Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mam na imię Tessa i ostatnio dopadła mnie lekka melancholia. Deszcz wprowadził senny klimat, przez który na chwilę zapomniałam, że zło nigdy nie śpi. Do czasu aż stanęło ze mną twarzą w twarz i wyrwało z marazmu, fundując prawdziwą jazdę bez trzymanki.
Szlag! A już pomału liczyłam na to, że lek na deszczowy sen nie będzie miał smaku goryczy...
„Umarli nie miewają snów” to opowiadanie z cyklu „Tessa Brown” – paranormalnego romansu urban fantasy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 57
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
D. B. Foryś
Dom Wydawniczy D. B. Foryś
All rights reserved
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Wydanie II
Wrocław 2024
Redakcja:
Grupa literacka Ailes
Korekta:
Katarzyna T.Mirończuk
Skład i łamanie:
D. B. Foryś
Projekt okładki:
D. B. Foryś
Zdjęcia na okładce i w treści:
Alexvolot, Gammabaar, freepik.com, unsplash.com, pexels.com, pixabay.com
Rysunki:
Ilona Grabowska
Numer ISBN e-book: 978-83-966028-7-9
www.dbforys.pl
www.dbforys.sklep.pl
CZĘŚĆ 1
Bar – zatoka zbłąkanych dusz
Wnętrze było pełne dymu. Nad stolikami unosiła się gęsta papierosowa mgła, lecz nikomu zdawało się to nie przeszkadzać. Każdy pochłonięty własnymi sprawami nie wyściubiał nosa znad szklaneczki upragnionego trunku. Siedzieli w bezruchu nawet wówczas, gdy ustawiona pod ścianą szafa grająca zaczęła powtarzać wciąż tę samą melodię. Pomieszczenie wyglądało na pogrążone w letargu. Taki już jego urok. Przyciąga wszystkie okoliczne zagubione dusze, aby potem topić je w beznadziei.
Chyba właśnie z tego powodu tak bardzo to polubiłam. Początkowo zaglądałam tu, żeby zapomnieć. O swoim życiu, o przeszłości, o wszechobecnym złu, które z dnia na dzień coraz mocniej zakorzeniało się pod moją skórą, aż ostatecznie zostałam tutaj na dłużej. Kiedyś to miejsce oznaczało dla mnie odskocznię, teraz nazwałabym je wręcz swoim drugim domem.
Napełniłam następny kieliszek, zerkając na wskazówki zegara. Zmianę kończyłam dopiero za pół godziny. Zazwyczaj nie odliczałam czasu, jednak dziś było inaczej. Myślałam już tylko o tym, by usiąść przy barze i też napić się czegoś mocniejszego. Od rana czułam niepokój. Coś mrocznego wisiało w powietrzu. Choć jeszcze nie wypełzło na powierzchnię, wiedziałam, że prędzej czy później da o sobie znać.
Zawsze dawało. Tak samo jak ja zawsze wpadałam prosto w jego sidła.
– Ej! – Andy, mój szef, pstryknął mi palcami przed twarzą. – Co z tobą? Nie widzisz, że rozlewasz?
– Szlag! – ocknęłam się. Złapałam za ścierkę, aby uprzątnąć blat, zanim alkohol zacznie spływać na podłogę. – Wybacz. – Wytarłam drewno do sucha, rzucając mężczyźnie przepraszające spojrzenie. – Zastąpisz mnie na kilka minut? – poprosiłam. Na dowód zmęczenia wzięłam głęboki wdech i rozmasowałam obolałe mięśnie. – Pójdę się przewietrzyć.
– Idź. – Odstawił na półkę butelkę jakiejś taniej gorzały, ruchem dłoni ponaglając, bym zeszła mu z drogi. – Przy okazji zabierz to ze sobą. – Czubkiem buta szturchnął stojący pod ladą kubeł. – Wiem, że dzisiaj nie twoja kolej…
– Nie szkodzi – przerwałam mu. Zgarnęłam pełny worek, po czym ruszyłam na zaplecze, skąd można było przedostać się do alejki na tyłach budynku. Miałam nadzieję, że o tej porze nie zastanę tam tłumów i chociaż na moment ucieknę od nieustającego gwaru, przez który pulsowanie w skroniach zaczynało powoli wkraczać na całkiem nowy poziom.
Na zewnątrz lał deszcz. Istne oberwanie chmury. Energicznym krokiem przemknęłam wzdłuż muru, gdzie nieduży daszek zbierał większość kropel, tym samym chroniąc mnie przed przemoknięciem. Jak na środek lipca było zdecydowanie za chłodno. I za spokojnie.
Najwyraźniej kiepska pogoda wykurzyła stąd wszystkich krzykliwych imprezowiczów, pozostawiając pustą, skąpaną w blasku księżyca ulicę. Jedynym słyszalnym dźwiękiem zdawał się wyłącznie odgłos bębniącej o zadaszenie ulewy.
Obeszłam kałużę, by dosięgnąć klapy śmietnika, wtedy niespodziewanie ciszę przerwał wizg samochodowego klaksonu. Odwróciłam się, chcąc dojrzeć źródło hałasu, ale brak praktycznie jakiegokolwiek oświetlenia mi tego nie ułatwiał. Dopiero po chwili, zapewne zauważywszy moją dezorientację, kierowca zamrugał reflektorami, a ja dostrzegłam zaparkowanego w zaułku lincolna.
O nie, nie, nie! Nie ma mowy!
Naciągnęłam kaptur na głowę, następnie szybkim tempem podeszłam do pojazdu. Szarpnęłam za klamkę, lecz drzwi ani myślały ustąpić. Zacisnęłam pięść, zapukałam w okno i czekałam, aż nieproszonemu gościowi znudzą się wygłupy. Szyba opadła, tworząc niewielką szczelinę, przez którą mogłam dojrzeć raptem parę zielonych oczu przyjaciela.
– Otwieraj, Clyde – warknęłam. – Zaraz cała przemoknę!
– Cześć. – Chłopak pochylił się nad siedzeniem pasażera i odbezpieczył przycisk blokujący. Ulatujący z wnętrza smród sprawił, że niemal ugięły się pode mną kolana. – Właź. Tylko szybko zamykaj, bo przeciągu narobisz.
– Żartujesz? Trzeba tu wywietrzyć. – Zamachałam rękoma, aby wpuścić do środka odrobinę świeżego powietrza. – Jadłeś coś z cebulą?
– Nie. – Uniósł zawieszony na szyi medalion. Wyglądał jak kawałek kryształu oplecionego wiązanką suszonych liści. – To ten amulet.
– Zrobiony z czego, przepraszam? Z kompostu? – Zatkałam nos, zajmując wolny fotel obok chłopaka. – Śmierdzi tutaj warzywniakiem.
– To nie są żarty, Tessa – spoważniał. Dostrzegłam głęboką zmarszczkę pomiędzy jego ściągniętymi brwiami. Potarł kark i jednocześnie się rozejrzał, jakby w strachu, że ktoś mógłby nas podsłuchać. – Bons twierdzi, że coś nadciąga – dopowiedział konspiracyjnym szeptem. – Powinniśmy pójść na mały obchód po okolicy.
Bonnie, siostra Clyde’a – tak, ich rodzice mieli niebywałe poczucie humoru – od kilku lat zgłębia sztukę hoodoo1. Zna garstkę magicznych zaklęć, trochę rytuałów oraz umie wróżyć z kart, niestety jej przepowiednie nie do końca sprawdzają się w praktyce.
Jako łowca bytów nadprzyrodzonych początkowo poważnie traktowałam każde proroctwo dziewczyny, bo nigdy nie wiadomo, co czyha w ciemnościach, ale wszystko miało swoje granice. Przesadziła w zeszłym roku, kiedy wysłała mnie trzy stany dalej jedynie po to, bym narobiła sobie wstydu, posądzając pewne starsze małżeństwo o rzucenie klątwy. Od czasu tamtego incydentu brałam na nią poprawkę.
– Bez urazy, ale mam już plany nieuwzględniające latania z tobą po krzakach. – Spojrzałam na niego niezbyt przychylnie. Pchnęłam drzwi i wystawiłam nogę na chodnik. – Do zobaczenia.
– Zaczekaj! – Clyde złapał mnie za łokieć. – Chcesz, żebym sam narażał się na niebezpieczeństwo? Przecież jesteśmy kumplami, nie?
Westchnęłam.
Będąc w połowie demonem, zawsze napotykałam problemy z zawieraniem przyjaźni. Głównie z tą częścią, w której musiałam tłumaczyć pochodzenie swoich piekielnych korzeni. Bliźniaki to jednak inna sprawa. Poznaliśmy się na studiach. To znaczy oni studiowali, ja sprawdzałam doniesienie o nawiedzeniu u nich na kampusie. Ich prababcia należała do zgromadzenia bruja2, stąd otwarte umysły nie pozwoliły im na zbagatelizowanie zagrożenia. Nie przerazili się, wręcz przeciwnie. Od razu złapaliśmy wspólny język i od tamtej pory okazjonalnie wychodziliśmy razem na polowania. Chociaż ostatnio coraz częściej tego unikałam. Dla Clyde’a wspólne obserwacje oznaczały świetną zabawę, podczas gdy ja, zamiast skupić uwagę na zadaniu, musiałam raz za razem sprawdzać, czy on wciąż oddycha.
– Wracaj do domu – rozkazałam. – Jutro się tym zajmę. Dam znać, jeśli rzeczywiście na coś trafię.
– Przysięgasz? – Zmrużył oczy.
– Przysięgam – obiecałam. Wysiadłam z auta, z dezaprobatą kręcąc głową na widok jego zadowolonej miny. Naprawdę nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak bardzo lubił pakować się w kłopoty. Większość dzieciaków wolała korzystać z kalifornijskich fal i surfować lub po prostu spędzać wolne dni na imprezowaniu, tymczasem on postanowił zabawiać się w amatorskiego tropiciela demonów.
Próbowałam sobie wmawiać, że to wcale nie ja miałam na niego taki zły wpływ…
– Trzymam cię za słowo. – Chłopak uruchomił silnik, po czym odjechał wzdłuż ulicy, rozchlapując wokół zalegające na jezdni błoto. Liczyłam na to, że Clyde weźmie sobie do serca ostrzeżenia i nie zrobi niczego głupiego.
Drgnęłam, kiedy złota błyskawica przecięła grafitowe niebo, a chłodny deszcz zaczął coraz mocniej moczyć moją skórę. W taką pogodę można zrobić tylko jedno. Noc była zbyt krótka, żeby marnować ją na rozważania o kreaturach z Podziemi, dlatego postanowiłam wziąć sobie wolne. Wróciłam do baru, doczekałam do końca zmiany, później z pomocą drażniącego przełyk burbona na dobre odepchnęłam niepożądane myśli.
Opróżniałam kieliszek za kieliszkiem, by w jak najkrótszym czasie doprowadzić się do stanu upojenia. Gorąco przyjęta przez stałych bywalców, szybko załapałam rytm. Rzucając w darta, wtórując szafie grającej i śmiejąc się z opowieści starych wyjadaczy, nawet nie zauważyłam, gdy zaczęło świtać. Uświadomił mnie o tym dopiero Andy, który, zabierając kluczyki od samochodu, z groźną miną wskazał mi drogę do taksówki.
Nie skorzystałam. Wodzona rześkim zapachem wilgotnego powietrza nabrałam ochoty na spacer. Moja kamienica znajdowała się po drugiej stronie parku, zatem nie miałam jakoś szczególnie daleko, a zważywszy na szumiące w organizmie procenty, uznałam to za najlepszy sposób na rozbudzenie.
Szłam powoli. Zachwycałam się urokami natury i oddychałam głęboko wonią parującej ziemi. Świergoczące ptaki, sporadyczne pohukiwanie sów oraz smaganie łagodnego wiatru na policzkach sprawiły, że poczułam, jakbym znalazła się z dala od przesiąkniętego spalinami centrum Pasadeny. Było w tym coś… magicznego. Przynajmniej przez chwilę. Niestety rzeczywistość boleśnie dała o sobie znać, kiedy poślizgnąwszy się na mokrych liściach, runęłam do tyłu i z głośnym jękiem rozpłaszczyłam się na trawie w niedużym zagajniku.
Zachichotałam. Tylko na tyle starczyło mi sił. Leżałabym tak pewnie długo, gdyby nie zaalarmował mnie szelest w pobliskich zaroślach. Instynktownie zerknęłam na boki, następnie zamrugałam, chcąc złapać ostrość widzenia, gdyż moim oczom ukazał się niecodzienny obrazek.
Przechodziłam tymi alejkami niejeden raz, jednak jeszcze nigdy nie spotkała mnie taka niespodzianka. Wylegując się na środku przejścia, lekko nietrzeźwa, no dobra – zdrowo natrzaskana, zaniemówiłam na widok nagiego mężczyzny. Ale nie jakiegoś ekshibicjonisty, lecz normalnego zdrowego chłopa, który wydawał się bardziej spłoszony niż ja.
Stał sobie goluteńki, jak go Pan Bóg stworzył, i panicznie się rozglądał.
Należałoby zareagować. Krzyknąć czy cokolwiek, jednak otumaniony galonami alkoholu umysł nie pracował zbyt sprawnie. Zamiast działać, tkwiliśmy tak w milczeniu, wymieniając się zaskoczonymi spojrzeniami.
Cóż… w zasadzie wcale nie czułam jakiegoś palącego przymusu, aby odwrócić wzrok. Słońce przedzierało się już zza horyzontu, więc było dość widno i miałam idealny pogląd na wszystkie „atuty” mężczyzny. Za ewentualną bezczelność zamierzałam wstydzić się dopiero jutro.
Dostrzegłam, że towarzysz przez moment rozważał ucieczkę, ale znieruchomiał na dźwięk poszczekującego gdzieś w oddali psa. Tym samym dał mi nieme przyzwolenie na kontynuację wycieczki po jego ciele. Że było umięśnione, to mało powiedziane. Spływające po ramionach krople potu dodatkowo uwydatniały każdą krzywiznę i zagłębienie. Mógł mieć maksymalnie trzydzieści kilka lat. Silne uda, wyrzeźbiony brzuch i całkiem atrakcyjne rysy twarzy. Nie wyglądał groźnie, raczej dość łagodnie. Bezradność kłębiąca się w ciemnych oczach nieznajomego sprawiła, że postanowiłam przerwać tę niezręczną ciszę.
– Co tak sterczysz? – rzuciłam oskarżycielsko, wyciągając rękę w jego stronę. – Pomóżże mi wstać.
Nie zareagował od razu.
– Hmm… Trochę nie za bardzo mogę. – Zmieszany pochylił głowę i wskazał swoje splecione w strategicznym miejscu palce.
– Daj spokój – prychnęłam. – Nie gadaj, że jedną go nie utrzymasz. – Wybuchnęłam panicznym śmiechem.
O matko… Ale jestem wstawiona…
Nieznajomemu wcale nie było wesoło. Odchrząknął, po raz kolejny omiótł wzrokiem okolicę, jakby wyszukiwał dla siebie ratunku, po czym ostatecznie podszedł bliżej i niezdarnie dźwignął mnie do pionu.
Utrzymanie równowagi nie należało do najłatwiejszych zadań na świecie. Miotało mną na wszystkie kierunki. Nie chcąc komplikować i tak już pokręconej sytuacji, zdusiłam w sobie pragnienie podtrzymania się o tors mężczyzny. Podziękowałam za asystę, następnie odeszłam kawałek dalej, by oprzeć się o drzewo.
– Zdradzisz, kto cię tak urządził? – Otrzepałam ubrania z brudu, z wysiłkiem zachowując poważny ton. – Przegrałeś jakiś zakład czy coś?
– Czy coś – wydusił po dłuższej chwili.
Wylewny to on nie był. Natomiast intrygujący to na pewno.
Latać tak na golasa? No ludzie kochani…
– Chcesz, żebym po kogoś zadzwoniła? – zaproponowałam w celu pociągnięcia rozmowy, w którą on jakoś chyba niechętnie zamierzał brnąć. – Wybacz bezpośredniość, ale bieganie bez majtek to raczej kiepski pomysł. Za godzinę, dwie zaroi się tu od spacerowiczów.
– Mieszkasz gdzieś w pobliżu? – wypalił.
Moja bezpośredniość przy jego nagle wydała się niedopowiedzeniem.
– Żartujesz, prawda? – Parsknęłam śmiechem. Trochę mnie zamurowało, musiałam przyznać. – Znam cię ile? Pięć minut?
– Masz rację, przepraszam – zreflektował się. – Po prostu… Nieco tu utknąłem…
Zmarszczyłam brwi, obserwując go uważnie. Speszony, zagubiony i bez wątpienia w sytuacji podbramkowej, wydał mi się niesamowicie nieporadny. Choć jego silna postura przemawiała za czymś zupełnie innym, wątpiłam, by był zdolny do wyrządzenia mi krzywdy.
Przez parę sekund rozważałam wszelkie za i przeciw, po czym postanowiłam zaryzykować. W końcu z nas dwojga to ja byłam bardziej niebezpieczna. Domieszka demonicznej krwi powodowała, że ciężko mnie pokonać. A on nie sprawiał wrażenia kogoś, kto miałby jakieś szanse. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, wprost umierałam z ciekawości, aby się dowiedzieć, jak tu trafił. Skitrany pośród liści, z fallusem na wierzchu, już czułam, że będzie soczyście.
Za nic tego nie przepuszczę. Co to to nie!
– Dobra, niech stracę. – Ruszyłam w stronę ścieżki. – Chodź ze mną.
– Naprawdę? – odparł, ewidentnie zaskoczony moim zaproszeniem. Zaraz się jednak opamiętał i podbiegł, żeby dotrzymać mi kroku. – Pewnie nie powinienem pytać, bo jeszcze zmienisz zdanie, ale często tak zgarniasz obcych z ulicy?
– Odcięli mi internet, muszę się jakoś relaksować – zażartowałam. – Pożałuję tego, co?
– Niewykluczone.
1 hoodoo – magia, religia, zbiór wierzeń ludowych
2 bruja – hiszp. wiedźma, czarownica