Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść autora słynnej książki Bella i Sebastian!
Film na podstawie powieści już w kinach!
Piękna i poruszająca opowieść o niezwykłej przyjaźni dziewczynki i kucyka
Dziesięcioletnia Cecile wraz z mamą powraca po latach do rodzinnego miasteczka. Dziewczynka czuje się tu obco, nie ma przyjaciół i nie potrafi się odnaleźć w nieznanym miejscu. Nic dziwnego, że z radością przyjmuje wiadomość o pojawieniu się w okolicy objazdowego cyrku. Cecile jest zachwycona prezentowanymi przez artystów sztuczkami, a cyrkowe zwierzaki kradną jej serce. Szczególną sympatią dziewczynka obdarza Poly – uroczego kucyka o niesamowitych zdolnościach. Wkrótce okazuje się, że gburowaty właściciel cyrku bardzo źle traktuje swoje zwierzęta, a szczególnie Poly. Cecile układa więc brawurowy plan ratunkowy. Wykrada kucyka i z pomocą miejscowych dzieciaków i tajemniczego pana Victora rusza w pełną przygód i niebezpieczeństw podroż w poszukiwaniu dobrego domu dla swojego czworonożnego przyjaciela.
Książka została wzbogacona o zdjęcia z filmu!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 186
Tytuł oryginału
POLY
Copyright © XO Editions 2020.
All rights reserved.
Published by arrangement with Lester Literary Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Chrobok
Korekta
Dagmara Michalak
Skład i łamanie
Dariusz Nowacki
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Zdjęcia w książce
Dystrybucja: Monolith Films
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2022
eISBN 978-83-67639-13-2
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
Lato 1964
1.
W przeddzień wyjazdu w „podróż do ich nowego życia” Louise załadowała kabriolet po brzegi. Do bagażnika włożyła wypełniony naczyniami kufer, stare walizy, dwie rodzinne lampy i oprawione obrazki. By wprawić córkę w lepszy nastrój, stworzyła na tylnym siedzeniu wygodne gniazdko z koców, poduszek i stosu prześcieradeł. Połowę całej przestrzeni zajęły cztery ogromne torby z najpotrzebniejszymi rzeczami, patelnia, szybkowar otrzymany w prezencie ślubnym, komplet garnków, kosz zabawek ocalałych z bezlitosnej selekcji, teczka ze zdjęciami i dokumentami oraz torba pełna butów. Na podłodze książki, zeszyty i albumy stworzyły swego rodzaju podnóżek. Tuż przed wyruszeniem w drogę dorzuciła jeszcze pudełko z przyborami do szycia i kosz piknikowy z dwiema butelkami wody smakowej Antésite – podróż miała przecież zająć ponad dwanaście godzin. Z przodu piętrzyły się jej akcesoria pielęgniarskie, stolik nocny, kilka książek i ulubionych drobiazgów, lusterko po babci, torebka i trzy słomkowe kapelusze. Właśnie te wyblakłe kapelusze, obiecując niekończące się letnie dni, bardziej niż cokolwiek innego łagodziły smutek wyjazdu.
Cécile, nieczuła na zew Południa, opuszczała szkołę w piętnastej dzielnicy cała we łzach, obojętna na swój dalszy los. W ich trzypokojowym mieszkaniu przy ulicy Deniot cała rodzina żyła szczęśliwie, aż do tego okropnego rozwodu. Tata mógł ją tam odwiedzać, kiedy tylko chciał, informując o swoim przybyciu niecierpliwym pukaniem do drzwi. I nieważne, że zdarzyło się to jedynie dwa razy w ciągu sześciu miesięcy, dziewczynka i tak czuła wściekłość na myśl, że ktoś wyrywa ją z jej świata. Jedyną zaletą wyjazdu na południe była niewielka odległość miasteczka od granicy włoskiej i Turynu, w którym jej tata pracował teraz przy budowie zapory. Na mapie tylko dziesięć centymetrów dzieliło to włoskie miasto od Beaucastel.
Mimo tej marnej pociechy Cécile odbierała wyjazd jako zdradę. Czy w tej nędznej dziurze jest chociaż jakiś listonosz? Na wszelki wypadek dzień przed wyjazdem napisała do ojca list – jej ostatni list z Paryża! Obiecała, że będzie na niego czekać w nowym miejscu, i że mama także „usycha z tęsknoty” – ulubione wyrażenie jej nauczycielki, pani Vambroux. Oczywiście nie do końca była to prawda, a jeśli nawet, to dosyć naciągana. Mama nigdy nie mówiła o ojcu. Jakby już wcale jej nie obchodził.
Po trzystu kilometrach, zmęczona oglądaniem niekończących się pól i przyklejonych do siebie, smutnych domów, dziewczynka zasnęła. Kiedy się obudziła, zatrzymały się na parkingu obok stacji Esso i zjadły lunch przy zacienionym stoliku. Mimo że firmowy breloczek z ludzikiem z głową w kształcie kropli benzyny sprawił jej radość, Cécile z nadąsaną miną nadal udawała obojętność.
Gdy wylądowała z powrotem na tylnym siedzeniu, od razu zanurzyła się w lekturze Alicji w Krainie Czarów. To była jej najbardziej ulubiona książka ze wszystkich, prezent od taty. Alicja bardzo się jej podobała. Była samotna, trochę dziwna, jednocześnie szalona i odważna, niezwykle ciekawska i wystarczająco naiwna, by porywać się na niemożliwe. Cécile marzyła o takiej siostrze albo chociaż przyjaciółce. Zaczęła lekturę, jednak lipcowy upał w połączeniu z drganiami kół na drodze skutecznie ją zniechęciły. Złapała bidon i pociągnęła łyk, po czym z grymasem rozczarowania odkryła, że to tylko woda. Przypomniała sobie, że mama napełniła go w łazience na stacji benzynowej. Wzdychając, przyłożyła nos do szyby.
– Platan, brytan, kapitan – zaczęła rymować szeptem. – Platan, kaftan, sułtan, kasztan…
– Już nie czytasz? – Jej matka miała talent do wypowiadania na głos rzeczy oczywistych.
Cécile w odpowiedzi skrzywiła się i wzruszyła ramionami.
– Nadal się na mnie gniewasz?
Tym razem Cécile postanowiła spojrzeć matce w oczy i popatrzyła w lusterko wsteczne. Louise wyglądała na wyczerpaną. Dziewczynka natychmiast stłumiła przypływ wyrzutów sumienia, które mogłyby osłabić jej bojowe nastawienie.
– Dobrze wiesz.
– Cilou[1], przecież musiałam znaleźć jakieś wyjście. Życie w Paryżu stawało się nie do zniesienia, i ta kłótnia z moim szefem… mówiłam ci… A w Beaucastel zaproponowano mi pracę i mieszkanie.
– No i co z tego! Przecież to nawet nie będzie praca w szpitalu, sama mówiłaś!
– To prawda, ale będę pracować na własny rachunek, a to trochę tak jak nowa przygoda, tylko bezpieczna, bo w moim zawodzie rzadko bywa się bezrobotnym.
– Wszystko mi jedno.
– O, szczerze w to wątpię! Kochanie, rozumiem, że teraz wszystko wydaje ci się trudne, ale jestem pewna, że pokochasz to miasteczko. Byłam tam taka szczęśliwa w twoim wieku! Marzyłam o tym, by mieszkać tam przez cały rok…
– Nie jestem tobą, mamo! Nie możesz prosić, bym była zadowolona!
– O nic takiego cię nie proszę, Cilou, ale pomyśl tylko, będziemy cieszyły się słońcem i czystym powietrzem w przepięknym miejscu, a te paryskie korki są coraz bardziej uciążliwe! Poza tym masz jeszcze całe wakacje na to, żeby się z tym oswoić przed rozpoczęciem szkoły. I jestem pewna, że poznasz tam mnóstwo koleżanek!
– Mam to w nosie! Chcę moje koleżanki z Paryża. I tatę.
Louise westchnęła z irytacją. Powtarzało się to za każdym razem, gdy Cécile wspominała swojego ojca.
– Teraz to niemożliwe. Wiesz dobrze, że pracuje…
Aby zakończyć kłótnię, kobieta zaczęła szukać stacji Europe 1 na skali radia. Właśnie zaczynało się „Witajcie, Przyjaciele” i, mimo paru zakłóceń, Twist w Saint-Tropez wypełnił wnętrze samochodu, przepędzając nudę wielogodzinnej jazdy.
Cécile była zbyt dumna, by od razu dać się obłaskawić, jednak gdy jej mama zaczęła nucić Pan pozwoli? chrypliwym głosem Adamo[2], nie zdołała powstrzymać chichotu. Louise, zachwycona, kontynuowała przy hitach Wenecja, jakie to smutne, Jutro się żenisz i Wszyscy chłopcy i dziewczęta, które dziewczynka również śpiewała na cały głos, zapominając o swym ponurym nastroju.
Szarość poranka była już tylko odległym wspomnieniem. Słońce prażyło cały dzień, ale nie było mowy o jeździe bez dachu przy tak załadowanym aucie. Na szczęście około osiemnastej chłodniejszy wiatr zaczął przynosić ulgę. Na wysokości Pont-Saint-Esprit samochód opuścił wreszcie niekończącą się drogę krajową numer siedem i wjechał na kręte wiejskie dróżki. Krajobraz zdawał się nagle rozszerzać, aż złączył się z ogromem nieba, błękitnego i czystego, wręcz nierealnego.
Przejechały przez wąską dolinę między winnicami a lasem i podążały za nurtem płynącego w dole potoku. Mijały rozproszone to tu, to tam łąki oraz strome zbocza poprzecinane wapiennymi klifami, które zaprzeczały łagodności ziemi, odsłaniając jej dziką naturę.
Gdy Cécile ujrzała pierwsze pola lawendy, poczuła, że jej opór słabnie. Fiolet wręcz staczał się po zboczach maleńkiej wioski zwieńczonej dzwonnicą. To było tak piękne, że zapierało dech w piersiach!
Louise wyłączyła radio, ale nie wypowiedziała ani słowa, by czar nie prysł. Ponad dwadzieścia lat nie wracała w to miejsce, a mimo to wspomnienia wywoływały głębokie wzruszenie – ten sam zachwyt, który teraz szeroko otwierał oczy jej córki. Ukryła uśmiech i pozwoliła sobie na przypływ optymizmu.
Ten nowy start był dla nich szansą. Musiał być, koniecznie.
[1] Cilou – zdrobnienie od imienia Cécile (przyp. tłum.).
[2] Salvatore Adamo (ur. 1943) – belgijski piosenkarz pochodzenia włoskiego (przyp. tłum.).
2.
Położone na szczycie wzgórza miasteczko Beaucastel, z brukowanymi uliczkami, niskimi sklepieniami i białymi kamieniami domów o wąskich drzwiach, sprawiało wrażenie, jakby nie zmieniało się od wieków. Stary zamek na skalnym nawisie z na wpół zawaloną strażnicą i kwadratową wieżą u boku zdawał się je strzec lub miażdżyć – w zależności od światła i nastroju przechodniów.
Burmistrz, niejaki Lucien Bouis, dysponował kluczami do ich nowego domu. Louise nie musiała pukać, bo na dźwięk silnika natychmiast pojawił się na progu. Był to człowiek dość krępy, z wydatnym brzuchem sterczącym pod kraciastą koszulą. Cécile stwierdziła, że jego przyjemna, lekko zdumiona twarz, przypomina Białego Królika Alicji. Burmistrz-Królik rozłożył ramiona w geście powitania, a jego oblicze rozpromienił szeroki uśmiech.
– Pani Jacquot! No, no, a więc jesteś z powrotem!
– Panna Vidal, jeśli pozwolisz, Lucien. Wróciłam do panieńskiego nazwiska.
– Masz! I tak też wyglądasz, mimo tej tu słodkiej dzieciny! – Mężczyzna, wyraźnie zakłopotany, ściszył głos. – Wiem o rozwodzie od miejskiego notariusza… – urwał, gdy zorientował się, że być może mówi zbyt dużo przy dziecku i teraz zwrócił się już bezpośrednio do dziewczynki: – A ty musisz być Cécile! Wyglądasz jak twoja mama, gdy ją poznałem. Śliczna jak kwiatuszek!
Cécile zaczerwieniła się. Na myśl o tym, że jej mama stanowi źródło tak żywych wspomnień, poczuła się dziwnie i jeszcze bardziej obco. Na szczęście mężczyzna, zaaferowany rolą przewodnika, już się nią nie interesował – faktycznie był wykapaną kopią Białego Królika z książki! Na widok załadowanego po brzegi kabrioletu świsnął przez zęby:
– To twoja bagażówka?
– Oczywiście!
– Myślisz, że dasz radę gdzieś się wcisnąć, jeśli dalej ja poprowadzę?
– Na te ostatnie metry powinno się udać! – Louise uprzątnęła stolik nocny i kapelusze, które wylądowały na kolanach jej córki. – W drogę!
– Najszybciej będzie minąć pralnię, potem skręcić w prawo i wjechać na drogę do Peyrolles…
– Tak, pamiętam.
– Święta prawda, głupiec ze mnie! Przecież zawsze biegałaś wszędzie jak prawdziwa dzikuska! Masz, to dopiero będzie odmiana od Paryża!
– Mam nadzieję…
– Musisz jeszcze tylko przypomnieć sobie nasz akcent, bo jeśli będziesz mówiła tak hardo, skupisz na sobie uwagę miejscowych.
– Przyjdzie samo…
Obraz matki mówiącej jak niemota, z cudacznym akcentem i „maszami” w co drugim zdaniu, nagle zaniepokoił Cécile. Niech sobie z niej drwią lub traktują jak jakąś paryżaneczkę – ona nie zamierza niczego zmieniać…
Samochód zatrzymał się przed skromnym domkiem, jednym z wielu we wsi. Dotarli na miejsce!
Widząc staromodny korytarz prowadzący do salonu z masywnymi meblami, dziewczynka poczuła gulę w gardle. Patrzyła w osłupieniu na starą sofę w bordowe kwiaty, smutną lakierowaną komodę z mahoniu, ogromną szafę, przysadziste stołki i koło od pługa przerobione na stolik kawowy. Za oświetlenie służyła jedynie skromna żarówka u sufitu, nadająca pomieszczeniu ponury charakter. Nie mogła uwierzyć, że był to ten wymarzony dom, którym matka tak się chwaliła! Kuchnia wcale nie była lepsza, ciasna z brązowo-zielonymi ścianami. Tylne drzwi prowadziły na cementowy taras zagracony pustymi wiadrami. Dalej, w głębi opuszczonego ogrodu, z dzikich traw wynurzała się stara szklarnia z brudnymi szybami.
Nieświadomy wrażenia, jakie właśnie wywołał dom, burmistrz z entuzjazmem agenta nieruchomości zabrał głos:
– Wystrój wymaga lekkiego odświeżenia, ale jest komfortowo, macie nawet łazienkę i toaletę… to dopiero luksusy! Tutaj nie każdy może się tym pochwalić. – Następnie wskazał na kosz leżący na laminowanym blacie. – Prezent powitalny. Jesteście bardzo bledziutkie, musicie nabrać kolorów. Jest wieprzowina, konfitura morelowa od starej Mathilde, masło i ser, jajka, owoce, bochenek chleba i oliwa z oliwek od wuja Barnabé. Opowiesz mi, co u ciebie.
– O, jak miło.
– Pokażę ci gabinet lekarski, a potem obejrzymy resztę pomieszczeń.
Pokój przyjęć był zdecydowanie bardziej nowoczesny. Prowadziły do niego przeszklone drzwi na końcu korytarza, w którym trzy krzesła pełniły funkcję poczekalni. Drzwi otwierały się wprost na gabinet pomalowany na biało – kolor kojarzący się z higieną i szpitalem. Za wyposażenie służyły stalowy stół, przeszklona szafka, biurko i dwa metalowe krzesła.
W obliczu wymownego milczenia zwiedzających, burmistrz stracił nieco animuszu.
– Zostawiliśmy wszystko jak było, skoro zastąpisz nam doktora.
– Nie jestem lekarzem, Lucien.
– Masz, pielęgniarka, lekarz, wszystko jedno, nie? Poza tym tutaj będziesz miała do czynienia z twardymi ludźmi ze wsi, jesteśmy bardziej odporni na choroby. Nikt nie będzie wyliczał, czy masz dwa dyplomy czy dziesięć, najważniejsze, że będziesz leczyć, prawda?
Louise z uśmiechem pokiwała głową. Zachęty Luciena tylko spotęgowały jej panikę, choć może był to tylko efekt wyczerpania podróżą. Pragnęła nowego życia i planowała je, ale po złożeniu wypowiedzenia i wyrwaniu córki z jej świata, poczuła się przyparta do muru. Nie było już odwrotu. Musiała być silna. Życie Cécile i tak już wywróciło się do góry nogami, nie mogła dodatkowo obciążać jej swoimi wątpliwościami. Siląc się na wesołość, odpowiedziała:
– Wspaniale, Lucien. Dziękuję ci za twoją życzliwość. Nie wiem, co byśmy bez ciebie…
– Eee tam! To nic nadzwyczajnego, przecież jesteś stąd. I nie zapominaj o tym, zwłaszcza jeśli niektórzy będą cię na początku traktować z góry – twoi dziadkowie byli tutaj szanowani!
Zjadły w kuchni prowizoryczną kolację złożoną z konfitury, sera i mleka. Louise zapaliła dwie świece, by trochę rozweselić wnętrza, lecz mimo jej wysiłków Cécile nadal milczała, a jej twarzyczka pozostawała pochmurna ze zmęczenia. Aby ją nieco ożywić, matka podsunęła pomysł przemalowania ścian. Mogłyby zacząć od ich pokoju, potem przenieść się do tego żółtego i skończyć na salonie. Kupiłyby nowy stolik kawowy, wyłożyły ładnym aksamitem ławeczkę w oknie i uszyły zasłony w paski i wisienki do kuchni. Przy każdym z pomysłów Cécile grzecznie przytakiwała, aż w końcu Louise skapitulowała i wysłała ją do łóżka.
Dochodziła dziesiąta. Tak późno kładła się tylko w święta lub kiedy odwiedzał ją ojciec. Zamykając drzwi do pokoju, zatrzymała się na chwilę i spróbowała wyobrazić sobie, jak to będzie dorastać tutaj. Pokój był na poddaszu, a znajdujący się w nim świetlik stanowił zdecydowanie najmniej koszmarny element całego budynku. Jeszcze przed posiłkiem zdążyła pospiesznie rozpakować książki i kolekcję figurek Starlux[3], które ustawiła na dużej, pękatej komodzie. Reszta zabawek i plakaty wciąż czekały w kartonie. Wsuwając go pod łóżko, Cécile znalazła nocnik. Jak wyjaśniła mama, taki był zwyczaj na wsi – według Cécile dość obrzydliwy! Na całe szczęście, w łazience na piętrze była toaleta. Dziewczynka nie miała już nawet siły się złościć. Jedynym co czuła, było okropne poczucie straty, które sprawiało, że łzy cisnęły jej się do oczu.
Więc to było to wspaniałe nowe życie obiecywane przez mamę?
Postanowiła się ruszyć. Dotarła do szafy, rozebrała się, wypięła z włosów czerwoną spinkę i założyła koszulę nocną.
Na stoliku przy łóżku mama postawiła jedną z ich lamp zwieńczoną różowym abażurem. Cécile domyślała się, że w ten sposób chciała ja udobruchać, ale to wcale nie było takie proste. Jutro poprosi matkę o zdjęcie ojca, jedynie po to, by ją zdenerwować. I po to, by nad nią czuwał…
Gdy tylko wyłączyła lampę, ciekawość popchnęła ją w kierunku świetlika. Usadowiła się na stołku, otworzyła okno i odetchnęła łagodnym, tajemniczo szepczącym powietrzem. Pachniało ziemią i suchą trawą. Podniosła głowę i prawie krzyknęła zdziwiona – jeszcze nigdy nie widziała tylu gwiazd naraz! W Paryżu, z budynkami i światłami ulicznych latarni, niebo wydawało się oddalone o tysiące kilometrów, tutaj wystarczyło wspiąć się na palce, by jego aksamit był niemal na wyciągnięcie dłoni.
Z bijącym sercem wsłuchiwała się w wiatr przemykający między gałęziami drzew na wzgórzu. Wpatrywała się w sylwetkę górującego nad wioską zamku i resztki zawalonej strażnicy – w przeciwieństwie do niej, kwadratowa wieża wydawała się odporna na próbę czasu. W oddali dało się słyszeć szczekanie psa, natychmiast, jakby w odpowiedzi, podjęte przez następnego. Gdzieś blisko jakieś stworzenie pohukiwało smętnie. Sowa? Mama na pewno by wiedziała…
Świadomość, że matka w jej wieku spędzała tu lato oswojona z wiejskim życiem, była dziwna. Z powodu wojny nigdy o tym nie opowiadała. Cécile wiedziała tylko, że dom w Beaucastel został sprzedany po śmierci dziadków, tuż przed jej narodzinami.
Wracając do łóżka, zapytała samą siebie, czy kiedykolwiek mogłaby przyzwyczaić się do życia tutaj. W tym ponurym domu wydawało się to niewyobrażalne!
Ciąg dalszy w wersji pelnej
[3] Starlux – popularna we Francji w latach 60. firma produkująca wysokiej jakości miniaturowe figurki kolekcjonerskie, głównie żołnierzy (przyp. tłum.).