Uciekła mi przepióreczka - Stefan Żeromski - ebook

Uciekła mi przepióreczka ebook

Stefan Żeromski

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Komedia „Uciekła mi przepióreczka...” Stefana Żeromskiego powstała w 1924 r., a po raz pierwszy wystawiono ją w Teatrze Narodowym w Warszawie w 1925 r.

Utwór opowiada historię Edwarda Przełęckiego. Ów naukowiec i działacz społeczny stara się powołać do życia uniwersytet ludowy w Porębianach. Tymczasem w Edwardzie zakochuje się jedna z zaproszonych do współpracy nauczycielek, Dorota Smugoniowa. Edward również darzy Dorotę uczuciem. Mimo tego świadomie wywołuje skandal, by skompromitować się w jej oczach. Robi to, aby ratować małżeństwo Smugoniów oraz ideę uniwersytetu ludowego. Następnie wyjeżdża z miejscowości.

„Uciekła mi przepióreczka...” to opowieść o odpowiedzialności i wierności dla raz obranych ideałów, bez względu na cenę. To także opowieść o konfrontacji dwóch światów: tego „wielkiego”, wypełnionego wzniosłymi ideami, i tego „parafiańskiego”, „gdzie się życie pospolite jak młyńskie koło obraca”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 86

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stefan Żeromski
Uciekła mi przepióreczka...
Warszawa 2016
Osoby

SMUGOŃ – nauczyciel wiejski

DOROTA – jego żona

Księżniczka CELINA SIENIAWIANKA

BĘCZKOWSKI – administrator

PRZEŁĘCKI – docent fizyki

WILKOSZ – historyk

CIEKOCKI – lingwista

RADOSTOWIEC – geolog

MAŁOWIESKI – botanik

KLENIEWICZ – antropolog

BUKAŃSKI – geograf

ZABRZEZIŃSKI – historyk sztuki

Akt I

Duża izba szkoły wiejskiej. Z prawej strony sceny szereg prostych, długich ławek, uchodzący w kulisę. Z lewej strony na małym podwyższeniu stolik i krzesło, stanowiące „katedrę” szkoły. – Ciekocki, Kleniewicz i Smugoń. Smugoń raz w raz wygląda przez okno.

CIEKOCKI

A, jest i „dziatwa”? Specjalnie sprowadzona, nieprawdaż? Pewnie będą śpiewać?

SMUGOŃ

z ukłonem

Tylko jednę piosenkę? Bo tylko tę jednę naprawdę dobrze umieją.

KLENIEWICZ

Hymn na cześć księżniczki? Co? Pan pewnie mówi do niej – „wasza książęca mość”. Przyznaj no się pan, panie Smugoń?

SMUGOŃ

Panowie profesorowie pozwolą mi odejść?

KLENIEWICZ

Zaraz? chcieliśmy zapytać pana o tę waszą księżniczkę?

do Ciekockiego

Ale – ale, znawco mowy ludzkiej, jak mam mówić: panie Smugoń czy panie Smugoniu?

CIEKOCKI

Mów, jak ci serce dyktuje. Najlepiej, żebyś mocniej trzymał jęz yk za zębami.

z cicha

Za dużo mówisz?

wskazuje oczyma na Smugonia

przy tym?

SMUGOŃ

z przejęciem

Księżniczka nasza nigdy, przenigdy nie pozwoliłaby mówić do siebie w taki sposób.

KLENIEWICZ

Demokratka – co? A może boi się jakiej srogiej kary, bo przecie nasze?

złośliwie

demokratyczne prawa zabroniły tytułów?

CIEKOCKI

niecierpliwie

Dowcipki!

KLENIEWICZ

Mówię co złego? Pytam się pana Smugonia. Mam czas, więc się chcę oświecić. Gdybym nie miał czasu, tobym pana Smugońia nie nagabywał.

SMUGOŃ

Panowie profesorowie pozwolą? Właśnie słyszę? Dzieci się gromadzą?

Słychać za sceną gwar dziecięcy. Smugoń wychodzi.

CIEKOCKI

do Kleniewicza

Gdzież są koledzy?

KLENIEWICZ

Radostowiec, Małowieski, Wilkosz i tamci byli przed szkołą.

CIEKOCKI

ziewając

Wilkosz grupuje fakty w cykle.

Zabrzeziński przestępuje z nogi na nogę, czekając na doniosłość wydarzeń.

KLENIEWICZ

Każą mi czekać na przyjazd okolicznej potentatki. Nie po tom tu ściągnął, żeby czynić honory takiej damie. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty.

CIEKOCKI

Przełęcki kazał, mój drogi. – Przełęcki!

KLENIEWICZ

No tak, Przełęcki. – Przełęcki!

CIEKOCKI

I cóż? Siedziałbyś teraz w izbie i wciągał nozdrzami zapach najbardziej rodzimy domowego ogniska albo huśtałbyś się kędyś na żerdzi pod cudzym żytem, a może nawet pod jęczmieniem. Siedzisz tutaj?

uszczypliwie w moim towarzystwie. Nie udawaj, nie udawaj, proszę cię, notoryczny chłopie z chłopów, że nie jesteś ciekawy tej tam księżniczki.

KLENIEWICZ

O mały włos drgawek nie dostanę z ciekawości. Ale? Ta nasza Smugoniowa dała mi od niechcenia do zrozumienia, że przyjaźni się z ową księżniczką.

CIEKOCKI

Przyjaźni się z księżniczką? tiens. A ona tam jest przed szkołą?

KLENIEWICZ

Kto?

CIEKOCKI

Ta, mówię, Smugoniowa?

KLENIEWICZ

Jest, Jasieniu, jest. Ale ty sobie po próżnicy złotej główki Smugoniową nie zaprzątaj. Najprzód – to nie pasuje, żeby tu oczy przewracać. To sobie wyperswaduj. W mieście możesz, a tu, uważasz, panie profesorze – nie. Zrozumiano?

CIEKOCKI

Te piękne, łagodne, powabne, pociągające oczy, rzeczywiście smugoniowate, umieszczasz w budżecie swoich wakacyjnych przyjemności? To należy do dziedziny twej antropologii?? Powiedz no mi, Antoś.

KLENIEWICZ

Mój kochany? Oczy ma ładne i cała jest śliczności? Ale co z tego? Żebyś ty był albo żebym ja był podobny do tego Przełęckiego, toby tam może i spojrzała w naszą stronę. Teraz to patrzy na mnie, a widzi Przełęckiego, żeby stał za nią z tyłu, z boku, a nawet za drzwiami.

CIEKOCKI

Robicie z Przełęckiego jakiegoś bożka, Apollina.

KLENIEWICZ

Ty Apollina, bracie, nie przypominasz ani en jace, ani z profilu.

CIEKOCKI

Nie mam pretensji.

KLENIEWICZ

Słusznie? Niekoniecznie znowu trzeba być Apollinem, żeby mieć jakie takie powodzenie?

CIEKOCKI

Chcesz się czymś pochwalić?

KLENIEWICZ

Pochwalić, nie pochwalić, ale mogę ci opowiedzieć, jeżeliś ciekawy.

CIEKOCKI

No?

KLENIEWICZ

Jakeśmy byli w Krasnojarsku i powstawało z nas, austriackich poddanych i z Polaków rozpadającej się armii rosyjskiej, wojsko polskie, zdarzyło mi się, wiesz, mieszkać u jednej rodziny?

CIEKOCKI

Śpiesz się, uważasz, z wyłuszczeniem perypetyj romansu, bo?

wygląda oknem

wszyscy tutaj idą.

KLENIEWICZ

ze złością

Zawsze, skoro tylko zacznę co ciekawego opowiadać, ktoś idzie, wchodzi, przyjeżdża, odjeżdża, wychodzi? Do diabła! Nie będę gadał!

CIEKOCKI

Ależ mów, tylko że idą. To tylko chciałem?

KLENIEWICZ

urażony

Mogę nie mówić. Nic mi na tym nie zależy?

CIEKOCKI

Złą chwilę zawsze wybierasz, Kleniewicz. Wybieraj dobre chwile do swych przechwałek.

KLENIEWICZ

Nie puszczam się na przechwałki. Zresztą, nic ci nie mam do powiedzenia.

CIEKOCKI

To masz coś do powiedzenia, to nie masz?

KLENIEWICZ

zirytowany

Daj mi święty pokój!

CIEKOCKI

Ano – trudno, zmuszać cię przecie nie będę do opowieści?

wygląda oknem

Księżniczka, księżniczka? Wielkie słowo, a to jest po prostu, mój antropologu, podstarzałe pudełeczko?Idą tutaj? Przełęcki peroruje?

Dzieci ze szkoły wiejskiej śpiewają zgodnym chórem pierwszą strofkę piosenki „Uciekla mi przepióreczka w proso?”. Wchodzą – Wilkosz, Radostowiec i Małowieskt.

KLENIEWICZ

z ironią

Panowie profesorowie przyjęli już jaśnie pannę??

RADOSTOWIEC

Komedia! Słowo daję, że komedia?

ZABRZEZIŃSKI

Każą nam, profesorom uniwersytetu, ludziom poważnym, witać jakąś tutejszą arystokratyczną znakomitość, jak gumiennym, ekonomom i fornalom z jej majątku.

WILKOSZ

Mogliście, koledzy, oprzeć się, nie pójść. Dlaczegożeście poszli?

RADOSTOWIEC

Dlaczegośmy poszli? Przełęcki kazał, więc poszliśmy.

CIEKOCKI

„Przełęcki kazał”? Nie rozumiem! My z Kleniewiczem nie poszliśmy tam wcale, i kwita! Cóż mnie mogą obchodzić życzenia albo rozkazy Przełęckiego!

Smugoń wszedł, czegoś szuka na sali i znowu wyszedł.

KLENIEWICZ

W ogóle nie podoba mi się to burmistrzowanie Przełęckiego. Przybiera tony jakiegoś nad nami rektora czy dziekana.

CIEKOCKI

Nie chciałem mówić przy tym nauczycielu, Smugoniu. Trzeba rozmówić się otwarcie, szczerze z Przełęckim.

KLENIEWICZ

Niech sobie sam skacze koło tej panny. A my co?

WILKOSZ

Ależ koledzy zapominają, dlaczego on skacze?

RADOSTOWIEC

Nie zapominamy o niczym, ale niech też i Przełęcki raczy pamiętać, kim jesteśmy.

ZABRZEZIŃSKI

I kim sam jest.

WILKOSZ

Nie robi przecie tych prysiudów dla osobistego ani poziomego celu.

RADOSTOWIEC

Niech sobie sam robi!

ZABRZEZIŃSKI

Tymczasem on najwyraźniej „rozkazał”, powtarzam, „rozkazał” i mnie, i Radostowcowi, i naszemu historykowi, no i wam?

do Kleniewicza i Ciekockiego

że mamy tę pannę po prostu emablować, puścić w ruch najordynarniejszą karotę?

WILKOSZ

Koledzy raczą zwrócić uwagę? Cel jest niemały!?

Wchodzi księżniczka Celina Sieniawianka, panna w pewnym wieku. Za nią idzie Smugoń i Przełęcki.

KSIĘŻNICZKA

spostrzega profesorów

Ach, może przeszkadzamy!? Przepraszam.

PRZEŁĘCKI

Pozwoli pani przedstawić sobie nasze „ciało”.

Daje znaki profesorom, żeby podeszli bliżej. Ci podchodzą ociągając się.

Oto nasz geolog, doktor Radostowiec, o którym tyle?

RADOSTOWIEC

do Przełęckiego

Co „tyle”?

Kłania się Księżniczce, ona uprzejmie podaje mu rękę.

PRZEŁĘCKI

Przewraca kamienie, pastwiska, podorywki, a szczególniej wzgórza całej okolicy. Przynajmniej chce przewrócić wszystkie ustalone o niej pojęcia tutejsze.

KSIĘŻNICZKA

Niestety, jesteśmy tutaj tak zacofani, że nawet ustalonych pojęć w tej dziedzinie wcale nie posiadamy.

SMUGOŃ

z cicha

Sami nie wiemy, co posiadamy.

KSIĘŻNICZKA

Właśnie, właśnie!

RADOSTOWIEC

Nie sądzę, łaskawa pani, żeby tak źle było z tą okolicą. Co do moich przewrotów, to mieszkańcy mogą być spokojni. Wszystko zostanie na miejscu – kamienie, pastwiska, podorywki.

KSIĘŻNICZKA

A gdzież jest nasza kochana gospodyni, pani Smugoniowa? Bez niej jak bez słońca.

SMUGOŃ

Zajęta jest jeszcze wyprawianiem dziatwy. Zaraz tu będzie.

PRZEŁĘCKI

pociąga Małowieskiego

Doktor Józef Małowieski, botanik.

Księżniczka wita się z Małowieskim.

Doktor Kleniewicz, antropolog.

Ciekocki podchodzi do Księżniczki i przedstawia się.

CIEKOCKI

Jestem doktor filozofii Ciekocki, nauczyciel gramatyki.

KSIĘŻNICZKA

uprzejmie

Jakże jestem szczęśliwa poznając panów, witając panów w tej szkole?

Wchodzi profesor Bukański.

PRZEŁĘCKI

Jeszcze tylko trzech z serii najciężej uczonych.

wskazuje

Doktor Wilkosz, nasz sławny historyk?

KSIĘŻNICZKA

z cicha

Aa?

PRZEŁĘCKI

Który tyle narobił rumoru swymi odkryciami. Doktor Wilkosz, wróg osobisty Czarnka z Jankowa czy Janka z Czarnkowa? Czy to nie jest, zaprawdę, szczyt, zenit nauki, wykazać takiemu z Czarnkowa, który już ze czterysta lat leży sobie na cmentarzu, w którym miejscu skłamał, a nawet dlaczego? Tamten w grobie przewraca się ze wstydu, ale za to prawda tryumfuje.

WILKOSZ

wita się z Księżniczką

Ostrożnie, ostrożnie, hołdowniku Einsteina.

PRZEŁĘCKI

Proszę pani, ci panowie, rozpuszczający plotki o przeszłości albo demaskujący plotki plotkarzy sprzed stu i dwustu lat, radzi by coś złośliwego powiedzieć także o Einsteinie. Ale – przykrótki języczek! Pozwoli pani? właśnie? geograf Bukański.

Bukański kłania się.

A to doktor Zabrzeziński? niestety? historyk sztuki.

ZABRZEZIŃSKI

z uśmiechem

Do usług.

PRZEŁĘCKI

On to właśnie „odkrył” Porębiany.

KSIĘŻNICZKA

Ach, więc to panu profesorowi zawdzięczamy te szczegóły o naszej kochanej ruinie, teprawdziwe rewelacje, które mi w krótkości powtórzył właśnie profesor Edward.

ZABRZEZIŃSKI

Pewnie wszystko poprzekręcał według swej zasady względności. Porębiany same mówią za siebie każdym złomem ciosu, każdą skarpą, sklepieniem, kształtem okna. Przepyszny zamek!

PRZEŁĘCKI

I taki oto zamek – w ruinie. O, losy, losy!

Wchodzi Smugoniowa.

KSIĘŻNICZKA

A, jest nasza pani Dorotka.

SMUGONIOWA

wesoło

Jestem.

PRZEŁĘCKI

No to może byśmy usiedli. Wprawdzie nie ma na czym?

SMUGOŃ

Zaraz, zaraz! Przyniosę krzesła od siebie.

Wybiega. Profesorowie Wilkosz, Zabrzeziński, Radostowiec jeden przez drugiego zdejmują krzesło z katedry. Wilkosz podaje krzesło Księżniczce.

KSIĘŻNICZKA

najuprzejmiej

Dziękuję. Moglibyśmy tutaj w ławkach usiąść. Doprawdy, wstydzę się zabierać to miejsce.

WILKOSZ

W ławkach? A tak, że to w szkole. Przed chwilą siedzieli tutaj nauczyciele ludowi, nasi słuchacze?

KSIĘŻNICZKA

Właśnie to pragnęłam zobaczyć i usłyszeć, choćby przez szparkę we drzwiach.

SMUGONIOWA

Czemuż to przez szparkę? Nasza droga księżniczka tyle opieki roztacza nad tą szkołą, że jako honorowej opiekunce należy jej się honorowy udział w kursach.

KSIĘŻNICZKA

Pani Smugoniowa po przyjacielsku wywyższa moje zasługi wobec panów profesorów – i to tak szczodrze, że gotowi pomyśleć?

SMUGONIOWA

Wywyższam? Broń Boże! Rząd ani w części nie może łożyć na to wszystko, co w szkole posiadamy. Wszystko to mamy od księżniczki. Przecież to prawda.

Smugoń przynosi trzy krzesła. Zebrani siadają na krzesłach i na ławkach szkolnych.

SMUGOŃ

Śmiało można powiedzieć, że drugiej takiej szkoły w Polsce nie ma. A wszystko to dzięki naszej księżniczce. Sprzęty, pomoce szkolne, biblioteka, opał, remont budynku, nie mówiąc już?

SMUGONIOWA

Każda choinka, każde święta?

KSIĘŻNICZKA

Chciałam dowiedzieć się czegoś nowego, a państwo obydwoje częstują mnie dawno znanymi szczegółami?

PRZEŁĘCKI

Nowego! Oczywiście! Nowego! „Dalej z posad, bryło świata, nowymi cię pchniemy tory”!

RADOSTOWIEC

do Zabrzezińskiego

Zaczyna się robota.

ZABRZEZIŃSKI

do Radostowca

A niech odstawia swoją sztukę. Mogę posłuchać.

KSIĘŻNICZKA

Więc w tym roku kurs wykładów dla nauczycieli ludowych trwać będzie tak samo jak w zeszłym – pięć tygodni?

PRZEŁĘCKI

Pięć tygodni i oha! – jak tutaj mówi się o długich drogach. Prawda, Ciekocki, że tak się mówi?

CIEKOCKI

Mów, jak ci serce dyktuje.

KSIĘŻNICZKA

Ciekawa jestem, czy też w tym roku ilość słuchaczów powiększyła się?

PRZEŁĘCKI

Bardzo. Musieliśmy ograniczyć ilość przyjętych.

SMUGONIOWA

Zgłoszeń mieliśmy ogrom.

SMUGOŃ

Z całej naszej prowincji koledzy pośpieszyli ze zgłoszeniami.

PRZEŁĘCKI

Gdzieżbyśmy mogli pomieścić tylu ludzi?

SMUGONIOWA

Teraz mieszczą się w chłopskich izbach, jak mogą. Ale wieś jest literalnie przepełniona.

KSIĘŻNICZKA

Jakie to jest doniosłe zjawisko! Jakie to piękne dzieło!

PRZEŁĘCKI

Tak?

KSIĘŻNICZKA

Mój Boże! Ileż można zrobić – po prostu – ot, z niczego! Rzecz znakomita, utkana z zapału. Już zeszłoroczne rezultaty kursu były olśniewające, a oto w tym roku sprawa tak się rozwija.

PRZEŁĘCKI

cicho, ale tak, że wszyscy słyszą

Mamy takich prelegentów jak nasi znakomici profesorowie. Przecież to jest elita! Kamień by zaczął słuchać, gdyby miał uszy, paskarz by się roztkliwił.

KSIĘŻNICZKA

Chciał pan profesor powiedzieć: tak zwana księżniczka wzruszyłaby się i przejęła entuzjazmem?

SMUGOŃ

zgorszony

Jakże można! Cóż za porównanie!

PRZEŁĘCKI

Prawdę mówię, choć mi to niełatwo przychodzi w oczy kolegów chwalić?

CIEKOCKI

Niepotrzebnie się kolega tak fatyguje. My jesteśmy ludzie niewdzięczni.

PRZEŁĘCKI

Z własnej chęci nigdy się nie zagłębiałem w arkana gramatyki. Wyznaję ze wstydem i skruchą, że dla mnie przyimek i przysłówek to było niemal to samo. Jednego dnia byłem tutaj w sieni, gdy się odbywał wykład profesora Ciekockiego. Drzwi były otwarte. Profesor opowiadał właśnie nauczycielom o zaimku.

CIEKOCKI

Proszę cię, panie doktorze Przełęcki! Co to ma do rzeczy?

KLENIEWICZ

W istocie?

PRZEŁĘCKI

Zaraz. Mam w tej chwili głos, a jeszcze nie skończyłem.

CIEKOCKI

Nie rozumiem? I doprawdy!?

PRZEŁĘCKI

Jakże się nasz językoznawca zaczął unosić nad tym szczęściem, nad tym darem losu, że my oto posiadamy zaimek! Jakże nie zacznie wychwalać tego zaimka za to, że nie potrzebujemy powtarzać dziesięć albo i sto razy tego samego rzeczownika, ale możemy go chytrze zamienić zaimkiem! Jakże nie zacznie wychwalać tych rozmaitych zaimków za ich zasługi!

CIEKOCKI

To jest dowcipne – prawda? To dowcipne?

PRZEŁĘCKI

Zstąpił z tej oto katedry, wszedł między nauczycieli i przejął ich takim szałem uwielbienia najprzód dla zaimków jakichś osobowych, później dla zwrotnych, a gdy doszedł do dzierżawczych, słuchacze szaleli gromadnie ze szczęścia. O mało nie płakali całym tłumem wraz ze swym mistrzem?

SMUGONIOWA

Pan profesor Przełęcki tak to dziwnie tutaj przedstawił? Tymczasem pan profesor Ciekocki budzi rzeczywiście zachwyt swymi wykładami pospolitej, nieefektownej gramatyki.

CIEKOCKI

kłania się Smugoniowej

Pani!

SMUGONIOWA

Jest to właściwie wykład wiedzy o naszym języku. To, czego by nikt nie dokonał, osiągnął właśnie nasz profesor Ciekocki: pobudził nauczycieli ludowych do studiów samodzielnych, do pracy nad mową?

SMUGOŃ

z zapałem

Cóż dopiero, gdy przychodzą wykłady i dyskusje o gwarze tutejszej i gwarach innych!?

CIEKOCKI

do Przełęckiego

Czy to ja mam ci się wywdzięczyć kontr-odą na cześć twoich wykładów, znakomity fizyku, o ostatnich figlach i sztuczkach, o różnych tam telefonach bez drutu, fotografiach na odległość, o relatywizmie?

PRZEŁĘCKI

Nie teraz! Kontr-oda nie teraz. W przyszłości. Wydam w tej sprawie specjalne orędzie.

WILKOSZ

z cicha

Co prawda – jeszcze ci słuchacze nie bardzo się otrzaskali z systemem starego Kopernika, aż ci tu wali się na nich ów relatywizm?

PRZEŁĘCKI

Niestety! Niestety! Nie mam tutaj laboratorium, nie mam najprostszych, najzwyklejszych narzędzi. Jestem ubogi w przyrządy jak Kopernik albo jak Galileusz.

ZABRZEZIŃSKI

Chciałeś kolega powiedzieć: jak Galicjanin??

PRZEŁĘCKI

Nie, chciałem w skromności swej powiedzieć: jak Galileusz.

ZABRZEZIŃSKI

Jesteś kolega za skromny. To niezdrowo.

WILKOSZ

Do dzieła, koledzy! Do dzieła!

PRZEŁĘCKI

„Do dzieła” – powiada nasz dziejopis. Dobrze!

KSIĘŻNICZKA

Ułatwię panom początek, który jest zawsze i wszędzie najtrudniejszy. Chodzi o zamek, o Porębiany?

PRZEŁĘCKI

O Porębiany, złota księżniczko! O Porębiany.

KSIĘŻNICZKA

A więc – do dzieła!

PRZEŁĘCKI

Nasz znakomity historyk Wilkosz ma głos.

WILKOSZ

„Wilkosz ma głos”? Tak. Głos. Cóż to chciałem powiedzieć? Prastare gniazdo. Mocny Boże – Porębiany! Kolega Zabrzeziński badał ruinę po swojemu, ze znawstwem, którego mu śmiertelny wróg nie odmówi. Zapewnia nas o czternastym wieku?

ZABRZEZIŃSKI

Tak, to murowana prawda. Mówią ją fundamenty i skarpy zamczyska.

WILKOSZ

Nie o to chodzi! Nie o to! Ja wam dam, jeśli chcecie, tysiące dowodów, że na miejscu tych murowanych ścian i skarp stało gniazdo o dwa wieki starsze.

ZABRZEZIŃSKI

Tego nie wiem. To do mnie nie należy.

WILKOSZ

Porębiany – toż to jest dworzyszcze, leśny zamek tego wisusa i – żal się Boże! – biskupa, Pawła z Przemankowa.

PRZEŁĘCKI

Ciekawe: biskupa a zarazem wisusa.

WILKOSZ

Wiadoma rzecz. Nie o tym mowa. Ależ co za postać, co za figura, co za przepyszny pan owych czasów! Zjeżdża do tego uroczyska w olbrzymiej, niezbrodzonej puszczy, otoczony szczwaczami, strzelcami, siłaczami leśnymi, walecznym ludem myśliwców na niedźwiedzie, na wilki, na łosie, otoczony zgrają pochlebców, błaznów, wesołków, śpiewaków oraz mniej ciekawym towarzystwem przyjaciółek?

PRZEŁĘCKI

Paweł z Przemankowa! Świetny egzemplarz tamtych czasów, niestety, minionych. Kolega Zabrzeziński ma głos.

WILKOSZ

Jeżeli się przypatrzeć tym czasom, wmyśleć się, wgryźć w tamte obyczaje?Zobaczyć ich tutaj wśród puszczy szumiącej, na łowach dzikich jak owe knieje, wśród uczt, podczas hulatyk niesłychanych?

PRZEŁĘCKI

grzecznie

Przepraszam? Właśnie kolega Zabrzeziński?

WILKOSZ

A? Kolega Zabrzeziński? Proszę, proszę?

ZABRZEZIŃSKI

Porębiany – przepyszna, olbrzymia, kazimierzowska skorupa! Na dziesięć mil wokoło widać ją jak na dłoni. Każde dziecko z najodleglejszych wsi wskazuje paluszkiem na wyniosłą górę i ten dziwaczny, poszczerbiony, groźny szczyt i mówi: oto są Porębiany. To siedlisko nietoperzy, sów i jaszczurek?

PRZEŁĘCKI

Doskonale powiedziane: siedlisko nietoperzy, sów i jaszczurek?To właśnie!

SMUGONIOWA

Widok z narożnej kwadratowej baszty nie da się z niczym porównać! Cały kraj pod nogami: lasy, rzeki, miasteczka, wsie?Zdaje się, że jeśli wzrok natężyć, toby się Warszawę zobaczyło?

KLENIEWICZ

do Smugoniowej

A czyż pani spoglądała kiedy na kraj ze szczytu tej wieży?

SMUGONIOWA

Nieraz. My tutaj mamy tak mało rozrywek?

KLENIEWICZ

Że trzeba dorabiać je sobie na zasadzie teorii – nieprawdopodobieństwa. Współczuję pani.

SMUGONIOWA

Pan profesor ma dobre serce.

WILKOSZ

do Księżniczki

To wielkie szczęście, pani, posiadać Porębiany.

KSIĘŻNICZKA

Szczęście? Posiadanie nie jest szczęściem. Właściwie – dopiero uświadomienie sobie ogromu braków jest jakąś postacią posiadania. Ja tyle razy błąkałam się po ruinie Porębian, patrzyłam na nie – i nic w nich nie widziałam nadzwyczajnego. Ot – ruina. Miejsce do samotnych rozmyślań. Dopiero teraz dowiaduję się, czym one są w istocie.

MAŁOWIESKI

Doskonale to pani ujęła. Zrozumienie wartości jest dopiero bogactwem. My tu wszyscy jesteśmy takimi właśnie magnatami. Widzimy w tym starym zamczysku skarb bez ceny, ponieważ go nie posiadamy. A pani nic w nim nie dostrzega?

KSIĘŻNICZKA

Przeciwnie, dostrzegam. Teraz dostrzegam. Od czasu gdy wysłuchałam w mieście szeregu odczytów profesora Przełęckiego o regionalizmie, o konieczności organizowania nauczycielskich kursów wakacyjnych, oczy mi się otworzyły.

KLENIEWICZ

A więc o cóż chodzi? Mówmy otwarcie. Jesteśmy ludźmi jednego ducha. Gdyby nasz zespół, pracujący tutaj w lecie z tak dobrym rezultatem, posiadł ten stary, nieużyteczny zamek – gdybyśmy się mogli tam roztasować?

PRZEŁĘCKI

Przede wszystkim – tam zmieściliby się wszyscy nauczyciele ludowi naszej prowincji?Mogliby mieć w porze letniej za darmo pomieszczenie i noclegowisko podczas kursu.

SMUGOŃ

A – znakomicie, w tych dolnych salach! Znakomicie!

RADOSTOWIEC

W jednej z mnóstwa tych pustych jam, a z czasem, kiedyś – sal, założyłoby się laboratorium i muzeum geologiczne tej okolicy. Ludzie zwiedzający nauczyliby się patrzeć na rzeczy, rozumieć te bezcenne wartości, po których depcą bezmyślnie albo które niszczą jak Wandale.

MAŁOWIESKI

Oczywiście. Bez wielkiego trudu mógłbym w sąsiedniej sali urządzić stację naukową botaniczną, nawet praktycznie rolniczą, wystawę stałą okazów i wzorów?

KLENIEWICZ

Małą jakąś izdebkę dla antropologa! Małą, najgorszą, choćby w tej narożnej kwadratowej wieży, gdzie pani Smugoniowa chodzi marzyć o Warszawie.

SMUGONIOWA

Ja nie marzę o Warszawie!

PRZEŁĘCKI

Będzie, będzie! Wszystko będzie. Następny! Doktor Ciekocki ma głos.

CIEKOCKI

Nie wymagam wiele. Ale muszę mieć widną salę do ustawienia skrzynek z katalogami gwarowymi tej ziemi. Od tego nasz regionalizm musi zacząć. W tejże sali, właśnie w tejże sali, nie gdzieś tam, na jakimś piętrze, chcę prowadzić wykłady i rozmowy ze słuchaczami, których do rzeczy zapalę. Moja z nimi nauka musi polegać na wykładzie metody zbierania, na umiejętnym i planowym sposobie?

PRZEŁĘCKI

Wiem, naturalnie, ależ tak! Na sposobie zbierania gadania?

CIEKOCKI

Przepraszam. Muszę wyjaśnić?

PRZEŁĘCKI

Przepraszam, ale mówi sam Wilkosz. No, historyk i geograf nic osobnego nie dostaną! Do sali bibliotecznej! Tę salę sobie fundniemy, zabierając z okolicy bez pardonu, co tam gdzie jeszcze gnije po strychach, po lamusach i starych dzwonnicach.

WILKOSZ

Akurat! Zaraz, zaraz! Nie tak znowu obcesowo. Jeżeli o tym mowa, to tutaj właśnie, dla tej okolicy powinny być zostawione w celu ich wystawienia w specjalnych gablotach akty i dyplomaty, które się jej tyczą. Nic tak nie zachęca obywatela do czci, do studiów przeszłości jak widok prastarego zabytku z jego okolicy rodzimej.

ZABRZEZIŃSKI

To jest prawda.

PRZEŁĘCKI

Kolega Zabrzeziński otrzyma wszystkie wolne, widne korytarze?

ZABRZEZIŃSKI

Co takiego? Korytarze?!

PRZEŁĘCKI

Tam porozwiesza swe widoki, przekroje, rzuty co najwilgotniejszych piwnic, ruder i ułomków? No, kto jeszcze??

SMUGONIOWA

Jeszcze pan profesor.

PRZEŁĘCKI

Jeszcze ja. Otóż – nie żądam ci ja wiele, ale biorę poniekąd wszystko. Taki jest mój los fizyczny.

KLENIEWICZ

Niezły los.

PRZEŁĘCKI

Potrzebuję, o humaniści – piwnic na urządzenie sejsmografów i wież na stacje meteorologiczne. Będę z tych wież wystawiał czerwone latarnie świetlne, zwiastujące we żniwa burze. Czarna kula w czerwonej latarni będzie zwiastowała burzę gradową. Będę dawał znaki świetlne na słotę i pogodę, widzialne na pięć, sześć mil wokoło.

CIEKOCKI

Na pięć mil – tiens!

PRZEŁĘCKI

Jeżeli funduszów starczy, a myślę, że na to starczy, w największej sali?

KLENIEWICZ

A dlaczegóżby funduszów nie miało starczyć? Także!

PRZEŁĘCKI

W największej sali urządzi się kinematograf naukowy, głównie przyrodniczy?

WILKOSZ

I historyczny!

BUKAŃSKI

z hałasem wyskakuje

I geograficzny!

PRZEŁĘCKI

Muszę przecie mieć gabinet fizyczny jako tako zaopatrzony, abym mógł słuchaczów zaznajomić?

WILKOSZ

Jednym słowem, zgarniamy z całej tej okolicy wszystko, co nasza wiedza uzna za wartość, wszystko, co na tej przestrzeni godne jest myśli – i wciągamy do zamczyska porębiańskiego.

PRZEŁĘCKI

A w zamian dajemy tejże okolicy ze starego rumowiska stokroć, t ysiąckroć, milionkroć więcej, niż ta okolica nam dostarczy. Damy jej wszystko. Damy jej wiedzę o sobie i swym jestestwie.

WILKOSZ

Ktoś tu powiedział, że dzisiaj każde dziecko tej okolicy, patrząc na ruinę z odległości, mówi: to Porębiany! Za kilka lat każdy człowiek tych stron, nawet najuboższy duchem i ciałem, będzie patrzał na widny w dali nasz zamek z najżywszym zaciekawieniem, z najgłębszą wdzięcznością. Co mówię? Z miłością. Będzie mówił: oto tam są nasze Porębiany!

KSIĘŻNICZKA

A więc?

PRZEŁĘCKI

A więc?

KSIĘŻNICZKA

Cóż ja mam począć? Czyliż po tym, co tutaj panowie mówili, ja jedna śmiałabym podnosić głos: to są moje Porębiany? Ale nie ma tutaj mojego administratora, a właściwie opiekuna od dzieciństwa, pana Bęczkowskiego. W sprawach majątkowych nic nie robię bez jego rady, a właściwie bez decyzji.

SMUGOŃ

Owszem, pan administrator jest we wsi, w kancelarii na leśnictwie.

KSIĘŻNICZKA

A, jest pan Bęczkowski. To doskonale się składa. Trzeba go poprosić tutaj.

SMUGOŃ

Czy mogę pójść do pana administratora?

KSIĘŻNICZKA

Proszę pana, bardzo proszę.

Smugoń wychodzi

PRZEŁĘCKI

Zanim pan Bęczkowski postawi nam tutaj swe twarde veto – bo je pewnie postawi – czy pani sama, własną mocą i władzą?

KSIĘŻNICZKA

Kujemy żelazo póki gorące. A więc tak! Ja, Celina Sieniawianka, darowuję starą ruinę zamku zwanego Porębiany, który leży w granicach moich tutejszych folwarków, panu doktorowi Przełęckiemu.

KLENIEWICZ

Przełęckiemu?!

PRZEŁĘCKI

O, nie! Co to, to nie! Nie mnie, pani, lecz naszym kursom wakacyjnym.

WILKOSZ

Zespołowi profesorów i uczniów kursu wakacyjnego.

MAŁOWIESKI

Instytucji kursów wakacyjnych, która jest jednostką prawną i może darowizny otrzymywać.

CIEKOCKI

Mamy w statucie zawarowane prawo przyjmowania darowizn.

BUKAŃSKI

Oczywiście – instytucji kursów wakacyjnych.

ZABRZEZIŃSKI

Tak, tak, to jasne jak słońce.

KSIĘŻNICZKA

Nie! Panu profesorowi Przełęckiemu. Kursy jednego roku mogą być, drugiego nie być, a pan profesor Przełęcki jest podwójnie jednostką fizyczną. On sam będzie miał rejentalnie zawarowane prawo uczynienia z tym darem, co będzie uważał za godziwe i stosowne.

KLENIEWICZ

Kursy są jednostką prawną?

WILKOSZ

Skoro ofiarodawczyni życzy sobie, to – proszę kolegów – o czymże tu rozprawiamy?

CIEKOCKI

Byłoby prościej, jaśniej, zrozumiałej – wspanialej – kursom, ale, rzecz prosta, skoro taka wola?

KLENIEWICZ

Szkoda!

KSIĘŻNICZKA

Czego szkoda?

KLENIEWICZ

Szkoda, że tak powiem, efektu?

KSIĘŻNICZKA

Od pana profesora Przełęckiego dowiedziałam się przed rokiem o idei tych wykładów z jego publicznych prelekcji. On właściwie pierwszy w roku zeszłym wykłady tutejsze z niemałym trudem organizował. Patrzyłam na to, więc jemu. Tylko tak, proszę panów, mogę się zrzec tego zamku.

do Przełęckiego

Czy zgoda, panie doktorze?

PRZEŁĘCKI

Będę dwukrotnie chadzał „w rejent”, bo ja przepiszę zaraz zamczysko na własność kursów.

KSIĘŻNICZKA

To pan przepisze. Od dnia dzisiejszego, od tej oto godziny, pan profesor Przełęcki jest właścicielem ruiny, a także całego bezpłodnego, jałowcem porosłego wzgórza, na którym ruina stoi.

PRZEŁĘCKI

Róbże tu, co chcesz! A więc ni z tego, ni z owego jestem posiadaczem książęcego zamku, spadkobiercą praw Pawła z Przemankowa.

Wszyscy kłaniają mu się żartobliwie. On przyjmuje hołd z komiczną powagą.

Nie jestem wprawdzie biskupem, ale – zastrzegam sobie to prawo – mogę być wisusem.

Wchodzi Bęczkowski. Przeciera binokle, wkłada je na nos i przypatruje się zebranym. Wita się z profesorami podaniem ręki. Jedni znają go, inni przedstawiają się.

KSIĘŻNICZKA

do Bęczkowskiego

Panie Karolu, nawarzyłam tutaj piwa?

BĘCZKOWSKI

Oho!?

KSIĘŻNICZKA

I drżę.

BĘCZKOWSKI

I ja zaczynam drżeć. Nie mam wcale pragnienia na to piwo.

WILKOSZ

W tutejszej szkole odbywają się podczas lata wykłady dla nauczycieli wiejskich. Wykładamy tutaj my, profesorowie uczelni wyższych. Zapewne zresztą pan dobrodziej wie.

BĘCZKOWSKI

O, wiem. Gdyby się nawet nie chciało wiedzieć, to każdy musi wiedzieć. Zawsze w łanie żyta lub pszenicy mam przyjemność, jadąc swymi drogami za swymi interesami, zarówno w przeszłym, jak i w tym roku, spostrzegać jeżeli nie słuchacza, to słuchaczkę, a częstokroć i słuchacza, i słuchaczkę, zbierających bławatki, kąkole oraz inne kwiaty do bukietów.

KSIĘŻNICZKA

Dla ustrzeżenia naszej pszenicy na przyszłość od inwazji nauczycielskiej darowałam jednemu z profesorów, głównemu inicjatorowi inwazji oświatowców na naszą okolicę, naszą poczciwą ruinę, zamek Porębiany.

BĘCZKOWSKI

Zamek? Ruinę? Porębiany? Pani – zamek? Po cóż to, u Boga Ojca?!

KSIĘŻNICZKA

Właśnie tam będą się odbywały wykłady.

BĘCZKOWSKI

Wykłady? W tej ruderze na jałowcowej górze?

PRZEŁĘCKI

Rudera, której jestem właścicielem, zamieni się na wspaniały gmach szkolny, gdy ją się wyrestauruje.

BĘCZKOWSKI

Wyrestauruje się zamek na górze? – Jezu miłosierny!

PRZEŁĘCKI

Panie! W dzisiejszych czasach, gdy taki brak pomieszczenia, trzymać w ruinie podobne mury, potężne ściany, których najstraszliwsze orkany zgryźć nie mogły, najdłuższe zimy rozwalić – te miliardy cegieł marnować, trzymać pustką ogromne wieże, sklepienia, sienie?

To zbrodnia. Mówże, kolego Zabrzeziński!

ZABRZEZIŃSKI

Mówiłem już tutaj, że to zadziwiająca budowla. Czy państwo pamiętacie bok od strony jeziorka? Tę istną skałę, wkopaną w górę? Gdyby tak dziś spróbować wznieść taką ścianę – co? A ta ściana, istne dzieło cyklopów, stoi i stać będzie do końca świata.

BĘCZKOWSKI

ponuro

Pytam się, kto ma restaurować zburzony zamek? Powszechne, grobowe milczenie.

KLENIEWICZ

Rzecz charakterystyczna? Kiedy byliśmy w Krasnojarsku, ja jako oficer austriacki i dwudziestu moich kolegów, zdarzył się nam analogiczny wypadek?

PRZEŁĘCKI

z cicha do Kleniewicza

Analogiczny wypadek w Carskosławsku? Pewnie, pewnie.

ze złością

Psujesz nam swą anegdotą interes. Czy nie widzisz, że dobijamy do brzegu?

KLENIEWICZ

z cicha

Chciałem pomóc, a ty mi głos odbierasz!

PRZEŁĘCKI

z cicha

No to mówże, co tam masz?

KLENIEWICZ

z cicha

Nie – mój kochany, w takich warunkach towarzyskich ani myślę mówić. Sam sobie rozprawia, ile się zmieści, a gdy ja zacznę, przerywa.

PRZEŁĘCKI

z cicha

Nie przerywam – mów!

KLENIEWICZ

z cicha

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.