Vi, dziewczynka szpieg. Licencja na luz - Maz Evanz - ebook + książka

Vi, dziewczynka szpieg. Licencja na luz ebook

Evanz Maz

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Autorka Kto wypuścił bogów? i Po prostu misja znowu rozśmieszy was i wyciśnie łzy wzruszenia. Po brawurowej opowieści o tym, jak olimpijscy bogowie, gwiezdna konstelacja i pewien demon namieszali w życiu nastolatka z południowej Anglii, czas na intrygę szpiegowską!

Rozwód rodziców jest trudny dla każdego dziecka, ale jedenastoletnia Vi ma wyjątkowo pod górkę. Bo kiedy twoja mama jest emerytowaną agentką tajnego wywiadu, a tata byłym złoczyńcą, przysięga „dopóki śmierć nas nie rozłączy” nabiera zupełnie nowego znaczenia… Ale ustalmy fakty. Rodzice Valentine Day z wiadomych względów skupiają się obecnie wyłącznie na sobie nawzajem. Zło jednak nie śpi i ma się wyjątkowo dobrze. Prawdziwi superzłoczyńcy właśnie ruszyli w teren, więc dziewczyna nie ma wyjścia – musi zostać szpiegiem!

Czy Vi ocali rodzinę i świat przed niechybną zagładą?

Łatwo nie będzie, bo…

Szpiedzy są fatalni w dochowywaniu tajemnic. Nie tych wielkich z rodzaju: „to kwestia bezpieczeństwa narodowego”. Na te, z oczywistych względów, muszą bardzo uważać — w końcu trudno by było uznać za asa wywiadu kogoś, kto strzela sobie selfika, skacząc ze spadochronem do tajnej bazy wroga (#Szukajcie PodWulkanem).

Nie, wielkie tajemnice są u nich bezpieczne (…). Natomiast te mniejsze tajemnice — no wiecie, drobne osobiste sekrety — nie mają szans. (fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 286

Oceny
4,4 (10 ocen)
8
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krysiakoscielniak

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
20
MaciejChecinski84

Nie oderwiesz się od lektury

Ale to jest MEGA!!! Opowieść o dziewczynce która powstrzymała swojego wuja przed morderstwem swojej matki i siebie samej używając zegarka ze scyzorykiem, strzałkami itd.
10
Olivix

Całkiem niezła

Przyjemna dziecięca historia, ale nie wzbudziła we mnie większych emocji
10
KatHan

Nie oderwiesz się od lektury

Moja córka była zachwycona ,nie można się oderwać od tej książki. Jestem bardzo zadowolona.
10
qdt01

Nie polecam

Książka okropna, momentami obrzydiwa. Na pewno nie dla dzieci. Nie polecam.
11

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Vi Spy. Li­cence to Chill
Opieka re­dak­cyjna: DO­ROTA WIERZ­BICKA
Re­dak­cja: ANNA MI­LEW­SKA
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, MA­RIA ROLA, BAR­BARA TUR­NAU
Pro­jekt okładki: stu­dio­he­len.co.uk
Ilu­stra­cje: © Jez Tuya 2021
Opra­co­wa­nie gra­ficzne wer­sji pa­pie­ro­wej na pod­sta­wie ory­gi­nału: RO­BERT KLE­EMANN
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght tekst MAZ EVANS © 2021 Ory­gi­nalne wy­da­nie an­glo­ję­zyczne opu­bli­ko­wało po raz pierw­szy w 2017 roku pod ty­tu­łem VI SPY wy­daw­nic­two The Chic­ken Ho­use, 2 Pal­mer St, Frome, So­mer­set, BA11 1DS, Wielka Bry­ta­nia. Wszyst­kie imiona po­staci i na­zwy miej­scowe w książce są chro­nione pra­wami au­tor­skimi przy­słu­gu­ją­cymi MAZ EVANS © 2021 i nie można ich wy­ko­rzy­stać bez zgody upraw­nio­nej. Au­torka za­strze­gła oso­bi­ste prawa au­tor­skie. Wszel­kie prawa za­strze­żone. © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07842-6
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ra­chel Ley­shon.

Dzię­kuję, że pod­ję­łaś się naj­bar­dziej nie­moż­li­wej mi­sji, jaką można so­bie wy­obra­zić.

Z wy­ra­zami mi­ło­ści – i zwa­rio­wa­nym po­zdro­wie­niem!

Roz­dział 1

Szpie­dzy są fa­talni w do­cho­wy­wa­niu ta­jem­nic. Nie tych wiel­kich z ro­dzaju: „to kwe­stia bez­pie­czeń­stwa na­ro­do­wego”. Na te, z oczy­wi­stych wzglę­dów, mu­szą bar­dzo uwa­żać – w końcu trudno by było uznać za asa wy­wiadu ko­goś, kto strzela so­bie sel­fika, ska­cząc ze spa­do­chro­nem do taj­nej bazy wroga (#Szu­kaj­cie­Po­dWul­ka­nem).

Nie, wiel­kie ta­jem­nice są u nich bez­pieczne. Chce­cie ochro­nić kod do sejfu z za­pa­sem cze­ko­lady głowy pań­stwa? Prze­każ­cie go szpie­gowi. Mu­si­cie do­brze scho­wać pro­to­typ mię­dzy­kon­ty­nen­tal­nego pi­sto­letu na wodę na­kie­ro­wy­wa­nego la­se­rem? Szpieg z pew­no­ścią zna do­sko­nałe kry­jówki. Od­kry­li­ście, że przy­by­sze z ob­cej pla­nety, któ­rzy mają w zwy­czaju wy­sy­sać mó­zgi, pla­nują in­wa­zję na Sur­bi­ton? Szpieg za­bie­rze tę in­for­ma­cję do grobu (i – przy odro­bi­nie szczę­ścia – do Sur­bi­ton).

Na­to­miast te mniej­sze ta­jem­nice – no wie­cie, drobne oso­bi­ste se­krety – nie mają szans. Je­żeli za­mier­za­cie zor­ga­ni­zo­wać przy­ję­cie nie­spo­dziankę, ab­so­lut­nie nie wspo­mi­naj­cie o tym szpie­gowi, bo we wto­rek do wa­szych drzwi za­pu­kają małpy nie­zna­nego ga­tunku z serca Ama­zo­nii, dzier­żące w dło­niach kieł­ba­ski na­bite na pa­tyki. Za nic w świe­cie nie dziel­cie się ze szpie­giem po­dej­rze­niami na te­mat sprze­daw­czyni ze sklepu na rogu ulicy, bo za­nim zdą­ży­cie po­wie­dzieć: „zro­śnięta brew”, na jej sto­isko z prze­ką­skami przy­pu­ści szturm od­dział an­ty­ter­ro­ry­stów. No i ni­gdy, ale to  p r z e n i g d y  nie pro­ście szpiega, by za­cho­wał dla sie­bie pe­wien za­bawny szcze­gół z ży­cia wa­szej mamy – chyba że chce­cie zo­ba­czyć jej minę, kiedy w wia­do­mo­ściach o osiem­na­stej za­pre­zen­tują na­le­żące do niej ró­żowe majtki w pan­terkę.

Szpie­dzy nie po­tra­fią do­cho­wy­wać ta­jem­nic, to nie­za­prze­czalny fakt. Nikt nie ro­zu­miał tego le­piej niż Va­len­tine Day.

Mama Va­len­tine była szpie­giem, a Va­len­tine wie­działa o tym, po­nie­waż, jak każdy szpieg, jej ko­chana ro­dzi­cielka nie ra­dziła so­bie z ukry­wa­niem swo­jego za­wodu przed świa­tem. Przy­kła­dowo pod­czas jed­nego z wie­czor­ków ha­zar­do­wych, or­ga­ni­zo­wa­nych przez szkolny ko­mi­tet ro­dzi­ciel­ski, do­pro­wa­dziła do aresz­to­wa­nia taty Ar­thura Til­sleya, prze­ko­nana, że ukrył w ko­szu na śmieci dy­na­mit (w rze­czy­wi­sto­ści były to obrzy­dliwe pasz­te­ciki upie­czone przez jego żonę). Szko­liła też psa są­sia­dów do tro­pie­nia ła­dun­ków wy­bu­cho­wych, co skoń­czyło się po­gry­zie­niem li­sto­no­sza Freda, kiedy nie­szczę­śnik pró­bo­wał do­star­czyć pod nu­mer 12 fa­jer­werki na ogni­sko, a raz zje­chała na li­nie z da­chu wie­lo­pię­tro­wego su­per­mar­ketu, bo ina­czej nie zdą­ży­łaby wy­słać li­stu przed ostat­nim opróż­nie­niem skrzynki (co aku­rat było nie­sa­mo­wite). Tak, Va­len­tine nie miała wąt­pli­wo­ści, że jej mama jest szpie­giem – i w pe­wien zu­peł­nie zwy­czajny pią­tek, w swoim zu­peł­nie zwy­czaj­nym domu, znaj­du­ją­cym się w cał­kiem zwy­czaj­nym mia­steczku, po­sta­no­wiła to udo­wod­nić.

– Chyba czeka nas po­ważna roz­mowa – oznaj­miła z ża­ło­snym wes­tchnie­niem mama, kiedy Va­len­tine we­szła do kuchni, żeby spraw­dzić, co bę­dzie na obiad. – Czy­tam ocenę se­me­stralną pana Spro­uta i nie wie­rzę wła­snym oczom! Co ci strze­liło do głowy, żeby mu pod­kra­dać mar­ker do ta­blicy?

– Mamo, wy­lu­zuj, ni­czego nie pod­kra­da­łam. Wręcz prze­ciw­nie, ja  p o d z w r a c a ł a m.

– Co ro­bi­łaś...?

– Pod­zwra­ca­łam. To od­wrot­ność pod­kra­da­nia. Nie wy­ję­łam mu tego mar­kera z kie­szeni, tylko go tam chył­kiem wło­ży­łam. – Va­len­tine ko­rzy­stała z każ­dej spo­sob­no­ści, żeby do­sko­na­lić tę umie­jęt­ność. Bo czy miała coś cie­kaw­szego do ro­boty w Nor­ton-on-Sea (czy też Nud­nor­ton-on-Sea, jak sama na­zy­wała tę nie­cie­kawą mie­ścinę, sły­nącą wy­łącz­nie z elek­trowni, którą za­mknięto przed trzy­dzie­stoma laty)? – Ja tylko, no wiesz... Prze­mie­ści­łam ten mar­ker z miej­sca na miej­sce. A poza tym mam do cie­bie py­ta­nie.

– Nie zmie­niaj te­matu! – ostrze­gła ją mama, z nie­ziem­ską pre­cy­zją rzu­ca­jąc na de­skę do kro­je­nia skład­niki przy­go­to­wy­wa­nego da­nia. Była zwo­len­niczką kuchni fu­sion, od­da­ją­cej hołd ich zło­żo­nym ko­rze­niom: po czę­ści se­ne­gal­skim, an­giel­skim, ja­maj­skim i afro­ame­ry­kań­skim. Dzi­siaj szy­ko­wała na obiad żab­nicę po ja­maj­sku z ba­na­no­wymi fryt­kami i pu­rée z groszku. Va­len­tine za­do­wo­li­łaby się pizzą.

– Skoro masz na imię Su­san – cią­gnęła nie­zra­żona dziew­czyna, z pre­me­dy­ta­cją zmie­nia­jąc te­mat – to dla­czego w twoim ak­cie uro­dze­nia jest na­pi­sane „Easter”?

Mama – Su­san bądź Easter, co wciąż wy­ma­gało do­pre­cy­zo­wa­nia – za­sty­gła z ba­na­nem w dłoni. Tak, to była na­prawdę sku­teczna zmiana te­matu.

– Skąd wy­trza­snę­łaś mój akt uro­dze­nia? – za­py­tała i przez nie­uwagę upu­ściła owoc. Pod­biła go jed­nak stopą, nim spadł na pod­łogę, i zwin­nie zła­pała.

– No więc... Na­tknę­łam się na niego, zu­peł­nie przy­pad­kiem, gdy tak so­bie le­żał... – wy­ja­śniła Vi, która „na­tknęła się” na ów do­ku­ment w wa­lizce za­mknię­tej na kłódkę, ukry­tej pod pod­łogą w sy­pialni mamy. Po­trze­bo­wała pra­wie go­dziny, żeby – oczy­wi­ście cał­kiem nie­chcący – otwo­rzyć kłódkę wy­try­chem.

– Z-zmie­ni­łam je – za­jąk­nęła się mama – bo mi się nie po­do­bało.

– A mnie się po­do­bało – wtrą­ciła się bab­cia Vi, miesz­ka­jąca ra­zem z córką i wnuczką pod jed­nym da­chem. – Na­sza ro­dzina ma długą hi­sto­rię wy­jąt­ko­wych imion. Twoja pra­pra­babka na­zy­wała się Mo­ther Day, po Dniu Matki, pra­babka: Chri­st­mas Day, po Bo­żym Na­ro­dze­niu, a ja da­łam two­jej ma­mie na imię Easter, po Wiel­ka­nocy. Długo mu­sia­łam wal­czyć, że­byś ty miała imię Va­len­tine, oczy­wi­ście po Wa­len­tyn­kach, bo twój oj­ciec uparł się, żeby na­zwać cię Do­reen. Ale co się dzi­wić, ten męż­czy­zna był skoń­czo­nym idiotą...

Bab­cia po­krę­ciła głową i cmok­nęła z dez­apro­batą, tak jak za każ­dym ra­zem, gdy wspo­mi­nała o ta­cie Vi, który zmarł, kiedy Vi była ma­leńka. Va­len­tine wie­działa o nim tylko trzy rze­czy: że na­zy­wał się Ro­bert Ford (co wy­czy­tała z aktu ślubu „po­nie­wie­ra­ją­cego się” po domu), że miał białą skórę (co lo­gicz­nie wy­ni­kało z jej ja­sno­brą­zo­wej kar­na­cji) i że był skoń­czo­nym idiotą (o czym świad­czyły słowa babki). Va­len­tine wsty­dziła się tro­chę swo­jego peł­nego imie­nia, choć mu­siała przy­znać, że pa­so­wało jej dużo bar­dziej niż Do­reen. Na szczę­ście więk­szość lu­dzi mó­wiła na nią po pro­stu Vi.

– A twoje imię? Do­sta­łaś je w taki sam spo­sób? – za­py­tała.

– In­de­pen­dence? No ja­sne – przy­tak­nęła babka. – Po Dniu Nie­pod­le­gło­ści. Dla przy­ja­ciół Indy. Je­stem z niego bar­dzo dumna i uwa­żam, że twoja mama po­winna być dumna ze swo­jego.

– I je­stem – od­pa­ro­wała mama, wy­ma­chu­jąc groź­nie ba­na­nem. – Su­san, po Dniu Su­san.

– Je­steś Easter i nic tego nie zmieni – burk­nęła babka. – Kie­dyś sama to zro­zu­miesz.

– Va­len­tine – pod­jęła groź­nie Easter (Vi uznała, że Easter to dla niej od­po­wied­niej­sze imię niż Su­san). – Pan Sprout na­pi­sał tu też, że ścią­ga­łaś na kla­sówce z or­to­gra­fii. Czy to prawda?

– Mamo, wy­lu­zuj! – zbyła ją po raz drugi Vi. – Wcale nie ścią­ga­łam, tylko czer­pa­łam wia­do­mo­ści z od­bi­cia w szy­bie. To się na­zywa za­rad­ność. A tak w ogóle, to czy ty się przy­pad­kiem nie uma­wiasz z pa­nem Spro­utem?

– Słu... słu­cham? Vi, co to w ogóle za po­my­sły! – par­sk­nęła Easter, mru­ga­jąc ner­wowo. Mama mru­gała za każ­dym ra­zem, kiedy mi­jała się z prawdą, i był to wy­jąt­kowo przy­datny tik.

– Bo ostat­nio spę­dza­cie ze sobą mnó­stwo czasu.

– Cóż, ow­szem... Bo mu­simy prze­dys­ku­to­wać kwe­stie two­jej edu­ka­cji...

– Przy ko­la­cji?

– Geo­rge, to zna­czy  p a n  S p r o u t, w go­dzi­nach szkol­nych jest bar­dzo za­jęty.

– Aha, ja­sne. I stąd te wa­sze week­en­dowe pik­niki?

– Geo­rge... P a n  S p r o u t  ma też mnó­stwo obo­wiąz­ków po­za­lek­cyj­nych...

– No tak. To by tłu­ma­czyło wasz wspólny wy­jazd do Pa­ryża w ze­szłym mie­siącu.

– Skąd o nim wiesz?! – wy­krzyk­nęła Easter.

Vi zer­k­nęła ką­tem oka na ku­chenny ka­len­darz, gdzie na nie­wy­rwa­nej kartce z ze­szłego mie­siąca wid­niało dru­ko­wa­nymi czer­wo­nymi li­te­rami: „Pa­ryż z Geo­rge’em/pa­nem Spro­utem”, po czym prze­nio­sła wzrok z po­wro­tem na sko­ło­waną matkę.

– Tak ja­koś zga­dłam – rzu­ciła.

– Po­słu­chaj – od­po­wie­działa Easter, mru­ga­jąc co­raz bar­dziej ner­wowo. – Tak się składa, że lu­bię to­wa­rzy­stwo Geo­rge’a...

– P a n a  S p r o u t a – po­pra­wiła ją córka.

– Ale nie łą­czy nas nic poza ko­le­żeń­stwem! Je­ste­śmy do­brymi zna­jo­mymi, kropka.

Vi pa­trzyła, jak jej mama trze­po­cze po­wie­kami, pra­wie upusz­cza­jąc ba­nana po raz drugi. Ta­aak, ta sprawa zde­cy­do­wa­nie wy­ma­gała do­głęb­nego zba­da­nia – ale te­raz na­le­żało się sku­pić na kwe­stii szpie­go­wa­nia. Czas na małe prze­słu­chanko...

– Mamo – za­ga­iła, gdy Easter pod­rzu­ciła owoc, by po­szat­ko­wać go w po­wie­trzu se­rią szyb­kich cięć. – Czy mo­gła­bym mieć wła­sny te­le­fon?

– Ja­sne – od­parła Easter, na­dzie­wa­jąc ostat­nią frytkę na ko­niu­szek noża.

– Na­prawdę?! – Vi o ni­czym nie ma­rzyła tak bar­dzo, jak o po­sia­da­niu te­le­fonu; może wtedy coś by ją wresz­cie po­łą­czyło z po­zo­sta­łymi dzie­cia­kami ze szkoły. Nic in­nego nie przy­cho­dziło jej do głowy, a na­do­pie­kuń­cza matka, za­bra­nia­jąca Vi „dla jej do­bra” no­co­wa­nia u ko­le­gów oraz udziału w im­pre­zach, wcale nie po­ma­gała.

– Aha, ja­sne. Gdy wi­gi­lia wy­pad­nie w maju – do­pre­cy­zo­wała ter­min Easter. – Do­brze wiesz, co my­ślę o te­le­fo­nach. Zbyt ła­two je wy­ko­rzy­stać do na­ru­sze­nia pry­wat­no­ści. Czy­ta­łam nie­dawno ar­ty­kuł na­ukowy o tech­no­lo­giach ha­ko­wa­nia i...

Świet­nie, matka roz­ko­ja­rzona – plan dzia­łał jak złoto. Pora ude­rzyć.

– Mamo – Vi prze­rwała Easter, w chwili gdy ko­bieta rzu­ciła fryt­kami przez pół kuchni do fryt­kow­nicy, po czym od­ru­chowo za­nur­ko­wała za sto­lik śnia­da­niowy z pal­cami we­tknię­tymi w uszy – czy ty je­steś szpie­giem?

– Tak – od­parła bez za­sta­no­wie­nia ko­bieta i do­piero gdy na­działa żab­nicę na nóż, uświa­do­miła so­bie, co wła­śnie po­wie­działa. – To zna­czy: nie! To zna­czy: kie­dyś by­łam, ale...

Vi po­de­szła do niej i de­li­kat­nie wy­jęła jej z ręki ostre na­rzę­dzie.

– Mia­łaś ra­cję. Wy­gląda na to, że czeka nas po­ważna roz­mowa – stwier­dziła i po­pro­wa­dziła mamę do stołu.

– A my­śla­łam, że ni­gdy nie do­cze­kam tego dnia – mruk­nęła bab­cia zza krzy­żówki.

Tym spo­so­bem Va­len­tine do­wie­działa się, że Easter, a przed nią In­de­pen­dence, były w prze­szło­ści taj­nymi agent­kami PA­IONK-a (Pod­ziem­nej Agen­cji In­wi­gi­la­cji, Obrony i Nad­zoru Kraju), ale zre­zy­gno­wały tuż po śmierci ojca dziew­czyny.

– Czyli że... Mój tato też był szpie­giem? – upew­niła się Vi.

– Aha – przy­tak­nęła mama, a gdy tylko się od­wró­ciła, bab­cia par­sk­nęła w krzy­żówkę. – Ro­bert zgi­nął, prze­kie­ro­wu­jąc w ko­smos po­cisk ją­drowy, na se­kundę przed jego eks­plo­zją w ziem­skiej at­mos­fe­rze. Na pewno przy­kla­snąłby mo­jej de­cy­zji.

Easter spoj­rzała na bab­cię, która par­skała te­raz tak do­no­śnie, jakby była ko­niem cier­pią­cym na wy­jąt­kowo do­kucz­liwy ka­tar sienny.

– A dla­czego się wy­co­fa­łaś? – do­py­ty­wała Vi.

Easter wes­tchnęła i ob­jęła córkę.

– Bo po odej­ściu two­jego ojca po­trze­bo­wa­łaś ro­dzica, który da ci po­czu­cie sta­bi­li­za­cji, który bę­dzie przy to­bie non stop, żeby cię chro­nić, ob­ser­wo­wać każdy twój ruch... Ta­kiego, który nie zgi­nie w zbior­niku peł­nym zmu­to­wa­nych pi­ra­nii. Więc po­sta­no­wi­łam przejść na eme­ry­turę i prze­nieść się do tego ślicz­nego, spo­koj­nego mia­steczka, gdzie trudno nas bę­dzie zna­leźć.

– Kto by w ogóle szu­kał w Nud­nor­ton-on-Sea? – za­kpiła Vi. A więc miała ra­cję: jej mama na­prawdę była szpie­giem. To by tłu­ma­czyło, skąd Vi miała taki ta­lent do... przy­pad­ko­wego od­naj­dy­wa­nia rze­czy, które po­nie­wie­rały się po domu to tu, to tam. Cie­kawe, ja­kie umie­jęt­no­ści odzie­dzi­czyła po ta­cie.

– No cóż, tylko się cie­szyć, że prawda wresz­cie wy­szła na jaw. Dzięki temu Va­len­tine bę­dzie mo­gła pójść do Rim­ming­ton Hall – oznaj­miła bab­cia.

– A co to ta­kiego? – za­py­tała dziew­czyna.

– Aka­de­mia Szpie­gow­ska Rim­ming­ton Hall – wy­tłu­ma­czyła sta­ruszka z bły­skiem w oku. – Szkoła dla szpie­gów. Ale żeby się tam do­stać, mu­sia­ła­byś ukoń­czyć mi­sję. Kiedy Easter była w twoim wieku, ura­to­wała sied­miu za­kład­ni­ków z na­padu na bank, po­słu­gu­jąc się wy­łącz­nie ka­ta­pultą i lalką Bar­bie. Wszyst­kie wiel­kie ta­lenty tra­fiają do Rim­ming­ton Hall.

– Szkoła dla szpie­gów? Brzmi nie­sa­mo­wi­cie! – Vi czuła, jak na­ra­sta w niej en­tu­zjazm. – A jak się do­staje mi­sję?

– Trzeba ją so­bie zna­leźć – za­ćwier­kała ra­do­śnie bab­cia.

– Wy­klu­czone! – ucięła krótko Easter. – Vi bę­dzie się uczyć w li­ceum Świę­tego Mi­chała, a nie w... w  t a m t y m  miej­scu.

– Cóż za nie­do­rzecz­ność – skar­ciła ją Indy. – Va­len­tine wy­wo­dzi się z dłu­giej li­nii wspa­nia­łych szpie­gów, która swój po­czą­tek miała w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Ko­lei Pod­ziem­nej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Sun­day szpie­go­wała pod przy­krywką jako pie­lę­gniarka na fron­tach pierw­szej wojny świa­to­wej, a moja mama, Chri­st­mas, wy­ko­rzy­sty­wała ka­rierę śpie­waczki, żeby zdo­by­wać po­ufne in­for­ma­cje pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Ja by­łam pierw­szą czar­no­skórą ko­bietą, którą zwer­bo­wano do PA­IONK-a, a ty, moja droga, naj­młod­szą. Szpie­go­wa­nie mamy we krwi, po­mimo nie­usta­ją­cych wy­sił­ków nie­któ­rych z nas, żeby temu za­prze­czać. Choć...

– Nie! – prze­rwała jej Easter. – Nie za­mie­rzam tłu­ma­czyć ci tego po raz ko­lejny, mam już tego po dziurki w no­sie! Tamto ży­cie do­bie­gło końca, ro­zu­miesz?

– Nie moja sprawa – rzu­ciła bab­cia bez­tro­sko, po czym wbiła wzrok w krzy­żówkę. – Ale po­zwól, że się grzecz­nie nie zgo­dzę.

– Po­wta­rzam: to ko­niec! – upie­rała się Easter.

– Wy­par­cie...

– To nie jest żadne wy­par­cie!

– Ależ oczy­wi­ście, że jest. – Znów ten sam błysk w oku. – „Nie­do­pusz­cza­nie do świa­do­mo­ści pew­nych my­śli lub uczuć”, na osiem li­ter po­ziomo.

Bab­cia była je­dyną osobą, która miała od­wagę roz­ma­wiać w ten spo­sób z mamą Vi – a Vi uwiel­biała słu­chać ich sprze­czek.

– „Prawo lub zdol­ność do po­dej­mo­wa­nia sa­mo­dziel­nych de­cy­zji”, na sie­dem li­ter pio­nowo – cią­gnęła sta­ruszka, sku­piona na krzy­żówce. – Wol­ność?

– Ja tylko sta­ram się za­pew­nić ci bez­pie­czeń­stwo – tym ra­zem Easter zwró­ciła się do córki, chwy­ta­jąc ją za rękę. – Je­steś dla mnie wszyst­kim. Któ­re­goś dnia to zro­zu­miesz...

– Nie­moż­li­wość! – wy­krzyk­nęła bab­cia. – Dwa­na­ście li­ter, „rzecz nie­wy­ko­nalna, nie do zro­bie­nia”.

– A na­uka w Rim­ming­ton Hall pchnę­łaby cię na ścieżkę, któ­rej wo­lisz unik­nąć.

– „Nie­unik­nio­ność wy­da­rzeń w przy­szło­ści” – mam­ro­tała bab­cia z ka­mienną twa­rzą – na trzy­na­ście li­ter pio­nowo... Hmm, prze­zna­cze­nie?

– Nie, za nic w świe­cie – oznaj­miła twardo Easter. – Vi nie bę­dzie szpie­giem.

– Idiotka.

– Czy mo­żesz to w końcu odło­żyć?! – Easter wy­rwała matce krzy­żówkę.

– To aku­rat nie było żadne z ha­seł. – Indy pu­ściła oko do Va­len­tine.

– Pró­buję ura­to­wać jej ży­cie – wy­szep­tała Easter.

– To może naj­pierw po­zwól jej ja­kieś mieć, żeby było co ra­to­wać?

Za­pa­dła ner­wowa ci­sza. Vi za­częła do­cho­dzić do wnio­sku, że naj­wyż­sza pora wziąć się do od­ra­bia­nia lek­cji. Aby się do­stać do Rim­ming­ton Hall, mu­siała bo­wiem ciężko pra­co­wać – a że się tam wy­bie­rała, było prze­cież ja­sne jak słońce.

– Nie bra­kuje ci tego? – za­py­tała mamę i pod­nio­sła szkolny ple­cak, z któ­rego wy­sy­pała się cała za­war­tość. No tak, po­psuty za­mek. – Wiesz, by­cia szpie­giem. Za­łożę się, że to było su­per­ek­scy­tu­jące.

Vi pod­sko­czyła prze­stra­szona, gdy na pod­łogę upadł z brzę­kiem nóż. Jej mama po­de­szła bli­żej. Po­nie­waż re­gu­lar­nie ćwi­czyła, miała im­po­nu­jącą syl­wetkę. Była szczu­pła, ale silna; jej ko­ści po­licz­kowe mo­głyby szat­ko­wać cy­ko­rię, a krótko przy­cięte czarne włosy zda­wały się sta­wać dęba, gdy brały nad nią górę emo­cje. Ta kom­bi­na­cja cech spra­wiała, że Easter: a) była na­prawdę nie­sa­mo­wita; b) cza­sami wy­glą­dała prze­ra­ża­jąco.

– Wy­słu­chaj mnie te­raz uważ­nie, Va­len­tine Day! – za­częła drżą­cym gło­sem. – W by­ciu szpie­giem nie ma ni­czego su­per. To nie­bez­pieczny za­wód pe­łen taj­nych mi­sji, wy­bu­chów i broni i nie chcę, że­byś miała z nim co­kol­wiek wspól­nego. Wszystko, co ro­bię i co kie­dy­kol­wiek ro­bi­łam, miało na celu za­pew­nie­nie ci bez­pie­czeń­stwa. Dla­tego mu­sisz przy­siąc, że bę­dziesz o sie­bie dbała. Ko­cham cię nad ży­cie i we­sprę cię we wszyst­kim, czego tylko za­pra­gniesz – oprócz tej jed­nej rze­czy. Żad­nego szpie­go­wa­nia. Prze­nigdy. Obie­cu­jesz?

– Ja­sne, mamo. Wy­lu­zuj... – za­częła Vi.

– Nie! – Easter nie­cier­pli­wie we­szła jej w słowo. – Nie mam za­miaru wy­lu­zo­wy­wać, kiedy w grę wcho­dzi twoje do­bro. A te­raz obie­caj!

– Och, do­bra! Idę od­ra­biać za­da­nia – od­po­wie­działa Vi, ce­lowo nie skła­da­jąc żad­nych de­kla­ra­cji. Bo i jak mia­łaby to zro­bić, skoro jedno było dla niej ja­sne: że ni­czego nie pra­gnęła tak bar­dzo jak tego, by zo­stać szpie­giem?

– Och, i jesz­cze jedno, Vi – rzu­ciła za nią mama, zer­ka­jąc zna­cząco na bab­cię. – Mu­sisz za­cho­wać to w ta­jem­nicy. Nikt nie może się do­wie­dzieć, że w prze­szło­ści zaj­mo­wa­łam się szpie­go­stwem.

– Wia­domka – od­parła śmier­tel­nie po­waż­nie dziew­czyna. W prze­ci­wień­stwie do swo­jej mamy ona do­sko­nale ra­dziła so­bie z do­cho­wy­wa­niem ta­jem­nic. Czy nie świad­czyła o tym do­bit­nie wielka plama po cze­ko­la­dzie na opar­ciu fo­tela babci?

– Cie­szę się, że mnie ro­zu­miesz – po­wie­działa Easter. – Tylko w ten spo­sób za­gwa­ran­tuję ci bez­pie­czeń­stwo. No, a poza tym ja­koś tak... Nie udało mi się jesz­cze po­ru­szyć tej kwe­stii z Geo­rge’em i...

– Aha! Czyli jed­nak uma­wiasz się z pa­nem Spro­utem! – wy­krzyk­nęła Vi, przy­ła­paw­szy mamę na nie­ostroż­no­ści.

– Och... – Easter długo marsz­czyła czoło, pró­bu­jąc zna­leźć ja­kieś wy­tłu­ma­cze­nie, aż w końcu mu­siała ska­pi­tu­lo­wać. – No do­brze, uma­wiam się. Czy nie masz nic prze­ciwko?

Vi zro­biła nie­za­do­wo­loną minę. Pan Sprout był prze­cież jej na­uczy­cie­lem – oczy­wi­ście, że miała coś prze­ciwko! Na samą myśl prze­cho­dziły ją ciarki.

– Geo­rge to uprzejmy, słodki i ko­cha­jący męż­czy­zna – wy­li­czała Easter roz­ma­rzo­nym gło­sem. – Po­trafi mnie roz­śmie­szyć, a ja znów czuję się przy nim młoda. Kiedy mnie ca­łuje, to...

– Okej, wy­star­czy! – prze­rwała ma­mie Vi, bo zbie­rało jej się na wy­mioty. – Skoro ko­niecz­nie mu­sisz, to się z nim uma­wiaj. Tylko o tym nie ga­daj.

– I to samo ty­czy się mo­jej prze­szło­ści – od­parła Easter po­waż­nie. – Geo­rge nic o tym nie wie i ko­niecz­nie musi tak po­zo­stać. Przy­naj­mniej na ra­zie.

– Wo­bec tego le­piej wy­nieś tę wy­rzut­nię ra­kiet z ła­zienki dla go­ści.

– Pro­szę cię, Vi – po­wie­działa Easter ła­god­nie. – Mo­żesz to dla mnie zro­bić? Dla nas wszyst­kich. Za­leży mi je­dy­nie na nor­mal­nym ży­ciu. Ci­chym i spo­koj­nym.

Na wi­dok bła­gal­nej miny mamy Vi zmię­kła odro­binę.

– Ja­sne – po­wie­działa, tym ra­zem zu­peł­nie po­waż­nie. Pra­gnęła szczę­ścia swo­jej mamy, a pan Sprout był aku­rat cał­kiem mi­łym na­uczy­cie­lem. Jak na na­uczy­ciela. – Ale ty też mu­sisz mi coś obie­cać.

– Oczy­wi­ście – od­parła z uśmie­chem Easter.

– Obie­caj mi, że ni­gdy nie weź­mie­cie ślubu. Bo nie za­mie­rzam miesz­kać z moim na­uczy­cie­lem i jego dziw­nym sy­nal­kiem.

– Rus­sell jest uro­czy!

– Rus­sell Sprout? Na pewno mó­wimy o tej sa­mej oso­bie?

– Va­len­tine, bądź miłą dziew­czyną...

– To co? Obie­cu­jesz czy nie? – na­le­gała cał­kiem po­waż­nie Vi. – Za nic w świe­cie nie mogę się na­zy­wać Va­len­tine Sprout.

Roz­legł się dzwo­nek u drzwi.

– Ale z cie­bie głup­tas. – Easter za­chi­cho­tała i ru­szyła do przed­po­koju, przez co Vi nie wi­działa, czy jej mama mruga ner­wowo. – Va­len­tine Sprout... Do­bre so­bie! Nie, ko­cha­nie, ni­gdy wię­cej nie wyjdę za mąż. Prze­prze­prze­nigdy.

Gdy tylko Easter uchy­liła drzwi wej­ściowe, do domu wtar­gnęła ckliwa mu­zyka. Rus­sell Sprout stał z po­nurą miną na traw­niku i kie­ro­wał ro­bo­tem, który wy­gry­wał ro­man­tyczne prze­boje, ma­cha­jąc ogrom­nym pę­kiem ba­lo­nów w kształ­cie róż, a przed nim na ko­la­nie klę­czał pan Sprout.

– Su­san! – ode­zwał się na­uczy­ciel, uno­sząc pier­ścio­nek z dia­men­tem w stronę swo­jej wy­branki. – Od­mie­ni­łaś moje ży­cie. Ko­cham cię bar­dziej niż płe­twal błę­kitny kryl, czyli bar­dzo, wziąw­szy pod uwagę, że po­je­dyn­czy osob­nik po­łyka cztery tony kryla dzien­nie. Je­steś bla­skiem mego ży­cia, ca­łym moim świa­tem! Wyj­dziesz za mnie?

– Och, Geo­rge! – pi­snęła Easter z oczami peł­nymi łez. – Oczy­wi­ście, że tak!

– Jak cu­dow­nie! – za­wo­łała za ich ple­cami bab­cia, kiedy pan Sprout po­chwy­cił lubą w ra­miona, a Vi i Rus­sell wy­mie­nili scep­tyczne spoj­rze­nia. – Gra­tu­la­cje!

Pod­czas gdy do­ro­śli tań­czyli i ro­bili plany we­selne, do Va­len­tine Day do­cie­rało, że jej ży­cie wkrótce zmieni się na za­wsze – dziew­czyna nie zda­wała so­bie tylko sprawy, jak bar­dzo.

Bo szpie­dzy może i nie po­tra­fią do­cho­wy­wać ta­jem­nic.

Za to o wiele le­piej ra­dzą so­bie z kła­ma­niem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki