W stronę zachodzącego słońca - Cynthia St. Aubin - ebook

W stronę zachodzącego słońca ebook

Cynthia St. Aubin

0,0
11,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ze swoich podbojów miłosnych z czasów młodości Cosima zapamiętała tylko jeden – gorącą noc spędzoną z szalonym motocyklistą w tanim moteliku. Dziś ona ma studio filmowe i pomysł na film dokumentalny o pewnej destylarni. On jest teraz milionerem, jednym z właścicieli wybranej przez nią wytwórni. Cosima nie jest pewna, czy ją pamięta, ale wie, że musi się z nim zobaczyć. To spotkanie może być trudne, bo nigdy nie przestała go pożądać...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 164

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Cynthia St. Aubin

W stronę zachodzącego słońca

Tłumaczenie:

Anna Derelkowska

Rozdział pierwszy

W ciągu swoich trzydziestu pięciu lat życia Rainier „Remy” Renaud miał wiele twarzy. Był bratem, złodziejem, skazanym, byłym skazanym, motocyklistą, pracownikiem platformy wiertniczej, ojcem, samotnym ojcem, współwłaścicielem destylarni, a ostatnio – milionerem.

Najpierw jednak był jednym z synów Charlesa Zapa Renaud z Luizjany. A Zap nie wychował głupców. Głupcy byliby obciążeniem dla przedstawiciela trzeciego pokolenia bimbrowników i dostawców dóbr niewiadomego pochodzenia dla szemranych okolicznych mieszkańców i podejrzanych przyjezdnych.

Remy dobrze o tym wiedział, bo pracował z ojcem, podobnie jak jego trzech starszych braci.

W młodości cierpiał biedę, ale wyniósł z niej jedną dobrą umiejętność: wykrywacz prób wciskania kitu. W tym momencie wykrywacz wył jak syrena alarmowa, a powód tego zachowania był dość nieoczywisty.

Cosima Lowell. Producentka telewizyjna i kłopoty przez duże K. Uosobienie pokusy w szarym kostiumie.

– No i co pan o tym myśli? – Pełne usta pomalowane na wyzywający czerwony kolor ułożyły się w uśmieszek, który wskazywał, że i tak zna odpowiedź.

To, że w ogóle zadała mu takie pytanie, było żartem, jakby ktoś chciał zagrać mu na nosie. Gdyby złożyć razem wszystkie jego nastoletnie fantazje, ich uosobieniem byłaby właśnie ona. Gładka skóra o odcieniu, który przypominał sylwetki biegnących po plaży serialowych ratowników. Loki w kolorze kasztanów, które jadał z braćmi. Orzechowe oczy, hipnotyzujące, głębokie jak ocean, który wtedy tylko sobie wyobrażał; groźne jak fale, po których kiedyś chciał surfować.

Siedziała naprzeciwko niego w fotelu, który pewnie kosztował więcej niż jego pierwszy samochód, na tle wysokich okien z widokiem na panoramę Los Angeles. Była uosobieniem jego pragnień, ale nie mógł jej mieć. Szczęście Renaudów, jak mawiał z przekąsem Zap.

Już jako dorosły człowiek Remy zrozumiał, że niemal wszystkie problemy jego rodzina sprowadziła na siebie sama. Nie były one skutkiem pecha, a po prostu złych pomysłów i jeszcze gorszych decyzji.

Przyjazd do Los Angeles był jedną z nich.

Wiedział to już wtedy, gdy siedział na kanapie naprzeciwko swojego młodszego brata i Marlowe, jego dziewczyny w zaawansowanej ciąży, a Law kiwał głową, uśmiechał się i kłamał. Oczywiście serial dokumentalny o destylarni 4 Złodziei to doskonały pomysł, tak twierdził Law. Dziwne, że sam na to wcześniej nie wpadł.

Z przyjemnością porozmawia na ten temat z producentką, szkolną przyjaciółką Marlowe. Zarezerwuje bilety na pierwszy lot do Los Angeles. Nie zarezerwowali „pierwszego” lotu, ale w dalszym ciągu mieli polecieć zbyt szybko, jak na gust Remy’ego. A potem Marlowe zaczęła rodzić bliźnięta siedem tygodni za wcześnie i Remy musiał wybrać się do Los Angeles sam.

– Panie Renaud? – Poczuł, jak coś go ściska w środku na dźwięk tego głosu: głębokiego, seksownego, którego zwykle nie słyszał aż do chwili po.

Po whisky. Po seksie.

– Remy. – Sięgnął po szklankę z wodą, którą przyjął, gdy zaoferowano mu już wszystko, od latte po masaż na miejscu, w Ferro Studios, w pełnej roślin poczekalni biurowca w zachodnim Los Angeles. – Ale chyba muszę wiedzieć więcej.

– O preprodukcji? – Już się tak nie uśmiechała.

– O pani.

Światełko w jej oczach zamigotało jak świeca.

– Co chce pan wiedzieć?

Słuszne pytanie. Marlowe krótko ją wcześniej opisała, ale kilka szczegółów nie dawało mu spokoju. Jej włoska matka była niegdyś znaną śpiewaczką operową, a ojciec pochodził ze starej zamożnej rodziny z Nowej Anglii. Cosima zniknęła w ostatniej klasie szkoły średniej i kilka lat później pojawiła się na drugim końcu kraju, w kręgach skrajnie oddalonych od jej rodziny w Filadelfii.

W Hollywood.

– Jak właściwie pani tu trafiła? – zapytał.

Jej ciemne brwi ułożyły się w piękne łuki.

– Mam opisać drogę, którą tu przyjechałam, czy jest to osobiste pytanie?

Poczuł, że czerwienieją mu uszy. Ostatni raz tak zareagował, gdy matematyczka przyłapała go na gapieniu się w jej dekolt, gdy pomagała mu rozwiązać zadanie.

– Nie mam zwyczaju prowadzić interesów z ludźmi, których nie znam.

– To ciekawe. – Dotknęła dołeczka w brodzie. – Kiedy czytałam, jak fundusz kapitałowy Samuela Kane’a zainwestował w Destylarnię 4 Złodziei, odniosłam wrażenie, że się nie znaliście.

To już postęp. Nie dostał tiku nerwowego, słysząc w jednym zdaniu „Samuel Kane”, „fundusz kapitałowy” i „zainwestował”. Owszem, był wdzięczny bratu Marlowe, który zjawił się w samą porę, aby utrzymać projekt rozwoju destylarni po nagłym wycofaniu się z niego Parkera Kane’a, właściciela Kane Foods i wyjątkowego drania. Ale ciągle dręczyło go, że musieli przyjąć ich propozycję.

Napił się wody, jakby mogła zmyć gorzki smak tej myśli.

– Samuel Kane zainwestował w moją firmę – odparł i zapragnął rozluźnić kołnierzyk koszuli, którą Law kazał mu włożyć na spotkanie. – Nie mam zamiaru wpuścić żadnej cholernej ekipy telewizyjnej do mojego życia.

– Nie do pana życia – odparła, ponownie przybierając ton negocjatorki. – Do pana destylarni.

– Destylarnia to jest moje życie.

A przynajmniej prawie je zdominowała od czasu decyzji o inwestycji. Szybko się nauczył, czego od niego wymagano. Musiał podawać rękę do ściskania i nadstawiać plecy do poklepywania. I pracować. Brać kolejne nadgodziny, gdy zaczęły spływać zamówienia. Poświęcać jedyne, co było mu drogie w życiu. Czas z Emily.

Czułość zalała jego serce, jak zawsze, kiedy myślał o ośmioletniej córeczce: szarookiej, z włosami potarganymi przez wiatr, długonogiej. Zdawało mu się, że mała jest wyższa co godzinę. A wiedział, ile już tych godzin stracił.

– Moja terapeutka powiedziałaby, że to stwierdzenie świadczy o zachwianiu równowagi między życiem prywatnym a pracą. – Czerwone usta Cosimy ułożyły się w posępny grymas. Odetchnął. Zażartowała z niego, ale jednocześnie przyznała się do słabości.

– Myślę, że pani terapeutka nigdy nie zbudowała destylarni od podstaw.

– Nie. Myślę, że zbudowała bazę klientów, korzystając z obfitości przewrażliwionych gwiazd Hollywood i swojej słabo ukrywanej chęci osądzania innych. – Jej oczy zalśniły. Usiadła wygodniej i skrzyżowała nogi.

Nie będę myślał o jej nogach.

Postanowienie to złamał w sekundzie, w której je podjął. Zawsze uwielbiał piękne nogi. Był trzecim synem w kolejności urodzenia, ale był najniższy. Jego skromny metr osiemdziesiąt oznaczał, że podobały mu się kobiety, które w butach na obcasach były od niego wyraźnie wyższe.

Cosima Lowell miała na nogach bardzo wysokie szpilki, ale gdyby stanęli obok siebie, sięgałaby mu może do nosa. Maleńka. Niska. Drobna. Eteryczna. Delikatna.

Żadne z tych słów do niej nie pasowało.

Wyrafinowana brzmiało znacznie lepiej. Seks i oryginalność sprowadzone do najczystszej formy. Emanowała taką samą wolą walki jak ta, która każe najmniejszym pieskom rzucać się na groźne pitbulle.

Usłyszał chrząknięcie i wrócił do rzeczywistości. Nawet nie zauważył, że do biura ktoś wszedł. Cholera.

– Remy Renaud, a to jest Sarah Sharp. Część tej „cholernej ekipy telewizyjnej” i moja asystentka.

Sarah miała na sobie T-shirt i obcisłe dżinsy. Była szczupła, miała marchewkowe włosy i jasne piegi. Przyglądała mu się wielkimi łagodnymi oczami zza grubych okularów. Dzieciak. Dla Remy’ego dzieciakiem był każdy w wieku poniżej dwudziestu czterech lat.

– Możemy być „Telewizyjną ekipą potępieńców”? – zapytał „dzieciak”. – To lepiej brzmi.

– To jego destylarnia i to on ustala zasady. – Cosima wzruszyła ramionami.

Remy skrzyżował ramiona i popatrzył na nią.

– Nie przypominam sobie, żebym zgodził się na filmowanie.

– Jeszcze nie, ale się pan zgodzi. Jestem aż tak dobra. – Powiedziała to zadziornym tonem i nagle przestał mieć wątpliwości, że była dobra nie tylko w pracy.

– Tak właśnie jest – potwierdziła Sarah i podniosła srebrzysty dzbanek. – Kawy?

– Poproszę. – Cosima pochyliła się i zdjęła żakiet.

– Dla mnie nie, dziękuję – odparł Remy. Dla niego odmawianie było wciąż oznaką uprzejmości.

– Na pewno? – Cosima poprawiła rękawy na przedramionach. Ten gest sprawił, że trudniej było mu się skupić. – To moja prywatna kawa, nie ta lura z baru.

Sarah sięgnęła po kubek ze stolika obok Cosimy. Remy poczuł zapach prażonych ziaren i jego kubki smakowe się ożywiły. Rzadko pijał dobrą kawę w destylarni. Nie dlatego, że jej nie kupowali. Emily uparła się, że to ona będzie parzyć kawę, a on i Law nie mieli serca zwrócić jej uwagi, że ostatni łyk nie powinien składać się z fusów.

– Jamaica Blue Mountain. – Piękny głos Cosimy bawił się słowami jak ptak w powietrzu.

Poczuł się jak bezradny pies z kreskówki, którego zapach łapie za nos i przyciąga.

– No dobrze, poproszę.

– Mówiłam – mruknęła Sarah, napełniając kubek.

Kawa smakowała jeszcze lepiej, niż pachniała. Musiał powstrzymać się, by nie wydać dźwięków, które nie pasowały do eleganckiego biura. Zmusił się do odstawienia kubka.

– Na czym to stanęliśmy? – zapytał i jęknął w duchu.

Dzięki funduszom na więzienia i zatrudnionych tam lekarzy wiedział, skąd biorą się niemożność usiedzenia na miejscu i skupienia uwagi na rozmowach. Od dzieciństwa sprawiało mu to trudność. Wiedział, ale lek, który mu zapisano, pomagał niewiele, zwłaszcza że średnio co drugi dzień zapominał go brać. Dzisiaj był właśnie ten dzień.

Czerwone paznokcie Cosimy delikatnie stuknęły w kubek, kiedy podnosiła go do ust.

– Gapi się pan na moje nogi.

Jego uszy znowu poczerwieniały.

– Przecież nie – odparł, przeklinając się w duchu za gwarę z Luizjany, która zawsze wkradała się do jego mowy, gdy był zdenerwowany. – Ja tylko… myślałem.

– O moich nogach? – Wskazała na czubek szpilki i napięła kształtną łydkę. Remy podążył za jej wzrokiem. Łatwo było wyobrazić sobie, jakie w dotyku byłyby jej uda, gdyby posadził ją na biurku.

– Jest pani pewna, że z Marlowe Kane byłyście przyjaciółkami? – zapytał. Im dłużej siedział obok tej diablicy, tym trudniej było mu wyobrazić ją sobie w szkole obok spokojnej, wycofanej córki miliardera.

– Raczej znajomymi. Łączyły nas pieniądze i cheerleading.

– Marlowe mówiła, że w ostatniej klasie przeniosła się pani do innej szkoły. – Musiał zmienić temat.

– Tak brzmi wersja oficjalna, owszem.

– A nieoficjalna? – spytał zaciekawiony.

Podniosła oczy znad kubka, ważąc słowa.

– Rzuciłam szkołę. Technicznie rzecz biorąc, uciekłam.

– I przyjechała pani od razu do Los Angeles czy…

Boże, ależ jest w tym beznadziejny.

To Augustin, złodziej numer dwa z ich czwórki, odziedziczył po ojcu dar wymowy. Nieważne, że wykorzystywał go w sposób destrukcyjny dla firmy, a szczególnie dla relacji Lawa z jego byłą dziewczyną.

– Włóczyłam się przez kilka lat. Sprawiałam kłopoty złym ludziom i trochę zostawiałam ich dla siebie. – Uśmiechnęła się łobuzersko. – W końcu adrenalina trochę mi opadła i się pozbierałam. Firma producencka, w której odbywałam staż w college’u, zatrudniła mnie, kiedy odebrałam dyplom. A reszta, jak to mówią… – Machnęła ręką, obrazując drogę do dnia dzisiejszego.

– Co panią ciągnęło do telewizji? – W brudnej szopie, w której spędził dzieciństwo, wtłoczono mu niechęć do wszystkiego, co jasne i piękne, musiał więc uważać na słowa.

Cosima popatrzyła za okno z tęskną miną.

– Mój starszy brat Danny i ja uwielbialiśmy oglądać po nocach stare seriale. „Kocham Lucy”, „Marzę o Jeannie”, „Śniadanie Bradych”, takie tam. Marzyliśmy, żeby wybrać się autostopem do Hollywood. Chcieliśmy znaleźć pracę w małej restauracyjce, gdzie niechybnie odkryłby nas jakiś producent i stalibyśmy się wielkimi gwiazdami.

To brzmiało znajomo. Wspólne nierealne marzenia rodzeństwa. Zastanawiał się, czy Cosima i jej brat mieli podobne powody, by planować ucieczkę.

– Więc jak znalazła się pani za kamerą?

– Najpierw byłam przed nią. Wystąpiłam w kilku reklamach, dostawałam też niewielkie role w serialach.

Aktorka. Wszystko składa się w jasną całość.

– Chyba chodziło o opowieści – powiedziała. – Na tym mi najbardziej zależało. Nie na gwiazdach, czerwonym dywanie czy sławie. – Gdy popatrzyła na niego, w jej oczach błyszczała pewność. – Dlatego odezwałam się do Marlowe, jeśli już koniecznie chce pan wiedzieć. Myślę, że historię Czterech Złodziei warto opowiedzieć, a ja jestem właściwą osobą, żeby to zrobić.

Cholera. Ona jest naprawdę dobra. Na tyle dobra, że prawie wyciszyła syrenę w jego wykrywaczu prób wciskania kitu. Nie z powodu tego, co powiedziała. Raczej z powodu tego, czego nie powiedziała, bo nie chciała.

Remy to wyczuł. Tajemnice były jego specjalnością. Zamierzał się dowiedzieć, jaką tajemnicę skrywa Cosima, choćby miało mu to zająć całą noc.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Blue Blood Meets Blue Collar

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2023

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2023 by Cynthia St. Aubin

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-550-4

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek