Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór opowiadań sir Arthura Conana Doyle’a z jednym z najsłynniejszych detektywów wszechczasów w roli głównej.
Pierwszym zamysłem pisarza było uśmiercenie Sherlocka Holmesa w finałowym opowiadaniu. Detektyw miał zginąć podczas walki z wybitnym matematykiem i geniuszem zła - profesorem Jamesem Moriartym, nazywanym przez samego autora "Napoleonem zbrodni".
Jednak głosy czytelników sprawiły, że autor zmienił zdanie i Sherlock Holmes powrócił do świata żywych w kolejnym zbiorze opowiadań "Powrót Sherlocka Holmesa".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
– Nie zrobisz tego! Nie możesz! Nie możesz! – odpowiada matka Doyle’a, gdy Arthur pisze w liście, że ma już dość Sherlocka Holmesa i planuje go zabić.
Dwanaście opowiadań opublikowanych w 1892 roku w „The Strand Magazine”, wydane jako zbiór The Adventures of Sherlock Holmes, przynosi sławę. Jednak nie taką, o jakiej marzył i na jaką od dawna liczył Arthur Conan Doyle. Sława autora jest zaledwie odbiciem blasku, jaki bije od głównego bohatera. Niektórzy czytelnicy są nawet przekonani, że Sherlock Holmes istnieje. Co więcej, nie wierzą, że Doyle jest autorem opisanych przygód detektywa. Ma być nim doktor Watson. Przecież to on opowiada kolejne historie! Doyle jest tylko jego agentem literackim, który pilnie strzeże tajemnicy i nie chce ujawnić, gdzie można odnaleźć Holmesa i jego przyjaciela.
Ludzie zgłaszają się do Doyle’a, chcąc wynająć słynnego detektywa. Byli już na Baker Street. Da się tam dojechać metrem. Stację otwarto już w styczniu 1863 roku, jako jedną z pierwszych w Londynie. Ale domy na tej ulicy kończą się ledwie kawałek dalej. Numer 221B nie istnieje. Dlatego żądają od pisarza, by podał im właściwy adres. Adres, który przecież musi znać.
Inni są pewni, że to Doyle jest detektywem i pod pseudonimem opisuje własne śledztwa. Jeszcze inni są przekonani, że jest Watsonem. Na nic zdają się tłumaczenia, że postacie i fabuła to literacka fikcja. Przynajmniej wydawcy zdają sobie z tego sprawę. Ale i oni są utrapieniem autora. Wciąż zasypują go propozycjami. Nie chcą słyszeć o powieściach historycznych czy fantastycznych. Chcą kolejnych przygód Sherlocka Holmesa.
Doyle nie ma zamiaru poświęcać czasu na opisywanie kryminalnych historyjek, które „odciąga go od rzeczy lepszych”. Rzuca w końcu kwotę, która w jego mniemaniu ma być stawką zaporową. A ta, ku jego zdumieniu, zostaje przyjęta bez wahania. Czyniąc go jednocześnie jednym z najlepiej opłacanych autorów. I choć zupełnie nie ma ochoty, musi napisać kolejne dwanaście opowiadań. Ma jednak plan. Postanawia ostatecznie rozprawić się z Sherlockiem. Ale o tym wie na razie tylko on.
Pierwsze opowiadanie z cyklu The Memoirs of Sherlock Holmes pojawia się w „The Strand Magazine” w grudniu 1892 roku. Chwilę później trafia również do czytelników za oceanem. W styczniu jest na łamach amerykańskiej edycji „Stranda” i w „Harper’s Weekly”. I tu zaczyna się iście Holmes’owska zagadka.
W zbiorze, który właśnie trzymasz w rękach, zawarto jedenaście opowiadań. Gdzie więc podziało się dwunaste? Ściślej rzecz biorąc, drugie. The Adventure of the Cardboard Box w Anglii opublikowano w styczniu 1893 roku. Dokładnie w tym samym czasie historia za oceanem trafia na łamy „Harper’s Weekly”, bo amerykański tygodnik rozpoczął publikacje nowych przygód Holmesa od drugiej sprawy.
Zagadka rozpoczyna się od makabrycznej przesyłki. Panna Susan Cushing otrzymuje paczkę, w które znajdują się czyjeś uszy. Dzisiaj takie zawiązanie fabuły raczej na nikim nie zrobiłoby wrażenia. Jednak dla ówczesnego czytelnika postępowanie zabójcy jest szokujące. My za to będziemy w szoku, dowiadując się, że wcale nie to było w tej sprawie najbardziej poruszające. Holmes wyjaśnia, że motywem zbrodni była miłość, właściwie cudzołóstwo. W katalogu motywów, to jedna z podstawowych przyczyn, która może popchnąć do przestępstwa. Jednak pod koniec XIX wieku, w salonach, a nawet buduarach, o pewnych sprawach rozmawiało się co najwyżej szeptem. A z całą pewnością nie rozmawiało się publicznie. Szczególnie jeśli sprawcą, nie w sensie prawnym, a moralnym była kobieta, która swym działaniem popchnęła inną osobę do morderstwa.
Historycy nie odnajdują dzisiaj śladów skandalu, który mogło wywołać Kartonowe pudełko. Coś jednak musiało się wydarzyć, bo rok później w pierwszym brytyjskim wydaniu książki opowiadania zabrakło. I to na wyraźną prośbę autora. Zabawmy się i my w Holmesa, by podążyć tym śladem i znaleźć rozwiązanie zagadki. Na razie przyjrzyjmy się z pozoru nieistotnym szczegółom.
Historia opisana w Kartonowym pudełku rozpoczyna się w salonie domu przy Baker Street 221B.
Był upalny sierpniowy dzień. Ulica Baker Street była jak rozgrzany piekarnik […] Nasze zasłony były w połowie zaciągnięte, a Holmes leżał zwinięty na kanapie, kolejny raz czytając list, który otrzymaliśmy poranną pocztą. Dzięki służbie w Indiach nauczyłem się wytrzymywać upał dużo lepiej niż chłód, a więc dla mnie dzień, gdy termometr wskazywał ponad trzydzieści stopni Celsjusza, nie stanowił problemu.
Nietrudno zauważyć, że w opowiadaniu Pacjent (ósmym w tym zbiorze), jest dość podobny fragment.
Był to deszczowy dzień w październiku. Żaluzje były na wpół zasłonięte, a Holmes leżał zwinięty na sofie, po raz kolejny czytając list, który otrzymał ranną pocztą. Ja, po odbyciu służby w wojsku w Indiach, dużo łatwiej znosiłem upały niż chłód i wysoka temperatura nie stanowiła dla mnie problemu.
W Kartonowym pudełku jest sierpień a w Pacjencie październik. Poza drobną nieścisłością o znoszeniu upałów w październiku, dalszy przebieg wydarzeń, w obu opowiadaniach jest identyczny. Watson odrzuca nudną gazetę, a Holmes przygląda mu się z zaciekawieniem podążając za jego wzrokiem. Aż wreszcie odpowiada na pytanie, które głośno nie pada. Zaskoczonemu Watsonowi szybko wyjaśnia, że nie ma w tym telepatii (to kolejny trop, ale wykorzystamy go przy okazji innego śledztwa), a tylko sztuka obserwacji i wyciągania wniosków. Przy okazji odnosi się do Alana Edgara Poe’ego, którego Doyle ceni jako prekursora powieści kryminalistycznej. Zresztą nie jest to jedyne nawiązanie w tym zbiorze. Opowiadanie The Adventure of the Musgrave Ritual oparto na dwóch innych historiach Poe’ego.
Dlaczego ten sam fragment fabuły pojawia się w dwóch opowiadaniach? Wszystko wskazuje na to, że zamysł usunięcia Kartonowego pudełka z wydania książkowego musiał powstać zaraz po jego publikacji w „The Strand Magazine”. Doyle pisał kolejne opowieści z niewielkim wyprzedzeniem. Zapewne krytyka związana z obyczajowym wątkiem zmusiła go do podjęcia decyzji o pominięciu opowiadania w zbiorze. Opowiadanie wydrukowano jednak w pierwszym amerykańskim wydaniu. Choć nie na długo, bo wydawca szybko wycofał nakład i wypuścił na rynek wersję poprawioną, również pozbawioną Kartonowego pudełka. Ze strzępów informacji wynika, że treść była zbyt kontrowersyjna również dla czytelników za oceanem. Ale czy był to jedyny powód?
W powtórzonym fragmencie ukryty został jeszcze jeden trop. Holmes przygląda się Watsonowi, który patrzy na nieoprawiony portret Henry’ego Warda Beechera. Dla nas to postać zupełnie anonimowa. Dla ówczesnego czytelnika, dobrze znana.
Beecher był amerykańskim kaznodzieją, reformatorem społecznym, przeciwnikiem niewolnictwa. Zbierał pieniądze na wykup niewolników. Kupował również broń, którą nazywał „Bibliami Beechera” i przekazywał abolicjonistom, by mogli walczyć. Popierał równe prawa kobiet. Głosił jednak kazania potępiające wolną miłość i zachęcał do wstrzemięźliwości. Szczególnie krytykując przy tym Victorię Woodhull. Sufrażystkę i spirytystkę. Pierwszą kobietę na Wall Street, która dzięki swojej inteligencji dorobiła się fortuny. Sam jednak zdaje się nie wyznawał zasad, które głosił. Od lat krążyły plotki o licznych romansach pastora.
W 1870 roku, żona przyjaciela Beechera, wydawcy Theodore’a Tiltona, wyznaje mężowi, że ma romans z pastorem. Tilton ujawnia tajemnicę Victorii Woodhull, która dzięki zarobionym na giełdzie pieniądzom wydaje własną gazetę, a jednocześnie startuje w wyborach jako pierwsza kobieta ubiegająca się o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jako kandydatka w wyborach jest bez przerwy atakowana właśnie przez Beechera, który na cel wziął sobie propagowaną przez nią wolną miłość. Dlatego Woodhull upublicznia romans Beechera z Elizabeth Tilton. I trafia za to do więzienia. Beecher nie ma z tym jednak nic wspólnego. Przynajmniej oficjalnie. Inicjatorem aresztowania jest Anthony Comstock, inspektor pocztowy i stojący na straży moralności działacz chrześcijański z Nowojorskiego Towarzystwa Zwalczania Występków. Zaskakujący jest powód zatrzymania. Nie chodzi o ujawnienie romansu i zniesławienie prominentnego pastora, a zarazem polityka w randze ministra, ale o występek moralny, podanie zbyt pikantnych szczegółów. Woodhull staje przed sądem pod zarzutem publikowania obscenicznych treści i rozpowszechnianie ich za pomocą poczty. Pół roku później zostaje uniewinniona z powodu błędów proceduralnych popełnionych w trakcie śledztwa. Nie zmienia to faktu, że aresztowanie wyklucza ją z wyborów, w których miała spore szanse na zwycięstwo.
W 1874 roku Beecher zostaje pozwany przez Theodore’a Tiltona. Proces wlecze się przez jakiś czas. Ława przysięgłych nie może dojść do porozumienia w kwestii winy pastora. W końcu proces upada, a pogrążony w niesławie Tilton musi wyemigrować do Paryża. Trzy lata później do Wielkiej Brytanii wyjeżdża Victoria Woodhull.
I tak stojące na kominku zdjęcie Beechera otwiera przed nami jeszcze jeden zagadkowy trop. Arthur Conan Doyle z całą pewnością musiał znać Victorię Woodhull. Sam był spirytystą, choć telepatią, spirytyzmem, duchami i nadprzyrodzonymi zjawiskami zajmiemy się przy okazji jednej z kolejnych opowieści będących wstępem do przygód Holmesa i Watsona.
Otwarte pozostaje pytanie, dlaczego zdecydował się usunąć Kartonowe pudełko ze zbioru? Treść opowiadania budzi naszą ciekawość. Przyjdzie jednak czas, by ją poznać. Pudełko powróciło w 1917 roku w zbiorze Jego ostatni ukłon. Zapewne ćwierć wieku później nie wzbudzało już takich emocji.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Dwa opowiadania: Gloria Scott i Rytuał rodziny Musgrave, są opowiedziane przez Holmes’a. Czyżby Doyle chciał dać odpór przekonaniu, że to doktor Watson jest prawdziwym autorem opowieści?
Póki co, w grudniu 1893 roku, czytelników zajmuje inny problem. Niemal dosłownie problem, związany z opowiadaniem Ostatni epizod. Holmes ginie razem z profesorem Moriartym w wodospadzie Reichenbach w berneńskich Alpach. Doyle może odetchnąć z ulgą. Jest pewny, że pozbył się detektywa raz na zawsze.
Przemysław Semczuk
– Obawiam się, Watsonie, że będę musiał wyjechać – oznajmił Holmes pewnego ranka, siadając wraz ze mną do śniadania.
– Wyjechać! Ale dokąd?
– Do Dartmoor, do King’s Pyland.
Nie byłem zdziwiony. Jedynym szczegółem, który wydawał mi się dziwny, było jego tak późne włączenie się do tej niezwykłej sprawy, która ostatnio stanowiła główny temat rozmów w całej Anglii. Przez cały dzień mój towarzysz dumał z podbródkiem na piersiach i ze ściągniętymi brwiami, na przemian napełniając swoją fajkę intensywnie pachnącym czarnym tytoniem lub opróżniając ją, całkowicie głuchy na jakiekolwiek moje pytania lub uwagi. Zaprzyjaźniony sprzedawca gazet nadesłał nam świeże wydania wszystkich dostępnych dzienników, na które Holmes jedynie rzucał okiem, po czym wyrzucał je do kąta. I aczkolwiek był milczący, wiedziałem doskonale, nad czym się zastanawia. Ujawniono problem, który nadawał się świetnie do analizy dla jego błyskotliwego intelektu, a dotyczył on zniknięcia faworyta wyścigów Wessex Cup i tragicznej śmierci jego trenera. Dlatego, kiedy nagle oznajmił, że zamierza wyruszyć na miejsce, gdzie rozegrał się ten dramat, było to spełnieniem moich nadziei i oczekiwań.
– Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł pojechać z tobą, o ile uznasz, że nie będę ci przeszkadzał – zaproponowałem.
– Mój drogi Watsonie, sprawiłbyś mi wielką uprzejmość, jadąc ze mną. A myślę, że nie zmarnujesz czasu, gdyż w tej sprawie występują kwestie nadające jej absolutnie wyjątkowego charakteru. Myślę, że jest już pora, żeby wyjść, jeżeli mamy zamiar złapać pociąg na Paddington, a w czasie podróży zagłębimy się w sprawę. Bądź tak uprzejmy i weź swoją lornetkę.
Tak więc mniej więcej godzinę później znajdowałem się w kącie przedziału wagonu pierwszej klasy pociągu pędzącego do Exeter, podczas gdy Sherlock Holmes, rozgorączkowany, z twarzą częściowo zakrytą podłużną czapką z nausznikami, szybko przeglądał poszczególne gazety z dużego stosu, który nabył na stacji Paddington. Stacja Reading była daleko za nami, kiedy rzucił ostatnią z nich pod siedzenie i zaoferował mi cygaro.
– Idzie nam dobrze – oświadczył, wyglądając przez okno i zerkając na zegarek. – Nasza aktualna prędkość wynosi pięćdziesiąt trzy i pół mili na godzinę.
– Nie zauważyłem słupków ćwierćmilowych – odrzekłem.
– Ani ja. Ale słupy telegraficzne przy tej linii są rozstawione co sześćdziesiąt jardów, więc obliczenie jest bardzo proste. Zakładam, że przyjrzałeś się sprawie morderstwa Johna Strakera i zniknięcia Srebrnego Płomienia?
– Przeczytałem to, co przekazały gazety „Telegraph” i „Chronicle”.
– To jedna z tych spraw, gdzie sztuka rozumowania powinna być wykorzystana raczej do uchwycenia wszystkich szczegółów niż do ustalenia nowych dowodów. Tragedia miała tak niezwykłe okoliczności, była tak wyrazista i istotna dla tak wielu ludzi, że cierpimy teraz z powodu nadmiaru przypuszczeń, domysłów i hipotez. Z tego względu trudność polega na wyodrębnieniu zarysów absolutnie niezaprzeczalnych faktów spośród upiększeń pochodzących od teoretyków i reporterów. Później, kiedy oprzemy się na tej solidnej bazie, przekonamy się, do jakich wniosków można dojść i na jakich szczególnych podstawach opiera się cała tajemnica. We wtorek wieczorem otrzymałem telegramy, zarówno od pułkownika Rossa, właściciela konia, jak i od inspektora Gregory’ego, który zajmuje się tą sprawą, oba zapraszające mnie do współpracy.
– We wtorek wieczorem! – wykrzyknąłem. – A dziś jest czwartek rano! Dlaczego nie wyjechałeś wczoraj?!
– Ponieważ popełniłem błąd, mój drogi Watsonie – co, obawiam się, zdarza się dużo częściej, niż można by przypuszczać, gdyby opierać wiedzę na mój temat na twoich pamiętnikach. Faktem jest, że nie mogłem uwierzyć, że najznakomitszy koń w Anglii może tak długo pozostawać w ukryciu, szczególnie w miejscu o tak niewielkim zaludnieniu jak północ Dartmoor. Spodziewałem się wczoraj wiadomości, że go odnaleziono i że osoba, która go uprowadziła, jest mordercą Johna Strakera. Kiedy jednakże minął kolejny dzień i rano przekonałem się, że poza aresztowaniem młodego Fitzroya Simpsona w sprawie nie uczyniono nic więcej, zrozumiałem, że nadeszła pora na podjęcie akcji. Jednakże jestem przekonany, że wczorajszy dzień nie został zmarnowany.
– Masz już w takim razie wyrobione zdanie?
– Przynajmniej udało mi się zebrać podstawowe fakty w tej sprawie. Przedstawię ci je, gdyż nic tak nie rozjaśnia obrazu sprawy, jak podzielenie się jej przebiegiem z inną osobą, zresztą to warunkuje też uzyskanie twojej pomocy.
Leżałem wsparty na poduszkach, paląc cygaro, a Holmes, pochylony do przodu, długim, chudym palcem wskazującym odliczał punkty na dłoni swej lewej ręki, zarysowując wydarzenia, które doprowadziły do naszej podróży.
– Srebrny Płomień – zaczął – pochodzi ze stada Somomy i ma równie wspaniałe wyniki jak jego słynny przodek. Ma teraz pięć lat i przyniósł pułkownikowi Rossowi, swemu szczęśliwemu właścicielowi, wszystkie kolejne nagrody przyznawane w wyścigach konnych. Do momentu katastrofy był pierwszym faworytem Wessex Cup, stawiano na niego zakłady trzy do jednego. Zawsze był najważniejszym faworytem publiczności zawodów jeździeckich i jak dotąd nigdy jej nie rozczarował, więc także teraz postawiono na niego olbrzymie sumy pieniędzy. W związku z tym jest oczywiste, że bardzo wiele osób miało interes, aby nie dopuścić do startu Srebrnego Płomienia w wyścigach w przyszły wtorek.
Fakt ten, oczywiście, został dostrzeżony w King’s Pyland, gdzie znajduje się stajnia treningowa pułkownika. Podjęto wszystkie możliwe środki ostrożności, aby strzec faworyta. Trener, John Straker, to emerytowany dżokej, który jeździł w barwach pułkownika Rossa, zanim roztył się i nabrał wagi uniemożliwiającej mu dalsze wykonywanie tej pracy. Służył pułkownikowi przez pięć lat jako dżokej i siedem jako trener – zawsze gorliwie i wiernie. Miał trzech podwładnych, gdyż stajnia jest niewielka – są w niej zaledwie cztery konie. Jeden z tych chłopców wysiadywał całą noc w stajni, podczas gdy pozostali spali u góry, na poddaszu. Wszyscy trzej są bardzo przyzwoitymi ludźmi. John Straker, żonaty, mieszkał w małej willi znajdującej się około dwustu metrów od stajni. Był bezdzietny, miał jedną służącą i żył w dostatku. Okolica jest opuszczona, ale około kilometr na północ znajduje się małe skupisko domów, które zostały wybudowane przez budowniczego z Tavistock z przeznaczeniem dla inwalidów i innych entuzjastów świeżego powietrza Dartmoor. Samo Tavistock leży ponad dwa kilometry na zachód, natomiast w odległości również ponad dwóch kilometrów, prosto przez wrzosowiska, znajduje się większy ośrodek treningowy – Mapleton, który należy do lorda Backwatera i którym zarządza Silas Brown. We wszystkich pozostałych kierunkach wrzosowisko jest całkowitym pustkowiem zamieszkanym jedynie przez kilku wędrownych Cyganów. Taka była ogólna sytuacja w ubiegły poniedziałek, kiedy wydarzyła się katastrofa.
Tego wieczoru konie odbyły trening, zostały napojone, a stajnię zamknięto o dziewiątej. Dwóch pomocników poszło do domu trenera, gdzie zjedli kolację w kuchni, natomiast trzeci, Ned Hunter, pozostał na straży. Kilka minut po dziewiątej służąca Edith Baxter zaniosła mu do stajni kolację, która składała się z baraniny w sosie curry. Nie dała mu żadnego napoju, ponieważ w stajni był kran z wodą, a zasadą było, że chłopak na straży nie mógł pić nic innego. Służąca miała ze sobą latarnię, ponieważ było ciemno, a droga wiodła przez otwarte wrzosowisko.
Edith Baxter była około trzydziestu metrów od stajni, kiedy z ciemności wyłonił się jakiś mężczyzna i kazał jej się zatrzymać. Gdy zbliżył się do żółtego światła rzucanego przez latarnię, zobaczyła, że jest to ktoś z dobrego towarzystwa. Był ubrany w szary tweedowy garnitur, sukienną czapkę i getry, a w ręku trzymał ciężką laskę zakończoną gałką. Wrażenie na niej zrobiła niezwykła bladość jego twarzy i wyraźne podenerwowanie. Oceniła, że wygląda na ponad trzydzieści lat.
– Czy może mi pani powiedzieć, gdzie się znajduję? – spytał. – Doszedłem już do wniosku, że będę musiał spędzić noc na wrzosowisku, kiedy zobaczyłem światło pani latarni.
– Jest pan w pobliżu stajni treningowych King’s Pyland – odparła.
– Ach, rzeczywiście! Cóż za szczęście! – wykrzyknął. – Słyszałem, że stajenny śpi tam co noc. Czy niesie mu pani kolację? Jestem pewien, że nie odmówi pani napiwku równego cenie nowej sukni, prawda? – Wyjął kawałek białego papieru, który był złożony w kieszeni jego kamizelki. – Proszę koniecznie przekazać to stajennemu, a dostanie pani dosyć pieniędzy, żeby kupić sobie najładniejszą suknię.
Była przerażona gwałtownością, z jaką przekazał żądanie i przebiegła obok niego do okna, przez które zazwyczaj podawała posiłki. Okno było już otwarte, a Hunter siedział przy małym stoliku w środku. Zaczęła opowiadać mu, co się zdarzyło, kiedy obcy podszedł do niej ponownie.
– Dobry wieczór – powiedział, zaglądając przez okno do środka stajni. – Chciałbym zamienić z wami słowo. – Dziewczyna przysięgła, że zauważyła koniuszek papierowej torebki wystający z jego ściśniętej dłoni.
– O co panu chodzi? – zapytał chłopak.
– Chodzi o coś, co może zapełnić twoją kieszeń pieniędzmi – odparł pytany. – Macie dwa konie przygotowywane na Wessex Cup – Srebrny Płomień i Bayarda. Odpowiedzcie mi wprost, a dobrze wam zapłacę. Czy to prawda, że podczas baraży Bayard wyprzedził Srebrny Płomień o sto metrów po pięciu okrążeniach i że stajenni stawiali na niego?
– Ach, więc jest pan jednym z tych przeklętych koników! – wykrzyknął chłopak. – Pokażę panu, jak postępujemy z nimi w King’s Pyland! – Skoczył w głąb stajni, aby spuścić psa. Dziewczyna uciekła do domu, ale biegnąc, spojrzała za siebie i zobaczyła, że obcy pochyla się do wewnątrz przez okno. Minutę później jednakże, kiedy Hunter wybiegł z psem, już go nie było i chociaż pies biegał dookoła budynków, nie znalazł śladu obcego przybysza.
– Chwileczkę – przerwałem. – Czy stajenny, wybiegłszy z psem, zostawił za sobą otwarte drzwi?
– Doskonale, Watsonie, doskonale! – zamruczał mój towarzysz. – Znaczenie tej kwestii uderzyło mnie od razu, więc wysłałem wczoraj specjalny telegram do Dartmoor, aby tę sprawę wyjaśnić. Chłopak zamknął drzwi przed wyjściem. Okno, muszę dodać, było wystarczająco duże, aby mógł przez nie przejść dorosły człowiek.
Hunter czekał, aż powrócą jego koledzy i wówczas wysłał wiadomość do trenera i opowiedział mu, co się stało. Straker zdenerwował się po usłyszeniu tej historii, chociaż nie bardzo wydawał się rozumieć jej znaczenie. Sprawa ta spowodowała u niego złe przeczucia i pani Straker, obudziwszy się o pierwszej w nocy, zauważyła, że się ubiera. W odpowiedzi na jej pytania powiedział, że nie może spać z obawy o los konia i że zamierza pójść do stajni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Słysząc, jak deszcz wali o okna, błagała go, żeby pozostał w domu, lecz mimo jej przekonywania nałożył obszerny płaszcz z kapturem i wyszedł z domu.
Pani Straker obudziła się o siódmej rano i stwierdziła, że jej mąż nie powrócił. Ubrała się więc w pośpiechu, wezwała służącą i wyruszyła do stajni. Drzwi były otwarte – wewnątrz Hunter siedział skulony na krześle w stanie kompletnego stuporu, a boks faworyta był pusty. Nie było także śladu trenera.
Szybko obudzono chłopców, którzy spali na stryszku nad pomieszczeniem z uprzężą. Spali mocnym snem, więc nie słyszeli niczego. Okazało się, że Hunter został zatruty jakimś bardzo mocno działającym narkotykiem i ponieważ nie można było od niego uzyskać żadnej sensownej odpowiedzi, pozostawiono go, aby odespał jego działanie, podczas gdy dwaj pozostali chłopcy z obiema kobietami pobiegli szukać nieobecnych. Mieli nadal nadzieję, że trener dla jakiejś przyczyny wyprowadził konia na poranne ćwiczenia, ale wspiąwszy się na wzgórek w pobliżu domu, z którego widoczne były wszystkie sąsiednie wrzosowiska, nie tylko nie dostrzegli żadnych śladów zaginionego konia, ale zauważyli coś, co sugerowało, że wydarzyło się nieszczęście.
Około ćwierć kilometra od stajni na krzaku powiewał płaszcz Johna Strakera. Tuż za nim znajdowało się zagłębienie we wrzosowisku, a na jego dnie odnaleziono zwłoki nieszczęsnego trenera. Głowę roztrzaskało mu gwałtowne uderzenie ciężkim narzędziem, ponadto miał obrażenia na udzie w postaci długiego cięcia, niewątpliwie spowodowanego bardzo ostrym narzędziem. Jednakże widać było wyraźnie, że Straker bronił się gorączkowo przed atakiem, gdyż w prawej ręce trzymał mały nóż zabrudzony zakrzepłą krwią aż do uchwytu, natomiast w lewej zaciskał czerwono-czarny jedwabny krawat, który służąca rozpoznała jako należący do nieznajomego, z którym poprzedniego dnia rozmawiała przy stajni. Hunter, po odzyskaniu pełni władz umysłowych, także potwierdził, że to nieznany przybysz był właścicielem tej części garderoby. Był też pewien, że to on, stojąc przy oknie, dosypał narkotyku do jego baraniny i w ten sposób pozbawił stajnię strażnika. Co do zaginionego konia – w błocie na dnie fatalnego zagłębienia było wiele dowodów na to, że koń znajdował się w pobliżu w czasie walki. Ale od tego ranka zaginął i chociaż oferowano wielką nagrodę i ostrzeżono wszystkich Cyganów z Dartmoor, nie uzyskano żadnych informacji. I wreszcie: analiza wykazała, że resztki kolacji pozostawione przez stajennego zawierały znaczną ilość opium w proszku, zaś mieszkańcy domu jedli wieczorem to samo danie bez żadnych negatywnych skutków.
Takie są główne fakty w tej sprawie podane w prosty sposób z pominięciem wszelkich domysłów. A teraz podsumuję wszystko to, co policja zrobiła w tej sprawie.
Inspektor Gregory, któremu powierzono śledztwo, jest niezwykle sprawnym policjantem. Gdyby do tego miał jeszcze wyobraźnię, mógłby zrobić wspaniałą karierę. Po przybyciu szybko odnalazł i aresztował człowieka, którego naturalnie obciążono podejrzeniami. Nie było specjalnego problemu ze znalezieniem go, ponieważ zamieszkiwał w jednej z willi, o których wspomniałem. Nazywa się chyba Fitzroy Simpson. Jest to człowiek dobrze urodzony, świetnie wykształcony, który roztrwonił fortunę na wyścigach, a teraz żył z uprawiania bukmacherki w klubach sportowych Londynu w spokojny sposób, który przystoi dobrze urodzonemu. Badanie jego księgi z zakładami wskazuje, że zarejestrował zakłady na kwotę pięciu tysięcy funtów przeciwko faworytowi. Po aresztowaniu wyjaśnił, że udał się do Dartmoor z nadzieją uzyskania informacji na temat koni z King’s Pyland, a także na temat Desborough, drugiego faworyta, który był pod opieką Silasa Browna w stajni Mapleton. Nie usiłował zaprzeczyć opisowi swego zachowania z poprzedniego wieczoru, ale oświadczył, że nie miał żadnych wrogich zamiarów, a jedynie pragnął uzyskać informacje z pierwszej ręki. Kiedy pokazano mu krawat, zbladł i nie potrafił wyjaśnić, skąd wziął się w ręce zamordowanego. Jego mokra odzież wskazywała, że był poza domem ubiegłej nocy, a laska z Penang – obciążona ołowiem – stanowiła narzędzie, które mogło w przypadku licznych ciosów spowodować obrażenia, jakich doznał trener. Z drugiej strony, on nie poniósł żadnego uszczerbku, podczas gdy stan noża Strakera wskazywał, że przynajmniej jeden z jego napastników musi mieć na sobie jego ślady. Wszystko to podałem ci w skróconej formie, Watsonie, i jeżeli jakaś myśl przychodzi ci do głowy, będę ci za nią niezmiernie wdzięczny.
Z największym zainteresowaniem wysłuchałem opisu Holmesa, tak jasno wyłożonego. Chociaż większość faktów znałem, nie doceniłem wystarczająco ich relatywnej wagi ani też wzajemnego powiązania.
– Czy nie jest możliwe – zasugerowałem – że rana Strakera została spowodowana jego własnym nożem podczas konwulsji, jakie następują po obrażeniach mózgu?
– Jest to nie tylko możliwe, ale nawet prawdopodobne – powiedział Holmes. – W tym przypadku jednak znika jeden z głównych argumentów przemawiających na rzecz obrony oskarżonego.
– A mimo to – kontynuowałem – nawet teraz nie jestem w stanie zrozumieć, jaką teorię może mieć policja.
– Obawiam się, że niezależnie jaką teorię wywiedziemy, będą istnieć do niej poważne zastrzeżenia – odparł mój towarzysz. – Policja wyobraża sobie – jak zakładam – że ten Fitzroy Simpson, uśpiwszy narkotykiem chłopaka i w jakiś sposób uzyskawszy duplikat klucza, otworzył drzwi stajni i wyprowadził konia z oczywistym zamiarem porwania go. Brakuje uzdy – tak więc Simpson musiał ją mu nałożyć. Następnie, pozostawiwszy otwartą bramę, prowadził konia przez wrzosowisko, kiedy trener spotkał go albo dogonił. Oczywiście wywiązała się sprzeczka. Simpson skatował trenera swoją ciężką laską, sam nie ponosząc żadnych obrażeń od małego noża, którego Straker użył w samoobronie, a następnie ukrył konia w jakimś sekretnym miejscu, a może koń uciekł podczas walki i teraz włóczy się gdzieś na wrzosowiskach. Policja wydaje się tak widzieć przebieg sprawy i aczkolwiek jest to mało prawdopodobne, wszystkie inne wyjaśnienia są jeszcze mniej możliwe. Jednakże tę wersję bardzo szybko przetestuję, kiedy znajdę się na miejscu zbrodni, a do tego czasu nie przewiduję żadnego postępu.
Był już wieczór, kiedy dotarliśmy do małego miasteczka Tavistock, które leży jak wypukłość na tarczy w środku wielkiego okręgu dookoła Dartmoor. Dwaj dżentelmeni oczekiwali nas na stacji – jeden wysoki, o włosach i brodzie jak grzywa lwa i przeszywającym spojrzeniu jasnobłękitnych oczu, drugi niewysoki, energiczny, schludny i wytworny, w surducie i getrach, z niewielkimi bokobrodami i okularami. Tym drugim był pułkownik Ross, dobrze znany sportowiec, pierwszym – inspektor Gregory, człowiek, który robił błyskawiczną karierę w angielskiej służbie detektywistycznej.
– Jestem zachwycony, że pan jednak przyjechał, panie Holmes – przywitał nas pułkownik. – Inspektor zrobił wszystko, co było w jego mocy, ale chcę, żeby wyjaśniono najdrobniejszą nawet wątpliwość, aby pomścić biednego Strakera i odzyskać mego konia.
– Czy pojawiły się jakieś nowe okoliczności? – spytał Holmes.
– Z przykrością muszę stwierdzić, że nie posunęliśmy się specjalnie ze śledztwem – przyznał inspektor. – Na zewnątrz czeka bryczka, a ponieważ chcieliby panowie zapewne obejrzeć miejsce, zanim zapadnie noc, będziemy kontynuować rozmowę, jadąc.
Minutę później wszyscy siedzieliśmy w wygodnym landzie, które turkotało ulicami starego, uroczego miasta Devonshire. Inspektor Gregory, całkowicie oddany sprawie, zasypywał nas olbrzymią ilością uwag, a Holmes od czasu do czasu przerywał mu pytaniem lub wykrzyknikiem. Pułkownik Ross oparł się na siedzeniu ze skrzyżowanymi ramionami i kapeluszem nasuniętym na oczy, a ja słuchałem z zainteresowaniem dialogu dwóch detektywów. Gregory formułował swoją teorię, która przedstawiała się dokładnie tak, jak przewidział to Holmes w pociągu.
– Sieć została zarzucona na Fitzroya Simpsona – zauważył – a wierzę, że jest on rzeczywiście winien. Jednocześnie uznaję, że dowody są wyłącznie poszlakowe i odkrycie nowych okoliczności może je całkowicie pozbawić przydatności.
– Czy sprawdziliście sprawę noża Strakera?
– Doszliśmy do wniosku, że sam zranił się, upadając.
– Mój przyjaciel doktor Watson zasugerował to w czasie rozmowy. Jeżeli tak, przemawiałoby to przeciwko Simpsonowi.
– Bez wątpienia. Po pierwsze – nie posiada noża, a po drugie – nie ma żadnego śladu jakichkolwiek obrażeń. Dowody przeciwko niemu są z pewnością bardzo solidne. Był zainteresowany zniknięciem faworyta. Jego także podejrzewamy o otrucie stajennego. To on bez wątpienia był na dworze podczas burzy uzbrojony w ciężką laskę i jego krawat znaleziono w ręce denata. Myślę, że mamy wystarczającą ilość argumentów, aby postawić go przed ławą przysięgłych.
Holmes pokręcił głową.
– Mądry obrońca zetrze nas na proch – zaoponował. – Dlaczego miałby wyprowadzić konia ze stajni? Jeżeli miał zamiar go zranić, mógł to przecież zrobić na miejscu. Czy znaleziono u niego duplikat klucza? Jaki chemik sprzedał mu opium w proszku? A przede wszystkim, gdzie zdołał, będąc obcym w tym okręgu, schować tak słynnego konia? Jakie składa wyjaśnienia w sprawie kartki, którą za pośrednictwem służącej chciał przekazać stajennemu?
– Twierdzi, że to był banknot funtowy. Znaleziono jeden w jego portmonetce. Ale pozostałe niejasności, o których pan wspomniał, nie są aż tak poważne, jak mogłoby się wydawać. Nie jest obcy w tej okolicy. Dwukrotnie spędzał lato w Tavistock. Opium prawdopodobnie zostało nabyte w Londynie. Klucz, posłużywszy konkretnemu celowi, został wyrzucony. Koń może znajdować się na dnie szybu jednej ze starych kopalń na wrzosowisku.
– A co mówi na temat krawata?
– Przyznaje, że to jego krawat i oświadcza, że go zgubił. Ale w sprawie pojawiła się nowa kwestia, która może sugerować, że wyprowadził konia ze stajni.
Holmes nadstawił uszu.
– Znaleźliśmy ślady, które wskazują, że w poniedziałek wieczorem grupa Cyganów rozbiła obozowisko w odległości kilometra od miejsca, gdzie miało miejsce morderstwo. We wtorek zniknęli. Zakładając istnienie porozumienia między Simpsonem a tymi Cyganami, czyż nie jest możliwe, że zaprowadził do nich konia, który następnie odjechał wraz z nimi?
– Oczywiście, taka możliwość istnieje.
– Wrzosowisko jest sprawdzane w poszukiwaniu Cyganów. Skontrolowaliśmy także każdą stajnię i dom gospodarczy w Tavistock oraz wszystkie inne domostwa w promieniu ponad piętnastu kilometrów.
– Wydaje się, że w pobliżu jest jeszcze jedna stajnia wyścigowa?
– Tak, jest to oczywiście czynnik, który musimy wziąć pod uwagę. Ponieważ Desborough, ich koń, zajmował drugie miejsce w zakładach, w ich interesie także było pozbycie się faworyta. Wiadomo, że Silas Brown, trener, porobił wielkie zakłady w związku z wyścigami, a nie był on zaprzyjaźniony z biednym Strakerem. Jednakże skontrolowaliśmy tę stajnię i nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby sugerować zasadność podejrzeń.
– I nic co mogłoby sugerować powiązanie tego Simpsona z udziałami w stajniach Mapleton?
– Zupełnie nic.
Holmes odchylił się do tyłu i rozmowa wygasła. Kilka minut później nasz woźnica zatrzymał się przed ładną willą z czerwonej cegły, ocienioną obszernym dachem, która stała przy drodze. W pewnej odległości, za padokiem, widać było szary, długi budynek gospodarczy. W pozostałych kierunkach aż do linii horyzontu rozciągały się wrzosowiska brązowe od przekwitających paproci, przecięte jedynie stromiznami Tavistock i grupą domów daleko na zachodzie, które stanowiły stajnie wyścigowe Mapleton. Wyskoczyliśmy wszyscy z powozu, z wyjątkiem Holmesa, który nadal siedział oparty plecami o siedzenie z oczami utkwionymi w niebo przed sobą, całkowicie zaabsorbowany własnymi myślami. Dopiero gdy dotknąłem jego ramienia, odzyskał z nagła przytomność i wysiadł.
– Wybaczcie – powiedział, zwracając się do pułkownika Rossa, który patrzył na niego ze zdziwieniem. – Zamyśliłem się. – W oczach pojawił mu się błysk i z trudem skrywane podniecenie. Przyzwyczajony do odczytywania znaczenia jego zachowania pojąłem, że uchwycił już nitkę wiodącą do kłębka, chociaż nie miałem pojęcia, jak to uczynił.
– Czy chciałby pan natychmiast udać się na miejsce przestępstwa, panie Holmes? – spytał Gregory.
– Wolałbym spędzić tu jakiś czas i zadać kilka szczegółowych pytań. Zakładam, że Straker został tutaj przywieziony?
– Tak. Leży u góry. Badanie przyczyny zgonu odbędzie się jutro.
– Pełnił służbę u pana od kilku lat, pułkowniku Ross?
– I zawsze cieszył się u mnie opinią doskonałego pracownika.
– Zakładam, że zrobiliście spis zawartości jego kieszeni po śmierci, inspektorze?
– Wszystkie te rzeczy zgromadziłem w salonie, jeżeli zechciałby pan je zobaczyć.
– Zrobię to z przyjemnością.
Weszliśmy do pokoju i rozsiedliśmy się dookoła centralnie ustawionego stołu. Inspektor otworzył kwadratowe cynowe pudełko i wyjął z niego kilka przedmiotów, układając je przed nami. Było tam pudełko zapałek, dwa centymetry świecy łojowej, fajka z korzenia wrzośca, woreczek z foczej skóry z niecałą uncją grubo przyciętego tytoniu Cavendish, srebrny zegarek ze złotym łańcuchem, pięć suwerenów w złocie, aluminiowy piórnik, kilka papierów i nóż z rękojeścią z kości słoniowej oraz bardzo delikatnym ostrzem z napisem „Weiss & Co. Londyn”.
– To bardzo niezwykły nóż – powiedział Holmes, podnosząc go i szczegółowo badając. – Zakładam, widząc na nim plamy krwi, że to ten, który znaleziono zaciśnięty w dłoni denata. Watsonie, znasz się na takich nożach?
– Jest to nóż, który nazywamy kataraktowym – odparłem.
– Tak myślałem. Bardzo delikatne ostrze przewidziane do bardzo delikatnej pracy. Dziwny przedmiot w kieszeni człowieka, który wybiera się na trudną wyprawę, szczególnie, że nie mieści się w jego kieszeni.
– Końcówka była zabezpieczona tarczą z korka, którą znaleźliśmy obok ciała – powiedział inspektor. – Jego żona wyjaśnia, że nóż leżał na toaletce i że wziął go, wychodząc z pokoju. Była to słaba broń, ale być może najlepsza, jaka znajdowała się w tym momencie w pobliżu.
– Bardzo możliwe. A te papiery?
– Trzy z nich to rozliczenia pośredników handlujących sianem. Jeden to list z instrukcjami od pułkownika Rossa. A ten – to rachunek modystki na kwotę trzydziestu siedmiu funtów piętnastu szylingów sporządzony przez panią Lesurier z Bond Street dla Williama Derbyshire. Pani Straker wyjaśnia, że Derbyshire to przyjaciel jej męża i czasami listy do niego były przesyłane na ich adres.
– Pani Derbyshire ma bardzo kosztowny gust – zauważył Holmes, zerkając na rachunek. – Trzydzieści siedem funtów to bardzo duża kwota za jeden strój. Jednakże nie ma tu nic więcej do analizowania. Teraz możemy udać się na miejsce zbrodni.
Gdy wychodziliśmy z saloniku, kobieta, która czekała w korytarzyku, podeszła i położyła rękę na rękawie inspektora. Twarz jej była wyniszczona, szczupła i rozgorączkowana, naznaczona niedawnym przeżyciem.
– Czy złapaliście ich? Czy ich znaleźliście? – wydyszała.
– Nie, pani Straker. Ale obecny tu pan Holmes przyjechał z Londynu, żeby nam pomóc, i wspólnie zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
– Czyż nie spotkałem pani w Plymouth na garden party jakiś czas temu, pani Straker? – zapytał Holmes.
– Nie, sir, myli się pan.
– Ojej! Mógłbym przysiąc, że tak. Miała pani na sobie kostium z jedwabiu koloru gołębiego wykończony strusimi piórami.
– Nigdy nie miałam takiego stroju, sir – odpowiedziała kobieta.
– Ach, więc to wszystko wyjaśnia – powiedział Holmes i, przeprosiwszy wdowę, wyszedł za inspektorem na zewnątrz. Krótki spacer przez wrzosowiska doprowadził nas do zagłębienia, w którym znaleziono ciało. Na jego krawędzi znajdował się krzak kolcolistny, na którym wisiał płaszcz.
– Domyślam się, że tej nocy nie było wiatru – powiedział Holmes.
– Zupełnie nie, ale lał deszcz.
– W tym przypadku oznacza to, że płaszcz nie został zwiany na krzak, ale tam umieszczony.
– Tak, został powieszony na krzaku.
– Zaintrygowało mnie to, dostrzegam, że grunt został zadeptany. Bez wątpienia przeszło tędy wiele stóp od poniedziałku wieczorem.
– Położyliśmy tu z boku maty i wszyscy na nich staliśmy.
– To doskonale.
– W tej torbie mam jeden z butów, które miał na sobie Straker, jeden z butów Fitzroya Simpsona i odlew kopyta Srebrnego Płomienia.
– Mój drogi inspektorze, przechodzi pan samego siebie! – Holmes wziął torbę i, zszedłszy na dno zagłębienia, przesunął matę bardziej na środek. Następnie rozłożył się na brzuchu z podbródkiem na rękach i starannie analizował podeptane błoto. – Och! – powiedział nagle. – A to co? – Była to woskowana zapałka na wpół wypalona, tak pokryta błotem, że na początku wyglądała jak mały wiór drewna.
– Jakże mogłem to przegapić?! – zaniepokoił się gniewnie inspektor.
– Była niewidoczna, zakopana w błocie. Zobaczyłem ją tylko dlatego, że jej szukałem.
– Co?! Spodziewał się pan ją tu znaleźć?!
– Pomyślałem, że może tu być.
Wyciągnął buty z torby i porównał odciski każdego z nich z odciskami na ziemi. Następnie podczołgał się do krawędzi zagłębienia i pełzał naokoło wśród paproci i krzewów.
– Obawiam się, że nie ma więcej śladów – powiedział inspektor. – Zbadałem bardzo starannie cały grunt w odległości ponad stu metrów w każdym kierunku.
– Naprawdę? – powiedział Holmes, wstając. – Nie chcę okazać się grubiański i robić tego ponownie, ale chciałbym przejść się po wrzosowisku, zanim zapadnie zmrok, żebym wiedział jutro, na czym stoję. I myślę, że wezmę tę podkowę na szczęście.
Pułkownik Ross, który wykazywał pewne oznaki zniecierpliwienia, widząc spokojną i systematyczną metodę pracy mego towarzysza, spojrzał na zegarek.
– Chciałbym, żeby wrócił pan ze mną – powiedział. – Jest kilka punktów, w których potrzebna jest mi pańska rada, a szczególnie chcę uzyskać odpowiedź na pytanie, czy nie winniśmy poinformować miłośników wyścigów, że nasz koń zostaje wycofany z pucharu.
– Oczywiście, że nie! – wykrzyknął zdecydowanie Holmes. – Nie wycofywałbym go!
Pułkownik skłonił się.
– Bardzo się cieszę z pańskiej opinii, sir – powiedział. – Po skończonym spacerze znajdzie pan nas w domu biednego Strakera i wtedy możemy razem pojechać do Tavistock.
Zawrócił z inspektorem, a Holmes i ja powoli poszliśmy przez wrzosowisko. Słońce zaczynało zachodzić za stajnię Mapleton, a przed nami długa, opadająca w dół równina wymieszana była odcieniami złota pogłębionego miejscami w bogaty, rudobrązowy kolor tam, gdzie wieczorne światło padało na przekwitłe paprocie i krzewy. Ale piękno wiejskiego widoku nie robiło wrażenia na moim towarzyszu, który zatopił się w głębokich rozmyślaniach.
– Oto co myślę, Watsonie – powiedział wreszcie. – Zostawmy na razie pytanie, kto zabił Johna Strakera, i ograniczmy się do ustalenia, co się stało z koniem. Załóżmy, że uciekł w czasie rozgrywania się tej tragedii lub potem. Dokąd mógłby się udać? Koń jest towarzyskim zwierzęciem. Pozostawiony samemu sobie instynktownie udałby się albo z powrotem do King’s Pyland, albo do Mapleton. Dlaczegóż miałby uciec na wrzosowisko? Tam zresztą na pewno ktoś by go zobaczył. I dlaczegóż mieliby go porywać Cyganie? Ci ludzie mają to do siebie, że kiedy słyszą o kłopotach, natychmiast uciekają, ponieważ nie chcą mieć problemów z policją. Nie zdołaliby przecież nigdzie sprzedać takiego konia. Biorąc go, nie uzyskaliby niczego, a całe takie przedsięwzięcie byłoby bardzo ryzykowne. To jest dla mnie pewne.
– W takim razie gdzie się znajduje?
– Już powiedziałem: albo poszedł do King’s Pyland, albo do Mapleton. Nie ma go w King’s Pyland. W takim razie znajduje się w Mapleton. Przyjmijmy to jako hipotezę roboczą i sprawdźmy, dokąd nas zaprowadzi. Ta część wrzosowiska, jak zauważył inspektor, jest bardzo twarda i sucha. Ale opada w kierunku Mapleton i stąd widać, że w tamtym kierunku znajduje się długie zagłębienie, które niewątpliwie było mokre w poniedziałkową noc. Jeżeli nasze założenie jest prawidłowe, w takim razie koń na pewno tamtędy przebiegł i tam właśnie powinniśmy szukać jego śladów.
Prowadząc tę rozmowę, szliśmy szybko i kilka minut później dotarliśmy do wskazanego rowu. Na żądanie Holmesa zszedłem w dół na prawo od krawędzi, a on na lewo, ale nie zrobiłem jeszcze pięćdziesięciu kroków, kiedy usłyszałem jego okrzyk i zobaczyłem, że macha do mnie ręką. Przed nim ślad konia był wyraźnie zarysowany w miękkiej ziemi, a podkowa, którą wyjął z kieszeni, pasowała dokładnie do odcisku.
– Widzisz, jaką wartość ma wyobraźnia? – powiedział Holmes. – To jest cecha, której brak Gregory’emu. Wyobraziliśmy sobie, co mogło się zdarzyć, sprawdziliśmy przyjęte założenie i zostaliśmy nagrodzeni. Idźmy dalej.
Przeszliśmy po bagnistym dnie, a potem z trzysta metrów po suchej, twardej darni. I znów grunt łagodnie opadł i trafiliśmy na kolejne ślady. Potem straciliśmy je i szliśmy dalsze pół kilometra, niczego nie dostrzegając, aż w pobliżu Mapleton znów na nie natrafiliśmy. Holmes zobaczył je pierwszy i stanął, wskazując na nie z wyrazem triumfu na twarzy. Obok odcisków kopyt końskich widać było ślady człowieka.
– Przedtem koń był sam! – wykrzyknąłem.
– Zgadza się. Przedtem był sam. Och, a to co?
Podwójny ślad ostro zakręcił i skierował się do King’s Pyland. Holmes zagwizdał i obaj poszliśmy za odciskami kopyt.
Holmes miał wzrok utkwiony w tropie, ale ja spojrzałem nieco w bok i ku memu zdziwieniu zobaczyłem te same ślady ponownie kierujące się w przeciwną stronę.
– Punkt dla ciebie, Watsonie – powiedział Holmes, kiedy wskazałem je. – Oszczędziłeś nam długiego spaceru, który przyprowadziłby nas z powrotem w to samo miejsce. W takim razie idźmy za tym powrotnym śladem.
Nie musieliśmy iść daleko. Trop zakończył się na wyasfaltowanej drodze, która prowadziła do bram stajni Mapleton. Gdy zbliżyliśmy się, wybiegł nam naprzeciwko lokaj.
– Nie potrzebujemy tu obcych – powiedział.
– Pragnę zadać tylko jedno pytanie – powiedział Holmes, z jednym palcem i kciukiem w kieszeni kamizelki. – Czy będzie zbyt wcześnie na spotkanie z waszym panem Silasem Brownem, gdybym stawił się tu jutro rano o piątej?
– Oczywiście, sir, on jedyny jest o tej porze na nogach, zawsze wstaje pierwszy. Ale oto i on, sir, sam odpowie panu na to pytanie. Nie, nie, sir, proszę mi nie dawać pieniędzy, jeżeli zobaczy, że biorę cokolwiek od pana, stracę natychmiast posadę. Potem, jeżeli pan zechce.
Kiedy Sherlock Holmes ulokował z powrotem półkoronówkę w kieszeni, starszy, groźnie wyglądający człowiek nadszedł od strony bramy, machając szpicrutą w ręku.
– A to co, Dawsonie! – krzyknął. – Co to za plotkowanie! Idź, zajmij się swoimi sprawami! A wy, czego, do diabła, tu chcecie?!
– Dziesięciu minut rozmowy z panem, mój szanowny panie – odparł Holmes najsłodszym głosem.
– Nie mam czasu na ględzenie. Nie potrzebujemy tu żadnych obcych. Proszę odejść, gdyż inaczej poszczuję was psami.
Holmes pochylił się do przodu i wyszeptał coś do ucha trenera. Ten zaczerwienił się aż po skronie i rozzłościł.
– To kłamstwo! – krzyknął. – Potworne kłamstwo!
– Bardzo dobrze. Czy mamy sprzeczać się na ten temat tutaj, w publicznym miejscu, czy raczej porozmawiamy w pańskim gabinecie?
– Dobrze, proszę wejść, jeżeli takie jest wasze życzenie.
Holmes uśmiechnął się.
– Nie zajmie to więcej niż kilka minut, Watsonie – powiedział. – A teraz, panie Brown, jestem całkowicie do pańskiej dyspozycji.
Trwało to dwadzieścia minut i czerwień zblakła, zmieniając się w szarość, zanim Holmes i trener pojawili się ponownie. Nigdy w życiu nie widziałem tak gwałtownej zmiany, jak ta, która pojawiła się w postaci Silasa Browna w tym krótkim czasie. Jego twarz była blada jak popiół, na skroniach błyszczały krople potu, a ręce trzęsły się i machały szpicrutą jak wiatr gałęzią. Jego grubiańskie maniery kompletnie zniknęły, a zastąpiło je służalcze płaszczenie się przed moim towarzyszem, które przypominało zachowanie psa u boku pana.
– Pańskie instrukcje zostaną zrealizowane. Wszystko zrobię – powiedział.
– Nie będę tolerował żadnego błędu – powiedział Holmes, patrząc na niego.
Trener skrzywił się, czytając groźbę w jego oczach.
– Och nie, nie będzie żadnego błędu! Będzie tam! Czy mam najpierw go zmienić, czy nie?
Holmes pomyślał chwilę, a następnie wybuchnął śmiechem.
– Nie – powiedział. – Napiszę do was o tym. A teraz żadnych sztuczek, albo…
– Och, proszę mi zaufać, na pewno może pan mi zaufać!
– Tak, myślę, że mogę. A więc jutro otrzyma pan ode mnie liścik. – Odwrócił się na pięcie, nie patrząc nawet na drżącą dłoń, którą tamten do niego wyciągnął, i wyruszyliśmy do King’s Pyland.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem doskonalszego połączenia grubiaństwa, tchórzostwa i przebiegłości, niż w osobie Silasa Browna – zauważył Holmes, kiedy wlekliśmy się noga za nogą z powrotem.
– A więc to on ma konia?
– Usiłował wszystkiemu zaprzeczyć, ale opisałem mu tak dokładnie, co zrobił tego ranka, że jest przekonany, że go obserwowałem. Oczywiście, zauważyłeś te wyjątkowe, kwadratowe odciski czubków butów i dokładną zgodność z nimi jego obuwia. Dodam, że jest rzeczą oczywistą, iż żaden podwładny nie odważyłby się zrobić czegoś takiego na własną rękę. Opisałem mu, jak – kiedy wstał rano jako pierwszy – zauważył dziwnego konia włóczącego się po wrzosowisku. Wyszedł i ku swojemu zdziwieniu po białym czole rozpoznał faworyta, który swe imię zawdzięcza tej właśnie części ciała. Przypadek zrządził, że oto przed nim znajdował się jedyny koń zdolny do pokonania rumaka, na którego postawił cały swój majątek. Następnie powiedziałem mu, że pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, sugerowała odprowadzenie konia do King’s Pyland, lecz diabeł podsunął mu pomysł ukrycia konia do zakończenia wyścigów, więc przyprowadził go i ukrył w Mapleton. Kiedy opisałem mu każdy szczegół, zrezygnował z dalszej walki i postanowił wyjść cało z opresji.
– Ale jego stajnie przeszukano?
– Och, taki stary specjalista od koni potrafi znaleźć skrytkę.
– A nie obawiasz się zostawić konia w jego mocy teraz, kiedy ma powód, żeby go zranić?
– Mój Watsonku, będzie go strzegł jak oka w głowie. Wie, że jeżeli mam okazać mu łaskę, musi przyprowadzić go w dobrym stanie.
– Pułkownik Ross nie zrobił na mnie wrażenia człowieka skłonnego okazywać litość w jakimkolwiek przypadku.
– Sprawa w tej chwili nie zależy od pułkownika Rossa. Przestrzegam moich własnych metod i mówię tak dużo lub tak mało, jak uznam za stosowne. Taka jest korzyść z nieoficjalnego działania. Nie wiem, czy to dostrzegłeś, Watsonku, ale dla mnie maniery pułkownika są nieco zbyt nonszalanckie. Mam ochotę zrobić sobie żarcik jego kosztem. Nie mów mu nic o koniu.
– Oczywiście, nie zrobię tego bez twojego pozwolenia.
– I bez wątpienia to wszystko jest mniej istotne w porównaniu do pytania, kto zabił Johna Strakera.
– I teraz zajmiesz się tym problemem?
– Wręcz przeciwnie, obaj wracamy do Londynu nocnym pociągiem.
Byłem zdumiony słowami mego przyjaciela. Byliśmy w Devonshire zaledwie kilka godzin i kompletnie nie rozumiałem, dlaczego zamierza porzucić śledztwo, które rozpoczął w tak błyskotliwy sposób. Nie mogłem wydusić z niego nawet jednego słowa, aż wróciliśmy do domu trenera. Pułkownik i inspektor czekali na nas w salonie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki