W butach Valerii. - Elisabet Benavent - ebook

W butach Valerii. ebook

Elisabet Benavent

4,2

Opis

Gorący Madryt, babskie pogaduchy przy winie i zmysłowy seks. Wejdź w buty Valerii i odkryj siłę kobiecej przyjaźni!

Kiedy twój wydawca czeka na kolejny bestseller, a ty kompletnie nie masz weny twórczej, jest kiepsko.

Jeśli dodasz do tego sześcioletnie małżeństwo z facetem, który od dawna nie ma ochoty na seks, można powiedzieć, że robi się naprawdę fatalnie…

Ale od czego są przyjaciółki! Lola, Carmen i Nerea zadbają o to, żebyś wiedziała, jak czerpać z życia pełnymi garściami.

„W butach Valerii” to uwodzicielska i pełna humoru opowieść o czterech kobietach i ich miłosnych podbojach na tle słonecznego Madrytu. Tytułowa Valeria przechodzi kryzys w każdej sferze życia. Może jednak liczyć na wsparcie najbliższych koleżanek. Pewnego wieczoru na horyzoncie pojawia się także przystojny Victor, który doda szaremu życiu Valerii barw i… zapewni namiętne uniesienia.

Powieść, która podbiła serca hiszpańskich czytelniczek i została zekranizowana przez Netflix.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 453

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (168 ocen)
78
65
15
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ayoola

Dobrze spędzony czas

Lekka, przyjemna lektura, w sam raz na weekend.
20
Bardzogrubykoci

Dobrze spędzony czas

zabawnie i seksownie
00
Eli238

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka,łatwa i przyjemna powieść. Bardzo wciągająca. Polecam na wakacje
00
zaczytana_sysia

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się przy tej książce bawiłam. ;)
00
Tuulos

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, wciągnęłam ja w jeden dzień. Główne bohaterki wiodą ciekawe życie, każda z nich jest inna i wyjątkowa.
00

Popularność




Dla Óscara, miłości mojego życia

1 Dawno, dawno temu…

Przerwałam głośny spacer palców po klawiaturze i przeczytałam tekst, drapiąc się ołówkiem po głowie: „Spojrzeli na siebie. Metry odległości między nimi nie miały znaczenia, ponieważ myśli się zmaterializowały, spadły na podłogę, odbiły się i uciekły. Na ułamek sekundy, kiedy patrzyli sobie w oczy, wszystko zamarło; w oknie zatrzymał się nawet wietrzyk, który kołysał drzewami. Ona jednak mrugnęła i oboje odwrócili wzrok, zawstydzeni, przestraszeni i urzeczeni myślą o zakochaniu się w kimś nieznajomym”.

Przewróciłam oczami, rzuciłam ołówek na stół i wstałam tak gwałtownie, jakby ktoś umieścił w krześle sprężynę.

– Co za gówno!

Oczywiście wiedziałam, że nikt mnie nie usłyszy, ale potrzebowałam powiedzieć głośno jedyne, co myślałam w tamtej chwili. To jest gówno. W mojej głowie słowa przesuwały się niczym tekst z początku Gwiezdnych wojen, tyle że w wersji ordynarnej. Co za gówno. Jedno wielkie gówno. Gówno wielkości krowiego placka.

Nie miałam żadnych pomysłów, taka była smutna prawda. Pięćdziesiąt siedem stron, które już napisałam, były niczym więcej jak bzdurami, którymi się usprawiedliwiałam – to oczywiste. Żałosne i straszne bzdury godne gimnazjalnego konkursu literackiego. Na koniec dnia wymagałam od siebie przynajmniej dwóch zapełnionych tekstem stron, chociaż w obecnej sytuacji zadowoliłabym się dwoma albo trzema przyzwoitymi akapitami. Przyzwoitymi? To za dużo powiedziane.

Spędzanie dnia przed ekranem komputera nie miało żadnego sensu. Będąc sama w domu, nie musiałam niczego udawać i doskonale wiedziałam, że do wieczora nie napiszę nic błyskotliwego. A może nawet już nigdy. Tak więc przeszłam z salonu/gabinetu / pokoju dziennego do sypialni – trasa, do pokonania której nie potrzeba było więcej niż trzech kroków – i usiadłam na łóżku. Rzuciłam okiem na swoje nagie stopy, a ponieważ przeraził mnie odpryskujący lakier na paznokciach, przysunęłam popielniczkę i zapaliłam papierosa…

Co ja ze sobą zrobiłam… Od kiedy to akceptuję u siebie taki stan zapuszczenia? Spojrzałam kątem oka na telefon i – po przemyśleniu tego przez dwie dziesiąte sekundy – chwyciłam go.

Jeden sygnał…, drugi…, trzeci…

– Tak? – odebrała.

– Załóżmy, że jestem przegrana. Wciąż będziesz mnie kochać? – zapytałam bezceremonialnie.

Lola wybuchnęła śmiechem, powodując, że bębenek w moim uchu zawibrował.

– Jesteś paranoiczką – odparła.

– To nie paranoja. Nie napisałam jeszcze ani jednego dobrego zdania. W wydawnictwie dadzą mi kopa w dupę. Mocnego kopa. Choć raczej będzie im wszystko jedno. Sama go sobie daję.

– Nikt oprócz mnie nie może cię kopać w dupę, Valeria – dodała czule, jakby to była pieszczota.

– Wiesz, co jest najtrudniejsze dla młodego pisarza? Wydanie drugiej powieści. Drugiej powieści… To już oznacza, że przynajmniej coś się ma. To, co mam ja, to gniot. Moje drugie gówno, tym właśnie będzie.

– Przesadzasz.

– Mówię poważnie, Lola. Chyba popełniłam błąd, rzucając pracę. – Chwyciłam się za głowę i poczułam zwiotczałego, rozwalonego koka.

– Nie gadaj bzdur. Miałaś tego po dziurki w nosie, twój szef był brzydki jak noc, a teraz masz wystarczająco kasy, żeby żyć. W czym problem?

Problem w tym, że pieniądze kiedyś się skończą, a „spróbowanie szczęścia na rynku wydawniczym” zawsze brzmiało zbyt ryzykownie. Zastanawiałam się nad tym przez chwilę, ale rozproszył mnie klakson autobusu po drugiej stronie telefonu. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero dwunasta, więc Lola powinna być w pracy.

– Dzwonię nie w porę? – zapytałam.

– Skąd!

– Słychać samochody. Jesteś na ulicy?

– Tak, w pracy powiedziałam, że strasznie boli mnie nadgarstek, i wyszłam, żeby pooglądać wystawy sklepowe.

Pokręciłam głową, uśmiechając się z dezaprobatą. Ta Lola…

– Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziałam, że jeśli zadzwonię o tej porze, nie zastanę cię w pracy. Kiedyś to tobie dadzą kopa, moja droga.

Zaśmiała się.

– Jestem wydajna i szybka. Nie sądzę, żeby szukali kogoś jeszcze do pracy takiej jak moja.

– Chyba że kogoś, kto nie uprawia eskapizmu – odparłam, zdając sobie sprawę, że mój manikiur też pozostawia wiele do życzenia.

– Słuchaj, jestem dwa przystanki od twojego domu. Chcesz, żebym wpadła?

– Jasne, że chcę.

Rozłączyła się. Lola nie żegna się przez telefon.

Zaczęłam myśleć o życiu Loli. Jest taka zajęta, jej czerwony terminarz wprost pęka od spotkań, które zawsze wydawały się tak ważne i emocjonujące, nawet jeśli była to wizyta u kosmetyczki na depilację brazylijską. Jej kosmetyczki, tak, tej kobiety, którą nazywała „Miss Shaigon”, choć tak naprawdę urodziła się w Plasencii, i która kiedyś nie zostawiła mi ani jednego włoska, bez żadnego uprzedzenia.

W wolnych chwilach lubiłam szperać między stronami terminarza Loli, gdzie miała zanotowane całe swoje życie. Numery telefonów do chłopaków, z którymi się umawiała, to, ile ważyła, ile razy się bzykała (bardzo dużo – ku mojej nieskrywanej zazdrości), godziny, jakie zamierzała spędzić na siłowni i te, które rzeczywiście tam spędzała, liczbę wypitych drinków, wypalonych papierosów, spotkania z Sergiem, ubrania, które pożyczała, te, które oddawała do pralni, oraz te, które musiała kupić jako podstawę swojej garderoby, tysiące paragonów ze sklepów i z supermarketu, na których zupełnie bez sensu zakreślała cyfry i przylepiała je na ostatnich stronach tego swoistego pamiętnika… Było tu całe jej życie – nabazgrane na papierze kolorowymi mazakami; bez wstydu, niemal jak jakiś rodzaj dzikiego nudyzmu, tak bardzo typowego dla Loli, która, jako że nie czuła strachu, nie bała się nawet samej siebie. To było fascynujące.

Ja przyzwyczaiłam się do terminarza elektronicznego, ponieważ komputer i telefon emitują wystarczająco powtarzalny i irytujący hałas, żeby wybudzić mnie z wiecznej drzemki i przypomnieć, że muszę odwiedzić mamę albo pomóc siostrze w realizacji jakiegoś absurdalnego pomysłu typu przestawienie wszystkich mebli w mieszkaniu. Tak, teraz miałam właśnie takie zobowiązania. Mój terminarz nie wyglądał niczym książka podróżnicza jak u Loli, przypominał raczej górę rodzinnych zobowiązań, terminów płatności rachunków i uzgodnień z terminarzem Adriána, mojego męża. Tak, męża, nie pomyliłam się. Czasami odnosiłam wrażenie, że to słowo kompletnie nie pasowało do moich dwudziestu siedmiu lat. Prawdę mówiąc… owszem, nie pasowało. Do moich dwudziestu siedmiu lat i momentami do całego mojego życia, ale to już zupełnie inna sprawa, w którą nie będę się zagłębiać… na razie.

Wyjrzałam przez okno. Był słoneczny dzień, chociaż w oddali dało się dostrzec kilka chmur. Nic dziwnego, że Lola uciekła z pracy. Gdybym ja wciąż siedziała zamknięta w biurze, też chciałabym to zrobić, choć oczywiście nigdy bym się na to nie zdobyła. Nigdy nie byłam odważna, przynajmniej nie w tym sensie. Powinnam była powiedzieć „lekkomyślna”, prawda?

Rozbrzmiał dzwonek. Nie byłam przyzwyczajona do jego piekielnego dźwięku, choć mieszkałam w tej norze od paru lat, więc z przerażenia o mało nie wypadłam przez okno. To dopiero byłaby kompromitacja, bo mieszkałam na czwartym piętrze, a na samym dole była markiza sklepu z owocami należącego do Pakistańczyków. Nie chciałabym jej zerwać i umrzeć podziurawiona przez owocowy śrut w postaci sterty liczi.

Otrząsnąwszy się ze strachu, ruszyłam w stronę drzwi. Nawet nie narzuciłam szlafroka; otworzyłam ubrana w starą koszulkę i szorty z lat dziewięćdziesiątych, jedną z tych części garderoby, które nigdy się nie starzeją. Wydaje mi się, że ćwiczyłam w nich już w szkole.

Lola zlustrowała mnie od stóp do głów, po czym wybuchnęła śmiechem.

– Kurczę, Valeria, świetne szorty! Są bardzo… nie wiem, jak to określić… Retro glam?

Popatrzyłam na siebie w lustrze przy wejściu i pomyślałam, że mój ubiór wcale nie jest najgorszy. Przypuszczam, że Lola, nie chcąc kopać leżącego, przeszła do porządku dziennego nad moją dyskusyjną fryzurą à la Amy Winehouse oraz masakrą, jaką urządziłam sobie na brodzie, próbując wycisnąć pryszcza, który dla reszty śmiertelników był niewidoczny. Moje jasnobrązowe włosy były suche i pozbawione życia. Gdyby się dobrze przyjrzeć, można było nawet dostrzec zielonkawy refleks. Całe szczęście, że już przestałam się przeglądać…

– Tak, wiem, zapomniałam włożyć suknię ślubną na twoje powitanie – mruknęłam lekceważąco, wpuszczając ją do środka i tłumiąc wstyd, że wyglądam jak maszkara.

– Nie, nie – roześmiała się Lola – mówię serio. Bardzo mi się podobają. Pasują ci. Masz piękne nogi, a nigdy ich nie pokazujesz. Adrián musi uwielbiać te spodenki.

– Phi! – Chyba oszalała. Nie wiem, czy ostatnio Adriánowi podobało się cokolwiek, co na siebie zakładałam. Ani co nosiłam pod spodem.

Odwróciłam się plecami, żeby usiąść i zwinąć się na moim ulubionym fotelu, jedynym w całym mieszkaniu. Tak, na fotelu, nie na kanapie. Żeby wstawić dwuosobową kanapę do tego „salonu”, należałoby wyburzyć co najmniej jedną ścianę. Doprawdy nie wiem, jak pracownicy Ikei urządzają te urocze mieszkanka o powierzchni trzydziestu pięciu metrów kwadratowych.

Spojrzałam na Lolę. Wyglądała świetnie, jak zwykle. Nie mam pojęcia, jak udaje jej się zawsze wyglądać tak seksownie, z tymi gęstymi włosami w czekoladowym kolorze i czerwonymi ustami. Jestem kobietą heteroseksualną, a mimo to zdarzają się dni, kiedy Lola wydaje mi się po prostu zniewalająca. Ledwie rok wcześniej ja też byłam jedną z tych kobietek-kokietek, które dbają o to, by zawsze pokazywać najbardziej nieskazitelną wersję siebie. Ale teraz… W sumie wystarczyło na mnie spojrzeć. Wyglądałam jak Fragles.

Kiedy patrzyłam na Lolę z podziwem godnym najlepszej przyjaciółki, potargała sobie grzywkę prawą ręką, a lewą postawiła na podłodze swoją torbę. Uśmiechnęłam się na widok wystającego czerwonego grzbietu jej słynnego terminarza.

– Jak tam twój nadgarstek? – zapytałam.

– Och, och! Boli jak diabli! To chyba zespół cieśni. – Skuliła się, udając, że cierpi w milczeniu, jak w przypadku hemoroidów.

– Powiedziałabym, że raczej zespół krętaczki.

– Daj spokój, Valeria, to tylko jeden dzień! Skończyłam tłumaczenie i nie chciałam tam siedzieć z kamienną twarzą jak reszta moich smutnych koleżanek. Lepiej bądź tak miła i zaproponuj mi jakiś alkohol. – Opadła w nogach łóżka i się uśmiechnęła. – Ej! Nowa kołdra? Tamtą zniszczyliście, pieprząc się jak para królików?

Zignorowałam jej docinki i martwiąc się o nasz alkoholizm, zauważyłam:

– Lola, kochanie, dopiero południe.

– Idealna pora na wermut!

Lola pociągnęła głośno ostatni łyk swojego martini rosso, jak zawsze, kiedy piła coś z przyjemnością. Potem z uśmiechem przeżuła oliwkę; usta wciąż miała idealnie pomalowane szminką. Powinnam ją zapytać, jak to robi, że wygląda tak nieskazitelnie. Spojrzałam na mój elegancki kieliszek koktajlowy, a następnie na swój strój i w myślach złapałam się za głowę. Co za katastrofa…

– A Adrián? Co robi? – zapytała bezceremonialnie.

– Jest w pracy.

– Domyślam się. Nie wydaje mi się, żeby cieśń nadgarstka była zaraźliwa. – Roześmiała się z własnego żartu, jakby to było coś genialnego, po czym wyjaśniła: – Miałam na myśli to, co robi Adrián wobec tej straszliwej frustracji, która przemienia cię w… owocowego ludka?

Spojrzałam na nią i uniosłam lewą brew. Wyciągnęła rękę i dwukrotnie ścisnęła mój kok, mówiąc:

– Mik, mik.

– Adrián klepie mnie po plecach i mówi, że kiedy się uspokoję, to wszystko pójdzie jak z płatka. Ale… – Już mnie nie pieprzy, pomyślałam.

– Ale cóż to za „ale”?

Przygryzłam wargę. Przyznanie się było takie żenujące…

– Myślę, że ona się nie ukaże. Szczerze mówiąc, uważam, że pierwsza książka była kwestią szczęścia, a ta druga będzie mocnym policzkiem, który wywróci mi twarz na lewą stronę. A ja, pozując na umęczoną pisarkę, idę i rzucam pracę… Skończę w McAuto na nocnej zmianie.

– Jedno zdanie jest kwestią szczęścia. Znalezienie ślicznych butów w cenie jak z wyprzedaży – wskazała swoje stopy, na których miała takie peep toe, że można było umrzeć z zazdrości – to kwestia szczęścia. Pięćset sześćdziesiąt stron fascynującej historii napisanej starannie i elegancko z pewnością nie jest kwestią szczęścia.

– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, co innego możesz powiedzieć?

– Na przykład to, że pilnie potrzebujesz zrobić manikiur. – Zapaliła papierosa. – O czym jest twoja nowa historia? – Wstała i sięgnęła po popielniczkę.

– O tym, co zawsze. Miłość i bla, bla, bla…

– Twój problem polega na tym, że brakuje ci prawdziwej inspiracji. – Na twarzy Loli zagościł przebiegły uśmiech po tym, jak wypuściła chmurę dymu, która wychodząc z jej jakże czerwonych ust, wyglądała wręcz zmysłowo.

– Próbujesz mi coś powiedzieć? Mój związek… – zaczęłam.

Mój związek był do niczego, ale ucieszyłam się, że mi przerwała, bym nie musiała oszukiwać nikogo poza samą sobą.

– Cicho. Owszem, próbuję ci coś powiedzieć – odparła, marszcząc brwi.

– Och…

– Coś smakowitego.

Ponownie nalałam jej do pełna. A ona uśmiechnęła się, zbliżając kieliszek do ust.

2 Co masz mi do powiedzenia?

Nerea była ekonomistką. Na studia zapisała się bez zbytniego zapału, choć generalnie nie była osobą znaną z niepohamowanej pasji. Nie sądziłam nawet, że ma jakieś cielesne pragnienia. Lola mówiła, że Nerea się nie pieprzy, a kiedy przyjdzie odpowiedni moment, rozmnoży się przez pączkowanie. Wyobrażałam ją sobie, jak leży w łóżku z rozłożonymi nogami, patrzy w sufit i myśli o liście spraw do załatwienia, nie przejmując się zanadto głośnymi jękami mężczyzny, który ją posuwa. Zresztą życie seksualne Nerei wcale nie wyglądało tak, że można by oszaleć od aktywności i różnorodności…

Przyjaźniłyśmy się od lat. Od wielu lat. Poznałyśmy się jako czternastolatki; to był jeden z tych dziwnych zbiegów okoliczności, które powodują, że dwie dziewczyny, niemające ze sobą absolutnie nic wspólnego, stają się nierozłączne. No dobrze, obie lubiłyśmy Backstreet Boys, ale to się chyba nie liczy, bo jej podobał się Nick, a mnie A.J. Byłyśmy jak dzień i noc, ale zawsze razem, jedna przy drugiej. Ja wyglądałam jak zwyczajna nastolatka (adolescentus comunus), a Nerea jak ktoś, kto sika perfumami Loewe (pijus adorablus).

Od tamtej pory poznałam trzech jej chłopaków: dwóch w czasach, kiedy była nastolatką, i jednego na poważnie. Z jej nastoletnich flirtów jeden chłopak był największym draniem, jakiego widziałam w swoim życiu. Był draniem nawet zdaniem Loli, a to już o czymś świadczy. Prawdopodobnie nie ma w tym nic dziwnego, że nastolatka przez parę miesięcy spotyka się z typem, który w ogóle do niej nie pasuje, ale jeśli tą konkretną nastolatką jest Nerea, to sytuacja staje się nieco bardziej surrealistyczna.

Nerea zawsze była wierna perłowym kolczykom swojej babci i naszyjnikowi do kompletu. Co dwa dni malowała sobie paznokcie błyszczącym lakierem i lubiła przyozdabiać kucyk wstążką w tym samym kolorze co buty… Przeszło jej to dopiero dobrze po dwudziestce.

I tak ta pokrętna znajomość załamała się pod własnym ciężarem i – wbrew temu, co można by sądzić – to ona ją zakończyła. Tłumaczyła, że ma już dość tego, że ciąga ją w podejrzane miejsca, a nigdy nie zaprasza na spacer albo do kina. Ona, cytuję, „chciała normalnego życia”, chociaż powiedziałabym, że oczekiwała raczej życia idealnego. Zawsze doskonale wie, czego chce.

Kiedy skończyła dziewiętnaście lat, podczas meczu padla, który jej ojciec zorganizował razem ze swoim wspólnikiem i jego synem, poznała Jaimego. Oboje bardzo się sobie spodobali. Zresztą uważam, że trudno byłoby się nie zakochać w kimś takim jak Nerea, która ma bardzo długie blond włosy, zawsze zadbane i idealne, a do tego zielone oczy i fantastyczną figurę. Gdybym była mężczyzną albo lesbijką, z całą pewnością bym się w niej zakochała. No dobra, nie, zawróciłabym jej w głowie, żeby zerżnąć ją na tylnym siedzeniu auta, a później wzięłabym nogi za pas. Ale we mnie zawsze płynęła krew łamacza serc.

Związek Nerei z Jaimem trwał siedem długich lat, po których zerwali w sposób najmniej przyjazny z możliwych. Ona zaczęła podejrzewać, że on spotyka się z inną, i chociaż wszystkie uznałyśmy, że przesadza, poruszyła niebo i ziemię, żeby szukać dowodów, aż znalazła mejl znacznie więcej niż czuły. Prawdę powiedziawszy, był dość pieprzny. Kiedy go przeczytałam, w pierwszym odruchu zachciało mi się śmiać. Nigdy bym nie przypuszczała, że ktoś taki jak Jaime posługuje się tak wulgarnym językiem i używa takich wyrażeń, jak „spuścić ci się na twarz”, zwłaszcza na piśmie. Ale musiałam się oczywiście powstrzymać i powiedzieć dobitnie, jakie to okropne!

Naturalnie Lola, Carmen i ja nie mogłyśmy już wtedy patrzeć na tego obłudnika Jaimego i po cichu cieszyłyśmy się z takiego obrotu sprawy, ale musiałyśmy grać rolę rozczarowanych i zmartwionych przyjaciółek. Kiedy Nerea szła do domu, my wznosiłyśmy toast za to, żeby w końcu znalazła sobie mężczyznę na swoim poziomie, ale robiłyśmy to cydrem niegazowanym El Gaitero, ponieważ tylko to miałyśmy akurat pod ręką. Wygląda na to, że wznoszenie toastu cydrem niegazowanym przynosi pecha, ponieważ od tamtej pory Nerea nie tylko z nikim się nie umawiała, ale nie miała nawet przygody na jedną noc, kilkutygodniowego flirtu czy trwającego parę miesięcy romansu z rodzaju tych, które ciągniesz, choć dobrze wiesz, że się skończą, tak jak w przypadku jej chłopaka drania, kiedy była nastolatką. To znaczy, że od roku się nie bzykała. I nie przejawiała żadnych oznak słabości. A nie była typem dziewczyny, która w szufladzie z bielizną trzyma przyjaciela na baterie…

Kiedy wypiłyśmy za dużo piw, Lola i ja nazywałyśmy ją Zimną Nereą, karcąc ją trochę za to, że jest wyjątkiem potwierdzającym regułę, że „ciało jest słabe”. Czy naprawdę nie miała potrzeby pobzykać się od czasu do czasu? I nie chodziło wcale o brak pretendentów – żeby było jasne. W swojej pracy miała niekończącą się listę pochlebców, gotowych zabrać ją na kolację, do kina albo na balet (Na balet? Czy istnieje nudniejsza wymówka, żeby zamoczyć?). W weekendy jej blackberry aż dymił od idealnych propozycji randek, ale ona małodusznie wystawiała język i bezlitośnie kasowała wiadomości. Tak, taka właśnie była – piękna i zimna Nerea. Lola zawsze powtarzała, że nas okłamuje i że w domu musi ukrywać wielkiego, czarnego i bardzo skutecznego pocieszyciela. Szukała go za każdym razem, gdy odwiedzała Nereę.

My, to znaczy Lola, Carmen i ja, próbowałyśmy przez pewien czas umawiać ją na randki ze wszystkimi przystojnymi i miłymi singlami, jakich znałyśmy, a nawet z kolegami z czasów dzieciństwa, ze studiów… Przydawał się każdy chłopak wyglądający na dobrego człowieka, ale ona każdego odrzucała. Albo był za niski, albo za wysoki, albo wyglądał, jakby w burzowe noce spał przytulony do swojej matki, albo jakby był łamaczem serc (coś jak męska wersja mnie), albo jakby słuchał Luisa Miguela…Było całe mnóstwo pretekstów, żeby nie spotkać się z żadnym z kandydatów. Jedynym mężczyzną, z którym się umawiała, był Jordi, ponieważ uważała, że jest wrażliwy, co w naszym eufemistycznym języku oznaczało zmanierowanego przyjaciela, który jeszcze nie zaakceptował swojego homoseksualizmu, a jeśli nawet to zrobił, nie puszcza pary z ust.

Tak więc, pokazawszy wszystko w szerszym kontekście, łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego zaniemówiłam, kiedy Lola powiedziała mi, że Nerea kogoś poznała. Ot tak, niespodziewanie, bez zmuszania, żeby z kimś się spotkała, akurat teraz, kiedy zaczynałyśmy już rozważać możliwość, że ma powołanie zakonne. Nerea się z kimś spotyka? Kto jest tym wybrańcem? Od kiedy? Jak? A przede wszystkim… dlaczego?

– Lola, masz świadomość, jaki on musi być przystojny? – zapytałam oszołomiona, gryząc oliwkę.

– Przystojny? Musi być przystojny aż do przesady. Pewnie strach dotknąć, żeby się nie stłukł.

Zmarszczyłam brwi.

– To straszne, Lola! Porcelanowa lalka!

– Nie, cholera – wymamrotała, pokładając ze śmiechu. – Raczej jeden z tych, na których w barze nawet nie patrzysz, bo wiesz, że to kompletnie niemożliwe, żeby odwzajemnili twoje spojrzenie. Z tych, którzy chodzą razem ze szklaną gablotą.

– Niech to… I to jeszcze z dobrą pracą!

– I przy kasie! Z wielkim fiutem!

– Myślisz, że Nerea widziała jego fiuta? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Nie, masz rację. Ale na pewno ma ogromnego.

– Tak – zgodziłam się. – Przeklęty mężczyzna idealny… Tylko gdzie ona go poznała?

– Nie wchodziła w szczegóły. Powiedziała, że nie ma ochoty trzy razy powtarzać tego samego i opowie, jak spotkamy się wszystkie cztery. Wspomniała tylko coś o urodzinach, na które poszła służbowo, więc ma to jakiś związek z jej pracą.

Zamyśliłam się. Nie mogłam się powstrzymać, by sobie tego nie wyobrazić, by nie kreślić zarysu historii, którą od tej pory miałam pisać. Nerea siedzi w kącie, trzyma kieliszek martini, wygląda słodko i jest uprzejma, ale umiera z nudów. Ma na sobie śliczną czarną sukienkę, włosy z pofalowanymi końcówkami i grzywką na bok, idealnie leżącą na czole. On zjawia się nagle i mówi coś miłego i grzecznego. Z pewnością właśnie w tym momencie miałabym na sobie jedną z moich okropnych piżam i myślałabym o tym, żeby już nigdy się nie czesać, zamieniając swój kok w gniazdo dla drapieżnych ptaków.

Lola wyrwała mnie z zamyślenia:

– Valeria, zadzwoń do niej, może wyszła już z pracy.

– Jeszcze nie ma drugiej.

– Ale dziś piątek, dzwoń!

Niechętnie wzięłam telefon i wybrałam numer Nerei. W tym samym momencie rozległ się chrobot klucza w zamku i otworzyły się drzwi mieszkania. Adrián taszczył swoją torbę na ramię, a do tego cztery siatki zakupów. Z jednej z nich wystawała gigantyczna paczka czipsów.

„Cześć, tu Nerea. W tej chwili nie mogę odebrać. Zostaw wiadomość, oddzwonię jak najszybciej. Bardzo dziękuję”, usłyszałam głos Nerei.

– Automatyczna sekretarka – wyjaśniłam, zakrywając telefon.

Lola cmoknęła, wzięła ode mnie komórkę i zaczęła mówić:

– Tu Lola, z domu Valerii. – Podeszła do Adriána, pocałowała go w policzek i przechwyciła paczkę czipsów. – Zadzwoń do nas, jak wyjdziesz z pracy. Mamy zaległą rozmowę i liczymy, że będzie bardzo smakowita, no wiesz – szarpnęła torbą – tak jak te, które ja opowiadam w niedzielne poranki. Z fiutkami, cyckami, lizaniem cipki i całą resztą.

Rozłączyła się bez pożegnania, na dodatek z ustami pełnymi czipsów.

– Po pierwsze – odezwał się Adrián – czy ty nie masz domu?

Lola uśmiechnęła się złośliwie. Wiedziała, że żartuje. Poznali się w czasach, kiedy Adrián był tylko kolegą, który mi się podobał, więc mieli całe lata, żeby się zakumplować i wyrobić tak swobodne relacje.

– Po drugie: czy ty nie masz pracy? Doszedłem nawet do wniosku, że nocami jesteś panienką do towarzystwa.

Lola zaczęła śmiać się na całe gardło. Celując we mnie palcem wskazującym, krzyknęła:

– Mówiłam ci, że to zajebista praca!

– Cholera, Adrián, otworzyłeś puszkę Pandory – mruknęłam. – Teraz wciąż będzie powtarzać, że chce być panienką do towarzystwa.

Adrián wszedł do kuchni, a ja ciągle czekałam na buziaka na powitanie. Ze środka zapytał Lolę, czy zostanie na obiad. Ani śladu mojego buziaka.

– Tak, dlaczego nie? Cieśń nadgarstka nie pozwala mi gotować – odpowiedziała, opadając na fotel, który zwolniłam.

Adrián spojrzał na mnie kątem oka i uśmiechnął się, dobrze wiedząc, że to kolejna z jej wymyślonych dolegliwości, tak jak wtedy, kiedy odkryła, że mój rozgrzewający krem antycellulitowy wywołuje przejściowe zaczerwienienie, i udawała reakcję alergiczną. Ciekawe jest to, że wtedy więcej czasu spędziła w firmowej łazience, gdzie na całe ciało nakładała maleńkie krople żelu, niż przy pracy. To była premedytacja i podstęp.

– Z kim rozmawiałyście przez telefon? – zapytał Adrián, odgarniając sobie z twarzy potargane włosy.

– Nagrałyśmy wiadomość na poczcie Nerei. Zdaje się, że kogoś poznała – odparłam, wkładając rzeczy do lodówki.

– Nie wierzę… I nie jest ani kulawy, ani zezowaty, ani włochaty, ani obszarpany, ani umierający z głodu, ani pretensjonalny? Valeria, nie chcę, żebyś go poznawała. Ten koleś musi być bogiem.

Uśmiechnęłam się smutno. Jak bezsensownie zabrzmiało to zdanie w ustach mężczyzny, który ostatni raz dotykał mnie jak należy przed Bożym Narodzeniem. A poza tym Adrián nigdy nie musiał się niczego obawiać. Szalałam za nim od osiemnastego roku życia. Uwielbiałam jego jasne, niemal żółte oczy w kolorze miodu, mięsiste usta, bezczelny uśmiech i duże, męskie dłonie. Szkoda tylko, że nigdy nie zachowywał się zbyt czule czy troskliwie. Jego sposób bycia był… może odpowiednie słowo to „szorstki”. Ale przynajmniej seks zawsze mieliśmy wspaniały. Mieliśmy. Kiedyś. Teraz nie był już żaden, ponieważ zwyczajnie go nie uprawialiśmy.

Lola podniosła się z fotela, oparła o framugę drzwi naszej mikroskopijnej kuchni i przewróciła oczami. Zawsze należała do tych kobiet, które są przekonane, że mężczyźni bezustannie potrzebują pochlebstw, aby czuli się kochani, pożądani i bezpieczni.

– Ty, Adri, na pewno jesteś o wiele lepszy – powiedziała, klepiąc go w tyłek, po czym ponownie obróciła się w moją stronę. – Valeria, powinniście już mieć syna. W ten sposób za dwadzieścia lat będę mogła się z nim związać bez obaw, że ktoś uzna mnie za obleśną starą babę.

– To wstrętne! – wykrzyknął Adrián i również zwrócił się w moją stronę: – Ona jest taka zawsze czy robi to tylko po to, żeby być dla mnie odrażająca?

Podniosłam ręce, nie odpowiadając. Lola nie potrzebowała analizy niczym dobry abstrakcyjny obraz. Tak było lepiej.

3 Kim jest ten ktoś?

Po dwudziestominutowej słownej przepychance Lola przekonała mnie, żebym wzięła prysznic, ubrała się jak człowiek i poszła z nią na kawę do baru na dole. Prysznic nie stanowił żadnego problemu, ale ubranie się jak człowiek i wyjście z domu to już zupełnie inna sprawa. Lola potrafi być jednak bardzo namolna. Przy okazji Adrián mógłby uciąć sobie drzemkę. Rozkład mieszkania nie pozwalał jednocześnie na dwie tak odmienne sytuacje, że on śpi, a Lola i ja trajkoczemy.

Carmen przyszła późnym popołudniem, po wyjściu z pracy. Żeby tradycji stało się zadość, wyglądała okropnie. Nie była niezgułą, nic z tych rzeczy. Jednak o tej porze jej piękne pofalowane włosy były już zmierzwione, bluzka poplamiona czymś, co przypominało kawę, dół dżinsów brudny i mokry, paznokcie lepiące się od brudu, a przede wszystkim była wściekła, że bez kija nie podchodź. A mimo to, jeśli mam być ze sobą całkiem szczera, wyglądała lepiej ode mnie: włożyłam pierwsze, co znalazłam w szafie, i związałam włosy w byle jaki kucyk.

Carmen pocałowała nas automatycznie, lecz zanim usadowiła się przy stoliku, oznajmiła, że musi się udać do łazienki.

– Jeśli mi pozwolicie, pójdę umyć ręce. Są tak brudne, że mogłabym zarazić was dżumą, w najlepszym wypadku. Ten drań, mój szef, zamknął mnie w magazynie, żebym przeszukiwała brudne skrzynie z siedemdziesiątego szóstego roku. Za pomocą noża walczyłam z molem i chyba przegrałam.

Nie, Carmen nie byłą niezgułą, ona tylko utrzymywała skomplikowane i niezdrowe relacje podszyte wzajemną nienawiścią ze swoim szefem, i to już od czterech długich lat. Oboje opierali się przed zawarciem rozejmu, a ona z powodu dumy zrezygnowała już z szukania pracy, która pozwoliłaby jej być szczęśliwą. Nie zgadzała się zwolnić miejsca, na które zasługiwała, tylko dlatego, że jej szef jest głupi. To była zabawa w kotka i myszkę, z tym że na nieszczęście Carmen to on miał przewagę.

Nikt już nie pamięta, jak zaczęła się ta wojna. Na początku, jak sama opowiadała, byli po prostu dwiema osobami, które przychodziły pracować do agencji. Nigdy nie byli przyjaciółmi, ale nie potrafiła też wyjaśnić, co sprawiło, że stali się wrogami. Coś się musiało wydarzyć albo zwyczajnie ich relacje coraz bardziej się zacieśniały i stres wszystko zniszczył. Ludzie reklamy zazwyczaj żyją w piekielnym stresie, prawda? Tak przynajmniej wnioskuję po ogromnej liczbie papierosów, jakie wypala Don Draper w filmie Mad Men.

Kiedy Carmen wróciła z toalety, westchnęła głośno i dodała:

– Nienawidzi mnie, wiem o tym, nienawidzi mnie. Codziennie po powrocie do domu pewnie rzuca na mnie uroki. Nie chronią mnie już nawet czerwone wstążki na staniku! – Wyciągnęła ramiączko bielizny i pokazała nam swój „amulet”.

– Carmen, ty zrobiłaś mu laleczkę wudu – odparłam czule.

– Owszem, ale nigdy jej nie nakłułam. – Popatrzyłyśmy na nią, nie dowierzając, że chciała nam wcisnąć takie kłamstwo. – Dobra, nieważne! Moja laleczka wudu ewidentnie nie działa. Nie miał jeszcze żadnych chorób serca, tak że…

– Może wywołałaś u niego hemoroidy wielkości tego krzesła i o tym nie wiesz – powiedziała Lola, oglądając swoje paznokcie pomalowane ciemnoczerwonym lakierem.

Chciałam wybuchnąć śmiechem, ale zakrztusiłam się kawą i zaczęłam kaszleć jak szalona.

– Ale ty jesteś podła, Lola! – odpowiedziała Carmen, udając obrażoną.

– Biedny facet… – Lola pokręciła głową na znak dezaprobaty. – Widziałam go kiedyś, wiesz? Jest całkiem przystojny.

Zakaszlałam i wzięłam głęboki oddech. Znowu zakaszlałam.

– Dobra, dobra, bardziej niż przystojny… Jest atrakcyjny, tylko co z tego, skoro to brzydki król w pięknym pałacu. Natura dała mu taki wygląd, pozwalając mu być większym palantem – stwierdziła Carmen.

Kaszlałam i kaszlałam, aż wyciągnęłam rękę po szklankę wody, którą Lola zawsze zamawiała razem z kawą.

– Oj, Valeria, bo się udusisz.

Uśmiechnęłam się, nabierając powietrza.

– A więc jest przystojny? – zapytałam ochrypłym głosem.

– No cóż… tak. W sumie jest niczego sobie – odparła Lola.

Carmen pokręciła głową.

– Nie zgadzam się. Pewnie zaślepia mnie nienawiść, ale nie zgadzam się.

– To dziwne, że Carmen nie żyje w zgodzie z takim świetnym facetem – powiedziałam, rozbawiona.

– Dobra, już wystarczy! Nie żartujcie sobie z tego! On mi zatruwa życie!

– Nie bądź taka wrażliwa. Ty nienawidzisz swojego szefa, ja mam dość mojego romansu, Valeria nie pisze nic dobrego od dwóch miesięcy, a…

– Wielkie dzięki – wymamrotałam.

– A Nerea? Powiedz, że u niej też wszystko się pieprzy. – Carmen puściła oko, pełna nadziei.

– Mam nadzieję, że tak – dodała złośliwie Lola.

– Oj, Lola, no naprawdę… – Odwróciłam się do Carmen. – Nerea kogoś poznała. Wygląda na to, że spotyka się z jakimś chłopakiem, ale na razie nie mamy więcej informacji.

– To może umówimy się dziś na kolację? – Lola wyjęła z torby swój terminarz.

– Nieźle, już od dawna nie widziałyśmy, żeby prowadziła ożywione życie towarzyskie! – Carmen się zaśmiała.

– Dziewczyny, dziś nie mogę. Lepiej jutro. Chcę sprawdzić, czy jestem w stanie napisać coś sensownego. Jestem przytłoczona.

– Ale spokojnie, Valeria, za chwilę wszystko wróci na właściwe tory.

– Nie wiem, czy to się da naprawić… Zastanawiam się, czy nie zacząć od zera. Powinnam zamknąć się w domu na cały weekend i nie wychodzić nawet ze śmieciami.

– Nie mówiłaś przypadkiem, że bycie pisarką to spełnienie marzeń? – zapytała Lola pretensjonalnym tonem.

– Tak, pewnie, że tak jest! Ale wtedy, kiedy masz coś do powiedzenia i nie masz uzgodnionego czegoś, z czego nie wiesz, czy się wywiążesz. A do tego nie jesteś w niepewnej sytuacji finansowej. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy dobrze zrobiłam, rzucając pracę… Teraz mogłabym tłumaczyć, że brakuje mi czasu na pisanie, a w razie czego zawsze miałabym stałą pensję.

– Nie wygłupiaj się, to kwestia passy. – Carmen objęła mnie ramieniem. – Idź do domu, spędź trochę czasu z Adriánem i poszukaj natchnienia.

– Tak, chyba tak zrobię. – Chwyciłam torebkę. – Zadzwońcie do mnie jutro wieczorem, okej? I odezwijcie się do Nerei, bo później nie będzie dostępna!

Przytaknęły.

Zapłaciłam za kawę i wyszłam. Robiło się już ciemno i zanosiło się na deszcz; wiosną pogoda może się załamać w ciągu pół godziny, tak jak cały plan powieści. Weszłam po schodach na nasze piętro, ale na ostatnim odcinku usiadłam. Szkoda mi było budzić Adriána, więc zapaliłam papierosa na korytarzu.

Wciąż myślałam o tym, kim może być ten ktoś, z kim spotyka się Nerea. Cieszyłam się z jej powodu, a jednocześnie byłam zaskoczona. I przeskakiwałam tak od jednej myśli do drugiej, aż dotarłam do postaci z mojej powieści i ich absurdalnej relacji. Zmierzwiłam sobie włosy, przytłoczona, i postanowiłam w końcu wejść do domu. Zgasiłam papierosa, wyjęłam klucze i wślizgnęłam się do przedpokoju, gdzie panował półmrok.

Adrián poruszył się na łóżku. Tamtego dnia wstał bardzo wcześnie, żeby o świcie zrobić jakieś zdjęcia. Od tygodnia pracował jak szalony, starając się uchwycić idealne światło w jakimś miejscu; za cholerę nie pamiętam, gdzie były robione te zdjęcia ani dla jakiego magazynu, ale wiem, że było to dla niego ważne. Nie mieliśmy w zwyczaju rozmawiać zbyt dużo na temat pracy, bo nie chcieliśmy uzależniać naszego związku od trudów codzienności. Staraliśmy się zrobić z naszego domu miejsce spokoju i porządku, w którym zamartwianie się nie jest dozwolone. Nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd, ale zrobiliśmy to z wielkim hukiem.

Bez ceregieli zdjęłam dżinsy, rzuciłam je na fotel, rozpuściłam włosy i usiadłam na łóżku. Niczym gąsienica zaczęłam się czołgać w stronę Adriána. Objęłam go, a on otworzył oczy z uśmiechem.

– Bałem się, że to Lola… Z każdym dniem jest coraz bardziej szalona – wyszeptał.

– Myślę, że jeszcze nie osiągnęła tego poziomu. – Pocałowałam go w czoło.

– Co się z tobą dzieje?

– Nic, a co ma się dziać?

– Nie wiem, jesteś bardzo… przygaszona. – Przeciągnął się.

– Utknęłam z pisaniem.

– Im więcej będziesz o tym myśleć, tym bardziej będziesz przytłoczona. No dalej, opowiadaj, co się teraz dzieje.

– No więc… Gloria spotkała kogoś, z kim czuje dziwną więź.

– I co się stanie?

– Nie wiem. W tym problem… Nie wiem, jak ugryźć tę historię.

– Kiedy ją planowałaś, zapowiadała się całkiem nieźle.

– Ale sama jakoś się rozlazła. – Położyłam sobie dłoń na czole, a potem potargałam włosy. – Trudno ją prowadzić. Idzie w takim kierunku, w jakim nie chcę, żeby poszła. A najgorsze jest to, że robię wszystko, aby nawrócić ją na główną koncepcję… ale wszystko na nic. Nie ma na to ochoty.

– Pisanie o miłości jest trudne.

– A jeśli popełniłam błąd, Adrián? Jeśli to się nie uda i tak się to wszystko skończy?

Adrián wstał z łóżka i podniósł żaluzję. Z nieba zaczynały spadać pierwsze krople deszczu, a on uwielbiał to szare, niemal niebieskawe światło. Wziął aparat i opierając się o framugę okna w tej tak bardzo typowej dla siebie pozycji, wystrzelił w moją stronę dwa czy trzy flesze. Następnie popatrzył na rezultat na ekranie i się uśmiechnął. Jaki on był przystojny! Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie przebiegać wzrokiem po jego ciele, powoli, upajając się każdą z jego części, od długiej szyi, przez dobrze zbudowane ramiona, mocną klatkę piersiową, po płaski brzuch. Przypomniałam sobie ostatni raz, kiedy się kochaliśmy. To było na fotelu. Ale nie pamiętam dokładnie, ile już minęło czasu. Miesięcy. Całkiem sporo zresztą. Przebiegł językiem po całym moim ciele, a potem mocno mnie zerżnął. Doszłam dwa razy.

Adrián wreszcie otworzył usta i wyrywając mnie z zamyślenia, dodał, że nie potrzebuję, by ktoś we mnie wierzył, ponieważ moja praca i tak jest wystarczająco dobra.

– To za mało i dobrze o tym wiesz – pożaliłam się z uśmiechem.

– Jeśli to cię pocieszy, powiem ci, że jestem całkowicie przekonany, że to jest twoje prawdziwe powołanie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Procesu tworzenia nie można mierzyć godzinami pracy, wena bywa kapryśna.

– Okej, natchnienie kiedyś wróci – westchnęłam z ulgą.

– Ale jak mawiał Picasso, żeby natchnienie zastało cię przy pracy… – Puścił oko i znów położył się obok mnie.

Wyciągnęłam rękę po jego aparat cyfrowy, ale buziak w ramię odwiódł mnie od tego zamiaru. Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć; uśmiechnął się i ponownie pocałował moje ramię, obejmując mnie w pasie.

– Co ty masz na sobie? – zapytał.

– Koszulkę – powiedziałam nieco drżącym głosem.

– Wyszłaś tylko w tym?

– Nie, dopiero co zdjęłam spodnie.

Jego ręka dotknęła wewnętrznej części mojego uda i otaczając biodra, dotarła do pośladka. Powstrzymałam jęk, kiedy go ścisnął. Przysunęłam się i pocałowaliśmy się. Raz, krótko. Dwa razy, chwytając nawzajem swoje wargi. Boże… Należało to wykorzystać. To moja szansa! Zdjęłam koszulkę i usiadłam na nim okrakiem, on też zdjął koszulę. O mamo! Nawet zdejmował ubranie z własnej inicjatywy. Dobrze się zapowiadało.

Rzuciłam biustonosz, a on się przysunął, żeby chwycić ustami jeden z moich sutków. Odchyliłam głowę i włożyłam rękę w bieliznę, w której położył się spać. Niespodzianka! Erekcja! Zaczęłam poruszać rytmicznie dłonią z góry na dół, a on zacisnął usta. Przyspieszyłam. Bransoletka na moim nadgarstku z brzękiem obijała się o zegarek.

Stwardniał, a kiedy poczułam, że jest gotowy, zdjęłam majtki i usiadłam na nim. Nie musiał mnie pieścić, wkładać palców, żeby mnie rozpalić. Chciałam natychmiast mieć w sobie.

Byłam tak wilgotna, że wszedł we mnie bez problemu, ale i tak drgnęłam z bólu. Nie robiliśmy tego od wielu miesięcy. Wydałam z siebie jęk, który musiał zinterpretować jako jęk rozkoszy.

– Powoli, Adrián… – poprosiłam.

– Nie przypominam sobie, żebyś lubiła powoli – wydyszał ze zmysłowym uśmiechem.

Lepiej się zamknij, żebym się nie rozmyśliła, powiedziałam sobie w duchu.

Adrián chwycił mnie za biodra i z głową zatopioną między moimi piersiami zaczął we mnie wchodzić i wychodzić zdecydowanie zbyt szybko. Zamierzałam mu właśnie powiedzieć, żeby trochę zwolnił, kiedy zadzwonił jego telefon.

– Cholera… – wycedził.

Cholera, pomyślałam, kiedy po kolejnych dwóch pchnięciach spuścił się w środku. Po czym, ot tak, wyszedł ze mnie, chwycił telefon i odebrał, idąc do łazienki. A ja zostałam sama z mokrymi udami.

Tak, niewątpliwie jako uwodzicielka byłam bezkonkurencyjna…

4 Lola, co ty robisz?

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
1. Dawno, dawno temu…
2. Co masz mi do powiedzenia?
3. Kim jest ten ktoś?
4. Lola, co ty robisz?
5. W sobotę nie powinno się pracować
6. Kim jest Pan Idealny i gdzie go poznałaś? Ja też chcę takiego
7. Ja wymyślam pretekst, a ty robisz resztę
8. Koniec imprezy
9. Podróż służbowa
10. Ups, nie chciałam tego wiedzieć!
11. Zamknij się, na Boga!
12. Asystent…
13. Och, och…
14. Coś tu nie gra…
15. Chcę coś wiedzieć, ale nie wiem co
16. Rozpętało się…
17. Kobieta, która mieszka w twojej szafie, mówi…
18. Najszczęśliwszy poniedziałek w historii…
19. Natchnienie i rodzaj bielizny
20. Boję się kobiety, która mieszka w mojej szafie…
21. Dlaczego ja?
22. Kac i inne skutki takiej nocy jak tamta…
23. Winna wszystkich zarzutów…
24. Wyznawaj, grzesznico…
25. Víctor i Valeria
26. Wystawa…
27. Na barykady!
28. Powietrza…
29. Założę się, że…
30. Rzeczywistość…
31. Najgorszy poniedziałek w historii…
32. Znaczenie pięknych rzeczy…
33. Seks…
34. Och, Carmela…
35. Gotowa do wyjazdu?
36. Wyjazd…
37. Rozmowa
38. Decyzja
39. Po przebudzeniu
40. Oj, ale jestem głupiutka

TYTUŁ ORYGINAŁU:

En los zapatos de Valeria

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Wydawca: Małgorzata Święcicka

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Małgorzata Denys

Projekt okładki: Armando Fidalgo

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Copyright © 2013, Elísabet Benavent Ferri

© 2015, de la presente edición en castellano para todo el mundo:

Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.

Travessera de Grŕcia, 47-49. 08021 Barcelona

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Barbara Bardadyn, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66654-61-7

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek