Uwiedziona - Mia Hamilton - ebook + książka

Uwiedziona ebook

Hamilton Mia

4,6

Opis

Flora po śmierci nienarodzonej córki tonie w rozpaczy. Targana bólem zaszywa się w malowniczych zakątkach Florianópolis, w posiadłości odziedziczonej po ojcu. Jedynej, która ocalała z ogromnego majątku rodziny Santos. Skandal, jakiego kobieta stała się bohaterką po bankructwie potentata, tylko potęguje jej rozgoryczenie, tak samo jak niecichnące plotki po jej rozstaniu z Antoniem. Z dala od zgiełku wielkiego miasta znajduje ukojenie, a romans z nowo poznanym mężczyzną zdaje się przywracać do życia jej złamane serce.

 

Co stanie się, gdy Flora odkryje, że Raphael nie jest tym, za kogo się podaje? Czy dzień, w którym prawda o jego tożsamości wyjdzie na jaw, będzie ostatnim dniem miłości rodzącej się pomiędzy tym dwojgiem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 207

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (23 oceny)
18
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia warta przeczytania Polecam
10
zaczarowana-ksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Szczęśliwe zakończenie na jakie czekałam 😍 Serdecznie polecam ❤️
10
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

jaka słodycz i naiwność. 🙂 dobra na słoneczne popołudnie
10
KRachlak

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna powieść! Pododnie jak pierwszą część "Trzy Noce" tę również przeczytałam jednym tchem i gorąco ją polecam. Z niecierpliwością czekam na kolejną pozycję od autorki❤️
10
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

super, polecam
00

Popularność




Copyright © by Mia Hamilton, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by prostooleh/123RF

Projekt okładki: Adam Buzek

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-303-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

DWA LATA PÓŹNIEJ

FLORA

JONATHAN

FLORA

JONATHAN

FLORA

Oderwałam wzrok od białego piasku i popatrzyłam przed siebie. Dopiero gdy dostrzegłam blask zachodzącego słońca odbijający się od gładkiej tafli oceanu, tak spokojnego dzisiejszego wieczora, dotarło do mnie, że siedziałam skulona pośrodku plaży co najmniej od godziny. Niebo malowało się czerwienią przeplataną gdzieniegdzie różowymi akcentami, które zbliżając się do horyzontu, przybierały fioletową barwę.

Potarłam zaczerwienione policzki i objęłam dłońmi chłodne ramiona. Choć temperatura dzisiejszego wieczora winna była sięgać trzydziestu stopni, teraz wynosiła niespełna połowę tej wartości. Wyprostowałam nogi, chwytając za skórzane sandały leżące tuż obok. Otrzepałam je z piasku i podniosłam się niechętnie.

Nie wiedziałam, w którą stronę się udać. Urocze zakątki Florianópolis ciągnące się wzdłuż plaży zdawały się nie mieć końca. Mimowolnie spojrzałam na szary punkt znajdujący się w oddali i powolnym krokiem ruszyłam w jego kierunku, choć wcale nie miałam ochoty wracać do rezydencji, o której istnieniu dowiedziałam się po śmierci ojca. Jedynej ocalałej po skandalu, który wybuchł zaledwie kilka miesięcy temu, gdy Brazylią wstrząsnęły wieści o bankructwie jednej z najbogatszych jej rodzin.

– Przykro mi, Floro, ale nie mamy już nic – rzekł ojciec beznamiętnym tonem, spoglądając z okna swojego gabinetu pewnego deszczowego wieczora.

– A akcje, udziały? Masz je niemal wszędzie. – Oparłam się o regał wypełniony książkami, kładąc dłoń na sporych rozmiarów brzuchu. – Nie mogłeś stracić wszystkiego – dodałam z nadzieją w głosie, choć ta z każdą chwilą zdawała się mnie opuszczać.

Milczenie ojca było znaczące. Sięgnął do szuflady biurka, do którego podszedł powolnym krokiem. Jego ruchy stawały się coraz bardziej niezgrabne, stara twarz w przeciągu kilku ostatnich dni pokryła się kolejną siatką głębokich zmarszczek, a włosy, jeszcze nie tak dawno ozdobione głęboką czernią, pokryły się siwizną.

– Pomyślałeś o mnie? Pomyślałeś o moim dziecku?

– Gdybyś wyszła za mąż za Fernanda, teraz nie musiałabyś martwić się o pieniądze – odrzekł, z trudem łapiąc powietrze. – Robiłem wszystko, abyś poślubiła syna Álvara. Wszystko! Razem z Antoniem! – Podniósł głos, dzierżąc w dłoniach teczkę. Z trudem opadł na fotel i chusteczką otarł krople potu z czoła. – Nieważne. – Machnął dłonią. – Zmarnowałaś szansę, którą ci daliśmy. Zresztą mogłem się tego spodziewać. Jesteś tak samo nieudolna jak twoja zmarła matka! – dokończył zjadliwie.

Na dźwięk imienia mężczyzny, którego tak mocno kochałam, zrobiło mi się słabo.

– Co Antonio ma z tym wspólnego? Odpowiadaj! – Zbliżyłam się do jego biurka. Oparłam dłonie na czarnym blacie i spojrzałam na ojca wyczekująco. – Co, do cholery?! – krzyknęłam, a z oczu spłynęły mi łzy.

Nie wiedziałam, czy było to spowodowane bólem przecinającym moje serce czy faktem, że zrozumiałam, iż kolejny raz stałam się marionetką w rękach człowieka, który był mi tak bliski.

– Posłuchaj mnie. – Zakasłał.

– Nie mam zamiaru! Kochałam go. Dobrze wiedziałeś, że zakochałam się w Antoniu. Kiedy odchodził, błagałam, aby mnie nie zostawiał. Żebrałam o jego miłość, podczas gdy ty od dawna wiedziałeś, że nigdy mnie nie pokocha, bo jestem dla niego wyłącznie ofiarą spisku, który razem uknuliście! Małżeństwem z Moreirą miałam uratować twoją tonącą w długach firmę. Obaj mieliście cel, podstawiając mnie Fernandowi…

Odsunęłam się i spojrzałam na ojca z obrzydzeniem.

– Nie miałem innego wyjścia…

– Oczywiście…

Uniosłam dłoń i starłam jej wierzchem słone łzy. Kiedy Antonio powiedział, że nic do mnie nie czuje, wylałam ich miliony, obiecując sobie, że nigdy więcej nie będę płakać. Tamtego feralnego dnia rozkleiłam się ponownie. Dnia, w którym moje serce pękło na milion kawałków.

Wybiegłam z gabinetu ojca duszącego się w fotelu i ściskającego w dłoniach teczkę w odcieniu czerwieni – tej samej, która chwilę później przyozdobiła białe marmury położone u podnóża stromych schodów. Nie pamiętam, kiedy potknęłam się na jednym z nich. Mój krzyk przeciął ciszę w momencie, gdy ocknęłam się na zimnej posadzce. Objęłam dłońmi nienaturalnie wygięty brzuch, błagając, aby istota, którą nosiłam pod sercem, dała mi jakikolwiek znak, lecz moje prośby na nic się zdały. Jeszcze zanim dotarłam do szpitala, wiedziałam, że moja córeczka odeszła…

Teraz stałam, spoglądając na rezydencję malującą się w oddali. Jedyną zachowaną z całego majątku ojca. To w niej odnalazłam spokój, jakiego potrzebowałam, aby podnieść się z letargu po śmierci Sophii. Położona u wybrzeża jednej z najpiękniejszych plaż w Brazylii, zachwycała kryształową wodą, bujną roślinnością i właśnie spokojem, który z dala od tętniącego Rio wydawał się nierealny.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na słońce chowające się za horyzontem i powolnym krokiem ruszyłam w jej kierunku.

Gdy z oddali dobiegło mnie wołanie, przystanęłam na chwilę, pewna, że to mój umysł spłatał mi figla. Odkąd dwa miesiące temu przybyłam do Santa Catarina, nie spotkałam nikogo podczas spaceru, a willa, w której zamieszkałam, była jedyną wznoszącą się w jej pobliżu. Nie odwróciłam się. Pogrążona w myślach zmierzałam przed siebie, dopóki męski głos nie wyrwał mnie z zadumy.

– Lucky! – Usłyszałam w momencie, gdy coś wielkiego trąciło moje udo.

Zachwiałam się na piasku, z trudem łapiąc równowagę i zauważając wielkiego owczarka, który najwyraźniej nie miał ochoty zostawić mnie w spokoju. Stanął przede mną i po chwili radośnie zamerdał ogonem.

– Idź sobie… uciekaj – syknęłam, próbując ominąć zwierzę. – Sio! Paskudny kundlu – dodałam zdenerwowana, gdy postanowił trącić mnie mokrym nosem. – Nie potrzebuję towarzystwa.

– Szkoda. – Aksamitny męski głos rozbrzmiał tuż za moimi plecami. – Bo ja wręcz przeciwnie.

Zastygłam jednak i chwilę później się odwróciłam. Nie miałam pojęcia, skąd wziął się tu mężczyzna, który wyrósł przed moimi oczami. W niczym nie przypominał mieszkańców Brazylii, a jego akcent wydawał się nietutejszy. Włosy w odcieniu ciemnego blond okalały opaloną twarz, a błękitne tęczówki uwydatniał wachlarz czarnych gęstych rzęs. Rozpięta koszula odsłoniła wyrzeźbione mięśnie nieznajomego, które przy każdym oddechu unosiły się bezwiednie. Zauważyłam głęboką bliznę poniżej jego piersi i kilka ciemnych włosów biegnących wzdłuż linii pępka, zmierzających ku zapięciu spodni luźno spoczywających na biodrach.

Gdybym nie poczuła kolejny raz mokrego pyska na moim udzie, wpatrywałabym się w mężczyznę zdecydowanie za długo. Zmieszana oderwałam wzrok od jego torsu, co, zdawało mi się, zdążył zauważyć. Uniósł brwi rozbawiony zażenowaniem, jakie wstąpiło na moją twarz.

– Polubił panią – odezwał się po długiej przerwie, przesuwając spojrzenie z mojej twarzy na psa, który teraz siedział u mych stop.

– To… to miłe – wyjąkałam, nie wiedząc czemu, w dalszym ciągu skonfundowana.

Mężczyzna uśmiechnął się, omiatając mnie wzrokiem. Mimowolnie odsunęłam z twarzy kilka kosmyków, które splątał lekki wiatr, gdy nieznajomy zatrzymał spojrzenie na niej. Zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym odezwał się kolejny raz.

– Doprawdy? Odniosłem wrażenie, że nie przepada pani za zwierzętami.

– Po prostu dzisiejszego wieczora nie mam ochoty na towarzystwo. Szczególnie tak namolne – dodałam, kiedy pysk zwierzęcia spoczął na mojej stopie.

Próbowałam ją oswobodzić. Na próżno. Westchnęłam zrezygnowana, po czym wybuchnęłam śmiechem.

– Nachalny ten pana przyjaciel.

– Ja bym powiedział, że raczej towarzyski.

Mężczyzna uśmiechnął się, wpatrując we mnie intensywnie.

Długo, stanowczo za długo…

– Chyba… chyba powinnam już wracać. – Spojrzałam w dal, gdzie obraz willi zacierała powoli wstępująca ciemność.

– Mieszka pani w pobliżu? Spaceruję tędy codziennie, lecz nigdy wcześniej nie miałem okazji, aby panią spotkać…

– To dlatego, że pierwszy raz zaszłam tak daleko.

– Nie przedstawiłem się, Rafael Durand – odezwał się akurat, gdy postanowiłam odejść, wykorzystując moment, w którym pysk zwierzęcia oswobodził moją stopę.

– Flora. – Podałam mu dłoń. – Po prostu Flora… – dodałam, uciekając spod spojrzenia jasnoniebieskich, przeszywających mnie oczu.

– Będę tu jutro. Jeśli miałabyś ochotę na spacer w moim, naszym – poklepał zwierzę po grzbiecie – towarzystwie, będzie nam niezmiernie miło. Prawda, Lucky? – zwrócił się do psa, który teraz usiadł obok swojego pana.

Zaszczekał i odwrócił pysk w moją stronę.

Wygięłam usta w uśmiechu. Nie pamiętam, kiedy ten ostatni raz gościł na mojej twarzy. Mężczyzna spoglądał na mnie, wyczekując odpowiedzi, a ja, w świetle słońca, którego ostatni skrawek wyłaniał się nad morską taflą, powoli dostrzegałam kolejne jego atuty. Arystokratyczny nos, wydatne, idealnie skrojone usta i dołeczek w lewym policzku, dodający nieznajomemu chłopięcego uroku. Starałam się stronić od ludzi, a willa położona na skraju malowniczego miasta pozwalała zachować mi anonimowość, której w tej chwili tak bardzo pragnęłam, lecz brak kontaktu z kimkolwiek coraz mocniej dawał mi się we znaki. Większość przyjaciół na wieść o bankructwie ojca z dnia na dzień odsunęła mnie od siebie niczym stary, nic nieznaczący mebel. Zostałam sama z długami ojca, sercem przeciętym na pół i marzeniami, których, jak gwiazd powoli wstępujących na granatowe niebo, nigdy nie było mi dane dosięgnąć.

– Spaceruję zawsze o tej samej porze. Na pewno się spotkamy – dopowiedziałam i podrapałam za uchem kudłatego zwierzaka. Zrobiłam kilka kroków do tyłu, kierując się w stronę, z której przyszłam. – Dobrej nocy – dodałam i spojrzałam na mężczyznę ostatni raz.

Odwróciłam się w chwili, gdy usłyszałam jego atlasowy głos.

– Do zobaczenia, Floro…

Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie, czując na sobie palący wzrok mężczyzny dopóty, dopóki nie zniknęłam w oddali. Choć nie chciałam, myślałam o nim całą noc, a subtelny ton męskiego głosu prześladował mnie jeszcze nad ranem. Raphael Durant sprawił, że na chwilę odsunęłam myśli od problemów, które w dalszym ciągu zaprzątały moją głowę. Długi ojca coraz bardziej dawały mi się we znaki, a moje oszczędności kurczyły się w zastraszająco szybkim tempie, nawet pomimo skromnego życia, jakie przyszło mi teraz wieść. Nie miałam pojęcia, jak spłacić zobowiązania ani za co utrzymam imponującą posiadłość. Myśl o jej sprzedaży mnie przytłaczała, a ja z każdym dniem coraz mocniej zakochiwałam się w okolicy i z każdą chwilą spędzoną na brzegu oceanu coraz mocniej przerażał mnie fakt, że nadejdzie dzień, w którym będę musiała ją opuścić…

JONATHAN

Odłożyłem sztućce i sięgnąłem po butelkę wina. Spojrzałem na Cornelię bezwiednie mieszającą łyżeczką w pucharze z deserem i kolejny raz zacisnąłem pięści. Była krucha niczym porcelanowa lalka i tak przeraźliwie smutna, iż jeszcze bardziej znienawidziłem Santosa za to, że skazał ją na cierpienie… Od wypadku, który na zawsze odcisnął piętno na niezwykle wrażliwej dziewczynie, minęło piętnaście lat, a ja z każdym następnym rokiem patrzyłem na moją siostrę, której radość z życia niezmiennie gasła…

– Czyżbym się ubrudziła, braciszku? – Spojrzała na mnie, unosząc powieki.

Duże błękitne tęczówki zdawały się nie pasować do jej drobnej, szczupłej twarzy.

– Skądże – odparłem i nalałem wody do jej kieliszka.

Gestem dała mi znać, że wystarczy.

– To dlaczego cały czas mi się przyglądasz? Coś cię trapi? Wczoraj wróciłeś tak późno… – dodała słodkim głosem.

– Musiałem trochę pobyć w samotności.

– Już myślałam, że może jakaś miejscowa piękność wpadła ci w oko.

– Daj spokój. Nie w głowie mi teraz romanse.

Uniosłem kieliszek i mimowolnie się uśmiechnąłem, gdyż Cornelia założyła ręce na piersiach i spojrzała na mnie, wydymając różowe usta.

– To niedobrze, Jonathanie. Masz już trzydzieści pięć lat – zaczęła poważnym tonem, który nie pasował do młodziutkiej osoby. – Najwyższa pora, abyś przestał zajmować się wyłącznie interesami i znalazł sobie żonę. Jestem przekonana, że gdyby rodzice żyli, nie byliby zadowoleni z beztroskiego życia, jakie wiedziesz.

Odstawiłem lampkę i rozsiadłem się wygodnie.

– Zapewne masz rację, Cornelio – zacząłem. – Lecz nasi rodzice nie żyją, a ja, no cóż, nie wydaje mi się, abym był idealnym kandydatem na męża…

– Ależ to nieprawda! – żachnęła się. – Jesteś przystojny, błyskotliwy, elokwe… Zresztą nieważne, Jonathanie. Chodzi mi po prostu o to – kontynuowała, widząc, że ta rozmowa niezbyt mi się podoba – chodzi mi… Och. – Uniosła dłoń ku czołu. – Mam na myśli, że masz wszelkie atrybuty ku temu, aby znaleźć kobietę, z którą zechcesz spędzić resztę życia. Nie możesz żyć samą pracą. Spójrz tylko – zmrużyła oczy zastanawiająco – na to wszystko wokół ciebie i odpowiedz mi, czy jesteś szczęśliwy?

Rozejrzałem się po jadalni, choć wiedziałem, że to moje życie, a nie pomieszczenie, ma na myśli Cornelia.

Obrazy znanych francuskich malarzy zdobiły tłoczone tapety muśnięte srebrzystym pyłem. Z mis ustawionych pośrodku stołu spływały kiście owoców, odbijając promienie słońca wpadające przez tarasowe drzwi. Zapach morskiej bryzy mieszał się z wonią ściętych róż ułożonych w wymyślne bukiety stojące w wazonach, a szum oceanu przecinał ciszę panującą wokoło.

Rezydencja zakupiona przed naszym przyjazdem w malownicze zakątki Florianópolis wznosiła się na wysokość trzech pięter i miała niespełna sto pokoi. Otoczona wysokim murem z kawałkiem prywatnej plaży była kolejnym kaprysem, który postanowiłem spełnić. Choć to dopiero od chwili, gdy pozbawiłem majątku bezdusznego starca, mogłem pozwolić sobie na wszystko…

– Oczywiście – odparłem, starając się, aby mój głos zabrzmiał jak najbardziej przekonująco, lecz sam przed sobą czułem, że jestem nieszczery.

– Jesteś niepoprawnym kłamcą, Jonathanie…

– Z tym się zgodzę – rzekł Christopher.

Mój przyjaciel wszedł do jadalni, zacierając woń świeżego powietrza duszącymi perfumami. Usiadł obok Corni, pocałowawszy ją w policzek, na co dziewczyna spuściła wzrok onieśmielona i wbiła go w zastawę.

– Całkowicie – dodał, nakładając sobie na talerz kawałek ciasta. – Mieliśmy wczoraj zrobić rundkę po miejscowych klubach – zwrócił się do mnie.

– Wyleciało mi z głowy – odburknąłem.

– Wątpię. Jestem pewny, że widziałeś się z tą ślicznotką, dlatego olałeś starego kumpla.

Zmierzyłem go ostrym spojrzeniem, po czym przeniosłem je z powrotem na siostrę. Cornelia rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zrezygnowała i zamknęła je na powrót. Położyła serwetkę na stół i odsunęła się, obracając twarz w kierunku drzwi tarasowych.

– Zostawię was samych. Na pewno macie sporo spraw do omówienia.

– Zawieźć cię do ogrodu? – Christopher niemal poderwał się z krzesła, lecz Cornelia pokręciła głową.

– Wracam do swojego pokoju. Dziękuję, ale całkiem nieźle sobie radzę w nowych wnętrzach.

Odjechała od stołu i obróciła się w stronę drzwi prowadzących do holu. Jadalnia, tak jak reszta pomieszczeń, z których korzystała moja siostra, pozostawała otwarta.

Spojrzałem na Cornelię przykutą do wózka inwalidzkiego. Była taka śliczna w błękitnej sukience podkreślającej kolor jej oczu i z włosami splecionymi w prosty warkocz. Mój żal był niewyobrażalny, a upływający czas tylko pogłębiał nienawiść do Santosa.

– Powinieneś uważać, co mówisz – odezwałem się, gdy zostaliśmy sami. – Cornelia w dalszym ciągu nie ma pojęcia, dlaczego tak naprawdę opuściliśmy Paryż.

– Nie powiedziałeś jej? – Christopher sięgnął po butelkę. Odstawił ją jednak na powrót i zaczął rozglądać się po stole. – Nie masz czegoś mocniejszego?

– O tej porze? Jest dopiero południe – wytknąłem mu kąśliwie.

Wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się promiennie, gdy w holu dostrzegł gosposię. Przywołał kobietę i z najbardziej czarującym uśmiechem przyklejonym do twarzy poprosił o butelkę whisky.

Starsza pani, będąca pod wpływem uroku największego uwodziciela i podrywacza, zjawiła się niemal od razu. Pokręciłem głową coraz bardziej poirytowany zachowaniem przyjaciela, który zjawił się tak nagle, zaburzając spokojne jak dotąd popołudnie.

– Na czym skończyliśmy? – spytał, gdy siedział już z szklanką w dłoni, popijając brązowy alkohol. – Już pamiętam. – Wyprostował się. – Córka Santosa. Flora… – Przechylił naczynie, po czym utkwił w nim wzrok. – Ciekawe, czy to prawda, co o niej mówią. To, że jest zimna niczym jej skostniały ojciec – dopowiedział, widząc moje zdumienie. – Jeśli tak, to nie zazdroszczę ci, stary. Uwodzić bryłę lodu. Brr, już na samą myśl zrobiło mi się zimno.

– Mówią dużo rzeczy. Trzeba przyznać, że brukowce poświęcają jej więcej uwagi, niż na to zasługuje. – Uniosłem kieliszek do ust, lecz odstawiłem go na powrót i popatrzyłem na przyjaciela.

Christopher ubrany w najlepszy garnitur mierzył mnie bacznym spojrzeniem zielonych oczu. Byłem pewien, że dzięki ich mgnieniu rozkochałby w sobie upadłą księżniczkę. Myśl, aby ostatnią część planu przekazać w jego ręce, minęła, gdy ujrzałem ją skąpaną w promieniach słońca. Czarne długie włosy mieniły się w jego blasku, a oczy, ciemne niemal jak noc, spoglądały na mnie chłodno. Omiotła mnie przelotnym spojrzeniem, po czym zaczęła przyglądać z zainteresowaniem. Wydęła idealnie zarysowane usta, odgarniając włosy i przerzucając je za ramiona. Odezwała się ponownie już milej, jak gdyby wstydząc się swojego wcześniejszego zachowania. Nie była pewna, czy usłyszałem, jak przeganiała psa.

Przypatrywałem się jej z oddali od kilku dni. Śledziłem jej sylwetkę, która – mimo że dziewczyna była dość wysoka – wydawała się nad wyraz drobna. Wystające obojczyki odznaczały się pod materiałem kusych sukienek zdobionych przez długie rękawy, a jej biust – choć mały – wyraźnie rysował się pod ubraniem. Nie była w moim typie. Była wręcz całkowitym przeciwieństwem kobiet, z którymi się spotykałem. Eterycznych blondynek o błękitnych oczach i kremowej cerze… Flora ze swoją oliwkową karnacją, czarnymi gęstymi włosami, sięgającymi niemal do pasa, nie pociągała mnie zupełnie. Nie wiem, kiedy zdałem sobie sprawę, że podążam śladami jej drobnych stóp. Zastanawiałem się, czy tylko mnie się zdaje, czy raz po raz ocierała łzy. Może jednak lodowa księżniczka nie była taka zimna jak legendy, które wokół niej narosły.

– Byłbym zapomniał, po co przyszedłem. – Christopher położył przede mną plik kartek. – Wyciągi z jej kont, o które prosiłeś. Wszystko wskazuje na to, że jest biedna jak mysz kościelna.

Zerknąłem na minusowe salda znajdujące się u dołu stron i uśmiechnąłem się do przyjaciela podającego mi kolejne dokumenty.

– Idealnie – stwierdziłem. – A to co?

– Wezwanie do opuszczenia posiadłości.

Oparłem się o krzesło i włożyłem plik kartek do teczki.

– Jesteś pewny, że chcesz ją pozbawić jeszcze tego? Nie ma nic prócz dachu nad głową.

– Mylisz się, przyjacielu. Ma w sobie krew swojego ojca, a to wystarczy, abym nie miał dla niej litości.

FLORA

– Au! – syknęłam z bólu, ciskając w kąt pilniczkiem.

Spojrzałam na połamane paznokcie i westchnęłam, siadając na skraju wanny.

– Jeszcze raz – powiedziałam sama do siebie i podniosłam go z posadzki. – Przecież zrobienie manicure nie może być tak trudne. A może jednak – stwierdziłam, próbując nadać paznokciom w miarę ładny kształt, co zdawało się mnie przerastać.

Od dnia, w którym rezydencję opuściła jedyna gosposia, robiłam wszystko, aby utrzymać wnętrza w idealnym stanie. Po nocach ścierałam kurze, polerowałam podłogi i próbowałam znaleźć jakikolwiek sposób na uzyskanie środków na spłacenie długów pozostawionych przez ojca. Moje podania o pracę wciąż pozostawały bez odpowiedzi. Nie byłam tym faktem zbytnio zdziwiona, skoro nie mogłam poszczycić się praktycznie żadnym doświadczeniem.

Odstawiłam perłowy lakier, którym miałam zamiar pomalować paznokcie, i podeszłam do okna, by podziwiać widok rozciągający się na plażę. Ostatnimi czasy wyglądałam przez nie coraz częściej, łudząc się, że ujrzę Raphaela przechadzającego się wzdłuż brzegu.

Na próżno.

Od dnia, w którym się spotkaliśmy, minął niespełna tydzień, a ja, mimo iż co wieczór zapuszczałam się w głąb plaży, nie spotkałam go ani razu.

Czas zacierał wspomnienia o nieznajomym, który na chwilę pojawił się w pogmatwanym życiu, jakie przyszło mi wieść. Jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałabym, że nadejdzie moment, gdy jedynymi moimi rozmówcami będą konsultantki infolinii banku, w którym starałam się o jakikolwiek kredyt. Ostatnia przyjaciółka zadzwoniła parę tygodni temu i oznajmiła, iż odkąd wybuchł skandal z udziałem mojej rodziny, mąż stanowczo zabronił jej utrzymywania kontaktu ze mną.

Chyba jednak nici z jakiejkolwiek znajomości – pomyślałam oddalając się od okna, które pozostawiłam otwarte, gdyż dzisiejszego wieczora powietrze było duszące.

Niebo spowijały ciemne chmury zawieszone nisko na szafirowym niebie.

Pomalowałam paznokcie cienką warstwą, a kiedy wyschły spojrzałam na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza.

Może nie jest za późno na krótki spacer – stwierdziłam.

Narzuciłam na bieliznę cienką białą sukienkę i udałam się w kierunku schodów.

Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej. Byłam przekonana, że gdy parę godzin wcześniej przycinałam krzewy, wiatr był dużo łagodniejszy.

No cóż, pewnie szykuje się kilka gorszych dni – uznałam z żalem, stąpając po piasku.

Spacery stanowiły odskocznię od problemów. Mogłam godzinami snuć się po plaży, podziwiając widoki rozciągające się w pobliżu posiadłości ojca.

Zamoczyłam stopy, nie dowierzając, iż woda jest tak ciepła. Zdjęłam sukienkę i ułożyłam obok sandałków. Zrobiłam parę kroków w głąb oceanu, stwierdzając, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby trochę popływać. Rozejrzałam się wokół. Ciemność spowiła całe wybrzeże, a światło lampy w mojej sypialni stanowiło jedyny jasny punkt w okolicy. Zwróciłam się w kierunku ubrań, rozpinając biustonosz i rzucając go na piasek. Skąpe majteczki z koronki nie zakrywały zbyt wiele, ale w mroku nie przeszkadzały beztroskiej chwili, której się oddałam, zanurzając w słonej wodzie.

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, zanim postanowiłam wyjść na brzeg. Deszcz powoli mieszał się z kroplami spływającymi po moich policzkach. Nawet nie zauważyłam, kiedy się rozpadało. Przetarłam twarz dłonią, zmierzając w kierunku pozostawionych w oddali ubrań. Stanęłam, rozglądając się wokoło.

– Tego szukasz?

Raphael… Byłam pewna, że ochrypły głos należy do niego. Charakterystyczny francuski akcent poznałabym wszędzie.

Zakryłam piersi dłońmi i powoli obejrzałam się za siebie. Stał z założonymi rękoma, w których trzymał ubrania, uśmiechając się lekko. Nie wiedziałam, od jak dawna mnie obserwował i jak mogłam nie zauważyć go, wychodząc na brzeg.

– Dobrze wiesz, że tak. Możesz mi zwrócić bieliznę?

– Mogę. Ale nie jestem pewien, czy mam na to ochotę. Zdecydowanie wolę oglądać cię nagą…

Omiótł mnie przeciągłym spojrzeniem i zatrzymał je dłużej na moim łonie. Pulsujące ciepło rozeszło się u zagłębienia ud. Ścisnęłam je mocno i odchrząknęłam, próbując opanować zażenowanie.

– Zjawiasz się po kilku dniach jak gdyby nigdy nic i w dodatku kradniesz mi ubrania.

– A więc myślałaś o mnie?

– Chyba sobie żartujesz. Jesteś ostatnią osobą, której poświęciłabym odrobinę uwagi. – Dumnie uniosłam podbródek i spojrzałam w błękitne oczy mężczyzny.

– Nie polubiłaś mnie… – stwierdził, przyglądając się koronce zdobiącej biustonosz. – Mam pomysł, jak możemy to zmienić – odezwał się po dłuższej chwili. – Pocałuj mnie… a zwrócę ci ubrania – dokończył, podchodząc bliżej.

Niemal tak blisko, że zapach jego zmysłowych perfum stał się wręcz namacalny. Zadrżałam. Zrobiłam krok w tył, lecz się zachwiałam, odsłaniając przy tym piersi. Zarumieniłam się i na powrót objęłam je dłońmi.

– A więc jak będzie, Floro?

Powietrze zrobiło się gęste i bynajmniej nie nadchodząca burza stała się tego powodem…

– Po moim trupie! – dodałam uniesionym głosem i odwróciłam się na pięcie.

– Myślę, że jednak szybciej zmienisz zdanie.

Zatrzymałam się niepewnie, gdy usłyszałam brzdęk kluczy.

– Chyba że pod wycieraczką trzymasz zapasowe.

Niech to szlag!

Poczułam się jak złapana w pułapkę. Kuszącą pułapkę…

Seksowny głos Raphaela pobudził do życia uśpione pragnienia, o których zdawało się, że już dawno zdążyłam zapomnieć. Jego głodny wzrok błądzący po moim ciele przenikał mnie na wskroś. Przełknęłam ślinę i wciągnęłam głęboko powietrze, gdy mokre włosy przylgnęły do mojej rozpalonej skóry. Odgarnęłam je z piersi i z rękoma opartymi na biodrach zwróciłam się w stronę mężczyzny, którego niesamowity kolor tęczówek dostrzegłam w ciemnościach. Zatrzymał spojrzenie na moim biuście, a ja jęknęłam pobudzona do granic.

Głupia!

Przeklinałam się w myślach, jednocześnie próbując stłumić wyrzuty, które zaczęły kiełkować, gdy stanęłam naprzeciw Raphaela. Drżącą dłonią objęłam jego szyję, wplotłam palce w wilgotne włosy i zahaczając sutkami o tors mężczyzny, wspięłam się lekko na palcach.

– Pożałujesz tego, Raphaelu… – wyszeptałam, dotykając jego miękkich warg.

Przylgnęłam mocniej do silnego ciała, wyczuwając twarde wybrzuszenie, co wywołało we mnie kolejną falę udręki. Wiedziałam, że powinnam się wycofać. Moje ciało, które wydawało się martwe, ożyło w ramionach nieznajomego. Językiem zbadałam kontur jego warg. Rozchylił je zapraszająco, szepcząc po francusku niezrozumiałe dla mnie słowa.

– Przyjdzie dzień, gdy pożałujesz chwili, w której mnie uwiodłeś – dokończyłam i nie zważając na krople deszczu, coraz gęściej zraszające nasze ciała, zamknęłam usta mężczyzny długim pocałunkiem.

JONATHAN

– Powiedz, żebym przestał – wyszeptałem, spijając z twarzy dziewczyny krople deszczu. – Powiedz to, Floro… – błagałem, tracąc nad sobą kontrolę.

– Za późno, Raphaelu… – jęknęła, gdy delikatnie osunąłem ją na koszulę, którą chwilę wcześniej niemalże zdarła. – Już za późno – dodała, kładąc moją dłoń pomiędzy wilgotne uda.

Odsunąłem niecierpliwie skrawek bielizny zasłaniający ostatni fragment jej gładkiej skóry i jednym szybkim ruchem wbiłem się w wilgotne wnętrze dziewczyny. Zadrżałem i spojrzałem w oczy Flory, w których malowała się udręka.

– Pragnę cię – wyszeptała, zaciskając palce na moich ramionach.

Uniosła zachłanne biodra, gdy uderzyłem w nią po raz kolejny.

Złapałem jej dłonie i unieruchomiłem nad głową, zanurzając w mokrym piasku osuwającym się przy każdym naszym ruchu.

– Mocniej… – wyszeptała, wyginając się w łuk, przymykając na chwilę powieki. – Tak, Raphaelu… Tak… właśnie tak – jęknęła.

Przylgnąłem do twarzy dziewczyny i pocałowałem usta wydające słodkie westchnienia, wciąż nie wierząc, że moment, który wyobrażałem sobie latami, właśnie zaczął się ziszczać. Teraz, kochając się z nią pośrodku skąpanej w deszczu plaży, czułem się wplątany we własne sidła. Chciałem zakończyć to, do czego zmierzaliśmy, lecz dałem za wygraną w chwili, gdy poczułem miękkie wargi dziewczyny i jej dłonie, które niespodziewanie wślizgnęły się pod koszulę.

– Floro… – jęknąłem przeciągle.

Uniosła przymglone oczy i spojrzała prosto w moje. Ciemne tęczówki kochanki wydawały się granatowe. Wiatr chłodził rozgrzaną skórę, na której krople potu mieszały się z deszczem wzbierającym na sile.

Odwróciłem na moment wzrok, przypominając sobie, kim jest kobieta patrząca na mnie z taką ufnością.

Zacisnąłem mocno dłoń na jej szczupłych nadgarstkach, upewniając się, iż to grymas bólu pojawił się na jej twarzy. Oplotła mnie udami i zacisnęła mięśnie na moim fiucie. Twarde sutki Flory sunęły po mokrym torsie. Ocierały się o wilgotną skórę, potęgując moje doznania.