Wniosek o wybaczenie - Natalia Sońska - ebook + książka

Wniosek o wybaczenie ebook

Sońska Natalia

4,6

32 osoby interesują się tą książką

Opis

Judyta Berszka, warszawska prawniczka znana ze swojej nieustępliwości i niezależności, ponad wszystko ceni lojalność. Kierując się nią, zgadza się pomóc przyrodniemu bratu. Wkracza tym samym na zupełnie nieznany teren, daleki od jej ścieżki zawodowej. Dokąd zaprowadzą ją kolejne decyzje?

Adwokatka nadal prowadzi też sprawę w Gdańsku, co oznacza, że musi współpracować z Piotrem Kosteckim. I choć kobieta trzyma prawnika na dystans i ogranicza kontakty z nim do tych ściśle zawodowych, ich drogi krzyżują się o wiele częściej, niżby tego chciała. Do głosu dochodzą wtedy skrywane pragnienia, a wszelkie bariery zdają się nie istnieć.

Czy w tej relacji pełnej profesjonalizmu znajdzie się miejsce na… namiętność?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (609 ocen)
453
109
29
15
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asiaoliwia

Z braku laku…

Książka ma potencjał jest fabuła lecz mam dziwne uczucia jakby niektóre wątki na siłę zostały wydłużone , niekiedy główna bohaterka kotłuje ciągle to samo , w kółko i kółko. Robi się to mdłe. Po takiej ilości stron spodziewałam się czegoś lepszego.
70
rmalw1

Dobrze spędzony czas

Fajny pomysł na serie, ale irytująca bohaterka, która ciagle jest uszczypliwa. Ileż można wiecznie się dąsać i pyskować.
60
Bakar

Nie oderwiesz się od lektury

Ciężko się oderwać od lektury... Mam nadzieję, że szybko pojawi się kolejna część.
51
happy_reader

Z braku laku…

Zdecydowanie gorsza niż 1 część... Irytująca bohaterka i mało akcji, dużo powtórek z 1 tomu...
20
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie ♥️♥️
20



 

 

 

 

Copyright © Natalia Sońska-Serafin, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Katarzyna Dragan

Korekta: Damian Pawłowski, Magdalena Owczarzak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Daniel Rusiłowicz Art

Fotografie na okładce:

© indiraswork | Adobe Stock

© Viorel Sima | Adobe Stock

© jamesteohart | Adobe Stock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

Niniejsza książka jest dziełem fikcyjnym. Wszystkie wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

eISBN 978-83-67815-45-1

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

Judyta

 

 

 

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek tak bardzo się bałam. Stres, owszem, towarzyszył mi w życiu nie raz, zresztą był nieodłącznym elementem mojej pracy, bywały sytuacje, kiedy najtwardszego zawodnika dopadało zdenerwowanie najwyższego stopnia, zwłaszcza w trudnych i często drogich bataliach sądowych, w których klient oczekiwał jednego – wygranej. Ale strach? Pamiętałam go tylko z dzieciństwa, pojawiał się wtedy, kiedy coś przeskrobałam, i martwiłam się, że zostanę ukarana. Ale nic, nawet obawa przed najsurowszą karą, nie mogło się równać z tym, co czułam teraz. Bo wcale nie bałam się o siebie. Po raz pierwszy bałam się o tego gnojka. O to, czy zdążę na czas.

Gnałam ulicami Warszawy, wyciskając z mojej mazdy niemal tyle, ile fabryka dała, i modląc się, żeby nie zgarnął mnie jakiś przypadkowy patrol policji. Bo o to, że dostanę mandat, mogłam być spokojna. Monitoring miejski jak na złość działał bez zarzutu, jeśli chodziło o ściąganie haraczy z łamiących przepisy podatników. I pewnie dlatego jechałam teraz na jakieś podejrzane praskie osiedle, bo akurat tam wszelkie bezpieczeństwo, a zwłaszcza monitoring, mocno kulało. Nie zastanawiałam się, czyj adres podał mi Michał, w ogóle nie myślałam za bardzo o tym, co zastanę na miejscu. Miałam jedynie nadzieję, że zobaczę mojego brata żywego. O ile sama nie uduszę go za to, że znów wpakował się w jakieś bagno, z którego znów to ja musiałam go wyciągać. Ja i moje dwadzieścia tysięcy.

Już na samo wyobrażenie, że siedział teraz z przyłożonym do skroni pistoletem, przechodziły mnie ciarki. Wiedziałam, że tamto pobicie nie wydarzyło się przypadkowo, i spodziewałam się ciągu dalszego. Nowe kłopoty były tylko kwestią czasu. Nie myliłam się, choć akurat tym razem mogłam. Bo nie sądziłam, że wyląduję w samym środku filmu akcji z gangsterką w roli głównej. I byłam pewna, że mój braciszek też maczał w tym palce, w innym wypadku nie prosiłby mnie, żebym nie informowała o niczym „swoich kolegów z policji”. Tylko dlaczego nie poprosił o pomoc naszego tatusia? Zacisnęłam mocniej szczękę. Nie, nie dam się złamać, pomyślałam, a potem zahamowałam gwałtownie, bo o mały włos wpakowałabym się na czerwonym świetle pod jakiegoś dostawczego busa skręcającego z lewej. I prawie rozjechałam biegacza, który pojawił się na przejściu dla pieszych. To oni wieczorami też trenowali?

Dosłownie w tym momencie stanęła mi przed oczami scena, kiedy pierwszy raz spotkałam Piotra, gdy biegał. Stałam wtedy na światłach na rogu Sobieskiego i Hańczy. Jego wysportowana sylwetka… Trudno było nie zwrócić uwagi na kogoś tak zbudowanego, a w dodatku… Telefon od Michała skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia. Akurat za to mogłam mojemu bratu podziękować, bo ostatnią rzeczą, o którą bym siebie podejrzewała, to umartwianie się nad tym, jak to wszystko się skończyło, a niestety, byłam tego bliska. Bo co do tego, że się skończyło, nie miałam żadnych wątpliwości. Już dawno nikt tak mnie nie wkurwił. Nikt tak perfidnie nie okłamał. Kostecki przekroczył granicę, za którą nie miał już czego szukać. Stracił moje zaufanie. I owszem, zabolało mnie to, dlatego teraz, wbrew temu, jak poważne kłopoty miał Michał, cieszyłam się, że mogłam skupić się na czymś innym niż rozpamiętywanie tego, co zaczęło się między mną a Piotrem dziać.

W końcu zaparkowałam pod jedną z sypiących się kamienic. W sumie nie byłam nawet zdziwiona: po krótkim opisie Michała nie spodziewałam się niczego innego, jak właśnie takiej meliny. Kiedy odpięłam pas i zaczęłam wysiadać z samochodu, poczułam dyskomfort, a po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Nie byłam pewna, czy kiedy wrócę, to zastanę tu jeszcze swój samochód. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy w ogóle doniosę mojemu braciszkowi te pieniądze. Ścisnęłam mocniej torebkę pod pachą. Rozejrzałam się niepewnie dookoła. Było zaskakująco cicho, tylko z jednego z mieszkań na parterze dobiegały odgłosy jakiegoś argentyńskiego serialu, najwyraźniej ktoś pogłośnił dźwięk na maksa. Może po to, by zagłuszyć inne odgłosy, pomyślałam. Nie, moja wyobraźnia za bardzo galopowała, za dużo pracy, Judyta. Tylko jak niby miałam nie przedstawiać sobie tego wszystkiego, kiedy wiedziałam, że mój brat siedział właśnie w jednym z tych mieszkań z lufą przy skroni?! No jak?! Przyśpieszyłam kroku, żeby nie zdążyć się rozmyślić, i weszłam na dziedziniec, a potem skierowałam się w pierwsze drzwi po lewej stronie, na drugie piętro, tak, jak powiedział przez telefon Michał, i szłam długim balkonem do samego końca, aż znalazłam te cholerne zielone drzwi. Żołądek podskoczył mi do gardła.

Nie zdążyłam nawet wcisnąć dzwonka, bo gdy tylko podniosłam rękę, zawiasy skrzypnęły, a potem w progu zobaczyłam rosłego typa, ogolonego na łyso, w ortalionowym dresie i z potężnym krwiakiem na szyi. W pierwszej chwili chciałam parsknąć śmiechem, bo wyglądał jak karykatura gangstera z filmu z lat dziewięćdziesiątych, a nie ktoś, kogo mogłabym się przestraszyć, gdy zrobi groźną minę. Zaraz jednak spoważniałam, kiedy zmiarkowałam, że w splecionych dłoniach trzymał broń. Okej, czyli było ich więcej.

– Gdzie jest Michał? – zapytałam, starając się nie tracić pewności siebie.

Lewus tylko skinął głową, wskazując, żebym weszła do środka.

Dość pewnie czuł się w tym miejscu, odnotowałam, bo nawet nie rozejrzał się na zewnątrz, zupełnie nie zważając na to, czy ktoś go zauważył czy nie. Co to za miejsce, do cholery?!

Mieszkanie było niewielkie, ale nie wyglądało jak jakaś gangsterska meta, obstawiałabym raczej studenckie, tanie mieszkanie na wynajem. Tylko że tutaj naprawdę śmierdziało kryminałem, ale nikt nie zwracał na to uwagi, nie chcąc wchodzić w paradę typom spod ciemnej gwiazdy. Szłam wąskim, obdrapanym korytarzem w głąb mieszkania, cały czas czując czyjś chrapliwy oddech na plecach. Kiedy obejrzałam się za siebie, koleś, który mi otworzył, niemal wlazł na mnie, prawie odbiłam się od jego brzucha. Spojrzał na mnie z góry i cmoknął z niesmakiem. Cuchnęło od niego papierosami. Prawdę mówiąc, miałam ochotę go ofuknąć, ale wolałam nic nie mówić, żeby nie pogarszać sytuacji. Odwróciłam się i bez słowa zrobiłam kolejny krok, a potem, w największym pokoju, zobaczyłam Michała siedzącego na krześle przy biurku. Znów miał rozciętą wargę i rozkwaszony nos, ale na szczęście… żył. Obok niego, na tapczanie, siedział drugi mężczyzna podobnej postury do tego, którego obleśny oddech wciąż czułam na szyi, i też z pistoletem w dłoni, ale ten prezentował się elegancko. Miał na sobie ciemny, dobrze dopasowany garnitur. Dlaczego zakładałam, że Michał ma wycelowaną lufę w skroń?

Niemal nie zauważyłam innego młodego chłopaka siedzącego w kącie pokoju, wyraźnie wystraszonego tym, co się tutaj działo.

– Ty jesteś Judyta? – zapytał siedzący przy Michale mężczyzna całkiem spokojnym tonem.

– Zależy, kto pyta. I chyba się nie znamy, więc przechodzenie na „ty” jest w tej sytuacji co najmniej niegrzeczne. – Nie mogłam się powstrzymać.

Michał tylko przewrócił oczami, a mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, po czym podszedł w moją stronę. Był ode mnie dużo wyższy i byłam pewna, że pod garniturem skrywała się sylwetka kulturysty. Tak, teraz bałam się już o nas oboje, choć bardzo nie chciałam dać tego po sobie poznać.

– Bardzo chętnie bym się z tobą bliżej zapoznał – otaksował mnie wymownym spojrzeniem od stóp do głów, jeszcze bardziej się zbliżając – ale przyjechałem tu w interesach i, niestety, nie mam czasu na zabawy – dodał i przeniósł spojrzenie na Michała.

Wtedy i ja popatrzyłam na mojego brata. Jego wzrok zbitego psa widziałam chyba pierwszy raz w życiu. Sytuacja wyraźnie go przerosła, bo nawet nie próbował błaznować jak zwykle. Zresztą nie było ku temu warunków, atmosfera była, mówiąc delikatnie, napięta.

– Masz to, o co prosił twój brat przez telefon?

– Mogę się najpierw dowiedzieć, za co taka suma? – zapytałam.

– Judyta… – Michał pierwszy raz wtrącił się do rozmowy i ledwo zauważalnie pokręcił głową.

A wtedy mężczyzna, który stał obok mnie, odchrząknął i potarł sobie skroń dłonią, w której trzymał pistolet, z pewnością chciał mi przez to dać coś do zrozumienia. Wzięłam głęboki wdech, nie bardzo mając w tej chwili pomysł, jak inaczej to wszystko rozegrać. Gdybyśmy spierali się tylko na słowa, nie dałabym się tak łatwo, ale w tej sytuacji… Zacisnęłam usta, wyciągnęłam z torebki kopertę i podałam ją mojemu rozmówcy.

Zerknął tylko do środka, a potem znów zwrócił się do Michała:

– Kto wie, Michał, może następnym razem zwrócimy się bezpośrednio do twojej siostry? Z nią poszło nam jakoś łatwiej i… przyjemniej. – Uśmiechnął się do mnie, a potem skinął na swojego kompana i wyszedł powolnym krokiem z pokoju. Będąc w progu, jeszcze dorzucił: – Bo wiesz, młody, to tylko odsetki.

Łajdak zaśmiał się wtedy gardłowo, po czym kiwnął na swojego towarzysza i w końcu obaj wyszli z mieszkania, trzas­kając za sobą wymownie drzwiami.

W moich żyłach nadal krążyła adrenalina i minęło kilka długich sekund, aż zebrałam się w sobie z zamiarem zrobienia Michałowi wyrzutów. Ale nie zdążyłam.

– Co to, kurwa, było?! – uprzedził mnie chłopak, o którego obecności niemal zapomniałam.

Wystrzelił z ciemnego kącika, w którym przykucał dotąd, i przeraźliwie rycząc, zaczął miotać się po pomieszczeniu, zupełnie ignorując to, że wciąż tu byłam.

– Sorry, stary, nie sądziłem, że mnie tu znajdą… – odpowiedział Michał, wycierając twarz i zerkając to na mnie, to na swojego kolegę spode łba.

– Kurwa, Michał! Oni cię za to zioło tak ścigają? Ileś ty od nich tego wziął, że cię z gnatami ganiają po mieście?!

O, czyli było tu więcej wtajemniczonych. Z czego ja najmniej. Świetnie, pomyślałam, czyli w takim towarzystwie obracał się mój braciszek. Ale w sumie czego innego mogłam się po nim spodziewać, od początku podejrzewałam, że ma na sumieniu nie tylko tę jedną sprawę z marihuaną… Obrzuciłam Michała złowrogim spojrzeniem, tym razem nie zbędzie mnie byle wymówkami i głupkowatymi żarcikami.

– A czy ja dowiem się w końcu, komu i za co oddałam sporą część swoich oszczędności? – zapytałam zirytowana, nie spuszczając z Michała wzroku.

Patrzył na mnie uważnie, ale się nie odezwał. No chyba gnojek nie myślał, że znowu spuści na to wszystko zasłonę milczenia. Już się we mnie gotowało.

– Posłuchaj… – zaczęłam ostro.

– Powiem ci wszystko. Tylko może… – urwał i popatrzył na kumpla. – Nie tutaj.

– Racja, nie tutaj – wycedził stanowczo chłopak. – Sorry, Michał, ale twoja meta tutaj się skończyła. Ja nie potrzebuję więcej problemów ponad te, co mam. Przekimałeś kilka dni, nic od ciebie za to nie chcę, mimo że inaczej się umawialiśmy, ale już się zbieraj, co? Jesteśmy kumplami, nic do ciebie nie mam, ale ta sprawa dla mnie to za dużo – dodał i sam zaczął zbierać rzeczy Michała do sportowej torby.

W sumie wcale mu się nie dziwiłam. Na jego miejscu zrobiłabym dokładnie to samo, tylko pewnie zamiast kulturalnie pakować mu bagaż, wyrzuciłabym wszystkie jego rzeczy przez okno.

Kiedy mój brat skończył zbierać swoje manatki, jeszcze raz przeprosił kumpla i zapewnił, że jakoś, no właśnie, JAKOŚ mu się odwdzięczy, a potem wyszliśmy z tej odstraszającej kamienicy i przemierzywszy dziedziniec, skierowaliśmy się na parking, gdzie zostawiłam swój samochód. Na szczęście był tam jeszcze. Obeszłam go wkoło, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Odetchnęłam z ulgą dopiero, gdy oboje do niego wsiedliśmy.

– Nie dam ci więcej kasy – powiedziałam, dając Michałowi do zrozumienia, że nie odwdzięczy się koledze moim kosztem.

– O więcej bym nie poprosił, sam to jakoś ogarnę.

– Tak jak sam ogarnąłeś tych gangusów? – prychnęłam. – Kto to był, Michał? – Popatrzyłam na niego, żądając wyjaśnień, nim jeszcze odpaliłam silnik.

– No… Nieważne. – Zacisnął usta w wąską linię i wpatrzył się w przednią szybę. Wiedziałam, że będzie ciężko wyciągnąć z niego cokolwiek, ale na pewno nie miałam zamiaru tego tak zostawić.

– O nie, mój drogi. – Włączyłam silnik i ruszyłam. – Albo mi powiesz, co to byli za ludzie i za co wisisz im kasę, bo jak zrozumiałam, to nie było wszystko – zerknęłam na niego – albo zatrzymam się dopiero przed posterunkiem policji, gdzie mają swoje sposoby na prześwietlanie takich elementów jak ty czy tamte typy z mieszkania. – Zmieniło się światło i włączyłam się do ruchu.

– Nie zrobisz tego – syknął.

– A chcesz się założyć? – zaśmiałam się z ironią.

Doskonale wiedział, że jeśli w końcu nie porozmawia ze mną szczerze, bez skrupułów odstawię go na najbliższy komisariat, nawet za cenę jego wolności.

– Ale musisz mi obiecać, że nikomu się nie wygadasz. Ani policji, ani ojcu – odezwał się w końcu.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Szala zwycięstwa przechyliła się na moją korzyść. Naprawdę naiwnie wierzył, że tatuś nie wiedział o jego ekscesach? Chociaż… Biorąc pod uwagę to, czego zaczynałam się domyślać, mogłam raczej spodziewać się tego, że Michał poszedł w jego ślady.

– Posłuchaj, nie jesteś na takiej pozycji, by móc dyktować jakiekolwiek warunki. To ja zdecyduję, komu powiem, a komu nie – oznajmiłam twardo. – Albo mi wszystko wyśpiewasz, albo jedziemy na policję, rachunek jest prosty.

– Kurwa, wiedziałem… – syknął pod nosem.

– Co wiedziałeś?

– Że będziesz się jak zwykle czepiać!

– Czepiać?! – powtórzyłam poirytowana. – Czy ciebie do reszty pojebało?! – Uderzyłam dłońmi w kierownicę. – W ogóle do ciebie nie dotarło, co tam się wydarzyło? Już zapomniałeś, jak prawie z płaczem dzwoniłeś, żebym przywiozła ci dwadzieścia koła?! – Podniosłam głos. – Jeśli myślałeś, że dam ci tę kasę, a potem zapomnę o sprawie, a przede wszystkim o tym, że jakieś typy groziły ci bronią, to chyba naprawdę masz nie po kolei w głowie! – dodałam, po czym wzięłam głęboki wdech, żeby opanować emocje. Po chwili odezwałam się ponownie, tym razem spokojnie, ważąc każde słowo: – Masz ostatnią szansę, żeby powiedzieć prawdę. Jeśli tego nie zrobisz… znasz konsekwencje.

Michał zaklął tylko pod nosem, a potem oparł łokieć o boczną szybę i potarł palcami oczy.

– Marihuana to nie jest wszystko – wydusił z siebie w końcu, z trudem składając to marnie brzmiące zdanie.

– Tego akurat się domyśliłam. Za zioło nikt nie groziłby ci śmiercią. No chyba że zabrałeś sobie całą ciężarówkę.

– Gwoli ścisłości, nie grozili mi śmiercią, tylko że przestrzelą mi stopy – odpyskował.

– A, okej, w takim razie nie było tematu. Co tam stopy – rzuciłam z ironią, udając rozluźnioną, a potem zgromiłam go spojrzeniem.

– Potrzebowałem kasy, okej? Dużo więcej, niż daje mi ojciec, uprzedzając twoje kolejne pytanie. I to było już jakiś czas temu.

– Jaki?

Michał przewrócił oczami.

– Jakieś dwa lata temu.

– Ile?! – Zahamowałam gwałtownie z wrażenia. – Po co ci była ta kasa?

– A czy to ważne? – Skrzywił się.

– Nie wierzę. Nadal chcesz się licytować.

Michał znów westchnął.

– Wpadłem na studiach z koleżanką.

– Co, kurwa? – rzuciłam, choć miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

– To, co usłyszałaś.

– Tylko mi nie mów, że masz dziecko. – Spojrzałam na niego ostrożnie.

– Nie mam. Po to potrzebna mi była kasa, na zabieg i pobyt w klinice na Słowacji.

– Żartujesz sobie?

– Nie jestem w nastroju do żartów – burknął.

– No właśnie dlatego się zastanawiam, czy na pewno jesteś moim bratem Michałem, czy jakimś przebierańcem, bo brzmisz zupełnie jak nie ty. No chyba że faktycznie ta sytuacja wreszcie tobą wstrząsnęła. Gdybym wiedziała, że spoważniejesz, sama wcześniej zagroziłabym, że przestrzelę ci stopy. Albo cokolwiek innego.

Upomniał mnie tylko spojrzeniem, a ja ponagliłam go gestem dłoni, by kontynuował tę intrygującą opowieść.

– Naprawdę muszę dalej mówić? Nie powinnaś być dobra w dedukcji?

– Jestem dobra w dedukcji, ale nie jestem jasnowidzem. Mogę się czegoś domyślać, ale potrzebuję potwierdzenia włas­nej wersji wydarzeń, z tego, co słyszę, mniej barwnej niż prawdziwa.

– Gdybym wiedział…

– To co? Do kogo byś zadzwonił po dwadzieścia tysięcy, mając nóż na gardle? Pardon, pistolet przy… stopie – prychnęłam. – Do ojca najwyraźniej nie chciałeś. Co, swoją drogą, mnie dziwi, w końcu on akurat miałby tyle, żeby…

– Nie chcę w to mieszać ojca, okej? – przerwał mi ostro, czym tylko podsycił moją ciekawość.

Ale na to przyjdzie jeszcze czas, teraz chciałam dowiedzieć się, w co dokładnie wpakował się Michał. Obawiałam się, że mój czarny scenariusz się ziści.

– No więc? – ponagliłam go.

– Podłapałem kontakt do takiego dilera… Już teraz nawet nie pamiętam, od kogo. I tak się zaczęło.

– Handlujesz?

– Handlowałem. Ale po tej sprawie, jak złapali mnie z maryśką, sprawy się trochę skomplikowały i już tego nie robię.

– To stosunkowo niedawno – skwitowałam z przekąsem. – Ale dobre i to. Tylko co to znaczy, że sprawy się skomplikowały?

– Nie rozliczyłem się z ostatniej partii.

Przewróciłam oczami. Nie wierzyłam, że mógł być taki głupi…

– Zgarnąłeś kasę dla siebie? – zapytałam rozczarowana. – Nie bałeś się konsekwencji?

– A skąd ty możesz wiedzieć, jakie są konsekwencje? – odpowiedział pytaniem.

– Przypominam, że robię trochę w tym interesie, tylko po drugiej stronie – upomniałam go, choć tak naprawdę z ostatnią grubszą sprawą o narkotyki miałam styczność jeszcze na aplikacji u Jezierskich. Niemniej było to bardzo ciekawe doświadczenie i kto wie, czy nie okaże się przydatne w świetle aktualnych wydarzeń… Wciąż trudno mi było uwierzyć, że to działo się naprawdę.

– Nie, nie zgarnąłem dla siebie – powiedział z przekąsem. – Wyrzuciłem wszystko tego dnia, kiedy zatrzymała mnie policja z trawką, musiałem działać szybko. – Popatrzył na mnie znacząco.

No dobra, tym mnie trochę zaskoczył. Co nie oznaczało, że zyskał w moich oczach. Wręcz przeciwnie, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że był totalnie niedojrzały, choć na siłę chciał być dorosły, tylko w ogóle mu to nie wychodziło, bo chwytał się najgorszych rozwiązań. Zamiast poprosić, choćby ojca, o pomoc wtedy, postanowił działać na własną rękę… A może o to chodziło? Może chciał poradzić sobie bez niego? Zaimponować mu samodzielnością?, przeszło mi przez myśl. Może z tego samego powodu teraz nie chciał się wygadać przede mną? Albo zwyczajnie się wstydził? Wbrew całej otoczce, jaką stworzył na swój temat, wbrew wizerunkowi twardziela, po prostu bał się konsekwencji? Albo… dezaprobaty tatusia?, podpowiadało mi coś. Jakby on co najmniej był jakimś życiowym autorytetem…

– I co było dalej? Bo zakładam, że to nie koniec historii.

– Powiedziałem, że zwrócę równowartość towaru w ratach, bo akurat nie miałem wtedy tyle kasy. Ale Malczewski stwierdził, że to odpracuję. Bo byłem dla niego zbyt wartościowy i miałem dobre… kanały zbytu. No a kiedy zacząłem się stawiać, to wtedy trochę mnie pokiereszowali. – Popatrzył na mnie znacząco, a ja skrzywiłam się, przypominając sobie pobicie, po którym wylądował w szpitalu. – A potem potroili wartość tego towaru, który straciłem, i doliczyli sobie solidne odsetki – dokończył. – Nie miałem zamiaru spłacać niczego ponad to, co byłem im faktycznie winien, więc przyszli dzisiaj, żeby dać mi do zrozumienia, że nie mam nic do gadania. – Zawiesił na chwilę głos, po czym dodał: – Resztę historii widziałaś na własne oczy.

Mimo że zakładałam bardzo podobny scenariusz, w tej chwili odjęło mi mowę. Dotarło do mnie, że Michał miał kłopoty znacznie poważniejsze, niż mogłoby się wydawać. I już nawet nie chodziło o to, że był tak głupi, by wplątać się w handel narkotykami. Zadarł z ludźmi, od których lepiej trzymać się z daleka. Mój mózg automatycznie zaczął szukać rozwiązania. Niestety, zdawałam sobie sprawę z tego, że tym razem nie będę mogła mu pomóc jako adwokat.

– Jezus, Michał… W coś ty się władował… – westchnęłam i zrezygnowana pokręciłam głową, a dopiero po chwili zapytałam: – Malczewski to ten garniak, który był dziś u ciebie?

– To byli tylko jego ludzie, ochroniarze. Malczewski to biznesmen, który pod przykrywką legalnych interesów kieruje całym narkotykowym gangiem.

Świetnie, to właśnie potrzebowałam usłyszeć, przyznałam gorzko w duchu. Skinęłam głową, nie kryjąc niezadowolenia malującego mi się teraz na twarzy.

– A ten chłopak z mieszkania? – przypomniałam sobie.

– Kumpel, z tą sprawą nie ma akurat nic wspólnego, zatrzymałem się u niego po tym, jak wyprowadziłem się od matki.

– Myślałam, że ojciec finansuje ci utrzymanie.

– Bo finansuje, ale nie wnika w to, gdzie i z kim mieszkam.

– Tak ci się wydaje – zaśmiałam się z ironią. Miałam zapytać, co w takim razie robił z kasą, którą dostawał od tatusia, skoro pomieszkiwał u znajomych, ale ugryzłam się w język, chyba znałam odpowiedź. Podejrzewam, że pożytkował ją na „bieżące wydatki”, jakiekolwiek one były. – Bierzesz? – zapytałam jeszcze i popatrzyłam uważnie na Michała, by sprawdzić jego reakcję. Akurat staliśmy na światłach.

– Spróbowałem raz czy dwa, ale zdecydowanie bardziej wolę stan po trawce. Przynajmniej nie przewija zwojów i da się kontaktować – odpowiedział już po staremu, z tym swoim głupkowatym uśmieszkiem.

Pokręciłam tylko głową i ruszyłam przed siebie. Byłam przygnębiona i wściekła jednocześnie, ale nie miałam już siły się z nim przepychać. Ten dzień był jakąś fatalną komedią pomyłek, niemal od samego początku. A teraz, gdy przekroczyliśmy próg mojego mieszkania, poczułam się jak balon, z którego momentalnie uszło powietrze. Marzyłam wyłącznie o tym, by położyć się spać, na zastanawianie się nad tym, co dalej, będzie czas jutro. Jednego tylko nie mogłam Michałowi odmówić – skutecznie odciągnął moje myśli od Piotra, za co byłam mu szczerze wdzięczna.

 

 

 

 

 

 

Piotr

 

 

 

Wciąż miałem przed oczami obraz Judyty i malującego się na jej delikatnej twarzy rozczarowania. Choć najpierw wściekłości. Bo przecież wpadła do biura jak burza, ba!, jak huragan, bez uprzedzenia, w pierwszej chwili zupełnie zaskakując mnie swoją bojowością. Wiedziałem, że jest porywcza, zdążyłem poznać jej niewyparzony język i gwałtowny charakter, gdy coś ją zdenerwowało, ale tym wkroczeniem przeszła samą siebie. Tym razem była wściekła. Ale i tak mina, z którą opuszczała mój gabinet, utkwiła mi najbardziej w pamięci. Czy czułem się winny? Sam nie byłem pewien. Z jednej strony miała rację – oszukałem ją, okłamałem, nie powiedziałem jej wszystkiego, mimo że kilka razy pytała, czy wie wszystko, co powinna. Jestem pewny, że czegoś się domyślała. Z drugiej… nie mogłem postąpić inaczej, do zachowania niektórych rzeczy dla siebie zobowiązywała mnie etyka zawodowa. I tak zdradziłem jej więcej, niż prosił mnie o to mój klient. Ale być może faktycznie mogłem to wszystko rozegrać trochę inaczej. Gdyby nie wątpliwości Jurczyńskiego co do tych zdjęć, pewnie zrobiłbym tak, jak mówiła Judyta – przekonałbym go, że stanowią dowód jego niewinności, a potem o wszystkim jej powiedział. Jedno było pewne – nie cofnę czasu, a Judyta wydawała się pewna swoich ostatnich słów.

Rzuciłem długopisem o blat, odchyliłem się w fotelu i potarłem twarz dłonią. Pierwszy raz od dawna nie wiedziałem, co robić. Potrzebowałem porozmawiać z Judytą, ale na spokojnie, bez emocji. Nawet jeśli ona twardo postawiła sprawę, musiała liczyć się z tym, że też miałem prawo do obrony swojej osoby. A przede wszystkim do naprawy sytuacji i zadośćuczynienia. Bo co do żalu za popełnione czyny… jeszcze się zastanawiałem.

Właśnie chciałem wybrać jej numer, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Zupełnie zapomniałem, że gdzieś tam w biurze czekała na mnie Ilona. Tylko jej brakowało do kompletu, by ten dzień zupełnie spisać na straty. Zupełnie nie miałem ochoty dziś z nią rozmawiać i w ogóle… jakoś nie odczuwałem potrzeby wysłuchiwania, z jaką to kolejną ważną sprawą do mnie przyszła. Ilona to był dla mnie zamknięty temat. Prawdopodobnie tak jak ja dla Judyty, pomyślałem.

– Proszę – burknąłem i udałem, że skupiam się nad czymś przy laptopie, mimo że zupełnie nie potrafiłem zebrać myśli.

Nie pomyliłem się.

– Mogę? – zapytała Ilona, zaglądając do mojego pokoju i wchodząc, zanim w ogóle zdążyłem coś odpowiedzieć.

– Czy możemy przełożyć na inny dzień naszą rozmowę? – Popatrzyłem na nią wymownie. – Przepraszam, ale wpadło mi coś pilnego i muszę to ogarnąć od razu.

– Z tego, co widziałam, ta pilna sprawa przed chwilą wyszła… – Ilona wymownie odwróciła się w stronę drzwi i znów spojrzała na mnie.

Obrzuciłem ją surowym spojrzeniem. Oczekiwała, że będę jej się z czegokolwiek tłumaczył?

– Judyta przyniosła mi ważne dokumenty dotyczące naszego wspólnego klienta, muszę się tym zająć – wyjaśniłem mimo wszystko, żeby dała mi spokój.

– Piotr, czy wszystko…

– Ilona, przepraszam, ale naprawdę nie mam czasu – przerwałem jej ostro.

Może byłem zbyt szorstki, zwłaszcza że to spotkanie z nią przerwała mi Judyta, ale teraz naprawdę nie miałem ochoty jej wysłuchiwać. Zwłaszcza że, jak zdążyłem zauważyć, nie była w stanie powstrzymać się przed uszczypliwymi komentarzami. Zacisnęła usta, ale nie ruszyła się z miejsca. Popatrzyłem na nią szorstko, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie mam ochoty na jej obecność. Przewróciła oczami, po czym rzuciła tylko, żebym zadzwonił, jak znajdę chwilę, i wyszła w końcu z mojego gabinetu, a ja znów opadłem na oparcie fotela.

Zdecydowałem się zadzwonić do Judyty, ale gdy wybrałem już jej numer, zawahałem się. Co niby miałem jej teraz powiedzieć? Zakładając, że w ogóle by odebrała? Zrezygnowany odłożyłem telefon i zamknąłem na chwilę oczy. Znowu rozleg­ło się pukanie do drzwi.

– Jestem zajęty! – ryknąłem, nie przemyślawszy tego, że akurat mógł to być jakiś klient.

Na szczęście nie byłem dziś już z nikim umówiony, a w progu mojego biura tym razem pojawił się Marcel. On nawet nie zapytał, po prostu wszedł do środka i z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni podszedł do mojego biurka.

– No, no, miałeś rację: piękna, inteligentna i do tego ma temperament. Ale… nie wiem, czy akurat tego ostatniego ci zazdroszczę – powiedział z ironicznym uśmieszkiem, nawiązując do naszej porannej rozmowy, po czym dodał: – Zdradzisz mi, co zdążyłeś spartolić w ciągu niecałego dnia, że z twojego porannego, błogiego wyrazu twarzy nie pozostał choćby cień? Czemu zawdzięczamy huragan Judytę, który dziś przetoczył się przez naszą kancelarię?

Wyjątkowo drażniło mnie teraz to jego śmieszkowanie. Upomniałem go tylko spojrzeniem, po czym znów otworzyłem laptopa, by zająć czymś wzrok. Przejechałem jednak szybko dłonią po twarzy i znów zatrzasnąłem komputer. Akurat przed Marcelem nie musiałem niczego zgrywać ani ukrywać. Raczej nie liczyłem na jego obiektywizm, ale może… na słowo wsparcia?

– Nie powiedziałem Judycie o dość istotnej kwestii dotyczącej Jurczyńskiego. Mimo że wielokrotnie podkreślała, jak ceni sobie prawdę, i wiele razy pytała, czy jest coś, o czym powinna wiedzieć.

– A o tym, czego jej nie powiedziałeś, powinna?

Wziąłem głęboki wdech.

– Ja chciałbym wiedzieć na jej miejscu.

– Więc dlaczego nie podzieliłeś się z nią tą wiedzą?

– Bo Jurczyński prosił mnie o dyskrecję.

– W takim razie nie rozumiem, w czym tkwi problem. – Marcel się skrzywił. – Klient poprosił cię o dochowanie tajemnicy, a ty działasz na jego rzecz i w granicach swojego umocowania. Dla niej to nie jest wystarczający argument?

Wydawało mi się, że powinien być. Judyta jednak widziała to trochę inaczej i w gruncie rzeczy nie powinienem się dziwić, że tak zareagowała. W tej sytuacji każde z nas miało rację. Popatrzyłem na Marcela i odburknąłem:

– Jak było widać, nie.

– Dobra tam, powkurza się, strzeli focha, a potem jej przejdzie. Standard. – Machnął ręką. – Przecież nie rzuci Jurczyńskiemu wypowiedzeniem obrony przez jakieś jedno niedopowiedzenie, to byłoby nieprofesjonalne.

Nadal generalizował i w tym wypadku bardzo się mylił. Judyta była jedyna w swoim rodzaju, zdecydowanie nie pasowała do żadnych z jego szowinistycznych schematów, a przede wszystkim wyznawała świętą zasadę – szczerość i lojalność ponad wszystko – którą znałem i mimo to świadomie złamałem. Byłem lojalny, owszem, ale nie wobec niej, tylko wobec klienta.

– Kurwa… – zakląłem pod nosem. W bardziej patowej sytuacji nie znalazłem się chyba jeszcze nigdy.

Marcel przyglądał mi się zdziwiony. Skąd miał wiedzieć, że tak naprawdę nie martwiłem się teraz o naszą współpracę przy sprawie Jurczyńskiego. Nie miałem wątpliwości, że będzie profesjonalna do końca… i do bólu. W głowie miałem głównie to, co powiedziała tuż przed wyjściem. Po naszym ostatnim wyjeździe do Gdańska przestałem traktować ją wyłącznie jako partnerkę w pracy. Stała się dla mnie kimś znacznie ważniejszym. Byłem tego pewny i chciałem tego. A przez tę cholerną sprawę z Jurczyńskim znów wróciliśmy do czysto służbowych relacji i byłem już dla niej tylko współpracownikiem.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

Judyta

 

 

 

Michał nie chciał jechać do Krystyny i w sumie nawet mu się nie dziwiłam. Nie byłam tylko pewna, czy zabieranie go do siebie było dobrym pomysłem. Co prawda zaznaczyłam, że może się zatrzymać na jedną, góra dwie noce, żeby trochę się ogarnąć, a później powinien wrócić do matki, ale po nim wszystkiego mogłam się już spodziewać. Choć nie wiem, czy coś zaskoczyłoby mnie bardziej niż ten wczorajszy telefon od niego i to, co działo się potem. Przez myśl przeszło mi wtedy, co mog­łoby się stać, gdyby tym razem odwiedzili go w domu… Ale do tej sytuacji nawet ja nie chciałam dopuścić. Tylko jeszcze nie bardzo miałam pomysł, co zrobić, żeby ci dilerzy odczepili się od młodego.

Rano miałam rozprawę w Śródmieściu, a ponieważ wczoraj nie zdążyłam się do niej przygotować, bo po tych wszystkich rewelacjach rozbolała mnie głowa i nie wracałam już do kancelarii, musiałam dzisiaj wstać skoro świt, by pojechać do biura i jeszcze raz przeczytać akta. Kiedy zadzwonił mój budzik, za oknem było jeszcze ciemno. W pierwszej chwili, gdy usłyszałam podejrzane odgłosy dobiegające z kuchni, serce na chwilę mi stanęło, a potem przypomniałam sobie, że przecież od wczoraj miałam lokatora. Przeciągnęłam się jeszcze raz w pościeli, a później wstałam i wciąż trochę zaspana poczłapałam do kuchni. Na wpół otwartymi oczami popatrzyłam na Michała, który stał przy blacie i nalewał sobie wody.

– A co ty, siostra, spania nie masz? Czy to ja cię obudziłem? Starałem się być cicho, ale jeśli to ja, to sorry. Jakoś nie mog­łem spać – powiedział i odstawił butelkę, a potem sięgnął po szklankę.

– Wiesz, o tej porze ludzie wstają do pracy. Gdybyś ją miał, tobyś się głupio nie pytał – odparłam i wyciągnęłam szklankę z szafki, a potem podstawiłam Michałowi, by i mi nalał wody.

– O piątej? – zdziwił się.

– Przez twoje wczorajsze ekscesy nie zdążyłam się przygotować na rozprawę, więc tak, musiałam wstać o piątej, żeby to nadrobić.

Michał uniósł dłonie w poddańczym geście, po czym usiadł przy stole.

– Zrobiłbym ci śniadanie, ale nie chcę się panoszyć po twojej kuchni. – Wyszczerzył się.

Chyba nie myślał, że ja zrobię coś do jedzenia jemu. Dobre sobie. Prychnęłam tylko pod nosem.

– Zwykle nie jadam śniadań w domu. Mogę ci co najwyżej zaproponować kawę, a po coś do jedzenia radzę się wybrać do żabki na dole. Nie robiłam ostatnio zakupów.

Przypomniałam sobie wtedy, że miałam je zrobić wczoraj, bo od wyjazdu do Gdańska skupiłam się zupełnie na czymś innym niż zawartość mojej lodówki. Na samą myśl ten ostatni łyk wody stanął mi w gardle. Skrzywiłam się z nadzieją, że Michał tego nie wychwycił.

– Swoją drogą, fajne sobie to gniazdko uwiłaś – powiedział nagle, rozejrzał się, a potem popatrzył na mnie znacząco, choć nie byłam pewna, o co mu chodziło. Ale przynajmniej nie zauważył mojej reakcji na wspomnienie o Piotrze.

– Się pracuje, się ma – wytknęłam mu znowu, a wtedy on uśmiechnął się ironicznie i ledwo zauważalnie pokręcił głową, więc zapytałam. – O co ci chodzi?

– O nic – odpowiedział. – Tylko dość szybko się dorobiłaś takich luksusów.

– Coś sugerujesz?

– A powinienem? Po prostu wiele się słyszy o prawnikach, którzy potrafią obchodzić przepisy, bo się na tym znają.

Jak on mnie wkurzał!

– Posłuchaj, gnojku – rzuciłam zirytowana. – Nie mierz wszystkich swoją miarą, nie każdy utrzymuje się w taki sposób jak ty, polegając na ojcu albo plącząc się w szemrane interesy. Co więcej: śmiem twierdzić, że jesteś w znacznej mniejszości. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, zarabiam uczciwie, może dlatego nie mam kłopotów ani gangsterów na karku. I może dzięki temu wciąż masz dwie całe stopy i kawałek łóżka do spania. Więc daruj sobie te głupkowate komentarze, dobrze? – Odstawiłam z impetem szklankę. – A mieszkanie mam w kredycie, dla twojej wiadomości, na pieprzonych trzydzieści lat – dodałam i wyszłam do łazienki.

Wkurzał mnie tym swoim zachowaniem. Wczoraj wydawał się przestraszony i bardziej pokorny, już myślałam, że coś do niego dotarło. Ale dzisiaj wrócił ten głupi, zrelaksowany smarkacz, który nigdy niczego się nie nauczy, bo siostra Judyta znów uratowała mu tyłek. I nie, nie chodziło o to, że żałowałam udzielonej mu pomocy. Irytowało mnie, że żył w tej złudnej świadomości, że zawsze spadnie na cztery łapy. No ale w końcu za każdym razem sama zapewniłam mu miękkie lądowanie.

Stałam pod prysznicem, a ciepła woda spływała po moim ciele strugami. I choć zwykle to mnie odprężało, teraz wcale nie czułam się lepiej. Oparłam dłonie o ścianę i spuściłam głowę. Rzadko miewałam chwile słabości, ale wczorajszy dzień skumulował w sobie tyle negatywnych emocji, że poczułam, jak opuszcza mnie energia. W najgorszym możliwym momencie. Wczoraj nie miałam siły się zastanawiać, padłam zmęczona, gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki. Ale dziś, od kiedy tylko otworzyłam oczy, miałam przed nimi wszystkie wczorajsze wydarzenia. Wszystkie. Począwszy od spotkania z Jakubem w sądzie, przez kłopoty mojego niewydarzonego brata, po Piotra, który tak bardzo mnie zawiódł. A ja tak bardzo chciałam w końcu móc komuś zaufać. To uwierało mnie najbardziej, to rozczarowanie, na które nie miałam wpływu. Bo całą resztę jakoś dało się ogarnąć.

Nie mogłam sobie jednak pozwolić na chwilę słabości, bo wiedziałam, że jeśli uronię choć jedną łzę, nie powstrzymam potoku, który wzbierał się w moich oczach. Mimo że byłam sama, że nikt mnie tu nie widział, nie chciałam się złamać. Nie miałam na to czasu. Musiałam skupić się na pracy. Tak, to zawsze mi pomagało stanąć na nogi i tym razem też pomoże. To nic, że będę musiała pracować z Kosteckim przy sprawie Mariusza, dam radę, powtarzałam sobie, choć musiałam przyznać że przeszło mi przez myśl wypowiedzenie mu obrony. Nie zamierzałam jednak tego robić. Chciałam dokończyć sprawę, a później podziękować Piotrowi za współpracę… w każdym zakresie.

 

Kiedy zbierałam się do pracy, Michał siedział w salonie i oglądał telewizję. Przeskakiwał bezmyślnie z kanału na kanał, nie wiadomo czego szukając.

– Jaki masz plan na dzisiaj? – zapytałam i zebrałam z biurka dokumenty.

– Nie mam planu. – Wzruszył ramionami.

– Co ty właściwie robisz całymi dniami? – Skrzywiłam się i popatrzyłam na niego, biorąc się pod boki.

– Różnie – odpowiedział, nie odrywając wzroku od tele­wizora.

– To znaczy? Nie studiujesz, nie pracujesz, nawet nie szukasz pracy. Tak marnujesz czas całymi dniami? Bo twoje „różnie” brzmi dość niepokojąco, zwłaszcza w świetle wczorajszych wydarzeń.

– Nagle zaczął cię obchodzić mój plan dnia? – zapytał ironicznie.

– Od kiedy zalegasz na mojej kanapie, to tak.

– Zalegam na niej od wczoraj.

– To wystarczająco długo, żeby twoje nieróbstwo zaczęło mnie irytować.

– Zrobiłaś się, siostra, strasznie drażliwa – rzucił, a potem wyłączył telewizor i podniósł się z kanapy, po czym zaczął grzebać w swojej torbie z rzeczami.

Spojrzałam na niego lekceważąco, a potem przewróciłam oczami i włożyłam do aktówki ostatnie teczki oraz laptopa. W sumie co mi było do tego, w jaki sposób marnował sobie życie. Choć akurat teraz powinno mnie to obchodzić, bo założyłam za niego sporą sumę pieniędzy. Nie łudziłam się, że mi ją zwróci. Ale nie zastanawiałam się ani chwili, gdy do mnie zadzwonił i poprosił o pomoc. Poza tym wiadomo, że skoro nie miał ich teraz, to raczej już mieć nie będzie. Prędzej… Nie, od ojca tym bardziej bym ich nie przyjęła.

Nim podniosłam wzrok, Michał podał mi jakiś złożony świstek papieru. Zmarszczyłam brwi, popatrzyłam na brata, a potem rozłożyłam kartkę.

– Decyzja o przyjęciu na studia zaoczne? Fizjoterapia? – Zrobiłam wielkie oczy.

– Nie taki ze mnie ostatni gnojek i nierób. Może i mam swobodne podejście do życia, ale nie jestem takim zerem, za jakie mnie uważasz – rzucił, a potem znów rozłożył się na kanapie i wlepił wzrok, tym razem w telefon.

Nie powiem, mile mnie tym zaskoczył, ale wolałam nie cieszyć się na zapas. Już z jednych studiów go wyrzucili, nie miałam pewności, jakie teraz miał plany i czy starczy mu zapału, bo ostatnio, jak się okazało, chodziło mu głównie o zniżki studenckie. Ale znałam go i wiedziałam, że był inteligentnym chłopakiem, inna sprawa, że zwykle wykorzystywał swój potencjał zupełnie nie tam, gdzie trzeba. Może tym razem pójdzie w końcu po rozum do głowy.

 

 

 

 

 

 

Piotr

 

 

 

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Zupełnie nie tak zresztą ją sobie wyobrażałem. W końcu zanim Judyta jak furia wpadła do mojej kancelarii, miałem zupełnie inny plan. Chciałem się z nią zobaczyć, zaprosić ją na kolację albo na drinka, a potem rozkoszować się nią do samego rana. Ale o to, że te plany wzięły w łeb, mogłem mieć pretensje… no właśnie, czy naprawdę tylko do siebie? Nadal biłem się z myślami. Zastanawiałem się, co Judyta zrobiłaby na moim miejscu. I prawdę mówiąc, miałem ochotę zapytać ją o to osobiście.

Potrzebowałem jednak porządnie się rozbudzić. I choć wciąż przed oczami miałem zupełnie inną wersję poranka i innego sposobu na pobudzenie się z rana, który, swoją drogą, jeszcze nie tak dawno zasugerowała mi Judyta, to dziś musiałem postawić na poranny jogging. Mimo że okrutnie mi się dzisiaj nie chciało. Zmusiłem się jednak, bo wiedziałem, że będę bardziej żałował, jeśli nie pójdę. I przede wszystkim będę się czuł beznadziejnie nie tylko psychicznie, ale fizycznie także. Wyszedłem więc z domu przed szóstą i automatycznie pomyślałem o tym, że jeśli wybiorę Bobrowiecką, a potem Sobieskiego, Hańczy i w końcu ścieżkę przez park Sielecki, to jakimś cudem natknę się na Judytę jadącą właśnie do pracy. Właśnie na tym mi zależało? Owszem, potrzebowałem ją zobaczyć, wbrew wszystkiemu, co się wydarzyło, to akurat było silniejsze ode mnie. Ale mogłem przecież po prostu zadzwonić, zaproponować spotkanie, byliśmy dorosłymi, poważnymi ludźmi, a ja założyłem, że Judyta będzie mnie teraz unikać. A może to było prawidłowe przeczucie? Zupełnie traciłem głowę.

Tak czy inaczej, udałem się właśnie tamtędy. Choć uparcie rozglądałem się za czerwoną mazdą, nie dostrzegłem jej ani w korku na Sobieskiego, ani na żadnym innym skrzyżowaniu, które mijałem. Poczułem ukłucie zawodu. Ostatni raz zerknąłem w stronę głównej ulicy, a potem wbiegłem do parku. Odruchowo wtedy przyśpieszyłem, żeby wycisnąć z siebie jak najwięcej, żeby skupić się tylko na bólu mięśni, który rozchodził się teraz po całym ciele.

Po powrocie do mieszkania wziąłem prysznic, ubrałem się i zanim pojechałem do kancelarii, najpierw skierowałem się na Piękną. Nie mogłem dłużej czekać. Oboje mieliśmy wczorajsze dzień i noc, żeby ochłonąć, a teraz trzeba było to nieporozumienie wyjaśnić.

Wiedziałem, że Judyta wcześnie zaczyna pracę, więc powinienem zastać ją w kancelarii przed ósmą. O ile nie miała jakiejś rozprawy, ale tutaj musiałem już liczyć na łut szczęścia. Mogłem co prawda zadzwonić i uprzedzić, że się pojawię, ale zdążyłem ją trochę poznać, byłem pewien, że mnie spławi albo zwyczajnie nie odbierze. Postawiłem więc na los. Przebiłem się przez centrum, a potem zaparkowałem nieopodal jej kancelarii. Bingo, jej auto stało niedaleko wejścia do kamienicy. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem i nie zwlekając, ruszyłem w stronę budynku. Wiedziałem, co chcę jej powiedzieć. Dokładnie to samo, co wtedy, ale na spokojnie, bez niepotrzebnego wzburzenia. I przyznaję, liczyłem na to, że i ona będzie miała nieco bardziej obiektywne spojrzenie na całą sytuację i przynajmniej spokojnie mnie wysłucha.

Zwolniłem na chwilę kroku, gdy zbliżyłem się do kamienicy, i zerknąłem na szyld po lewej stronie od wejścia z nazwą jej kancelarii. Nie zatrzymałem się jednak, tylko skierowałem się w stronę dużych, drewnianych, rzeźbionych drzwi, wyraźnie odnowionych, jak zresztą cała kamienica. Nacisnąłem klamkę i już miałem wchodzić do środka, gdy wpadłem na kogoś, kto właśnie wychodził.

– Przepraszam! – powiedziała Judyta i nim podniosła wzrok, zachwiała się na nogach, jak zwykle była w wysokich szpilkach.

Czy ona zawsze musiała grzebać w tej torebce? Kiedyś naprawdę zrobi sobie krzywdę. Choć miałem nadzieję, że będę wtedy w pobliżu, żeby wybawić ją z opresji, za każdym razem. Teraz też złapałem ją w porę, by nie potknęła się o wystający próg. Momentalnie zrobiła krok w tył, obrzucając mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu. Mimo to cudownie było znów być tak blisko niej, choć przez ułamek chwili poczuć te jakby przypisane tylko jej piękne kwiatowe perfumy.

– Co ty tutaj robisz? – zapytała oschle, nim zdążyłem się z nią przywitać, i zmarszczyła brwi.

– Przyjechałem, żeby porozmawiać.

– O czym chcesz rozmawiać? – rzuciła tym samym nieprzystępnym tonem, mimo to nie miałem zamiaru dać się zniechęcić.

– O tym, co wczoraj. Tylko na spokojnie.

– Wydaje mi się, że wczoraj wszystko sobie wyjaśniliśmy. Oboje przedstawiliśmy dość dosadnie swoje stanowiska.

– Wczoraj oboje byliśmy wzburzeni.

– Ty byłeś raczej zaskoczony, że twoje kłamstwo wyszło na jaw. Co? Na dzisiaj wymyśliłeś sobie lepszą linię obrony? Poczytałeś orzecznictwo w nocy, żeby lepiej się przygotować? – dodała kąśliwie.

Uśmiechnąłem się w duchu. Nigdy nie odpuszczała. Szkoda tylko, że jeśli chodziło o mnie, to nie stosowała się do tej zasady. Ale w tej kwestii to ja nie zamierzałem dać za wygraną.

– Orzecznictwa nie czytałem, ale dużo analizowałem.

– Świetnie. Może kolejny raz nie popełnisz tego samego błędu – odparła, po czym, próbując mnie wyminąć, dodała: – Przepraszam, śpieszę się.

Unikała mojego wzroku. W końcu, gdy nie ruszyłem się z miejsca, była zmuszona popatrzeć na mnie. Tak jak się spodziewałem, przybrała swój zacięty wyraz twarzy, skłamałbym, gdybym powiedział, że go nie lubiłem. Miło było czasem się z nią podroczyć dla tego widoku. Ale teraz mi się nie podobał, oczy miała jakby zgaszone i smutne. Poczułem wyrzuty sumienia, ale i troskę.

– Judyta, czy wszystko w porządku? – Tym razem to ja zmarszczyłem brwi i pochyliłem się nieco.

Nie poruszyła się. Mierzyliśmy się teraz spojrzeniami i choć uważnie wpatrywałem się w jej duże brązowe oczy i tonąłem w nich po raz kolejny, zupełnie nie mogłem rozczytać, co sobie myślała. Za to ja marzyłem o tym, żeby znów ją pocałować, posmakować jej ust i ich słodkiego wnętrza.

– Jest daleko od w porządku – odparła i wyprostowała się, robiąc znów krok w tył.

– Jeśli to przeze mnie, to…

– To co? – przerwała mi ostro. – Przeprosisz, choć wciąż nie będziesz pewny, czy masz za co? – zaśmiała się z ironią, po czym znów spoważniała. – Nie jesteś moim jedynym problemem, Piotr.

Problemem. Nazwała mnie problemem. Zacisnąłem usta i wziąłem głęboki wdech.

– Możemy porozmawiać? – zapytałem w końcu twardo, też się prostując.

– Nie mam teraz czasu, jak widzisz, wychodzę.

– Do sądu?

Skrzywiła się.

– A czy to istotne, dokąd? Po prostu wychodzę i nie mam czasu, tyle powinno ci wystarczyć, nie muszę ci się tłumaczyć.

Okej, teraz już wyraźnie poczułem jej niechęć do mnie. Czyli było gorzej, niż myślałem.

– Dobrze, a czy potem znajdziesz chwilę, żeby się ze mną zobaczyć i porozmawiać?

– Nie sądzę. Mam sporo pracy, a po południu… też mam kilka spraw do ogarnięcia.

Dlaczego miałem wrażenie, że mnie zbywała? Na pewno tak było. Ale musiałem zacisnąć zęby. Jeśli chciałem naprawić sytuację, to musiałem pozwolić jej rozegrać tę partię po swojemu.

– No dobrze, będę w takim razie czekał na telefon – powiedziałem, po czym się wycofałem, pozwalając jej przejść. – I powodzenia na rozprawie – dodałem, zerkając na przewieszoną przez jej ramię togę. Z pewnością jechała do sądu.

Wróciłem do auta i jeszcze przez chwilę obserwowałem, jak wsiada do swojego samochodu i odjeżdża z parkingu. Działała na mnie tak samo mocno, w jej obecności tętno momentalnie mi przyśpieszyło, a każda komórka ciała pragnęła jej bliskości. Tak, bardzo za nią tęskniłem, zwłaszcza że miałem wątpliwości, czy w ogóle będzie mi jeszcze dane się nią cieszyć.

 

 

 

 

 

 

Judyta

 

 

 

Ostatnie, czego się dziś spodziewałam, to zobaczyć Piotra rano przed moją kancelarią. Nie powiem, żeby zupełnie mnie to nie obeszło, wręcz przeciwnie, ta wizyta mocno wybiła mnie z rytmu. Nie mogłam się oszukiwać, że z dnia na dzień stał się dla mnie zupełnie obojętny, zwłaszcza że jeszcze wczoraj był kimś więcej niż tylko kolegą z pracy. Do tego wyglądał jak pieprzony model z magazynu w tym swoim szarym, idealnie skrojonym garniturze i ciemnym, dwurzędowym płaszczu. Mam nadzieję, że nie zauważył, że w pierwszej chwili kolana mi zmiękły na jego widok. Na szczęście, bardzo szybko przypomniałam sobie, jaki był naprawdę i dlaczego poza sprawą Jurczyńskiego nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego. Ale czy na pewno, Judyta? Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Tak, na pewno. Stracił w moich oczach, bo złamał najważniejszą zasadę, którą kierowałam się w życiu.

Jednak mimo szczerych chęci odsunięcia Kosteckiego od siebie, a zwłaszcza wyrzucenia go z głowy, przed rozprawą, siedząc już na sądowym korytarzu, zamiast skupiać się na czytanych dokumentach, studiowałam w pamięci jego dzisiejszy wyraz twarzy i to świdrujące mnie spojrzenie. Złościło mnie to, ale przecież nie byłam z kamienia, inna sprawa, że nie powinnam była w ogóle dopuścić do tego, co się między nami wydarzyło… Chociaż, prawdę mówiąc, nie żałowałam ani jednej chwili z nim spędzonej, wbrew temu, co powiedziałam Piotrowi. Musiałam tylko jakoś zdusić w sobie tę dziwną tęsknotę za jego bliskością, bo choć rozum wiedział jedno, to serce i ciało domagały się czegoś zupełnie innego. Ale wolałam kierować się rozumem, patrzeć na życie trzeźwo, realistycznie i wiedziałam, że jeśli teraz Piotr był w stanie tak ze mnie zakpić, mógł to zrobić po raz kolejny. A na to sobie pozwolić nie mogłam.

– Pozwany Witold Kaszyca i wszyscy w sprawie. – Ocknęłam się z zamyślenia, gdy usłyszałam donośny głos protokolantki, która wzywała na rozprawę.

Wstałam, skinęłam do mojej klientki i obie weszłyśmy do sali. Kolejny rozwód, kolejny dowód na to, jak krucha była miłość i relacje między ludźmi, którzy kilka lat wcześniej myśleli, że są dla siebie stworzeni. Chcieli się pobrać, założyć rodzinę, wziąć kredyt i wybudować dom. Pan Witold okazał się jednak szybszy niż plany pani Agnieszki i w pierwszą rocznicę ślubu oznajmił, że spodziewa się dziecka ze swoją przyjaciółką z liceum. Szłyśmy więc po pewny rozwód z orzeczeniem o winie, a ja w świetle ostatnich wydarzeń coraz sceptyczniej patrzyłam na małżeństwa i związki w ogóle. Przerobiłam naprawdę sporo rozwodów i nie chciałabym popadać w schematy, ale jeśli miałabym prowadzić statystyki, zdecydowanie częściej zdradzali mężczyźni. Jakby kłamstwo było nieodłączną częścią ich męskiej natury. Czyżbym zdecydowanie zaczynała być skrajną feministką?

A rozprawa… jakich wiele. Nie spodziewałam się niczego innego jak twardego stanowiska pozwanego (i jego wyszczekanego pełnomocnika, którego, swoją drogą, nigdy wcześniej nie widziałam na oczy), że spodziewał się po swoim małżeństwie czegoś innego, że przecież nie było mowy o dzieciach od razu po ślubie i w ogóle, że niedługo po złożeniu przysięgi uczucie między nimi wygasło, a pani Agnieszka wciąż miała o wszystko pretensje. O to, że pan Witold wraca późno do domu (potem się okazało, że spędzał czas z kochanką), że co weekend imprezuje, że nie wspiera jej w domowych obowiązkach. Mało tego! Ona (czyli żona) chciała, żeby on od czasu do czasu coś ugotował i posprzątał po sobie! No tak, jak w ogóle mogła oczekiwać tego od męża… Przecież to były zadania żony, po to „sobie ją wziął”, jak twierdził. Jego przyjaciółka przynajmniej dobrze go rozumiała, tłumaczył, choć co do romansu nabrał wody w usta. Jego pełnomocnik za to twardo stał przy stanowisku, że skoro pozwany od żony słyszał tylko pretensje, to nic dziwnego, że szukał zrozumienia u innej kobiety. Mnie osobiście chciało się śmiać, słysząc te wszystkie brednie, a sędzia tylko patrzył z politowaniem to na pozwanego, to na jego adwokata. Byłam niemal pewna, że wszystko rozstrzygnie się na naszą korzyść. Na rozprawie poszło nam naprawdę dobrze i gdyby nie jeden ze świadków pana Kaszycy, który się nie stawił, a którego pozwany koniecznie chciał wezwać, pewnie dziś usłyszelibyśmy wyrok. Pani Agnieszka musiała więc uzbroić się w cierp­liwość, bo rozprawa została odroczona dopiero na styczeń, terminy w sądzie okręgowym były niestety tak odległe. Ani trochę mnie to nie zaskoczyło, współczułam tylko mojej klientce, która wyraźnie potrzebowała uwolnić się od tego, jak go nazwała, zdradzieckiego kłamcy. Jakże ja panią rozumiałam, pani Agnieszko! Tylko czy ja też się chciałam uwolnić? Zdecydowanie. I miałam nadzieję, że sprawa Mariusza zakończy się szybciej, niż zakładaliśmy… niż zakładałam na początku.

Dlatego może rzeczywiście powinnam porozmawiać z Piotrem. Fakt, nie grał fair, ale tym bardziej nie miałam zamiaru podzielać jego zasad. Chciałam doprowadzić tę sprawę do najbardziej pożądanego rozwiązania, a przede wszystkim do jak najszybszego. Po powrocie do kancelarii od razu zajrzałam do kalendarza. Miałam wpisane spotkanie z panem Waldkiem, choć akurat to wolałabym odwołać. Chociaż nie wiem, co było gorsze: przewrażliwiony spedytor histeryk czy Piotr – kłamca i krętacz. Przewróciłam oczami. Naprawdę, przecież nie musiałam się nad tym aż tak zastanawiać! Powinnam podejść do tego tematu czysto formalnie, a najlepiej tak, jakbym Piotra nie znała, jakby był mecenasem Kosteckim, z którym tylko pracuję przy tej samej sprawie, a nie z którym… przeżyłam jedną z najlepszych nocy w moim życiu. O ile nie najlepszą. Nie, Judyta, nie roztkliwiaj się, to zupełnie nie w twoim stylu!, postanowiłam i wybrałam jego numer.

– Judyta – powiedział, tym swoim niskim, głębokim głosem.

Tylko przez moment poczułam mrowienie na karku, ale szybko się opanowałam.

– Piotr. Dzwonię, ponieważ o to prosiłeś, a ja akurat mam chwilę. – Zawiesiłam na moment głos. – Zresztą masz rację, powinniśmy porozmawiać. O Mariuszu i jego sprawie. Każdy inny temat jest dla mnie zamknięty, chciałabym, abyś przyjął to do wiadomości.

– Judyta…

– Musimy rozważyć kwestię złożenia zażalenia wraz z nowymi dowodami w sprawie, czyli z tymi zdjęciami. – Weszłam mu w słowo. – Są dowodem na to, że Mariusz dopuścił się zdrady małżeńskiej, ale nie gwałtu. Moim zdaniem wyraźnie wynika z nich, że pani Julia nie została do niczego zmuszona. – Rozłożyłam sobie wydruki zdjęć na biurku. – Podejrzewam, że prokurator będzie chciał się dowiedzieć, skąd pochodzą, dlatego trzeba będzie przekonać Mariusza, aby przyznał, że dostał je e-mailem. Nie będzie działało na jego korzyść to, że zataił ten fakt podczas przesłuchania, ale ogramy to obawą o rozpad małżeństwa ze względu na tę zdradę. Moim zdaniem to dość dobry plan działania. A ty co o tym myślisz?

Usłyszałam tylko, że głośno nabiera powietrza, a po chwili w końcu się odezwał:

– Tak, to całkiem dobry plan – powiedział bez emocji.

– Ale?

– Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać.

– Nie ma innego tematu, który warto byłoby roztrząsać.

Znów westchnął.

– I chcesz omawiać sprawę oskarżenia o gwałt zdalnie? – zapytał z przekąsem.

Tym razem to ja zamilkłam. Zasadniczo wolałam tak poważne kwestie ustalać na żywo, w cztery oczy, i Piotr o tym wiedział, ale teraz… zdecydowanie bezpieczniej czułam się, rozmawiając z nim przez telefon.

– Sprawę mamy akurat omówioną. O ile nie ma jakiejś innej kwestii, którą na prośbę, albo i nie, Mariusza przede mną ukrywasz. Teraz musimy dogadać się tylko co do tego zażalenia, a to akurat możemy zrobić zdalnie – odpowiedziałam twardo. – Swoją propozycję podałam. Poza tym mam dość napięty grafik w tym tygodniu, a czas goni.

Z tym akurat nie mógł dyskutować, nie mieliśmy dużo czasu na to, aby zażalić postanowienie o zastosowaniu tymczasowego aresztu.

– Dobrze – przytaknął. – Moja propozycja jest taka, aby pojechać do Gdańska na widzenie z Mariuszem. Nie mamy pewności, kiedy będzie miał możliwość kontaktu z nami, z tego, co sprawdziłem, może zatelefonować raz na tydzień. A nie wyobrażam sobie złożyć tych zdjęć jako dowodu bez jego wiedzy. On nawet nie wie, że…

– Że wasze kłamstwo się wydało. – Uśmiechnęłam się gorzko. – Dobrze, w takim razie pojedź do niego i uzyskaj jego zgodę.

– A ty? – zapytał zdziwiony.

– Nie muszę. Świetnie radzicie sobie beze mnie – odparłam uszczypliwie.

Nie odpowiedział. Znowu zrobiło się niezręcznie, dlatego rzuciłam, że właśnie przyszedł do mnie klient, naprędce się pożegnałam i rozłączyłam, a potem oparłam wygodniej o zagłówek fotela. Całkiem nieźle mi poszło. Jeszcze trochę stanowczości i szybko zapomnę o wszystkim, co wiązało się z Kosteckim, pomyślałam, a potem zaśmiałam się w duchu. Nie łudź się, Judyta, o Kosteckim jeszcze długo nie zapomnisz. Najważniejsze, obiecałam sobie, to trzymać się od niego z daleka. Zwłaszcza że miałam inne problemy na głowie.

Odruchowo wpisałam w przeglądarkę nazwisko Malczewskiego. Nie miałam pomysłu jak, ale w jakiś sposób musiałam pomóc Michałowi. Powiedziałam A, musiałam powiedzieć B, nawet jeśli nie do końca uśmiechało mi się angażowanie w podejrzane interesy mojego brata. Cóż, mieliśmy to chyba we krwi: ładowanie się w kłopoty. Tylko jak niby miałabym zmusić narkotykowego bossa, jak go przedstawiał Michał, do tego, by zrezygnował ze swoich roszczeń? Wiedziałam, że to sprawa honoru, że nie chodziło mu wyłącznie o tych kilkadziesiąt tysięcy, które wisiał mu Michał, bo dla takiego Malczewskiego, przedsiębiorcy, biznesmena kierującego potężnym koncernem energetyczno-wydobywczym, jednego z najbogatszych ludzi w mazowieckim, jak zdołałam wyczytać w jednym z artykułów w internetowej prasie, to była kropla w morzu pieniędzy, jakimi obracał, pochodzącymi nie tylko z tej szemranej działalności. Dotąd nawet nie słyszałam jego nazwiska, a tu proszę, było znane po obu stronach mocy. Co do jednego nie miałam wątpliwości, jeśli był tak prężnie rozwijającym się biznesmenem, musiał też mieć wrogów, a jeśli działał w półświatku, z pewnością gdzieś pozostawił po sobie jakiś ślad. Tylko jak niby do czegoś takiego dotrzeć?! Może postraszenie go prokuraturą coś by dało? Albo i zupełnie nie. Chociaż możliwe, że to wcale nie taki zły pomysł, w końcu… miałam kogo poprosić o dyskretne sprawdzenie w