Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Truchlin to mroczna dzielnica Pragi, gdzie czas zatrzymał się sto lat temu: nie działa tu elektryczność ani inne współczesne wynalazki.
Jest lato, minęło kilka miesięcy od ostatnich przygód Jirki i En. Tajemnica Truchlina została ujawniona, co zupełnie zmieniło życie jego mieszkańców. Świat Jirki też wywrócił się do góry nogami. Rodzice mu nie ufają, chodzi do innej szkoły, ale to jeszcze nie koniec zmian. Jirka wolałby już nigdy więcej nie wracać na Truchlin, tymczasem pewnego deszczowego wieczora odwiedza go dawno niewidziany przyjaciel z wieścią, że En zniknęła.
Co planuje En? Ostatnim hasłem wyszukiwanym przez nią w internecie była „Biała Komnata”. Gdzie jej szukać i co się w niej kryje?Czy przyjaźń ma sens, jeśli przyjaciele nie mówią sobie wszystkiego? I najważniejsze: czy istnieje sposób, by ocalić Truchlin? Niewiadome się mnożą, a historia ani na chwilę nie traci tempa.
Truchlin. Biała Komnata – trzecia, finałowa część bestsellerowej czeskiej serii dla młodzieży autorstwa Vojtěcha Matochy – to dynamiczna, pełna emocji i przygód opowieść z pobudzającymi wyobraźnię czarno-białymi ilustracjami Karla Osohy.
Na podstawie Truchlina powstaje pełnometrażowy film fabularny, seria doczekała się też komiksowej kontynuacji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ktoś otworzył okno, do klasy wpadło gorące powietrze. Zapachniało skoszoną trawą i rozgrzanym asfaltem. Inni uczniowie wychodzili jeden po drugim, a on wciąż siedział z nosem w książce. Nikogo tu nie znał i nikt nie chciał z nim rozmawiać. Jeszcze się nie przyzwyczaił, że tu nie pasuje. Ale co z tego? Za dwa tygodnie zaczynają się wakacje, a od września wszystko będzie inaczej. Nowe miasto, nowa szkoła, nowe życie.
Wyszedł z klasy, zbiegł schodami do wyjścia i ruszył przez podwórko w stronę betonowego budynku stołówki. Nie spieszyło mu się. Mama przyjedzie dopiero o wpół do. Napił się z plastikowej butelki, woda była ciepła.
Gdzieś z daleka usłyszał swoje imię. Odwrócił się, ale nikogo nie zauważył. Dopiero po chwili dostrzegł niedużą postać, machała do niego przez ogrodzenie po przeciwnej stronie podwórka. Szczupła dziewczyna w zielonych szortach i rozciągniętej białej koszulce, ciemne włosy splecione w warkocz, gumowa bransoletka na nadgarstku. Od razu poprawił mu się humor. Trwało to ułamek sekundy: wybuch autentycznej radości, że znowu ją widzi. Zaraz potem uświadomił sobie, co musi jej powiedzieć, i dobry humor prysł. Dokręcił butelkę, wrzucił ją do plecaka i ruszył w stronę dziewczyny.
– Ile masz dzisiaj czasu? – zapytała En, kiedy usiedli na ceglanym murku przy ogrodzeniu. Każde po przeciwnej stronie, plecami do siebie. Kwitnący bez pochylał się nad nimi jak wielki biały parasol, nie było ich widać ani od strony szkoły, ani od ulicy.
– Najwyżej pół godziny – odparł markotnie Jirka. Musi jej powiedzieć, więc na co czekać? Wziął głęboki oddech i wreszcie wydusił: – Rodzice chcą się przeprowadzić.
En skamieniała. Wyrwała rękę z jego dłoni, podciągnęła nogi i uklękła na murku twarzą do Jirki.
– Dokąd?! Kiedy?! I dlaczego? Myślałam, że skoro chodzisz już do tej szkoły, to…
– Jeszcze nie wiadomo na sto procent – wykrztusił Jirka. – Ale chcą to zrobić jak najszybciej, żebym od września zaczął się uczyć gdzie indziej. Przeprowadzimy się na Morawy albo na Słowację. – Rozłożył bezradnie ręce. – Może jeszcze dalej. Jak najdalej od… Sama wiesz. – Nie dokończył zdania. Zacisnął usta i spojrzał wymownie na ciemną, ledwie widoczną plamkę na północnym horyzoncie. – Tata stara się o pracę w jakiejś kancelarii adwokackiej w Amsterdamie, w lipcu powinien już wiedzieć co i jak. Potem zdecydują.
En zaparło dech w piersiach.
– W Amsterdamie?! – pisnęła. – Ale… to znaczy, że…
– Nic jeszcze nie jest pewne. Mama nie chce wyjeżdżać. Ja też nie, wiadomo – dodał, uciekając wzrokiem. – Ale wątpię, czy przekonamy tatę.
Oboje długo milczeli. Przyszłość rzuciła cień na słoneczne letnie popołudnie.
Tej wiosny świat poznał prawdę. Filmik, który En nakręciła pod Wzgórzem Wisielców, pojawił się kolejno na wszystkich kanałach telewizyjnych. Media społecznościowe oszalały na punkcie starej, zardzewiałej maszyny, której niewyraźny zarys krył się w mroku, gdzieś pod ziemią. Przez kilka tygodni wszyscy mówili tylko o praskiej dzielnicy, w której z powodu tajemniczej aparatury nie działa elektryczność, o wynalazcy Daliborze Nápravníku i ogromnym oszustwie, do którego ponoć doszło w samym centrum stolicy.
Rodzicom powiedział dopiero pod koniec marca, nie dało się tego dłużej odkładać. Siedzieli wieczorem w salonie, a on drżącym głosem opowiedział o wszystkim. Mama i tata słuchali, nie przerwali mu ani razu. Niektóre szczegóły wolał zataić, ale wspomniał o kluczowych sprawach: maszynie Nápravníka, o którą dbał przez całe życie dziadek Jirki, a której jesienią poszukiwał bezwzględny przedsiębiorca Klement Hrouda, o przygodzie, którą przeżyli wtedy z En i jej kuzynem Tondą, o bracie mamy, wujku Jáchymie, który od czterech miesięcy ukrywał się przed policją, o czarnym merkurycie i o strasznej nocy pod Spaloną Jeremiášką. Kiedy mówił o tym, jak błądził zaśnieżonymi uliczkami z ranną En w ramionach, znowu ścisnęło go w gardle, a kolana zaczęły mu dygotać. Nigdy nie pozbył się tego strachu. Zagnieździł się w nim głęboko i od czasu do czasu wynurzał się na powierzchnię. Cudem się wtedy uratowali. Nie chciał nawet myśleć, co mogłoby się stać, gdyby dotarli do szpitala kilka minut później.
Nie powiedział, którędy prowadzi droga do maszyny. Twierdził, że nie potrafiłby już znaleźć tajnego zejścia pod ziemię. Czy to prawda? Nie był pewien. Wydawało mu się, że to wszystko było jakimś koszmarem, który przyśnił mu się dawno temu.
Kiedy umilkł, zapadła cisza. Potem tata wziął telefon i lodowatym tonem oświadczył, że musi „zminimalizować szkody”. Wstał z fotela i długo z kimś rozmawiał w pokoju obok, Jirka z mamą zostali w salonie. Po chwili mama westchnęła, uśmiechnęła się krzepiąco do Jirki i dołączyła do taty. Minuty upływały, słyszał przez drzwi, jak rodzice się kłócą, głos taty podnosił się coraz bardziej, że „to będzie straszliwa afera”, „sprawa skończy się w sądzie”, że mama jest taka sama jak „cała jej obłąkana rodzina”, skoro zupełnie nie rozumie, że to cholerne miejsce zniszczy najpierw jego karierę, a potem całe ich życie.
Świat Jirki wywrócił się wtedy do góry nogami. Przeniesiono go do innej szkoły, rodzice wszędzie wozili go samochodem, sprawdzali, do kogo dzwoni i z kim pisze, pilnowali go na każdym kroku. Wszystko po to, żeby nie zrobił nic głupiego i komuś czegoś niepotrzebnie nie wygadał. Tata wydał w telewizji oświadczenie, że nie życzy sobie, by media dręczyły jego syna, na wszystkie pytania będzie odpowiadał wyłącznie on. Poproszony o komentarz do filmiku, określił go jako „żałosne oszustwo”, a dowody pozyskane od operatora – jako „wątpliwej jakości”.
Jeszcze parę dni i będzie po wszystkim, powtarzał sobie w duchu Jirka. En wciąż milczała. Białe kwiaty bzu łagodnie kołysały się nad nimi w letnim upale.
– Jeszcze możemy to naprawić. – En w końcu przerwała ciszę. – Myślałam trochę i… mam plan. Jeśli się uda, wszystko może być jak dawniej. Tylko musisz mi pomóc.
– Plan?
– Elektryczność nigdy nie działała na Wzgórzu Wisielców i to było normalne – zaczęła powoli En. – Parę lat temu też się nie zastanawiałam nad tym, czy w ogóle mogłoby być inaczej. Tak po prostu było i już. Rozumiesz, słońce wschodzi na wschodzie, niebo jest niebieskie, a zegarek staje, gdy się idzie Wiedeńską pod górę z placu Karola. Tak zawsze działał świat.
– No tak – zgodził się Jirka. – Ale teraz ludzie mają dowód, że wcale nie musi tak być.
– Jasne. Tyle że wierzą w to, bo nie mają innej opcji.
– Nie rozumiem. – Jirka zmarszczył brwi. – Na Wzgórzu Wisielców przez trzynaście minut działał telefon, który potrzebował do tego elektryczności.
En się uśmiechnęła.
– Fakt. Ale poczytałam trochę i teraz wiem, jak działają te nadajniki. Zwyczajna trygonometria, nic skomplikowanego. Fake news, mówi ci to coś?
– Co chcesz powiedzieć?
– Na Wzgórzu Wisielców przez kilka minut telefon był aktywny, ale nikt nie wie, jak wysoko się wtedy znajdował – oznajmiła En. – Przecież gdzieś w górze elektryczność już działa. Wystarczy udowodnić, że telefon znajdował się bardzo wysoko, a świat znowu będzie normalny. Nie mógł być w samolocie, to jasne, bo da się sprawdzić, że w tym czasie żadnego samolotu tam nie było. Ale gdyby udało się skombinować drona…
– En, zaczekaj – przerwał jej Jirka. Potarł powieki, piekły go oczy. – Rozumiem, że nie chcesz się poddać, ale może lepiej by było… No wiesz, zostawić wszystko tak, jak jest.
En spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Niedługo ktoś znajdzie maszynę, zatrzyma ją i to będzie koniec – mówił cicho Jirka. – Wszystkie problemy znikną. Tak musi być. I tak w sumie będzie lepiej. Rodzice się uspokoją, za parę miesięcy pewnie wrócimy do Pragi…
– Ale gdybyśmy… – próbowała En.
– Nie chcę tam wracać – szepnął Jirka. Przed oczami stanęły mu zaśnieżony plac i czarne pnie drzew. – Pamiętasz, jak było ostatnio? Sama wiesz, jak kończą się wszystkie genialne plany. Jesienią myślałaś, że dasz radę w dwie godziny zrozumieć, o co chodzi w notatkach Nápravníka, tych spod Baszty Wschodniej. Do dziś nie wiemy, co w nich było. A tamten podstęp dead man’s trigger, który miał zastraszyć Klementa Hroudę? To też nie poszło tak całkiem zgodnie z planem, co? Chociaż skończyło się najlepiej, jak mogło.
Jirka umilkł. En już nie klęczała. Stała pewnie na nogach, jej policzki płonęły. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Wpatrywała się w Jirkę. Dziwny błysk w jej oku zdradzał, że właśnie zrozumiała coś, co długo jej umykało.
– To byłeś ty! – wykrztusiła zszokowana.
– Co ja? – Jirce nie podobał się jej ton. Przeczuwał, co zaraz nastąpi.
– Dead man’s trigger. Dziesięć minut przed upływem czasu ktoś wpisał błędne hasło – mówiła En, szeroko otwierając oczy. – Myślałam, że to może Hrouda… ale nie. To byłeś ty. Cały czas chciałeś, żeby filmik wyciekł, co? Ciągle powtarzałeś, że najlepiej byłoby wyłączyć maszynę. Nie powiedziałeś mi przypadkiem, że przyszedłeś wtedy do klubu za późno? – Umilkła na moment, po czym dodała: – Czyli rozmyśliłeś się w ostatniej chwili. I już.
– Czekaj – przerwał jej Jirka. Miał zupełną pustkę w głowie. – To nie takie proste.
– Nie wierzę – skrzywiła się En. – Boże, to nie może być prawda. Jaka ja jestem strasznie, bezdennie głupia.
– Przestań – bronił się Jirka. Też już wstał. – Wszystko ci wyjaśnię.
– Nikt mi nie musi niczego wyjaśniać. – En poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Odwróciła wzrok i skrzyżowała ramiona na piersi, jakby zrobiło jej się zimno. Nabrała powietrza, chciała coś dodać, ale ostatecznie się rozmyśliła. Zacisnęła mocno powieki, aż pojawiły się pod nimi łzy. Zanim Jirka zdążył się odezwać, odwróciła się i odeszła.
– Zaczekaj! – krzyknął jeszcze. – En!
Bez odpowiedzi. Widział, jak dziewczyna ociera twarz wierzchem dłoni. Próbował jej to powiedzieć od tygodni, szukał właściwych słów, a ostatecznie wszystko stało się o wiele szybciej, niż sobie wyobrażał. Krzyknął jeszcze raz, ale się nie obejrzała. Przebiegła przez ulicę i zniknęła za szeregiem kolorowych śmietników po drugiej stronie.
– En!
Ruszył biegiem przez podwórko, w stronę portierni. Przebiegł korytarzem, wypadł za szklane drzwi. Zatrzymał się. Od strony parkingu nadchodziła mama, torebka na ramieniu, głowa pochylona nad ekranem telefonu. Co tu robi tak wcześnie? Stracił dziesięć cennych sekund. En już na pewno doszła do końca ulicy. Już jej nie dogoni.
– Cześć. – Mama w końcu go dostrzegła. Spojrzała na niego badawczo. Podniosła okulary przeciwsłoneczne na czoło, żeby móc spojrzeć synowi w twarz. – Wszystko w porządku? – W jej głosie słychać było zmęczenie.
Jirka milczał. Zaciskając zęby, kiwnął głową. Mama uniosła brwi, spojrzała na niego jeszcze raz z bliska, jakby próbowała czytać w jego myślach, ale nie powtórzyła pytania. Ruszyli w stronę auta, Jirka wlókł się obok niej. Chciało mu się krzyczeć, że nic nie jest w porządku, ale nawet nie pisnął. Wszystkie słowa ugrzęzły w jego głowie i boleśnie obijały się o siebie nawzajem.
Całe popołudnie próbował się do niej dodzwonić. Nie obchodziło go, że rodzice będą wypytywać. Najpierw słyszał sygnał, potem zniknęło nawet to: En wyłączyła telefon, Jirka trzy razy dodzwonił się do poczty głosowej. Napisał jej dwa SMS-y, ale nic to nie dało, nawet ich nie odczytała. Nerwowo krążył po mieszkaniu, nie był w stanie usiedzieć w miejscu. W głowie odtwarzał dziesiątki, może setki rozmów, które nigdy się nie odbyły. Co powinien był jej powiedzieć, co by odpowiedziała, co mógłby wtedy powiedzieć on… Nie tknął kolacji, myślał wyłącznie o tym, czy już odpisała. Nie odpisała.
Wieczorem rozpętała się burza. Jirka siedział na parapecie i patrzył na wyludnioną ulicę. Po szybie ściekała woda, wiatr gwizdał w szparach okna. Po mokrej jezdni przejechało auto. Jirka poruszył się nerwowo. Choć wcale tego nie chciał, jego spojrzenie zabłądziło w górę, ponad dachy, do mrocznego wzgórza nad miastem; w ciemności i ulewie raczej wyczuwał, że ono tam jest, niż faktycznie je widział. Wyobraził sobie, że miałby się teraz znowu znaleźć w ciemnych uliczkach pomiędzy opuszczonymi domami, i dreszcz przebiegł mu po plecach. Sekundę później niebo przecięła błyskawica, sylwetka Wzgórza Wisielców na moment wynurzyła się z ciemności. Jirka odwrócił wzrok. Wracały złe wspomnienia. Przestań o tym myśleć, nakazał sobie. Już nigdy tam nie wrócisz. Było, minęło.
Dotknął telefonu, ekran się rozjaśnił. Nic. Żadnych wiadomości. Może powinien zadzwonić jeszcze raz?
Dzwonek w korytarzu. Czy to mogła być En? Słyszał, jak mama podchodzi do domofonu i z kimś rozmawia. Proponowała, żeby ten ktoś wszedł na górę, ale odmówił. Stuknęła odwieszana słuchawka.
– Ktoś do ciebie, czeka na dole – zawołała mama. – Wróć za dziesięć minut, dobrze?
Jirka poczuł, jak kamień spada mu z serca. En się opanowała. Przeprosi ją teraz i wszystko będzie jak dawniej. Zeskoczył z parapetu.
Na klatce schodowej zgasło mu światło. Z pierwszego piętra zbiegł już po ciemku, na parterze po omacku sięgnął do włącznika. W korytarzu błysnęła jaskrawa jarzeniówka.
– Cześć – rozległ się cichy głos. W drzwiach stał chłopak o ciemnych oczach, z twarzą mokrą od deszczu i pozlepianymi, czarnymi włosami. Miał na sobie sportową bluzę, krótkie spodnie i zabłocone białe adidasy. W lewej ręce ściskał pognieciony kawałek papieru. Jirka ledwo go poznał. Strasznie się zmienił, odkąd ostatnio rozmawiali. To było pół roku wcześniej. Teraz miał szersze ramiona i urósł, był o pół głowy wyższy od Jirki. Zmężniał.
– Co tu robisz? – spytał chłodno Jirka. Tonda uciekł spojrzeniem w bok. Przez kilka sekund stali naprzeciwko siebie w milczeniu. Przez uchylone drzwi klatki schodowej dobiegał ich szum deszczu. – Potrzebujesz czegoś ode mnie?
Tonda przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie nie wiedział, od czego zacząć.
– Nie ma u ciebie En?
Jirka pokręcił głową. Nie miał ochoty z nim gadać. W sumie to wszystko jego wina. Gdyby Tonda nie zdradził ich jesienią i nie współpracował z Klementem Hroudą…
– A nie gadaliście jakoś ostatnio? – dodał Tonda. – W sensie… Czy coś się między wami stało?
– Nawet jeśli tak, to tylko nasza sprawa – odparł Jirka i znowu zapanowała nieprzyjemna cisza. Tonda zrobił skruszoną minę. Jirka nie był pewien, ile tamten wie, ale na sto procent był to ostatni człowiek na świecie, któremu chciałby się zwierzać.
– Słuchaj, wiem, że nie cieszysz się na mój widok, ale… – zająknął się Tonda. – Ale ja muszę z tobą pogadać. En to moja kuzynka. Dzieje się z nią coś dziwnego. Nie wiem co, ale… Boję się o nią.
Powiedział to z dziwnym naciskiem, Jirka nie słyszał u niego takiego tonu przez wszystkie lata spędzone w jednej ławce.
– Co się dzieje?
– En była u nas po południu – zaczął Tonda. – Nie było mnie w domu. Pytała o mnie, podobno była zdenerwowana i miała czerwone oczy, jakby wcześniej ryczała. – Umilkł na chwilę. – Czekała na mnie w pokoju, ale długo nie wracałem, a ona się gdzieś strasznie spieszyła. Była niespokojna, jakby się bała czy coś. No… jakaś dziwna była. Wróciłem do domu dopiero wieczorem, z treningu. Próbowałem się do niej dodzwonić, ale miała już wyłączony telefon. Byłem u niej, dzwoniłem do drzwi, nikt nie otworzył.
– Trochę się pokłóciliśmy, nic takiego – skrzywił się Jirka.
– No nie wiem. Zobacz – szepnął Tonda i wyciągnął rękę, w której cały czas ściskał kawałek papieru. – Zostawiła to na stole. Chciała, żebym to znalazł.
Jirka chwycił pomięty papier. To była kartka wyrwana z zeszytu, z obu stron gęsto zapisana niebieskim atramentem. Jakieś zadania matematyczne, równania… Niechlujne pismo Tondy. Na pierwotnym tekście En nabazgrała kilka krótkich zdań czarnym markerem.
NIESZUKAJCIEMNIE. MUSZĘZNIKNĄĆ.
ODKRYŁAMCOŚWIELKIEGO.
ZAOPIEKUJCIESIĘBABCIĄ!
ANISŁOWAJIRCE.
Przeczytał całą wiadomość, potem jeszcze każdą linijkę z osobna.
– Nie podoba mi się to – wymamrotał niepewnie Tonda. Chyba miał nadzieję, że Jirka w końcu coś powie. Nie szukajcie mnie. Ani słowa Jirce. Czytał w kółko te dwa zdania. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Odkryłam coś wielkiego. Muszę zniknąć. Jak to zniknąć? Gdzie? Co to wszystko znaczy? Jirka zamknął oczy. Ze zgrozą uświadomił sobie, że zna odpowiedź na te pytania.
Za placem Pokoju ulice zaczną się wspinać na wzgórze, domy przygarbią się i poszarzeją, miasto wstrzyma oddech. Tynk popęka, chodniki znikną w trawie, krzywe ogrodzenia pokryje rdza. Jirka nie chciał tam już nigdy wracać, ale to miejsce znowu wkradało się w jego życie. Zdawało mu się, jakby z daleka dobiegła go woń stęchłej piwnicy, jakby usłyszał trzask starych belek, szum mętnej wody i skrzypienie otwieranych okiennic.
En poszła na Truchlin.
– Słyszysz? Byłem u niej może dziesięć minut temu, nikogo nie zastałem – wołał za nim Tonda, ale Jirka go nie słuchał. Pędził ciemną ulicą, przeskakiwał przez kałuże i starał się ignorować spływający po twarzy i włosach deszcz. Z restauracji na placu dobiegła go muzyka, po torach jechał tramwaj z zaparowanymi szybami, na skrzyżowaniu przed oświetlonym kościołem dwa samochody stały na czerwonym świetle. Nie widać było ani jednego pieszego. W taką pogodę nikomu nie chciało się wychodzić z domu.
Jirka zatrzymał się dopiero pod daszkiem przy wejściu. Automatycznie sięgnął do właściwego guzika na domofonie i mocno nacisnął. Mijały sekundy, cisza. W międzyczasie przybiegł Tonda. Zanim zdążył złapać oddech, Jirka wypalił:
– Skombinuj klucze.
– Co?
– Chyba macie w domu zapasowe klucze, gdyby coś się stało z En, nie? Poczekam na górze, w klubie.
Tonda zawahał się przez moment, po czym ruszył biegiem po mokrym chodniku. Jirka wspiął się po schodach starej kamienicy na Vinohradach aż do drzwiczek na poddaszu. Sięgnął nad belkę po puszkę z kluczem. Otworzył drzwi i wszedł do środka.
Odetchnął głęboko. Uświadomił sobie, jak dawno tu nie był i jak bardzo tęsknił za tym miejscem. Pachniało starym papierem, naftą, drewnem i wilgotnym tynkiem. Deszcz bębnił w dach, przez uchylone okienko słychać było wodę pędzącą rynną, ale w klubie było sucho i przytulnie. Jirka wziął zapałki i zapalił lampę. Z ciemności wynurzyły się znajome przedmioty: szafka cała w naklejkach, pociemniałe od herbaty kubki, sterta kolorowych poduszek, gazowy piecyk w kącie. Emaliowana skrzyneczka, którą En nazywała „grządką”, odkąd parę lat temu próbowała wyhodować w niej rzodkiewki. Poukładane na półce planszówki, obok pistolet na gumki, własność Tondy. Na ścianie proporczyki klubowe, rozwieszone na sznurku pomiędzy dwoma gwoździami.
Usiadł na podłodze na środku. Obok, na tacy, postawił lampę naftową, przez kilka sekund wpatrywał się w drobinki kurzu unoszące się w ciepłym powietrzu. Ulewa nie słabła. Powiedział mamie, że będzie za pół godziny, a ona się zgodziła, pewnie dlatego, że tata jeszcze nie wrócił. Czyli miał czas. W myślach odtwarzał ostatnią rozmowę z En. Gdyby już wtedy wiedziała o czymś wielkim, co odkryła i o czym napisała w liściku do Tondy, na pewno coś by wspomniała. To znaczy, że musiała kogoś spotkać w drodze ze szkoły albo ktoś do niej zadzwonił… A może dowiedziała się już w domu. Od babci? Przecież babcia nigdzie nie wychodzi. Gdzie ona się podziała?
Zaraz, w klubie coś jest inaczej niż zwykle. Dlaczego nie zauważył od razu? Szafka w rogu pomieszczenia, dawniej stało na niej akwarium z nornikami. Ktoś przesunął ją o parę centymetrów w stronę okna. Na dywanie widać było jeszcze wygniecione ślady tam, gdzie stała wcześniej. Nikt inny nie zwróciłby na to uwagi. Ale nikt inny nie wiedział tego, co Jirka.
Odsunął szafkę i odchylił trzcinową matę powieszoną na ścianie z tyłu. Od zawsze brakowało w tym miejscu trzech cegieł. Wnęka po cegłach prowadziła do małej, zakurzonej przestrzeni tuż pod ukośnym dachem. Dawno temu chcieli ten otwór zamurować, bo trochę przez niego wiało, ale w końcu nawpychali tam szmat, zakryli matą i niemal o nim zapomnieli. En przypomniała sobie o tej wnęce dopiero jesienią ubiegłego roku. Chciała gdzieś schować cenny przedmiot, na który trafili. Zaszyfrowany notes, uratowany z zalanych podziemi pod Basztą Wschodnią, zapisany prawdopodobnie przez samego Dalibora Nápravníka. Notes dobrze zabezpieczyła, zanim schowała go do skrytki, owinęła go folią bąbelkową i obwiązała mocną nicią.
Jirka wyczuł dłonią fragmenty cegieł i kuleczki pokruszonego styropianu. Notesu nie było. To jeszcze nie musiało niczego oznaczać. En od czasu do czasu wyjmowała go, by przekartkować pożółkłe strony, miała chyba nadzieję, że coś odkryje, gdy będzie się wpatrywać w pozornie bezsensowne zbitki liter. Ale nigdy nie wynosiła go z klubu. Czy to ona go zabrała? Na pewno ona, przecież oprócz Jirki nikt inny nie znał tej kryjówki. Jirka poczuł niepokój. Nie czekał dłużej, zbiegł po schodach na dół, do mieszkania, w którym mieszkała En z babcią. Tonda jeszcze nie wrócił z kluczami.
Jirka zatrzymał się przy zamkniętych drzwiach, po chwili usiadł na schodach. Podniósł głowę. Wydawało mu się, a może faktycznie słyszał głosy? Tak, ktoś tam był. W mieszkaniu. Dwa męskie głosy o coś się kłóciły, po czym włączył się trzeci głos, kobiecy. Nieprzyjemny, piskliwy. Jirka ani drgnął. Może powinien zadzwonić na policję? Nagle rozległ się dźwięk, który wszystko wyjaśniał: dżingiel reklamowy. Czyli to nie złodzieje, ale telewizor. Wcisnął dzwonek. Nic. Kiedy po drugim dzwonku wciąż nikt nie otworzył, z całej siły uderzył pięścią w drzwi. W końcu rozległy się kroki, dźwięki z telewizora przybrały na sile, a potem przycichły. Po chwili drzwi się uchyliły, a przez szparę wydostała się na klatkę schodową wąska smuga światła.
– Jirka? A co ty tutaj robisz? – zdziwiła się babcia En. Odsunęła łańcuch i wpuściła chłopca do środka. Wyglądała na rozkojarzoną. – Zdrzemnęło mi się przed telewizorem. Długo już czekasz? Anastazji nie ma, może usiądziesz sobie w pokoju, przekąsisz coś i poczekasz, aż wróci? I pomógłbyś mi z telefonem, dobrze? Stary grat, ciągle pokazuje mi takie jedno zdanie, zapisałam sobie nawet na karteczce, gdyby na złość nie chciał pokazać.
– Wie pani może, dokąd poszła En?
– Pewnie gdzieś ją ulewa złapała. – Ruszyła niepewnym krokiem do kuchni. – Lata dziewczyna jak kot z pęcherzem, zamiast mi pomóc z telefonem.
Jirka poczekał, aż babcia zniknie w kuchni, i zajrzał przez uchylone drzwi do pokoju En. W środku był straszny bałagan. Na podłodze walały się ubrania, na biurku stała miska z niedojedzonym kuskusem, a szkolny plecak En, ten sam, który jeszcze parę godzin temu miała ze sobą, wisiał rozpięty na ramie łóżka. Nic nowego, En nie była szczególną miłośniczką porządku. Jirka się zawahał. Ostrożnie zerknął przez ramię. Babcia coś szykowała w kuchni, a Tondy wciąż nie było. Przez moment poczuł się jak winowajca, ale zaraz potem przeszedł między ciuchami na podłodze i usiadł przy biurku. Monitor był wygaszony, ale komputer działał, En nigdy go nie wyłączała. Od października pracował bez przerwy. Jirka wcisnął klawisz.
Wstrzymał oddech. Kiedy obraz na ekranie się wczytał, Jirka od razu wiedział, co się stało. Na pasku zadań brakowało jednego programu. Tego, który od jesieni cierpliwie testował jedną kombinację liczb po drugiej, by znaleźć rozwiązanie potrzebne do odszyfrowania notatek Nápravníka. Ktoś go zamknął. Odkryłam coś wielkiego. Dokładnie tak napisała En. Jirka opadł na oparcie krzesła. Sięgnął do szuflady biurka, choć wiedział już, co w niej zastanie. Zniknęła mapa Truchlina, podobnie jak plecak, który En zwykle tam ze sobą zabierała. Ten, w którym zawsze były świeczki, zapałki, kompas, apteczka…
Jirka znowu spojrzał na ekran. Jeśli En odczytała na komputerze szyfr Nápravníka, efekt mógł gdzieś tu zostać. Wszedł w ostatnio otwierane dokumenty, ale nie było w nich nic ciekawego. W historii drukarki też nic. Dopiero przy sprawdzaniu historii przeglądania natknął się na pewien trop. Pięć godzin wcześniej En szukała czegoś w internecie, wyszukiwane hasła zachowały się w przeglądarce. Nic jednak Jirce nie mówiły.
Dalibor Nápravník Wiedeń 1885
Truchlin Biała Komnata
Jirka skopiował je do okienka wyszukiwarki. Od razu pojawiły się wyniki. Wyglądało na to, że jesienią 1885 roku Dalibor Nápravník udał się w krótką podróż do Wiednia na konferencję. Spotkał się tam z miejscowymi naukowcami i przemysłowcami, wygłosił też wykład na uniwersytecie. W internecie nie było jednak więcej szczegółów. Jirka pokręcił głową. Dlaczego to miało być ważne? Czy En znalazła coś na temat tej podróży w notatkach Nápravníka? Więc notatki nie zawierały planów maszyny, jak mieli nadzieję? A ta Biała Komnata? To było jeszcze dziwniejsze. W połączeniu z Truchlinem Google nie znalazł absolutnie niczego. Ta nazwa nie pasowała do Truchlina. Komnata. Brzmiało starodawnie i dostojnie. Przecież na Truchlinie nie ma żadnego zamku ani pałacu. Kto by tak nazwał pomieszczenie w zwykłej praskiej kamienicy?
– Co chcesz zrobić? – usłyszał za plecami. Tonda bezszelestnie wślizgnął się do pokoju.
Jirka zamknął przeglądarkę i odwrócił się na krześle.
– Może po prostu gdzieś poszła… Do koleżanki czy coś – rzucił po chwili milczenia.
Tonda uniósł brwi, nie musiał nic mówić. Zbyt dobrze się znali. Obaj wiedzieli, że En nie ma koleżanek. W liceum nie należała do żadnej dziewczyńskiej grupki i w ogóle się tym nie przejmowała, dobrze jej było samej. Jirka wcześniej tego nie rozumiał, później już tak. En urodziła się na Truchlinie. Spędziła tam sześć pierwszych lat życia. A w kolejnych latach wielki świat nauczył ją nie ufać obcym i polegać tylko na sobie.
– Gadaliście dzisiaj? – zapytał Tonda. Ostrożnie zamknął drzwi i usiadł na rozścielonym łóżku; najpierw musiał zgarnąć na bok jakieś papiery i ubrania.
Jirka przymknął powieki.
– Tylko chwilę – wymamrotał. – Po południu. Zaraz po szkole.
– Mówiła coś?
– Nie. – Jirka pokręcił głową. – Zachowywała się normalnie. To znaczy normalnie jak na En. Wiesz, jak jest.
– Czyli… ratowała świat?
– Coś w tym stylu.
Obaj się uśmiechnęli, po czym od razu spoważnieli. Tonda wpatrzył się w podłogę i spochmurniał. Opierał łokcie na udach, cały się trząsł w przemoczonym ubraniu. Długo milczeli, monitor zalewał pokój bladym światłem. Jirka odwrócił się do okna: ciągle lało. En gdzieś tam jest, uświadomił sobie i ścisnęło go w żołądku. Przypomniał mu się nieprzytomny, nieobecny wyraz jej twarzy, kiedy zabrał ją wtedy, po wybuchu czarnego merkurytu, i ruszył z nią w drogę po zaśnieżonym mieście.
– Musimy coś zrobić – szepnął Tonda, nie podnosząc wzroku. – Jeśli poszła sama na Truchlin, to się może źle skończyć. Słyszałem, co się stało w lutym. Dzięki tobie w porę trafiła do szpitala. Gdyby cię tam nie było…
– Wiem – przerwał mu Jirka i zamknął oczy. Nie czuł się dobrze. Znowu coś jakby go dusiło. Powietrze zgęstniało, zrobiło się cięższe. Z każdym oddechem musiał walczyć z niewidzialną obręczą, która zaciskała mu się wokół klatki piersiowej.
– Jak nic nie zrobimy, to… – zaczął znowu Tonda, ale Jirka nie pozwolił mu dokończyć.
– Ja już nie mogę tam iść, rozumiesz? Nie chcę. Nie potrafię. Nie dam rady.
– Czego nie dasz rady?
– Wrócić na Truchlin – szepnął Jirka. – Nie dam rady i już.
Niekończąca się cisza.
– Pójdziemy razem – zaproponował Tonda zduszonym głosem. Na ułamek sekundy spojrzał Jirce w oczy. – Znajdziemy ją i wrócimy.
– Wszystko byłoby dobrze, gdybyś wtedy nie zaprowadził Hroudy do maszyny – wymamrotał Jirka.
Tonda nie odpowiedział, odwrócił się z bólem w oczach.
– Toníku, chodźcie na kolację. Zrobiłam kanapki – zawołała z drugiego pokoju babcia. W mieszkaniu znowu rozległ się zbyt głośny dźwięk telewizora. Tonda przejechał dłońmi po twarzy, zawołał, że już idzie, westchnął i wstał. Ostatni raz z wahaniem spojrzał na Jirkę i wyszedł. Jirka został sam, ze wzrokiem wbitym w fasadę budynku naprzeciwko. Deszcz w końcu ustał. Po szybie spływały ostatnie krople, na niebie widać było resztki chmur, zza nich wyglądało już czyste nocne niebo.
W telewizji ucichły reklamy, zaczęły się wiadomości. Podekscytowane głosy reporterów, szum ulicy, relacja na żywo przed mikrofonem, przemowy polityków, oklaski. Następny materiał, po nim jeszcze jeden. Truchlin. Jirka natychmiast wyostrzył słuch. En! Czy coś się wydarzyło na Truchlinie? Zajrzał do dużego pokoju. Tonda siedział z podwiniętymi nogami na skraju kanapy, jadł chleb z masłem i ostentacyjnie nie zwracał na Jirkę uwagi. Babcia oglądała telewizję z fotela, na stoliku obok stał parujący kubek, tuż przy nim leżał pilot do telewizora.
– Jedenastu rannych. To bilans zamieszek, do których doszło w piątek około godziny dwudziestej na granicach Truchlina – oznajmiła do kamery reporterka, za jej plecami widać było ujęcia z ulicy: karetki zaparkowane przy chodniku, mężczyźni w kamizelkach odblaskowych z noszami w rękach, grupki ludzi przyglądających się scenie zza taśmy policyjnej. Zbliżenie na wyrwaną kostkę brukową, walającą się tuż przy jezdni. – Sytuacja zaostrza się pomimo zapewnień ze strony władz. To już szósty podobny incydent w tym miesiącu. Z informacji naocznych świadków wynika, że dzisiejszy znacznie przewyższał poprzednie pod względem skali i natężenia przemocy, kilku rannych wymagało przewiezienia do szpitala. Nie jest jasne, kto sprowokował całe zajście. Według policyjnych źródeł kilka osób próbowało przedrzeć się na Truchlin, gdzie spotkali się z oporem mieszkańców. Najpierw wezwano ich przez megafon do opuszczenia Truchlina, a gdy grupa nie posłuchała, mieszkańcy zaczęli w nich rzucać kamieniami i kostką brukową.
Tonda zerwał się z kanapy, przestraszona babcia drgnęła i prawie rozlała herbatę.
– Lewy górny róg! – Tonda wskazał palcem ekran. Na skraju ulicy, nieco ukryci za latarnią i koszem na śmieci, stali dwaj umięśnieni mężczyźni w dżinsach i sportowych bluzach. Jeden opierał się plecami o świecący panel reklamowy z boku przystanku tramwajowego. W padającym na niego od tyłu białym świetle wyraźnie widać było tatuaż na prawej ręce, ciągnął się od łokcia aż do małego palca dłoni. Drugi mężczyzna, trochę wyższy, stał wyprostowany, ręce miał splecione na piersi, kaptur naciągnięty na czoło. Wszyscy inni gapie tłoczyli się jak najbliżej taśmy, by lepiej widzieć. Tylko ci dwaj obserwowali zajście z oddali.
– Ludzie Hroudy – szepnął Jirka. – Navrátil i ten drugi, z tatuażami.
– Wrócili do Pragi!
Jirka przez moment patrzył na rozmazane postaci na ekranie, po czym odwrócił się i poszedł do pokoju En. Usiadł na łóżku, przycisnął kolana do piersi. Ona gdzieś tam jest, powtarzał w myślach. Hrouda wrócił, na Truchlinie wrze, czerepianie patrolują Wzgórze Wisielców, a w całym tym chaosie En szuka… no właśnie czego? Białej Komnaty? Czy En naprawdę wierzy, że jest jakiś sposób, aby uratować Truchlin? I czy to w ogóle ma sens? A co, jeśli przeceniła swoje siły i trzeci raz już nie będzie miała szczęścia? Usłyszał, jak w pokoju obok Tonda wstaje z kanapy. Nie mam wyboru, dotarło do Jirki. Poczuł ulgę, kiedy tylko podjął decyzję. Zniknęło napięcie, myśli się rozjaśniły, znowu mógł swobodnie oddychać.
– Widzimy się za godzinę przed kościołem na placu Pokoju – powiedział do stojącego w drzwiach Tondy. – Nie zapomnij zapałek.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
PROZA CZESKA
Jan Balabán Wakacje / Możliwe, że odchodzimy • Którędy szedł aniołBianca Bellová Jezioro • Mona Tereza Boučková Rok KogutaRoman Cílek Ja, Olga Hepnarová Emil Hakl Zasady śmiesznego zachowaniaPetra Hůlová Plastikowe M3, czyli czeska pornografia • Macocha • Krótka historia Ruchu Zdeněk Jirotka Saturnin Miroslav Sehnal / Břetislav Uhlář Godzina w niebie Petra Soukupová Zniknąć • Pod śniegiem • Najlepiej dla wszystkich • Sprawy, na które przyszedł czas Petr Šabach Gówno się pali • Podróże konika morskiego • Masłem do dołu • Pijane banany • Dowód osobisty • BabcieMarek Šindelka Zostańcie z nami • Mapa Anny Kateřina Tučková Boginie z Žítkovej • Wypędzenie Gerty Schnirch
SERIA CZESKA BAJKA
Radek Malý Popieliczki Vojtěch Matocha Truchlin • Truchlin. Czarny merkuryt Iva Procházková Pyszna środa • Nawet myszy idą do nieba Petra Soukupová Bercik i niuniuch Pavel Šrut, Galina Miklínová Niedoparki • Niedoparki powracają • Niedoparki na zawsze
SERIA CZESKIE KRYMI
Jiří Březina Przedawnienie • Południca Daniel Petr Siostra Śmierć Iva Procházková Mężczyzna na dnie • Roznegliżowane • Zagraj mi na drogę Michal Sýkora Człowiek pana ministra • To jeszcze nie koniec
CZESKIE SMACZKI
Zofia Tarajło-Lipowska Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf Michael Žantovský Havel od kuchni
EKONOMIA I POLITYKA
Václav Klaus My, Europa i świat
SERIA NOWE POLSKIE
Rafał Niemczyk Mama umiera w sobotę
Tytuł oryginału: Prašina. Bílá komnata First published in 2020 by Nakladatelství Paseka, Praha
Redakcja: Magdalena Granosik, Julia Różewicz Korekta: Barbara Sikora
Okładka i opracowanie graficzne: Nikola Janíčková (Take Take Take) Logo „Czeska Bajka”: Anna Wiśniewska
Wydanie książki zostało dofinansowane przez
Przekład książki powstał przy wsparciu
podczas pobytu rezydencyjnego tłumaczki w Brnie
Copyright © by Vojtěch Matocha, 2020 Copyright © for the illustrations by Karel Osoha, 2020 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Afera, Wrocław 2022 Copyright © for the Polish translation by Anna Radwan-Żbikowska
All rights reserved
ISBN 978-83-65707-57-4 Wydanie I, Wrocław 2022
Wiersz Jiřiego Kolářa Krótki opis latazacytowano w przekładzie Leszka Engelkinga.
Wydawnictwo Afera
www.wydawnictwoafera.pl
kontakt: [email protected]
Wrocław 2022
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com