Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Dla fanów Nero Sarah Brianne!
Jest nową dziewczyną w szkole. W mieście, w którym rządzi mafia.
Osiemnastoletnia Noemi Santino po kilkunastu latach wraca do Los Angeles. Dziewczyna nie spodziewa się, że jej przyszłość już dawno została zaplanowana i jej serce ma należeć do młodego następcy capo, Vittore Beneventtiego.
Jakby tego było mało trafia do nowej szkoły, gdzie wszystko jest dla niej obce – koleżanki, koledzy, a przede wszystkim Vittore. Chłopak ewidentnie budzi postrach wśród rówieśników. Noemi szybko odkrywa, że jego życie jest pełne przemocy oraz walki i mimo młodego wieku jest on już pełnoprawnym członkiem mafii.
Noemi, czy tego chce czy nie, trafia do mafijnego świata, którego zasady wkrótce będzie musiała zrozumieć. Jednak najtrudniejszą sprawą dla dziewczyny jest zaufać Vittore, chłopakowi, któremu jej serce oddano trzynaście lat temu.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 470
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2022
Anna Wilman
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Sandra Pętecka
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-018-7
13 lat wcześniej
Marcello Santino
Vincente odwraca twarz w kierunku Celestiny, która bez zaproszenia wchodzi do pokoju wypełnionego dymem cygar i zapachem whisky. Jej mężczyzna pociera dolną wargę kciukiem, po czym wstaje od okrągłego stołu i chwyta żonę za nadgarstek. Młody Beneventti siedzący właśnie po mojej lewej ze skupioną miną, przygląda się ojcu. Na jego twarzy zawsze gości spokój, a z jego zielonych tęczówek bije chłód.
Vittore Beneventti ma zaledwie sześć lat, a już zaczyna być wdrażany w świat, którym wkrótce przyjdzie mu rządzić.
Kiedy dołączyłem do Cosa Nostry, a dokładniej oddziału w Los Angeles, kilkanaście lat temu, Vincente już był blisko przyjęcia tytułu dona. Bez zwątpienia nadaje się na szefa – bezwzględny, odważny i sprytny. Długo pracowałem na to, by zostać jego consigliere. Walczyłem o swoją pozycję, która tak naprawdę nigdy mi się nie należała.
Jak co piątek Vincente zaprosił wysoko postawionych członków mafii, aby rozegrać przyjacielską partyjkę pokera. Młody Beneventti zawsze obserwuje. Jego ciemne źrenice przyglądają się każdej twarzy, a uszy wsłuchują się w każde słowo. Na pewno będzie dobrym następcą ojca. Vincente jest szalonym, nakręconym na władzę początkującym donem, Vittore w przyszłości będzie bezwzględnym potworem, któremu nikt nigdy nie spróbuje się postawić.
– Celestina już nie będzie przeszkadzać – wzdycha mężczyzna, zasiadając ponownie na dębowym krześle. Grube cygaro tli się w popielniczce, o którą Don Beneventti je podparł. Oblizuje wąskie wargi, by po chwili uśmiechnąć się w charakterystyczny dla siebie sposób. W kącikach ust ukazują się niewielkie zmarszczki, a wargi, formują się w cienką kreskę, której lewa strona się unosi. – A jak u Gianny?
– Zajmuje się Noemi – odpowiadam, wbijając spojrzenie w talię kart, którą trzyma pomiędzy palcami. Przy stole oprócz Vittore siedzi jeszcze Marco i Luka. Mężczyźni średnio zainteresowani kartami preferują delektowanie się ekskluzywnymi cygarami dona. – Opanowałeś sytuację w San Francisco? Nie odezwałeś się słowem o dzisiejszej akcji. Nie mówiłeś też, co zrobiłeś z Revem.
– Straciliśmy trzech ludzi, za to na stałe wyeliminowaliśmy zagrożenie. Jeszcze coś chciałbyś wiedzieć, Marcello? Nie rozmawiamy teraz o pracy – mówi spokojnie, przetasowując karty. – Jeśli chodzi o Reva, zdrajcy nie są mile widziani w naszym oddziale, ale z tego doskonale zdajesz sobie sprawę.
– Dokładnie, Don Beneventti – mamroczę pod nosem, chwytając szklaneczkę z trunkiem. Droga ciecz delikatnie drażni moje gardło, do czego po tylu latach w towarzystwie Vincente powinienem być już przyzwyczajony. Mężczyzna przetasowuje ponownie karty i rozkłada kilka przede mną, a także przed sobą.
– Sprawdźmy karty, Marcello, i przejdźmy do interesów.
Zaciskam szczęki, starając się nie pokazać Vincente zdenerwowania. W jego propozycjach rzadko chodzi o coś przyjemnego, jednak zdarza mu się mnie mile zaskoczyć. Opieram się plecami o oparcie krzesła i przykładam tlące się cygaro do ust.
– A jak się miewa Noemi? – pyta znienacka, na co automatycznie marszczę brwi.
Beneventti rzadko kiedy interesuje się moją córką.
Vittore podnosi na chwile wzrok i oblizuje wargi, w rezultacie czego delikatnie się krzywię.
Noemi to tylko pięciolatka, niech zostawią ją w spokoju.
– Dużo czasu spędza z koleżankami – rzucam, nie chcąc zdradzać zbyt wiele szczegółów z życia mojej córki.
Mimi ma takiego pecha, że urodziła się w rodzinie głęboko związanej z mafią i mam jedynie nadzieję, że w przyszłości uda się jej mieć zwykłe życie. Gianna wiedziała, w co się pakuje wychodząc za mnie. Nie chciałem zmuszać żadnej dziewczyny do małżeństwa, jak większość członków naszej rodziny mafijnej. Pokochałem Giannę tak samo mocno jak ona mnie.
Chociaż wszystko, co jest między nami, zawdzięczam właśnie Vincente.
– Sprawdź karty, Marcello – odzywa się młody. Vincente rechocze spoglądając na syna.
Ciemne, roztrzepane włosy i chłodne ciemnozielone tęczówki sprawiają, że nie przypomina sześciolatka. Vincente wdraża go do swojego świata, już od kiedy chłopak nauczył się mówić i logicznie myśleć.
Unoszę pięć kart, analizuję wzrokiem to, co dostałem. Zerkam na Vincente, który odrzuca dwie na środek stołu, a następnie patrzy na mnie wyczekująco. Wzdycham i okładam na środek jedną. Beneventti śmieje się pod nosem i daje mi nową kartę, a sobie dobiera dwie.
– Proponuję dołożyć coś do naszej zabawy. – Pociera kciukiem wargę. – Jeśli wygrasz, uczynię cię capo w San Jose.
– A jeśli ty wygrasz? – sarkam, przyglądając się kartom wartym ryzyka.
– Wyświadczysz mi pewną przysługę. – Wzrusza ramionami. Vincente jest moim capo, więc muszę wykonywać wszystkie jego polecenia.
– Zgoda – odpowiadam, pokazując karty. Beneventti przygląda się rozłożonym kawałkom papieru, po czym unosi przebiegle lewy kącik ust. Odkłada na stół swoje karty, na co drapię się niespokojnie po karku.
Vincente Beneventti wygrywa.
– Gra z tobą to przyjemność, Marcello.
– Więc czego ode mnie pragniesz?
– Noemi – sarka Vittore.
Momentalnie coś mnie paraliżuje. Spoglądam na gówniarza, którego zielone oczy zaczęły błyszczeć. On wiedział i tylko na to czekał.
– Ona ma pięć lat – syczę.
– Dlatego umowa wejdzie w życie dzień po jej osiemnastych urodzinach. Vittore potrzebuje żony, kiedy przejmie władzę. Noemi pochodzi z dobrej rodziny i wierzę, że wychowasz ją na porządną kobietę – odpowiada pewnie, a następnie przejeżdża kciukiem po wąskich wargach. – Jak na razie proponuję wyjechać ze Stanów. Będziesz moim doradcą z samej Sycylii. To szansa, byś mógł spędzić tam więcej czasu z córką. Vittore jest dość zaborczym chłopcem.
– W porządku. Ale moja córka zasługuje na więcej niż zamknięcie w aranżowanym związku – cedzę, a następnie zwracam się do młodego: – Nie wiem, jak to, kurwa, zrobisz, ale ma cię pokochać. Inaczej możesz o niej zapomnieć.
– Nie ma problemu. – Uśmiecha się przebiegle. – Wrócicie za trzynaście lat i zapiszesz Noemi do szkoły z Vittore. Twoja pozycja w tej rodzinie jest bezpieczna, Marcello.
Jedyne, czego pragnę dla mojej gwiazdy, jest szczęście, bezpieczeństwo i prawdziwa miłość, która rzadko kiedy pojawia się w naszym świecie. Jednak w przyszłości przy tak wpływowym mężczyźnie jak Vittore, chociaż jedno z moich życzeń będzie spełnione.
Vittore
Roztrzepuję dłonią ciemne włosy i prostuję nogi na tyłach rolls-royce’a. Vincente siedzi z przodu, rozmawiając z Raffaelem będącym całkowicie skupionym na drodze. Celestina jest o dziwo bardzo poddenerwowana dzisiejszą wizytą w domu Santino, gdzie przecież to ja poznam w końcu moją Noemi.
– Według tego, co ustaliliśmy z Marcello, Noemi jak na razie ma się o niczym nie dowiedzieć. Ma być powoli wprowadzana w mafijne życie rodziny i liczymy, że ślub odbędzie się na początku lata… więc masz około ośmiu miesięcy na rozkochanie młodej Santino, synu – instruuje ojciec, wlepiając spojrzenie w szybę.
Kiwam głową, wiedząc, że nie ujdzie to jego uwadze.
Nie mogę powiedzieć, że jestem spokojny. Nigdy jej nie widziałem. Nie mam pojęcia, jakiego koloru są jej oczy, włosy… czy odnajdziemy wspólny język, znajdziemy tematy do rozmów i czy wizualnie mnie zainteresuje. Vincente nie odwołałby ślubu. Zależy mu na tym, bym miał porządną żonę. Nie podobają mu się dziewczyny, z którymi dotychczas miałem kontakt. Nie przyprowadzałem ich do domu, bo nie powinny mieszać się w nasze życie. Nigdy nic więcej dla mnie nie znaczyły. Szukałem rozrywki, bo moją stabilizacją od zawsze miała być ona.
Dwadzieścia minut później Raffaele parkuje na podjeździe. Przełykam ślinę i opuszczam samochód, kierując się wraz z rodzicami do sporej rezydencji Marcello. Miałem tylko sześć lat, kiedy widziałem tego mężczyznę po raz ostatni, a mimo wszystko wciąż doskonale go pamiętam. Mocne rysy twarzy i kasztanowe włosy zaczesane do tyłu. Marcello Santino zawsze wyglądał na wpływowego człowieka, który nie pozwolił sobie wejść na głowę. Poznałem jego historię, znam go, jakby był i dla mnie kimś bliskim, nie tylko dla ojca.
Długo zastanawiałem się nad historią rodziców Noemi, u nas może się ona powtórzyć. Różnica jest taka, że to nie ja ją sobie wybrałem. Vincente postanowił za mnie, nie dając mi nawet możliwości, bym samodzielnie zadecydował o własnym życiu. Od kiedy pamiętam, wszystko było ustalone: ożenię się z Noemi, zostanę capo Los Angeles, wychowam syna na godnego następcę.
Vincente wchodzi jako pierwszy i od razu kieruje się do jadalni. Ogromny szklany stół zastawiony jest jedzeniem i drogimi alkoholami. Jasna zastawa i kryształowe kieliszki podkreślają dobry gust Gianny, co można stwierdzić, jedynie przypatrując wnętrzu całego domu. Utrzymane jest w jasnych kolorach z kolorowymi akcentami, które sprawiają, że nie czuję się jak w jakimś szpitalu, a wypasionej rezydencji.
– Marcello – mówi entuzjastycznie Vincente i ściska już lekko siwiejącego mężczyznę.
Cóż, mój ojciec również zmienił się przez trzynaście lat. Na jego twarzy pojawiło się wiele zmarszczek, a we włosach siwizna. Jednak mimo wszytko wciąż trzyma świetną formę fizyczną.
– Brakowało mi ciebie, Santino.
– Don Beneventti, Celestino, Vittore zapraszam do stołu. – Uśmiecha się ciepło Gianna.
Jasnobrązowe włosy, lekko podkręcone przy końcach kończą się na wysokości jej bioder. Ma bardzo delikatne rysy twarzy i wygląda zbyt młodo jak na matkę. Rozglądam się za Noemi, której wciąż brakuje. Celestina układa mi dłoń pomiędzy łopatkami i prowadzi do stołu.
– Zaraz do nas zejdzie – uspokaja mnie Gianna. Kiwam jedynie głową.
– Czas wypić za te trzynaście lat rozłąki – komentuje Vincente, zasiadając naprzeciw Marcello. Celestina zajmuje wraz z Gianną miejsca po drugiej stronie, a ja tuż przy ojcu. Obok zostaje wolne krzesło najprawdopodobniej właśnie dla Noemi. – Obyśmy więcej się nie rozstawali na tak długo.
Nie czekając ani chwili Marcello otwiera butelkę Macallana M i rozlewa trunek do szklanek przed nami. Unosi szkło z bursztynową cieczą i proponuje wypić za naszą Famiglię. Kobiety chichoczą i również zaczynają sączyć jakieś czerwone wino, którego osobiście nie lubię.
Gianna proponuje, by skosztować indyka, którego przygotowywała od rana, jednak ja jedynie opieram się o oparcie krzesła i czekam na swoją dziewczynę. Wszyscy zaczynają zagłębiać się w rozmowie na temat wyłożonego na stole ładnie pachnącego jedzenia. Nie mogę skoncentrować się na dyskusji, kiedy w mojej głowie jest tylko Noemi. Pragnę ją zobaczyć, poczuć jej delikatne dłonie i poznać jej zapach. Od pewnego czasu wariuję od wyobrażania sobie Santino jako ideału, co prawdopodobnie doprowadzi mnie jedynie do ogromnego zawodu.
– Noemi rozpoczyna od jutra zajęcia w nowej szkole – zaczyna Gianna z ciepłym uśmiechem. – Pomyślałam, że mógłbyś dzisiaj jej trochę o niej poopowiadać, po kolacji może usiądziecie sobie u niej na spokojnie.
– Pewnie. – Uśmiecham się półgębkiem. Gianna jest jedną z niewielu kobiet, które już na samym początku robią na mnie dobre wrażenie. – Chciałbym, by czuła się tam jak najlepiej.
Vincente od dziecka uczył mnie, bym nie ufał kobietom, a szanował tylko swoją ukochaną. Reszta jest tylko rozrywką bądź punktami, w które można trafiać rywali. Jest w tym trochę racji, ale kobiety takie jak Gianna zdecydowanie zasługują na szacunek. Wkrótce nasze rodziny się połączą, więc dobre relacje pomiędzy nami są czymś koniecznym.
– Mamy już upatrzone mieszkanie, do którego przeniosą się po ślubie – mówi zafascynowana Celestina. – Duża posiadłość w centrum Hollywood. Wydaje mi się, że Noemi będzie zadowolona.
– Och, nie znacie jeszcze naszej małej gwiazdy – stwierdza Marcello, odsuwając powolnie szklankę od warg. Zaintrygowany unoszę lewą brew i zerkam pytająco na mężczyznę, kiedy miejsce obok mnie zajmuje pewna osoba.
– Buongiorno! Przepraszam za spóźnienie. – Tuż koło mojego ucha rozbrzmiewa aksamitny i melodyjny głos. Mija chwila, zanim postanawiam w końcu na nią spojrzeć. Odwracam powoli głowę w lewo, po czym od razu zauważam twarz dziewczyny. Duże, brązowe oczy oprawione długimi, ciemnymi rzęsami, zadarty nos, mocno zarysowane kości policzkowe i pełne różowe usta. Ubrana jest w krótki, opinający jej średnich rozmiarów biust top i długą, białą spódnicę. Rozcięcie na boku jest zapewne kluczowym elementem tego stroju. Odsłania fragment jej długich, opalonych nóg, które przykuwają nie tylko moją uwagę. Wygląda zjawiskowo.
Moja Noemi jest prześliczna.
Zasycha mi w gardle, więc szybko upijam spory łyk whisky. Wzrok naszych rodziców oczywiście spoczywa w tym momencie na mnie. Nietrudno zauważyć, że Noemi robi na mnie ogromne wrażenie. Nabieram do płuc więcej powietrza, od razu zdając sobie sprawę, że nie czuję już indyka, a ją.
– Vittore – odzywam się w końcu, obracając w stronę brunetki. Wystawiam dłoń w jej kierunku, otrzymując w odpowiedzi jedynie niepewny uśmiech. Podnosi się z miejsca, zbliżając się nieznacznie, by po chwili zamknąć mnie w szczelnym uścisku. Słodki zapach, który niemalże emanuje z jej delikatnego ciała pozbawia mnie zdolności logicznego myślenia. Zaskoczony jej śmiałym ruchem układam dłonie na jej drobnych biodrach. Odsuwa się po chwili, na co mam ochotę jęknąć z niezadowolenia, ale w porę się upominam.
– Noemi – odpowiada, a następnie siada z powrotem na krześle.
Gianna proponuje dziewczynie wino, na co ta kręci głową i nakłada sobie na talerz pieczone warzywa i kawałek mięsa. Celestina nie traci czasu i wypytuje Noemi o życie we Włoszech i ewentualne odczucia związane z jutrzejszym dniem.
Godzinę później rozmawiam z Vincentem i Marcello, jednak moją uwagę cały czas odwraca młoda Santino. Siedzi tuż obok mnie, rozmawiając z moją matką i chichocząc co jakiś czas. Uśmiecha się szeroko i okręca pasemko długich, brązowych włosów na palcu. Spogląda co kilka chwil w moją stronę lub komentuje wypowiedzi ojca. Marcello za każdym razem posyła jej szeroki uśmiech i poświęca całą swoją uwagę, lekceważąc tym samym mojego ojca.
– Napisała dzisiaj do mnie jedna dziewczyna z tej nowej szkoły. Mavi Richards, może ją znasz? Jakaś nauczycielka dała jej na mnie namiary, bym nie czuła się jutro zagubiona w nowym miejscu – mówi spokojnie, zerkając w moim kierunku.
– Vittore jutro ci ze wszystkim pomoże, prawda? Co ty na to, by przyjechał po ciebie przed lekcjami? – Uśmiecha się ciepło Celestina. Pierwszy raz zauważam jej całkowicie szczery uśmiech skierowany do kogoś spoza naszej rodziny.
– Nie chcę robić nikomu problemu, tata mnie podwiezie – sugeruje, siląc się na uśmiech. – Możemy się spotkać na miejscu, a wtedy pokażesz, gdzie jest sekretariat i poszczególne klasy.
– Tak, jasne – odpowiadam krótko, na co Vincente mrozi mnie spojrzeniem. Wzdycham i zerkam sugestywnie na matkę, co wyłapuje Gianna.
– Noemi, pokaż Vittore swój pokój. Może opowie ci trochę o szkole i uczniach – proponuje, na co brunetka kiwa energicznie głową i podnosi się z miejsca.
Wbija w moją twarz ciepłe, a jednocześnie intensywne spojrzenie i czeka, aż zrobię to samo. Niepewnie podnoszę się z miejsca i ruszam za Santino. Kiedy podążam za nią, zauważam, jak perfekcyjną figurę ma moja dziewczyna. Staram się odwrócić wzrok, jednak, kurwa, nie potrafię.
Pcha jasne drzwi, odsłaniając przede mną swoją komnatę. Dużych rozmiarów pokój z otwartą garderobą i prywatną łazienką. Największe wrażenie robi jednak łóżko – ogromne z jasnym baldachimem. Na ścianach wiszą najróżniejsze zdjęcia prawdopodobnie z jej przyjaciółmi z Włoch.
– Pewnie trudno było wszystko zostawić – mamroczę pod nosem i zerkam na zdjęcie przedstawiające dziewczynę, obejmującą dwóch wysokich chłopaków. Uśmiechała się szeroko, a tych dwóch idiotów wpatrywało się w jej śliczną twarz. – W końcu spędziłaś w Europie większość życia.
– Tak szczerze… nie mogłam się doczekać przeprowadzki do Stanów. – Wzrusza ramionami i siada na krawędzi łóżka. Gdy tylko rejestruję wypowiedziane przez nią słowa, odwracam się w jej kierunku i spoglądam na jej oblicze z delikatnym zaskoczeniem. Też nie mogłem doczekać się jej przyjazdu. – Mam wrażenie, że zarówno Włochy, jak i ludzie, którzy tam mieszkają diametralnie różnią się od Amerykanów. Lubię zmiany. Na pewno będę tęsknić za przyjaciółmi i nonną1, ale dla rodziców przeprowadzka była bardzo ważna.
– Teraz zaczynasz od nowa – komentuję, podchodząc bliżej. – W szkole będziesz miała mnie, Watsona i Williama. Chłopacy będą do twojej dyspozycji.
– Wiesz, że jeden mi wystarczy? – pyta, unosząc sugestywnie brew.
Chyba sobie ze mnie żartuje.
– O, już się tak nie napinaj, nie ruszę twoich kumpli. Zależy ci na nich, co?
– Ta – mamroczę, siadając tuż obok. Nasze uda się stykają, co jakby nie robi na niej nawet najmniejszego wrażenia. Odchylam głowę w tył, przymykając powieki by się odrobinę uspokoić. Nie powinienem tak się przy niej denerwować, to moja dziewczyna.
Zaczyna wypytywać o szkołę i uczniów. Ciekawią ją ludzie, od których powinna się raczej trzymać z daleka. Chcę jej odpowiedzieć, że przy mnie to wszyscy inni powinni uważać. Zabiję każdego, kto spróbuje ją skrzywdzić, bądź mi odebrać. Nie dzielę się.
Mamy rozmawiać o szkole, jednak to Noemi dominuje w rozmowie i cały czas opowiada o swoich znajomych z Włoch.
Przesuwa się teraz wyżej, opierając się plecami o stertę poduszek, po czym klepie miejsce obok siebie. Tymczasem ja wolę usiąść tuż przed nią, by patrzeć prosto w jej ciemne oczy. Co jakiś czas przygryza wargę, gdy zaczyna intensywnie myśleć, starając się przypomnieć sobie jakieś nic nieznaczące szczegóły. Śmieje się, czasami zarzucając żartem, na który za każdym razem odpowiadam jej uśmiechem.
Jest tak przyjemnie. Dogadujemy się, będąc dla siebie całkowicie obcy.
– Mavi niby ostrzegała mnie przed jakąś Lexy i Carą. – Wzrusza zrezygnowana ramionami. – Znasz je?
Znam je aż za dobrze, kochanie.
Ale spokojnie, zawsze wiedziałem, że jak już będę w związku, to nie będą interesowały mnie inne kobiety.
– Nie musisz się nimi przejmować – informuję, oblizując wargi. – Nie musisz się przejmować nikim w tej szkole.
– Dlaczego tak uważasz? – pyta, przechylając głowę delikatnie w lewo.
– Bo jesteś ponad nimi wszystkimi. Nazywasz się Santino.
– I co z tego, że nazywam się Santino? Dziewczyny lubią sobie dokuczać, a szczególnie nowym, które wkraczają na ich terytorium, Vittore – cmoka, starając się mi uświadomić coś, z czego oczywiście, kurwa, zdaję sobie sprawę.
Jednak w tym momencie potrafię myśleć jedynie o tym, jak dobrze moje imię brzmi wypowiedziane jej pełnymi wargami. Przełykam ślinę i na moment sztywnieję, wbijając wzrok w orzechowe tęczówki.
Ja pierdolę, znam ją tylko półtorej godziny.
– Wydaje mi się, że nie będzie tak źle – stwierdzam. – Planujesz się zapisać na jakieś zajęcia dodatkowe?
– Nie wiem jeszcze. W poprzedniej szkole mieliśmy tylko klub książki, który niespecjalnie do mnie przemówił – wzdycha, zerkając na zegarek w swoim telefonie. – Powinniśmy chyba wracać. Chciałabym poznać trochę przyjaciół rodziców i nie robić im wstydu. Wiesz, o co mi chodzi.
Nie, całkowicie tego nie rozumiem.
Przymykam na chwilę powieki, kiedy brunetka nagle postanawia wstać i zejść z łóżka. Przybliża się zbyt mocno, przez co otula mnie jej zapach, który zapewne działa zbyt silnie na wszystkich facetów. Kurwa. Przełykam ślinę i wstaję, by znaleźć się po chwili tuż przy jej boku.
– Faktycznie, możemy już wracać na dół – rzucam beznamiętnie, zaskakując samego siebie chłodnym tonem głosu. Ani trochę nie chcę tam wracać.
Brunetka wzrusza ramionami, jakby w ogóle ją to nie zainteresowało i opuszcza pomieszczenie, wracając do stołu.
A ja ponownie nie mogę przestać się jej przyglądać.
Z dołu słychać głośne rozmowy, dźwięki stukającego o siebie szkła i chichoty kobiet. W korytarzu unosi się wciąż zapach przygotowanej przez Giannę kolacji, której nawet nie spróbowałem. Noemi pojawia się w jadalni szczerze zadowolona, co satysfakcjonuje Vincente. Kiwam jedynie do niego głową i siadam koło swojej dziewczyny.
– Wciąż zestresowana jutrzejszym dniem? – pyta Gianna, uśmiechając się ciepło do córki. Zaczesuje brązowe włosy za ucho i z lekkim niepokojem wpatruje się w dziewczynę obok mnie.
Nie ufają mi, choć znają mnie od dziecka.
– Nie denerwuję się. – Marszczy brwi, bawiąc się jednocześnie widelcem. – Nie ma czym, tak naprawdę. Znam Vittore i jestem już umówiona z Mavi i jej przyjacielem.
Jej przyjacielem?
Mavi Richards jest popularną osobą w naszej szkole głównie przez starszego brata, grającego w szkolnej drużynie. Jej przyjacielem jest Jake Madsen, łamacz zdesperowanych damskich serc. Choć przez pewien czas sam nie byłem od niego lepszy, znam umiar. Jake potrzebuje uwagi i na pewno zwróci swoją na moją Noemi.
Nie mogę mu na to pozwolić.
– Och, przyjacielem? – dopytuje zaskoczona Celestina.
– Pierwsza zasada. – Uśmiecha się półgębkiem brunetka. – Nie umawiaj się z przyjacielem koleżanki.
Vincente unosi zaskoczony brew i przygryza wargę. Gianna puszcza mi oczko, co uchodzi uwadze Noemi, która właśnie nalewa sobie soku. Marcello dolewa do mojej szklanki Macallana, więc kiwam w podziękowaniu głową.
Najwidoczniej Gianna nakreśliła Noemi kilka zasad.
Nigdy nie wolno interesować się siostrą innego członka mafii. Dziewczyny w tym świecie są wydawane za mąż w interesach, ewentualnie w grę wchodzi również spłata jakiegoś długu, czy po prostu dbanie o dobre imię rodziny.
Noemi jest moja, dzięki czemu nigdy nie trafi w ręce jakiegoś przypadkowego typa.
– Dokładnie. – Chichocze Gianna. – Wiesz, że przez to są same problemy.
– Nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu – dopowiada Noemi.
Nigdy więcej?
– Jakieś przykre doświadczenia? – odzywam się, spoglądając niewzruszony w jej ciemne oczy. Nie mogę od razu zrobić się dla niej słabym. Nigdy taki nie będę, nieważne, jak bardzo mnie oczaruje.
– Nie zamierzam rozgrzebywać błędów z Włoch ani ich powtarzać – odpowiada i przejeżdża językiem po dolnej wardze.
Kiwam głową i wpatruję się przed siebie. Automatycznie zaciskam dłonie na kolanach, kiedy nagle brunetka obok niespokojnie się porusza. Przekręcam głowę w lewo, by na nią spojrzeć i natrafiam na świdrujące mnie niemalże czekoladowe spojrzenie. Marszczę brwi i dokładnie jej się przyglądam, kiedy skrępowana kieruje wzrok na swoje nogi.
Jak mogłem, kurwa, chwycić ją za kolano? Zimny pot oblewa moje czoło, kiedy dochodzi do mnie, co musi teraz o mnie pomyśleć. Zaciskam szczęki, zabierając jak najszybciej dłoń.
Vittore
– Więc jest już w mieście… – stwierdza Weston. Opiera się wygodnie o ceglany mur naszego liceum, paląc jedocześnie papierosa. Kręci zapalniczką pomiędzy palcami, sugestywnie wyciągając ją w moją stronę.
Jednak ja na razie nie palę. Nie wiem, czy Noemi przeszkadza ten zapach, w końcu może być przeciwniczką tytoniu, a co za tym idzie, sam zapach papierosa mógłby ją drażnić. Mamy dzisiaj spędzić ze sobą dużo czasu, więc pragnę zapewnić jej jedynie poczucie komfortu w swoim towarzystwie. Odpychający smród fajek zdecydowanie nie działałby na moją korzyść.
– I nie przywiozłeś jej do szkoły? Co się z panem dzieje, panie Beneventti? – parska William, a następnie zaciąga się grubym papierosem. Przykłada używkę do ust, wypuszczając następnie znaczącą ilość białego dymu prosto na mnie. – Nie palisz?
– Nie. Na razie nie. Później – warczę rozdrażniony. Nie po to rezygnuję z porannego papierosa, by ten na mnie chuchał.
Bez przerwy przyłapuję się na śledzeniu wzrokiem przechodzących przez bramę wejściową ludzi. To idiotyczne, że aż tak przejmuję się swoją, a jednak wciąż obcą mi dziewczyną.
W tym momencie jedynym, czego pragnę, jest zapewnienie jej w szkole bezpieczeństwa. Ma być nietykalna i szanowana, tak samo jak ja.
Mija kolejne piętnaście minut, a brunetki wciąż brak.
Chłopacy gromią mnie wzrokiem, bo przecież kazałem być im w szkole ponad pół godziny wcześniej niż zwykle. Obracają już drugimi papierosami, wciąż podpierając mur szkoły.
– Ładna jest chociaż? – pyta Will, wypuszczając przed siebie szary dym. – Wiesz, warta trzynastu lat czekania?
– Marcello właśnie podjechał. – Mrużę powieki, nie spuszczając wzroku z czarnego cadillaca. Ignoruję jego pytanie, skupiając się na dziewczynie. – Sam się przekonasz.
Czekamy w całkowitej ciszy do momentu, aż drzwi czarnej fury zostają otwarte i Noemi staje na środku parkingu. Od razu skupia na sobie uwagę uczniów. Niewinne spojrzenia w kierunku mojej przyszłej narzeczonej są bardziej niż przytłaczające. Sieje zamęt i wzbudza ogromną uwagę samym pojawieniem się przed budynkiem.
Jej europejska uroda nie uchodzi niczyjej uwadze. Jest za bardzo opalona jak na tę porę roku.
Ubrana jest w bardzo przylegające jeansy, białą koszulkę z długim rękawem i czarne, sportowe buty. Wygląda ładnie, choć bardzo pospolicie. Brązowe włosy są idealnie proste, a na jej ramieniu wisi czarna torba.
Choć jej strój nie wskazuje na to, że chciałaby zwracać na siebie uwagę, olśniewa każdego, kto ma ją aktualnie w zasięgu wzroku.
– O ja pierdolę. – William unosi badawczo brwi – I chowali ją przed tobą tyle czasu? Mam nadzieję, że Tristana też będzie taka zajebista.
Rodzice Greena również wybrali mu żonę.
Mafia to suka, jednak uwielbiam ją jeszcze bardziej, gdy zerkam na moją śliczną dziewczynę.
– Jake Madsen atakuje – rzuca sugestywnie Weston, kiedy wlepia spojrzenie w blondyna, którego ramię właśnie obejmuje moją brunetkę. Obok pojawia się również Mavi Richards.
Krzyżuję ramiona na klatce piersiowej, przyglądając się całej trójce. Noemi nie wygląda na zagubioną. Uśmiecha się szeroko, błądząc wzrokiem po potężnym budynku szkoły. Jake jak zawsze stara się zdobyć czyjąś uwagę, więc praktycznie bez przerwy coś mówi. Jego wąskie wargi nie zamykają się ani na sekundę. Wstrząsa mną nieprzyjemny dreszcz, nawet jeśli nie słyszę głosu chłopaka.
Są tacy ludzie, których nie znosi się od pierwszego rzuconego na nich spojrzenia. Jake Madsen idealnie wpasowuje się w opis takiej właśnie osoby.
Richards spogląda w naszą stronę i zaczyna mówić coś do brunetki, nie przerywając gapienia się. Marszczę brwi i bez namysłu ruszam przed siebie, chcąc zapobiec przekazaniu jakichś nieprzyjemnych plotek na nasz temat.
Mina Mavi rzednie, kiedy zauważa, jak zbliżam się, nie odrywając od nich wzroku. Noemi szeroko się do mnie uśmiecha i tym drobnym gestem poprawia mi minimalnie humor. Rusza przed siebie, a następnie obejmuje swoimi szczupłymi rączkami moją szyję. Chwytam ją ramionami powyżej talii i pozwalam sobie na przytulanie z moją dziewczyną przed całą pieprzoną szkołą. Cóż za nowość.
– Humorek dopisuje – mamroczę, cmokając ją w policzek. Mavi odsuwa się odrobinę w tył, zmniejszając dystans między nią, a przeuroczym Madsenem, wpatrującym się w naszą dwójkę. Z jego oczu jasno idzie wyczytać zdekoncentrowanie i zdenerwowanie. Siedzę w mafii zbyt długo, by tego nie dostrzec. Stara się pozostać niewzruszonym, jednak nie kryje tego, że Santino zrobiła na nim duże wrażenie.
Pierwsza zasada – Nie umawiaj się z przyjacielem koleżanki.
Ciekawe, jakie jeszcze zasady przedstawiła jej Gianna.
– Mam nadzieję, że nie żartowałeś z byciem moim przewodnikiem. Ta szkoła to jakiś kolos – zauważa, ponownie spoglądając na budynek. Cofa się o dwa kroki, nabierając do mnie dystansu, co oczywiście mi się nie podoba.
Pachnie kokosem, którego zajebiście lubię.
– W takim razie chodźmy – wzdycham, kiwając głową w kierunku wejścia. Wiem, że ludzie nas obserwują. Zdziwiłoby mnie, jakby nikt nie patrzył. Nazwisko Beneventti jest dość znane w Los Angeles głównie dlatego, że ludzie lubią wiedzieć, kto rządzi miastem.
Zabawne, że chodzi akurat o mojego ojca.
– Jesteś popularny – zauważa, błądząc wzrokiem dookoła. – Sportowiec, przewodniczący, a może główna cheerleaderka?
– Nic z powyższych – parskam, zarzucając ramię na jej barki. Pochylam się, by znaleźć się bliżej jej ucha i rzucić jakimś żartem, jednak kiedy intensywny zapach perfum ponownie dochodzi do mojego nosa, normalnie zapominam, co chciałem powiedzieć. Przysuwam się jeszcze bliżej i wypalam pierwsze, co przychodzi mi do głowy: – Chyba Jake na ciebie leci.
– Skąd te wnioski? – Marszczy brwi, kiedy odwraca się twarzą do mnie, będąc teraz tak blisko, że czuję zapach jej włosów. – Znam go zaledwie dziesięć minut.
A ja potrzebowałem tylko półtorej godziny, by przepaść dla tych czekoladowych tęczówek, zadartego noska i przepięknego uśmiechu.
Moja dziewczyna jest idealna.
– Może tyle mu wystarczyło, to Jake Madsen. Nie oczekuj od niego zbyt wiele, bo możesz się przejechać. – Uśmiecham się ciepło, wprowadzając brunetkę do środka.
Od razu rozgląda się po szerokim korytarzu, po którego bokach znajdują się rzędy białych szafek, jakieś ławki i wiele kolorowych plakatów. W szkole zdążyło zgromadzić się już wielu uczniów zawieszających spojrzenia na naszej dwójce. No cóż, kiedy dziecko mafii wprowadza na swój teren jakąś dziewczynę to musi być poważna sprawa. Pokazując się ze mną, automatycznie odstrasza potencjalnych idiotów.
– Muszę odebrać plan – wzdycha, przenosząc w końcu spojrzenie na mnie. – Wygodnie ci, kiedy tak każdy wpatruje się tylko i wyłącznie w ciebie? Kim ty jesteś, Vittore, co?
– Szanują mnie i tyle. – Wzruszam ramionami. – Jestem popularny, od kiedy wraz z Williamem i Watsonem wkroczyliśmy na ten teren. Nie powiem ci, Noemi, dlaczego, bo sam tego nie rozumiem. Może dlatego, że William to przystojny skurczybyk?
– Chyba nie chodzi o Willa – cmoka i chwyta za klamkę od drzwi sekretariatu. – Poczekasz tu na mnie, proszę?
– Pewnie.
Nabieram więcej powietrza w płuca i nie odrywam wzroku od jasnych drzwi. Chodziło o to, że jestem przystojny? Czy może tamta dwójka zdążyła jej już czegoś naopowiadać na mój temat i teraz wie, że to ja jestem powodem tego całego zamieszania wokół nas…
Odpycham na chwilę te myśli i wyciągam z kieszeni telefon. Przeglądam i wyświetlam wiadomości od kilkunastu osób, z którymi nie mam zamiaru rozmawiać, szczególnie z Alexis. Mam nadzieję, że jak zobaczy Noemi przy moim boku, to w końcu sobie razem z Carą odpuszczą.
Mija jakieś dziesięć minut, a Santino wciąż nie ma. Zaciskam szczęki, po czym wchodzę do pomieszczenia, w którym siedzi tylko stara sekretarka.
Gdzie Noemi?
– Przed chwilą weszła tu Santino, gdzie teraz jest?
– U dyrektora – rzuca, taksując mnie wzrokiem.
Wywracam oczami poirytowany i bez pukania wchodzę do przestronnego pomieszczenia należącego do Omara Hendersona, pieprzonego dyrektora. Dwie pary oczu od razu spoczywają na mojej spiętej sylwetce, kiedy staję tuż za plecami brunetki.
– Wszystko w porządku? – pytam, układając dłonie na jej ramionach. Wbijam chłodne spojrzenie w czterdziestoletniego blondyna i czekam, aż moja dziewczyna powie, czy na pewno wszystko z nią, kurwa, jest dobrze.
– Tak, coś się stało? – pyta ciepło, układając swoje palce na moich. Przymykam na chwilę powieki, mocno zaskoczony działaniem dziewczyny, i podchodzę jeszcze bliżej, na co jej głowa opiera się o mój twardy brzuch.
Endorfiny wypełniają mój organizm. Czuję się za nią tak cholernie odpowiedzialny.
– Długo cię nie było.
– Co nie zmienia faktu, że wchodząc do gabinetu, powinieneś zapukać – odpowiada blondyn, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.
– Dlaczego tu jesteś? Miałaś odebrać tylko plan. – Zaciskam palce na jej barkach. Henderson mierzy mnie przenikliwie wzrokiem, na co jedynie zaciskam zęby – Po co została tutaj wezwana?
– Chciałem powitać naszą nową uczennicę – tłumaczy spokojnie. – Proszę się uspokoić, panie Beneventti, nikt nie zamierza skrzywdzić Noemi, jeśli o to chodzi…
– Ta – fukam. – Czy to już wszystko? Chcę jeszcze oprowadzić Santino po szkole, proszę nam od razu usprawiedliwić nieobecność na pierwszej lekcji.
Noemi spogląda na mnie przez ramię. Jej ciemne oczy błądzą po mojej twarzy, aż natrafiają na delikatny uśmiech. Kiwa głową i pożegnawszy się z Hendersonem, wraca przy moim boku na korytarz. W tym samym momencie rozbrzmiewa dzwonek i uczniowie rozchodzą się do klas. Po kilku minutach zostajemy sami.
– Dyrektora też masz w garści – wzdycha. – Niesamowite.
– Wcale nie – odpowiadam, a następnie chwytam palcami za zsuwający się po jej ramieniu pasek od torebki. Wsuwam go ponownie na jego miejsce, starając się zbliżyć się tym samym do dziewczyny.
Zadziera głowę i posyła mi szczery uśmiech.
Ile ta dziewczyna się uśmiecha, ja pierdole. Jest chodzącym światłem, które nigdy nie powinno zgasnąć.
Dalej nie marnując już czasu, wszystko dzieje się szybko. Przemierzamy spokojnym krokiem trzy piętra oraz zjeżdżamy windą na najniższy poziom. Pokazuję jej szatnie i choć to jeden z pierwszych punktów, mam już dosyć. Nie jestem dobrym przewodnikiem. Jestem jebanym przywódcą.
Noemi podąża za mną, co jakiś czas zadając pytania. Ją naprawdę interesuje zwiedzanie szkoły. Znudzony pokazuję jej stołówkę i miejsce, gdzie idioci popalają w budynku. Jakby problemem było wyjście na zewnątrz.
Poirytowany błądzeniem bez celu, wciągam dziewczynę do pustej sali. Nigdy nie prowadzą tutaj zajęć, mimo że są porozstawiane ławki i krzesła. Aktualnie to miejsce służy do schadzek podczas przerw. Nie zamykają tego pomieszczenia, nigdy nawet do niego nie zaglądają. Zdarzało się, że przychodziłem tu z chłopakami lub Alexis. Niewiele osób wie o tym miejscu, a nawet jeśli to uciekają, gdy tylko wchodzimy. Ludzie nie chcą mieć z nami problemów.
Noemi wygląda na zaskoczoną. Krzesła nie stoją równo przy ławkach jak w innych salach. Ustawione w jakieś kręgi, czy poprzestawiane w różne kąty pomieszczenia tworzą dziwnego rodzaju chaos.
Przejeżdża palcem po zakurzonej ławce, a następie sadza na niej swój okrągły tyłek.
– Co tutaj prowadzą?
– Podobno kiedyś była tutaj chemia – odpowiadam, zarzucając jakąś starą plotką. Od kiedy uczęszczam do tej szkoły, to miejsce jest wyłączone z użytku. Nie kryje się za tym żadna historia. Nikt w niej nie umarł, po prostu nauczyciele jej nie potrzebują. – Teraz siedzimy tu czasem na przerwie.
– Masz też swój własny kąt w szkole?
– Każdy może tu siedzieć – tłumaczę i staję tuż przed nią. Musi zadrzeć głowę, by nasze źrenice się spotkały. Sugestywnie unosi lewą brew, czekając tylko na kolejne fakty, którymi mogę się z nią podzielić. Jest ciekawska. Wypytuje mnie o wszystko.
– Przeszkadza ci zapach tytoniu? – zagaduję, kiedy wyczuwam potrzebę sięgnięcia po papierosa. Paczka pall malli ciąży mi w kieszeni. Żałuję, że odmówiłem wcześniej chłopakom.
Poranny papieros z kumplami to już rutyna. Wpadłem w nałóg dość młodo, tuż po pierwszym zadaniu wykonanym dla naszej mafijnej rodziny. Wkraczając do tego chorego świata, musiałem dojrzewać wcześniej, więc pierwsza fajka w wieku trzynastu lat z Williamem u boku nie była wtedy czymś dziwnym.
W końcu w wieku trzynastu lat postrzeliłem zdrajcę. Ojciec chciał, bym był silny od dziecka. Jestem jego pierworodnym, wychowywanym na przyszłego dona. Uczono mnie, że współczucie i troska są dla słabych. Nie ma ludzi dobrych, każdy knuje za plecami. Najbliższy przyjaciel z zazdrości wbije nóż w plecy.
– Nie, śmiało – odpowiada, siadając na krześle. – Zdążyłam się już przyzwyczaić, że ludzie z mojego otoczenia sięgają po tytoń. Zapach nie jest przyjemny, jednak da się go wytrzymać.
– Wyjdziesz ze mną zapalić? – pytam, kiedy robię krok w jej stronę. Moje uda uderzają w jej kolana.
– Tak, ale ja nie palę.
Kiwam głową i wyciągam w jej kierunku dłoń. Brunetka swoimi delikatnymi palcami ją obejmuje i zeskakuje z ławki. Zastanawiam się nad puszczeniem jej ręki, jednak dziewczyna prowadzi mnie do wyjścia, cały czas kurczowo ją trzymając.
Przechodzimy przez korytarz, który wciąż jest opustoszały. Wyciągam moją towarzyszkę na zewnątrz, gdzie opieram się plecami o ceglany mur. Sięgam używkę i kiedy mam podpalić jej koniec, zerkam jeszcze porozumiewawczo na Noemi.
Brunetka nie wydaje się w ogóle mną zainteresowana. Przygląda się samochodom stojącym na parkingu, pustym ławkom i zatłoczonej drodze, gdzie zawsze jest korek i problem z opuszczeniem terenu szkoły. Jest taka beztroska. Jeszcze nie wie, co przyniesie jej przeprowadzka do LA. Nie zna zła, którym jestem.
– Mam włoski jako język obcy – oświadcza brunetka, a ja spoglądam na nią, strzepując popiół na chodnik.
Ciągle ją obserwuję, pociągając w tym czasie wciąż tlącego się papierosa.
– To bez sensu. Włoski to mój ojczysty język, którym posługiwałam się na co dzień. Wiesz, co jeszcze jest zabawne? Sekretarka powiedziała, że będę musiała zaliczyć materiał z włoskiego z całego zeszłego roku. To będzie banalne.
– Chcesz zmienić na jakiś inny? Mogę to bez problemu załatwić u Omara – stwierdzam lekko zaniepokojony. Powinna się cieszyć, że odchodzi jej nauka kolejnego przedmiotu. W końcu ja sam go wybrałem, nie mając czasu na pierdolenie z jakimiś językami.
– Co? Nie. Chodziło mi o to, jak komicznie to wygląda, patrząc na to, że przecież przeprowadziłam się z Włoch i…
– Rozumiem, Noemi – przerywam dziewczynie, kiedy wyrzucam do kosza zgaszoną fajkę. – Może mają jakieś durne procedury, których nie mogą ominąć. Spójrz na to tak, nie będziesz musiała się w ogóle uczyć na ten przedmiot, a i tak zdasz go z najwyższą oceną.
– Bardzo wygodne. Na jaki język ty chodzisz?
– Myślisz, że nie skorzystałbym z tego, że też posługuję się płynnie włoskim? Nie zamierzam tracić czasu na niepotrzebną naukę – odpowiadam zgodnie z prawdą i odpycham się od chłodnej ściany. – Możemy się już zbierać, co masz następne?
Noemi od razu zaczyna szukać planu w dużej torebce. Przeklina pod nosem, na co marszczę brwi, postanawiając nie zwracać na to na razie uwagi. Po kilkunastu sekundach wyciąga już delikatnie pogniecioną kartę i błądzi wzrokiem po tabelce z wydrukowanym planem jej zajęć.
– Angielski, tego się chyba najbardziej obawiam. Jestem tak bardzo do tyłu z książkami, które przerabialiście – wzdycha, odchylając głowę w tył. – Muszę poszukać kogoś, kto pomoże mi nadgonić materiał. Znasz kogoś takiego?
– Dzisiaj się rozejrzę – oznajmiam. Na samą myśl o Noemi uczącej się z jakimś typem, czuję szereg nieprzyjemnych dreszczy przechodzących wzdłuż kręgosłupa. Jeśli nie znajdę nikogo odpowiedniego, to zawsze są nauczyciele dorabiający jako korepetytorzy. Santino wyjdzie na tym dużo lepiej, a przecież moja dziewczyna musi mieć wszystko co najlepsze.
Odprowadzam Noemi pod salę od angielskiego, gdzie powinna mieć zaraz zajęcia z Jamesem Foutley’em. Młody nauczyciel świeżo po studiach nie jest odpowiednim materiałem na nauczyciela w liceum pełnym zainteresowanych nim dziewczyn.
Tuż przy drzwiach stoi Jake Madsen. Jego duże oczy patrzą prosto na mnie i Noemi idących powolnym krokiem pod salę. Mimi oczywiście uśmiecha się szeroko, co robi dość często. Nie żebym narzekał, szczęście Noemi jest moim priorytetem, ale musi się, kurwa, tak szeroko uśmiechać do Jake’a Madsena?
– Wycieczka udana? – cedzi, jasno pokazując niechęć do mojej osoby.
– Tak, chociaż dalej nie rozumiem tych numerów klas. W poprzedniej szkole było trzydzieści sal z numerkami po kolei…
– O, to nie jest wcale takie skomplikowane, kochana. – Szczerzy się blondyn, podchodząc bliżej do brunetki.
Jaka, kurwa, kochana?
Gdy tylko stawia pewny krok w jej kierunku, przesuwam się delikatnie w prawo, przez co mój bark zasłania Noemi. Ona prawdopodobnie nawet nie zauważa mojego ruchu, a dla napalonych idiotów jak Madsen to sygnał ostrzegawczy.
– Masz trzy piętra i klasy do trzysta-coś. Pierwsza liczba oznacza piętro, a reszta to klasy po kolei, zaczynasz od tych schodów, co masz teraz po lewej, tam, gdzie jest winda.
– Okej, rozumiem. W takim razie prawdopodobnie trafię na następną lekcję – rzuca zadowolona. Też mogłem jej to powiedzieć. Mogła po prostu mnie zapytać.
– Zaprowadzę cię – oferuje się Jake, na co parskam śmiechem.
– To nie będzie potrzebne – komentuję, odsuwając się od brunetki. – Czekaj po dzwonku przy szafkach, przyjdę po ciebie.
– Poradzę sobie, Vittore – mruczy pod nosem, zbliżając się do Madsena. – I tak umówiliśmy się z Mavi na następnej przerwie. Jakbyś mnie później szukał, to wyślij SMS-a.
Kiwam głową, starając się opanować zdenerwowanie. Jake przejeżdża palcami po jasnych włosach i szczerzy się jak kretyn do m o j e j, kurwa, dziewczyny. Zaciskam szczęki, odwracając się do nich plecami i ruszam przed siebie w poszukiwaniu Greena i Hamptona.
Opuszczam budynek szkoły, skręcając do ulubionego przez nich miejsca na papierosa. William siedzi wygodnie na szarym murku, trzymając dymiącą fajkę między palcami. Pogrążony jest w rozmowie z Westonem i cholerną Alexis Flores, której nie miało tutaj być.
– Zostaw nas samych – cedzę do brunetki, kiedy pojawiam się w zasięgu ich wzroku. Ciemnooka odpowiada mi pytającym spojrzeniem i skrzyżowaniem ramion na wysokości klatki piersiowej. Dopiero teraz zauważam, jak podobna jest do Santino. Może nie dorównuje jej urodzie, ale ma równie ciemne oczy i włosy. Najwidoczniej mam już taki typ. – Zjeżdżaj Flores, zabawa dla ciebie już się skoczyła.
– Och, Beneventti, nie myśl, że tak szybko sobie ciebie odpuszczę – sarka, podnosząc się na nogi. Niweluje dystans między nami, tak że prawie dotyka mnie swoim niewielkim biustem i zadziera głowę. – Jeszcze z tobą nie skoczyłam. Nie możesz skończyć tego, co jest między nami.
Jak zawsze próbuje być groźna i przejąć kontrolę.
Walczy o swoją pozycję, którą straciła w momencie, kiedy Noemi przekroczyła granice Stanów Zjednoczonych.
– Ostatnio dużo się zmieniło – informuje Weston, gasząc peta o beton pod swoimi stopami. – Możesz zawsze zmienić obiekt zainteresowania, kotku.
Kotku?
– Vittore należy do mnie – wypowiada powoli, patrząc na Hamptona. – Niemożliwe, by coś się zmieniło. Należymy do siebie. W końcu jeszcze trzy dni temu był we mnie…
– Zamknij się, Flores – syczę. – Zmieniło się wszystko. Mam dziewczynę, nie potrzebuję ciebie.
– Uspokój się trochę – doradza Green, na co wywracam oczami.
– Było fajnie, ale już nie jestem tobą zainteresowany. Skoro Weston jest taki chętny to radzę się go złapać, bo dla mnie już nie istniejesz, Alexis. Doskonale wiedziałaś, że pewnego dnia to się tak skończy.
– A co, jak ona nie jest tak dobra jak ja? – pyta, cofając się o kilka kroków. – Stracisz mnie, Beneventti, stracisz mnie na dobre, kończąc w jakimś aranżowanym małżeństwie bez seksu i miłości, tego pragniesz?
– Pragnę aktualnie tylko swojej dziewczyny.
– Zawsze bierzesz to, czego pragniesz, Vittore, więc co cię tym razem powstrzymuje? – Marszczy brwi, ponownie siadając tuż przy Williamie. Zakłada nogę na nogę i intensywnie wlepia ciemne tęczówki w moją twarz. Lubiłem jej oczy. Lubiłem je, dopóki nie zobaczyłem czekoladowych oczu Noemi.
– Tym razem mi zależy, Lex – syczę. – Idź już stąd, bo muszę porozmawiać z chłopakami.
Zdenerwowana wstaje i rusza do środka budynku. Odprowadzam ją wzrokiem i kiedy mam pewność, że nie będzie nam przeszkadzać, wyciągam z kieszeni wibrujący telefon. Marszczę brwi, kiedy widzę dwie wiadomości od Vincenta. To nigdy nie oznacza niczego dobrego.
Vincente: Dokończ robotę Valiego.
Vincente: Klub na Garvey Ave, naprzeciwko pola golfowego, piwnica.
Blokuję urządzenie i przeklinam pod nosem. Akurat teraz, kiedy Jake Madsen stara się zaimponować Noemi, my mamy zlecenie.
A przecież nie zostawię jej samej w szkole.
– William, mamy robotę – rzucam od niechcenia. – Weston, zostań z Noemi. Miej ją na oku i gdyby Madsen coś próbował, to interweniuj, okej?
– Możesz na mnie liczyć, bracie. – Uśmiecha się, wyciągają kolejnego papierosa.
– Alexis ma się do niej nie zbliżać. Tak samo Madsen i każdy kutas chodzący tutaj do szkoły, jasne?
– Jasne.
William wstaje na nogi i otrzepuje spodnie z szarego pyłu od starego już betonu. Chowa otwartą paczkę fajek do kieszeni i zarzuca na ramię sportową torbę.
William Green jako jedyny z naszej trójki angażuje się w życie szkolne bardziej, niż powinien. Sprawność fizyczna w naszym świecie jest bardzo ważna, dlatego codziennie rano wyciskamy na siłowni, jednak gra w koszykówkę? Zabiera mu jedynie czas.
Green wskakuje do swojego samochodu, więc zajmuję miejsce pasażera, przyciszając od razu radio. Kumpel uchyla szybę i wycofuje ze szkolnego parkingu, skupiając się na płynnym opuszczeniu tego terenu.
– Wrzucić ci to na nawigację? – pytam, wyciągając z kieszeni telefon. Otwieram wiadomości od ojca i staram się domyślić, co Vali mógł spieprzyć. Vincente rzadko kiedy powierza komuś robotę należącą do innej osoby. Później muszę się dowiedzieć, o co chodzi.
– Naprzeciwko pola golfowego?
– Tak.
– Byłem tam ostatnio, trafię bez – informuje, więc wierzę mu na słowo i zaczynam przeglądać Instagram. Wchodzę dość przypadkiem na profil Noemi Santino.
– Od kiedy grasz w golfa? – pytam, kiedy dochodzi do mnie, dlaczego nie chce mojej nawigacji. – Znudziło ci się rzucanie do kosza?
– Byłem z ojcem – mamrocze pod nosem. Temat się urywa, bo wiem, że nie lubi o nim rozmawiać. Jego ojciec to bardzo drażliwy temat.
Dojeżdżamy na miejsce po dwudziestu minutach. Brunet staje na tyłach klubu, po czym jakby nigdy nic wchodzimy tylnym wejściem. Ten klub należący do naszego oddziału to jedynie kropla w morzu interesów posiadanych przez nas w LA i okolicach.
Hotele, kluby i przemyt oraz sprzedaż broni to duże źródła dochodów oddziału. Oczywiście inne oddziały muszą utrudniać nam robotę, przejmując nasz towar, zabijając lub porywając dziewczyny z klubów, czy też pozbawiając życia naszych żołnierzy.
Pragną wojny, której my się nie boimy.
– Jest na dole – rzucam szybko. – Zabił trzy nasze dziewczyny. Typ z Nowego Jorku i jakiś jego przydupas. Z rozkazu Vincente mamy dowiedzieć się od niego jak najwięcej, a na koniec strzelić kreatywnie kulkę w łeb.
– Kreatywnie?
– No nie wiem, możesz zrobić to w inny sposób. Zależy na co masz dzisiaj ochotę.
– Pójdziemy w klasyk. – Cmoka Green, śmiejąc się pod nosem.
Każdy lubi klasyki.
Schodzimy schodami do pomieszczenia przeznaczonego dla personelu. Green otwiera metalowe drzwi i nasz wzrok od razu pada na dwóch związanych facetów. Twarz pierwszego jest tuż mocno poobijana.
– Ty pierdolony skurwysynie – warczy Will. – Jakim trzeba być pojebem, by zabić trzy niewinne dziewczyny…
– Spokojnie – warczę, podchodząc do odpowiedzialnego za to blondyna.
Facet koło czterdziestki zaciska mocno szczęki, udając niewzruszonego. Krew sączy się z jego rozciętej wargi, a pod okiem widnieje ogromny czerwony ślad. Vali jest jeszcze bardzo młody i nie wie, jak trzeba postępować z takimi typami.
Uśmiecham się, wyciągając z szafki długi nóż. Mężczyzna otwiera szerzej oczy, zaczynając szybciej oddychać. Spoglądam na uśmiechniętego Williama, sięgającego po gumę do żucia.
– Chcesz? – pyta, przysuwając bliżej niebieskie opakowanie. Kręcę głową, więc przysuwa tym razem opakowanie do związanego faceta. – Gumę?
Prycham pod nosem, a blondyn papuguje mój ruch, kręcąc głową.
– To może być ostatnia guma w twoim życiu – wzdycha niezadowolony Will.
Wycieram ostrze białą szmatką i staję tuż przed członkiem nowojorskiej mafii. Uśmiecham się półgębkiem, bo wyciąganie informacji jest chyba moim ulubionym zajęciem.
– Ktoś ci kazał broić na naszym terenie? – rzucam od niechcenia, obracając nożem między palcami. – Wiesz, ciekawi mnie, czy sam wydałeś na siebie ten wyrok, czy jesteś tylko czyimś pionkiem. Reed Westbrook jest dobrym capo i z tego, co wiem, jest nastawiony do nas dość pokojowo.
– Nic ci, kurwa, nie powiem – syczy.
– Jeszcze nie zamierzasz współpracować? Słuchaj, mój poprzednik miał szesnaście lat, dlatego tylko delikatnie obił ci mordę. Myślisz, że zamierzam się przed czymś hamować? Mogę cię zabić lub dowiedzieć się, czyją marionetką jesteś i wypuścić.
– Pierdol się – warczy. – Pierdolcie się wszyscy.
I w tym momencie pierwszy raz przejeżdżam ostrzem po przedramieniu blondyna. Zawsze trzeba zacząć łagodnie, by wydobyć jak najwięcej informacji.
– Ty skurwielu – sapie, odchylając głowę w tył. – Reed was złapie i zabije! Członkowie innych rodzin są, kurwa, nietykalni!
– Tak samo jak nasze dziewczyny – cedzi Green. – Kto kazał ci je zabić?
– Myślicie, że się was boję? – prycha z kpiną, na co wbijam nóż w jego przedramię.
Krzyczy z bólu, a biała koszulka plami się ciemną cieczą. Zaciskam szczęki, spoglądając teraz na tego drugiego. Zamyka z całych sił powieki i bardzo szybko oddycha, musi być w tym nowy. Boi się, a jego przywiązane do krzesła ręce drżą.
– Pogadaj z tym młodym – rozkazuję przyjacielowi, wracając myślami do blondyna. – Idioci umierają długo i boleśnie.
Przygryzam wargę, wpatrując się wyczekująco w kurwiącego pod nosem Nowojorczyka. Z rany wciąż dość mocno sączy się krew, jednak ani trochę mnie to aktualnie nie interesuje. Nasze dziewczyny są nietykalne. To nie tylko nasze zasady, dziewczyny w klubach każdego oddziału są nie do ruszenia.
– Dobra, kurwa, to Hawks mi kazał – wzdycha w końcu zrezygnowany. Uśmiecham się zwycięsko, przyglądając się brudnemu od krwi ostrzu. Odkładam je już na stolik, bo prawdopodobnie nie będzie mi potrzebne.
– Świetnie – sarkam, słysząc nazwisko jednego ze znajomych Vincente.
Chwilową ciszę przerywa dzwonek mojego telefonu.
– Wypuść mnie teraz, pojebie. – Niemalże wyje blondyn, na co parskam.
Zaczynam szukać w kieszeni komórki, licząc na to, że to właśnie mój ojciec jest zainteresowany przebiegiem przesłuchania. Natrafiam palcami na czarną komórką i wyciągam ją z jeansów.
Noemi
O cholera.
– Masz się teraz zamknąć – warczę do wciąż klnącego blondyna. Posyła mi wyzywające spojrzenie, zaciskając powieki.
– To mnie wypuść – rzuca, kiedy myśli, że ma mnie w garści.
No już, kurwa, na pewno.
Wyciągam z kabury pistolet, nie zastanawiając się celuję w jego paskudną twarz i strzelam. Młody siedzący obok wzdryga się i spogląda prosto na mnie.
– Będę cicho – odzywa się po raz pierwszy, na co kiwam głową.
Odkładam broń i odbieram połączenie od mojej dziewczyny.
– Hej – odzywa się od razu, kiedy dotykam zielonej słuchawki. – Nie chcę ci przeszkadzać, ale czy wszystko w porządku? Wiesz, nie ma cię w szkole…
– Wszystko jest dobrze, za dwie godziny będę czekał na ciebie na parkingu i podrzucę do domu – mówię spokojnie, nie mogąc się już doczekać, kiedy znowu będzie bezpieczna przy moim boku.
– Nie, nie trzeba. Jake powiedział, że może mi pomóc z książką, którą omawiamy teraz na angielskim, więc pojedzie ze mną do mnie – rzuca, jakby to nie było nic, kurwa, wielkiego. Spinam się automatycznie, kiedy staram się wymyślić jakiś dobry powód, by Noemi mu odmówiła.
Jednak ona nie zdaje sobie nawet sprawy z motywów działania Madsena.
– I tak później mam sprawę do Marcello – wzdycham. – Więc widzimy się u ciebie?
– Do później, Vittore! – odpowiada i kończy połączenie.
Jebany Madsen.
1Nonna (z wł.) – babcia (przyp. red.).