Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mijają trzy lata, od kiedy Sydney ostatni raz miała kontakt z przyjaciółmi z Malibu. Jej życie nie potoczyło się, tak jak planowała. Dziewczyna nie dostała się na wymarzone studia ani nie znalazła wymarzonej pracy. W dodatku jest kompletnie sama.
W końcu pojawia się światełko w tunelu, kiedy Sydney udaje się znaleźć zatrudnienie. Jednak radość nie trwa długo, ponieważ dziewczyna odbiera bardzo niepokojący telefon. Dowiaduje się, że jej przyjaciele mieli wypadek samochodowy.
Ta wiadomość ponownie ściąga ją do Malibu.
Dziewczyna wraca do miejsca, które przez ostatnie lata pozostawało dla niej tylko wspomnieniem. Czy coś poczuje, gdy ponownie spotka Patricka? Czy to właśnie Malibu jest miastem, z którego nigdy nie powinna była wyjeżdżać?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 421
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Nikola Czerwińska
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Angelika Oleszczuk
Korekta: Katarzyna Chybińska, Aleksandra Kornacka, Barbara Hauzińska
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-484-6 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Sydney Manson
– Ataki paniki zniknęły po tych lekach? – pyta mój psycholog, kiedy jestem na wizycie.
Zastanawiam się przez moment.
– Nie – oznajmiam. – Ale pojawiają się rzadziej.
Po wyjeździe do Los Angeles strach przed nowym życiem spowodował, że ataki się nasiliły. Wtedy postanowiłam udać się do psychologa. Stwierdziłam, że to chyba najlepsza opcja, bo serio nie umiałam ich opanować.
Kobieta na mnie zerka.
– Po trzech latach, Sydney, one powinny już zniknąć.
Szlag.
Może czasami zapominałam brać leków. Może nawet bardzo często. No cóż, kto by się spodziewał, że ledwo będę wiązać koniec z końcem. Miało być pięknie, a wyszło inaczej.
Wszystko potoczyło się inaczej.
Wzdycham, dając do zrozumienia, że nie chcę o tym rozmawiać.
– No dobrze, a jak w twoim życiu towarzyskim?
Rany.
– Nijak – odpowiadam. – Nie spotykam się z nikim i nie mam takiego zamiaru. Dzisiaj pójdę na rozmowę kwalifikacyjną i to jedyna pożyteczna rzecz, którą zrobię.
– O, znalazłaś pracę?
– Tak. W biurze. – Pogarsza mi się humor. – Może jako asystentka sprawdzę się lepiej niż kelnerka bądź sprzedawca.
Miałam dużo prac, odkąd przyjechałam do Los Angeles. W żadnej nie poradziłam sobie jak należy.
A jednak musiałam płacić czynsz za mieszkanie. Po przeprowadzce myślałam, że zaczynam coś nowego. Miałam tyle planów, które legły w gruzach. Nie dostałam się na studia. Ledwo zdałam egzaminy, tak że mnie nie przyjęli.
– A jacyś znajomi?
Wzdycham po raz kolejny.
– Jestem sama. Kompletnie sama.
– A ci twoi przyjaciele, o których opowiadałaś trzy lata temu? Masz z nimi kontakt?
Ożeż w mordę. To trudny temat.
– Tak, mówiłam o nich trzy lata temu i od tego czasu nie widziałam ich ani razu.
– Dlaczego się do nich nie odezwiesz?
– Nie wiem, tak jakoś.
Prawda jest taka, że mi wstyd przez to, iż mi się nie udało.
Oni żyją pewnie najlepiej, jak umieją, i spełniają im się wszystkie marzenia, a ja?
Ledwo wiążę koniec z końcem.
Nic mi się nie udało.
Jestem nikim.
Beztalenciem.
– Jest coś, co cię trapi i o czym chciałabyś porozmawiać?
Dużo rzeczy.
– Nie – kłamię, a potem sprawdzam, która godzina. – Tak właściwie to muszę już iść, bo niedługo mam rozmowę.
Nie daję jej powiedzieć kolejnego zdania, kiedy biorę torbę i wychodzę w mgnieniu oka.
Nie wiem już, po co tu przychodzę. Wywalam pieniądze w błoto.
Wchodzę do domu, po czym rzucam torbę na kanapę.
Życie jest do bani.
Moje w szczególności.
Nasze niebo kiedyś smakowało inaczej.
Co ja ci zrobiłam, wszechświecie, że tak mnie traktujesz?
Ktoś puka do drzwi frontowych. Bez zastanowienia otwieram, licząc w duchu, że to seryjny morderca, który może mi ciut ulży.
Ożeż w mordę.
Właściciel.
Rany boskie.
Kaplica.
– Cześć. – Wymuszam radosny uśmiech.
Zerka na mnie z poważną miną.
– Sydney, jeśli nie zapłacisz za czynsz, czeka cię eksmisja.
– Zapłacę! Staram się! Dziś mam rozmowę o pracę.
Właściciel wzdycha.
– Którą już w tym miesiącu?
– Drugą – oznajmiam.
– Czwartą, Manson! – podnosi głos. – Czwartą!
Cholera.
– Ale tym razem będzie to strzał w dziesiątkę! Naprawdę! Jeśli nie zdobędę tej pracy, obiecuję, że się wyniosę.
– Ostatnia szansa – grozi mi palcem, po czym odchodzi.
Zamykam za nim drzwi, następnie upadam na podłogę.
Nie płacz. Dasz radę. Zrób tylko dobre wrażenie na szefie. Dostaniesz tę pracę.
Łapię się za klatkę piersiową.
Kurwa.
Zaraz umrę.
Moje serce…
Duszno mi.
Widzę mroczki.
Tylko nie to.
Uspokój się, Sydney.
Gdzie powietrze?
Potrzebuję powierza.
Dajcie mi tlenu.
Próbuję wstać, lecz ogarnia mnie ciemność.
Może to i lepiej.
Umrę smutna i samotna.
Kiedy się budzę, leżę na zimnej posadzce. Bolą mnie plecy oraz głowa. Zemdlałam z braku tlenu. Lepsze to niż przeżywanie tego ataku.
Kilka minut zajmuje mi dojście do siebie. Wstaję, jakby nigdy nic mi nie było. Jakby nic się nie wydarzyło. Tak jak przez całe moje życie.
Podchodzę do lodówki i wyjmuję z niej mleko czekoladowe.
Od razu lepiej…
Co jak co, ale to mleko jest najlepsze.
Z nudów patrzę na godzinę w telefonie, a chwilę później mój napój ląduje na podłodze.
Ożeż w mordę!
Spóźnię się na rozmowę!
Biorę szybko torebkę i przeglądam się w lustrze.
Wyglądam… Chuj z tym, muszę wychodzić.
Pędzę ile sił w nogach.
Świetnie, Syd, spóźnisz się na rozmowę, a to twoja jedyna szansa.
Jebać to wszystko, co mnie spotyka.
Widzę już zarys budynku, w którym powinnam była się znaleźć pięć minut temu. Otwieram drzwi, wbiegam do środka jak oparzona i wpadam na kogoś. Obydwoje upadamy na podłogę.
– Cholera. – Masuję sobie głowę. – Sorry, że na ciebie wpadłam.
Patrzę na ofiarę, która, o dziwo, zwraca moją uwagę.
Chuderlaczek. Ciemny blondyn o zielonych oczach z piegami na nosie. Uroczy.
Jego wzrok spoczywa na mnie.
– Torpeda z ciebie – stwierdza.
Parskam śmiechem.
Torpeda.
Świetna akcja.
Wstajemy, a on podchodzi do mnie. Podaje mi dłoń, uśmiechając się szczerze.
– Jestem Charlie – przedstawia się. – Tylko Charlie.
– Sydney – oznajmiam. – Tylko Sydney.
Zagląda w papiery, które wypadły mu z rąk podczas zderzenia ze mną.
– Sydney Manson? – pyta, na co przytakuję. – W takim razie zapraszam cię na rozmowę kwalifikacyjną.
Kurwa mać.
Czy ja muszę mieć takiego pecha?
Rany…
Czyli już mogę zacząć się pakować.
Ze spuszczoną głową podążam na górę do jego biura.
Pięknie, Syd. Zajebista jesteś.
Jednak życie w liceum było beztroskie, a dorosłość to za duży obowiązek jak dla mnie.
Wchodzimy do gabinetu, a Charlie siada za biurkiem.
Niebieskie ściany i żółte meble. Nic tu do siebie nie pasuje.
– Wiem, że już może mi pan podziękować, bo nie dostanę tej pracy.
Spogląda na mnie zdziwiony.
– Jestem tylko Charlie – przypomina. – Mówiłem ci, jak masz się do mnie zwracać, i sądzę, że nie musisz wychodzić.
Wow.
– Ale… wpadłam na pana…
– Charliego – poprawia mnie. – Co nie znaczy, że muszę cię skreślać. Poza tym taka torpeda by mi się przydała.
Uśmiecham się lekko w reakcji na jego słowa.
Każe mi usiąść, więc zajmuję miejsce.
– Panno Manson…
– Tylko Sydney – przerywam mu, na co unosi kąciki ust.
– Sydney – poprawia się. – Czemu zgłosiłaś się właśnie do tej firmy?
Muszę wymyślić coś błyskotliwego. Muszę mieć tę pracę, bo inaczej skończę pod mostem.
– Szukam nowego doświadczenia – odpowiadam. – To może być coś fajnego.
Tylko Charlie spogląda na moje CV.
– Widzę, że dużo razy chciałaś spróbować czegoś nowego – stwierdza. – Udawało ci się nawet zostać na trzy miesiące.
Cholera.
– Widzisz, jestem zmienną kobietą.
– Zastanawia mnie, czemu aż taką zmienną.
Kłam.
– Do tej pory nikt nie dostrzegł mojego talentu.
– A jaki masz talent, tylko Sydney?
Patrzę w jego zielone oczy.
– Musisz sam sprawdzić, tylko Charlie.
Uśmiecha się pod nosem.
– Nie stać cię na czynsz, prawda? – Zaskakuje mnie tym pytaniem. – Widzę to przecież po CV i nie jesteś pierwszą osobą, która tu przychodzi. Codziennie mam styczność z takimi ludźmi.
Mogę już pakować walizki.
– Aczkolwiek – kontynuuje – ty masz w sobie coś, co mnie ciekawi.
Wzdycham.
– Zawiedziesz się, Charlie – mówię. – Nie mam niczego fajnego do zaoferowania i nie chcę dostać pracy dlatego, że mi współczujesz.
Wstaję i zamierzam wyjść, kiedy on mnie zatrzymuje, torując mi drogę swoim ciałem.
Patrzę mu ze smutkiem w oczy.
– Nie zatrudniam cię dlatego, że ci współczuję, tylko dlatego, że widzę w tobie potencjał.
Już nie rozumiem.
– Czyli mnie zatrudniasz?
Charlie się śmieje.
– Tak, zaczynasz jutro o ósmej, więc się nie spóźnij! – Puszcza do mnie oczko.
W podskokach wychodzę z biura.
Mam tę pracę!
A nie mówiłam?!
Słyszę za sobą chrząknięcie.
– Byłaś już ostatnią osobą, więc mam koniec pracy na dziś – oznajmia Charlie. – Może chcesz pójść na późny lunch?
Cholera jasna, szef zaprasza mnie na jedzenie. Tylko czy ja mam przy sobie tyle gotówki?
Zaczynam grzebać w torebce w poszukiwaniu portfela.
– Oczywiście ja stawiam – dodaje.
Zgodzić się?
Czy to kolejny test?
Może wyjdę na jakąś arystokratkę?
Chuj z tym.
– A z miłą chęcią – odpowiadam.
Charlie zabiera mnie do małego lokalu na przedmieściu. Kojarzę to miejsce z opinii w internecie, ale nigdy w nim nie byłam. Przez te trzy lata przekonałam się do tego typu jedzenia, jakim jest ramen. Naprawdę polubiłam te smaki. Ulżyło mi, że nie poszliśmy do jednej z tych bardziej wykwintnych restauracji. Dziękuję za to w duchu Charliemu.
Siadamy przy wolnym stoliku, po czym zamawiamy.
– Masz szczęście, że to coś, co lubię – oznajmiam.
– Dzięki Bogu, że udało mi się trafić – odpowiada z uśmiechem.
– Dzięki, że na mnie czekałeś, mimo że się spóźniałam.
Charlie macha ręką.
– Wiesz, ile razy ja się spóźniałem? Bądźmy ludźmi, Sydney. Tak mało teraz dobra na tym świecie.
– Nie każdy bohater nosi pelerynę – oświadczam.
Nie odpowiada, ponieważ dostajemy nasze dania.
– Ostrzegam cię, że to najlepszy ramen w mieście i już nigdy nie pójdziesz do innej restauracji, która go serwuje.
– Przekonamy się – mówię usatysfakcjonowana, po czym zaczynam jeść.
O rany boskie.
To jest niebo w gębie.
Cholerne niebo!
Dlaczego to jest takie dobre?!
Charlie mi się przygląda.
– A nie mówiłem?
– To jest cud boski! – krzyczę, na co się śmieje.
Kiedy jem, natrafiam na coś ostrego. Bardzo ostrego. Wypala mi mordę.
– Wody! – wołam, a Charlie mi ją podaje. Wypijam całą szklankę, łagodząc swój wewnętrzny pożar. – Cholera, co to było?
– Ostra krewetka – odpowiada, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
Dołączam do niego.
Faktycznie było to zabawne widowisko.
– Urocza jesteś, Manson. Myślę, że będzie nam się fajnie razem pracować.
– Wznieśmy za to toast – mówię i stukamy się szklankami.
Po skończonym posiłku kierujemy się w stronę mojego miejsca zamieszkania. Charlie odprowadza mnie pod same drzwi. Już mam wchodzić, gdy odwracam się jeszcze na moment.
– Dziękuję, tylko Charlie – oznajmiam.
Podnosi brew.
– Za co? – pyta uroczo.
– Za to, że mogłam choć raz spędzić miło czas i byłam naprawdę szczęśliwa – odpowiadam, po czym wchodzę do środka i zamykam drzwi.
Od razu biorę zimny prysznic, bo nie mam ciepłej wody. Jeśli mam się stawić jutro w pracy, muszę być chociaż trochę wyspana.
Kiedy kończę, sprzątam pozostałości po wylanym mleku. Jestem wykończona nie tyle fizycznie, co psychicznie. Patrzę na leki, które powinnam przyjmować. Wezmę dziś, aby jutro było dobrze. Połykam je i kładę się do łóżka.
Dobranoc, droga ja. Jutro zaczynamy nowy dzień.
Budzę się, gdy czuję, jak wibruje mój telefon.
Ożeż w mordę.
To Ali.
Moja przyjaciółka, którą ostatni raz widziałam trzy lata temu. Od tamtej pory w ogóle nie miałyśmy kontaktu.
Dzwoni do mnie w tej chwili.
Odebrać?
Nie wiem.
Rany.
Nagada na mnie?
Nie. Ona by taka nie była.
A jeśli coś się stało?
Dobra, kurwa.
Odbieram.
– Halo? – mówię cicho, bo jest środek nocy.
– Syd? – W słuchawce rozbrzmiewa znajomy mi głos.
Czuję, że coś jest nie tak.
– Co się stało? – pytam, wstając.
Słyszę przełykanie śliny.
– Syd – łka Ali. – Lee i Sam mieli wypadek. Są w szpitalu.
Kurwa.
Cała drętwieję.
To niemożliwe.
– W jakim są stanie? – dopytuję.
– Stabilnym… ale…
– Przyjadę, gdy tylko znajdę podwózkę, a zrobię wszystko, aby się dziś zjawić – oznajmiam, po czym się rozłączam.
Ubieram się najszybciej, jak mogę, i szukam transportu. Nie wierzę w to, co się dzieje.
Ich stan jest stabilny, tak że to raczej nic poważnego.
Jak to się stało?
Wiem, że Sam chujowo jeździł, ale nigdy nie miał wypadku.
Muszę przestać się trząść, bo znowu dostanę ataku, a teraz nie jest mi potrzebny.
Boże, oby nic im nie było.
Nie będzie, prawda?
Nie wybaczyłabym sobie potem tego, że nie miałam z nimi kontaktu.
Mimo wszystko jak będzie wyglądało nasze spotkanie po trzech latach? Jak spojrzę mu w oczy? Przecież to list od niego ciągle trzymam w kieszeni.
Po godzinie szukania udaje mi się znaleźć transport. Na Facebooku jakiś facet wstawił post, że będzie przejeżdżał przez Malibu. Napisałam do niego i się zgadaliśmy.
Przez całą drogę nie mogę usiedzieć spokojnie. Stres łączy się ze strachem, nie pozwalając mi racjonalnie myśleć.
Kiedy docieramy do szpitala, od razu płacę, a potem wysiadam i biegnę do drzwi frontowych.
Zatrzymuję się przy recepcji.
– Sam Wilson – mówię, próbując złapać oddech.
– Tylko rodzina – oznajmia kobieta.
– Która sala? – Nie daję za wygraną.
– Tylko rodzina.
– Mów mi, kurwa, która sala, do cholery!
– Syd? – Słyszę za sobą znajomy głos.
Odwracam się i dostrzegam Ali. Z wyglądu się prawie nie zmieniła. Skróciła blond włosy i teraz sięgają jej do obojczyków. Schudła, lecz duże cycki zostały.
Ogarnia mnie dziwne uczucie.
Uczucie żalu.
Dziewczyna podbiega, po czym łapie mnie w ramiona.
– Ale długo cię nie widziałam! – woła.
Jest radosna.
Czemu jesteś radosna?
– H-hej – bąkam.
– Wiem, gdzie leżą – oznajmia.
– Tylko rodzina – wtrąca recepcjonistka.
Ali pokazuje jej lewą rękę, na której znajduje się pierścionek.
– Jestem narzeczoną pana Wilsona i jedyną rodziną, tak że mam prawo tam wejść – mówi poważnie.
Są zaręczeni.
Są zaręczeni…
A ja o niczym nie wiedziałam.
Nikt mi nie powiedział.
Ali bierze mnie pod rękę, patrząc złowrogo na recepcjonistkę – która przewraca oczami i pozwala mi wejść – a następnie prowadzi w kierunku sali, gdzie leżą moi przyjaciele.
– Gratulacje – mówię, choć sama słyszę smutek w swoim głosie.
– To atrapa – oznajmia, wyczuwając mój nastrój. – Wiedziałam, że inaczej nie wejdziemy.
– O…
– Przecież nie zostałabyś bez informacji o naszych zaręczynach!
– Przecież wiem – kłamię.
Nie powiem, że mi nie ulżyło.
Podchodzimy do dużego okna, przez które widać Sama i Lee. Leżą nieprzytomni, podłączeni do maszyn.
– Jak to się stało? – pytam, siadając na krześle.
– Wybrali się na nocną przejażdżkę i ktoś wymusił pierwszeństwo. Tyle powiedziała mi policja.
Rany.
– Na szczęście nic poważnego im nie jest – przerywam panującą przez chwilę ciszę.
Ali kiwa głową.
Czeka mnie dziś nocka w szpitalu.
Nagle słyszę kroki. Odgłos jest coraz głośniejszy, aż zza rogu wychodzi on.
Nasze spojrzenia się spotykają, a mnie przechodzi dreszcz. Nie widziałam tych oczu przez trzy lata. Oczu, które kiedyś były niczym morze bez emocji, a które teraz kipią życiem.
Czyżby miał kogoś?
No pewnie, że ma. Przecież kto głupi czekałby tyle czasu. Muszę się z tym pogodzić. Nic się nie zmienił. Nic a nic.
Jest zaskoczony, kiedy mnie widzi.
Zauważam to.
Ściskam kieszeń, czując w niej złożoną kartkę.
Zaraz dołączę do Sama i Lee.
Pojawił się kolejny problem.
Problem, którego nigdy nie udało mi się pozbyć.
Patrick Miller.
Sydney Manson
Jego szare oczy wpatrują się w moje niebieskie. Co powiedzieć? Jak się zachować? Od czego zacząć?
– Pat – odzywa się Ali.
Patrick do nas podchodzi, a ja czuję cytrynę. Czyli jednak…
– Co z nimi? – pyta. – Kurwa, a mogłem ich nie puszczać razem.
Nawet jego głos się nie zmienił.
Kiedy sobie przypominam, że cały czas patrzę na niego z otwartymi ustami, jest mi wstyd i się odwracam. Ali opowiada mu to samo, co mnie.
– Zabiję go – oznajmia Miller.
– Należałoby się temu kierowcy – odpowiada Ali.
Patrick na nią spogląda.
– Chodzi mi o Sama.
– Czemu chcesz go…?
– Bo przez niego muszę się martwić.
Lekarki mówią, że na dziś zrobiły już wszystko i trzeba czekać. Nie mam na razie gdzie się podziać…
Mojej mamy nie ma w domu, ponieważ wyjechała na wakacje. Jakiś czas temu poznała fajnego chłopaka. Ma na imię Matheo i jest megakochany. W końcu znalazła kogoś, kto zasługuje na jej uczucie. Wyjechali razem w podróż. Cieszę się, że jej życie zaczęło się układać. Zasługuje na to jak nikt inny. Każdy z nas zasługuje na kawałek szczęścia. Nawet tego najmniejszego. Co do Edwarda… wciąż jest poszukiwany. Czuję, że kręci się gdzieś blisko mnie, czekając na odpowiednią okazję. Przerażające.
Nie wzięłam kluczy od tutejszego mieszkania, więc zostaje mi spędzenie nocy w szpitalu. I z tego, co widzę, nie będę sama.
– Będzie dobrze – pocieszam przyjaciółkę. – Oni są jak tarany. Niezniszczalni.
Budzę się cała obolała. Auć, moje plecy. Tak to jest, kiedy się śpi na krzesłach. Dostrzegam Ali, która już jest na nogach. Kiwa do kogoś głową. Ożeż w mordę. Natychmiast wstaję i do niej podbiegam.
– Co… – zaczynam, lecz przerywam wypowiedź, widząc uśmiechnięte twarze Sama i Lee, nad którymi stoi pielęgniarka.
Kamień z serca… Po chwili kobieta opuszcza salę.
– Wszystko z nimi dobrze – oznajmia z uśmiechem. – Możecie wejść.
Ali znika w pomieszczeniu, a ja dostrzegam śpiącego Patricka. Cholera. Muszę go obudzić. Gdy do niego podchodzę, przypomina mi się, jak spaliśmy razem na mojej kanapie. Ciemnobrązowe włosy wciąż opadają mu na oczy. Oddycha spokojnie, nie przejmując się, że wokół się wszystko wali. Klękam koło niego i lekko nim trzęsę. Nie działa. Teraz to on musi mieć twardy sen? Znów nim trzęsę, lecz na próżno. Moja cierpliwość się kończy. Łapię Patricka za rękę, a potem zwalam go z krzesła. Ląduje na podłodze z hukiem, co mnie cieszy.
– Kurwa – mamrocze, po czym na mnie zerka. – Manson?
Moje nazwisko wypowiada zachrypniętym głosem. Rany boskie…
– Obudzili się – szepczę do niego, a ten zrywa się na równe nogi.
Bez słowa rusza do ich sali, a ja podążam za nim.
– Masz przejebane! – krzyczy do Sama.
Dlaczego nikt z nich nie zmienił się tak bardzo, jak myślałam?
– Niby czemu? – Słyszę głos Sama.
Patrick wskazuje go palcem.
– Bo, kurwa, tak – odpowiada.
Sam mnie dostrzega i na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Sydney wróciła!
Każda para oczu spogląda na mnie, a ja chcę się schować pod ziemię.
– Kto by się spodziewał – bąka Lee, spuszczając wzrok.
Zaczynam się czuć nieswojo. Jakbym tu nie pasowała. Jakbym była innym elementem układanki.
– Co się tam stało? – przerywa ciszę Ali.
Lee spogląda na Sama, a ten wzrusza ramionami.
– Jechaliśmy sobie na kurczaka z rożna i przy ostatnim skrzyżowaniu miałem pierwszeństwo, więc się nie obejrzałem, a tu jakieś auto w nas walnęło.
– Gdy znajdę tego gościa, to mu nogi z dupy powyrywam – mówi Lee, po czym zerka na mnie. – A tobie jak się układa?
W życiu nie czułam się tak niekomfortowo.
– Idealnie – oznajmiam. – Wszystko idzie po mojej myśli.
– To cudownie – odpowiada Ali.
Czuję jednak na sobie palące spojrzenie, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Czuję, że Patrick mnie przejrzał. Nie da się mieć przed nim tajemnic. Cholerny czarnoksiężnik.
Wibruje mi telefon, więc wyciągam go i czytam wiadomość od szefa, a następnie spoglądam na godzinę. Ożeż w mordę. Jestem spóźniona. Cholernie spóźniona. Nie chcę ich zostawiać po tym, co się stało, ale nie mogę też stracić pracy. Kolejny raz nie wiem, jak się zachować. Jeśli wyjdę po cichu, raczej nikt tego nie zauważy. Zresztą i tak nie zwracają na mnie uwagi, dlatego wymykam się z pomieszczenia. Głupio mi, że tak bez pożegnania, lecz musiałam wybrać. Przepraszam ich wszystkich w myślach. Ja po prostu nie mam wyjścia.
– Uciekasz, Manson? – Rozbrzmiewa za mną znajomy głos, a ja staję jak sparaliżowana.
– Praca… – zaczynam, lecz Patrick mi przerywa.
– Praca ważniejsza, powiadasz?
Cholera. On nie wie, na czym stoję.
– Nie, ale po prostu muszę – odpowiadam ze spuszczoną głową.
Wzdycha.
– Zawiozę cię.
– Nie trzeba – zapewniam szybko. – Zamówię sobie…
Znów nie pozwala mi dokończyć zdania, kiedy łapie mnie mocno za rękę i prowadzi do granatowego dodge’a. Zapomniałam już, jak wygląda jego samochód. Wpycha mnie do środka, na fotel pasażera. Okej. Czyli jak zwykle nie mam nic do gadania.
– Adres – mówi, a ja mu go podaję, po czym ruszamy z piskiem opon.
Czy kogoś to dziwi, że nasza podróż mija w ciszy? Ani słowa. Żadnego szeptu. Po długiej drodze jesteśmy na miejscu. Patrick parkuje idealnie i zerka na budynek.
– Tu pracujesz?
– Dziś zaczynam.
Przenosi wzrok na mnie.
– Co się z tobą stało, Manson?
Paraliżuje mnie to pytanie.
– A co miało się stać?
– Manson, którą znam, nie jest krucha – oznajmia Patrick, patrząc na mnie tak, jakby zaglądał mi w duszę. – Jest silna i daje riposty, kiedy trzeba.
Tylko widzisz, Miller, takiej Manson już nie ma.
Milczę, bo nawet nie wiem, co bym miała odpowiedzieć.
– Poczekam, aż skończysz, i odwiozę cię do domu.
– Mogę skończyć późno.
– To będę miał pretekst, aby na ciebie poczekać. No chyba że zapomniałaś, że w Los Angeles nie warto chodzić samemu po zmroku?
– Chodzenie po zmroku tyczyło się bardziej Malibu.
– A teraz tyczy się ciebie.
Gdy wysiadam z samochodu, pod nosem błąka mi się lekki uśmiech. Niedługo później wchodzę do budynku.
– Pani to…? – pyta recepcjonistka.
– Sydney Manson – odpowiadam. – Pracuję tu.
Zaczyna klikać coś szybko na komputerze.
– Jesteś spóźniona.
– Będę bardziej, jeśli będziesz mnie zatrzymywać.
Prycha i już nic nie mówi, a ja biegiem ruszam na górę.
– Pierwszy dzień i spóźniona. – Słyszę głos Charliego, kiedy wchodzę do jego biura.
– Miałam nagły wypadek – odpowiadam. – Moi bliscy znajomi mieli kolizję i musiałam się dostać do Malibu.
Tylko Charlie przeszywa mnie wzrokiem.
– Nie spałaś całą noc? – pyta.
– Spałam jakieś dwie godzinki, ale jest w porządku.
Charlie wstaje, po czym mnie omija. Chyba zaraz dostanę wypowiedzenie. Kurwa. Po chwili wraca z kubkiem kawy i mi go podaje.
– Jest ci to bardzo potrzebne – mówi z uśmiechem.
– Miło, dzięki.
Siadam na krześle przy jego biurku.
– Wiem, że to dość szybko, ale za dwa dni niedaleko nas odbywa się bal maskowy. Muszę tam być i zdobyć jakichś inwestorów, a że jesteś moją asystentką, masz obowiązek ze mną iść.
Ożeż w mordę.
Bal maskowy.
– Taki z sukienkami i maskami? – odpowiadam zdziwiona.
Charlie się śmieje.
– Nazwa mówi sama za siebie, tylko Sydney.
Cholera.
– Mam iść? – pytam oszołomiona.
– Musisz iść.
– Jeśli muszę, to będę – oznajmiam zadowolona.
– A teraz, spóźniona asystentko, przynieś mi kawę, bo zapomniałem wziąć dla siebie, kiedy robiłem tobie…
Salutuję mu, po czym idę wykonać powierzone mi zadanie, które, o dziwo, mnie przerasta.
Co to, do cholery, jest za zmutowany ekspres?
Świetnie, Syd.Pokonała cię kawa.Kto by pomyślał.
– Dzwoni muzyczka, wciskasz guziczka. – Rozlega się za mną głos recepcjonistki.
Kobieta podchodzi bliżej i pokazuje, jak obsługuje się tę maszynę.
– Najpierw wkładasz kapsułkę – instruuje. – Gdy zacznie grać muzyczka, naciskasz zielony przycisk i leci.
– Dzwoni muzyczka, wciskam guziczka – mówię, nawiązując do jej wcześniejszej wypowiedzi. – Dziękuję.
Po półgodzinie przynoszę Charliemu kawę.
– Jest inna – oznajmia, a następnie spogląda na mnie zielonymi oczami. – Taka jak ty.
Kiedy opuszczam budynek firmy, Miller czeka już na parkingu, choć nie dałam mu znać, że skończyłam pracę. Czyli był tu przez ten cały czas. Psychopata. Wsiadam do samochodu, a Patrick zaczyna wąchać powietrze.
– Cuchniesz kawą – mówi.
Czuję, jak drga mi powieka.
– Gratuluję dobrego węchu – odpowiadam sarkastycznie.
Droga ponownie mija nam w ciszy. Gdy dojeżdżamy do mojej okolicy, Patrick spogląda na kamienicę.
– Niezła okolica – oznajmia.
– Wiem, chujowa.
Wysiadam z samochodu, a potem kieruję się do wejścia do budynku. Mieszkam na parterze, więc chwilę później przekręcam klucz w zamku.
Nagle czuję czyjeś ręce na talii. Igiełki, które się we mnie wbijają. Wiem, czyje to dłonie. Doskonale wiem. Patrick opiera głowę na moim ramieniu.
– Tęskniłem za tobą – szepcze ledwo słyszalnie.
Mój żołądek robi fikołka. Odwracam się do Patricka i napotykam jego wzrok. Uśmiecham się blado, a kiedy to widzi, odwraca się i rusza do samochodu. Nie chcę, aby odjechał. Nie tym razem…
– Miller! – wołam za nim. – Wejdziesz?
Nie trzeba mu dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka znajduje się koło mnie. Jesteśmy bardzo blisko siebie. Zaraz po tym, jak przekraczamy próg mieszkania, coś przykuwa uwagę Patricka. Zerkam na niego pytająco i zauważam, że patrzy na blat w kuchni. Na tabletki. Gdy do nich podchodzi, czyta, do czego służą. Widzę szok malujący się na jego twarzy.
– Twoje ataki są silniejsze? – pyta, a ja czuję, jak marznie wszystko wokół mnie.
Nie wiem, co odpowiedzieć.
– Nie twoja sprawa – rzucam w końcu.
– Zobaczyłem, więc zrobiła się moja.
– To usuń ten widok ze swojej pamięci.
– Niestety mój mózg nie jest w stanie.
Przewracam oczami poirytowana. Wracamy do normalności, co mimo wszystko nawet mnie cieszy. Patrick rozgląda się po mieszkaniu.
– Jak ci się układa? – pyta z podniesioną brwią.
Cholera.
– Jest trudno, ale daję radę.
– Dostałaś się na studia?
– Tak, a co? – odpowiadam i przełykam głośno ślinę.
– To na jakim kierunku jesteś?
Kurwa.
– Graficznym.
Chyba nie dowierza.
Też bym sobie nie uwierzyła, Miller, spokojnie.
– Kiedy masz zajęcia? – dopytuje. – Daleko masz do uczelni?
Prycham rozjuszona.
– Czy ja się interesuję twoim życiem?
– Przypomnieć ci, jak się interesowałaś?
Faktycznie. Przecież to ja pierwsza zaczęłam grzebać mu w rzeczach.
Cholerny Miller.
– Ale teraz się nie interesuję i nie będę, więc skończ.
– Każdy normalny człowiek raczej by opowiedział o tym, jak mu się powodzi…
– A ja się nie zaliczam do normalnych ludzi! Nawet nie wiem, o czym z tobą gadać, Miller!
– Może byłoby inaczej, gdybyś wszystkich nie olała?
Czy ja dobrze słyszę?
– Uważasz, że olałam wszystkich?
Jego twarz jak zwykle jest spokojna.
– Nie tyle olałaś, co okłamałaś.
Zabiję go. Gołymi rękami.
– Przyjeżdżasz tu do mnie i pierwsze, co robisz, to wywód o moim życiu! Gratuluję ci, kurwa, mądrości.
– Ja chociaż nie uciekam z podkulonym ogonem.
– Ja też nie!
– Przestań to ukrywać! – złości się. – Przestań udawać, że wszystko jest dobrze, Manson, do cholery.
– Spierdalaj – mówię.
– Nie.
Nie?
Ożeż w mordę, tego się nie spodziewałam.
– Wracaj do Malibu, Miller. Tam, gdzie psy gonią za śmieciami.
Widzę w jego oczach płomień. Zezłościłam go jeszcze bardziej.
– Chyba wciąż nie jesteś wystarczająco dorosła, Manson. Przykre, że życie dało ci w kość, a nawet do nikogo się nie zwróciłaś.
– A po co miałam się zwrócić?! – drę się.
– Bo byłbym o każdej porze dnia i nocy.
Prycham. Jebać fikołki w brzuchu. Kiedy chcę mu odpowiedzieć, czuję, co się zaraz stanie. Kurwa, tylko nie to. Spoglądam na drzwi od łazienki. To moja jedyna opcja ucieczki od niego.
– Idę do łazienki – udaje mi się wykrztusić.
Od razu zamykam drzwi na klucz, po czym padam na podłogę i nie mogę złapać oddechu. Nie chcę, aby widział mnie w takim stanie. Jeśli zemdleję, to już po mnie, bo nie wiadomo, jak długo będę nieprzytomna, a po dłuższej nieobecności Patrick na pewno zajrzy, by sprawdzić, co ze mną. Chwila. Chyba mam w łazience schowane leki na uspokojenie. Muszę się podnieść… Wiecie, jak to jest mieć taki atak? Jakbyście byli pod wodą i nikt was nie trzymał. Jakbyście nie mogli wypłynąć na powierzchnię. Zaczynacie się dusić z braku tlenu, a przecież ten jest na wyciągnięcie ręki, bo wystarczy tylko wypłynąć, lecz nie możecie tego zrobić. Znajduję tabletki w szafce za lustrem i połykam dwie bez zastanowienia. Siadam na ubikacji, obejmując się ramionami. Czuję, jak wszystko powoli się stabilizuje na tyle, że mogę wyjść do Patricka. Jego wzrok mówi sam za siebie. Dziękuję mu w duchu, że nie drąży tematu.
– Masz jajka? – pyta.
Kiwam głową w stronę lodówki. Patrick wzdycha, widząc moje zapasy.
– Zrobię jajecznicę.
Oczywiście jako kucharz wciąż jest fenomenalny. Jajecznica wychodzi mu najlepsza na świecie.
Długo się sprzeczaliśmy, co mamy oglądać, i padło na Wyspę totalnej porażki. Dawno nie miałam tak przyjemnego wieczoru. To znaczy, był burzliwy, ale wyszło słońce.
Patrick, ku mojemu zaskoczeniu, podnosi mnie, a ja oplatam nogami jego biodra.
– Gdzie masz sypialnię? – pyta.
– Na lewo. – Pokazuję.
Idzie w wyznaczone miejsce i lekko kładzie mnie na materacu, ale ja nie puszczam jego szyi. Nie chcę, aby odchodził.
– Zostaniesz na noc? – zwracam się do niego, przypominając sobie, jak to on mnie kiedyś prosił.
Sama nie wiem, czy to dobry pomysł.
– I tak bym został.
Puszczam jego szyję, a on zdejmuje koszulkę. Jego ciało jest jeszcze bardziej wyrzeźbione. Dostrzegam tatuaż, którego wcześniej nie widziałam. To mały smok w ogóle niepasujący do reszty.
– Nowy? – Wskazuję go.
– Tak.
– Co oznacza?
Patrick zastanawia się przez chwilę.
– Może kiedyś się dowiesz.
Kładzie się koło mnie, a ja zaczynam się śmiać.
– Z czego rżysz? – pyta, podnosząc brew.
– Nie wiem – oznajmiam. – Ze wszystkiego, co się tu dzieje.
Miller przysuwa się do mnie tak, że stykamy się nosami. Zakłada mi włosy za ucho.
– Chcesz tego? – szepcze, a ja się rozpływam.
Nie odpowiadam.
Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego on się odsuwa?
Schrzaniłaś, Syd.
Nie. Po prostu potrzebuję czasu. To wszystko dzieje się za szybko. Przykrywam się kołdrą i leżę na plecach.
– A ty czym się teraz zajmujesz? – pytam z ciekawości, bo wcześniej o tym nie pomyślałam.
Patrick wzrusza ramionami.
– Większość czasu spędzam na osiedlu – oznajmia. – Zamierzam wprowadzić zmiany. Nie chcę tam tej patologii. Może założę coś innego, muszę nad tym jeszcze pomyśleć.
Wow. Nieźle.
– A reszta czym się zajmuje?
– Sama ich zapytaj.
Nie odpowiadam. Mogę sobie wyobrazić, jaką ma chęć przewrócić oczami.
– Ali otworzyła własne schronisko i prowadzi je razem z Samem, a Lee poznał jakiegoś gościa. Pracują w barze jako kelnerzy i są parą.
Ożeż w mordę, czyli udało mu się zaryzykować! Ogarnia mnie radość. Cóż… Wszyscy poszli do przodu, tylko ja się cofnęłam. Waham się przed zadaniem kolejnego pytania.
– A-a ty masz kogoś? – szepczę ledwo słyszalnie.
– A ty? – odpowiada pytaniem na pytanie.
Nie znoszę go.
– Pierwsza zapytałam.
– To pierwsza odpowiedz.
– Do dupy takie rozmowy z tobą, Miller.
Wzdycha.
– Nie mam, Manson. Powinnaś o tym wiedzieć – oznajmia ze znudzeniem. – A ty?
Przełykam ślinę.
– Chyba nie – mówię.
– Chyba? – Czuję na sobie jego chłodne spojrzenie.
Nie odpowiadam. Dlaczego jestem taka głupia? Nie mam nikogo, więc dlaczego nie powiem mu tego wprost? Czasami lepiej zostawić pewne słowa dla siebie. Czasami milczenie jest złotem… Chociaż widzę, jaki Patrick jest spięty.
Cholera, Sydney.
– Wiesz, że jeśli będziesz chrapać, nagram to? – Rozluźniam atmosferę.
– A ty wiesz, że tego pożałujesz?
Jak mi tego brakowało.
– W jaki sposób?
– Brutalny.
Patrzę na jego umięśnione plecy. Dlaczego nie czuję się obco, śpiąc z nim w jednym łóżku? Dlaczego czuję się swobodnie? Pierwszy raz od trzech lat zasypiam, można powiedzieć, szczęśliwa i spokojna. Mimo wszystko wciąż odczuwam gorzki smak porażki. Może powinnam coś w sobie zmienić? Przejść metamorfozę? Inne kobiety tak robią, więc może i ja poczułabym się wtedy lepiej? Jest to na pewno kwestia warta rozpatrzenia.
Następnego dnia mam do pracy na popołudnie, bo Charlie jest na jakimś wyjeździe, na który nie chciał mnie wziąć. Wstaję rano i ruszam na miasto, zostawiając Patricka leżącego samego w łóżku. Ten widok jest tak uroczy, że aż szkoda mi wychodzić. Mam okazję poszukać czegoś na nadchodzący bal maskowy, jednak wszystkie ładne sukienki wykraczają poza mój budżet.
Mam nadzieję, że Patrick dziś pojedzie. Nie że go nie chcę, ale muszę sobie dużo poukładać w głowie sama. Przypomina mi się jedna obietnica i stwierdzam, że to jest odpowiedni dzień, aby ją spełnić. Wiem, po co chcę iść, więc kiedy widzę pierwszą otwartą lodziarnię, podchodzę do niej.
– Poproszę mieszane lody – mówię do sprzedawcy.
– Niestety nie mamy.
Cholera. No cóż, dostanie kiedy indziej. Głupie mieszane lody. Dlaczego nie mógł chcieć jednego smaku? Cholerny Miller.