9,99 zł
Eleanor Markham, ambitna brytyjska dziennikarka, marzy o sukcesie. Wywiad z ekscentrycznym greckim milionerem, Aleksejem Drakosem, ma być milowym krokiem w jej karierze. Zadanie nie należy do łatwych. Drakos mieszka na prywatnej wyspie, na którą goście mają wstęp tylko raz w roku. Eleanor jest gotowa na wszystko. Nie wie jeszcze, że na tajemniczej wyspie Kyrkiros wydarzy się coś, o czym się jej nawet nie śniło…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Tłumaczenie:
Zagubiona wśród szafirowych wód Morza Egejskiego niewielka wysepka o nazwie Kyrkiros wygrzewała swój skalisty grzbiet w promieniach podzwrotnikowego słońca, nie zważając na upływ dni, lat i wieków. Trwała nieporuszona, gdy do jej brzegów przybiły łodzie Minojczyków ocalałych z zagłady, która unicestwiła tajemniczą, pradawną kulturę Krety. Trwała wciąż, kiedy bez mała cztery tysiące lat później Aleksej Drakos nabył do niej prawo własności.
Aleks zdawał sobie sprawę, że ani dziewięciocyfrowa suma, która pozwoliła mu stać się panem na Kyrkiros, ani otrzymany w zamian dokument nie znaczą nic wobec ponadczasowego spokoju wyspy. Chociaż nieprzeciętny talent przyniósł mu prestiż oraz wysoką pozycję wśród ludzi, a wciąż pomnażany majątek stawiał go pomiędzy najmożniejszymi, wobec majestatu natury pozostawał pokorny. I pełen podziwu. Głęboko zamyślony, oparł łokcie o kamienny parapet okna i zanurzył palce we włosach. Czterdzieści metrów poniżej morze kołysało się leniwie, pieszcząc chłodnymi muśnięciami fal nadbrzeżne skały. Tu i ówdzie urwiska rozstępowały się, tworząc niewielkie zatoki, gdzie piasek złocił się w słońcu, a krystalicznie czysta woda lśniła turkusowo. Kastro, zamek wzniesiony na stromym brzegu, pamiętał czasy antyczne. Pradawna, kamienna budowla wyglądała jak wrośnięta w skałę i kryła w sobie prawdziwy labirynt korytarzy. Kręte schody łączyły pomieszczenia gospodarcze, znajdujące się niewiele ponad poziomem morza, z komnatami umieszczonymi tuż pod zębatymi blankami murów wieńczących nadbrzeżne urwisko. Tutaj właśnie, na wysokości ponad dziesięciu pięter, Aleks urządził swoją kwaterę główną. Swoje królestwo. Tutaj spędzał te szczęśliwe dni, które mógł w całości poświęcić pracy, wsłuchany w oddech morza i szum maszyn. Oderwał wzrok od dalekiego horyzontu, obrócił się i objął pełnym ukontentowania spojrzeniem nowoczesne wnętrze, które urządził w pradawnym zamczysku. Było tu wszystko, o czym tylko mógł zamarzyć programista. Na szerokim półkolistym blacie zajmującym centralną część pomieszczenia stały ogromne, płaskie monitory, ergonomiczne klawiatury zdawały się zapraszać palce do tańca, a superkomputery o potężnych procesorach i dyskach pojemnych jak sezam mruczały cicho. Aleks miał nieodparte wrażenie, że kolorowe diody mrugają do niego porozumiewawczo, i omal nie puścił do nich oka. Zaśmiał się cicho, rozbawiony własną reakcją. Gdy ojciec podarował mu pierwszy komputer – zapewne chcąc w ten sposób wkupić się w łaski syna, którego samotnie wychowywała matka – dziesięcioletni wówczas Aleks odkrył, że rozumie język maszyn, i co więcej, potrafi się nim posługiwać niemal intuicyjnie. Nie minęły wakacje, a napisał pierwszy program. Pierwszy milion zarobił, zanim skończył liceum. Od tamtej chwili minęło lat dwadzieścia, a on nadal uwielbiał dialogować z komputerami. Prawie tak samo lubił pomnażać pieniądze.
Tym razem jednak nie przyjechał na Kyrkiros, żeby oddawać się ulubionym zajęciom. Kiedy z daleka dobiegł niski, wibrujący odgłos syreny sygnałowej, spojrzał znów w okno. Do sąsiedniej wyspy powoli podpływał prom, ciężki od ładunku – na pokładzie kłębił się nieprzebrany, barwny tłum urlopowiczów, gotowych, by wysypać się na portowe nabrzeże, zaroić w uliczkach miasteczka, wypełnić miejscowe tawerny. Następnego dnia turyści przybędą jeszcze liczniej, żeby przypuścić szturm na jego wysepkę. Co prawda, na Kyrkiros nie było tawern ani hoteli, a nieliczni mieszkańcy trudnili się hodowlą, uprawami i rybołówstwem, jednak raz do roku, w najkrótszą, letnią noc, obchodzono tu Agios Ioannis. W erze nowożytnej tej niezwykłej uroczystości patronował święty Jan, lecz pochodziła ona z głębi czasów antycznych; narodziła się w kolebce kultury minojskiej. Tak jak przed czterdziestoma wiekami, na nadbrzeżnych skałach Kyrkiros zapłoną ogniska, a mieszkańcy i spragnieni rozrywek przybysze będą pić wino, ucztować, i, przede wszystkim, kibicować tancerzom, którzy odtańczą słynny taniec byka, upamiętniający zwycięską walkę z Minotaurem. Aleksej splótł ramiona na piersi i zmarszczył brwi. Wyspę czekały dwadzieścia cztery godziny szaleństwa, a on, chcąc nie chcąc, znajdzie się w jego centrum. Nie znosił tego. Ale im bardziej starał się unikać rozgłosu, tym większe, z niezrozumiałych dla siebie powodów, wzbudzał zainteresowanie. Ludzie, których nie łączyło z nim kompletnie nic, koniecznie chcieli go zobaczyć. Dzięki gorliwości pism plotkarskich doskonale znali historię jego życia, może nawet lepiej niż on sam, bo wiedzieli o faktach, o których on nie miał bladego pojęcia. Na przykład, że na górnym dziedzińcu Kastro kazał zbudować fontannę tryskającą szampanem, niezmiernie przydatną podczas odbywających się tam regularnie, niezwykle ekscentrycznych przyjęć. Wierzyli święcie, że multimilioner i geniusz komputerowy nie może być zwyczajnym człowiekiem wiodącym zwyczajne życie. Żądni sensacji, obserwowali każdy jego krok, komentowali każdy uścisk dłoni, który wymieniał z przyjaciółmi i gośćmi, przyglądali się z prostolinijną, zachłanną ciekawością każdej młodej kobiecie, która pojawiła się w jego towarzystwie. Wydawać by się mogło, że dla turystów Aleksej Drakos stanowił atrakcję nie mniejszą niż mityczna bestia, choć przecież kiedy ostatnio sprawdzał, nie miał kopyt, a jego głowa w niczym nie przypominała byczego łba. Na poły rozbawiony, na poły zniecierpliwiony, skrzywił usta w sardonicznym uśmiechu. Cóż, sam był sobie winien. To on wpadł na pomysł, żeby na jeden dzień w roku otworzyć wyspę dla turystów. Było to dwa lata po tym, jak nabył Kyrkiros. Podczas prac renowacyjnych w zamku trafił na prastare, wyblakłe malowidła ścienne, przedstawiające korowód tancerzy otaczających postać człowieka-byka. Postanowił wskrzesić dawną tradycję. Mieszkańcy wyspy, ludzie twardo stąpający po ziemi, już ładnych parę pokoleń temu zapomnieli, że są potomkami Minojczyków, i inicjatywę nowego pana na Kastro potraktowali z początku jak ekscentryczny wygłup bogacza. Prędko jednak zmienili zdanie. Festyn Agios Ioannis był dobrodziejstwem dla wyspy. Turyści, nade wszystko spragnieni nowości, zjawiali się tłumnie. A wraz z nimi zjawiały się pieniądze. Wystarczyło postawić stragany, wyłożyć na ladach rękodzieło – ozdoby ze srebra i kamieni półszlachetnych, bransolety i wisiory z misternie plecionych jedwabnych sznureczków i skórzanych rzemyków, kosze oraz maty wyplatane z morskiej trawy i zdobione muszlami. Wszystko szło jak woda. Degustacja lokalnych produktów spożywczych okazała się strzałem w dziesiątkę. Przyjezdni pili wino tłoczone ze szlachetnych szczepów hodowanych od setek lat w winnicach na Kyrkiros, zajadali się wędzonymi rybami, oliwkami w ziołach, kozimi serami i świeżymi figami, pałaszowali ciasta i ciasteczka przyprawione miejscowym, akacjowym miodem. Czego nie zdołali wypić i zjeść na miejscu, kupowali na wynos. Widząc, jakim powodzeniem cieszą się płody ziemi i pracy rąk mieszkańców wyspy, Aleks zaprojektował stronę internetową, przez którą można było zamawiać dostawy przez okrągły rok. Pieniądze wpływały na konta, gospodarstwa rozkwitały, dzieci wysyłano na studia na kontynencie. W najkrótszą noc roku wszyscy gromadzili się u podnóża Kastro, żeby wspólnie świętować. Aleks wynajmował promy, które zapewniały transport gości z sąsiednich wysp. Każdy, kto chciał, mógł odwiedzić Kyrkiros w dzień świętego Jana. Właściciel wyspy miał tylko dwa wymagania. Po pierwsze oczekiwał, że nawet najbardziej zagorzali imprezowicze opuszczą jego ziemię o świcie następnego dnia. Po drugie – że bez jego wiedzy i zgody na Kyrkiros nie pojawi się żaden dziennikarz.
Rzucił ostatnie spojrzenie w stronę cicho pomrukujących komputerów, westchnął i ruszył do wyjścia. Marzył o czarnej, szatańskiej kawie – jednej z wielu specjalności Sofii, tutejszej gospodyni. Kiedy się pokrzepi, będzie mógł sprawdzić, jak idą przygotowania do festynu. Nacisnął płaski, metalowy przycisk i oszklone drzwi wkomponowane w starą, kamienną ścianę holu rozsunęły się bezszelestnie, prowadząc do nowoczesnej windy. Była to jedna z pierwszych inwestycji, jakie przeprowadził w Kastro. Stare kamienne schody, łączące pomieszczenia gospodarcze i górne sale, były klaustrofobicznie wąskie, ciemne i upiornie kręte. Odkąd została zamontowana winda, pan zamku biegał po nich tylko w ramach ekscentrycznej rozrywki, kiedy siedząca praca dawała mu się we znaki.
Ogromna zamkowa kuchnia, o kamiennej podłodze i stropie z grubych, cedrowych bali, jeszcze niedawno sprawiała wrażenie wyjątkowo źle utrzymanego skansenu. Ściany były okopcone, wentylacja nie istniała, a gotować można było na płycie opalanej węglem albo drewnem. Kiedy Aleksej Drakos postanowił urządzić w starym, od lat niezamieszkanym Kastro swój dom, została całkowicie odmieniona. Modernizacja kuchni była dziełem Sofii, gospodyni z wyspy. Aleks dał jej pracę i mieszkanie, i ani przez chwilę nie żałował swojej decyzji. Wyspiarka karmiła go nie gorzej niż sama bogini Pomona, a pieniądze, które wyasygnował na remont pomieszczeń gospodarczych, pod jej kierunkiem zostały zainwestowane rozsądnie i efektywnie. Wymieniono wszystkie instalacje, powiększono okna – z wyczuciem, nie niszcząc charakteru starej architektury, przywrócono dawny blask kamiennym posadzkom i drewnianym stropom. Kuchnia zyskała nowoczesny sprzęt, ale Sofia nie chciała rozstać się ze starą kuchnią opalaną drewnem. Wezwała zduna, który przerobił ją na piec chlebowy. Aleksa zdumiała ta fanaberia; nosił się nawet z zamiarem, żeby zwrócić gospodyni uwagę na nieuzasadnioną rozrzutność. Wystarczył jednak pierwszy kęs ziołowej bagietki, świeżo upieczonej na jałowcowym drewnie, żeby zmienił zdanie. Piec chlebowy był nieodzownym elementem gospodarstwa domowego. A Sofia była najcudowniejszą kobietą na świecie. Zaraz tego samego dnia przyszedł do kuchni i zapytał, czy zechce zostać jego żoną. Gospodyni wzięła się pod boki, wspierając pięści o biały, wykrochmalony fartuch. Jej ciemne oczy zalśniły jak u młodej dziewczyny, a kiedy pokręciła głową, gruby warkocz zatańczył wokół ramion. Kyrios Aleksej nie powinien tak żartować! Przecież mogłaby być jego matką. Pechowy epuzer rekuzę zniósł mężnie. Obwieścił, że skoro Sofia odmówiła mu ręki, zostanie starym kawalerem i zamknie się w wieży, wraz ze swoimi komputerami. Ona tylko się śmiała i radziła, by młody kyrios przestał dramatyzować. Na świecie jest wiele pięknych kobiet i pewnego dnia jedna z nich zagnie na niego parol. Aleks nie powiedział jej, że coś takiego już raz przeżył, a zemsta odrzuconej kobiety omal nie zniszczyła mu życia.
– Kyrios Aleksej! – Wyspiarki, które wałkowały ciasto, kroiły warzywa i mieszały apetycznie pachnące substancje, poderwały się znad szerokiego roboczego blatu, niczym stado podekscytowanych wróbli.
– Trzeba było zadzwonić, kyrie – powiedziała Sofia z wyrzutem, wyjmując z pieca blachę pełną gorących, wonnych wypieków. – Przyniosłabym panu kawę do gabinetu.
Pokręcił głową i podkradł wprost z blachy babeczkę nadziewaną morelami.
– Wiem, jak bardzo jesteś zajęta, Sofio.
– Nigdy nie jestem tak zajęta, żeby nie móc przynieść świeżej kawy mojemu pracodawcy – oświadczyła gospodyni. – Zresztą, już prawie skończyłyśmy pracę. Kolacja dla tancerzy jest gotowa, mięs na zimno, sałatek i pieczywa wystarczy, żeby podjąć setkę gości. Są też wina, sery, owoce i ciasta. Mężczyźni kończą ustawiać stragany, a pogoda ma być dobra, więc już dzisiaj mogą przygotować scenę, widownię i stoliki dla gości.
W progu kuchni stanął wysoki, szczupły chłopak o śniadej cerze i oczach czarnych jak dwa onyksy.
– Yannis! – rozpromieniła się Sofia na widok syna. – Jak idą przygotowania?
– Znakomicie. – Głos młodzieńca był pełen zapału. – Kyrie Aleksej, chce pan zobaczyć?
Aleks skinął głową, bezceremonialnie wepchnął sobie do ust resztę babeczki i opróżnił duszkiem filiżankę kawy.
– Prowadź.
Wyszli kuchennymi drzwiami. Dwa rude psiska, które drzemały na kamiennym progu, leniwie poruszyły ogonami. Aleks pochylił się odruchowo i pogłaskał wielkie, kształtne łby. Psy były łagodne i przyjacielskie, ale ich wygląd mógł wzbudzić niepokój. Zanotował w pamięci, że następnego dnia trzeba będzie je zamknąć na wewnętrznym dziedzińcu, żeby nie wystraszyły gości. U podnóża Kastro teren był wyjątkowo płaski. Skały opadały ku morzu tak łagodnie, że któryś z dawnych panów na Kyrkiros stworzył tu przestronny plac, wyłożony kamiennymi płytami. W minionych wiekach raz w miesiącu odbywał się tu targ. Sprzedawano ryby, sery, oliwki i wino, a kupcy z kontynentu cumowali swoje łodzie i sprzedawali wszelkie rodzaje produktów, które pozwalały mieszkańcom wyspy przetrwać z dala od miast. Ten rodzaj handlu zamarł już dawno, w ostatnich dziesięcioleciach plac stał pusty i cichy, tylko starzy rybacy suszyli na nim sieci i, ćmiąc fajki, nieśpiesznie naprawiali rozerwane oka.
Teraz jednak plac rozbrzmiewał wrzawą podniesionych głosów. Ludzie uwijali się, ustawiając wielkie, kolorowe namioty, w cieniu których przy długich stołach goście będą degustować sprzedawane na straganach potrawy i rozkoszować się miejscowym winem. W najniższej części placu, tuż nad morzem, wzniesiono już drewnianą scenę, na której, jak co roku, miał się odbyć taniec byka. Wykuty w skale amfiteatr, górujący nad sceną, mógł pomieścić nawet tysiąc osób.
– Świetna robota. – Aleks uniósł dłoń w powitalnym geście, odpowiadając na okrzyki mężczyzn pracujących na placu. Kiedy rozdzwonił się jego telefon, uśmiechnął się przepraszająco do młodego Yannisa i wydobył aparat z kieszeni płóciennej koszuli. Numer, który wyświetlił się na ekranie, rozpoznał od razu, i, uśmiechając się szeroko, odebrał połączenie.
– Kochany! – rozległ się w słuchawce melodyjny, wibrujący radością mezzosopran. – Wyobraź sobie, że właśnie wylądowałam na twojej wyspie! Jestem wyczerpana podróżą i mam wrażenie, że za chwilę umrę z pragnienia.
– Co takiego? – Omal nie podskoczył. – Zaczekaj na mnie, zaraz będę w porcie!
Wepchnął telefon do kieszeni i, nie zważając na zdumienie Yannisa, rzucił się biegiem przez plac w stronę szerokiego mola, przy którym cumowały zawijające na wyspę statki. Z daleka dostrzegł smukłą kobiecą postać stojącą na samym końcu pomostu. Wiatr bawił się rozkloszowanym dołem jej błękitnej, sięgającej kolan sukienki, a jasnozłote loki – jej znak firmowy – wymykały się spod szerokiego ronda letniego kapelusza. Na widok biegnącego mężczyzny rozpostarła ramiona i uśmiechnęła się szeroko.
– Niespodzianka!
– I to jaka! – Chwycił ją w objęcia, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Przycisnął mocno do siebie jej szczupłe ciało, a potem odsunął na odległość wyciągniętych ramion.
– Czyli tak się złożyło, że przypadkiem podróżowałaś tędy i postanowiłaś wstąpić z wizytą? – spytał, unosząc brew.
Piękne, fiołkowe oczy Talii Kazan błyszczały z rozbawienia.
– Ujęłabym to inaczej. Po prostu nagle poczułam nieodpartą chęć, żeby odwiedzić własnego syna, więc spakowałam manatki i przyjechałam z wizytą. Mam nadzieję, że ucieszyłeś się na widok swojej starej rodzicielki.
– Tylko nie starej! – Aleksej uniósł dłonie Talii do ust i ucałował z rewerencją. – Oczywiście, że się cieszę. A ty masz szczęście, że mnie zastałaś. Mogłem przecież akurat wyjechać…
– Tere-fere! Dobrze wiedziałam, że cię zastanę na wyspie. Może i jestem blondynką, ale potrafię dodać dwa do dwóch. Jutro mamy świętego Jana i mój syn wyprawia imprezę słynną na całe Morze Egejskie. Dla pewności zadzwoniłam jeszcze do twojego nieocenionego Stefana, a ten potwierdził, że jesteś na miejscu. I że, jak zwykle, siedzisz w swojej wieży sam jak palec – dodała, a w jej głosie pojawiła się nuta przygany. – Rozumiem, że praca jest dla ciebie najważniejsza, ale jutro jest festyn. Tańce, hulanka, swawola! Mógłbyś się postarać o jakieś miłe i atrakcyjne towarzystwo.
– Jeśli pod pojęciem „miłe i atrakcyjne towarzystwo” rozumiesz towarzystwo damskie, to muszę cię rozczarować. Na dzisiejszych dziewczynach wrażenie robią światła wielkich miast, szybkie samochody i zakupy w Paryżu. Tradycyjny taniec ludowy, praktykowany na pewnej małej, skalistej wysepce, gdzie nie ma ani jednego butiku z markowymi ciuchami, raczej nie wzbudza ich szalonego entuzjazmu.
– Cóż, skoro takie masz zdanie o dzisiejszych dziewczętach, stanowczo powinieneś zmienić towarzystwo, w jakim się obracasz. Wierz mi lub nie, ale na tym świecie istnieją młode kobiety, które są wykształcone i inteligentne, mają dobry gust i interesują się kulturą. – Talia posłała synowi bystre, zbyt wiele widzące spojrzenie. – Najwyższy czas, żebyś przestał patrzeć na wszystkie kobiety przez pryzmat tego, jak postąpiła wobec ciebie ta podła idiotka, Christina Mavros. Czas leci, mój drogi, ty nie młodniejesz, a żeński ród traci przez twoją zatwardziałość. Jesteś mężczyzną, który ma wszystko, co potrzeba, żeby uszczęśliwić kobietę.
Aleksej udał, że nie słyszy słów matki. Z nagłym zainteresowaniem wpatrywał się w horyzont.
– Kto przewiózł cię na Kyrkiros? Tolonis, tak jak zwykle?
– Nie. Tolonis był zbyt zajęty kwaterowaniem gości w swojej tawernie. Na szczęście pojawił się jakiś bardzo sympatyczny jegomość i zaoferował mi transport w swojej łodzi.
– Kto to był? – Aleks zmarszczył brwi. Być może zasłużył na miano paranoika, ale lubił wiedzieć, kto przypływa na jego wyspę. Ze stałymi mieszkańcami Kyrkiros był po imieniu, a obcych wolał mieć na oku. Nie każdy był godzien zaufania.
– Nie mam pojęcia. – Talia zrobiła dłonią nieokreślony gest. – Przedstawił się, ale nie dosłyszałam imienia, bo silnik okropnie hałasował. A teraz może zabrałbyś mnie do domu? Zanim umrę z pragnienia, ostatkiem sił powlokę się do kuchni i będę błagać Sofię o łyk tego cudownego napoju, który robi z limonek, mięty i białego wina.
Rzecz jasna, kyria Talia o nic błagać nie musiała. Gospodyni wraz z całą ekipą powitała ją na progu, oferując lemoniadę, kawę, wino, owoce, ciasto i w ogóle wszystko, czego tylko nowo przybyła mogła zapragnąć, a kuchnia była w stanie dostarczyć.
Jedna z osób, które przed półgodziną przybyły zatłoczonym promem na sąsiadującą z Kyrkiros wysepkę o nazwie Karpyros, z przejęciem obserwowała scenę rozgrywającą się na molo. Wyspy oddzielał od siebie pas morza o szerokości kilometra, więc tylko ktoś przewidujący, kto pomyślał, by zaopatrzyć się w dobrą lornetkę, mógł dostrzec szczegóły. Ta osoba była przewidująca.
Eleanor Markham odgarnęła z czoła splątane wiatrem włosy, oparła łokcie o nagrzany słońcem blat kawiarnianego stolika, który wybrała, bo stał na skraju nadbrzeżnego tarasu, skąd rozciągał się niczym nieprzysłonięty widok na sąsiednią wyspę. Przyłożyła lornetkę do oczu i znieruchomiała, skoncentrowana, wpatrzona w dal. Czy wysoki mężczyzna, który pojawił się na molo, to sam właściciel Kyrkiros, tajemniczy geniusz komputerowy i multimilioner, Aleksej Drakos? Jeśli tak, to kim była smukła blond piękność, która rzuciła się w jego objęcia, gdy wybiegł jej na spotkanie?
Zaintrygowana, nie spuszczała wzroku z tamtych dwojga, aż zniknęli w półmroku szeroko otwartej bramy, wiodącej do wiekowego Kastro. Plotka głosiła, że młody Drakos odrestaurował starodawne zamczysko; górną kondygnację przerobił na nowoczesny penthouse z wszelkimi wygodami, umieścił tu również pracownię, gdzie tworzył nowatorskie, wysublimowane aplikacje komputerowe, które potem sprzedawał z niebagatelnym zyskiem. Były to jednak tylko plotki, nic więcej, bo Aleksej Drakos swojej prywatności strzegł jak oka w głowie. Dziennikarzy traktował z nieufnością, która musiała wynikać z głębokiej niechęci. Nigdy nikomu nie udzielił wywiadu, nie mówiąc już o wpuszczeniu fotografa do swojej siedziby. Nie lubił rozgłosu, a reklamy nie potrzebował; jego dzieła świadczyły same za siebie.
Gdy na deskach tarasu zadźwięczały kroki kelnera, Eleanor schowała lornetkę do plecaka.
– Kalimera, kyria.
– Kalimera – uśmiechnęła się w odpowiedzi. Od trzech tygodni podróżowała po mało znanych wysepkach zagubionych na Morzu Egejskim, poza głównymi szlakami turystycznymi. Zdążyła w tym czasie porządnie przećwiczyć podstawy greki, których nauczyła się przed wyjazdem, zebrać pokaźną ilość materiału do swojego reportażu, zrobić kilka tysięcy zdjęć i zyskać złocistą opaleniznę, którą była skrycie zachwycona. Przybywszy na Karpyros, z wprawą wytrawnej podróżniczki wypatrzyła najlepszą tawernę, której gospodarz oferował gościom nocleg w maleńkich, bielonych domkach, pobudowanych wzdłuż wąskiej, stromo opadającej ku morzu uliczki. Zamówiła lekką kolację – grillowany filet z miecznika na sałacie i pieczone bakłażany nadziewane suszonymi pomidorami. Poprosiła też o lampkę schłodzonego, białego wina oraz karafkę wody z kostkami lodu. Ku swojej radości, składając zamówienie, nie pomyliła się ani razu. Po chwili młody, przepasany czarnym fartuchem Grek postawił przed nią smukły kieliszek o szkle zamglonym chłodną rosą, wypełniony jasnozłotym płynem. Eleanor zsunęła sandały, podwinęła nogi i umościła się wygodnie w przepastnym, wiklinowym fotelu. Słońce chyliło się ku zachodowi ponad spokojnym bezkresem morza, które o tej porze przybrało kolor łagodnego, rozświetlonego błękitu. Upiła łyk cudownie chłodnego wina i pomyślała, że smakuje płynnym słońcem i tajemniczą, egzotyczną przygodą. Zapatrzyła się na sąsiednią wyspę, która odcinała się ciemną linią na tle złocistego horyzontu, i zatonęła w rozmyślaniach.
Czuła się wspaniale – samodzielna reportażystka na tropie egzotyki. Rozkoszując się swobodą, podróżowała od portu do portu, zapisywała wrażenia, robiła dokumentację fotograficzną, sprawdzała na własnej skórze jakość zaplecza gastronomicznego oraz noclegowego na wyspach, przeprowadzała krótkie wywiady z mieszkańcami i spotkanymi po drodze turystami. Jej grecka przygoda, która trwała już od trzech tygodni, była bardziej ekscytująca niż najlepsze wakacje, bo Eleanor zaspokajała swoją pasję odkrywcy i, co więcej, robiła to w ramach pracy zawodowej! Realizowała swoje pierwsze, duże zlecenie zagraniczne. Jeśli się jej powiedzie, na dobre opuści plotkarski dział lokalny brytyjskiej gazety, w której była zatrudniona, i zostanie stałą korespondentką piszącą dla tygodniowego dodatku poświęconego podróżom. Kto wie, dokąd jeszcze będzie mogła pojechać w ramach pracy? Do Patagonii? Na Wyspy Sołowieckie? Miała wrażenie, że życie leży przed nią jak dojrzały owoc, który tylko czeka, by wgryźć się w jego soczysty miąższ. A ona miała apetyt na życie. Podróż po Morzu Egejskim tylko ten apetyt zaostrzyła, z radosną niecierpliwością szykowała się więc do wypełnienia ostatniego, najważniejszego zadania. Musiała się dostać na Kyrkiros w dniu Agios Ioannis, opisać słynny lokalny festyn i zrobić dokumentację fotograficzną taurokathapsii, czyli tańca byka. Oparła się o zagłówek fotela i, wciąż wpatrzona w ciemny zarys górzystego Kyrkiros, upiła kolejny łyk wina. Z tym zleceniem poradzi sobie koncertowo. A jeżeli uśmiechnie się do niej szczęście, wykona plan maksimum – przeprowadzi wywiad z Aleksejem Drakosem.
Pomysł wywiadu podsunął jej sam redaktor naczelny, łysy okularnik Ross McLean. Kiedy zjawiła się w jego gabinecie, przynosząc orientacyjny kosztorys swojej podróży po Morzu Egejskim, z westchnieniem męczennika podpisał czek, po czym spojrzał na nią z namysłem.
– W swoim projekcie jako jeden z punktów wymieniasz Kyrkiros – powiedział powoli.
– Tak jest – wyprostowała się jak żołnierz na musztrze. – Zamierzam opisać i zilustrować obchody święta Agios Ioannis na tej wyspie.
– Dobry pomysł. Wiesz oczywiście, że Kyrkiros jest otwarte dla turystów tylko jeden dzień w roku i wtedy zjawia się tam spory tłum. Musisz odpowiednio wcześniej dotrzeć na Karpyros, załatwić sobie transport i nocleg, bo na Kyrkiros nie wynajmiesz pokoju. A kiedy już się tam znajdziesz, wykorzystaj czas w stu procentach. Już sama relacja z festynu będzie cenną zdobyczą, ale jeśli się postarasz, będziesz mogła przy okazji ustrzelić naprawdę grubego zwierza.
– Tak…? – Eleanor nadstawiła uszu.
– Jak wiesz, Kyrkiros jest wyspą prywatną. A jej właściciel, Aleksej Drakos, to człowiek, który niezwykle skutecznie ukrywa się przed mediami. Już sam fakt, że jest synem znanej modelki, Talii Kazan, i potomka jednego z najstarszych rodów zamieszkałych na wyspach Morza Egejskiego, Mila Drakosa, wystarczyłby, żeby wzbudzić zainteresowanie jego osobą. Ale to mało – Drakos jest człowiekiem o wiele bardziej zamożnym, niż mógłby na to wskazywać jego raczej skromny tryb życia. Inwestuje w najnowsze technologie, jest udziałowcem w wiodących firmach przemysłu komputerowego i farmaceutycznego. Kapitał lokuje w nieruchomościach rozsianych po całej Europie, a sporą część poświęca na dzieła humanitarne. Za jego czasów mała wysepka Kyrkiros, której mieszkańcy od lat klepali biedę, rozkwita. Aleksej Drakos jest współczesnym człowiekiem renesansu. Gdyby komukolwiek udało się nakłonić go do udzielenia wywiadu, miałby na pewno do powiedzenia rzeczy o wiele ciekawsze niż większość celebrytów.
– Chce pan, żebym przeprowadziła wywiad z Aleksejem Drakosem? – spytała Eleanor, czując dreszcz ekscytacji.
– Czy chcę? – Naczelny zamachał rękami i z roztargnieniem poprawił grube okulary krótkowidza na swoim wydatnym nosie. – Marzę o tym, żeby móc taki wywiad opublikować. Dam ci wszystkie potrzebne papiery, napiszę specjalny list intencyjny. Pytanie tylko, czy ci się uda cokolwiek z niego wydusić. Aleksej Drakos nie cierpi dziennikarzy. Odkąd niejaka Christina Mavros pobiegła do gazet, żeby obrzucić go błotem, a pisma chętnie drukowały każdą wyssaną z palca historię, którą im opowiedziała, jak ognia unika wszelkich kontaktów z mediami. Oskarżenia odrzuconej kochanki były na tyle poważne, że skończyły się procesem. Aleksej musiał bronić swojego dobrego imienia na sali sądowej. Wygrał, ale uraz mu pozostał. Co ciekawe, żywi go głównie do przedstawicieli prasy.
Eleanor mogła to zrozumieć. Agresywne dziennikarstwo, żerowanie na prywatnych dramatach, wykorzystywanie chwil ludzkiej słabości, żeby zdobyć poczytny materiał – takie metody uważała za haniebne. Wierzyła, że można pisać ciekawie, nie wchodząc z buciorami w prywatność innych. Już nieraz przekonała się, że potrafi wciągnąć ludzi w rozmowę, czasem bardzo osobistą, nie będąc nachalna.
– Zdobędę ten wywiad – powiedziała z mocą.
– Postaraj się. – Naczelny zmierzył ją spojrzeniem pełnym powątpiewania. Cóż, zdawała sobie sprawę, że wygląd nie jest jej największym atutem. Nie malowała się, więc piegi, którymi usiany był jej nos i policzki, wyróżniały się na tle jasnej skóry. Do fryzjera nie wybrała się od wieków, a włosy, które zawsze wydawały jej się nijakie w kolorze, bo nie były ani jasne, ani ciemne, nosiła swobodnie rozpuszczone. Ubierała się najchętniej w dżinsy i w białe koszulowe bluzki, których rękawy lubiła podwijać, gdy pracowała. – Jak będziesz wybierać się do jaskini lwa, włóż jakąś seksowną kieckę. To może zwiększyć twoje szanse na sukces – dodał, uśmiechając się krzywo.
Błąd – odparowała, unosząc podbródek. – Nazwisko Drakos znaczy „smok”; z lwem nie ma nic wspólnego. A ja w pracy nie zajmuję się uwodzeniem!
Kiedy z godnością maszerowała do drzwi, usłyszała jak szef mruczy pod nosem coś na temat „przemądrzałych pannic po studiach, którym wydaje się, że zjadły wszystkie rozumy”, i przewróciła oczami. Gdyby chciało jej się tracić czas na jałowe dyskusje, przypomniałaby mu, że nie zatrudnił jej ze względu na dyplomy. Po prostu pisała dobre reportaże. I była konkurencyjna, właśnie dlatego, że zrobiła dwa fakultety – studiowała równolegle dziennikarstwo i fotografię. Gdy więc jechała w służbową podróż, pracowała za dwóch. Tworzyła tekst, ilustrowała go zdjęciami i przywoziła do redakcji gotowy produkt.
Leniwie popijając wino i podjadając oliwki marynowane w ziołach, podane w niewielkim kamionkowym naczyniu jako przystawka mająca umilić czas czekania na danie główne, uśmiechnęła się do siebie. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, ale miała pewność, że zdoła dopiąć swego. Pokaże naczelnemu, co potrafi „pannica po studiach”.
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się kelnera. Ryba przyprawiona świeżo zmielonym pieprzem, sokiem z limonek i oliwą, skwierczała jeszcze, kiedy talerz wylądował na stole. Skropiona winegretem sałata była cudownie krucha, dojrzałe warzywa pachniały ziołami i czosnkiem. Eleanor postanowiła zaszaleć i zamówiła jeszcze jeden kieliszek wina, a potem zjadła kolację, wpatrzona w ciemny masyw sąsiedniej wyspy, na którym tu i ówdzie lśniły już bursztynowe światła latarni. Kiedy przygotowywała się do podróży, zgromadziła wszystkie informacje na temat Alekseja Drakosa, jakie tylko udało jej się znaleźć w sieci. Było ich niezwykle mało – co dowodziło tylko, do jakiego stopnia Drakos kontrolował sytuację i ucinał w zarodku wszelkie przecieki i plotki. Jego profesjonalny życiorys ograniczał się do precyzyjnie ujętych, suchych faktów, a o życiu prywatnym nie można się było dowiedzieć właściwie niczego. Eleanor dogrzebała się jednak kilku intrygujących, zdawkowych informacji na temat rodziny Alekseja. Był jedynym synem Talii Kazan, słynnej greckiej fotomodelki, która po swojej brytyjskiej babce odziedziczyła jasnozłote włosy i ogromne, otoczone wachlarzami rzęs oczy o odcieniu błękitu tak głębokim, że wpadającym w fiolet. Naturalny wdzięk młodziutkiej Talii zachwycił fotografów, i przez kilka lat jej zdjęcia nie schodziły z okładek wiodących magazynów mody na całym świecie. Znakomicie zapowiadająca się kariera blondwłosej Greczynki skończyła się w dniu, w którym powiedziała sakramentalne „tak” Milowi Drakosowi. Piękna Talia nigdy więcej nie stanęła przed obiektywem aparatu fotograficznego. Niecały rok po ślubie urodziła syna. Małżeństwo z tajemniczym dziedzicem starej greckiej fortuny nie przetrwało wiele dłużej. Milo i Talia rozeszli się, a ona wróciła do panieńskiego nazwiska. W czasie poszukiwań Eleanor udało się trafić na fotografię przedstawiającą byłego męża Talii. Wysoki Grek o pięknym profilu patrzył w obiektyw mrocznym, niemal groźnym spojrzeniem. Eleanor pomyślała, że potrafi zrozumieć kobietę, która dla takiego mężczyzny wyrzekła się sławy i blasku fleszy. Dlaczego jednak się rozstali? Eleanor czuła z pewnością swojego zawodowego instynktu, że historia tej pięknej pary kryje coś więcej niż tylko banalną prawdę o zbyt szybkim ślubie, niedopasowaniu charakterów i rozczarowaniu. Czy uda jej się uchylić choć rąbka tej tajemnicy?
Na koniec posiłku zamiast kawy zamówiła napar ze świeżej mięty i uległa pokusie, kiedy kelner zaproponował jej do niego czekoladowe lody. Rozkoszując się deserem, patrzyła, jak nad Morzem Egejskim zapada noc. Ciekawe, co robi teraz Aleksej Drakos? Czy spędza wieczór w ramionach blondynki, którą z takim entuzjazmem witał na molo? To zabawne, jak wiele myślała ostatnio o tym człowieku, którego przecież w ogóle nie znała i zapewne nigdy nie miała dobrze poznać. Godzinę później, po spacerze głównym bulwarem miasteczka i długim, chłodnym prysznicu, umościła się na materacu w maleńkiej, przyjemnie chłodnej sypialni urządzonej na pięterku małego domku. Wsłuchana w szum niedalekiego morza, zastanawiała się, co przyniesie następny dzień. Czy będzie jej dane poznać tajemniczego właściciela Kyrkiros? Usnęła szybko. Śniła o prastarym zamczysku, u stóp którego rozciągało się morze. Wspinała się na nieskończenie długie, kręte schody. Na samej górze, na tle nieba, stał pan zamku. Chciała przyjrzeć się jego twarzy, ale nie mogła – oślepiało ją słońce górujące nad nim niczym złocista korona.
Słońce świeciło coraz mocniej, jego blask pochłaniał wszystko wokół, niepokoił, zmuszał… zmuszał ją, żeby uniosła powieki. Eleanor obudziła się. Do wnętrza jej sypialni zza rozchylonych okiennic wdzierało się jasne światło poranka. Usiadła na posłaniu, ziewnęła szeroko i przeciągnęła się leniwie, smakując chwilę. Lubiła poranki – każdy z nich był jak nowa niespodzianka od życia. A ten był szczególnie przyjemny, bo nigdzie nie musiała się spieszyć. Prom, na który przezornie już wykupiła bilet, odpływał na Kyrkiros dopiero po południu. Miała czas, żeby zejść do tawerny na śniadanie, a potem spokojnie przygotować się do czekającej ją wieczorem pracy. Zamierzała zacząć od kawy, ale kiedy stanęła w oknie i spojrzała na roztańczone, rozmigotane w słońcu turkusowe morze, zmieniła plan. Wskoczyła w kostium kąpielowy, narzuciła na niego lekką sukienkę na cienkich ramiączkach w kolorze mlecznej czekolady, zapięła skórzane rzemyki swoich trekkingowych sandałów i stromą ścieżką, która znajdowała się na tyłach posesji, pobiegła nad morze. Wąska plaża była o tej porze prawie zupełnie pusta, tylko dwoje starszych ludzi brodziło w płytkiej wodzie, trzymając się za ręce. Eleanor zdjęła sukienkę i położyła ją na nadbrzeżnym głazie, zsunęła sandały i wskoczyła w fale. Morze przyjęło ją w swoje cudownie chłodne, rozkołysane objęcia. Woda była tak czysta i prześwietlona słońcem, że nawet kiedy odpłynęła spory kawałek od brzegu, nadal widziała piasek i kamienie na dnie, wodorosty chwiejące się w powolnym, sennym tańcu i stada płochliwych, kolorowych rybek. Płynęła chwilę przed siebie, ku słońcu, rozgarniając wodę harmonijnymi, mocnymi ruchami ramion, a wrażenie lekkości własnego ciała napełniało ją euforią. W porannym, krystalicznym powietrzu, oddalona o dobry kilometr wyspa Kyrkiros zdawała się leżeć tuż obok i Eleanor odniosła wrażenie, że mogłaby dostać się tam wpław. Porzuciła jednak ten pomysł. Obróciła się na wznak i pozwoliła, by fale unosiły ją swobodnie ku jasnemu, błękitnemu niebu, zapowiadającemu pogodny, upalny dzień. Po kilku minutach zmieniła pozycję i popłynęła do brzegu energicznym kraulem. Marzyła o wielkim kubku świeżo zaparzonej kawy i solidnym śniadaniu. Kiedy na górującej nad miasteczkiem wieży starego ratusza zegar wybił dziewiątą, siedziała już przy stoliku i raczyła się aromatyczną kawą frappé. Uśmiechnęła się szeroko, gdy gospodarz postawił przed nią sporą miseczkę, wypełnioną chrupiącymi płatkami z gęstym jogurtem przyprawionym miodem i cynamonem. Muesli, hojnie posypane prażonymi migdałami i kawałkami dojrzałych brzoskwiń, smakowało wybornie. Eleanor czuła, że jest gotowa stawić czoło wszystkim wyzwaniom, jakie miał przynieść dzień.
Gdy znalazła się z powrotem w wynajętym domku, zaczęła metodycznie przygotowywać się do wyprawy na Kyrkiros. Przede wszystkim musiała skompletować ekwipunek. Położyła na zaścielonym łóżku dwa aparaty fotograficzne, zapasowe baterie, trzy obiektywy różnych rozmiarów. Obok znalazł się gruby szkicownik, ołówek, rapidograf z czarnym tuszem do robienia rysunków i notatek, a także – gdyby miało się jej poszczęścić z wywiadem – niewielki dyktafon. Kiedy sprzęt był gotowy, zapakowała wszystko do przepastnej, płóciennej torby, a potem stanęła przed wielkim lustrem, które zawieszono na drzwiach łazienki. Ubierać się uwodzicielsko, jak zasugerował jej naczelny, ani nie zamierzała, ani, jeśli miała być szczera, niespecjalnie potrafiła. Zdawała sobie jednak sprawę, że wiele zależy od wrażenia, jakie wywrze na właścicielu wyspy. Krytycznie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Trzytygodniowa włóczęga po wyspach dobrze jej zrobiła. Ziemista cera, która była jej zmorą przez długie, mgliste miesiące angielskiej jesieni i zimy, zniknęła bez śladu. Świeże powietrze zabarwiło jej policzki zdrowymi rumieńcami, podzwrotnikowe słońce musnęło skórę złotem. Włosy nie wydawały się już szare; miały kolor ciemnego miodu. W ich falującym gąszczu, ułożonym figlarnymi palcami morskiego wiatru, lśniły pasemka tak jasne, jak słoneczne promienie. Eleanor uśmiechnęła się do siebie. Jej tęczówki, które jeszcze miesiąc temu wydawały się blade – być może za sprawą sinych cieni pod oczami, smętnego rezultatu zbyt wielu godzin spędzonych przed ekranem komputera – teraz lśniły mocnym błękitem, jakby odbijały kolor greckiego nieba. Choć nigdy nie miała tendencji do popadania w samozachwyt, przyszło jej do głowy, że ich barwa przypomina lazuryt i że wyglądają naprawdę nieźle w zestawieniu z matowym złotem jej cery. Pomyślała nawet, że przydałyby jej się kolczyki albo wisiorek z niebieskiego kamienia lapis lazuli, który podkreśliłby kolor oczu, ale potem przywołała się do porządku. Dosyć tego pobłażania nowo odkrytym, narcystycznym skłonnościom. Chociaż grecki klimat dokonał w jej przypadku niemalże cudu i od dawna nie wyglądała tak dobrze, Alekseja Drakosa i tak przecież nie olśni. Była tylko sobą – zwykłą, pracującą dziewczyną z przedmieść Londynu. Nie należała do świata pięknych i bogatych. Na właścicielu wyspy powinna zrobić wrażenie osoby miłej, rzeczowej i kompetentnej, nic więcej. Mimo tego postanowienia, w łazience spędziła więcej czasu niż zwykle. Wzięła długi, chłodny prysznic z miodowym peelingiem. Wilgotne włosy zaczesała do tyłu i splotła w warkocz, misternie dobierany z wąziutkich pasm. Chociaż ceniła sobie wygodę i, kiedy pracowała nad reportażem, z reguły ubierała się w praktyczne dżinsy i top, tym razem postanowiła zrobić wyjątek. Siedemdziesięciolitrowy plecak, który zawierał cały jej dobytek, nie pomieścił wielu ubrań, ale spakowała trzy lekkie kiecki. Wybrała teraz tę, która jej zdaniem prezentowała się najbardziej elegancko – prostą, odsłaniającą ramiona i sięgającą kolan sukienkę z cieniutkiego denimu. Głębokie indygo ładnie kontrastowało z opalenizną. Stopy wsunęła w dziewczęce pantofle z jasnej skóry, o okrągłych noskach ozdobionych zabawnymi kokardkami. Już miała ruszyć do wyjścia, ale zatrzymała ją myśl, że może powinna uzupełnić strój makijażem. W podróżnej kosmetyczce znalazło się miejsce na tusz do rzęs i błyszczyk, a także szminkę o pięknym, morelowym odcieniu, którą przywiozła z Kithiry. W maleńkiej, uroczej drogerii, do której trafiła przypadkiem podczas zwiedzania miasteczka na tej niewielkiej wyspie, kupiła też wodę toaletową produkowaną na miejscu i sprzedawaną w staroświeckich, szklanych flakonikach. Zapach, który wybrała, łączył nutę słodkich winogron i chłodnych, orzeźwiających arbuzów. Był lekki i beztroski, niczym zastrzyk optymizmu.
Wytuszowała rzęsy, pomalowała usta i spryskała dekolt wodą toaletową. Tak wyszykowana, zamknęła drzwi do domku, schowała klucz do kieszeni torby i ruszyła w stronę portu. O tej porze ulica zalana była oślepiającym, słonecznym blaskiem, powietrze wypełniał balsamiczny zapach lawendy i słodka woń kwiatów dzikiej róży, a szumiące nieopodal morze kusiło chłodem. Eleanor poczuła przypływ radosnej energii, jak dziecko cieszące się wyjazdem na wakacje. Tylko ciężar torby ze sprzętem przypominał o tym, że czeka ją ważne i trudne zadanie. Od tego, jak je wykona, zależała prawdopodobnie cała jej zawodowa przyszłość.
Tytuł oryginału: The Enigmatic Greek
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2013 by Catherine George
© for the Polish edition by Arlekin – Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Życie są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1068-3
ŚŻ Ekstra – 565
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com