Wszystko o Valerii. Valeria. Tom 4 - Elisabet Benavent - ebook

Wszystko o Valerii. Valeria. Tom 4 ebook

Elisabet Benavent

4,3

Opis

Ostatni tom pikantnej, szalonej i pełnej namiętności serii madryckiej z niepokornymi Hiszpankami w roli głównej.

Czy nadszedł czas na bajkowe zakończenie?

Co ono oznacza dla Valerii, Carmen, Loli i Nerei?

Zbliża się lato, sezon romansów, spełniania marzeń, niezwykłych spotkań. Albo pożegnań, rozstań i rozczarowań. W życiu Carmen pojawia się ktoś, kto na zawsze odmieni jej życie. Serce Loli bije szybciej na widok nowego szefa i nie ma pewności, czy będzie w stanie nad tym zapanować. Wzrok Nerei wędruje w kierunku przystojnego fotografa Jorge. A Valeria, rozdarta między stabilnym związkiem a śmiałymi żądzami, wciąż próbuje zdecydować, czego pragnie. Romantycznej, słodkiej miłości czy relacji skrzącej od emocji i namiętności, którą codziennie podsycają niegasnące płomienie?

Wyrusz w podróż do cudownego Madrytu i wraz z czterema przyjaciółkami daj się porwać w wir erotyzmu i ponieść zabawie!

Poznaj zaskakujące zakończenia, które smakują jak najlepsze wakacje życia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (76 ocen)
44
18
10
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Eli238

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka, latwa i bardzo przyjemna ostatnia książka z serii o Valerii Feriz i jej zyciu uczuciowym i przyjaciółkach.Dobra lektura na wakacje 😀
00
Sabucha87

Nie polecam

Im dalej w las, tym gorzej... Strata czasu.
00
zaczytana_sysia

Nie oderwiesz się od lektury

Będzie mi brakować tych wariatek. ;))
00
AleksandraS00

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, tego mi trzeba było na zakończenie tej historii. Ufff…odetchnęłam z ulgą ponieważ mocno obawiałam się o Valerię. Gorąco polecam wszytkim fanom Valerii.
00
annabarwas

Nie oderwiesz się od lektury

Nie bylo dzis obiadu... musialam jak najszybciej poznać dalsze losy Val. ech.... polecam, polecam!
00

Popularność




Moim rodzicom – za wszystko. Lorenie – za to, że jest najlepszą siostrą na świecie. Oraz Bei – za jej pasję.

Prolog

Lipiec

Nie widziałyśmy Carmen od miesiąca. A miesiąc to bardzo długo dla takich przyjaciółek jak my. Nie żebyśmy po ślubie ją straciły, jak się dzieje w przypadku wielu dziewczyn, które zmieniają swój styl życia, zapominając o przyjaciółkach singielkach. Nie. Rzecz w tym, że Carmen zafundowała sobie podróż i wypasione wakacje, mówiąc kolokwialnie.

Wyjechała dwa dni po weselu i nie mogłyśmy się nawet pożegnać, bo jej noc poślubna trwała czterdzieści osiem godzin, jak mówią na mieście. No dobra, jestem złośliwa. Tak naprawdę państwo młodzi chcieli zostać w swoim nowym mieszkaniu, żeby przygotować wszystko przed wyjazdem. Przy tym całym zamieszaniu z weselem nie mieli jeszcze czasu, by nacieszyć się swoim gniazdkiem miłości.

A potem miesiąc miodowy… osiemnastodniowy. Dziewięć dni w Japonii. Dziewięć dni na Bali. Nic wielkiego. Ot, niczym wypad na weekend do Benidormu.

Przepraszam. Nie ja to piszę, tylko moja wstrętna zazdrość.

A po tych osiemnastu dniach w podróży (nie widziałyśmy jej już od dwudziestu) przez dwa dni walczyła z jet lagiem w swoim mieszkaniu, wymawiając się strasznymi zawrotami głowy, których nie mogła zwalczyć z pewnością ze względu na zmianę czasu i brak snu. Ale na mieście mówią, że oddawała się… miłości.

Dobra, znowu jestem złośliwa.

Tak czy inaczej, później wyjechała na parę dni do swoich rodziców, a po powrocie przez kolejne dwa dni musiała wypełnić zobowiązania wobec teściów, na przykład podziękować za prezenty ślubne.

I tak oto miesiąc po jej ślubie siedziałyśmy u mnie, przygotowując koktajle i przekąski, czekając, aż opowie nam o wszystkim (o wszystkim, drogi Borja) i pokaże zdjęcia z podróży, co zazwyczaj wywołuje wielki entuzjazm świeżo upieczonych mężatek.

Kiedy rozbrzmiał dzwonek, Lola, która nie mogła ukryć ekscytacji, podniosła się z poduszki i poszła otworzyć drzwi. Ja w tym momencie byłam w kuchni, a Nerea siedziała w fotelu z podwiniętymi nogami.

Usłyszałam wylewne powitanie Carmen i okrzyk Loli, po którym zapadła gęsta cisza. A później tylko chrząknięcie Nerei. Wyszłam, żeby sprawdzić, czy może wpadła na absurdalny pomysł przyprowadzenia Borjy, ale zobaczyłam tylko zawstydzoną Carmen z kilkoma dodatkowymi kilogramami. Mówiąc eufemistycznie. Tak naprawdę jednym cyckiem mogłaby zabić nas trzy… naraz. Miała na sobie białą koszulkę z dekoltem podkreślającą jej opaleniznę… i brzuch, od którego nie mogłam oderwać wzroku przez dobrych kilka sekund.

Przejmując kontrolę nad sytuacją, rzuciłam się, by ją przytulić i wycałować.

– Wchodź, wchodź. Jak tam? Opowiadaj o wszystkim! Czego się napijesz?

Weszła, patrząc na zmianę na Lolę, Nereę i na własny brzuch.

– Przywiozłam wam parę drobiazgów – powiedziała, pokazując torbę, z której wystawały jakieś paczuszki. – To japońskie kimona. Możecie ich używać jak szlafroka po domu, w taki wytworny erotyczny sposób.

Ton jej głosu był… napięty. Nie wiem, czy dlatego że czuła się urażona tym, jak na nią patrzyłyśmy (bo Lola nadal patrzyła), czy z jakiegoś innego powodu.

Nerea wstała z fotela, żeby dać jej dwa buziaki, przytulić i ustąpić miejsca, którego Carmen nie odmówiła. Zanim wręczyła nam prezenty, pod zszokowanym spojrzeniem moim i Nerei, Lola zapytała:

– Słuchaj, Carmenchu, czy ty połknęłaś melona?

Świetnie, Lola. Ty to potrafisz podejść kobietę.

To się właśnie nazywa „mieć takt słonia”. Myślałam, że Carmen wstanie i wyjdzie – i słusznie by zrobiła – albo na przykład rozbije głowę Loli o stolik, ale ona tylko westchnęła, spojrzała na nas swoimi wielkimi, nieco przestraszonymi oczami i otworzyła usta.

– No więc widzicie, dziewczyny… Pamiętacie, jak w zeszłym tygodniu miałam jet lag i…

– I jadłaś donuty, bo ktoś ci powiedział, że pomagają na zawroty głowy? – przerwała jej Lola.

Tym razem stałam wystarczająco blisko, żeby pacnąć ją w głowę.

– Bardzo zabawne, Lola. – Carmen się uśmiechnęła. – Ale chodzi o to, że jestem już prawie w czternastym tygodniu.

– W czternastym tygodniu czego? – zapytała bez ogródek Lola.

Nerea opadła na poduszkę, a ja zasłoniłam dłońmi szeroko otwarte usta, zbyt głośno nabierając powietrza.

– W czternastym tygodniu ciąży, Lolita, kochanie. – Carmen pogłaskała się po brzuchu. – Oczywiście już trochę widać. To trzy i pół miesiąca.

– Nie rozumiem – powiedziała zszokowana Lola.

– No… będę mamą. A ty będziesz ciocią.

Sierpień

Lola i ja wyszłyśmy z mieszkania Carmen. Była dziewiąta i uznałyśmy, że dobrze byłoby zakończyć wieczór w jednej z tych indyjskich restauracji z tarasem w Lavapiés. Lola wymieniała wszystko, co zamierzałyśmy zamówić, kiedy zadzwonił jej telefon.

– Żebym nie zapomniała o cheese naan. Jest obłędny. Wystarczy kęs i sutki mam tak twarde, że można nimi ciąć diamenty. – Zrobiła pauzę, by odgarnąć włosy i przyłożyć telefon do ucha. – Gdzie ty się podziewasz, tygrysie? Wiesz, że za tobą szaleję.

Zatrzymałam się na ulicy, żeby zapalić papierosa, ale Lola wyrwała mi go z ust. Wzięłam drugiego.

– Dobrze ci tak. Zamiast deszczu powinny spaść na ciebie żaby, przeklęty, bezduszny dupku. – Lola ruszyła dalej i wybuchnęła śmiechem. – Nie, nie jestem z Raiem. Jeśli przyjdziesz, możesz nawet dotknąć moich cycków, bo wiem, że masz na to ochotę. – Spojrzałam na nią z ukosa. Z kim, do diaska, mogła rozmawiać? – Czekaj. – Lola opuściła rękę z telefonem i odezwała się do mnie szeptem: – Masz coś przeciwko, żeby przyszedł? Nie widziałam go od tryliona lat.

– Ale kto? – zapytałam.

– Víctor.

Krew momentalnie odpłynęła mi z mózgu, zakręciło mi się w głowie.

Lola spojrzała na mnie zdumiona.

– Ja… Ja idę. Okej?

– Ale, Val…

– Idę. Kocham cię, okej?

Nie zastanawiając się ani sekundy, odwróciłam się i ruszyłam tak szybko, jak pozwalały mi na to moje sandały na obcasie. Kiedy zeszłam do metra, z wielkim trudem zdołałam włożyć bilet do otworu kasownika. Ręce tak mi się trzęsły, że ledwie mogłam nad nimi zapanować.

Tej nocy odebrałam wiele telefonów. Jednego z nich w ogóle się nie spodziewałam.

Lola uznała, że nie zatrzyma dla siebie tego wszystkiego, co myślała o mojej ucieczce, i podczas dwudziestominutowej tyrady zdrowo mi nawymyślała. Prawie nie dała mi dojść do słowa, chociaż nie miałam też zbyt wiele do powiedzenia w tej sprawie. Nie było sensu uciekać z krzykiem tylko dlatego, że wspomniała o moim eks. O moim eks, który oprócz tego, że był moim eks, był też kimś w rodzaju jej najlepszego przyjaciela. Nie, to nie było dojrzałe zachowanie.

Gdyby Lola wiedziała, jak skończyła się noc po jej przyjęciu urodzinowym, a ja postarałabym się jej wyjaśnić, dlaczego uważam, że Bruno jest jedyną realną opcją, zrozumiałaby mnie, nawet jeśli tylko częściowo. Ale nie miała tych wszystkich informacji, a ja nie miałam ochoty ich jej przekazywać.

Tak więc… milczałam. Siedziałam cicho, zwiesiłam głowę i przyjęłam ochrzan niczym dziecko, które wie, że zostało przyłapane z ręką w słoiku z ciastkami.

Kiedy się rozłączyłyśmy i odłożyłam telefon, sądziłam, że na razie zażegnałam wszystkie kryzysowe sytuacje, ale nie spodziewałam się następnego telefonu.

– Tak? – odebrałam, zdziwiona, że ktoś dzwoni o tej porze.

– Mam nadzieję, że cię nie obudziłem, ale musimy pogadać. – Głos Víctora, poważny, spokojny i zdecydowany, niemal przyprawił mnie o zawał. Położyłam dłoń na czole i usiadłam przy otwartym oknie. – Valerio, nie możemy pozwolić, by dzisiejsza sytuacja się powtórzyła, między innymi ze względu na Lolę. Ale nie tylko z jej powodu powinniśmy zachowywać się jak dwoje dorosłych i zapomnieć o tej całej historii.

– Tak – wyszeptałam.

Víctor sprawiał wrażenie, że doskonale wie, co chce powiedzieć, ponieważ nie wahał się, nie zastanawiał. Wszystkie słowa płynęły z jego ust w sposób niezwykle zdecydowany i uprzejmy. Jak ktoś, kto chce rozwiązać jakiś związany z pracą problem, którego nie zamierza już dłużej przeciągać.

– Sprawy potoczyły się źle. Popełniliśmy wiele błędów, ale to nie jest sprawiedliwe dla żadnego z nas. Dziś sprawiłaś, że poczułem się naprawdę fatalnie.

– Ja… – wymamrotałam. – Nie miałam takiego zamiaru.

– Domyślam się. Ale po tamtej nocy oboje podjęliśmy własne decyzje, Valerio. Ja postanowiłem być szczery. Ty zostałaś z Brunonem. Nie cierpmy bardziej, niż to konieczne.

– Masz rację. Przynajmniej do pewnego stopnia.

– Wykażmy się inteligencją emocjonalną. Jeśli przez całe życie będziemy rozpamiętywać te złe rzeczy, w końcu zniszczymy to, co naprawdę się liczy.

– Najlepiej byłoby pozostać w przyjaznych relacjach – powiedziałam, sama w to nie wierząc.

– Żeby było jasne: rozumiem, że nie masz ochoty siadać do kolacji ze mną i z Lolą, ale taką sytuację od uciekania z krzykiem dzieli przepaść.

– Pomyślałam tylko, że tak będzie najlepiej, że wy mieliście ochotę się spotkać i że nic tam po mnie.

Víctor westchnął, a ja zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie jego słodkie usta i wyobraziłam go sobie w jego mieszkaniu, siedzącego w kuchni, z jedną ręką trzymającą telefon, a drugą zagubioną w gęstych czarnych włosach. Milczeliśmy przez chwilę.

– To się więcej nie powtórzy – powiedziałam w końcu zdecydowanym tonem.

– Od dzisiaj będziemy w przyjaznych relacjach, dobrze?

– Tak. Dobrze.

Znowu umilkliśmy. Czułam, że boli mnie coś głęboko pod skórą. Nie pierwszy raz mi się to przytrafiało. Brakowało mi powietrza.

– Nie myśl sobie, że mnie to nie dręczy – jęknął cienkim głosem. – Nie myśl sobie, że zapomniałem o wszystkich rzeczach, które ci powiedziałem i przysięgałem. Ja nadal nie mam żadnych wątpliwości, Valerio, ale ty…

– Ułatwmy to sobie, Víctorze – przerwałam mu stanowczo. – Pozostańmy w przyjaznych relacjach.

1 Początek końca

Drugi tydzień stycznia następnego roku (sześć miesięcy później)

Weszłam do mieszkania Carmen i zastałam ją stojącą przy drzwiach. Biedaczka wyglądała jak przyczepa. Nie żeby była gruba, po prostu w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęłam się na jej widok, a ona przewróciła oczami. Bycie przyszłą mamą nie poprawiało jej nastroju.

– Co słychać? – zapytałam, zamykając za sobą drzwi.

– Zabij mnie. Czy to dobra odpowiedź na twoje pytanie?

– Chyba tak.

– Zabij mnie. Mówię serio. Nie przejmuj się Borją. On nawet będzie ci za to wdzięczny.

– Nie wygaduj bzdur. No już, siadaj. Chcesz coś z kuchni?

– Tak, nóż do szynki, żeby poderżnąć sobie gardło – odparła, ciężko opadając na fotel.

– Carmeeeen! – zganiłam ją.

– Przynieś mi, proszę, szklankę wody. I weź coś dla siebie. Self service. Nawet nie wiem, co tam jest. I wcale mnie to nie obchodzi.

Nalałam wody do dwóch szklanek, a po powrocie do salonu zauważyłam, że Carmen śledzi mnie wzrokiem.

– Musisz przestać mnie odwiedzać – burknęła. – Zaczynam czuć do ciebie niechęć.

– Jak to? – Roześmiałam się.

– Zawsze przychodzisz taka ładna, taka elegancka, taka… apollińska.

– Apollińska? Oj, Carmen, na Boga! – Roześmiałam się znowu. – Przecież wyglądasz bardzo ładnie. Owszem, jesteś w zaawansowanej ciąży, ale nie spuchła ci twarz ani nawet nogi. Masz brzuch, którzy przypomina przyczepę, ale przecież w środku nosisz dziecko.

– Im bardziej wszyscy postrzegacie mnie jako ładną i uroczą, tym bardziej ja widzę siebie jako grubą i bezkształtną.

– Już niedługo. – Dotknęłam jej brzucha.

– Tak… Termin mam jutro.

– Mam nadzieję, że nie będziesz wyjątkiem od reguły, że za pierwszym razem rodzi się po terminie.

– Chcesz, żebym umarła z obrzydzenia? – zapytała, sięgając po szklankę wody.

– Nie, ale do środy będę u Brunona i nie chciałabym tego przegapić.

– Borja mówi, że dziecko urodzi się w przyszły piątek. Moja matka twierdziła, że dziś, ale myślę, że nie.

– Wzięłaś udział w zakładzie?

– Nie, tylko mówię, że jeśli urodzi się w przyszły piątek, to go zabiję. Mam dosyć. Chcę, żeby już wyszedł. Już wystarczy, Gonzalo, wyłaź i daj mamie żyć w zgodzie ze swoim ciałem! – powiedziała do brzucha.

– Jesteś pewna? – zapytałam ze śmiechem. – Pamiętasz, którędy wychodzą dzieci?

– Tym samym otworem, przez który wchodzą, jeśli się nie mylę.

Carmen rozparła się w fotelu, dotknęła brzucha, po czym, układając nogi na niskim stoliku, westchnęła głęboko. Biedaczka. Miałam nadzieję, że ten ostatni tydzień w roli inkubatora będzie krótki.

Kiedy wróciłam do domu, było już ciemno, mimo że mój zegarek wskazywał dopiero siódmą. Było też zimno jak diabli i zaczęło mżyć. Miałam nadzieję, że nie spadnie śnieg. Nie żebym nie uważała, że to malownicze i w ogóle, po prostu następnego dnia o szóstej dwadzieścia miałam samolot, a nie chciałam żadnych opóźnień i innych problemów, które kumulują się w każdym miejscu w tym kraju, kiedy spadną dwa płatki śniegu.

Nastawiłam kawiarkę, wyciągnęłam z szafy walizkę i zaczęłam składać ubrania, które chciałam zabrać, łącznie z tą seksowną koszulką nocną, którą dostałam od Loli na święta. Nie mogłam się doczekać, by pokazać ją Brunonowi. No dobrze, pokazać i wyskoczyć z niej, bo tak się złożyło, że nie widzieliśmy się prawie miesiąc.

I kiedy o tym myślałam, czy raczej fantazjowałam, rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

– Tak? – zawołałam, zbliżając się do wejścia.

– Val…

Zatrzymałam się niczym kot, który wyczuwa potencjalne niebezpieczeństwo.

– Val? – powtórzył głos.

Zrobiłam dwa duże kroki i otworzyłam; nie było powodu, żeby się chować ani to przedłużać. Wiedziałam, kto czeka po drugiej stronie drzwi. I w ten sposób, znienacka, pojawił się Víctor, ubrany w elegancki ciemny garnitur i szary płaszcz kopertowy. Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok na jego piękne czarne oxfordy, chcąc uniknąć intensywnej zieleni jego oczu, przesłoniętych przez kilka opadających kosmyków ciemnych włosów. Niewiele kobiet nie padłoby mu do stóp. Wyglądał jak młody bóg. Pozbierałam się i uśmiechnęłam odruchowo, chociaż nie byłam zachwycona jego wizytą. Ale Víctor zawsze miał tę moc – sprawiał, że ludzie się uśmiechają.

– Cześć – powiedział. – Przychodzę nie w porę?

– Nie – odparłam lekko zamroczona. – Wejdź. Właśnie się pakuję. Masz ochotę na kawę?

– Tak, dzięki.

– Z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru, prawda?

– Prawda.

Poszłam do kuchni, przeklinając samą siebie. Czemu zgodziłam się, że bycie przyjaciółmi jest przyjemniejsze i lepsze, niż zniknięcie z jego radaru! Nie chciałam stawiać Loli w niezręcznej sytuacji. Chciałam być cywilizowana i dorosła, zwłaszcza po tym, gdy Víctor musiał do mnie zadzwonić, aby zademonstrować, że jest problem. Po rozmowie z nim dużo o tym myślałam, próbując zrozumieć, że koniec naszego związku nie musi oznaczać, że on nagle staje się persona non grata.

Chcieliśmy poukładać te sprawy, ale myślę, że wszystko zaczynało się wymykać spod kontroli; ostatnio Víctor ciągle pojawiał się tam, gdzie umawiałam się z Lolą, niby przez przypadek. Dla mnie „pozostanie w przyjaznych relacjach” oznacza witanie się, dawanie sobie dwóch buziaków, pytanie „co słychać?”, a później żegnanie się – bez potrzeby dzwonienia do siebie ani umawiania się, ani wołania jak opętani o związek, którego odbudowanie jest niemożliwe. Noc po przyjęciu urodzinowym Loli zakończyła się w dość konfliktowy sposób… A ja wolałabym zapomnieć o wszystkim, co się stało po tym, jak Bruno poszedł do hotelu.

Początkowo nawet nie sądziłam, że Víctor i ja będziemy się widywać z własnej inicjatywy, ale on potraktował bardzo poważnie kwestię „przyjaznych relacji”. Chociaż w moim odczuciu – i sądząc po wiadomości, którą dostałam kilka dni przed ślubem Carmen – coś w tym podejściu szwankowało. „Pamiętam, co powiedziałem. Zapewniałem, że to ostatni raz. Ale… muszę Cię zobaczyć. Poczuć Twój zapach. Chcę, żebyś spojrzała na mnie tak jak tamtej nocy. Wróć, proszę. Wróć, bo już za Tobą nie tęsknię: teraz po prostu Cię potrzebuję”*.

Nie. To nie było jasne. A teraz, po miesiącach dwuznaczności, widywania się pod absurdalnymi pretekstami, po krępujących, a czasem wręcz niezręcznych wieczorach, miałam go u siebie w domu. Przynajmniej w ciągu poprzednich pięciu miesięcy spotykaliśmy się zawsze na neutralnym gruncie – ani u niego, ani u mnie – i prawie nigdy nie zostawaliśmy sami. Nie było nic, co by nam przypominało, że nieco ponad rok temu byliśmy parą… Że dzieliliśmy łóżko. I życie. I plany.

Napełniłam kawą dwie filiżanki i postawiłam je na stoliku w pomieszczeniu, które czasem pełniło funkcję salonu; kątem oka zobaczyłam, że Víctor wziął z łóżka egzemplarz mojej drugiej powieści autobiograficznej i uśmiechnął się melancholijnie.

– Czytałeś? – zapytałam.

– Jasne. Czekam na trzecią – odparł, rzucając mi bardzo wymowne spojrzenie.

Pewnie się zastanawiał, czy nasz mały sekret ujrzy światło dzienne pod koniec następnej książki, czy jednak pominę katastroficzny finał przyjęcia urodzinowego Loli.

Odpowiedziałam, ignorując jego ton:

– Niedługo oddaję do wydawnictwa trzecią część. Możliwe, że ukaże się już w maju.

– Nie zapytasz, co sądzę o tej?

– Nie. Chcę uniknąć niezręcznych sytuacji. – Uśmiechnęłam się.

– W takim razie może nie powinnaś pozwalać, bym oglądał twoją fikuśną bieliznę.

Chwyciłam koszulkę nocną, którą podarowała mi Lola, koronkowy komplet i parę innych rzeczy i wrzuciłam wszystko byle jak do walizki.

– Cholerny szczęściarz – wymamrotał.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Wiedziałam, co właśnie powiedział, ale wolałam udawać głupią albo głuchą, albo taką i taką jednocześnie, by nie musieć się w to zagłębiać.

– Twoja kawa. – Wskazałam głową filiżankę, licząc na to, że Víctor odsunie się od mojego łóżka.

Eleganckim krokiem ruszył w stronę stolika, a ja za nim.

– A więc… czemu zawdzięczam tę przyjemność?

– Lola mi powiedziała, że jutro wyjeżdżasz, a ponieważ byłem w pobliżu, wpadłem, by zapytać, czy chcesz, żebym zawiózł cię na lotnisko.

Uniosłam brew.

– Nie przejmuj się. Nie trzeba.

– Zamówisz taksówkę?

– Jasne. – Uśmiechnęłam się. – Jak zawsze, kiedy wyjeżdżam tak wcześnie.

– Cóż, miałem nadzieję, że… skoro jesteśmy przyjaciółmi… masz do mnie wystarczająco zaufania, żeby poprosić o przysługę, kiedy tego potrzebujesz.

– Tak będzie. – Odgarnęłam włosy. – Ale tym razem nie ma takiej potrzeby.

– Dobrze, ale skoro jesteśmy przyjaciółmi, pozwól, że od czasu do czasu wyciągnę do ciebie pomocną dłoń.

– No tak. Tyle że…

– O której musisz być na lotnisku?

Boże. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Właściwie… dobrze wiedziałam. I ja to wiedziałam, i on to wiedział. Nie wiedział o tym natomiast Bruno – i na razie tak było lepiej. Właśnie dlatego zwlekałam z oddaniem maszynopisu trzeciej powieści. Miałam jeden szalony rozdział, który kasowałam i przywracałam w zależności od dnia.

Uzbroiłam się w swój najlepszy uśmiech i dopiłam kawę jednym haustem. Później oparłam się o ścianę i zaczerpnęłam powietrza, by dodać sobie otuchy.

Musiałam to zrobić.

– Víctorze… – zaczęłam.

– Zamierzasz zrobić mi wykład? – zapytał z miną grzecznego chłopca.

– Może.

– Twoja twarz mówi „musimy poważnie porozmawiać”.

– Moja twarz jest otwartą księgą.

Víctor zdjął marynarkę, nie przestając na mnie patrzeć. Rzucił ją na oparcie fotela, a potem rozpiął mankiety i podwinął rękawy koszuli. Boże Święty, dlatego tak mi to utrudniał?

Później poprawił spodnie i usiadł, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Słucham, mów. – Sięgnął po swoją kawę i upił łyk.

– Masz niezły tupet. – Zaśmiałam się.

– Dlaczego?

– Skończ już z tym przedstawieniem… – Zamknęłam oczy.

– Z jakim przedstawieniem?!

– Z tym pokazem uwodzicielskich gestów. I tak ci to powiem.

– Proszę, mów. – Nieznacznie wydął usta.

– No więc… – Zrzuciłam poduszkę na podłogę i usiadłam na niej naprzeciwko niego. – Pamiętasz, jak postanowiliśmy, że lepiej będzie pozostać w przyjaznych relacjach?

– Tak.

– Najwyższy czas, żebym przyznała, że nie chodziło mi o to, żebyśmy byli bliskimi przyjaciółmi, takimi, którzy o wszystkim sobie mówią i spotykają się co tydzień. Nie jestem taka jak Lola. Nie mogę.

– Czujesz się przy mnie niezręcznie?

– Trochę – odparłam. – Czasem sytuacja jest… dziwna. I napięta.

– Valerio, jesteśmy dorośli. Oboje wiemy, jak jest. – Uśmiechnął się w taki sposób… jak Cary Grant…

Cholera jasna.

– Nie. – Pokręciłam głową. – Kiedy byłam mężatką, też byliśmy dorośli i też wiedzieliśmy, jak jest. I zobacz, jak się skończyło. Źle.

Víctor uniósł brwi.

– A więc nie jesteś pewna, czy…?

– Jestem bardzo pewna. – Uśmiechnęłam się cynicznie. – Nie brnij. Po prostu… wydaje mi się to dziwne.

– Wcale nie musi się takie wydawać. Możemy być przyjaciółmi. Nie trzeba szukać dziury w całym. Mogę zawieźć cię na lotnisko, żebyś poleciała zobaczyć się ze swoim facetem; zapewniam cię, że nie będę potem płakał przez cały weekend, myśląc o tym, że on cię ma, a ja nie.

Sposób, w jaki się uśmiechnął po tych słowach, sprawił, że poczułam się dziwnie. To było tak, jakby moje podejrzenia w jego ustach stawały się żałosne. Istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że spróbuje posunąć się poza to, o czym mówił. Ależ ty jesteś śmieszna, Valerio! Jakby nie mógł mieć każdej kobiety, jaką tylko chciał. I to kobiety jak marzenie: z nogami do nieba i jędrnymi piersiami.

– Cóż… patrząc na to z tej strony – zdołałam wydusić po zakończeniu swojego wewnętrznego monologu.

– Jesteś dla mnie ważna. Nie chcę cię odrzucać tylko dlatego, że nie mogę zaciągnąć cię do łóżka.

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego uważnie. Nie mógł wybrać tego zdania przez przypadek. Właściwie to samo powiedział mi pewnej nocy, kiedy jeszcze byłam żoną Adriána. A dla nas takie zdania wciąż miały duże znaczenie.

– Odpręż się. – Rozparł się wygodnie w fotelu z filiżanką kawy w dłoni i podniósł nogę, opierając prawą kostkę na lewym kolanie.

Milczałam przez kilka sekund, obserwując go, zatracona w tym typowo męskim wizerunku. Jak to możliwe, że Víctor wyglądał tak podniecająco, tylko siedząc naprzeciwko mnie? Bił od niego erotyzm… Może powinnam wyjąć aparat i zrobić mu zdjęcie? Przypominał modela, który przyszedł tu prosto z sesji dla „Vanity Fair”. Taki pociągający. Taki cholernie czarujący i męski jednocześnie. Taki… prawdziwy mężczyzna. Ale…

Problemem nie był seks. Problem stanowiło to, co pod spodem. Gdyby chodziło tylko o seks, potrafilibyśmy to kontrolować.

– O której godzinie chcesz być na lotnisku? – zapytał, stawiając filiżankę na stoliku.

– O wpół do szóstej.

– Przyjadę o… wpół do piątej? Spokojnie zdążymy i jeszcze wypiję z tobą kawę na lotnisku.

– Nie, nie. Musiałbyś zostawić samochód na parkingu, a to tylko kłopot. Nie chcę, żebyś na dodatek ponosił koszty. Lepiej o piątej. Zostawisz mnie przy wejściu i odjedziesz. – Uśmiechnęłam się.

– Dobrze. Słuchaj… masz ochotę pójść ze mną na kolację?

Przez kilka sekund rozważałam to na poważnie. Ale nietrudno było zgadnąć, jak to się mogło skończyć. Poszlibyśmy na kolację, wrócilibyśmy późno po dwóch kieliszkach wina i powiedziałabym: „Ech, nie ma sensu, żebyś wracał do siebie, możesz tu zostać…”.

Oczywiście Víctor nie był głupi.

– Muszę się jeszcze spakować i wysłać naczelnej mój artykuł. – Kłamstwo. Do końca następnego tygodnia w redakcji nie spodziewali się ode mnie niczego nowego. – A poza tym muszę się trochę przespać i…

– No dobrze. W takim razie widzimy się o wpół do piątej.

– O piątej.

– Dobra, za kwadrans piąta – powiedział i puścił do mnie oko. Potem wstał, odwinął rękawy koszuli, zapiął guziki, włożył marynarkę i wziął płaszcz. Ja tymczasem nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jak można być tak przystojnym? Czy nie ma jakiegoś prawa, które by tego zabraniało? – W takim razie do jutra – dodał pogodnie.

– Do jutra – odparłam, wciąż siedząc na podłodze.

– Nie odprowadzisz mnie ani nie dasz buziaka?

– Żeby wstać, musiałabym turlać się po podłodze jak pulpet – wykręciłam się. – Wolałabym, żebyś nie musiał tego oglądać.

Víctor podszedł i z łatwością pociągnął mnie za rękę, aż znalazłam się naprzeciwko niego. Potem dał mi jednego z tych swoich buziaków w policzek (z dotknięciem włosów i talii jednocześnie) i ruszył w stronę w drzwi.

– Pięknych snów – rzucił, zanim je za sobą zamknął.

Pomyślałam, że jeśli miałabym śnić o czymś estetycznie cudownym i mogłabym wybrać, to chciałabym śnić o nim.

W tej samej chwili, gdy drzwi się zatrzasnęły, zaczął dzwonić telefon. Podeszłam do szafki nocnej i podniosłam słuchawkę z neutralnym „tak?”.

– Cześć, kochanie.

– Cześć, Bruno! – Ucieszyłam się.

– Dzwonię, żeby potwierdzić godzinę twojego przylotu. Nie chciałbym znowu się pomylić.

– Ani ja. – Roześmiałam się. – Ląduję o wpół do ósmej, teoretycznie. Wiesz, jak samoloty lubią się spóźniać…

– Miejmy nadzieję, że wyląduje punktualnie o wpół do ósmej. Bierzesz taksówkę na lotnisko?

Spojrzałam na drzwi i zamykając oczy, odparłam:

– Tak.

* E. Benavent, Valeria czarno na białym, przeł. W. Dolata-Wieczorek, Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2021.

2 Asturia

Víctor wysiadł z samochodu bez płaszcza. Zimny wiatr potargał jego czarne miękkie gęste włosy, dar od Boga.

– Dobrej podróży – powiedział, podając mi walizkę.

– Dzięki. No już, wracaj do samochodu, bo się przeziębisz. – Klepnęłam go po ramieniu.

– Czekaj, jeszcze buziak.

Objął mnie w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował w policzek. Potem skierował się w stronę szyi, podczas gdy moje niezdarne ramiona usiłowały zrobić z tego przyjacielski uścisk. Jego mięsiste wargi wyszeptały mi do ucha:

– Baw się dobrze, mała. Tylko nie za dobrze.

Odsunęliśmy się, patrząc na siebie bez słowa. Dopóki jakiś samochód nie zatrąbił za autem Víctora, nie zwróciłam uwagi, że moja prawa ręka i jego lewa się dotykają, a nasze palce gładzą się czule. Wszystko to działo się tak cholernie naturalnie…

Weszłam na chodnik. Víctor zamknął bagażnik i ruszył w stronę drzwi kierowcy. Zanim wsiadł do samochodu, uśmiechnął się i puścił do mnie oko.

Co za dziwne uczucie w brzuchu…

Kiedy zauważyłam Brunona w tłumie ludzi, serce niemal wyskoczyło mi z piersi, ale powstrzymałam je i poszłam go uścisnąć. Puściłam walizkę i przywarłam do jego szczupłej, lecz mocnej klatki piersiowej, muskając nosem jego szyję i wciągając charakterystyczny zapach. Coś pulsowało mi pod bielizną.

Oplotłam ramionami jego kark, a moje dłonie zatonęły w jego gęstych czarnych włosach. Bruno chwycił mnie w pasie, jedna z jego rąk powędrowała na mój tyłek, po czym przycisnął mnie do swoich ust, całując w ten dziki, lecz jednocześnie apatyczny sposób, który doprowadzał mnie do szaleństwa.

– Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem – wyszeptał, opierając czoło o moje.

– Nie bardziej niż ja za tobą – odparłam.

Cóż za ckliwość, prawda? Właściwie w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy zrobiliśmy duży krok naprzód. Nasza relacja wyczuwalnie się zmieniła. Myślę, że dla Brunona to było coś poważnego, ale nie przestawałam się zastanawiać, czy nie zanadto zależeliśmy od naszego pociągu seksualnego. Trudno było mi znaleźć między nami czułość, chociaż ona na pewno istniała. Tylko że… nie potrafiliśmy okazywać sobie nawzajem uczuć inaczej niż poprzez seks.

Byliśmy razem już od roku i żadne z nas nie powiedziało „kocham cię”. Ja tego nie potrzebowałam. Bruno też nie. Nie był człowiekiem, który mówi o miłości. Lubił czyny.

I chociaż seks zawsze wiele dla nas znaczył, nigdy tak naprawdę nie uprawialiśmy miłości. Bruno i ja… Bruno i ja nie umieliśmy tego robić, ponieważ podniecaliśmy się mocno i bardzo szybko, tak więc żadną miarą nie dało się tego przekuć na romantyczny akt oddania. Co nie oznacza, że nie byłam usatysfakcjonowana – żeby była jasność. Istnieje wiele sposobów, by pokazać, że ktoś jest dla ciebie ważny.

W drodze z lotniska Bruno milczał przez część trasy, co nie było normalne. Normalne byłoby, gdyby rzucił dwieście przekleństw powiązanych z takimi sformułowaniami jak „twoje cycki obijające się o moją twarz”. Wiadomo, subtelność nie była jego mocną stroną, właściwie nawet go nie interesowała. Skąd więc taka cisza? Przez głowę przemknęły mi tysiące możliwości, a wśród nich ta, czy mógł się domyślić, że Víctor odwiózł mnie rano na lotnisko. A jeśli dając mi pożegnalnego buziaka, za bardzo się zbliżył i teraz pachniałam jego płynem po goleniu albo perfumami? Owszem, zbliżył się. Nie mógł tego uniknąć. Zamknęłam oczy, zaskoczona, że mój mózg projektował równoległą historię, w której na końcu się pocałowaliśmy.

Uniosłam powieki. Nie. Bruno. Musiałam się skoncentrować. A z Brunonem coś się działo.

O tym, co się działo, dowiedziałam się po przyjeździe do jego domu.

Położyłam walizkę na łóżku i ją rozpakowałam. Tradycyjnie pierwsza szuflada w komodzie była pusta, a w szafie zostawił wolne wieszaki po prawej stronie. Sądzę, że zawsze tak miał, nawet wtedy, kiedy mnie nie było. To jakby ciągłe przypominanie, że w tym momencie z nim nie byłam, ale wkrótce miało się to zmienić. Jakby wspomnienie, że niedawno spaliśmy razem. Niczym samoprzylepna karteczka, na której znajdowała się notka, że jest w związku, że nadal chce dzielić ze mną życie, nawet kiedy mnie przy nim nie ma.

Bruno wszedł do pokoju i postawił na szafce nocnej po mojej stronie łóżka filiżankę czarnej jak diabeł kawy, a do tego talerzyk z kawałkiem ciasta.

Spojrzałam na nie z apetytem.

– Domowe?

– Tak. Upiekłem wczoraj wieczorem – odpowiedział.

Puściłam do niego oko i upiłam łyk kawy, skubiąc ciasto. Ależ miałam zdolnego faceta! Nawet ciasta umiał piec. Wcale nie brakowało mi Víctora.

– Valerio… – Intonacja głosu Brunona sprawiła, że się zaniepokoiłam, a miałam jeszcze pełne usta.

– Co się dzieje? – wybełkotałam.

– Nic. Przełknij.

– Co się dzieje? – ponowiłam pytanie, wciąż przeżuwając.

– Przeeełkniiij – zganił mnie jak ojciec.

Przełknęłam i przestraszona usiadłam na łóżku. Siedział w fotelu naprzeciwko, podpierając głowę na pięści.

– Już? – zapytał z uśmiechem. Kiedy przytaknęłam, ciągnął: – Czy uważasz, że dobrze nam się układa?

Cho…lera. Co to w ogóle za pytanie?

– Tak. Chyba tak. Związek na odległość jest trudny, ale… myślę, że dobrze sobie radzimy. Prawda?

– Dobrze. W takim razie… zgodzisz się ze mną, że…

– Aj, na Boga! – Schowałam twarz w dłoniach. – Do brzegu!

Bruno zaczął się śmiać, ale nawet jego śmiech był jakiś nerwowy.

– Chodzi tylko o to, że postanowiłem zrobić krok do przodu. Krok dla nas obojga i… nie wiem, czy się zgodzisz.

– Na co? – Spojrzałam na niego przez palce.

– No więc… ten weekend spędzimy z Aitaną.

Opuściłam ręce na kolana i zaskoczona uniosłam brwi. Z Aitaną? Z jego córką Aitaną?

– Dlaczego mnie nie uprzedziłeś? – zapytałam z pewnością o wiele bardziej poważnym tonem, niż Bruno się spodziewał.

– A dlaczego miałbym?

– Choćby dlatego, żebym wzięła ze sobą ubrania, a nie całe mnóstwo peniuarów, koszulek nocnych i kompletów koronkowej bielizny – odparłam zdenerwowana.

Poprawił się w fotelu i się uśmiechnął, ale jakoś sztywno. Chociaż to ja powinnam być spięta. Nie planowałam stać się częścią życia tej dziewczynki. Chciałam, żeby mój związek z Brunonem rządził się własnymi zasadami i nie było tu miejsca na mącenie w głowie sześciolatce. A jeśli za dwa miesiące postanowimy, że nie chcemy się więcej widywać? Przecież sam zawsze był bardzo ostrożny i chciał unikać przedstawiania Aitanie swoich przyjaciółek. A zatem?

Cóż, Valerio, a zatem możliwe, że on nie uważa cię już za przyjaciółkę.

A więc, znając sytuację i wiedząc, co się z nią wiąże, poczułam, że zostałam przyciśnięta do ściany. Możliwe, że to, co miało nastąpić za chwilę, zakończyłoby się awanturą, ale nie zamierzałam siedzieć cicho. Przynajmniej wyciągnęłam jakieś wnioski z mojego żałosnego życia uczuciowego.

– Bruno – zaczęłam stanowczym tonem. – Nie wiem, czy jestem na to przygotowana. Zdecydowałeś za mnie.

– Jej matka wyjeżdża i zapytała mnie… Pomyślałem, że…

Spojrzałam w sufit i westchnęłam. Potem ponownie skierowałam wzrok na niego.

– Nie możesz w taki sposób mnie zmuszać, bym się w to zaangażowała. To podłe. – Przygryzł wargę, ale nic nie powiedział. – Spójrz na mnie, wyglądam jak macocha Kopciuszka. Nie żebym nie miała uczuć, po prostu martwi mnie, że…

– Nie martw się o moją córkę. Amaia i ja rozmawialiśmy już o tym.

Na dodatek przeszedł do obrony? Nie zamierzałam odpuścić.

– Świetnie, tylko okazuje się, że ja jestem przyjaciółeczką taty, która zostanie przedstawiona w towarzystwie, choć nikt nawet nie zapytał jej o zdanie.

– Amaia jest niespokojna.

– Nie byłaby niespokojna, gdybym nie miała spędzić weekendu z jej córką.

– To także moja córka!

Wstałam i zaczęłam krążyć po sypialni.

– Przykro mi, Bruno. Zadzwoń do niej i powiedz, że nie możesz. W przeciwnym razie zawsze możesz odwieźć mnie na lotnisko. Przebukuję bilet powrotny.

– Jak to? – zapytał zdenerwowany, również wstając.

– Nie lubię, kiedy ktoś podejmuje decyzje za mnie. Wystarczy, że robił to Adrián. Nie chcę ustanawiać niebezpiecznych precedensów. I nie czuję się komfortowo z tym, że mam poznać twoją córkę. Jeśli to się stanie, a w naszym związku zacznie się psuć, będę czuła się w obowiązku, żeby… – Bruno mlasnął językiem o podniebienie. W głębi duszy wiedział, że mam rację. – Bardzo mnie dziwi, że zrobiłeś coś takiego. Nie spodziewałam się tego po tobie. Sądziłam, że dobrze się rozumiemy – żachnęłam się.

– Chcę tylko… chcę tylko sprawdzić, jak będziecie się dogadywać, Valerio. Jeśli ciebie nigdy nie będzie interesowało zrobienie kolejnego kroku… Kim my właściwie jesteśmy? Kochankami? Czy jest sens utrzymywać tę relację na takim poziomie, zawieszoną w czasie i przestrzeni, mając nadzieję, że nie zakłóci jej nic związanego z resztą naszego życia?

Westchnęłam i przeczesałam palcami włosy. W głębi duszy wiedziałam, że on też ma trochę racji.

– Nie sądziłam, że nasz związek to coś tak poważnego.

– A ja nie sądziłem, że tak nie jest – odbił piłeczkę.

– Może więc powinniśmy się zastanowić, jaki jest charakter naszej relacji, zanim wciągniemy w to twoją córkę, nie sądzisz?

Patrzyliśmy na siebie w napięciu. Kiedy Bruno sięgał po telefon, który zostawił na komodzie, dzwonek do drzwi zaskoczył nas oboje.

– Cholera… – wymamrotał.

A ja mogłam tylko zakląć w myślach.

3 Facet, który montuje wideo

Nerea usiadła przed komputerem i założyła nogę na nogę, dystyngowanie odsuwając je na bok. Otworzyła terminarz. Och, koszmar. Trzy śluby w niespełna dwa miesiące i niedopracowane szczegóły. Trzy śluby w niespełna sześć miesięcy i prawie wszystko do ustalenia. Dwa śluby domagające się określenia budżetu. W napadzie histerii wysłała wiadomość do swojej asystentki.

Carol,

umieram. Konam. I need you. Prawdę mówiąc, potrzebuję Ciebie i ogromnej magdalenki z białą czekoladą i truskawkami, choć bez tego ostatniego jakoś przeżyję. Wiem, że mówiłaś, że może dzisiaj się tu nie zjawisz, ale błagam, spróbuj załatwić z restauracją sprawę muzyki na wesele 15 przyszłego miesiąca. Ach! I prześlij mi dossier tego zaplanowanego na 22. Już nie pamiętam, czy to jest to z suknią księżniczki, czy z matką histeryczką. Brakuje nam fotografa do spięcia budżetów. Luisín nie może. Ma już zajęte wszystkie lipcowe weekendy.

Sorry, sorry, sorry. Jestem strasznie uciążliwą i niesamodzielną szefową.

Nerea

Dostała odpowiedź, jeszcze zanim zdążyła upić łyk kawy.

Nereo,

nie umieraj, bo potrzebuję pracy. I spokojnie, jestem w drodze. Niedługo będę. Uprzedzam cię: sprawa z muzyką nie będzie prosta. Ci z restauracji upierają się przy własnym DJ-u. Mówią, że nie wpuszczą nikogo poza swoim podwykonawcą. Będę musiała włożyć miniówkę albo od razu pójść tam nago i zobaczę, czy uda mi się coś załatwić. Jeśli chodzi o wesele z 22, dossier leży na moim biurku, weź je. I pomyślę o fotografie, kupując ci muffina w Starbucksie… A Jorge? Pytałaś go?

Kończę, nie umiem się zdecydować między superciastkiem a czekoladową megamonetą.

Carol

Nerea prychnęła. Jorge. Jasne, że o nim myślała, aż zbyt intensywnie. O nim i o tych przeklętych hawajskich koszulach, które wkładał na każde wesele, nawet jeśli była to królewska uroczystość. O nim i o tym, jak dobry był w łóżku, gdy zaciskał zęby, trzymając się wezgłowia. Zmarszczyła brwi, gdy poczuła w podbrzuszu trzepoczące skrzydłami motyle.

Wzięła telefon i wybrała numer.

– Królestwo pokoju, ładu i zasłonek w gwiazdki – odezwał się głos po drugiej stronie linii.

Nie mogę z tobą, pomyślała, przewracając oczami.

– Jorge, mówi Nerea.

– Która Nerea? Nerea, z którą flirtowałem latem dziewięćdziesiątego ósmego, czy Nerea od ślubów?

– Nerea, która daje ci pracę, żeby rodzice nie musieli finansować ci odwyku od porno.

– Wiedziałem.

– Nie mów.

– Miałem zamiar zadzwonić do ciebie w tym tygodniu. Prawie skończyłem wideo dla tych z kasyna.

– Jak szybko! – Nerea nie kryła zaskoczenia. – Dzięki.

– Nie ma sprawy. O to chodziło? Zadzwoniłaś, żeby wywrzeć presję na mojej kreatywnej pracy?

– Nie. – Roześmiała się. – Chciałam cię zapytać, czy masz wolny drugi i trzeci weekend lipca.

– Chyba tak. Zazwyczaj nie planuję randek z tak dużym wyprzedzeniem.

– Randek?

– No tak: kino, kolacja, łóżko. Powinnaś już o tym wiedzieć.

Ugryzła się w język.

– Dobra, przemilczę to, co mam ochotę ci teraz odpowiedzieć. Proszę cię, potrzebuję, żebyś zrobił parę zdjęć.

– Nie przejmuj się, już zapisuję.

– Ale zapisz naprawdę – powiedziała Nerea, marszcząc brwi.

– Stawka nie jest taka sama jak za wideo.

– Wiem. Tysiąc dwieście za wszystko?

– Tysiąc dwieście za wszystko? Chyba oszalałaś. A ile ty z tego masz? Sześćset? Osiemset?

– Tysiąc pięćset i ani euro więcej. – Nie zamierzała ustępować.

– Muszę zapłacić koledze, żeby on zajął się wideo, skoro ja mam robić zdjęcia.

– Doskonale wiem, że odpalisz mu sto euro i postawisz parę piw. Tysiąc pięćset to moja ostateczna oferta.

– Zawsze przyprzesz mnie do muru. Zgoda. – Westchnął.

– Dobrze. Przywieziesz mi kopie, kiedy będziesz mógł.

– Słuchaj, Nereo, skoro już rozmawiamy…

– Tak? Tylko szybko, bo nie mam czasu.

– Chcesz pogadać o tamtym czy lepiej, żebyśmy się zachowywali, jak gdyby nigdy nic?

– Jorge, to nie jest dobry moment, jeszcze porozmawiamy.

– Nereo, myślę, że…

Ale ona już się rozłączyła. Wstała z krzesła i zaczęła krążyć tam i z powrotem, jakby wąż pełzł jej po nodze, aż dotarł do szyi.

Carolina weszła z papierową torbą ze Starbucksa i patrzyła na nią przez chwilę.

– Włożyć ci do muffina tabletkę valium, Nereo?

– Lepiej dwie – powiedziała Nerea, po czym odłożyła telefon, jakby pozbywała się owada.

4 Podobno ten, kto kocha kwiat, kocha też listki dookoła

Dzwonek rozbrzmiał ponownie, a ja spojrzałam w panice na Brunona. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak poważnego.

– Musiały przyjechać wcześniej – wymamrotał. – Zaczekaj tu. Powiem Amai, że to nie jest dobry pomysł.

– Nie, to już bez znaczenia, Bruno. Już postanowione – odparłam bardzo poważnym tonem.

Uśmiechnął się, udając opanowanie. Tak – udając. Zaczynaliśmy się nawzajem poznawać.

Kiedy Bruno podszedł do drzwi, wydał mi się bardziej dorosły niż kiedykolwiek wcześniej. W tym momencie odniosłam wrażenie, że dzieli nas o wiele więcej niż sześć lat.

– Przepraszam… – Spojrzał na mnie ze smutnym grymasem i wzruszył ramionami.

Poczułam się jak wiedźma z bajki.

– To się musiało kiedyś stać – odparłam, stając obok niego.

Usłyszeliśmy zamykającą się furtkę i Bruno otworzył drzwi.

Na kamiennej ścieżce zobaczyłam wysoką uśmiechniętą brunetkę o niesamowitych zielonych oczach. Za nią podskakiwała mała dziewczynka, również o ciemnych włosach, ubrana w różową bluzę, dżinsy i biało-różowe buty. Poczułam się śmieszna, mała, malutka. Poczułam się tak, jakbym była w wieku Aitany. Przypomniałam sobie o Víctorze. Zrozumiałam, że czuł się przytłoczony, kiedy zaczynaliśmy… Chciałam, żeby tu był i wyciągnął mnie stąd.

Nie zdawałam sobie sprawy, jak złe było takie myślenie. Nie zastanawiałam się nad tym ani sekundy.

Amaia podeszła do Brunona i pocałowała go w lewy policzek, delikatnie kładąc rękę na prawym. Poczułam ukłucie zazdrości, ponieważ ta dziewczynka, którą Bruno właśnie wziął w ramiona, należała do obojga. Do nich obojga. Nie była po prostu rezultatem małżeństwa, lecz tego, że kochali się tak mocno, iż podjęli decyzję o tym, by mieć coś wspólnego już na zawsze. Ja nic na ten temat nie wiedziałam. Nigdy nie mogłabym zrozumieć, co czują.

Amaia odgarnęła włosy z twarzy, po czym, niezbyt dyskretnie lustrując mnie z góry na dół, uśmiechnęła się protokolarnie.

– Cześć, jestem Amaia. Ty pewnie jesteś Valeria.

– Tak. Miło mi.

Dałyśmy sobie dwa buziaki, a potem spojrzałam na Aitanę, która obserwowała mnie uważnie z poziomu ramion swojego ojca.

– Cześć – rzuciłam nieśmiało.

Odwróciła głowę, obejmując Brunona, który uśmiechnął się do mnie, jakby go to rozbawiło. Musiałam mieć komiczną minę, bo nawet jego eks zaśmiała się cicho, po czym powiedziała:

– Aitano, nie bądź niegrzeczna i przywitaj się z Valerią.

Dziewczynka skuliła się w ramionach Brunona, a on szepnął jej coś do ucha. W końcu spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko. Usłyszałam, jak szepcze do niego: „Jest ładna”.

– Tak? A poza tym jest supermiła. Jesteś głodna? – Bruno przeniósł wzrok na Amaię. – Ładnie zjadła śniadanie?

– Ładnie? Walka jak zawsze. Ledwo wypiła kubek mleka i zjadła krakersa.

– Och, ale tak nie może być! – odezwał się do córki. – Sok i kanapka?

Przeszliśmy do kuchni. Amaia usiadła na krześle, podczas gdy Bruno kręcił się tu i tam. Dziewczynka chodziła za nim, obserwując mnie kątem oka.

– Bruno, mam przygotować kawę? – zapytałam.

– Dzięki, kochanie, ale już nastawiłem.

– Amaia, jaką pijesz? – zapytałam uprzejmie.

– Bruno wie – odparła oschle.

Spojrzałam na Brunona z ukosa, a on, odwracając się, powiedział:

– Ja wiem, ale ona nie.

– Z gorącym odtłuszczonym mlekiem i słodzikiem.

Tylko nie podnoś się z krzesła, bo może siedzisko przyssało ci się do dupy i wstaniesz razem z nim, pomyślałam.

Podgrzałam w mikrofalówce filiżankę z odtłuszczonym mlekiem, a kiedy kawa wypłynęła, dolałam ją i podałam jej parującą filiżankę oraz dozownik ze słodzikiem.

– Dzięki. Widzę, że swobodnie się tu poruszasz… Od dawna jesteście razem?

Bruno pokazał Aitanie, żeby usiadła, po czym postawił przed nią szklankę soku pomarańczowego oraz talerzyk z kanapką z serem. Sam też usiadł, objął mnie ramieniem i wyjął z kieszeni dżinsów papierosy.

– Nie pal. Ona je – upomniała go Amaia agresywnym tonem.

– Siedzi po drugiej stronie stołu – odparł. – A poza tym otworzyłem okno.

– Czuć. Twój nałóg doprowadzi do tego, że wszystkie zamarzniemy na kość.

Bruno przewrócił oczami i podszedł do okna, odpalając papierosa.

– Nie odpowiedzieliście. Długo jesteście razem? – ponowiła pytanie Amaia.

– No… mniej więcej rok. – Spojrzałam na Brunona, który się do mnie uśmiechnął.

– Niewiele ponad rok. Pierwszą kolację zjedliśmy dwudziestego siódmego grudnia – sprecyzował.

Amaia dopiła swoją kawę.

– Bruno mówił, że jesteś pisarką.

Spojrzałam kątem oka na dziewczynkę, która bez apetytu skubała kanapkę.

– Tak. Ostatecznie wygląda na to, że Bóg nas stwarza, a my się łączymy.

– Tak. Najwyraźniej. Może jedynym sposobem na wytrzymanie z pisarzem jest bycie pisarzem.

Znowu spojrzałam z ukosa na Brunona, który zaśmiał się sardonicznie. Pomimo napiętej atmosfery oraz faktu, że zamiast weekendu rozpusty czekał mnie weekend opieki nad dzieckiem, mogłabym go schrupać. Mój mężczyzna. Taki wysoki, taki męski, taki śniady. Miał szorstkie policzki z trzydniowym zarostem tworzącym cienie na jego twarzy. Chociaż był szczupły, ubrania leżały na nim tak dobrze… W tym wełnianym swetrze i spranych dżinsach wyglądał tak, że naprawdę chciało się go zjeść.

– Przepraszam, a ty czym się zajmujesz? – zapytałam, zmuszając się do oderwania od niego wzroku i przeniesienia go na Amaię.

– Pracuję w administracji – odparła oschle. – To o wiele mniej kreatywne zajęcie, bez porównania… Aitana, dziecko…

Bruno zgasił papierosa, dopił swoją kawę i usiadł obok córki.

– Proszę cię, Aitano. Przestań się bawić i zjedz to.

– No dobrze, na mnie już czas – stwierdziła Amaia. – Mam nadzieję, że będziecie mieli udany weekend.

– Jak zawsze – odparł pasywno-agresywnym tonem.

– Do widzenia, kochanie. Zobaczymy się w poniedziałek po szkole – powiedziała, po czym pocałowała w skroń córkę, która przeżuwała mozolnie, nie przestając na mnie patrzeć.

Bruno i ja zrobiliśmy sobie po kolejnej kawie (to była moja czwarta tego dnia, jeśli mam być szczera), podczas gdy Aitana wciąż walczyła ze swoją kanapką. Dziewczynka, wyraźnie już odważniejsza, patrzyła na nas, kiedy rozmawialiśmy, jak gdyby badała, jaka więź może nas łączyć.

– Aitana, dziecko, skończysz to jeść w porze obiadu – zganił ją Bruno, unosząc brwi.

– Nie. Skończę teraz – odparła zuchwale.

– To mi się podoba.

Potem spojrzała na mnie, włożyła do buzi kawałek chleba i zapytała:

– Jesteście parą?

– Nie mówi się z pełnymi ustami – napomniał ją Bruno, poprawiając się na krześle.

Aitana przełknęła pospiesznie i powtórzyła pytanie znacznie ostrzejszym tonem:

– Jesteście parą?

– Tak – odparł Bruno. – Opowiadałem ci o Valerii, przypominasz sobie?

– Tak. Ale mówiłeś, że to przyjaciółka. Przypominasz sobie? – Zdjęła z chleba plaster sera i włożyła go do buzi.

– Tak. Ale cóż, to po prostu inny sposób na nazwanie tego, że jesteśmy parą. – Bruno zerknął w moim kierunku, sprawdzając moją reakcję.

– Ja mam przyjaciół w szkole, ale nie są moimi chłopakami.

– Tylko tego brakowało. – Zaśmiał się.

– Ale kiedyś będę miała chłopaka, wiesz? – rzuciła wyzywająco.

Nie odpowiedział; dziewczynka przeżuwała dalej.

– A więc jesteście parą – stwierdziła.

– Tak – potwierdziłam łagodnym tonem.

– Jesteś ładna – stwierdziła. – Podobają mi się twoje włosy. Są długie. Mama nie pozwala mi mieć takich długich włosów, bo mówi, że wsadzam je do zupy. Ty wsadzasz swoje do zupy?

– Nie, ale to dlatego, że wcześniej związuję je w kucyk.

– Jasne – powiedziała, jakby to było logiczne. – I… teraz jesteś jakby moją mamą, kiedy tu jestem, czy jak?

Spojrzałam w panice na Brunona. Na szczęście przejął kontrolę nad sytuacją.

– Nie, mama to mama. Chociaż kiedy Valeria cię o coś poprosi, masz jej pomóc i grzecznie się zachowywać.

– Ach… – Wzięła szklankę soku, która w jej dłoniach wydawała się ogromna, i upiła łyk. – A… gdzie ona będzie spała, tato? W moim pokoju są dwa łóżka, wiesz? – poinformowała mnie z bardzo poważnym wyrazem twarzy. – Jedno wychodzi spod drugiego. Będziesz tam spać?

– Nie, Aitano. Valeria i tata śpią razem.

Dziewczynka na chwilę podniosła na nas wzrok, a później pokiwała głową. Odchrząknęła, poprawiając się na krześle, i wypaliła:

– A więc uprawiacie miłość?

– O Boże… – wymknęło mi się.

Spojrzałam na Brunona. Powstrzymywał uśmiech.

– Tak – odparł stanowczo, jakby pozostawiając niewiele miejsca na dyskusję.

– Aha – odparła dziewczynka. – Jasne. Śpicie razem.

Teraz oboje tłumiliśmy wybuch śmiechu.

– Słuchaj, tato… tłumaczyli mi to już w szkole i w ogóle, ale… w takim razie, kiedy będziecie mieli dzieci, to będzie moje rodzeństwo czy kuzynostwo, skoro ona nie jest moją mamą?

– O Boże… – Teraz to Brunonowi się wymknęło.

Wstałam od stołu i podeszłam do lodówki po wodę, żeby ukryć rozbawienie. Nie mogłam już dłużej wytrzymać, a nie chciałam, by mała odniosła wrażenie, że się z niej nabijam. Usłyszałam, jak Bruno odchrząkuje, wyraźnie starając się trzymać fason.

– A… dlaczego mielibyśmy mieć dzieci, Aitano?

– No bo uprawiacie miłość, a właśnie z tego się biorą dzieci, tato.

– Ach, jasne. No więc… wydaje mi się, że w szkole nie wyjaśniono ci wszystkiego, kochanie.

– Ach, nie?

– Nie.

– Co jeszcze muszę wiedzieć? – zapytała hardo.

– Gdybym ja ci powiedziała… – wyszeptałam.

Bruno parsknął, ale zaraz przeprosił córkę i spoważniał.

– No więc kiedy dwie osoby uprawiają miłość… mogą to robić w taki sposób, że nie będą mieć dzieci, wiesz?

– W takim razie… po co to robią?

– To już najlepiej wyjaśni ci Valeria – wykręcił się, sięgając do kieszeni po papierosy.

– Nie ma mowy. Niech wytłumaczy ci to twój tata, który jest starszy i wie więcej – odparłam, pozbywając się kłopotu.

Aitana patrzyła wyczekująco na Brunona. Wzruszył ramionami i powiedział całkowicie naturalnie:

– Ponieważ to lubią, Aitano.

– Ach… ale… w takim razie nie będziecie mieć dzieci?

– Na razie nie.

Na razie nie? Och, proszę, moje gonady nagle zawiązały się w supeł.

– A co się robi, żeby ich nie mieć? – Mała była niestrudzona.

Zasłoniłam usta, żeby nie parsknąć.

Bruno westchnął, przeczesując palcami włosy.

– Ona… – Zrobił słodką minę. – Ona bierze takie tabletki, a ja… Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Jasne – odparła Aitana, obskubując kawałeczki sera z resztek kanapki.

– No więc albo Valeria bierze tabletki, albo ja… – Przewrócił oczami i w końcu skwitował: – Ona bierze tabletki.

– Weźmiecie ślub?

– Nie – odparł Bruno pospiesznie.

Roześmiałam się nerwowo. To był sprawdzian. Niezapowiedziany sprawdzian, na który przyszłam kompletnie nieprzygotowana.

– Dobrze. Jesteście parą, śpicie razem, uprawiacie miłość, ale nie będziecie mieli dzieci i nie weźmiecie ślubu – podsumowała dziewczynka.

– Właśnie. – Odetchnął, nieco rozluźniony.

– Ale… gdybyście mieli dzieci, to byłoby moje rodzeństwo czy kuzynostwo?

5 Zmiana życia

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
1. Początek końca
2. Asturia
3. Facet, który montuje wideo
4. Podobno ten, kto kocha kwiat, kocha też listki dookoła
5. Zmiana życia
6. Zabawa w mamę i tatę
7. Kochać?
8. Z wilka nie uczynisz barana
9. Dorastanie
10. Czułość
11. Dzieci
12. Świętoszka nowego wieku
13. Blisko
14. Lolita wystawiona na próbę
15. Bruno się przeprowadza
16. Księżniczka bez tronu
17. Księżniczka bez bajki
18. Oda i to, co teraz piszesz
19. Echo
20. Przyjaciele
21. Pierwsze głupstwa
22. Jedyna brutalnie szczera osoba, jaką znam
23. Nerea nie obgryza paznokci
24. Gdzie dają, tam biorą
25. Nowe życie
26. Nie wiem, co się dzieje, ale nie czuję się z tym dobrze
27. Naprawiając wszystko… a przynajmniej próbując
28. Życie w mieszkaniu Valerii
29. Moje urodziny
30. Moje urodziny. Część II
31. Do mych stóp, ropucho!
32. Och, och...
33. Zaczynają się problemy
34. Jak nam dobrze
35. Czego nam brakuje?
36. Decyzja
37. Próba ogniowa
38. Coś do opowiedzenia
39. Wykorzystując czas, jaki nam pozostał
40. Decyzje, które wyznaczają ścieżkę
41. Pokusy
42. Nerea i jej skok w przepaść
43. Wystawa Raia
44. Koniec imprezy
45. Bis dla Nerei

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Valeria al desnudo

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Beata Wójcik

Projekt okładki: Armando Fidalgo

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Copyright © 2013, Elísabet Benavent Ferri

© 2013, de la presente edición en castellano para todo el mundo:

Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.

Travessera de Gràcia, 47-49. 08021 Barcelona

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Barbara Bardadyn, 2021

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-67069-80-9

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek