Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 174
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu Kochanemu Mężowi, Marcinowi – za to, że od zawsze we mnie wierzył i nie pozwolił mi odłożyć na później Marzenia o pisaniu
Pragnę zaznaczyć, że przedstawione w powieści wątki czy zdarzenia, a także wszystkie postaci zostały stworzone przez Autorkę na potrzeby tej historii i wszelka zbieżność z prawdziwymi osobami, miejscami czy zdarzeniami jest przypadkowa.
Był kwiecień dwa tysiące dziesiątego roku. Anka Nieśpielak trzymała w ręku bilet. Wpatrywała się w niego od dłuższej chwili, niemalże literując widniejące na nim dane: swoje nazwisko, datę i godzinę odlotu, miejsce przylotu i inne informacje, które istotnie miały wpłynąć na jej dalsze losy. Jakby jeszcze nie do końca wierzyła, że to się naprawdę wydarzyło. Kupiła bilet. W JEDNĄ STRONĘ.
Nie miała nic do stracenia. W rodzinnym Złocieniu, niewielkiej miejscowości pod Toruniem, nic jej już nie trzymało. Rodzice mieli siebie i Darka, więc nie bała się, że zostaną sami. Przynajmniej o to nie musiała się martwić… Wystarczy, że od dwóch miesięcy nieustannie obwiniała się o odejście Mikołaja. Co zrobiła nie tak? Czemu powiedział, że nie jest w stanie „tkwić w tym układzie bez przyszłości”? Czy całe wcześniejsze półtora roku nic dla niego nie znaczyło? Nie mieściło się jej to w głowie. Zdecydowała jednak, że musi przestać żyć przeszłością. Teraz nadszedł czas na nowe życie. Była go jednocześnie ciekawa, jak i przerażona tym, co ono przyniesie.
Następnego dnia rano Anka wyściskała zapłakaną matkę, przytuliła się do starającego się trzymać fason ojca, szepnęła na ucho swojemu młodszemu bratu, żeby dbał o rodziców, i wsiadła do taksówki. Chciała uniknąć długich i krępujących pożegnań na lotnisku. Matka i tak zbyt usilnie starała się odwieść ją od pomysłu wyjazdu. Wytoczyła w tym celu wszelkie możliwe działa: a to, że przecież miała kontynuować studia, o których tak długo marzyła, a to, że oni z ojcem potrzebują jej tutaj w Polsce, a wreszcie to, że nie na jednym Mikołaju świat się kończy, i przecież na pewno niebawem znajdzie sobie „porządnego, ułożonego chłopca z dobrej rodziny”. O to najbardziej jej chodziło: by był porządny, ugodowy i skłonny słuchać jej złotych rad. Teraz, kiedy taksówka odjechała spod domu i sylwetki rodziców i brata zamajaczyły jej w oddali jak rozmyte plamy, odczuła ulgę. Trzy godziny później siedziała już w samolocie, który wiódł ją ku nieznanemu, lecąc do Belfastu, stolicy Irlandii Północnej. Zaczynała nowe życie.
Irlandia przywitała Ankę deszczem. Padało, jednostajnie i spokojnie, ale konsekwentnie. Wkrótce miała przekonać się, że deszcz w tej części świata jest niczym konieczność płacenia podatków – jednym z niewielu pewników w szarej codzienności. Anka zapatrzyła się na ciemne niebo nad sobą i westchnęła, myśląc, że ta aura idealnie oddaje stan jej duszy. U niej już od dłuższego czasu niebo zasłaniały chmury, a słońce wstawało z rzadka i niechętnie. Z tego marazmu wyrwał ją dźwięk telefonu – dzwoniła Dagmara, dziewczyna, której Anka nie widywała za często, od kiedy wraz z mężem przenieśli się do Irlandii, a która teraz zgodziła się przyjąć ją pod swój dach. Anka odebrała.
– Hej, Dagmara.
– No hej, kobieto! – odpowiedziała radośnie rozmówczyni po drugiej stronie. – Słuchaj, bo ja już jestem, stoję na parkingu na prawo od terminalu, możesz już wyjść, i lepiej rozłóż parasol, bo solidnie leje.
Parasol, brawo ja! – Anka pomyślała, że właśnie zalicza pierwszą wtopę na irlandzkiej ziemi. Jak mogła zapomnieć o zabraniu parasola?
– Okay, Dagmara, już wychodzę, będę za trzy minuty – poinformowała koleżankę i naciągając mocno na głowę swoją ukochaną fioletową bluzę, ruszyła w stronę wyjścia z terminalu.
Zanim dobiegła do niebieskiego mondeo Dagmary, jej bluza była już częściowo mokra. Otworzyła najpierw bagażnik, żeby włożyć do niego swoją ogromną walizkę i o wiele mniejszy podręczny plecak. Swoją drogą,Dagmara mogłaby wysiąść z auta, żeby mi pomóc – pomyślała. Cóż, koleżanka nigdy nie była zbyt domyślna i widać, że to się nie zmieniło. Anka otworzyła drzwi, wsiadła do auta i zobaczyła uśmiechniętą od ucha do ucha rumianą twarz swojej dawnej koleżanki – Dagmara Grosicka była ładną dwudziestokilkulatką, szczupłą blondynką o długich włosach, które najczęściej zaplatała w warkocz. Jej zielone oczy zaiskrzyły radośnie na widok Anki.
– Ania, super, że wreszcie jesteś! Nie możemy się już z Maćkiem i ferajną ciebie doczekać! – trajkotała. – Zobaczysz, jacy wszyscy są fajni, kiedy ich poznasz. Ale mów najpierw, co u ciebie! Mamy przed sobą godzinę drogi, jeśli uda nam się ominąć popołudniowy szczyt, inaczej wpadniemy w sam środek korków i trzeba będzie dołożyć co najmniej pół godziny do tej liczby. – Dagmarze nie zamykały się usta. – No mów, sorry, wiesz, jaka ze mnie gaduła, już dopuszczam cię do głosu.
Umilkła wreszcie i Ania wzięła głębszy oddech, po czym odezwała się:
– Nie wiem, od czego zacząć, Daga…
– Z reguły dobrze jest zacząć od początku, Aniu – dodała filozoficznie Dagmara.
– Okay. – Ania uśmiechnęła się. – To zacznę od początku, który w moim przypadku był właściwie końcem. – Wzięła kolejny głębszy wdech. – Rozstałam się z Mikołajem.
Dagmara spojrzała na nią tak, jakby zobaczyła ducha.
– Co? Rozstaliście się, ty i Mikołaj? Ale przecież wasz związek był tak stały, jak księżyc i słońce razem wzięte. Co się stało? – dopytywała wciąż z niedowierzaniem.
– Nie wiem co, Daga – odparła z rezygnacją Anka. – Któregoś dnia po prostu przyszedł i oznajmił mi, że nie może dłużej tkwić w tym układzie bez przyszłości.
– Układzie bez przyszłości? – Dagmara posłała Ance pytające spojrzenie. – Czy my mówimy o tym samym Mikołaju, który patrzył na ciebie cielęcym wzrokiem, wyznawał ci miłość po kilkanaście razy dziennie i snuł romantyczne wizje waszego wspólnego życia?
Anka zapatrzyła się w okno. Przez chwilę przyglądała się uciekającym za nim pejzażom: pięknym, zielonym łąkom okolonym płotami bądź żywopłotami i pasącym się na nich niezliczonym stadom owiec, mniejszym bądź większym pagórkom majaczącym w oddali, pojawiającym się wzdłuż drogi domom, ich otoczeniu. Z tego krótkotrwałego letargu wyrwał ją głos Dagmary:
– Ania, słyszałaś, o czym mówię? O co mu chodziło, gdy mówił o układzie bez przyszłości? – Dagmara nie dawała za wygraną i jeszcze zanim miały dotrzeć do domu, chciała dowiedzieć się od Anki wszystkiego o rozstaniu.
– Przepraszam, Daga – przemówiła Anka ze zmęczeniem w głosie. – Jestem wykończona lotem i całym tym przygotowywaniem się do podróży. Możemy zostawić ten temat na inny dzień? Będziemy przecież razem mieszkać, na pewno okazje same się znajdą – dodała. Dagmara niechętnie, ale przytaknęła.
– Jasne, nie ma sprawy. – Spojrzała na drogowskaz przed nimi i obwieściła: – Jesteśmy jakieś dwadzieścia minut od Camden. Wkrótce będziesz mogła w spokoju odpocząć w swoim nowym domu. – Uśmiechnęła się do Ani i docisnęła pedał gazu.
Ania znów zapatrzyła się przez okno.
Nowy dom – pomyślała. Ulica Camden Roe numer trzynaście, miasteczko Camden, hrabstwo Tyrone, Irlandia Północna. To teraz mój nowy dom…. Może ta trzynastka, tak pechowa według Irlandczyków, przyniesie mi jednak coś dobrego?
Kiedy podjechały pod dom, Anka wysiadła z samochodu i wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Był stosunkowo nieduży, z małym poddaszem, miał jasnoszarą elewację z ciemniejszymi elementami dookoła okien i drzwi. Po ich prawej stronie znajdował się numer: trzynaście. Z przodu domu nie było ogrodzenia, tylko chodnik prowadzący wprost do drzwi. Jak się później miała przekonać, z tyłu budynku znajdował się niewielki ogródek. Był na tyle mały, że poza stołem z czterema krzesłami i suszarką na pranie, niewiele więcej mogło się tam zmieścić. Ale wzdłuż płotku Dagmara posadziła czerwone i różowe kwiaty. Ania nie znała ich nazw, nie było to jednak istotne. Ważne, że dodawały one nieco ciepła temu mało sympatycznemu miejscu.
Dagmara zaprosiła Anię do środka.
– Wchodź, kobieto, śmiało, witamy na Camden Roe trzynaście! – Otworzyła szeroko drzwi i przepuściła Anię przodem.
– Rozejrzyj się najpierw tu na dole – powiedziała. – A ja w międzyczasie zrobię nam coś do picia. Potem pokażę ci górę i twój pokój. No i powiem ci, kto jeszcze tu z nami mieszka. – Uśmiechnęła się figlarnie, jakby to, kto jeszcze mieszka w tym domu, było jakąś niezwykle intrygującą informacją.
Anka odstawiła walizkę i odłożyła plecak. Zachęcona zaproszeniem zaczęła zwiedzanie swego nowego domu. Po lewej stronie wąskiego korytarza, w którym stała, znajdowały się drzwi prowadzące do dość sporego salonu. Pomalowany był na jasnofioletowy kolor. Stała w nim duża, obita kwiecistym materiałem sofa. Obok znajdowały się dopasowane do niej dwa fotele, a pomiędzy nimi drewniana ława na rzeźbionych nogach. W pomieszczeniu była jeszcze stylizowana na rustykalną komoda oraz zupełnie niepasująca do wystroju wnętrza, dość nowoczesna, niska, biało-czarna szafka pod telewizor. Ktoś tu zdecydowanie nie umie łączyć stylów, nawet jeśli próbuje – skomentowała w myślach. Spojrzała w okno na frontalnej ścianie – naprzeciwko stał inny budynek, stanowiący niemal odbicie ich domu, tyle że z bladopomarańczową elewacją z brązowymi obwódkami okien i drzwi. Na podjeździe stał mężczyzna, mniej więcej trzydziestokilkuletni, który żywo gestykulował, rozmawiając z kimś przez telefon. W pewnej chwili odwrócił się w stronę Anki i pomachał jej. Nieco zaskoczona postanowiła odmachać nowemu sąsiadowi.
Kontynuowała zwiedzanie parteru. Znajdowały się na nim jeszcze dwa pokoje, spora kuchnia i niewielka łazienka. Pokoje na pewno były zamieszkane, tyle zdążyła wywnioskować, uchyliwszy nieco drzwi do obu z nich. Kuchnia, w odróżnieniu od salonu, urządzona była raczej gustownie. Ance spodobały się meble w kolorze dębu, starannie wykonane, ze zdobionymi uchwytami przy szafkach oraz duży, okrągły stół stojący w centralnej części pomieszczenia. Omiotła kuchnię wzrokiem i pomyślała, że przyjemnie będzie ugotować coś w takim czystym i ładnym miejscu.
– Kawa gotowa, nie wiedziałam, czy słodzisz czy nie, ani czy lubisz mleko – zaszczebiotała Dagmara. Od kiedy wsiadła do jej samochodu, Anka miała nieodparte wrażenie, że koleżanka jest niczym jedna, wielka, chodząca ekscytacja – taka emanowała z niej energia i humor. To w sumie dobrze – pomyślała. Potrzebuję kogoś takiego blisko, może uszczknę choć trochę tej pozytywnej aury dla siebie.
– Dzięki, Daga. – Uśmiechnęła się i usiadła przy stole, biorąc od niej kubek z parującą kawą.
– No, jest kawa, jest ciasto upieczone przez Igora, naszego współlokatora, poznasz go wieczorem, kiedy wróci z Shannon, gdzie dzisiaj pracuje, jesteśmy same, więc mów: jaki masz plan? Na jak długo przyjechałaś, co chciałabyś tutaj robić i przede wszystkim – czy liczysz, że uleczysz tu swoje złamane serce? – Dagmara wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy i Anka musiała poukładać sobie w głowie, czy dobrze wszystko zapamiętała, i co jej odpowiedzieć. Kolejny raz tego dnia musiała wziąć głębszy wdech.
– Okay, Daga, to po kolei: nie wiem, jak długo tu zostanę, nie zakładałam żadnego konkretnego planu, może miesiąc, może trzy, może rok, a może na zawsze, na tę chwilę nie wiem. Nie wiem też, co chciałabym lub co będę musiała robić, na początek po prostu chcę znaleźć sobie jakąkolwiek aktywność, która pozwoli mi zająć głowę i ręce i zapłacić ci za czynsz, i wreszcie – nie wiem, czy da się uleczyć moje złamane serce, ale mam nadzieję, że z czasem przestanie boleć. – Mówiąc to, Anka wzięła do ust łyk gorącej kawy, a do oczu napłynęły jej łzy. Dagmara przykryła jej dłoń swoją.
– Nie martw się, kobieto. – Delikatnie głaskała teraz dłoń koleżanki, która w tej samej chwili pomyślała, że musi grzecznie, ale stanowczo poprosić ją, żeby przestała mówić do niej per „kobieto”.
– Będzie ci u nas dobrze. Ja i chłopcy pomożemy ci we wszystkim, a jutro rano zaprowadzę cię do Caitleen. Ona piorunem znajdzie ci jakieś zajęcie. Nie będziesz siedzieć bezczynnie i rozmyślać nad przeszłością.
– Kim jest ta Caitleen? – spytała z zaciekawieniem Nieśpielakówna.
– Kochana, Caitleen O’Riley to podpora tego miasta! – Uśmiech Dagmary był jeszcze szerszy i pogodniejszy niż dotychczas. – Ta kobieta to nasza „polska matka”. Od kilku lat zajmuje się, pro bono, wspieraniem przybyszów z Polski, pomaga im znaleźć pracę, często też mieszkanie, służy radą we wszelkich niezbędnych sprawach.
– Brzmi ciekawie, taka lokalna Matka Teresa z Kalkuty – zaśmiała się Anka.
– Coś w tym rodzaju, pretenduje do bycia świętą za życia dzięki swej służbie dla bliźnich z Polski – zachichotała Dagmara. – Jutro ją poznasz, to sama zrozumiesz. Jest wspaniała. Jesteśmy z nią umówione o dziesiątej trzydzieści w jej biurze w ratuszu – doprecyzowała.
– Dobrze, w takim razie już nie mogę się doczekać.
– Słuchaj, Aniu – kontynuowała niezmordowanie Grosicka. – Wiem, że miałam ci powiedzieć o twoich nowych współlokatorach, ale, kurczę pieczone, za chwilkę muszę skoczyć do Arlety, to taka moja bliska znajoma, poznasz ją oczywiście niebawem. Obiecałam, że popilnuję chwilę jej córki Louise. Zatem chłopaków przedstawię ci wieczorem, okay? A teraz pokażę ci twój pokój i resztę domu. Potem będziesz mogła się odświeżyć i odpocząć.
– Pewnie – przytaknęła Anka i poszła za koleżanką w stronę schodów prowadzących na poddasze.
Dagmara szybko oprowadziła ją po piętrze, wskazała jej pokój, drugą łazienkę oraz swoją sypialnię. Potem pożegnała się, cmokając koleżankę w policzek, i zbiegła na dół. Po chwili Anka usłyszała trzask zamykanych drzwi, a zaraz po nim odgłos odjeżdżającego samochodu. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona podróżą, emocjami związanymi z rozmową z Dagmarą, oglądaniem domu i planowaniem nowego początku swego życia. Położyła się na łóżku z myślą, że na chwilę tylko zmruży oczy, ale zmęczenie wzięło górę i zapadła w przyjemny, mocny sen.
Ankę obudziły odgłosy dochodzące z parteru. Słyszała śmiech i rozmowę. Do jej nozdrzy doleciał też przyjemny zapach czegoś, czego jeszcze nie umiała zidentyfikować, ale na pewno było to coś ciepłego i pysznego, więc uruchomiło przy okazji uśpiony u niej od kilku godzin żołądek, który teraz dość ostentacyjnie dał o sobie znać, burcząc mało elegancko.
Podniosła się z łóżka, podeszła do stojącej obok toaletki z dużym, okrągłym lustrem – zawsze chciała taką mieć, ale matka nie zgadzała się na jej kupno, żeby, jak mawiała, „nie zagracić i tak już zagraconego pokoju”, i zaczęła poprawiać włosy. Po drzemce zdecydowanie tego wymagały. Dokładnie je wyczesała, tak że teraz łagodnie opadały jej falą na ramiona. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze – była ładna. Może nawet więcej niż ładna. Miała jasną cerę, która pięknie komponowała się z jej orzechowymi oczami i jasnobrązowymi, falującymi włosami do ramion. Twarz miała pociągłą, usta małe, ale pełne, idealnie prosty, niczym rzeźbiony dłutem rzeźbiarskiego mistrza, nos. Mikołaj uwielbiał jej nos… Dość – skarciła się w myślach. Nie będę rozpamiętywać przeszłości. Mikołaj to historia, a teraźniejszością jest to, że czas zejść na dół i przywitać się z nowymi współlokatorami.
To pomyślawszy, zeszła do kuchni. Przy stole siedzieli wszyscy mieszkańcy tego domu, których Dagmara natychmiast zaczęła jej przedstawiać.
– Anusia, wstałaś wreszcie! – krzyknęła radośnie. – Ale sobie pospałaś, chyba naprawdę wykończyło cię to moje gadanie – zaśmiała się głośno.
– Nie no, coś ty, Daga – zaczęła Anka, odwzajemniając uśmiech. – Po prostu byłam zmęczona po podróży i opadły ze mnie emocje. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
– Dobrze, to jak już wstałaś rześka i promienna, pozwól, że przedstawię ci twoich nowych współlokatorów. – Dagmara zamaszystym ruchem dłoni wskazywała kolejno na siedzących dookoła stołu mężczyzn, dokonując uroczystej prezentacji.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Zacząć od nowa na Camden Roe 13
ISBN: 978-83-8313-686-8
© Agnieszka Martyka i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominika Synowiec
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk