Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
461 osób interesuje się tą książką
Nash Hartley stał się dla Maddie Byrne całym światem. Był jej obrońcą i najlepszym przyjacielem, zawsze stał obok i trwał przy niej w najtrudniejszych chwilach.
Natomiast jej serce chciało więcej i kiedy zrozumiała, że Nash nie odwzajemnia jej uczuć, postanowiła odpuścić. I to okazało się jej największym błędem.
Teraz po latach Maddie wraca do znajdującego się w górach rodzinnego miasteczka Cedar Ridge. Udało jej się uciec od koszmarnej codzienności, od bólu i potwora stanowiącego przyczynę wszystkich złych rzeczy, które ją spotkały.
Gdy po tak długim czasie kobieta słyszy głos Nasha, coś w niej pęka. Ten mężczyzna jest jedyną osobą zdolną sprawić, że Maddie czuje się bezpieczna. Dlatego wyjawia mu prawdę, co jej się przytrafiło, a mężczyzna zrobi wszystko, aby ją chronić.
Nie każdemu to się jednak podoba. Być może ani ona, ani Nash nie wyjdą z tego cało.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 441
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Echoes of You
Copyright © Catherine Cowles 2023
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Łakuta
Korekta: Katarzyna Chybińska, Daria Biłda, Martyna Janc
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka
Cover design by Hang Le
ISBN 978-83-8362-871-4 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania
Maddie
Przeszłość
Literki i cyferki pływały mi przed oczami. Zamrugałam, próbując poradzić coś na te wykrzywiające się bazgroły. Algebrę uważałam już za wystarczająco pokręconą, nie potrzebowałam dodatkowych utrudnień i problemów z widzeniem.
Sięgnęłam po coca-colę i zerknęłam na zegarek. Pierwsza trzydzieści trzy. Miałam poczucie, że neonowy poblask każdej z cyferek śmieje się ze mnie. Przecież obiecałam sobie, że w tym tygodniu będę kładła się wcześniej. Że w końcu uda mi się przespać co najmniej sześć godzin każdej nocy.
Zaśmiałam się histerycznie. Sześć godzin snu byłoby jak marzenie. I tak miałam szczęście, bo udawało mi się przespać jako tako cztery, a przecież musiałam znaleźć jeszcze czas na pracę po szkole, wolontariat w Towarzystwie Przyjaciół Zwierząt, a także prace domowe. Musiałam funkcjonować pomimo koszmarów.
Odchyliłam się na krześle. Próbowałam rozluźnić mięśnie, które zdążyły już zesztywnieć w trakcie kilku ostatnich godzin siedzenia w jednym miejscu. Nie za wiele mi to pomogło.
Usłyszałam ciężkie kroki w korytarzu, przez co instynktownie spięłam się w sobie. Przymknęłam powieki i odetchnęłam głęboko.
To nie on. Jego nie ma. Nie może cię już skrzywdzić.
Drzwi mojej sypialni otworzyły się z hukiem i odbiły się o ścianę. Gdyby nie to, że wykonane były z najtańszego materiału, pewnie zrobiłyby dziurę w ścianie z płyty kartonowo-gipsowej. To była mama. Oparła się o framugę, próbując utrzymać równowagę. Jej twarz była przesadnie czerwona. W ten sposób sama natura ostrzegała mnie przed tym, co miało nastąpić. Zauważyłam ślady jakiegoś rozlanego trunku na bluzce wiązanej na szyi kobiety. Pewnie poplamiła się piwem lub – co było bardziej prawdopodobne – czymś mocniejszym.
Pokój wypełnił zapach przerobionego alkoholu. Palce świerzbiły mnie, by zapalić świeczkę albo popsikać pokój sprejem do wnętrz, stojącym na nocnym stoliku. Chciałam zrobić cokolwiek, by pozbyć się tego smrodu.
Spięłam się w sobie, by powstrzymać dreszcz, który przeszył moje ciało. Napotkałam spojrzenie matki. Nawet się nie kłopotałam z powiedzeniem czegokolwiek, tylko czekałam. Jedyną nadzieją była gra na zwłokę i próba odgadnięcia, w jakim pijackim nastroju jest.
Wychyliła się do przodu i wykrzywiła usta w groźnym uśmieszku.
– Co tam porabiasz? – mówiła niewyraźnie, jakby wypowiedziała właśnie jedno słowo zamiast kilku. Odrzuciła swoje tlenione blond włosy z twarzy.
Przełknęłam ślinę. Starałam się w ogóle nie poruszać, wierząc, że to może mnie w jakiś sposób ochronić. Tak jakby moja własna matka była niedźwiedziem grizzly, przed którym trzeba było udawać nieżywego.
– Kończę pracę domową.
– Myślisz, że te twoje oceny cię zbawią? Że się stąd wyrwiesz? – Prychnęła pogardliwie.
Poczułam znajomy mi ból, budzący się na powrót w klatce piersiowej. Głęboka tęsknota za czymś… więcej. Za troskliwymi rodzicami. Za prawdziwą rodziną. Za kimś, kto by mnie kochał. Za ucieczką z tego miejsca.
Nie odpowiedziałam ani słowem. I tak nie miało znaczenia to, czy zamierzałam się bronić, czy umniejszać swoim czynom, bo ona i tak odnalazłaby powód, by mnie nienawidzić.
Spojrzała na mnie spod lekko uchylonych powiek.
– Myślisz, że jesteś ode mnie lepsza?
– Nie.
Ponieważ w moich żyłach płynęła jej krew. Jej i jego.
– A właśnie, że tak myślisz. Od czasu, kiedy zaczęłaś przesiadywać z tym chłopakiem od Hartleyów, uważasz się za taką cudowną jak oni. Ale to nieprawda. Jesteś śmieciem. Niczym. Poświęcają ci czas tylko z jednego powodu: żal im ciebie.
Poczułam przeszywający mnie ból.
Kłamie. Kłamie. Kłamie – powtarzałam w głowie. Nie miałam zamiaru pozwolić na zatrucie moich myśli takimi kłamstwami.
– Jesteś niczym! – Z jej ust niekontrolowanie popłynęła ślina. – Gorzej niż niczym! Wszystko psujesz! – wybełkotała, a potem upadła.
Poczułam, jak zaciska mi się gardło, a jednak dźwignęłam się z krzesła.
– Zaprowadzę cię do łóżka.
Sięgnęłam po jej dłoń, ale wyrwała mi się.
– Nie dotykaj mnie! To ty mi go zabrałaś!
Nie byłam niczemu winna. Przez lata ukrywałam siniaki, połamane żebra. Ten jeden raz posunął się za daleko, dlatego do akcji wkroczyła policja.
W życiu nie odczułam takiej ulgi jak wtedy, gdy leżałam w szpitalnym łóżku, a szeryf policji oznajmił mi, że zamknęli mojego ojca i teraz będę już bezpieczna.
Mama wpadła w odrobinę większą histerię, czym wyrwała mnie ze wspomnień.
– Pomogę ci. Proszę.
– Nienawidzę cię – wysyczała.
– Wiem. – Złapałam ją znów za rękę i poprowadziłam korytarzem do jej pokoju.
Czułam na sobie ciężar słów matki. Fakt, że mnie nienawidziła, i to, że musiałam z tym żyć każdego dnia, był niczym wypalone piętno.
Zapaliłam światło w sypialni kobiety i aż się skrzywiłam. Czyściłam dokładnie każdy kąt naszej przyczepy co niedzielę, ale minęło sporo czasu, od kiedy mogłam wkraść się do pokoju matki i tu też zrobić porządek. Zbyt często przesiadywała w domu. Byłam przygotowana na bałagan, lecz i tak ogarnęło mnie zdziwienie, bo pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado.
Zmarszczyłam nos, bo jeszcze bardziej poczułam ten sam smród przetworzonego alkoholu. Towarzyszył mu też inny odór – odór wymiocin.
Zaczęłam oddychać przez usta i poprowadziłam mamę do łóżka. Wciąż płakała, coś bełkotała, lecz nie dało się jej zrozumieć. Nie było to dla mnie pocieszeniem, ponieważ nadal miałam świadomość, że mnie nienawidziła. Choć przynajmniej nie musiałam tego znowu przez tę chwilę wysłuchiwać.
Odrzuciłam kołdrę, a mama opadła ciężko na łóżko, mrucząc coś pod nosem. Schyliłam się i złapałam za jeden z jej butów. Pociągnęłam za niego zręcznie i ściągnęłam. Chciałam zrobić to samo z drugim, jednak z tym szło mi gorzej. Poruszałam nim w przód i tył, aż w końcu się udało.
– Połóż się – powiedziałam łagodnym głosem.
Posłuchała mnie i pozwoliła, bym ułożyła ją na łóżku, a następnie przykryła. Po chwili usłyszałam cichutkie pochrapywanie.
Na ten dźwięk ogarnęła mnie lekka ulga, ale to wciąż było za mało, ponieważ oczekiwanie na przebudzenie się kobiety po jednym z takich wybryków było niczym gra w rosyjską ruletkę. Czasami miała wyrzuty sumienia. I chociaż nigdy tak naprawdę nie przeprosiła, mówiła mi, że ładnie wyglądam, a nawet czasem dawała kilka dolarów na szkolny lunch. Innymi razy budziła się wściekła i wtedy musiałam uciekać, ukrywać się.
Poczułam, jak wszystko się we mnie zaciska na tę myśl. Uderzyły we mnie miliony różnych wspomnień, z których żadne nie było przyjemne. Mogłabym stać w miejscu, rozmyślać nad wszystkim, co się wydarzyło, ale zamiast tego ruszyłam przed siebie.
Przeszłam korytarzem do dużego pokoju i zauważyłam, że drzwi przyczepy były otwarte. Na podłodze leżała torebka mamy. Kobieta nie traciła ani sekundy, weszła do domu i od razu skierowała się do mnie, żeby powiedzieć mi, jak bardzo mnie nienawidziła.
Złapałam za torebkę i przejrzałam zawartość. W końcu natrafiłam palcami na postrzępiony kawałek metalu. Ryzykowałam. To była czysta głupota. Mogłam skończyć z wpisem w aktach. Albo, co gorsza, mogłam zostać umieszczona w opiece zastępczej. Wiedziałam, jak straszna mogła okazać się ta druga opcja. Nie było mowy, żebym znów skończyła w tym miejscu.
Nie byłam jednak w stanie się powstrzymać. Nie mogłam się temu oprzeć, bo gdy działo się to najgorsze, chciałam się znaleźć wyłącznie w tym jednym miejscu na ziemi.
Pozostało mi tylko modlić się o ty, żeby po drodze nie zatrzymała mnie policja. Na szczęście na piętnaste urodziny dostałam tymczasowe prawo jazdy. Tak naprawdę nie potrzebowałam nawet żadnej nauki jazdy. Woziłam mamę z barów, od kiedy ukończyłam trzynaście lat.
Wyszłam na zewnątrz. Powiew zimnego nocnego powietrza zatrzasnął za mną drzwi. Przekręciłam zamek, a potem ruszyłam do samochodu – plymoutha w opłakanym stanie. Nie chciałam myśleć, co by się stało, gdyby zepsuł się już na dobre. To był mój jedyny ratunek. Jedyny sposób na ucieczkę.
Wsiadłam za kółko. Podniosłam fotel i odpaliłam silnik. Udało się za drugim razem, na co aż odetchnęłam z ulgą. Wycofałam z szutrowego podjazdu i wjechałam na utwardzoną drogę.
Może i nasza przyczepa nie była w najlepszym stanie, ale miejsce dookoła niej było cudowne. Tuż za domem znajdowało się wiele drzew. Chowałam się między nimi częściej, niż udałoby mi się to zliczyć. Opuściłam szybę i poczułam, jak zapach sosen wtłacza się do środka, otulając mnie.
Droga skręcała raz za razem, pnąc się w góry. Księżyc świecił już prawie w pełni. Od czasu do czasu pomiędzy drzewami udawało mi się dojrzeć błyśnięcie jeziora leżącego u stóp góry. Każdy element tego krajobrazu przypominał mi, że światem rządziły potężniejsze siły niż ja sama, moi rodzice czy ktokolwiek inny.
Cedar Ridge znajdowało się kilka dobrych godzin od Seattle. Miało w sobie to coś, jakby znalazło się na pograniczu świata, z dala od wszystkiego. Uwielbiałam to miejsce, a jednocześnie chciałam się stąd wyrwać, pójść do college’u i zdobyć wykształcenie. Cedar Ridge zawsze wydawało mi się moim domem, ale w ten całkowicie nielogiczny sposób.
Zwolniłam, dojeżdżając do okazałej bramy. Zaczęłam się zastanawiać, czy to poczucie, że to miasteczko jest moją oazą, nie wynikało właśnie z tego miejsca przede mną. Może było tak z powodu ludzi, którzy tu mieszkali. Z powodu Nasha.
Staliśmy się nierozłączni już w przedszkolu. Spędzałam w jego domu więcej czasu niż we własnym. Nie miał z tym żadnego problemu, że byłam dziewczyną, choć wielu jego znajomych otwarcie wyśmiewało się z niego i naszej przyjaźni.
Byliśmy jak dwie krople wody. Najlepsi przyjaciele od chwili, kiedy podstawiłam nogę łobuzowi dręczącemu Nasha. A kiedy ten sam chłopak chciał odpłacić mi się za ten wyczyn dzień później, mój przyjaciel zdzielił go prosto w nos. Rodzice Nasha nie za bardzo byli szczęśliwi z wieści, iż ich pięciolatek został zawieszony za swoje postępowanie, ale kiedy tylko dotarły do nich wytłumaczenia okoliczności całego zajścia, tata poklepał go po plecach i zabrał na lody. A ten łobuz z grupy przedszkolnej nie dokuczał już nigdy więcej ani mnie, ani Nashowi.
Wpatrywałam się w wypalone litery nazwiska „Hartley” na jednej z belek bramy. Wbiłam kod do bramy wjazdowej, znałam go na pamięć. Drzwi otwierały się, a ja w tym czasie wyłączyłam światła. Nie chciałam ryzykować, jeszcze tego by mi brakowało, by państwo Hartley przyłapali mnie tu w nocy.
Byli z tych, którzy walczyli i sprzeciwiali się, gdy trzeba było się postawić lub stanąć w czyjejś obronie. Gdyby tylko wiedzieli, jak często wkradałam się na ich posesję, od razu zrozumieliby, że w moim małym świecie nie działo się za dobrze. Próbowaliby coś z tym zrobić. Zdawałam sobie sprawę, że pomimo szczerych chęci mogliby tylko pogorszyć sytuację.
Przejechałam powolutku przez kręty podjazd. Zatrzymałam się z boku domu, lecz z dala od samego budynku, po czym wyłączyłam silnik i wysiadłam. Nawet nie wzięłam torby. Przecież i tak planowałam wrócić do swojej przyczepy przed nastaniem świtu. Ale zanim to miało nastąpić, jawiła się przede mną szansa na kilka godzin spokoju, odpoczynku.
Obeszłam bok domu. Uśmiechnęłam się na widok tego, jak księżyc odbijał się od srebrnej powierzchni drabiny pożarowej. Nash zamówił ją z jakiejś przypadkowej strony internetowej. Pamiętałam, że musiał najpierw przekonać swojego najstarszego brata, Lawsona, do jej zakupu, ponieważ sam wtedy jeszcze nie miał karty kredytowej.
Spuszczał ją ze swojego okna co noc, tak na wszelki wypadek. Poczułam, jak ściska mnie w sercu na ten czuły gest. W świecie, w którym nie mogłam tak naprawdę na nic i nikogo liczyć, to był mój pewnik. On nim był.
Podeszłam do drabinki i złapałam za szczebelek. Owionął mnie wiatr, na co z trudem przełknęłam ślinę. Nie lubiłam wysokości, szczególnie kiedy oznaczało to wiszenie na fasadzie budynku w środku nocy, ale zrobiłabym wszystko, żeby dostać się do Nasha.
Słyszałam w głowie jego głos: „Nie patrz w dół. Wpatruj się w następny szczebelek nad tobą. Noga za nogą”.
Zaczęłam się wspinać tak, jak mnie instruował. A kiedy dotarłam na szczyt, zastukałam delikatnie w ramę okna. Już po chwili półprzytomny, wyrwany ze snu chłopak wciągnął mnie do środka.
Coś w tym jego rozespanym, zwichrzonym wyglądzie budziło we mnie poczucie bezpieczeństwa. Jego blond włosy stały na wszystkie strony, jakby chwilę wcześniej włożył palce do kontaktu, a zielone oczy były odrobinę zmrużone.
Nash miał mocny sen. Trzech starszych braci i młodsza siostra nieraz bez skrupułów wyśmiewali się z niego za ten talent do spania. A jednak wiedziałam, że mnie zawsze usłyszy. W jakiś sposób za każdym razem udawało mu się wybudzić na moje stukanie w okno.
Przyjaciel przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Ostatnimi czasy jego uściski stały się mocniejsze. Może to z racji treningów futbolu amerykańskiego, w których brał teraz udział, a może dzięki temu, że aktywnie udzielał się w ekipie ratowniczej z resztą swojej rodziny. Jego ciało się zmieniało. Zauważałam to.
– Wszystko dobrze? – zapytał z troską.
Przytaknęłam przy jego ramieniu.
– Po prostu się nawaliła. Musiałam uciec.
Nash spiął się i delikatnie ode mnie odsunął.
– Nie zrobiła ci…?
– Nie – przerwałam mu pospiesznie. – Napita robi się po prostu złośliwa.
Chłopak odrobinę się rozluźnił, jednak nie mogłam nie zauważyć cieni kłębiących się w jego zielonych oczach. Tych, które pojawiły się po tym, co zrobił mój ojciec. Poczułam, jak głęboko we mnie budzi się poczucie winy.
– Wszystko dobrze, naprawdę. Po prostu… – Nie wiedziałam, jak mam wytłumaczyć to, co poczułam. To przyciąganie. – Po prostu potrzebowałam ciebie.
Oczy Nasha zaiskrzyły i zaczęły płonąć, zanim ponownie przyciągnął mnie do siebie.
– Jestem przy tobie, Mads.
Te słowa wywoływały najlepszy rodzaj bólu.
Staliśmy tak jeszcze kilka chwil. Pozwoliłam sobie na to, by cieszyć się obecnością Nasha. Najbezpieczniej czułam się właśnie w jego ramionach. A gdy mnie wypuścił, natychmiast dotarło do mnie, jak trudno jest mi znieść pustkę po nim.
Poprowadził mnie w stronę swojego łóżka i wskazał, żebym usiadła. Ściągnęłam buty, pomagając sobie stopami, i weszłam pod kołdrę. Pościel chłopaka była delikatniejsza od mojej, a kołdra gruba i zbita.
Nash położył się obok, objął mnie i przyciągnął do siebie.
– Tak bardzo chciałbym, żebyś po prostu wprowadziła się do nas.
– To tak nie działa, przecież wiesz.
– Może moim rodzicom udałoby się zostać rodziną zastępczą…
– A wciąż i tak nie mielibyśmy żadnej kontroli nad tym, gdzie by mnie umieszczono.
Po zdarzeniu z ojcem znalazłam się w domu dziecka w miejscowości obok. Na samo wspomnienie aż przeszedł mnie dreszcz.
Nash przytulił mnie mocniej do swojego ciała. Bycie pochłoniętą przez niego – otuloną jego siłą, ochroną, troską – to najcudowniejsze uczucie na świecie.
– Co powiedziała ci tym razem? – zapytał szeptem, wplatając palce w moje włosy.
Zamarłam, nie byłam zdolna odpowiedzieć.
– Aż takie złe rzeczy?
Przełknęłam gulę w gardle i wychrypiałam:
– Że mnie nienawidzi. I że wszystko jej zepsułam. Nic nowego.
Z ust Nasha wypłynął niski pomruk.
– Nigdy na ciebie nie zasługiwała. Boże, chciałbym…
– Przestań. – Ścisnęłam rękę, którą mnie otulał. – Nie jest tego warta.
Przyjaciel przycisnął usta do moich włosów.
– Nie jesteś sama. Masz mnie. Zawsze będę przy tobie.
Pozwoliłam, by te słowa zagnieździły się pod moją skórą. Grzałam się w ich cudownym blasku. Ale gdybym tylko wiedziała, że nie zawsze będę mogła, wtedy trzymałabym się ich jeszcze mocniej.
Maddie
Trzynaście lat później
Jechałam SUV-em po znajomych zakrętach górskiej drogi. Miałam nadzieję poczuć jakąś ulgę, mijając znak „Witamy w Cedar Ridge”, ale nie stałam się ani trochę mniej spięta. Wciąż ściskałam dłonie na kierownicy, aż całe pobielały.
Zmusiłam się do oderwania ręki od kierownicy, by uchylić szybę. Zaciągnęłam się mocno dobrze mi znanym zapachem sosen. Mogłabym nawet przysiąc, że wyczułam też trochę woni jeziora. Ta mieszanka zapachów na zawsze miała kojarzyć mi się z domem. Domem, którego od ponad dwóch lat nie odwiedziłam.
Nie do końca sama byłam temu winna, nie zrobiłam tego z wyboru. Mimo wszystko dobrze się stało.
Zamarzyłam jednak o swojskości tego miejsca. Poczułam się bezpiecznie, bo znałam na pamięć drogi, mogłam w każdej chwili przywołać w myślach krajobraz miasteczka i pamiętałam co najmniej połowę mieszkańców tej niewielkiej społeczności z imienia i nazwiska. I tego właśnie teraz potrzebowałam.
Tego i jeszcze czegoś innego… a w zasadzie kogoś. Moja dusza tęskniła za nim z taką zawziętością, że prawie nie mogłam oddychać. A pomimo to nie byłam nawet w stanie wymówić jego imienia na głos.
Może właśnie dlatego nie udało mi się napisać do najlepszego przyjaciela, by poinformować go o moim powrocie do domu. Tak strasznie się bałam, że wystarczyłaby tylko jedna wiadomość od niego i przepadłabym całkiem. A na to nie mogłam sobie pozwolić.
Zjechałam ostatnim zjazdem i znalazłam się w centrum Cedar Ridge. Pomiędzy drzewami i budynkami, takimi samymi jak w każdym niewielkim, turystycznym miasteczku, rozciągał się widok na jezioro. Mijałam galerie sztuki, sklepy z pamiątkami, restauracje, nawet niewielki salon urody i spa. Poczułam ulgę, że niewiele się tu zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Potrzebowałam właśnie tej przewidywalności.
Kciukiem potarłam miejsce, w którym do niedawna znajdował się pierścionek. Miałam wrażenie, że moja dłoń była lżejsza od czasu, kiedy to dziesięć dni temu zostawiłam go na kuchennym blacie. Może to dlatego, że diament był niedorzecznie wielki, a może dlatego, że pierścionek był pętającymi mnie łańcuchami, a nie obietnicą miłości na zawsze.
Przejechałam obok ulubionej pizzerii. Na samo wspomnienie niezliczonych momentów, kiedy wraz z Nashem zajmowaliśmy jedną z loży i pożeraliśmy pizzę ze wszystkimi dodatkami (oprócz anchois), a do tego śmialiśmy się do rozpuku, uśmiechnęłam się. Minęłam pomost, z którego wrzuciłam przyjaciela do wody po tym, jak powiedział mi, że moje bujanie się w Cooperze Sullivanie było głupie. I grill-bar Dockside, gdzie wpadaliśmy praktycznie każdego dnia po szkole na milkshaki.
Wspomnienia były piękne, lecz powodowały, że w mojej piersi pojawił się ból, zakorzenił się tam na dobre i przypominał mi o żalu i tęsknocie.
Może powrót był głupią decyzją? Pewnie powinnam była wyjechać w całkiem nowe miejsce, gdzie nie nawiedzałyby mnie myśli o przeszłości – zarówno te dobre, jak i te złe. Ale kiedy sytuacja tak bardzo się skomplikowała i dała mi się we znaki, to Cedar Ridge było jedynym miejscem, w którym chciałam się znaleźć. Nawet jeśli wiązało się to z podróżą daleką na ponad trzy tysiące kilometrów.
Zjechałam z Main Street w drogę prowadzącą do lasu. Z chęcią powitałam to wrażenie skrycia się przed światem, zagwarantowane przez otaczające mnie drzewa. Jakby to był jakiś rodzaj dokładnie otulającego mnie koca.
Zwolniłam i zaczęłam rozglądać się za konkretnym domkiem. Wiedziałam mniej więcej, gdzie się znajduje, ale nie byłam w tej części lasu przecież od ponad dekady. Przy szutrowej drodze wjazdowej na posesję stała skrzynka na listy z wypisanym adresem. Tego miejsca właśnie szukałam.
Nacisnęłam kierunkowskaz i skręciłam w podjazd. Im dalej jechałam krętą, prowizoryczną drogą, tym więcej drzew pojawiało się na poboczach. W końcu ujrzałam domek. Był starszy i odrobinę bardziej zniszczony niż inne, ale na razie musiał mi wystarczyć. Do czasu znalezienia pracy miałam wykorzystywać swoje nikłe oszczędności na opłatę wynajmu.
Zatrzymałam się, wyłączyłam silnik i wysiadłam z auta. Mój SUV stał obok drugiego samochodu zaparkowanego na podjeździe. Założyłam, że ten drugi pojazd należał do Jordana Cohena. Prowadził firmę zajmującą się kompleksową organizacją wakacji: wycieczkami, zwiedzaniem, wynajmem domków. Inne chatki były ładniejsze, stworzone z myślą o gustach tych, którzy oczekiwali czegoś bardziej luksusowego. Kiedy zadzwoniłam z błagalną prośbą o coś na dłuższy wynajem, Cohen powiedział mi, że ma jeden domek, lecz nie zdążył go wyremontować. Nie było innej rady, wzięłam go w ciemno.
– Maddie?
Na dźwięk kobiecego głosu odwróciłam głowę.
Zdążyłam tylko dostrzec zarys sylwetki niewysokiej dziewczyny i rozwiane przez wiatr blond kosmyki, zanim zostałam zakleszczona w mocnym uścisku. Zaciągnęłam się mocno powietrzem i zacisnęłam zęby w reakcji na pojawiający się ból.
– O Boże! To ty jesteś nowym najemcą Jordana? Oczywiście, że nic mi nie powiedział. Burknął jedynie, że mam spotkać się z kobietą i przekazać jej klucze. No cóż, w końcu to on tu jest szefem – paplała Grae, wypuszczając mnie z objęć. – Wróciłaś na dobre?
Zacisnęłam palce na kluczykach i zmusiłam się do uśmiechu.
– Cóż, podpisałam umowę najmu na rok, więc zostaję co najmniej na ten czas.
– Jesteś pewna, że chcesz się tutaj zatrzymać? – Skrzywiła się. – Jordan naprawdę nie powinien wynajmować tego domku. Trzeba tu wiele naprawić i…
– Dam sobie radę. Ostrzegał, że lokum będzie w gorszym stanie, ale w takim późnym momencie sezonu nie znalazłam niczego innego na długi wynajem.
Dziewczyna przygryzła wargę i pokiwała głową.
– Nash nic nie mówił, że wracasz. Oberwie za to.
Oczywiście, że Grae oczekiwałaby usłyszeć od swojego brata, że wracałam do Cedar Ridge. Pomiędzy mną a nią były tylko dwa lata różnicy. Ja, ona i jej najlepsza przyjaciółka, Wren Williams, byłyśmy blisko, a wszystko dlatego, że tak dużo czasu spędzałyśmy w domu Hartleyów.
– Jeszcze nie miałam szansy mu o tym powiedzieć. Zamierzałam wysłać wiadomość, gdy już się ulokuję – skłamałam.
Tak naprawdę coraz rzadziej rozmawiałam z Nashem. Myśl o tym, jak oddaliłam się od osoby, która znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny, niszczyła mnie po trochę, coraz dotkliwiej.
– Nie powiedziałaś mu, że wracasz? – Grae wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia.
– Troszkę się podziało. Powrót do miasteczka był decyzją na ostatnią chwilę.
– Och. – Pokiwała głową i się uśmiechnęła. – Zaje… bardzo się ucieszy, kiedy się dowie!
Drgnęły mi usta. Grae zdecydowała się nie przeklinać od czasu narodzin pierwszego bratanka, syna Lawsona, co czasami wychodziło jej komicznie.
– Dobrze cię widzieć.
Zapiszczała, a potem zatańczyła z radości.
– Tak się cieszę, że wróciłaś. Wren też się ucieszy. Musimy umówić się na wieczór dla dziewczyn, i to jak najprędzej!
– Podoba mi się ten pomysł. Dajcie mi tylko kilka dni na rozpakowanie.
Grae wyciągnęła przed siebie dłoń, w której trzymała klucze.
– Proszę. Może chcesz, żebym została i pomogła ci sprzątać? – Zmarszczyła nos. – Przyda się tam zrobić porządek.
– Dam sobie radę – zapewniłam i się zaśmiałam.
– A co ze środkami do czyszczenia i zakupami?
– Zatrzymałam się po drodze w sklepie i kupiłam wszystkie najważniejsze rzeczy, by starczyło mi na kilka dni. Ale dzięki za propozycję pomocy.
– Jakby co, nie zmieniłam numeru, wciąż mam ten sam. Napisz, jeśli czegoś będziesz potrzebować. Musisz wpaść na rodzinną kolację w niedzielę.
Poczułam, jak pęka mi serce. Na ilu kolacjach rodzinnych u Hartleyów byłam? Bardzo wielu, nie dałoby się tego zliczyć.
– Jeśli do tego czasu uporam się ze swoimi sprawami, to chętnie.
Grae przyglądała mi się uważnie, jakby próbowała dojrzeć gdzieś głęboko wszystkie moje sekrety. Po chwili jednak potrząsnęła głową i powiedziała:
– Dobrze, że wróciłaś, Maddie. Tęskniliśmy za tobą.
Serce mi się ścisnęło.
– Ja za wami również.
– Nie będę ci już przeszkadzać, ale pamiętaj: pisz.
– Dobrze.
Grae wsiadła do swojego SUV-a i ruszyła podjazdem, dzięki czemu ja w końcu odetchnęłam pełną piersią – po raz pierwszy od momentu, gdy usłyszałam głos dziewczyny. Próbowałam pozbyć się napięcia, ale miałam wrażenie, że moje mięśnie tak się do niego przyzwyczaiły, że nie chciały odpuścić. Wciąż miałam poczucie, że wszystko we mnie było gotowe na przyjęcie ataku i obronę.
Wzięłam kolejny głęboki, uspokajający wdech i ruszyłam do drzwi. Gdy stanęłam na schodkach, te skrzypnęły, a barierka wyglądała, jakby miała się rozpaść, gdybym tylko się o nią oparła. Otworzyłam drzwi z moskitierą, przez co zawiasy zapiszczały tak głośno, że gdyby w okolicy były psy, zaraz zareagowałby na to wyciem. W pamięci dodałam do listy zakupów WD-40. Może Jordan dałby mi jakąś zniżkę na czynsz, gdybym naprawiła kilka rzeczy sama?
Przestąpiłam próg i kichnęłam, bo wszystko w środku pokryte było grubą warstwą kurzu. Nie chciałam nawet myśleć, co jeszcze się pod nią kryło. Byłam pewna, że i kurz, i brud utworzyły twardą skorupę. Ale mimo wszystko to miejsce i tak było cudowne.
Z zasady takie domki miały malutkie pokoiki, do których docierało niewiele słońca. Ale osoba, która zaprojektowała ten konkretny budynek, zrobiła to inaczej, na przekór najczęstszym rozwiązaniom. Promienie słońca wdzierały się do środka przez wielkie okna, a cała przestrzeń mieszkalna była otwarta i przestronna. Kuchnia, choć stara, okazała się całkiem spora, a pośrodku znalazło się miejsce na dużą wyspę. W jadalni stał szeroki, staromodny, piknikowy stół i ławka. W salonie moją uwagę przyciągał potężny kominek, lecz nigdzie nie dostrzegłam kanapy. Jordan mówił mi, że w domku brakowało mebli, więc nie mogłam się dziwić. Wiedziałam, że właściciel wstawił łóżko do głównej sypialni, ale resztę miałam zdobyć sama.
Na szczęście w miasteczku znajdował się sklep z rzeczami z drugiej ręki, który wspierał zyskiem jedną z organizacji charytatywnych. Pewnie można było znaleźć tam jakąś tanią kanapę. I tyle by mi wystarczyło: stół, łóżko i kanapa.
Przeszłam się po domku i pospiesznie sprawdziłam cztery sypialnie oraz trzy łazienki. Wszystkie pomieszczenia były przestronne. W pokojach znajdowały się duże okna, podobne do tych w salonie. Wystarczyło tylko porządnie posprzątać, a domek mógł stać się prawdziwym domem.
Podekscytowałam się na myśl, że mogłam zrobić z tym miejscem, co tylko chciałam. Żadnego uginania się pod czyjeś dyktando lub zamartwiania, czy zmiany nie zdenerwują właściciela. W tym miejscu mogłam poczuć się jak u siebie…
Uśmiechnęłam się szeroko, a potem ruszyłam do auta po torby z zakupionymi środkami do czyszczenia różnych zabrudzeń i powierzchni. Dźwiganie nawet niewielkiego ciężaru wywoływało ból żeber, ale zignorowałam go. Przed wzięciem się do pracy miałam zamiar zażyć paracetamol i ibuprofen, żeby poczuć się lepiej.
Najpierw otworzyłam wszystkie okna i drzwi, by świeży zapach sosen wdarł się do środka i zdominował okropny odór stęchlizny. Potem rzuciłam się w wir sprzątania. Zatraciłam się w odkurzaniu i co kilka minut kichałam przez unoszący się kurz, ale to mnie nie zatrzymało. Sprzątanie miejsca, które miało stać się moim domem, było pewnego rodzaju medytacją. Uspokajało mnie. Przynosiło spokój ducha.
Tak bardzo pochłonęła mnie walka z brudem, że nawet nie usłyszałam, jak ktoś wszedł do środka. Ocknęłam się dopiero w momencie, gdy znany mi niski głos poniósł się echem pośród ścian. Nie słyszałam go od bardzo dawna, a teraz na jego dźwięk zabolała mnie dusza.
– Cześć, Mads.
Prawie pękłam.
W ostatnim czasie przeszłam naprawdę wiele. Adam rzucił mną o ścianę i kopnął mnie w żebra. Obolała, ledwo doczołgałam się do sypialni i się w niej ukryłam. Zniosłam to, gdy zostawił mnie ze słowami „Przemyśl sobie, do czego mnie to zmusiło”. Przeżyłam spakowanie wszystkiego, co udało mi się pomieścić w aucie, choć sprawiało mi to taki ból, że myślałam, że zemdleję. Zacisnęłam zęby i pokonałam wiele kilometrów w podróży po Stanach, sama, przerażona.
Ale dźwięk głosu Nasha? Właśnie to niemal mnie złamało.
Ponieważ kochałam Nasha Hartleya, od kiedy tylko pamiętałam. Cedar Ridge to było miejsce jak wiele innych, ale Nash… to on na zawsze miał pozostać dla mnie uosobieniem domu.
Nash
Boże, ale była piękna. Nawet cała w kurzu, nawet ze swoimi czarnymi włosami związanymi w kok na czubku głowy. Poczułem, jak zaciska mi się żołądek. Tęskniłem za Maddie, i to bardzo – tak jakbym żył niepełny, brakowało mi nieodłącznej części mnie, bez której coś ze mną było nie tak.
Niemal zakrztusiłem się kawą, gdy Grae zadzwoniła do mnie z wieścią o powrocie Maddie. Nie uwierzyłem jej. W życiu nie podejrzewałbym, że moja przyjaciółka zdecydowała się na przeprowadzkę na drugi koniec kraju, do naszego rodzinnego miasta, i to bez żadnej informacji czy jednej wiadomości.
Gdzieś głęboko we mnie rozpaliła się złość. Co się z nami stało? Dzieliliśmy się ze sobą prawie wszystkim, a jednak gdzieś po drodze nasza relacja uległa zmianie. Niedługo po tym, jak Maddie wyprowadziła się do Atlanty, do tego dupka.
Dzwoniła coraz rzadziej, a kiedy w końcu udało mi się z nią skontaktować, szybko kończyła rozmowę, bo jej narzeczony pojawiał się w pobliżu. Ale nawet podczas tych krótkich pogawędek dostawałem coś od mojej dawnej przyjaciółki. Tej, która śmiała się do rozpuku, jak to tylko ona potrafiła. Tej, która dawała mi popalić, gdy sobie na to zasłużyłem, a jednocześnie wciąż mnie wspierała. Nie mogłem znieść tego, że ukrywała się przede mną.
Właściwie nie było się czemu dziwić – Maddie naprawdę wyszkoliła się w ukrywaniu tajemnic. Musiałem wydobywać z niej prawdę niczym wprawny śledczy CIA. Prawie zawsze mi się udawało. Prawie.
Z zasady nie dzieliła się z nikim swoimi problemami, ponieważ myślała, że to, co przeżywa, może być tylko dla kogoś kłopotem i ciężarem. Nie potrafiła uwierzyć, że byłem gotowy unieść wszystko: zarówno jej radości, jak i smutki.
Maddie odrzuciła z twarzy kilka kosmyków, które wyzwoliły się z koka na czubku głowy. Od zawsze uwielbiałem te jej kruczoczarne włosy. Były ciemne, ale w promieniach słońca ukazywały niebieskawą poświatę, która tylko podkreślała jej przeszywająco niebieskie oczy, zaglądające wprost w moją duszę.
– Nash… – wychrypiała.
Nie odezwałem się ani słowem. Czułem, jak całe moje ciało się temu sprzeciwia. Jak osoba, na której zależało mi najbardziej na świecie, mogła do mnie nie zadzwonić?
Dziewczyna poruszyła się nerwowo i splotła palce. To był znak, że ogarniała ją panika.
Na tę oznakę zdenerwowania od razu wyrwałem się z transu. Nigdy nie byłbym w stanie znieść jej skrępowania. Pokonałem w kilku krokach odległość pomiędzy nami, a potem jednym wprawnym ruchem złapałem Maddie w ramiona.
Na początku spięła się w sobie, znieruchomiała, przez co prawie ją wypuściłem, ale za chwilę już się rozluźniła i oddała mi uścisk. Ile razy trzymałem ją tak w ramionach? Setki? Tysiące?
Okazywaliśmy sobie czułość w taki sposób już w podstawówce. Trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy. Ludzie dookoła uważali to za dziwne, ale to byliśmy my, po prostu. Z czasem, dorastając, przestaliśmy trzymać się za ręce, ale nigdy nie przestaliśmy się tulić.
Maddie była najlepsza w tuleniu. Miałem wrażenie, że tym gestem była w stanie przekazać wszystko. Potrafiła robić to z siłą i zaciekłością, które zawsze mnie dziwiły.
– Tęskniłem – wyszeptałem w jej włosy, na co delikatnie zadrżała.
– Ja też tęskniłam. – Słyszałem po głosie, że coś było nie tak. Jakby próbowała powstrzymać falę emocji, która groziła, że zaraz przebije się na powierzchnię.
Lekko poluzowałem uścisk, by móc się odsunąć, choć to była ostatnia rzecz, jaką chciałem w tej chwili zrobić. Przyjrzałem się twarzy Maddie. Od zawsze miała bladą cerę, ale teraz jej skóra miała nienaturalnie jasny odcień. Zauważyłem też wyraźne cienie pod oczami.
Żołądek zacisnął mi się w supeł – taki, który ma zbyt wiele splątań, a rozplątać mogłoby go jedynie zapewnienie, że wszystko jest w porządku z tą dziewczyną.
– Co się stało?
To powinna być moja pierwsza myśl i pierwsze pytanie, a jednak wyprzedziły je ta zgorzkniała złość i pretensje, że nie wiedziałem o powrocie Maddie. Powinienem był się domyślić, że nie przeprowadzałaby się na drugi koniec kraju bez słowa, gdyby nie miała poważnego powodu. Do tego nie widziałem tu ani śladu jej narzeczonego dupka.
– Nic, ja…
Spojrzałem na nią spod półprzymkniętych powiek.
– Nie ściemniaj mi tu. Pamiętasz, my tak nie robimy, prawda?
Oczy dziewczyny zalśniły. Te jej bezkresne głębie w kolorze oceanu wypełniły się bólem. Zrobiłbym wszystko, by się go pozbyć.
– Spieprzyłam sprawę – wyszeptała i odwróciła wzrok w kierunku okna.
Odgarnąłem włosy z jej twarzy.
– W takim razie to naprawimy.
– Już to zrobiłam… Naprawiłam to.
– Będę potrzebował trochę więcej informacji, Mads.
Jej usta drgnęły. Coś w tej rekcji spowodowało, że złagodniałem.
– Miałeś rację co do Adama.
Uniosłem brew pytająco.
– To dupek.
Natychmiast powiodłem spojrzeniem na lewą dłoń dziewczyny – na palcu serdecznym brakowało pierścionka. Ogarnęła mnie nieopisana ulga, za co od razu zganiłem siebie w myślach. Musiałem wyprzeć radość z tego faktu, co nie powinno być trudne, bo przecież przy Maddie nieprzerwanie wypierałem wiele uczuć.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
– Te pieprzone mokasyny już dawno powinny być dla ciebie ostrzeżeniem. Z frędzlami? Naprawdę?
Zaśmiała się głośno.
– Mogłam cię posłuchać.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
– Wypomnę ci to, kiedy następnym razem będziesz się ze mną o coś kłócić.
– Oczywiście, że mi to wypomnisz. – Maddie przewróciła oczami.
Znów ją przytuliłem i wziąłem głęboki wdech. Poczułem jej zapach – wanilia z nutą brzoskwini. Dzięki niemu ogarnął mnie jakiś rodzaj spokoju, którego nie zaznałem od ponad dwóch lat.
– Wszystko dobrze? – zapytałem łagodnie.
Poczułem niewielkie spięcie mięśni dziewczyny, a po chwili to, jak delikatnie pokiwała głową.
– Teraz dobrze.
Zaparkowałem na wolnym miejscu na początku niemal po brzegi wypełnionego samochodami szlaku. Takie zatłoczenie oznaczało tylko jedno: spóźniłem się i miałem nieźle za to oberwać.
Nie mogłem zasnąć w nocy i kręciłem się z boku na bok, wciąż wspominając spotkanie z Maddie, jej cienie pod oczami oraz to, jak ignorowała moje pytania, gdy próbowałem się dowiedzieć, co takiego się wydarzyło, że postanowiła wrócić. I taka właśnie była moja przyjaciółka: nie potrafiła kłamać, ale za to z niewiarygodną precyzją omijała niewygodne tematy.
Nie miałem innego wyjścia, jak po prostu dać jej trochę czasu. Dziewczyna zawsze działała wedle swojego wewnętrznego i niewidzialnego zegara. Jedyne, co mogłem, to być przy niej do czasu, aż będzie gotowa się przede mną otworzyć. Dlatego właśnie zostałem z nią, pomogłem jej wypakować rzeczy z auta i dokończyć sprzątanie tego zapuszczonego domku.
Zanudzałem ją historiami i plotkami o tym, co pod jej nieobecność wydarzyło się w miasteczku. Opowiadałem o życiu mojego rodzeństwa. Unikałem jednak trudniejszych tematów, a wszystko z powodu tych cholernych cieni pod oczami.
Zazgrzytałem zębami, myśląc o powodach problemów Maddie. Ten dupek pewnie ją zdradził. Wyglądał mi na takiego właśnie typa.
Wyłączyłem silnik, wysiadłem z auta i udałem się w kierunku mojej rodziny. Z ekipą ratowniczą łączyła mnie dziwna więź, coś na zasadzie miłości i nienawiści w jednym. Uwielbiałem pomagać im w potrzebie, a jednocześnie spędzać czas na świeżym powietrzu i obcować z naturą. Motywowało mnie poczucie celowości, które pojawiało się, gdy wybierałem się na akcje z rodziną, a jednak odczuwałem także dozę nienawiści do tego ugrupowania, zasad i regulacji. Wkurzało mnie to, z jaką łatwością przychodziło innym porównywanie mnie do mojego rodzeństwa. Grae, malutki wulkan energii, która pokonała tak wiele, by znaleźć się tu z nami. Holt, marnotrawny syn, który powrócił i wywołał tym radość wszystkich, teraz został szefem ekipy ratowniczej. Roan, cichy stoik, który potrafił jak nikt inny śledzić i tropić. Lawson, opiekuńczy duży brat, przyjmujący na swoje barki dobro każdego zarówno i tu, jak i w wydziale policji, gdzie pełnił funkcję komendanta.
Na twarzy taty pogłębiły się zmarszczki, gdy uniósł brew na mój widok.
– Wszystko w porządku?
Skrzywiłem się, ale od razu próbowałem pozbyć się tej skwaszonej miny. Tata powracał do obowiązków i życia po przebytym zawale i złamaniu nogi. Nie potrzebował jeszcze przejmować się mną.
– Zaspałem, nie słyszałem budzika.
Na zazwyczaj pogodnym obliczu Grae odznaczyło się zaniepokojenie. Siostra nie odezwała się jednak ani słowem. Wiedziała, jakie to uczucie stać się powodem zmartwień wszystkich dookoła.
Lawson poklepał mnie po plecach.
– Myślałem, że będziesz w lepszym humorze z racji powrotu Maddie.
– Jest nie w sosie, bo nie powiedziała mu w ogóle o swoim przyjeździe – wytłumaczył Holt.
Spojrzałem na niego z wściekłością.
– Nieprawda. Zachowujesz się jak dzieciak, wiesz? Nie jesteś pięciolatkiem, żebyś tak wszystko rozpowiadał.
Mężczyzna zaśmiał się i zupełnie nie przejął moją złością.
– Widzieliśmy cię wczoraj z Wren. Byłeś bardzo nie w humorze.
– Byłem zdziwiony i tyle. – Walczyłem sam ze sobą, żeby nie dać się podpuścić. Nienawidziłem skupiać na sobie uwagi.
Grae spojrzała na mnie ze zrozumieniem i zapytała:
– Nie zdążyłam porozmawiać o tym z Maddie, ale może ty wiesz, czy Adam sprowadził się wraz z nią?
Na samo wspomnienie tego dupka cały się spiąłem.
– Nie, nie sprowadził.
Lawson zagwizdał cicho, a Holt wyszczerzył się w uśmiechu. Roan za to uniósł brwi i to była jedyna reakcja, którą zaszczycił mnie mój z zasady cichy brat.
– Więc już po zaręczynach? Zerwane? Maddie jest singielką? – drążyła Grae, widocznie zadowolona z takiego obrotu spraw u swojej przyjaciółki.
– Nawet nie zaczynaj, G – ostrzegłem ją, bo pamiętałem, że zabawiała się w moją i Maddie swatkę już od czasów gimnazjum.
– Ej, Nash, przecież jesteście dla siebie stworzeni. Tak naprawdę nikt inny nie rozumie was tak jak wy siebie nawzajem. Tylko ona potrafi odwieść cię od twoich szalonych pomysłów. Lubicie nawet ten sam rodzaj okropnej pizzy.
– Moja pizza nie jest okropna – sprostowałem od razu.
– Ze wszystkimi dodatkami? – Udała, że bierze ją na wymioty.
– Nie ze wszystkimi, bez anchois.
– Jeden pies. – Grae westchnęła. – Jesteście dla siebie stworzeni. Zrób w końcu ten pierwszy krok! Jeśli się nie pospieszysz, to ktoś inny zgarnie ci tę dziewczynę sprzed nosa. Naprawdę jest cudowna.
Na samą myśl, że Maddie mogłaby się znowu wyprowadzić, poczułem złość i smutek, ale szybko to w sobie stłumiłem.
– To nie tak, jak myślicie. Do licha, nie widziałem jej przecież od dwóch lat.
A jednak od razu powróciliśmy do tej przyjaźni, do tego, czego nigdy w życiu nie doświadczyłem z nikim innym.
– Przecież wiem, że to nieprawda. Nieważne, ile czasu upłynęło, coś od zawsze było w powietrzu. Widziałam już nieraz, jak na siebie patrzyliście…
– Skończ już, G – zabrzmiałem bardziej szorstko, niż zamierzałem, przez co siostra od razu się odsunęła.
– Dobrze, wszyscy weźmy głęboki wdech – zaproponował tata, unosząc dłoń. – Holt, chcesz rozpocząć?
Brat spojrzał na mnie z troską i pokiwał głową.
– W tym roku mamy dwudziestu czterech chętnych do wstąpienia w szeregi ekipy ratowniczej. Wszyscy odbyli treningi na orientację i zajęcia w terenie. Teraz czas sprawdzić ich wiedzę w praktyce. Nash, chcesz pokierować dzisiejszymi ćwiczeniami?
Uniosłem brwi w zdziwieniu. Moja rodzina raczej nie zwracała się do mnie, kiedy mowa była o kierowaniu czymkolwiek. Jeśli chodziło o żarty, to jasne. Tak samo przekąski. Zdecydowanie mogli mi to zlecać. Ale dowodzenie kwalifikacją na ratowników? Nigdy w życiu.
– Jasne – odparłem, choć nie byłem pewien, czy udało mi się ukryć zaskoczenie. – Chcesz wtajemniczyć nas w to, z jakimi kandydatami mamy do czynienia?
Na spotkaniach z zajęć teoretycznych byłem obecny, jednak na ćwiczeniach w terenie nie mogłem się pojawić, ponieważ odbywałem wtedy służbę policyjną. Ten tydzień zajęć i treningu tak naprawdę dawał nam możliwość oszacowania, kto stanie na wysokości zadania, a kto nie.
Holt przytaknął.
– Wielu da sobie radę, bez dwóch zdań. – Wskazał ruchem głowy na naszego przyjaciela z dzieciństwa, stojącego po drugiej stronie parkingu wraz z pozostałymi kandydatami. – Mamy tu Chrisa, który odnawia uprawienia po tym, jak nie dopilnował tego w terminie. Nie sądzę, żebyśmy napotkali na jakiekolwiek problemy w jego sprawie. Poza tym uważam, że dobrze mu zrobi skupienie się na czymś pozytywnym.
I chociaż Holt nie wypowiedział tego na głos, wiadomo było, o co chodzi. Chris potrzebował się na czymś skupić z racji ostatnich wydarzeń. Jego najlepszy przyjaciel okazał się psychopatą, który wziął sobie w zeszłym miesiącu na cel Holta i jego dziewczynę.
Lawson pokiwał głową i dodał:
– Zgadzam się. Byłby cennym nabytkiem dla ekipy.
Holt zanotował coś w dokumentach.
– Niektórzy z pozostałych to mieszkańcy naszego miasteczka, mają już podstawową wiedzę oraz wytrzymałość. Kim nieźle mnie zadziwiła. Zawsze uważałem ją za domatorkę, taka mi się wydawała, ale świetnie poradziła sobie z treningiem.
Grae przewróciła oczami.
– To, że ktoś nosi makijaż i lubi mieć nienaganną fryzurę, nie oznacza, że nie radzi sobie w górach.
– Będę o tym pamiętał. – Holt zmierzwił włosy siostrze.
Dziewczyna próbowała go od siebie odepchnąć i podjęła też próbę wygładzenia rozczochranych blond loków.
– A co z pozostałymi? Mamy przyjrzeć się komuś dokładnie? – dopytał Roan.
– Na pewno będą to Dan McConnell i Kevin Sellers.
Zajęczeliśmy z Lawsonem w tym samym momencie, przez co Holt spojrzał na nas zdziwiony.
– Ja też nie za bardzo ich lubiłem w dzieciństwie. Są teraz jeszcze gorsi?
– Wsadzaliśmy ich do aresztu tyle razy, że straciłem rachubę – wytłumaczył Lawson.
– Ale nic takiego się nie pojawiło, kiedy ich sprawdzałem…
– To zawsze są drobne przewinienia. W większości naruszanie porządku w stanie nietrzeźwym, czasami jakieś rozróby w barze. Ale najbardziej absurdalny z tego wszystkiego jest fakt, iż Dan co kilka lat stara się o przyjęcie do wydziału policyjnego Cedar Ridge.
Przebiegłem dłonią po szczęce i dodałem:
– Kevin po prostu ślepo naśladuje to, co robi Dan. Ale to właśnie ten drugi sieje zamęt.
Obaj kandydaci do ekipy byli uzależnieni od adrenaliny i pewnie uważali, że udział w akcjach będzie świetnym sposobem na zaspokojenie głodu przygody i wyzwania. W rzeczywistości pracy ratowniczej bardzo daleko było do tego stanu. Była wszystkim, ale na pewno nie tym.
Widziałem, jak usta Holta drgnęły.
– Kto jak kto, ale ty dobrze wiesz, czego potrzebują, no nie?
– Hej, zabawa to coś innego niż sianie zamętu! – spierałem się.
Tata potrząsnął głową na boki i się wtrącił:
– Możesz mówić, co chcesz, ale mój jeep został skasowany. Pamiętasz, jak na pierwszym roku studiów wraz ze swoimi znajomymi zdecydowałeś się wypróbować błotny wakeboarding na naszej posesji?
– Odpracowałem koszty naprawy – przypomniałem lekko speszony.
Usta Grae drgnęły.
– Założę się, że to wszystko to był pomysł Cadena.
I chociaż z wielką chęcią wystawiłbym przyjaciela i zrzucił na niego całą winę za to zajście, nie mogłem tego zrobić.
– Był to nasz wspólny projekt.
– Mieliście szczęście, że nikt z was nie zginął – powiedział poważnie tata. – Zauważyłem, że nie było wtedy z wami Maddie.
– Nigdy by się na to nie zgodziła. – Zacisnąłem usta, by powstrzymać śmiech. – Jeśli mnie pamięć nie myli, tego dnia pracowała.
– Hej! – krzyknął Dan z drugiej strony szlaku. – Ruszamy czy co?
– Nie ma mowy, żeby ten dupek wylądował w ekipie – burknął pod nosem Lawson, a Roan mruknął w zgodzie.
Posłałem kandydatowi mój najbardziej czarujący uśmieszek.
– Pierwsze ćwiczenie to ćwiczenie cierpliwości. W ratownictwie normą jest spieszenie się, ale też oczekiwanie – pouczyłem go.
I to była prawda. Czasami trzeba było w pośpiechu zebrać sprzęt i dotrzeć do punktu, z którego rozpoczynaliśmy poszukiwania, a potem przychodziło czekanie na resztę drużyny. Czasami trzeba było przeczekać złą pogodę lub wstrzymać się do czasu instrukcji działania od kogoś, kto przewodził poszukiwaniom.
– Nie będę przyjmował rozkazów od ciebie, Hartley – odparł szyderczo Dan.
– A właśnie, że będziesz – wtrącił ostro Holt. – Nash zajmie się dzisiejszymi ćwiczeniami w terenie.
Koleś szybko zamknął usta, a ja na ten widok prawie wybuchnąłem śmiechem. Biedaczek szybko pozbył się swojej cwaniackiej postawy.
– Myślałem, że to ty dowodzisz w takich sprawach – odezwał się już łagodniejszym tonem.
– Dowodzę, ale deleguję też innych ratowników do różnych obowiązków.
– No i oczywiście zlecasz takie rzeczy swojemu bratu. Ależ to typowe – wciął się Kevin, poruszając się niecierpliwie przy boku Dana.
– Tak, całe moje rodzeństwo oraz tata są wolontariuszami w ekipie ratowniczej, lecz nie są traktowani lepiej od innych.
– Dostają się nam najgorsze i najnudniejsze zadania – bąknąłem.
– Lubię, kiedy musisz odgrywać rannego turystę na szlaku. – Grae zachichotała. – Tym razem mogłabym cię zdzielić, wtedy mielibyśmy pewność, że masz autentyczne obrażenia.
Złapałem siostrę, przytrzymałem ręką przy moim boku, po czym zmierzwiłem jej włosy knykciami. Wrzasnęła i wykręcała się, próbując mnie uszczypnąć.
– Ostrożnie – warknął do mnie tata.
Oboje zastygliśmy w bezruchu. Grae wyrwała się z mojego uścisku i posłała mężczyźnie miażdżące spojrzenie.
– Mam cukrzycę, tato, a nie wrodzoną łamliwość kości. Nic mi się nie stanie – warknęła i od razu ruszyła do grupki mieszkańców stojących nieopodal.
Skrzywiłem się na widok taty przyglądającego się ze smutkiem temu, jak jego jedyna córeczka oddala się zdenerwowana. Wszyscy mieliśmy problem z tym, że od czasu do czasu niepotrzebnie wściubialiśmy nosy w nie swoje sprawy. Trudno było tego nie robić, skoro już raz prawie straciliśmy Grae. Nie mogliśmy nic poradzić na nasze obawy.
– Dobrze! – zawołałem do grupki. – Kto chce odegrać nam ofiarę? Wymyślamy obrażenia. Odcięta ręka? Straszna biegunka?
Kilka osób się zaśmiało, za to Dan i Kevin tylko łypnęli na mnie gniewnie.
Lawson potrząsnął głową z dezaprobatą i zrobił krok w przód.
– Tym razem to ja będę ofiarą, ale te problemy żołądkowe to zostaw dla siebie.
Uśmiechnąłem się i poklepałem brata po ramieniu.
– No dobra, zaczynamy przedstawienie, ludziska.
Nie chodziło o to, by szybko zakończyć ćwiczenia tak po prostu. Odezwała się we mnie potrzeba, by natychmiast wrócić do Maddie, sprawdzić, jak się ma, i być obok niej. Żyłem bez tej dziewczyny przez tak długi czas, że teraz nie miałem zamiaru tracić ani jednej sekundy więcej.
Maddie
Wyszłam z Dockside prosto na ulicę i pozwoliłam utulić się delikatnym promieniom słońca. Powietrze wciąż jeszcze było odrobinę rześkie, ale tak właśnie wyglądała wiosna w górach. Dopiero w lipcu miały do nas zawitać upały.
Zaciągnęłam się mocno powietrzem. Pozwoliłam sobie poczuć ten zapach sosen i jeziora, który łagodził wszystkie najgorsze frustracje. Odwiedziłam tego popołudnia parę miejsc i w żadnym nie szukali pracowników. Ani Dockside, ani Wildfire, ani żadna z galerii sztuki czy sklepików z pamiątkami. Wszyscy zatrudnili już pełen personel kilka tygodni temu, z wyprzedzeniem przygotowali się na sezon turystyczny.
Poczułam, jak kąsa mnie niepokój, próbuje się do mnie dostać, kiedy w myślach obliczałam, na jak długo wystarczy mi oszczędności. Nie za długo. Od zawsze postępowałam odpowiedzialnie w kwestiach finansowych. To z racji tego, co robili moi rodzice i jak przetrwaniali swoje pieniądze zaraz po tym, gdy tylko je dostali. Oszczędzałam od chwili, kiedy zaczęłam swoją pierwszą pracę po szkole, a potem dalej, kiedy zatrudniłam się na pełen etat w Dockside, gdzie byłam menadżerką i zajmowałam się księgowością. W wolnym czasie robiłam parę innych rzeczy, jak na przykład trenowanie psów.
Oszczędności zmniejszyły się po mojej przeprowadzce do Atlanty. Chciałam znaleźć pracę, ale Adam wolał, żebym była wolna i mogła z nim podróżować. Miał organizację non profit, co oznaczało, że bez przerwy wskakiwał z jednego samolotu w kolejny i uczęszczał na różnego rodzaju zbiórki organizowane w całym kraju. Mimo wszystko próbowałam rozwijać swoją pasję trenowania psów, gdy choć na chwilę zatrzymaliśmy się w domu, ale narzeczony wynajdywał miliony powodów, twierdząc, że to zły pomysł. Chciał, żebym skupiła się na rzeczach, które pomogłyby nam w budowaniu naszej przyszłości. Dla niego psy nieładnie pachniały.
Prychnęłam. Nash miał rację. Adam to dupek po całości.
– Maddie!
Uniosłam głowę na dźwięk znajomego głosu po drugiej stronie ulicy. Uśmiechnęłam się, gdy dostrzegłam Wren. Spojrzałam najpierw w jedną, potem w drugą stronę, żeby później przebiec przez drogę.
Dziewczyna przytuliła mnie mocno. Na szczęście objęła mnie w ramionach, a nie w talii.
– Tak się cieszę, że wróciłaś!
– Ja również. – Uścisnęłam ją jeszcze raz, a potem wypuściłam z objęć. – Jak się masz?
– Naprawdę dobrze. – Uśmiechnęła się szeroko. – Nadal pracuję jako dyspozytorka medyczna na komisariacie. Wraz z Holtem mamy zamiar wybudować dom na działce przy jeziorze.
Brwi poszybowały mi w górę w zdziwieniu.
– Z Holtem?
Kiedy wyjeżdżałam z Cedar Ridge, brat Nasha nie mieszkał tu od prawie siedmiu lat. Zostawił Wren w całkowitej rozsypce. Nash nic o nim nie wspomniał w czasie, który spędził ze mną przy sprzątaniu. Cóż, specjalnie omijał te trudniejsze tematy i mówił o rzeczach lżejszych.
Wren posłała mi zawstydzony uśmiech, który niósł w sobie też czystą radość.
– Wrócił. Zrobił, co mógł, żeby wszystko naprawić.
Emocje wzięły nade mną górę i ścisnęły mnie za gardło. Pamiętałam Wren po strzelaninie i wyjeździe Holta – w moim odczuciu była wrakiem człowieka. To, czego teraz się dowiedziałam, rozpaliło we mnie nadzieję, że skoro ta skrzywdzona przez los dziewczyna mogła poskładać swoje życie do kupy i odnaleźć szczęście, ja też mogłam.
– Tak się cieszę twoim szczęściem.
– Dziękuję – wyszeptała ochryple. – A co u ciebie?
Mój uśmiech przygasł. Już chyba z tuzin osób pytało mnie, czy mój narzeczony sprowadził się ze mną do Cedar Ridge. Zdecydowałam się odpowiadać prostym „Cóż, nie wyszło nam”, licząc, że plotki na ten temat zaczną się rozprzestrzeniać w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Jeśli tak by się stało, wystarczyłoby tylko jakoś znieść poklepywania po plecach i współczucie przez mniej więcej tydzień, a po wszystkim pewnie udałoby mi się wrócić do normalności.
Wren nie była jednak jakąś tam obcą mi osobą o dobrych intencjach. Była przyjaciółką, i to bliską. Zacisnęłam palce, próbując odnaleźć odpowiednie słowa. Takie, które nie byłyby żadnymi kłamstewkami, ubieraniem rzeczywistości w piękne słowa, a jednocześnie nie zdradziłyby całej prawdy.
– Adam nie był takim dobrym kolesiem, za jakiego go uważałam.
Na początku świetnie odgrywał tę rolę. Zwiódł mnie swoim krzywym uśmiechem i tym, z jaką pasją wydawał się angażować w swoją pracę polegającą na dostarczaniu czystej wody pitnej społecznościom na całym świecie. Kiedy się spotkaliśmy, zaimponował mi tym, że nie bał się podejmować ryzyka, dawał z siebie wszystko już od chwili, kiedy tylko przestąpił próg Dockside w trackie swojej wizyty w Cedar Ridge. Wciąż mogłam usłyszeć ten autoironiczny śmiech, kiedy opowiadał mi, jak prawie złamał sobie kark w trakcie wędrówki po lokalnych szlakach. „Chyba nie nadaję się do spędzania czasu na łonie natury”.
Adam powracał do grill-baru każdego dnia swojego pobytu, w końcu zaprosił mnie na randkę w przedostatni dzień przed wyjazdem. Uważałam za czarujące to, że wydawał się zawstydzony. Wtedy nie wiedziałam, że to część jego planu. Po powrocie do siebie nawijał mi makaron na uszy, śląc długie e-maile, nakreślając przyszłość, której częścią mogłabym się stać. Udawał wielką troskliwość i okazywał mi ją, niezależnie od tego, jak był zajęty.
Jego blask tak mnie oślepił, że nie byłam w stanie dostrzec kryjącej się za tym człowiekiem ciemności. Tego, że praca nakręcała jedynie jego narcystyczną osobowość. Tego, że nie mógł znieść jakiejkolwiek niezgody nawet w najbardziej błahych sprawach, jak na przykład to, jakie dodatki wybrać na pizzę. Nie zauważyłam tego, jak powoli i metodycznie odcinał mnie od wszystkich, którzy byli częścią mojego życia.
Wren ścisnęła mnie za ramię.
– Tak mi przykro, Maddie.
Potrząsnęłam lekko głową na boki, próbując pozbyć się najgorszych wspomnień.
– W porządku. Teraz jestem w domu. To doświadczenie wiele mnie nauczyło.
Dostałam nauczkę, ale wnioski powinnam wyciągnąć już po tym, jak ktoś po raz pierwszy wyładował na mnie swoją złość.
– Nic nie pomaga tak, jak powrót do domu, kiedy nie czujesz się sobą.
– Masz rację. A jednak nie do końca chyba wszystko dobrze przemyślałam. Po prostu spakowałam rzeczy i wyjechałam.
Wren zmarszczyła brwi w niezrozumieniu.
– Co masz na myśli?
Uniosłam cały plik wydrukowanych CV.
– Wygląda na to, że nikt nie szuka teraz pracowników. Przegapiłam okienko, w którym zatrudniani byli ludzie na sezon turystyczny.
– A jakiej pracy szukasz?
– Szczerze mówiąc, przyjmę każdą, która godziwie zapłaci. Będę chodzić nawet przebrana za kurczaka, jeśli będzie trzeba.
Dziewczyna się zaśmiała, bo na pewno pamiętała, jak niegdyś jedna z lokalnych restauracji wypróbowywała nowy rodzaj marketingu. Pomysł promocji lokalu polegał na tym, że pracownik przebierał się w kostium kurczaka i tańczył wyuczony taniec, zapraszając gości do knajpy.