34,99 zł
12 opowiadań najlepszych brytyjskich autorek powieści kryminalnych, między innymi Robin Stevens – autorki serii Zbrodnia niezbyt elegancka, czy Katherine Woodfine – autorki serii Tajemnice domu handlowego Sinclairs.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 280
Wprowadzenie
Tajemnica to ekscytujące słowo! Przywodzi na myśl stare zamczyska, sekretne przejścia, zaginione skarby, dzielnych detektywów i podłych złoczyńców. Przede wszystkim jednak kojarzy się z zagadką, którą czytelnicy mogą rozwiązać razem z bohaterami opowieści, gdy ramię w ramię szukają odpowiedzi i wskazówek.
Hercules Poirot, panna Marple czy Sherlock Holmes to nasi ukochani bohaterowie opowieści spod znaku tajemnicy. Któż z nas nie sięga czasem po klasykę kryminału! I chociaż kryminalnym opowieściom w stylu retro trudno się oprzeć, w księgarniach i bibliotekach można też znaleźć wiele zupełnie nowych opowieści tego gatunku. Przyciągają czytelników intrygującą fabułą, skomplikowanymi zagadkami i trzymającymi w napięciu zwrotami akcji. Z jednej strony stanowią ukłon w stronę dawnych autorów, z drugiej zaś starają się trafić w gust dzisiejszego czytelnika.
Dwanaście opowiadań prezentowanych w tym tomie to doskonały punkt wyjścia dla każdego, kto pragnie poznać świat zagadek kryminalnych nowej generacji. Czytelnicy przekonają się, że współcześni autorzy tworzą opowieści bardzo różnorodne. Helen Moss, w opowiadaniu Tajemnicza historia ananasa, zabierze nas w podróż w czasie i przeniesie do wiejskiej posiadłości z czasów georgiańskich, a tymczasem Elen Caldecott w opowiadaniu Paradne piórka pokaże tętniącą życiem współczesną Marsh Road. Za sprawą Frances Hardinge, autorki intrygującego tekstu Okiem Boga, przeniesiemy się do czasów Wystawy Światowej, która odbyła się w Londynie w 1851 roku, a razem z bohaterami opowiadania Harriet Whitehorn, zatytułowanego Zabójstwo monsieur Pierre’a, będziemy spacerować po Soho w latach osiemdziesiątych XVIII wieku.
Autorki opowiadań umiejętnie nawiązują do najlepszych tradycji kryminału. Robin Stevens i Clementine Beauvais proponują wciągające zagadki w stylu Agathy Christie. Pewnie nawet panna Marple nie od razu by sobie z nimi poradziła. Sally Nicholls, autorka opowiadania Oddany na przechowanie, napisała je w stylu modnych kiedyś przygodowych magazynów dla chłopców. Caroline Lawrence wymyśliła współczesną zagadkę z legendą Dzikiego Zachodu w tle, a Julia Golding na chwilę zaprosiła do swojego opowiadania – Mel Foster i pies Baskerville’ów – nawet samego wielkiego Sherlocka Holmesa.
W rolę śledczych wcielają się w tych opowieściach różni bohaterowie. Kate Pankhurst powierza czynności detektywistyczne błyskotliwemu Sidowi, który na co dzień zajmuje się wyprowadzaniem psów. W moim opowiadaniu przestępcę tropi Lil, tancerka z czasów edwardiańskich. Wszystkich ich łączy to, że w przeciwieństwie do towarzyszących im dorosłych potrafią rozwikłać skomplikowaną zagadkę. Są błyskotliwi i dowcipni, a do tego odważni, opanowani i sprytni. Konsekwentnie zbierają kolejne wskazówki i często jako jedyni trafiają na właściwy trop. Tak jest u Susie Day w opowiadaniu Emily i detektywi, gdzie chwała spływa na bujającego w obłokach lorda Copperbole’a i zapalonego naukowca pana Blacka, chociaż sprawcę zbrodni za każdym razem wykrywa bystra córka pana Blacka, Emily.
Jednym z powodów, dla których tajemnicze historie są tak przyjemne i wciągające, jest to, że pozwalają nam wspólnie podjąć wyzwanie rozwiązania zagadki. Możemy dopasowywać wskazówki, analizować dowody, aby na koniec ustalić, co się stało i dlaczego, a tym samym zaznać satysfakcji płynącej z rozwikłania tajemnicy.
Historie tu zawarte oferują właśnie takie wyzwanie – czy uda nam się wyjaśnić zbrodnie, towarzysząc śmiałym młodym detektywom? Nawet jeśli nie, to i tak można się przy tym świetnie bawić.
Do dzieła, Młodzi Detektywi!
Katherine Woodfine
Zdarzenia niemożliwe
Czasami zbrodnia wydaje się po prostu niemożliwa. Prawdziwy detektyw dobrze jednak wie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Sherlock Holmes powiedział kiedyś: „Najpierw trzeba odrzucić to, co niemożliwe. A to, co pozostanie, choćby się wydawało najbardziej nieprawdopodobne na świecie, będzie prawdą”.
Trzy opowieści prezentowane w tej części dotyczą zbrodni popełnionych w zamkniętym pomieszczeniu i na pozór zupełnie nieprawdopodobnych. Każdą z tych zagadek da się jednak rozwikłać – a gdy tylko uda się znaleźć do niej klucz, sprawa stanie się zupełnie oczywista.
Emily i detektywi
Susie Day
Nie, ale… – powiedziała Emily.
– Ciii, skarbie – uciszył ją pan Black, dla niej po prostu „ojciec”. – Jesteśmy o krok… O krok od wielkiego odkrycia! Zaledwie chwila dzieli nas od poznania całej prawdy. Czyż nie, lordzie Copperbole?
Lord Copperbole, a raczej „irytujący cwaniak z wąsem”, jak w myślach nazywała go Emily, odskoczył od stołu laboratoryjnego, na którym właśnie w tym momencie coś wybuchło niebieskim płomieniem.
– Wskazówka – jęknął pan Black.
– Wskazówka! – zawył lord Copperbole, pocierając oparzony kciuk.
– Wiaderko? – zaproponowała Emily, wyciągając spod stołu kubeł z piachem i bezceremonialnie posypując ogień jego zawartością.
Szkoda. Niebieska barwa płomienia potwierdziła jej przypuszczenia. W kryształkach oblepiających rogi „wskazówki” – sfatygowanej koperty adresowanej do lady Tanqueray i opatrzonej symbolem skarabeusza – trafnie rozpoznała atakamit. Jakże to było oczywiste!
Na całe szczęście pokojówka Mary nie dopełniła swoich obowiązków i nie nasypała nowego piachu do wiadra.
Lord Copperbole przyniósł naprawdę niezwykłą i piękną rzecz. Była to chińska szkatułka-łamigłówka, czarna jak atrament i inkrustowana muszlami uchowców.
– Moja droga przyjaciółka, lady Tanqueray, znów powierzyła mi do rozwiązania pewną zagadkę – wyjaśnił, gładząc się po świeżo wyhodowanej koziej bródce i cicho pomrukując. – Jej najstarsza córka dostała to w prezencie od adoratora. Charlesie, zostaliśmy zobowiązani do najściślejszej dyskrecji.
– Oczywiście, mój przyjacielu –– powiedział pan Black, obracając przedmiot w dłoniach. – Skoro jednak ty mocą swojego umysłu nie zdołałeś tej zagadki rozwiązać, to jakże mnie miałoby się to udać?
„Zbyteczna skromność”, pomyślała Emily. Jej ojciec był co prawda tylko naukowcem amatorem, ale całkiem niezłym, natomiast atuty lorda Copperbole’a ograniczały się do dużego domu pełnego różnych drogich przedmiotów. Tym razem jednak pan Black nie podołał wyzwaniu i dopiero Emily udało się otworzyć pudełko. W tym celu najpierw uniosła inkrustowaną rączkę, potem przesunęła w lewo, w dół, znów w lewo i znów w górę, zgodnie ze schematem wyrysowanym na wieczku.
Uśmiechnęła się, gdy usłyszała kliknięcie i pudełko się otworzyło.
Tajemnicą ukrytą w jego wnętrzu okazał się włochaty pająk, niewątpliwie jadowity (co łatwo dało się rozpoznać po czerwonych barwach ostrzegawczych). Natychmiast po otwarciu wieczka wyskoczył ze swojego dotychczasowego więzienia na podłogę.
– Oj! – jęknął ojciec Emily.
– Pomocy! – wrzasnął lord Copperbole.
Emily wyjęła spod stołu puste wiadro, odwróciła je do góry dnem i nakryła nim pająka, po czym wskoczyła na nie i postanowiła dociskać do ziemi, aż na miejsce dotrze jakiś wybitny zoolog.
Wybitny zoolog powrócił do Richmond i ponownie odwiedził pana Blacka trzy tygodnie później. Towarzyszyła mu zapłakana żona.
Gość opowiedział tragiczną historię swojej teściowej, podstarzałej szwaczki, niegdyś zatrudnionej w jednej z królewskich posiadłości. Owa teściowa była posiadaczką kompletu srebrnych łyżeczek, który został jej w tajemniczych okolicznościach skradziony.
– Policja rozkłada bezradnie ręce, szanowny panie – rzekł wybitny zoolog. – Teściowa już od lat niedowidzi, a stratę odkryła dopiero wtedy, gdy postanowiła te swoje nieszczęsne łyżeczki sprzedać. Biedaczka jest strzępkiem nerwów, ponieważ te łyżeczki były prezentem od jej córki, mojej drogiej Agathy. Otrzymywała po jednej co roku na Boże Narodzenie, odkąd wzięliśmy ślub. Teraz została jej już tylko jedna.
Zapłakana żona otarła chusteczką łzy.
– Lubię rozwiązywać zagadki, szanowny panie – oznajmił pan Black, marszcząc brwi – ale akurat w tym wypadku nie bardzo wiem, jak moglibyśmy pomóc…
– Nonsens! – oznajmił lord Copperbole, chwytając w dłonie wzorzysty aksamitny szalik i zawiązując na nim elegancką kokardę. – Połowę rozwiązania już mam! Jeszcze tylko nie rozumiem, dlaczego złodziej zabrał wszystkie łyżeczki prócz jednej, dlaczego tę jedną zostawił.
– Może – Emily uniosła wzrok znad książki – od początku była tylko jedna łyżeczka i córka co roku dawała matce w prezencie tę samą?
Zapłakana żona przestała szlochać. Rzuciła się za to do okna, żeby uciekać.
Pan Black chwycił ją za kostkę i wciągnął do środka, a Emily usiadła jej na nogach i przytrzymała do czasu, gdy na miejsce przybyła policja.
Policjanci nie ucieszyli się na wieść o tym, że ktoś sobie poradził z ich pracą lepiej od nich.
Gazety tymczasem ochoczo podchwyciły wątek wspólnych dokonań duetu Copperbole & Black.
O tajemnicy zaginionych łyżeczek teściowej wybitnego zoologa napisał „Daily Telegraph”.
Historia Jednonogiego Jacka – którego Emily zdemaskowała jak Dwunożną Jill – została opisana na pierwszej stronie „Illustrated London News”.
Po przygodzie z cylindrem magika o detektywistycznym duecie zrobiło się głośno w rubryce towarzyskiej.
Lord Copperbole, elegant i dżentelmen, zaprezentował ostatnio światu nowy sposób wiązania krawata, węzeł zwany przez niektórych „detektywistycznym”. Pan Black, pomimo swej ciemnej karnacji, wykazuje się w kwestii ubioru większym tradycjonalizmem, choć jego zwyczaj wpinania krokusów w poły marynarki zyskuje ostatnio na popularności.
O młodej Emily Black i jej detektywistycznych dokonaniach żaden z dziennikarzy nie wspominał.
– Nikt też nie pisze o tym, że pończochy jej się marszczą wokół kostek i że włosy ma wiecznie poplątane – powiedziała pokojówka Mary, widząc niezadowoloną minę Emily. – Niech panienka nie zapomina, że sława to nie wszystko. Sława to kłopoty. Lepiej panience będzie bez niej.
Emily przypuszczała, że Mary ma rację. Z drugiej strony wiedziała jednak, że sława ma też swoje zalety.
Ulubiony paryski krawiec lady Tanqueray uszył dla lorda Copperbole’a nowy surdut z zielonego żakardu.
– Zupełnie za darmo! – powiedział jej ojciec. – Wyobrażasz sobie? A przecież znasz Basila. On by na usługi dobrego krawca nie żałował grosza.
Pan Black otrzymał natomiast zaproszenie do Towarzystwa Królewskiego. Co prawda członkostwa nikt mu nie proponował, a zaproszenie dotyczyło tylko kolacji, ale to zawsze coś.
Po sprawie zaginionego księcia, który szczęśliwie tylko się zgubił – nie zginął – a dzięki Emily znalazł się w komórce na węgiel, chwilowy podziw zaczął się przeradzać w autentyczne poważanie.
Lord Copperbole i pan Black zostali wezwani przed oblicze władcy, a tam każdy z nich otrzymał tytuł Detektywa Imperium Brytyjskiego.
Potrafią rozwiązać każdą sprawę, pisano w gazetach. LONDYN JEST BEZPIECZNY.
Emily czuła się rozdarta. Z jednej strony trawiła ją zazdrość, z drugiej zaś potajemnie przepełniała duma.
Pewnego dnia wszystko się jednak zmieniło.
– Najdroższa Emily – rzekł ojciec. – Jesteśmy z lordem Basilem bardzo zajęci naszą pracą dla Jej Królewskiej Mości. Wiem, że zawsze lubiłaś nam towarzyszyć, a mnie też było miło mieć cię przy sobie, skoro twoja biedna matka, świeć Panie nad jej duszą, nie może się już o ciebie zatroszczyć. Doszedłem jednak do wniosku, że nie powinienem zabierać dziecka na miejsce zbrodni.
– Ponadto wydaje się, że córka królewskiego detektywa powinna wyrosnąć na młodą damę – dodał lord Copperbole, spoglądając w lustro i poprawiając sterczący kołnierz swojego nowego surduta. – A tymczasem, moja droga, w laboratorium nie da się nabyć umiejętności niezbędnych młodej damie.
– Ależ ojcze! – zaprotestowała Emily. – Przecież czekają na nas kolejne wyzwania. Zagadki do rozwiązania, szkatułki do otwarcia...
Potrzebujesz mnie, to naprawdę chciała powiedzieć.
Poza tym Emily zdążyła już nabyć w swoim życiu całkiem sporo różnych umiejętności. Miała cztery i pół roku, gdy nauczyła się czytać – z książki Darwina O pochodzeniu gatunków (najbardziej jej się podobała część o żółwiach). Od tamtej pory połykała jedną książkę dziennie. Czytała zawsze przy piecu kuchennym, żeby jej było ciepło i żeby w każdej chwili mogła sięgnąć po grzankę. Wiedziała, czym się różni kolba stożkowa od retorty. No i świetnie sobie radziła z rozwiązywaniem zagadek kryminalnych, choć akurat w tej kwestii nie mogła liczyć na uznanie.
Pan Black ujął ją za ręce.
– Poprzedni lord Copperbole, ojciec Basila, był tak dobry, że pomógł mi zdobyć wykształcenie. Teraz mój drogi przyjaciel zaproponował, że uczyni to samo dla ciebie. Udasz się do wiejskiej posiadłości lorda Basila, gdzie czeka na ciebie guwernantka. Uwierz mi, że nie będziesz się tam nudzić.
Wiejska posiadłość lorda Copperbole’a znajdowała się w hrabstwie Sussex. Przestrzeń pośród okalających ją zielonych pagórków wypełniał paskudny zapach, który musiał mieć związek z obecnością krów. Dom był naprawdę duży i tylko troszeczkę ponury. Emily miała tam własny pokój, a oprócz tego pozwolono jej korzystać z pomieszczenia do nauki i biblioteki, szczęśliwie wyposażonej w wiele tomów poświęconych współczesnym odkryciom naukowym, jak również w bogatą kolekcję dalece mniej interesujących czasopism z opisami modnych fryzur. Emily mogła korzystać ze stajni, gdy naszła ją ochota na przejażdżkę, a posiłki przygotowywała dla niej kucharka. Poza tym towarzyszył jej pies, którego nazywała Wilfridem, ponieważ uważała, że Pashmina to głupie imię dla spaniela. To wszystko nie było jednak w stanie ukoić bólu, który czuła w sercu na myśl o tym, że jej ojciec albo gdzieś biega z lordem cwaniakiem, albo siedzi sam w laboratorium. Mary pewnie znowu zapomni nasypać piasku do wiadra przeciwpożarowego.
Emily postanowiła jak najlepiej wykorzystać ten czas.
– Bardzo się cieszę, że pani tu jest – powiedziała guwernantce, uśmiechając się do niej jak najserdeczniej. – Uwielbiam się uczyć. Zwłaszcza chemii, botaniki i matematyki.
– Będziemy grać na fortepianie, konwersować po francusku i malować akwarelami – oznajmiła panna Hethersmith, która z uwagi na włosy spięte w kok i okrągłe okulary na nosie przypominała trochę szarą mysz.
– Oczywiście – odparła Emily pogodnie.
Czas upływał jej więc przy fortepianie, przy sztaludze lub z książką do francuskiego na kolanach.
– Tak, proszę pana, uczy się bardzo pilnie – zapewniała panna Hethersmith pana Blacka, gdy ten wspólnie z lordem Copperbole’em zawitał w posiadłości w pewien piątkowy wieczór.
Mówiła szczerą prawdę. Emily rzeczywiście pilnie się uczyła – wczytywała się w broszurę o truciznach, którą wsunęła między kartki słownika do francuskiego, z uwagą malowała akwarelami najdrobniejsze szczegóły ludzkiej anatomii, starając się przy tym rozpoznać miejsca najbardziej narażone na atak, i wygrywała barokowe melodie, przemycając w zapisie nutowym zaszyfrowaną myśl: STRASZNIE SIĘ NUDZĘ I CHĘTNIE BYM ROZWIĄZAŁA JAKĄŚ ZAGADKĘ KRYMINALNĄ. Wiele uwagi poświęciła też gazetom, które od pewnego czasu donosiły o sprawie „sypialni śmierci”.
Sprawa okazała się bardzo skomplikowana, w związku z czym łatwo się było domyślić, komu zostanie powierzona. W gazetach pisano o bezradności policji, która wedle jednego ze źródeł „zapewne nawet nie będzie próbowała się z tym uporać”. Do pomocy od razu zawezwano duet Copperbole & Black. Królewscy detektywi przystąpili do rozwiązywania zagadki tajemniczego morderstwa wicehrabiny Lucetty von Fromentin.
Fakty w sprawie udało się ustalić bez większych trudności.
Dwunastego września królowa gościła na herbatce przybyłą z Austrii wdowę, wicehrabinę Fromentin. Wicehrabina tak upodobała sobie Londyn podczas wcześniejszego pobytu, że postanowiła się tu przenieść. W dniu wizyty wprowadziła się do niewielkiego, ale elegancko wyposażonego domu w Marylebone, który wcześniej został urządzony wedle jej wskazówek. Zadbała o najdrobniejsze szczegóły, nakazując sprowadzić dywany z Konstantynopola, a dmuchane szkło z Wenecji, spiżarnię zaś wyposażyć w najróżniejsze austriackie sery.
Jak wspomniała jej pokojówka Bertha, wicehrabina szczególnie ciepło wypowiadała się o wystroju swojej sypialni, w której znajdowały się wygodny fotel i zabytkowy zegar z wahadłem. Tapety, zasłony i pościel do pokoju, wszystko w najmodniejszych odcieniach zieleni, sprowadzono z Paryża.
„Tak już mam, że zwykle wyprzedzam lekko modę” – rzucił lord Copperbole, lekko unosząc poły swojego zielonego surduta, na wypadek gdyby ktoś nie dostrzegł związku.
Po wizycie w pałacu królewskim wicehrabina zjadła kolację w hotelu w Kensington. Raczyła się tam zupą i potrawką z perliczki, a do tego wypiła kieliszek wina Medoc, stanowczo jednak podkreślała, że życzy sobie dostać na stolik butelkę, z której nikt inny nie będzie pić. Sommelier wspominał, że aby ją o tym zapewnić, resztę trunku wylał na jej oczach (cóż za strata – to był naprawdę dobry rocznik!).
„Bardzo to interesujące – zauważył pan Black. – Chętnie bym zbadał tę butelkę, nawet jeśli nic już w niej nie zostało”.
W feralny wieczór tuż przed dziesiątą Bertha jak zwykle zaniosła pani małą butelkę wody gazowanej. Zauważyła wówczas, że wicehrabina wygląda jakoś blado i niedbale. Później sobie przypomniała, że słyszała potworny hałas, jakby odgłosy kroków ciężkiego potwora. Zarzekała się, że stojący zegar z wahadłem uderzył trzynaście razy. Potem rzekomo od razu wróciła do swojej sypialni, ponieważ bardzo się bała.
Następnego ranka nie mogła wejść do pokoju pani. Wicehrabina zamknęła się od środka i pozostawiła złoty kluczyk w zamku. Pokojówka pukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Okna zaciągnięte zielonymi zasłonami z Paryża były zaryglowane od środka.
Obawiając się, że pani zachorowała – lub nawet gorzej – pokojówka zaalarmowała kucharkę, która z kolei wezwała na pomoc młodszego kamerdynera. Razem napierali na drzwi tak długo, aż te w końcu ustąpiły.
W środku zastali widok wprost niewyobrażalny.
Na odsłoniętej podłodze u stóp zegara z wahadłem widniały złowieszczo krwawe litery układające się w napis „hare”, czyli „zając”.
Zielona pościel została ściągnięta z łóżka i poszarpana, jakby zwierzęcymi pazurami.
Butelka z wodą została rozbita.
Na łóżku leżało nieruchomo blade – i martwe – ciało wicehrabiny odziane w koszulę nocną z Paryża.
„Tragedia – oznajmił lord Copperbole, nieco teatralnie przecierając oczy. – Tak gustownie urządzone pomieszczenie, a ona zdołała się nim nacieszyć zaledwie przez jedną noc”.
Emily zapoznawała się ze sprawą przy piątkowej kolacji w domu lorda Copperbole’a, racząc się limande sole au beurre (czyli solą w maśle – Emily równolegle poznawała poisons i poissons1).
– Moja droga Emily, odnoszę wrażenie, że w tej sprawie ciągle jeszcze pozostaje wiele do odkrycia – powiedział jej ojciec, obficie skrapiając rybę sokiem z cytryny. – Prowadzimy to śledztwo już od tygodnia, ale ciągle brakuje nam wielu wskazówek. Mamy tyle teorii…
– Moim zdaniem główną podejrzaną w tej sprawie jest pokojówka – żachnął się lord Copperbole. – Nikt poza nią nic nie widział. Ona pierwsza znalazła ciało. Musi pani pamiętać, panno Emily, że służbie nigdy nie można do końca ufać – dodał znaczącym tonem, akurat kiedy lokaj podawał mu ziemniaki. Miał szczęście, że służący nie wysypał mu ich na głowę.
– Ależ, sir, moim zdaniem powinniśmy przyjrzeć się uważniej sommelierowi – powiedział pan Black. – To wino musiało być zatrute. Choć ciągle jeszcze nie udało mi się ustalić, jaką korzyść mogłoby mu przynieść popełnienie tej zbrodni. No i po co miałby zostawiać napis „hare”.
– Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze poszarpana pościel…
– I ten zegar, który uderzał trzynaście razy…
Pan Black na dłuższą chwilę przechylił swój kieliszek, a potem oblizał usta.
– Zaiste! To bardzo wyjątkowa sprawa. Na pewno zapisze się w annałach. Gdybyśmy tylko zdołali ją rozwikłać… Powiedz mi, droga Emily, co tym o tym myślisz?
Zaskoczona Emily aż upuściła nóż do ryby (spadł na wszystkie pozostałe, a było ich co najmniej sześć). Ojciec zachęcająco się do niej uśmiechał, najwyraźniej naprawdę był zainteresowany jej opinią. Emily nie posiadała się z radości. Może wreszcie ją doceni?
Rzuciła okiem na lorda Copperbole'a, spodziewając się zobaczyć na jego twarzy pogardę. On jednak zupełnie obojętnie wpatrywał się w swój talerz, niemrawo przesuwając limande sole to w tę, to w tamtą stronę. Nie ruszył ani zupy, ani marynowanego śledzia (hareng mariné, przypomniała sobie Emily), ani straszliwych ostryg (les huîtres horribles), którymi się zwykle zajadał.
Emily doskonale rozpoznawała to zachowanie. Jej ojcu też się zdarzały takie chwile przygnębienia w trakcie rozwiązywania sprawy. A może lord Copperbole nagle sobie uświadomił, że już wkrótce miejsce u boku jej ojca może jednak zająć… ona?
– No więc – zaczęła ożywiona, odsuwając od siebie talerz. – Moim zdaniem… To znaczy… Wydaje mi się…
Nagle jakby zachrypła.
Po raz pierwszy w swoim życiu Emily nie miała zielonego pojęcia, jak została popełniona zbrodnia.
Zwykle bez trudu rozpoznawała wskazówki, typowała podejrzanych i układała sobie w głowie ważne wydarzenia jak pionki na szachownicy – a potem rozgrywała w wyobraźni całą partię, aż do jej ostatecznego zakończenia. Tym razem jednak o jej uwagę zabiega zbyt wiele różnych pionków naraz. W tej sprawie wskazówek było za dużo, a nie za mało. A przy tym wszystko wskazywało na to, że zbrodnia została popełniona w zamkniętym pomieszczeniu, a jej sprawca po prostu zniknął.
Emily się przygarbiła. Być może faktycznie nie nadawała się na królewskiego detektywa.
– Ach, moja droga, chyba dałem się ponieść ekscytacji i nadmiernie obciążyłem cię tymi wszystkimi nieprzyjemnymi informacjami – rzekł jej ojciec. – Nie mówmy już o tym.
Emily otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zamiast słów sprzeciwu wydobyło się z nich przeciągłe ziewanie. Została więc niezwłocznie odesłana do łóżka, a następnego dnia jej ojciec i lord Copperbole wyjechali z powrotem do Londynu, żeby kontynuować prace detektywistyczne.
– Dziś przeniesiemy na płótno ten piękny bukiet w wazonie – oznajmiła panna Hethersmith.
Emily była taka przybita, że nawet nie zamierzała sie sprzeciwiać.
Kolejne dni upływały jej na suszeniu kwiatów, recytowaniu poezji i nauce dobrych manier.
W piątek królewscy detektywi powrócili do Sussex z nowymi teoriami.
Pan Black zdawał się ekscytować nimi bardziej niż jego partner.
– Wicehrabina kupiła swoje weneckie szkło w antykwariacie w Amsterdamie – rozpoczął entuzjastyczną paplaninę. – Okazuje się jednak, że to podróbki. Przypuszczam, że wicehrabina mogła się o tym dowiedzieć i przekazać te wieści Jej Królewskiej Mości, a tym samym przypadkiem doprowadzić pałac do wniosku, że i on padł ofiarą podobnego oszustwa. Zamordowano ją więc, aby zapobiec skandalowi.
– Tylko że przez to zrobił się nawet większy skandal, czyż nie? – powiedziała Emily, wracając myślami do wycinków prasowych, które zgromadziła w bibliotece, i przesuwając w głowie pionki na swojej planszy.
Pan Black podrapał się po podbródku.
– No tak. To może w takim razie zabił ją antykwariusz, żeby go nie zdemaskowała?
– Tylko że on musiałby się jakoś dostać do sypialni – odparła Emily – a potem z niej wyjść i niepostrzeżenie wrócić do Amsterdamu. No i musiałby użyć jakieś broni, której nikt dotychczas nie znalazł.
Kolejny pionek trzeba było zdjąć z planszy.
Pan Black skinął powoli głową.
– No dobrze. W takim razie główną wskazówką będzie w tej sprawie zapewne słowo „zając”, a w związku z tym powinniśmy zastanowić się, czy to aby nie sprawka jakiegoś bukmachera. Być może wicehrabina lubiła obstawiać w gonitwie za zającem, a morderca zostawił krwawy napis, bo chciał… hm… dać jasno do zrozumienia wszystkim innym hazardzistom, że muszą uregulować swoje długi…
– Poważnie bierzesz coś takiego pod uwagę? – zapytała Emily.
Pan Black westchnął.
– Nie. Wicehrabina nie miała żadnych długów. Poza tym bukmacher też musiałby jakoś do pokoju wejść i z niego wyjść, a policja stanowczo twierdzi, że okna i drzwi były zamknięte od środka. Do tego jeszcze dochodzi tych trzynaście uderzeń zegara… No chyba że… A może to sprawka pszczoły zabójcy? Może biedną kobietę użądliła jakaś śmiercionośna pszczoła? A może… Może… Basil?
Emily zdążyła już niemal zapomnieć, że lord Copperbole siedzi z nimi w jednym pokoju.
Wąsika co prawda nie zgolił i dalej miał w sobie coś z cwaniaka, ale krawat zawiązał tego dnia jakby z mniejszym rozmachem, a słynny surdut zwisał mu nieszczęśliwie na przygarbionych ramionach. Jedzenie wystawione na stole – truite aux amandes (pstrąg w migdałach) i mizeria – jakby zupełnie go nie interesowało.
– Lord Copperbole bardzo przeżywa tę sprawę – wyznał Emily miękkim szeptem pan Black. – Tak wiele serca w to wszystko wkładamy, sama rozumiesz.
Emily rozumiała doskonale.
Dziennikarze niestety też.
KRÓLEWSCY DETEKTYWI BEZRADNI?
PANOWIE, CÓŻ Z TĄ WASZĄ BŁYSKOTLIWOŚCIĄ? COPPERBOLE I JEGO TOWARZYSZ NIE POTRAFIĄ ROZWIKŁAĆ ZAGADKI.
MODERCA CHODZI WOLNO PO ULICACH,
A NAJLEPSZY KRÓLEWSKI DETEKTYW ROBI SMUTNĄ MINĘ.
Emily postanowiła wysilić się jeszcze bardziej.
Chociaż panna Hethersmith poleciła jej namalować bukiet fiołków, ona raz po raz kreśliła w swoim szkicowniku krwistoczerwony napis „hare”.
Godzinami przesiadywała w bibliotece, przeglądając książki lorda Copperbole’a.
Właśnie wpatrywała się przez okna w zalatujące obornikiem łąki, gdy dostrzegła na szybie pająka, który zaczął snuć swą nić.
W tym momencie ostatni pionek wskoczył na swoje miejsce.
Pora na zagranie hetmanem. Czas dokończyć tę partię.
– Muszę wysłać telegram do Londynu! – zawołała, przemierzając pusty korytarz. W ślad za nią podążał Wilfrid, zostawiając na posadzce błotniste ślady. – Czy jest tu kto?
Nie wyszedł do niej jednak żaden lokaj ani nawet pokojówka.
Emily weszła do pokoju, w którym pobierała lekcje, ale panny Hethersmith tam nie zastała. Znalazła tylko egzemplarz „London Timesa”.
COPPERBOLE I BLACK W SYPIALNI ŚMIERCI
Autorzy niniejszej rubryki konsekwentnie podkreślają, że detektywom królewskim należy okazywać najwyższy szacunek i udzielić im wszelkiej pomocy w rozwikłaniu tej straszliwej zbrodni. Właśnie rozpoczyna się czwarty tydzień ich śledztwa. Z wielką nadzieją donosimy, że lord Copperbole (pomimo słabego ostatnio zdrowia) zdecydował wraz ze swoim ciemnolicym towarzyszem, że spędzą całą noc w „sypialni śmierci”, aby w końcu rozwikłać jej tajemnicę.
Emily poczuła, że serce wali jej jak młot.
To było wydanie z wczoraj.
Tymczasem minęła już trzecia, a ojciec wraz ze swoim partnerem mieli się zamknąć w „sypialni śmierci” o dziewiątej. Emily zdążyła już nabrać przekonania, że jeśli tak postąpią, to już nigdy nie zobaczy ich żywych.
Lord Copperbole może i był cwaniakowatym wąsaczem, ale przecież nie życzyła mu źle.
A jej ojciec…
Jej kochany tata…
Nie było chwili do stracenia.
Emily wbiegła do biblioteki po jedną cienką książeczkę. Stamtąd pospiesznie udała się do stajni i popędziła do Brighton, aby tam wsiąść do pociągu.
Podróżowała samotnie, a do tego ubranie miała co nieco ubłocone, co pewnie i tak by przyciągało spojrzenia i wywoływało szepty, nawet gdyby jej skóra nie była ciemna. Emily szła jednak korytarzem z dumnie uniesioną głową, aż trafiła do przedziału, w którym podróżni pochłonięci byli lekturą gazet i nie zwrócili na nią uwagi.
Podróż trwała nad wyraz długo, ale w końcu pociąg stanął na stacji przy dworcu London Victoria.
Emily na chwilę ogarnęło zwątpienie: czy dorożkarz zgodzi się zabrać małą i ubłoconą ciemnoskórą dziewczynkę poruszającą się po mieście bez opieki? Ostatecznie jednak wystarczyło potrząsnąć kiesą, żeby woźnica strzelił z bata i zawiózł ją do Marylebone.
Bez trudu odnalazła właściwy dom, ponieważ przed wejściem zgromadził się tłum gapiów, którzy pragnęli na własne oczy zobaczyć sławnych detektywów. Wejścia na schody strzegli ustawieni w półokręgu policjanci, a Emily trudno było przedrzeć się przez śmierdzący tłum w płaszczach z gryzących materiałów.
– Proszę się odsunąć, panie i panowie. Proszę się nie pchać! – apelował policjant.
– A skąd będziemy mieli pewność, że oni tam zostaną całą noc, co?! – zawołał ktoś z tłumu.
– A kto rozwiąże tę sprawę, jeśli ich obu trafi szlag? – krzyknął ktoś inny, wzbudzając tymi słowami salwę śmiechu.
– Ja! – krzyknęła Emily, która została przez tłum przyparta do wolno stojącej czerwonej skrzynki na listy. Jednym susem wskoczyła na górę. – Znam rozwiązanie zagadki „sypialni śmierci”!
Stała niepewnie na zaokrąglonej pokrywie skrzynki na listy, ponieważ ubłocone buty co rusz się z niej ześlizgiwały, gdy energicznie wymachiwała nad głową książeczką przywiezioną z biblioteki lorda Copperbole’a. Buczący tłum zdawał się nie zwracać na nią uwagi.
Emily intensywnie wpatrywała się w policjantów, oni jednak skupiali wzrok na gromadzie gapiów.
Próbowała krzyczeć:
– Ojcze! Tato! Jestem tu! Wyjdź do mnie!
Jej głos ginął jednak gdzieś pośród innych okrzyków.
Emily szybko doszła do wniosku, że w pojedynkę nie zdoła go stamtąd wyciągnąć. Na szczęście nie była sama.
Po chwili zastanowienia przykucnęła na skrzynce na listy.
– Ja to wątpię, czy oni w ogóle tam są – rzuciła od niechcenia.
– Kochana, sama widziałam, jak wchodzili – stanowczo odpowiedziała jej jakaś kobieta.
– Przecież mogli się wymknąć tylnym wyjściem – zwróciła uwagę Emily jak gdyby nigdy nic.
– No tak, mogli.
– No to skąd wiemy, że oni tam ciągle są?
– Racja! Pokażże się nam, panie szanowny lordzie i drugi panie jak panu tam!
Tłum zaczął skandować:
– Pokażcie się! Pokażcie się!
Ku radości Emily zasłony na pierwszym piętrze się rozsunęły, a szyba została uniesiona.
Przez okno wychylił się pan Black z poirytowaną miną.
– Drogie panie, drodzy panowie. Rozwiązanie tajemnicy zamkniętego pokoju to nie lada wyzwanie. A wy nie pomagacie, nakazując nam odryglować zamki!
– Tato! Ojcze! Tutaj! To ja, Emily! Tu jestem!
Tym razem się udało. Pan Black o mało co nie wypadł z okna, tak bardzo się zdziwił na widok córki, która zupełnie sama przybyła do Londynu i teraz stała na skrzynce na listy. Emily postanowiła się jednak nie tłumaczyć.
– Teraz nie ma na to czasu, tato! Musicie stamtąd natychmiast obaj wyjść. Ten pokój jest śmiertelnie niebezpieczny.
– To akurat wiemy, moja droga – powiedział ojciec Emily łagodnym tonem.
– To nie tak… To ten pokój, to on jest śmiercionośny. – Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Ojcze, zauważyłeś zapewne, że lord Copperbole źle się czuje. Czy pogorszyło mu się, odkąd weszliście do tego pokoju?
Pan Black spojrzał podejrzliwie za siebie, skąd dobiegł go świszczący odddech towarzysza, który z trudem nabierał powietrza.
– Hm. Możliwe…
– I ja wiem dlaczego. Z tego samego powodu umarła też wicehrabina Fromentin.
Z tłumu, który od dłuższej chwili milczał, teraz dobiegały szepty.
Emily triumfalnie wymachiwała książeczką nad głową, o mało nie spadając ze swojego podwyższenia.
– Dlaczego wymachujesz katalogiem paryskiej mody, moja droga?
– Zieleń paryska! – zawołała Emily. – Wicehrabiny nie zabił żaden znikający potwór, ani nawet żadna pszczoła. Jeszcze nie rozumiecie? Ona została otruta.
– Winem? Wiedziałem! – krzyknął ktoś z tłumu.
– Nie, synku, na pewno tą perliczką.
Emily pokręciła głową.
– Nie! Zatruła się przez te tapety, zasłony i pościel. Wszystko ręcznej roboty i przywiezione z Paryża, wszystko w modnym odcieniu, takim samym jak surdut lorda Copperbole’a. Zieleń paryska.
– Co? – dziwił się tłum.
– Przecież… to trucizna… – rzekł ojciec Emily, z ponurą miną spoglądając na zasłony w oknie.
– O-o! – komentował tłum.
– Zwyczajny kontakt skutkuje powolnym nasilaniem się objawów – powiedziała Emily. – To dlatego lord Copperbole podupadł na zdrowiu. Surdut go truł, choć powoli. Co innego ten pokój i całe jego wyposażenie. To wszystko pewnie zostało mocno nasycone tym związkiem. Wystarczyło jedną noc spędzić w tym pokoju, w pościeli nasączonej trucizną, żeby umrzeć.
Na chwilę zapanowała cisza.
– No dobrze, a co z tą podartą pościelą?
– To było nowe łóżko, leżała na nim nowa pościel. Moim zdaniem materiał został podarty, zanim jeszcze wicehrabina położyła się spać, żeby zasugerować śledczym, że ktoś był z nią w pokoju. Pokojówka albo tego nie zauważyła, albo bała się cokolwiek powiedzieć, żeby pani nie miała do niej pretensji.
Z tłumu dobiegł pomruk.
– A co z tym zegarem, który bił trzynaście razy?
– Przypuszczam, że ktoś celowo zmodyfikował mechanizm, żeby wywołać jeszcze większe zamieszanie.
– A to wino, które zostało wylane?
– Cóż, wino to wino. A wicehrabina była po prostu niemiła.
– No dobrze, w porządku. To wszystko mogłoby się zgadzać! – krzyknął jeden z policjantów. – Ale o co chodzi z tym zającem?
Emily już powoli chrypła od krzyku i coraz trudniej jej się było utrzymać na śliskim dachu skrzynki, ale ponieważ pytanie padło z ust policjanta, chętnie podzieliła się ze zgromadzonymi swoim najbardziej błyskotliwym odkryciem.
– To – rzekła głośno – najważniejsza wskazówka, która nam pozwala zrozumieć, dlaczego zbrodnia została popełniona właśnie w taki, a nie inny sposób. W końcu można było zabić hrabinę inaczej. Nie trzeba jej było sprzedawać zasłon nasyconych trucizną. Napis „hare” wcale nie odnosi się do włochatego stworzenia z długimi uszami. To jest początek innego słowa: „hareng”. To francuski odpowiednik angielskiego „herring”, czyli śledź. Napisany krwią, czyli czerwony śledź!2. Moim zdaniem napis umieszczono na podłodze, zanim wicehrabina się tu wprowadziła, tylko został przykryty dywanem. Brakujące litery po prostu się starły, choć możliwe też, że nigdy ich tam nie było – co miało dodatkowo skomplikować śledztwo. Właśnie o to chodziło w tym zabójstwie – żeby królewscy detektywi stanęli wobec wyzwania, któremu nie podołają. Żeby musieli się zmagać z nadmiarem wskazówek. Żeby musieli w końcu uznać własną porażkę. I żeby dali się wciągnąć w pułapkę. Żeby zamknęli się w „sypialni śmierci”, która ich zabija… podczas gdy ja to wszystko opowiadam! Ojcze! Tato! Chodźcie już, wyjdźcie stamtąd.
Wszystkie twarze patrzyły teraz w okno. Wszyscy sobie nagle przypomnieli o panu Blacku.
Emily spojrzała w jego jasne oczy i zobaczyła w nich wielką dumę.
– Tak, natychmiast schodzimy – powiedział, odzyskując przytomność umysłu. – Co to ja miałem powiedzieć? A, tak: proszę wezwać lekarza do lorda Copperbole’a! I niech nikt nie wchodzi do tego pokoju!
Lord Basil Copperbole wrócił do pełni sił i kupił sobie nowy surdut (tym razem skromniejszy, popielaty – choć podszewkę miał w różowo-żółte pasy). Wydobrzał na tyle szybko, że mógł towarzyszyć pannie Emily Black i jej ojcu podczas wizyty w pałacu królewskim, gdzie mieli odebrać medal za pracę przy rozwiązaniu zbrodni.
– Może warto by się zaszyć na jakiś czas na wsi, aż emocje nieco opadną? – zaproponował pan Black, z niepokojem wyglądając przez okno powozu, gdy podjeżdżali pod dom w Richmond, w którym mieściło się również jego laboratorium. Przed drzwiami zgromadził się tłum gapiów, którzy chcieli koniecznie choć przez chwilę popatrzeć na królewskich detektywów i ich młodą protegowaną.
– Odrobina świeżego powietrza Sussexu? I może jakieś zakupy? – odparł lord Copperbole, klaszcząc przy tym w dłonie.
– No właśnie, sir! No właśnie! – powiedział pan Black.
– A czy nie powinniśmy najpierw doprowadzić tej sprawy do końca? – zapytała Emily.
– Przecież rozwiązałaś zagadkę, moja droga – odparł ojciec, ściskając córce dłoń. – Wszystkie te wskazówki… Udało ci się to wszystko powiązać… Nawet to, co nie miało tak naprawdę związku ze sprawą.
– No tak, bardzo to było błyskotliwe – wykrztusił lord Copperbole, nie bez pewnego trudu unosząc kąciki ust.
– Hm, no tak. Ale na razie wiemy tylko, jak wicehrabina umarła. Nie udało nam się ustalić, kto stał za tym, że do dekoracji jej domu użyto materiałów nasyconych trucizną, i kto zostawił te wszystkie fałszywe wskazówki, żeby was też wciagnąć w tę pułapkę. – Emily mówiła powoli, żeby na pewno nic nikomu nie umknęło.
– Ojej! – rzucił pan Black.
– O niebiosa! – zawołał lord Copperbole. – Ale przecież w tej sprawie nie mamy zupełnie żadnych wskazówek.
– Znamy paryskiego krawca, który uszył dla pana surdut – zauważyła Emily. – I znamy jego zleceniodawcę.
Emily spojrzała lordowi Copperbole’owi prosto w oczy.
On tymczasem przycisnął do ust koronkową chusteczkę.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że…
– To ona dała panu tę szkatułkę, w której znajdował się jadowity pająk. I to od niej przyszła wcześniej przesyłka z przeklętym skarabeuszem. Nie wydaje mi się, żeby to miało w założeniu przydać panu sławy. Czy jest możliwe, że ona pana nie lubi?
Lord Copperbole spochmurniał.
– Proszę się nie martwić – powiedziała Emily. – Mary zna jednego z lokajów lady Tanqueray. Jeśli uciekła już z kraju, z łatwością się dowiemy, dokąd kazała wysłać swoje bagaże. Jedziemy?
Ojciec szeroko się do niej uśmiechnął.
– Moja najdroższa Emily. Wyrastasz na świetnego detektywa!
1Poisson to po francusku ryba, podczas gdy poison to trucizna (wszystkie przypisy tłumaczki).
2 Czerwony śledź – idiom oznaczający fałszywy trop, celowe odwrócenie uwagi przeciwnika, a nawet skierowanie go ku błędnym wnioskom.