesty pierwszy marca dwa tysiące dwadzieścia.

Aktualnie kalendarz wiszący na lodówce Hallów wskazywał ósmy lipca dwa tysiące dwadzieścia dwa.

Dwa lata. Minęły dwa lata, odkąd został wysłany ten list.

– Pewnie pomyślała, że nie chcę jej znać – powiedziałam i poczułam ucisk w żołądku.

Nie znałam jej, to fakt. Ale czy zaszkodziłoby mi zmienienie tego? Naprawdę nie czułam do niej nienawiści. Wcześniej byłam w stosunku do niej obojętna, lecz ten list wywołał we mnie ogrom emocji, z którymi ledwo sobie radziłam. Nie chciałam pokazywać tego przy Emmie, ale mur, który wokół siebie wybudowałam wiele lat temu, zaczął pękać. Odezwała się we mnie mała dziewczynka, która oddałaby wszystko, żeby spotkać swoją biologiczną matkę.

– Mam ochotę się napić – wybełkotałam, co nie umknęło uwadze siostry.

– Nikt nie sprzeda ci alkoholu – zauważyła.

– Wiem. Za to legalnie mogę pomykać po mieście z bronią w dłoni. – Zrobiłam kwaśną minę i pokazałam uniesiony do góry kciuk.

– Witajcie w Teksasie! – wykrzyknęła Emma, a ja parsknęłam śmiechem.

Czasami naprawdę miałam wrażenie, że mieszkamy w najgorszym możliwym stanie. Sprzedaż alkoholu od dwudziestego pierwszego roku życia i broni od osiemnastego były totalnym nieporozumieniem. Chyba tylko cudem przez dziewiętnaście lat nie byłam świadkiem żadnej strzelaniny i nikt w szkole nie chciał odstrzelić mi głowy.

– Co teraz zrobisz? – Pytanie siostry wyrwało mnie z zamyślenia.

Wciąż wgapiałam się w plamę na kartce. Nie wiedziałam, jakim cudem akurat ten fragment tekstu został zniszczony.

– Muszę to przemyśleć.

Widziałam, że Emma chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją samochód wjeżdżający na żwirowy podjazd. Obserwowałyś-my, jak Beth wysiada z auta i tłumaczy bliźniakom, żeby zabrali zakupy z bagażnika. Automatycznie schowałam za siebie listy, które wyciągnęłam ze skrzynki pocztowej. Gdyby Ashton je zobaczył, prawdopodobnie dostałby szału.

– Dobrze, że jesteście, dziewczyny. – Starsza kobieta zbliżyła się do nas, dzierżąc w dłoni niewielkie pudełko. – Vincent wróci do domu za dwie godziny. Gin, chciałabyś zjeść coś na mieście, czy wolisz rodzinny obiad?

To trzecie urodziny, które spędzam z rodziną Hallów, i za każdym razem mogę wybrać, jak chciałabym spędzić ten dzień. Nigdy nie są to huczne przyjęcia, ale zawsze czuję się jak najbardziej kochane dziecko na świecie.

– Wolę zjeść w domu. Zrobisz zapiekankę ziemniaczaną? – Zrobiłam maślane oczy, a Beth parsknęła śmiechem. Nigdy mi nie odmówiła.

– Pewnie. Ale wy obieracie ziemniaki. Nienawidzę tego robić.

– Zrobię wszystko dla tej zapiekanki – wymruczałam pod nosem i zaczęłam się podnosić z miejsca, jednocześnie robiąc przestrzeń dla chłopaków i Bethany, żeby mogli przejść do domu.

Poczekałyśmy z Emmą, aż wejdą do środka, i dopiero wtedy spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo.

– Powiesz Beth i Vincentowi? – zapytała brunetka.

– Chyba powinnam. Nadal nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Czuję się, jakbym trafiła do jakiejś innej rzeczywistości. – Zorientowałam się, że nadal ściskam w dłoni list od Cecily. Rozprostowałam kartkę i ponownie prześledziłam wzrokiem tekst, myśląc, że może znajdę w nim coś nowego albo niewielka plama zniknie w jakichś tajemniczych okolicznościach.

– Cokolwiek zrobisz, jestem w tym z tobą. Pamiętaj o tym. Jesteś moją siostrą i nic tego nie zmieni.

Musiałam zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć Em w oczy. Wiedziałam, że mówi to szczerze.

– Wiem. Kocham cię – wychrypiałam, bo w moim gardle uformowała się wielka gula.

– Też cię kocham. – Brunetka cmoknęła mnie w czoło. – A teraz chodźmy obierać te ziemniaki. W końcu dziewiętnaste urodziny ma się raz w życiu, więc należy ci się ogromna porcja dobrego jedzonka.

Zaśmiałam się pod nosem, po czym schowałam list do koperty i ruszyłam za dziewczyną.

Weszłyśmy do małej kuchni, gdzie ledwo mieściłyśmy się we trzy, a co dopiero, gdy między nogami pałętali się bliźniacy.

– Idę po listy – rzucił Ashton i wybiegł z pomieszczenia.

Kiedy tylko zniknął z pola widzenia, odłożyłam na blat korespondencję, którą wcześniej wyciągnęłam. Nie umknęło to uwadze Beth, ale nie skomentowała tego.

– Dlaczego masz urodziny ósmego lipca? – Mason stanął przede mną w rozkroku i zrobił swoją zwyczajową minę, czyli przymrużył oczy i zacisnął usta.

– Bo wtedy się urodziłam – odpowiedziałam mu, chociaż nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

Skąd ludzie z ośrodka wiedzieli, kiedy się urodziłam? A może tak naprawdę to nie była moja data urodzenia?

– A ja kiedy się urodziłem?

– Piętnastego lutego – mruknęła stojąca do nas tyłem Beth. – Uprzedzę twoje pytanie i od razu powiem, że Emma urodziła się drugiego lutego. Ja dwunastego grudnia, a papa Vincent czwartego kwietnia.

– A Ashton?

Rzuciłam mu pełne politowania spojrzenie, a nasza mama zaczęła kręcić głową.

– Żartowałem. Przecież wiem, że jesteśmy bliźniakami, więc urodziliśmy się tego samego dnia. Jestem mądry.

Wyglądał na strasznie zadowolonego z siebie i nie mogłam się powstrzymać przed zmierzwieniem jego troszkę za długich brązowych loków, co wywołało grymas na jego twarzy.

Nagle do kuchni wpadł Ashton. Nie był zbytnio zadowolony.

– Skrzynka jest pusta. I zostawiłem wczoraj klucz w zamku. Dobrze, że nikt go nie zabrał – trajkotał dziesięciolatek, a ja poczułam na sobie spojrzenie naszej opiekunki.

Podniosłam na nią wzrok i wzruszyłam ramionami. Cieszyłam się, że Ashton nie zorientował się, że coś jest nie tak. Najwidoczniej jego zakręcony umysł nie zanegował pomysłu, że to on zapomniał o kluczu.

– Chłopcy, idźcie się pobawić. Obiad będzie o siedemnastej. Możecie najpierw nakryć do stołu – zadecydowała Beth, a bliźniacy grzecznie opuścili kuchnię.

Przez chwilę miałam nadzieję, że kobieta nie weźmie mnie w krzyżowy ogień pytań, ale oczywiście bardzo się myliłam.

– Dlaczego wyjęłaś dzisiaj listy? Czekasz na coś specjalnego? Wiesz, że Ashton uwielbia to robić. – Jej ton był lekko karcący.

– Czekałam na pocztówkę od Sophie. Nie wiedziałam, o której wrócicie z miasta, i dlatego sama je wyciągnęłam – wytłumaczyłam i w międzyczasie zerknęłam na Emmę, szukając wsparcia, które oczywiście otrzymałam.

Siostra kiwnęła twierdząco głową i przysunęła się w moją stronę w geście otuchy.

– Znalazłam też to. – Wyciągnęłam z kieszeni kopertę, którą wcześniej tam schowałam, i podałam ją Bethany.

Kobieta bez zadawania pytań zaczęła czytać list. Jej mina wyrażała takie samo zdezorientowanie, jakie czułyśmy z Emmą podczas zapoznawania się z jego treścią.

– Dlaczego akurat teraz to wysłała?

– Spójrz na datę, Beth – podpowiedziała Em.

– Marzec… Przecież to ponad dwa lata temu! – wykrzyknęła.

– Chyba Ashton nie dojrzał tego listu. Wyciągnęłam go dzisiaj, ale też zobaczyłam kopertę w ostatniej chwili. Myślisz, że to naprawdę moja biologiczna matka?

Patrzyłam, jak opiekunka ponownie śledzi wzrokiem tekst. Doskonale wiedziałam, kiedy doszła do momentu, w którym widniał zamazany numer telefonu.

– Myślę, że tak. Nie mam pojęcia, dlaczego teraz i jak cię znalazła, ale to twoja matka. Przykro mi, że numer jest niewidoczny. – Beth oddała mi kartkę i delikatnie ścisnęła moją dłoń, żeby wyrazić swoje współczucie.

Nigdy nie mówiłam, że chciałabym poznać matkę. Nie myślałam o tym, aż do tej pory. Być może nie dopuszczałam do siebie myśli, że ona istnieje i chodzi gdzieś po świecie. Może ma kolejne dzieci. Może mam rodzeństwo.

– Dobrze się czujesz? Zbladłaś. – Usłyszałam obok siebie zatroskany głos siostry.

– Zamyśliłam się. – Zamrugałam kilkukrotnie, żeby wrócić do rzeczywistości. – Bierzmy się za te ziemniaki.

List od mojej biologicznej matki nie zepsuje tego dnia. Nie dopuszczę do tego.

***

Dwie godziny później siedzieliśmy przy stole zapełnionym aromatycznym jedzeniem. Beth gotowała wyśmienicie i wcale nie dziwiło mnie, że mam trochę nadprogramowych kilogramów. Absolutnie mi to też nie przeszkadzało.

– Gdzie ten Vincent? – Nasza opiekunka co chwilę wyglądała przez okno w salonie i nerwowo tupała nogą w podłogę.

– Na pewno zaraz wróci – zapewniła Emma, a na jej twarzy zagościł uśmiech, który mówił mi, że wie więcej niż inni.

Rozsiadłam się wygodniej na noszącej ślady użytkowania kanapie i czekałam, aż pyszna zapiekanka znajdzie się na moim talerzu. Nigdy nie zaczynaliśmy urodzinowego posiłku bez wszystkich członków rodziny i nawet mi się to podobało, ale nie dzisiaj. Byłam głodna jak cholera i tylko cudem mój brzuch nie wydawał dziwnych dźwięków.

Nagle usłyszeliśmy głośny i przeciągły dźwięk samochodowego klaksonu.

– Już jest! Chodźcie! – Bethany aż podskoczyła w miejscu i zwróciła się do nas z iście szatańskim uśmiechem.

Bliźniacy jak zwykle pierwsi wypadli z domu, Beth zaraz za nimi, a Emma łaskawie poczekała, aż podniosę tyłek z sofy.

– Po co wychodzimy na zewnątrz? Czym papa zasłużył sobie na takie powitanie? – zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi, bo gdy wyszłyśmy na zewnątrz, wszystko było jasne. No, prawie wszystko. – Kupiłeś sobie nowy samochód?

Cała rodzina popatrzyła na mnie jak na idiotkę.

Vincent stał obok starego, aczkolwiek bardzo ładnego volkswagena beetle’a, znanego bardziej jako garbus. Miał kolor lekko wpadający w róż, więc tym bardziej zdziwił mnie wybór ojca.

– To dla ciebie, Gigi – odparł zadowolony z siebie. – Wszystkiego najlepszego z okazji dziewiętnastych urodzin, córeczko.

– To… ja… – Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc zamiast tego podbiegłam do papy i rzuciłam mu się na szyję. – To najwspanialszy prezent! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

– Pamiętaj, że to od nas wszystkich, więc przytulasy należą się całej rodzinie – zabrzmiał za mną słodki głos Beth.

Łzy szczęścia zaczęły płynąć po moich policzkach, ale nie przejmowałam się tym. Nie przeszkadzało mi też, że ciekawski sąsiad chowa się za żywopłotem i obserwuje całą sytuację, myśląc, że nikt go nie zauważył.

– Przecież to musiało kosztować fortunę – wychrypiałam, będąc już w ramionach naszej opiekunki.

– Nie zaprzątaj sobie tym swojej rudej główki. Jesteście dla nas jak rodzone dzieci i chcemy, żebyście byli szczęśliwi. Nie po to w zeszłym roku zrobiłaś prawo jazdy, żeby nie mieć czym jeździć. – Kobieta pocałowała mnie w czoło.

Nie mogłam wymarzyć sobie lepszej rodziny.

Nie chodziło o prezenty.

One nie były ważne.

Liczyło się jedynie to, jak traktowali nas Hallowie. Jak wiele miłości okazywali nam przez cały czas, który u nich spędziliśmy. Jak swobodnie i bezpiecznie czuliśmy się w ich domu. Naszym domu.

Sposób, w jaki potrafili sprawić, że czuliśmy się ważni, był jedyny w swoim rodzaju.

Przez to, jak bardzo ich kochałam, jeszcze trudniej było mi podjąć decyzję, co zrobię z listem od Cecily.

Rozdział 2

Po skończonej kolacji wróciłam do pokoju, który dzieliłam z Emmą. Dziewczyna została w kuchni i pomagała Beth ogarnąć naczynia po posiłku. Jako jubilatka miałam wolne od domowych obowiązków. Hallowie bardzo poważnie traktowali dzień urodzin każdego z nas.

Usiadłam przy zawalonym książkami biurku i zagapiłam się na swoje stopy z odpadającym lakierem na paznokciach.

Normalnie zostałabym w salonie z resztą naszej patchworkowej rodziny, ale obecna sytuacja sprawiła, że nie byłam dobrym towarzyszem do rozmów. Za wszelką cenę starałam się nie myśleć o liście od Cecily, lecz nie potrafiłam. Co chwilę przed oczami stawały mi słowa napisane przez kobietę, której nie znałam, ale – ku własnemu zdziwieniu – chciałam poznać.

Świadomość, że moja biologiczna matka być może nie była totalnie bezuczuciową osobą, jak myślałam do tej pory, rodziła w mojej duszy nadzieję na zupełnie inną przyszłość niż ta, którą sobie wyobrażałam. Kochałam Hallów i moje przyszywane rodzeństwo nad życie. Byłam im wdzięczna za wszystko, co mam, ale odnalezienie kogoś, z kim łączą mnie więzy krwi, było zupełnie innym doświadczeniem.

– Jedziemy na przejażdżkę twoim nowym wozem? – Emma wparowała do naszego pokoju niczym burza i spojrzała na mnie wyczekująco.

– Pewnie – odparłam bez zbytniego entuzjazmu.

Podniosłam się z obrotowego fotela, ale nie dane mi było wyjść z pomieszczenia. Siostra zagrodziła mi drogę swoją wysoką sylwetką.

– Nadal myślisz o tym liście? – zapytała z zatroskaną miną.

– Tak – przytaknęłam. – Nie wiem, co mam robić.

– Chcesz znać moje zdanie?

– Czy twoje zdanie pomoże mi podjąć decyzję? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, na co Emma parsknęła śmiechem.

– Prawdopodobnie nie, ale na pewno jesteś ciekawa, co mądrego ma do powiedzenia twoja młodsza siostrzyczka. – Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu i jak zwykle sprawiła, że i ja się uśmiechnęłam.

– Zatem zdradź mi swoje myśli, Sherlocku. – Wywróciłam oczami, po czym oparłam się tyłkiem o blat biurka. Przygotowywałam się na bardzo długi i wyczerpujący wywód brunetki.

Em odchrząknęła, następnie wyprostowała się i odrzuciła długie włosy na plecy.

Zagryzłam policzki, żeby nie zacząć się śmiać.

– Gdybym była na twoim miejscu, to… – specjalnie zawiesiła głos, żeby dodać swoim słowom napięcia – …wsiadłabym do swojego nowego samochodu, zabrała rodzeństwo na lody, a dopiero później martwiła się o resztę.

Zmarszczyłam brwi i czekałam na dalszą część tej cudownej porady, lecz po kilku sekundach wiedziałam już, że nie mam na co liczyć.

– Faktycznie nie pomogłaś – zauważyłam.

– Gin, wiem, że to trudna sytuacja, i nawet nie wyobrażam sobie, co musisz teraz czuć, bo gdyby to moja matka napisała do mnie list, pewnie kazałabym jej iść do diabła, ale moja sytuacja jest zgoła inna. Dziewiętnaście lat żyłaś w przekonaniu, że nie masz żadnej rodziny, która cię chce, więc to zrozumiałe, że taka wiadomość namąciła ci w głowie.

– Dobrze to ujęłaś – wtrąciłam.

– Chodziło mi tylko o to, że skoro ten list leżał w skrzynce dwa lata, to jeden czy dwa dni zwłoki z podjęciem jakiejś decyzji wiele nie zmienią. Daj sobie czas. Oswój się z tym. I błagam, nie postanawiaj niczego pochopnie!

Słyszałam przejęcie w jej głosie, przez co zaszkliły mi się oczy. Czułam, że ta sprawa nie była jej obojętna – tak samo jak mnie.

Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam w sufit upstrzony niebieskimi kropkami. Emma uwielbiała kolory nie tylko na sobie. Nasz pokój wyglądał, jakby został oblany tęczową farbą. Niekoniecznie przepadałam za tak pstrokatym wystrojem, ale było coś, zwłaszcza w tych kropkach na suficie, co mnie uspokajało.

Wzięłam trzy głębokie oddechy i dopiero wtedy spojrzałam na siostrę, która w otulającym milczeniu mi się przypatrywała. Czekała cierpliwie na to, co mam zamiar powiedzieć.

Mijały kolejne sekundy, a ja nadal milczałam. Próbowałam zebrać myśli w całość, ale nie za bardzo mi to wychodziło.

– Chyba faktycznie powinniśmy jechać na te lody – powiedziałam w końcu.

– Zawołam chłopaków. – Emma posłała mi pokrzepiający uśmiech, po czym wyszła z pokoju.

Wciąż byłam w punkcie wyjścia.

Nie miałam pojęcia, co zrobić.

Może Emma miała rację i nie powinnam za bardzo się tym przejmować.

***

Pojechaliśmy do jedynej lodziarni w Ednie, która serwowała nie najlepsze desery lodowe, ale cóż… Nie mieliśmy wyboru.

Od naszego domu była oddalona o niecałą milę, lecz postanowiłam przetestować mój nowy wóz, więc zrobiliśmy wycieczkę samochodową po całym mieście. Bliźniacy grzecznie siedzieli z tyłu, ledwo się odzywając. Wcale nie było to spowodowane wymierzoną w ich stronę groźbą Emmy, że będzie to nasz ostatni taki wypad, jeśli będą rozrabiać.

– Strasznie ci zazdroszczę – wymruczała brunetka, jednocześnie sunąc dłonią po desce rozdzielczej mojej Pszczółki, jak postanowiłam nazwać garbuska.

– Zdaj prawko, to będę się z tobą dzielić. – Rzuciłam jej krótkie spojrzenie, ale wystarczyło, żeby zobaczyć, jak uśmiecha się z politowaniem.

– Jestem zawodowym pasażerem. Nikt normalny nie wpuściłby mnie za kierownicę – stwierdziła, a ja musiałam przyznać jej rację.

Wszystkie podejmowane przez Emmę próby prowadzenia samochodu kończyły się co najmniej źle. Gdyby zdołała wyjechać na ulicę, pewnie zaliczyłaby niejeden rów.

– Mogę ci zagwarantować, że będę cię woziła wszędzie, gdzie tylko będziesz chciała – powiedziałam, zatrzymując się na niewielkim parkingu przy lodziarni.

– Nas też? – zagrzmiał z tyłu bliźniaczy chór.

Odwróciłam się przez ramię, zmrużyłam oczy i popatrzyłam na braci.

– Zastanowię się nad tym.

– Super! – wykrzyknął Ashton i zbił z bratem piątkę.

– Nie powiedziałam, że będę was wozić! Zastanowię się. – Doskonale wiedziałam, że zawiozę ich zawsze, gdy o to poproszą. Nie potrafiłam im odmawiać.

– Beth jeździ jak staruszka. Czasami zasypiam, kiedy jedziemy do sklepu – wymamrotał Mason.

Posłałam siostrze rozbawione spojrzenie i zauważyłam, że Em z ledwością powstrzymuje wybuch śmiechu. Bliźniacy byli szczerzy do bólu, a ich spostrzeżenia często zagięłyby niejednego dorosłego.

– Bethany jeździ ostrożnie. Jazda samochodem ma być przede wszystkim bezpieczna – wytłumaczyłam, bo poczułam nagłą potrzebę obronienia kobiety przed tą szarańczą.

– Papa Vin też mówi, że Beth jeździ jak staruszka. – Ashton założył ramiona na chudej piersi i zrobił zaciętą minę.

– Rany boskie… – wymruczała pod nosem Emma.

Bliźniacy byli zapatrzeni w Vincenta jak w obrazek, więc każde słowo wypowiedziane przez naszego przybranego tatę było dla nich świętością. Nie było sensu spierać się z nimi w żadnej kwestii, jeśli do gry wkraczał papa Vin i jego mądrości.

– Niech wam będzie. A teraz wysiadamy, bo lody nam się roztopią – zarządziłam, po czym razem z Emmą ewakuowałyśmy się z pojazdu i odchyliłyśmy przednie siedzenia, żeby umożliwić wyjście chłopcom.

Dziesięciolatkowie wyskoczyli z samochodu i pognali na złamanie karku w stronę niewielkiego lokalu.

– Chyba zbyt mocno przejęli się tymi roztopionymi lodami – zauważyła moja siostra.

– Czasami mam wrażenie, że łykają wszystko, co usłyszą. – Westchnęłam, jednocześnie zamykając auto na klucz.

To niesamowite uczucie posiadać swój własny samochód. Cieszyłam się, że odkąd zamieszkałam u Hallów, w każdy weekend i wakacje pracowałam w sklepie spożywczym przy układaniu towaru na półkach, dzięki czemu zaoszczędziłam całkiem sporo gotówki, którą będę mogła wydać na paliwo. Nigdy nie lubiłam prosić się o pieniądze, chociaż Beth i Vincent byli pierwszą rodziną zastępczą, która w ogóle dawała kieszonkowe. W poprzednich nie dostawałam nawet centa, a w jednej z nich dochodziło nawet do tego, że musiałam błagać o jedzenie, bo według Oscara – jednego z kompletnie nienadających się do życia z ludźmi potworów – powinnam być wdzięczna za każdy okruszek, który pojawił się na moim talerzu. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak okropny był ten okres dla kilkulatki, bo gdy wylądowałam u Oscara Perry’ego i jego żony, miałam zaledwie osiem lat. Całe szczęście moja „przygoda”w ich domu nie trwała długo, ale strach o brak jedzenia pozostał w mojej głowie na długie, długie lata.

– Idziesz?

Zamrugałam gwałtownie i nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na Emmę.

– Przepraszam, zamyśliłam się.

– Znowu myślisz o tym liście? – Na jej twarzy ponownie pojawiła się troska.

– Nie. Nie tym razem – mruknęłam i nie czekając na dziewczynę, ruszyłam w stronę lodziarni.

Musiałam przestać roztrząsać przeszłość i skupić się na przyszłości.

***

Po powrocie z miasta zaszyłyśmy się z Emmą w naszym pokoju. Nie było późno, ale cały dom zamilkł. Vincent przysnął na kanapie przy wyciszonym telewizorze, Beth rozwiązywała krzyżówki w kuchni, a bliźniacy układali ogromne puzzle w swoim pokoju. Dla niektórych taka cisza mogłaby być niepokojąca, lecz nie dla nas. Często zdarzało się, że każdy z nas pogrążał się w swoim ulubionym zajęciu, a jedyne odgłosy, które można było usłyszeć, to szumy wiatraków w poszczególnych pomieszczeniach.

– Idę pod prysznic – powiedziała Em i wyszła z sypialni, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami.

Przez ostatnie półtorej godziny, które spędziłyśmy z braćmi, ani razu nie myślałam o Cecily.

Teraz się to zmieniło.

Usiadłam na łóżku i oparłam się plecami o różową ścianę, a moja ręka mimowolnie powędrowała do kieszeni spodenek, gdzie schowałam pomiętą kartkę od biologicznej matki. Przez chwilę nie wyciągałam jej ze środka. Po prostu trzymałam ją w dłoni.

Miałam wrażenie, że w mojej głowie ciągle powtarzają się te same pytania, a dzień ciągnie się w nieskończoność. Nie potrafiłam skupić się na niczym dłużej niż kilka minut. Nawet myślenie o słowach z listu przyprawiało mnie o tępy ból głowy.

– Mogę na chwilkę? – Zatroskana twarz Bethany pojawiła się w luce w drzwiach, którą zostawiła Emma, wychodząc do łazienki.

– Pewnie. – Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się do kobiety. – Stało się coś?

Opiekunka weszła do środka, po czym przysiadła na łóżku siostry, dokładnie naprzeciwko mnie. Nasz pokój był mały, ale nigdy nie brakowało nam miejsca. Od pierwszych chwil razem umiałyśmy podzielić się przestrzenią i nie była ona nigdy powodem jakichkolwiek sporów. Nawet jeśli kolorowe ubrania Emmy zajmowały dużo większą część szafy niż moje – przeważnie czarne.

– Widzę, że nadal gryzie cię list od twojej biologicznej matki.

– To aż tak widać? – Skrzywiłam usta.

– Troszeczkę. – Wzruszyła ramionami, po czym wzięła głęboki oddech. – Nie będę narzucać ci naszej pomocy, ale gdy byliście na lodach, rozmawiałam z Vincentem i doszliśmy do wniosku, że cokolwiek postanowisz, będziemy cię w tym wspierać i pomożemy ci tak bardzo, jak tylko zdołamy. Przepraszam, że poruszyłam z nim ten temat, ale potrzebowałam zaczerpnąć jego rady.

– Nic się nie stało. Pewnie sama bym mu o tym powiedziała – przyznałam i było to zgodne z prawdą. Nigdy nie mieliśmy tajemnic przed naszymi rodzicami zastępczymi.

Beth pochyliła się do przodu i oparła przedramiona na udach.

– Pamiętaj, że jesteśmy twoją rodziną i nigdy się to nie zmieni.

– Dziękuję – wyszeptałam, czując nagłe wzruszenie.

Jak na jeden dzień to strasznie dużo razy byłam bliska płaczu. Zbyt dużo razy.

– Jeszcze nie wiem, co zrobię. Bardzo ubolewam, że akurat fragment z numerem telefonu został zniszczony. To wręcz niewiarygodne. – Przetarłam dłonią policzek, a robiłam tak zawsze, kiedy czułam się zdenerwowana. – Gdyby list nie był uszkodzony, nie miałabym żadnego problemu. Po prostu wzięłabym telefon i do niej zadzwoniła.

Kobieta pokiwała ze zrozumieniem głową, a do mnie dotarło, że tak naprawdę mam tylko jeden problem – nie wiem, jak skontaktować się z Cecily.

Bo wiedziałam, że chcę to zrobić.

Chcę spotkać się z biologiczną matką twarzą w twarz, nawet gdyby miał to być pierwszy i ostatni raz, a nasze drogi nie zeszłyby się z powrotem.

Otuchy dodawał mi fakt, że miałam dokąd wrócić.

Nie paliłam za sobą mostów, a dom Hallów nadal pozostawałby moim domem.

– Jesteś genialna, Beth.

– Przecież nic nie zrobiłam. – Opiekunka była zdezorientowana, a na moją twarz wypłynął szeroki uśmiech. – Wyglądasz jak obłąkana.

– Tak się czuję – wychrypiałam, bo nagle zaschło mi w gardle.

– Jak się czujesz? – zapytała wchodząca do pokoju Emma.

Miała na sobie różową koszulkę nocną w jednorożce i włosy owinięte puchatym ręcznikiem.

– Fantastycznie. Czuję się fantastycznie – powiedziałam z miną szaleńca.

Emma spojrzała z konsternacją na Beth.

– Czy powinnam pytać, co tutaj zaszło, gdy byłam pod prysznicem?

– Ginny doznała chyba jakiegoś objawienia – skomentowała starsza kobieta.

Wywróciłam oczami.

Nic nie rozumiały.

– Myślałam, że moją główną rozterką jest to, czy chcę poznać biologiczną matkę. Dopiero teraz zrozumiałam, że chcę. Naprawdę chcę. Jedynym problemem jest to, że nie wiem, jak to zrobić. Nie mam żadnego punktu zaczepienia. Niczego.

– Daj mi ten list – zażądała Emma, a ja posłusznie wyciągnęłam go z kieszeni i podałam dziewczynie.

Brunetka przez chwilę wpatrywała się w kartkę, marszcząc przy tym czoło. Oczami wyobraźni widziałam, jak szybko kręcą się trybiki w jej całkiem inteligentnej główce.

– Nie było nadawcy na kopercie. Oznacza to, że musiała wrzucić ten list osobiście albo wyręczyć się kimś – zauważyła siostra.

– To znaczy, że Cecily jest w Ednie? – Mimowolnie wyprostowałam się na łóżku.

– Niekoniecznie. Mogła tutaj być przejazdem. Mogła też tu mieszkać, ale pamiętajmy, że minęły dwa lata. Bardzo dużo mogło wydarzyć się przez taki czas – stwierdziła Beth.

– Na liście napisane jest: „Hagerstown”. To miasto. Sprawdź, czy jest w Teksasie.

Sięgnęłam po telefon, który leżał na biurku, i otworzyłam Google Maps. Wpisałam nazwę w wyszukiwarce.

– I co? – zapytała Bethany.

– Mamy gówniany internet. – Zacisnęłam zęby, a moje oczy ciskały gromy w stronę kręcącego się kółeczka oznaczającego wyszukiwanie.

Czekałyśmy w milczeniu na otworzenie się strony.

– Nie zniosę tego napięcia – wyszeptała Emma.

Siłą woli próbowałam pośpieszyć to głupie urządzenie.

– Jest! – wykrzyknęłam, a Beth i Em od razu do mnie dopadły, wściubiając nosy między mnie a telefon. – Nic przez was nie widzę.

– Hagerstown jest w stanie Maryland – powiedziała brunetka.

– Więc list nie był napisany tutaj. – Sama nie wiedziałam, czy czuję się zawiedziona tym faktem. – W Ednie byłoby ją łatwiej znaleźć.

Jak na razie poza imieniem i jakąś miejscowością nie miałyśmy nic więcej. Mogłam poszukać wszystkich Cecily mieszkających w Hagerstown, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Nie wiedziałam nawet, jak wygląda albo jak ma na nazwisko.

– To na nic. Nie znajdziemy jej. – Energia zaczęła opuszczać moje ciało i poczułam się zrezygnowana.

– Znajdziemy. Coś wymyślimy – zapewniła Em, a Beth jej przytaknęła.

– Dziękuję, że chcecie mi pomóc, ale nasze szanse są nikłe. W Hagerstown może być nawet sto Cecily i skąd mam wiedzieć, która jest tą właściwą?

– Rok urodzenia. Napisała w liście, że miała tylko siedemnaście lat. Więc łatwo obliczyć, ile ma teraz i w którym roku się urodziła. Nawet jeśli nie przyszła tam na świat, to na pewno jakoś uda się znaleźć w Hagerstown Cecily z danego rocznika. – Mało brakło, a Emma klasnęłaby z radości w dłonie.

– To się może udać – przyznałam niepewnie.

Nie chciałam wzbudzać w sobie niepotrzebnej nadziei. Pozytywne myślenie to jedno, a realizm drugie. A patrząc obiektywnie na całą sytuację, musiałby zdarzyć się cud, żebym znalazła mamę w Hagerstown.

Rozdział 3

Od czterech dni bezskutecznie próbowałyśmy z Emmą namierzyć moją matkę. Szukałyśmy w spisie mieszkańców Hagerstown, ale znalazłyśmy kilkanaście Cecily. Nie mogłyśmy odszukać żadnych informacji na temat roku urodzenia tych kobiet, więc nasze poszukiwania spełzły na niczym.

– Ginger, odbierzesz dostawę ze słodyczami? – Usłyszałam za sobą głos kierowniczki sklepu.

Odwróciłam się do młodej kobiety i kiwnęłam głową. Skończyłam dokładać pomidory w puszkach na półkę, po czym wsadziłam pod pachę pusty karton po nich. Całe szczęście ruch w sklepie był niewielki, więc bez zbędnych pytań ze strony klientów, którzy radzili się nas dosłownie o wszystko, udało mi się dotrzeć do magazynu. Wyrzuciłam pudełko do kosza i wytarłam spocone dłonie w robocze spodnie. Wszyscy pracownicy musieli chodzić w śmiesznych workowatych spodniach i strasznie obcisłych koszulkach polo w kolorze ciemnej zieleni.

Właśnie sięgałam po butelkę z wodą, gdy po całym magazynie rozległ się głuchy odgłos łomotania w blaszane drzwi.

– Co za niecierpliwiec – mruknęłam pod nosem. – Idę!

Przeszłam na koniec pomieszczenia, gdzie znajdowały się specjalne wielkie drzwi do przyjmowania wszelkiego rodzaju dostaw. Rzadko należało to do moich obowiązków, ale kilka razy asystowałam przy większym rozładunku i nie było to zbyt skomplikowane.

– Otworzy mi ktoś?! – zagrzmiał głos na zewnątrz.

– Chwila! – wydarłam się i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu kluczy, które zazwyczaj były w zamku, ale nie tym razem.

Obracałam się wokół własnej osi, próbując namierzyć wzrokiem dość sporego czerwonego misia przyczepionego do kluczy.

– Gdzie jesteś? – mamrotałam pod nosem.

Czułam coraz większe zdenerwowanie kierowcy, chociaż czekał tylko kilka minut. Trochę cierpliwości nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

Nagle zatrzymałam spojrzenie na kamizelce wiszącej na jednym z haczyków na odzież. Z kieszeni wystawał wspomniany wcześniej miś. Nie musiałam się długo zastanawiać, kto był sprawcą zmiany miejsca kluczy. Ogromną kamizelę Theo poznałabym nawet w ciemności. Gościu miał chyba dwa metry wzrostu, a jego bicepsy przypominały dwa wielkie głazy. Był zdecydowanie największym facetem, jakiego widziałam w całym swoim życiu. W dodatku najbardziej zakręconym i miłym.

Przypominając sobie o czekającym dostawcy, dopadłam do kamizelki i wyciągnęłam z niej pęk kluczy. Szybko wróciłam do drzwi i otworzyłam je na oścież.

– No w końcu. – Powitała mnie ponura twarz piegowatego mężczyzny po trzydziestce.

– Dzień dobry w ten piękny poranek – zagruchałam, czym jeszcze bardziej wkurzyłam faceta.

Posłał mi chmurne spojrzenie, przez co musiałam zagryźć policzki, żeby nie parsknąć śmiechem.

– Gdzie to postawić? – zapytał z takim brakiem życia, że ledwo powstrzymałam się przed przewróceniem oczami.

Co za typ, pomyślałam.

– W tym miejscu, proszę. – Grzecznie wskazałam dłonią pustą, drewnianą paletę w kącie pomieszczenia. – Faktura?

Facet bez słowa podał mi kartkę, która musiała być fakturą, następnie przeszedł na pakę samochodu dostawczego i zaczął wynosić kartony z zamówionymi słodyczami. Rzuciłam okiem na listę i szybko oszacowałam, jak duża będzie dostawa.

Z każdym innym kierowcą pogawędziłabym trochę, ale ten piegowaty mężczyzna był tak odpychający, że nie chciało mi się nawet otwierać buzi.

A byłam gadułą.

Straszną gadułą.

Oparłam się o drzwi, założyłam ręce na piersiach i w milczeniu obserwowałam, jak kierowca bardzo powoli zapełnia paletę. Zaczęłam nucić pod nosem jakąś randomową melodię, za co zostałam obrzucona chłodnym spojrzeniem tego dziwnego człowieka. Uśmiechnęłam się do niego krzywo, co najwyraźniej go speszyło.

To dość zabawne, że wyprowadzała go z równowagi mierząca metr pięćdziesiąt osiem, piegowata i w dodatku ruda nastolatka. Brakowało tylko, żebym zaczęła robić balony z gumy, którą żułam.

– Skończyłem – oznajmił.

Odepchnęłam się nogą od metalowych drzwi i przeszłam do kartonów z towarem. Sprawnie odhaczyłam wszystkie pozycje z faktury.

– Jest okej – powiedziałam, a facet bez słowa ruszył w stronę swojego samochodu.

Poczekałam, aż wsiądzie do środka i uruchomi silnik.

– Do widzenia. Praca z panem to czysta przyjemność – wymruczałam pod nosem z ironią i kiedy te słowa padły z moich ust, usłyszałam za sobą parsknięcie.

Odwróciłam się i zobaczyłam kierowniczkę.

– Czyżby Barry zawojował cię swoją pogodą ducha? – zapytała, wchodząc głębiej do magazynu.

– Taki piegowaty?

– Dokładnie. Okaz życzliwości.

Teraz to ja parsknęłam śmiechem.

– Dałaś radę? – Kobieta podeszła do mnie i uśmiechnęła się ciepło.

– Oczywiście. Przyjmowanie dostaw nie jest skomplikowanym zajęciem – oznajmiłam.

– Oj, zdziwiłoby cię, jakie pomyłki zdarzały się niektórym. Przyszłam, żeby z tobą porozmawiać.

Wyciągnęłam w jej stronę dłoń z fakturą.

– Stało się coś? – zapytałam lekko drżącym głosem.

Wiedziałam, że nie zrobiłam niczego złego, ale czułam się tak samo jak wtedy, gdy przychodzi mama i mówi, że musimy porozmawiać. To nigdy nie wróży niczego dobrego.

– Wszystko w porządku. – Ton jej głosu trochę mnie uspokoił. – Właściwie to chciałam porozmawiać o twojej pracy. Skończyłaś liceum i nigdy nie wspominałaś nic o studiach…

– Bo nie chcę na nie iść – wytłumaczyłam, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza kierowniczka.

– Dobrze, rozumiem. Przejdę od razu do rzeczy. Chciałabyś dołączyć na stałe do naszego zespołu? Do tej pory z powodu szkoły byłaś u nas tylko dorywczo, ale doskonale radzisz sobie w sklepie i znasz praktycznie specyfikę pracy na każdym stanowisku. – Olivia, bo tak miała na imię kobieta, spojrzała na mnie z nadzieją.

– Ooo… – Rozdziawiłam z zaskoczenia usta i przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

Kierowniczka chyba zauważyła mój szok, bo uśmiechnęła się delikatnie.

– Oczywiście przemyśl sobie wszystko na spokojnie. Wiem, że praca w sklepie nie jest wymarzoną karierą zawodową dla młodej dziewczyny, ale w Ednie nie mamy zbyt wielu alternatyw. – Wzruszyła ramionami. – Dasz mi znać do końca tygodnia? Lola odchodzi na emeryturę i potrzebuję kogoś na stałe.

– Tak. Tak, pewnie. Dziękuję za propozycję.

Olivia posłała mi ostatni uśmiech, po czym wyszła z magazynu. Jeszcze przez chwilę stałam w otoczeniu palet zapakowanych towarem, a na mojej twarzy malowało się osłupienie. Tak naprawdę jeszcze nie myślałam, co będę robiła po skończeniu liceum. Nigdy nie czułam potrzeby, żeby iść na studia i dalej się kształcić, co było też spowodowane tym, że nie chciałam naciągać moich przybranych rodziców na dodatkowe koszty, z jakimi wiązała się dalsza nauka. Moje oszczędności zaś nie pokryłyby czesnego ani dojazdów. Na wynajem mieszkania również nie było mnie stać.

Życie nauczyło mnie, żeby nie planować niczego naprzód. Starałam się myśleć maksymalnie na trzy miesiące w przyszłość i jakoś do tej pory było to dobre podejście. Nie wyobrażałam sobie, żeby opuścić Ednę, bo to jedyne miejsce, w którym czułam się bezpiecznie. Praca w sklepie nie była najbardziej ambitnym zajęciem, ale naprawdę sprawiała mi przyjemność. Nie widziałam dla siebie żadnej alternatywy i jeszcze tydzień temu od razu przyjęłabym propozycję Olivii. Nie zastanawiałabym się nawet przez sekundę.

Właśnie, tydzień temu.

Teraz nie było to dla mnie tak oczywiste.

Zaczęłam dostrzegać dla siebie nikłą szansę na życie poza Edną, poza Teksasem, za którym wcale nie przepadałam.

Gdzieś z tyłu mojej głowy majaczyła myśl, że być może Cecily okaże się naprawdę wspaniałą osobą i złapiemy ze sobą dobry kontakt. Nie planowałam opuszczać Hallów ani rodzeństwa, ale nawiązanie więzi z matką było dla mnie ważne.

***

Cztery godziny później wróciłam do domu. Sklep, w którym pracowałam, znajdował się na drugim końcu miasta i po raz pierwszy pojechałam do niego samochodem, a nie poszłam pieszo. Vincent sprawił mi ogromną radość tym prezentem.

Może ktoś uznałby to auto za stare i brzydkie, ale dla mnie było idealne. Nawet w najśmielszych snach nie marzyłam o własnym samochodzie, a na pewno nie w wieku dziewiętnastu lat.

– Emma, jesteś? – krzyknęłam, otwierając drzwi wejściowe, jednak nie weszłam do środka.

Spojrzałam na mojego garbuska zaparkowanego na samym środku podjazdu. Zapewne za jakieś pół godziny będę musiała go przestawić, bo Vincent nie będzie miał jak postawić swojego samochodu, ale na razie się tym nie przejmowałam. Napawałam się widokiem tego pięknego auta, dopóki nie poczułam za sobą czyjejś obecności.

– Na co się gapisz? – Emma wychyliła głowę nad moim ramieniem i rozejrzała się na boki. – Nic nie widzę.

– Patrzę na Pszczółkę – wyjaśniłam, lecz dziewczyna chyba nie zrozumiała, o czym mówię, bo jej brwi powędrowały wysoko.

– Nie spadł ci dzisiaj na głowę jakiś karton z mlekiem albo butelka coca-coli?

– Zabawne – prychnęłam. – Mówię o moim aucie. Pszczółka. Tak ją nazwałam.

– Garbus. To jest on. Nie może być Pszczółką.

Odwróciłam się w jej stronę i założyłam dłonie na biodrach. Musiałam wyglądać śmiesznie w takiej naburmuszonej pozie, bo byłam od niej o dobre dwadzieścia centymetrów niższa.

– Będę nazywała ten samochód tak, jak będzie mi się podobało. To. Jest. Pszczółka. Dotarło? – powiedziałam dobitnie, a w oczach Emmy błysnęło zrozumienie.

Jej dłoń powędrowała do mojego barku i delikatnie go ścisnęła.

– Dostałaś okres? – zapytała łagodnie.

– Tak, wczoraj.

– Chcesz lody?

– Bardzo – przyznałam.

– Zapraszam, panienko. – Siostra wyszczerzyła się do mnie i gestem dłoni zaprosiła mnie do środka.

Od razu skierowałyśmy się do kuchni, gdzie Em otworzyła szafkę nad kuchennym blatem i wyciągnęła z niej dwie miseczki. Zawahała się jednak przed postawieniem ich na stole.

– Chcesz w miseczce czy od razu całe pudełko? – Spojrzała na mnie badawczo przez ramię.

Przez prawie trzy lata zdążyłyśmy się naprawdę dobrze poznać.

– Dzisiaj wystarczy miseczka. Czubata – uściśliłam, a dziewczyna zabrała się za przygotowywanie dla nas deseru.

Rozejrzałam się po kuchni i dopiero teraz dotarło do mnie, że jesteśmy same w domu.

– Gdzie reszta?

– Beth zaprowadziła bliźniaków do jakiegoś kolegi ze szkoły, a sama miała iść do fryzjera. A Vincent jest w pracy – wyjaśniła, jednocześnie kładąc przede mną idealnie skomponowany deser lodowy. Nie zabrakło oczywiście bitej śmietany i migdałów. Bóg jeden wiedział, że dałabym się pokroić za migdały.

– Dziękuję. – Posłałam jej w powietrzu buziaka i nie czekając, aż przejdziemy do salonu albo naszego pokoju, wsadziłam sobie całą łyżkę lodów do buzi. Tak, łyżkę. Nie łyżeczkę.

Poczułam, jak mój mózg zaczyna zamarzać, i było to najlepsze uczucie na świecie. Nie musiałam patrzeć na Emmę, żeby wiedzieć, w którym momencie doznała tego samego uczucia co ja.

– Mamy jeszcze dwadzieścia minut, zanim Vincent wróci i wygoni nas sprzed telewizora. Idziemy obejrzeć Kardashianki? – Brunetka spojrzała na mnie z taką nadzieją w oczach, że nie byłabym w stanie jej odmówić.

Papa Vin codziennie po pracy oglądał odcinek swojego ulubionego teleturnieju, którego nie powtarzano w żadnych innych godzinach, więc nie było szans, żeby dorwać się do telewizora, kiedy leciało to badziewie. Doskonale znaliśmy wszyscy jego przyzwyczajenie i nikt nie stwarzał zbędnych problemów. Po dziewiętnastej znów mogliśmy włączyć programy trochę bardziej na czasie.

Przeszłyśmy do salonu, gdzie opadłyśmy ciężko na kanapę. Emma włączyła telewizor i od razu odpaliła najnowszy odcinek swojego ulubionego reality show. Zdecydowanie bardziej wolałam czytać książki, niż oglądać telewizję, ale czasem dobrze było posiedzieć w towarzystwie i trochę się odmóżdżyć.

– Jak w pracy? – Pytanie padło z ust mojej siostry w chwili, gdy miałam w buzi resztkę lodów i nie byłam na nie przygotowana, więc zaczęłam się lekko krztusić.

– Jezu. Nie chciałam cię zabić. – Dziewczyna zaczęła dość mocno klepać mnie po plecach, a w moich oczach stanęły łzy.

– Przestań – wycharczałam i odsunęłam się poza zasięg jej ręki. – Będę miała siniaki na plecach, jak dalej będziesz mnie tak okładać.

– Wybacz. Nie wiedziałam, że zwykłe pytanie o pracę spowoduje, że zaczniesz się dusić. Skoro było tak źle, nie musisz mi odpowiadać – bąknęła i wbiła wzrok z powrotem w ekran telewizora.

Oho, chyba nie tylko ja mam te dni.

– Zaskoczyłaś mnie, gdy jadłam – wyjaśniłam, po czym odstawiłam pustą miseczkę na stolik stojący przed kanapą. – A w pracy było w porządku, jak zawsze. Olivia zaproponowała mi umowę na stałe.

Swoimi słowami wzbudziłam ciekawość Emmy, bo natychmiast odwróciła się w moją stronę, a na jej twarzy pojawił się wyraz podekscytowania.

– To wspaniale! Nie będziesz musiała martwić się o pracę. Będziesz więcej zarabiać na pełnym etacie.

Uśmiechnęłam się, widząc jej radość, lecz nie do końca podzielałam tę euforię.

– To fakt, ale będę też dużo więcej czasu w pracy, a nie ukrywam, że chciałabym trochę odpocząć po ukończeniu szkoły. – Wzruszyłam ramionami.

– Zawsze możesz skorzystać z urlopu – zaproponowała Em, a ja spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek.

– Masz świadomość, że urlop możesz wykorzystać po przepracowanym okresie, a nie na zapas?

Teraz to ona wzruszyła ramionami.

– A skąd mam to wiedzieć, skoro nigdy nie pracowałam, mądralo?

W tej kwestii bardzo się różniłyśmy. Ja od dzieciństwa wiedziałam, że zacznę zarabiać pieniądze, jak tylko będę mogła. Chwytałam się najróżniejszych prac – od wyprowadzania psów sąsiadów, przez koszenie trawy na ich posesjach, aż po wykładanie towaru na sklepowych półkach. Emma natomiast skupiała się głównie na nauce i niespecjalnie ciągnęło ją do pracy zarobkowej. Oczywiście pomagała w obowiązkach domowych, ale nikomu nie udałoby się namówić jej na zatrudnienie się chociażby podczas wakacji.

Jej priorytety zaowocowały tym, że miała bardzo dużą szansę na zdobycie stypendium naukowego, na co ja nie mogłam liczyć.

– Nie uczą tego w szkole, mądralo? – Zaczęłam ją przedrzeźniać.

– Tak się składa, że nie – burknęła, a na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec. – Chyba wiesz, że połowa rzeczy, których się uczymy, nigdy w życiu nam się nie przyda. Powinni nas uczyć praktycznej wiedzy, a nie budowy pantofelka.

– Budowa pantofelka jest niezwykle istotna…

Emma otaksowała mnie pogardliwym spojrzeniem.

– Nie żartuj sobie – warknęła.

Chciałam jeszcze przez chwilę ją podenerwować, ale przerwało nam trzaśnięcie drzwi wejściowych.

– To ja! – Usłyszałyśmy głos Vincenta.

– Cześć! – odkrzyknęłyśmy zgodnie, a kilka sekund później głowa naszego ojca pojawiła się w drzwiach.

– Wiecie, że zaraz mój teleturniej?

– Jesteśmy tego świadome – odpowiedziała za nas obie Emma, a papa Vin posłał nam szeroki uśmiech.

– Jest coś do jedzenia? – zapytał, a jego wzrok powędrował do pustych misek stojących przed nami na stoliku. – Oprócz lodów?

– Makaron z serem stoi na blacie, ale musisz sobie odgrzać, bo Beth robiła go rano – wytłumaczyła siostra.

– Dzięki. – Mężczyzna zniknął za ścianą.

Poczekałam, aż Emma odwróci się z powrotem w moją stronę, i dopiero wtedy spojrzałam na nią spod byka.

– O co ci chodzi? – Zmarszczyła brwi.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jest jakiś obiad? Też jestem głodna – obruszyłam się.

– Nie pytałaś. Poza tym chciałaś lody. Nie jestem wróżką, żeby wiedzieć, kiedy jesteś głodna.

Podniosłam się z kanapy i ruszyłam do kuchni. Liczyłam, że Vincent nie zje wszystkiego sam. Lody ani trochę nie zaspokoiły mojego głodu.

– Zostało coś jeszcze? – zapytałam, wchodząc do pomieszczenia.

Mężczyzna spojrzał na swój talerz, na którym leżała cała sterta makaronu. Kątem oka zobaczyłam puste naczynie, w którym pewnie Beth zostawiła porcję.

– Pewnie, że zostało – powiedział szybko, po czym wstał i wyciągnął z szafki drugi talerz. – Emma też chce?

– Nic nie mówiła.

Usiadłam na krześle, a Vin postawił przede mną parujące jedzenie.

Pachniało bosko.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niego ciepło, co od razu odwzajemnił.

– Nie ma za co, Gigi. Jedz, bo ostygnie.

– Już… Chwila. – Zmarszczyłam brwi, patrząc na papę. – Stanęłam na środku podjazdu, a ty nie przyszedłeś, żebym odjechała…

– Zostawiłaś kluczyki w stacyjce. Przeparkowałem sam – wyjaśnił, a na moje policzki wkradł się szkarłatny rumieniec, który na pewno pokrył jeszcze moją szyję i dekolt. Miałam to do siebie, że zawsze, gdy się rumieniłam, to byłam cała czerwona. Dosłownie cała.

– Chyba powinnam je wyciągać – bąknęłam.

– Oj, zdecydowanie powinnaś – powiedział, a w kąciku jego ust majaczył uśmiech.

Papa zajął swoje miejsce i w miłym milczeniu zaczęliśmy jeść.

Odkąd dostałam list od Cecily, zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jak zachowuje się moja obecna rodzina. Jak Beth codziennie rano budzi nas, mimo że są wakacje i oprócz mnie nikt z rodzeństwa nie musi wstawać o siódmej. Potem wspólnie jemy śniadanie. Jak papa Vin oddaje bliźniakom swoje ostatnie ulubione batony. Jak Emma dba, żeby nie brakło mi czystych ubrań, bo często mam konflikt z pralką.

Dochodziłam do wniosku, że nie każdy ma w życiu takie szczęście. Kiedy wchodziło się do domu Hallów, czuło się bezgraniczną miłość i bezpieczeństwo. Ich obecność wynagradzała mi wszystkie krzywdy, których doświadczyłam wcześniej.

A ja umyślnie planowałam z tego zrezygnować.

– Wiesz może, o której godzinie wraca Bethany? – zapytałam.

– Powinna niedługo być. Dzwoniła do mnie, że idzie po chłopców do Williamsów i będą wracać. – Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie. – Stało się coś?

– Nie – odpowiedziałam chyba trochę zbyt szybko, co jeszcze bardziej wzbudziło czujność Vincenta. – Naprawdę nic się nie stało. Chciałabym z wami porozmawiać. To wszystko.

Jego spojrzenie błądziło jeszcze chwilę po mojej twarzy, ale w końcu kiwnął głową.

– No dobrze… – Zerknął na zegarek wiszący nad drzwiami i nagle zerwał się z miejsca. – Cholera, mój program!

Z rozbawieniem patrzyłam, jak wybiega z kuchni. Nie musiałam zaglądać do salonu, żeby wiedzieć, że Emma zdążyła włączyć odpowiedni kanał i ułożyć poduchy na kanapie tak, jak lubił papa.

O tym właśnie mówiłam wcześniej.

Wszyscy troszczyliśmy się o siebie nawzajem.

***

Beth i bliźniacy wrócili dobre dwadzieścia minut później.

Ashton przybiegł do mnie z różową kopertą w dłoni i wielkim uśmiechem na ustach.

– To dla ciebie – powiedział trochę zdyszany.

– Dzięki, Ash. – Kiwnęłam mu głową i odebrałam list.

Pocztówka z Paryża, pomyślałam, bo różowa koperta była bardzo w stylu Sophie.

Przez sytuację sprzed czterech dni zupełnie zapomniałam, jak bardzo czekałam na tę pocztówkę od koleżanki. Wydawało mi się to teraz strasznie głupie.

– Vincent mówił, że chciałaś z nami porozmawiać. – Beth stanęła w progu naszego pokoju, a swoimi słowami wzbudziła ciekawość Emmy, która przeglądała na swoim łóżku jakąś gazetę.

– Skończył się ten jego program? – zapytałam, a kobieta kiwnęła głową. – Chodź, Em. Też musisz przy tym być.

– Coraz mniej mi się podoba twój ton – mruknęła pod nosem brunetka, ale posłusznie podniosła się z łóżka i tuż za mną poszła do salonu.

Vincent siedział na kanapie z kubkiem parującej herbaty w dłoni. Telewizor był wyciszony, jakby papa doskonale wiedział, że to dla mnie ważna rozmowa.

– Usiądźcie, proszę. – Wskazałam ręką na miejsca obok Vina.

Beth usiadła obok męża, a Emma zajęła pozycję na oparciu kanapy. Salon był także jadalnią, więc podeszłam do dużego stołu i oparłam się o niego biodrem. To, co miałam do powiedzenia, wolałam im powiedzieć, stojąc.

– Jak dobrze wiecie, dostałam list od mojej biologicznej matki i przez ostatnie cztery dni bardzo intensywnie o nim myślałam. Wiem, że nie udało nam się ustalić zbyt dużo szczegółów o tej kobiecie, ale postanowiłam, że… – Zrobiłam przerwę na zaczerpnięcie powietrza i dopiero wtedy dokończyłam: – Jadę do Hagerstown.

Zdałam sobie sprawę, że podczas mojego monologu patrzyłam na ich stopy zamiast twarze. Podniosłam wzrok dopiero wtedy, gdy odpowiedziała mi głucha cisza.

Beth popatrzyła ze zmartwieniem na Vincenta, a on na nią. Emma natomiast…

– Jadę z tobą! – wykrzyknęła, podrywając się z miejsca.

– Jadę sama, Em. – Spojrzałam na nią twardo. – Nie będę ciągać nikogo na drugi koniec Stanów.

– Kochanie, może powinnaś to przemyśleć – odezwała się cicho Beth, a ja ledwie powstrzymałam się przed zazgrzytaniem zębami.

– Przemyślałam to. Bardzo dokładnie. – Starałam się, żeby na mojej twarzy nie pojawiła się żadna oznaka niepewności.

– Może Vincent weźmie kilka dni wolnego i…

– Wykluczone – przerwałam Bethany.

– Nie możesz sama jechać taki kawał! To niebezpiecznie i kompletnie nieodpowiedzialne. Nawet nie wiesz, gdzie jej szukać! – Emma zaczęła się trząść ze złości i nawet trochę ją rozumiałam, ale nie oznaczało to, że zmienię decyzję.

Podeszłam do siostry i złapałam jej dłonie, które lekko ścisnęłam.

– Wiem, że się martwisz. – Spojrzałam zza niej na rodziców. – Wiem, że wszyscy się martwicie, ale jestem na to gotowa. Droga zajmie mi dwa, góra trzy dni, jeśli natrafię na korki, albo nie będę w stanie pokonać większych odległości bez odpoczynku. Nie będę zatrzymywała się w podejrzanych miejscach, jedynie w większych miejscowościach. Wezmę ze sobą broń…

– Ginger! – Vincent wybałuszył na mnie oczy.

– Żartowałam. Żartowałam. Żadnej broni – sprostowałam, ale nadal czułam na sobie groźne spojrzenie papy. – Dam sobie trzy dni na poszukiwania. Zapytam o nią wszędzie, gdzie będę mogła. Będę do was dzwonić codziennie.

– Dziesięć razy dziennie – zażądała Emma, a ja dostrzegłam w jej oczach łzy.

– Trzy razy dziennie. Nie będę miała czasu szukać, jeśli ciągle będę wisiała na telefonie. Naprawdę dam sobie radę. Czuję, że to moja jedyna szansa, i chcę zrobić to sama. Uznam to za wakacyjną przygodę. – Uśmiechnęłam się do nich szczerze.

W salonie na chwilę zapadła cisza. Widziałam, że wszyscy trawili moje słowa.

W końcu z kanapy podniósł się Vincent i podszedł do mnie i Emmy. Puściłam dłonie dziewczyny, a zamiast nich dotknęłam rąk papy, które do mnie wyciągnął.

– Będziemy cię wspierać. Jeśli to jest twoja decyzja, my ją uszanujemy. Ale spróbuj tylko nie zadzwonić do nas trzy razy dziennie, a wsiądę w odrzutowiec i polecę do Hagerstown złoić ci tyłek – zagroził, próbując zrobić przy tym groźną minę, ale mu nie wyszło. – I, na litość boską, wyciągaj kluczyki od auta ze stacyjki!

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – pisnęłam i rzuciłam się mu na szyję. – Obiecuję, że nic mi się nie stanie. Umiem sobie poradzić. Nawet bez broni.

– Co ten Teksas robi z dziećmi… – wymamrotał Vin, a my z Emmą parsknęłyśmy śmiechem.

Odsunęłam się o krok i spojrzałam po kolei na członków mojej rodziny. Wszyscy wpatrywali się we mnie z troską.

– Kiedy chcesz wyjechać? – zapytała Beth.

– Jak najszybciej. Najlepiej jutro przed południem – odparłam i usłyszałam, jak cała trójka głośno wciąga powietrze.