Zapomniany takt - Stawiszyńska Martyna - ebook + książka

Zapomniany takt ebook

Stawiszyńska Martyna

4,6

Opis

Emocje są jak nuty. Aby żyć pełnią życia, trzeba zagrać całą gamę

Melancholijna sceneria brytyjskiego Cambridgeshire to wprost idealne miejsce dla studentów i artystów. Jedną z nich jest Nancy, pianistka i studentka osiągająca najlepsze wyniki w nauce na wydziale muzycznym Uniwersytetu Cambridge. Pomimo niewątpliwych sukcesów dziewczyna nie jest szczęśliwa. Jej życie towarzyskie praktycznie nie istnieje, odgradza się od świata wysokim murem, a jej ulubioną i jedyną rozrywką jest wieczorne upijanie się w samotności. Wszystko to za sprawą kontrolujących i niedostępnych emocjonalnie rodziców, którzy od zawsze wywierali na córce ogromną presję, by była perfekcyjna.

Tuż przed koncertem semestralnym Nancy w dziwnych okolicznościach spotyka tajemniczego skrzypka, Benjamina, który otwarcie wytyka jej, że jej muzyczne interpretacje są wprawdzie perfekcyjne, ale pozbawione uczuć. Ta konfrontacja wytrąca Nancy z równowagi do tego stopnia, że prawie oblewa egzamin. Swoją klęskę próbuje wymazać z pamięci alkoholem. Benjamin jednak nie daje dziewczynie spokoju i chociaż wcale jej nie zna, zdaje się rozumieć jej problem. Proponuje swoją pomoc — chce dać jej kilka lekcji muzyki. Nancy szybko orientuje się, że skrzypek to wyjątkowo ekscentryczna osoba, a jego metody nauki wydają jej się co najmniej nietypowe. Prowadzą jednak do tego, że dziewczyna dzięki muzyce odnajduje drogę do zakopanych głęboko emocji.

Kim jednak jest Benjamin, który tak niespodziewanie pojawił się w jej życiu? Mężczyzna bez wątpienia ukrywa jakiś sekret. Kiedy tajemnice wyjdą na jaw, nic już nie będzie takie samo.

Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 16+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (64 oceny)
46
12
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agamarcina91

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna, wzruszająca, brakuje słów żeby opisać tę książkę. To moja pierwsza recenzja, chociaż przeczytałam już tutaj pewnie kilkaset książek ale przy tej książce nie mogłabym nic nie napisać. A końcówka rozwala na łopatki. Czytajcie!
30
Inka7419

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia ubrana w słowa i muzykę. Bardzo polecam każdej romantycznej duszy.
20
Gabrysia155

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, bez chusteczek się nie obejdzie!
20
WeronikaTrz

Nie oderwiesz się od lektury

Idealnie odegrane nuty. Brakowało im tylko jednego. Emocji. Nancy wiedzie prym na muzycznym wydziale Uniwersytetu w Cambridge, lecz jej perfekcjonizm idzie w parze ze społecznym wyobcowaniem. Wszystko jednak się zmienia, gdy pewnego dnia dziewczyna poznaje Benjamina. Tajemniczego skrzypka, który zmusza ją nie tylko do wyjścia ze strefy komfortu, ale i przekroczenia własnych barier... Przyznam, że sama do końca nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej pozycji, ale na pewno nie oczekiwałam tego, co ostatecznie dostałam. To jeden z najoryginalniejszych, przełamujących wszelkie schematy "romansów", jakie miałam okazję przeczytać. I szczerze mówiąc skategoryzowanie tej historii w tym gatunku jest nieco krzywdzące - bo ta książka to o wiele, wiele więcej. Sam wątek miłosny stanowi raczej tło i pojawia się naturalnie, wręcz mimowolnie. Sporo tu jednak zupełnie innych emocji. Skomplikowane rodzinne relacje. Przeszywający ból starty. Poszukiwanie własnej życiowej ścieżki. Pełna wzlotów i u...
10
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Nancy jest na ostatnim roku studiów. Spełnia swoje pragnienie, tylko poprzez naciski rodziców nie robi tego z serca. Chce być najlepszą pianistką, by ich usatysfakcjonować, zwłaszcza ojca. Pewnej nocy poznaje skrzypka, mężczyzna ją irytuje ale i intryguje. Kim jest i dlaczego zjawił się akurat teraz? Cóż to była za uczta dla moich uszów! Każdy rozdział bowiem to inna melodia, można by rzec. Dopasowana do niego i pozwalająca bardziej współodczuwać emocje bohaterki. Poznajemy dziewczynę obciążoną chorymi ambicjami rodziców, próbującą im sprostać. Zagubioną, szukającą pomocy w alkoholu. Ślepą na wszystko i wszystkich wokół. Stojącą nad przepaścią... I w tym momencie jej życia pojawia się Benjamin. Tajemniczy, pełen cierpliwości i tego czegoś...to on pokazuje Nancy to co ma cały czas na wyciągnięcie ręki, pomaga jej... czuć. Bardzo silny wątek paranormalny dodał tej powieści uroku. Czytałam z dużym zainteresowaniem, odnalazłam wiele prawd o których na codzień się nie myśli i nie zwraca ...
00

Popularność




Kochanej Mamie – mojej pierwszej i najwierniejszej czytelniczce

Appena

(ledwie, prawie wcale)

NAJLEPSZA. ZAWSZE NAJLEPSZA. Nikogo to już nie dziwiło. Ani nauczycieli, ani studentów kłębiących się przy liście zawieszonej na drzwiach. Na samym jej szczycie – nieodmiennie od ponad czterech lat – widniało moje nazwisko. Przyjęłam to niemal z obojętnością, bo namiastkę radości wywołało we mnie coś zgoła innego.

Po zdaniu egzaminu praktycznego w nadchodzącą niedzielę zostanie mi zaledwie semestr do zakończenia studiów. Tylko kilka miesięcy dzieliło mnie od wyczekiwanej wolności, o której marzyłam właściwie od zawsze.

Bez słowa odeszłam od grupy, która najpewniej nawet tego nie zauważyła, i ruszyłam w stronę wyjścia.

– Nancy!

W moim kierunku dziarskim krokiem zmierzał wysoki mężczyzna w średnim wieku. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to jego lśniąca w świetle lamp łysina, którą okalały gęste, siwe włosy, niczym niedokończone gniazdo.

– Tak, profesorze? – zapytałam, kiedy dołączył do mnie.

– Chciałem ci pogratulować – rzekł z uznaniem, a stos dokumentów, który trzymał, niemal wypadł mu z rąk. – Jak zawsze wykazałaś się perfekcją!

– To nie ze mną powinien pan teraz rozmawiać – mruknęłam beznamiętnie, ani myśląc, by zwolnić tempo.

– A z kim? – Uśmiechnął się szeroko. – Tylko tobie udało się napisać egzamin bezbłędnie!

– No właśnie. Powinien pan suszyć głowy tym, którym nie zależy.

Nicholas Cook był moim profesorem prowadzącym i uczył mnie najważniejszego przedmiotu – gry na fortepianie. Nie należał do wirtuozów i mogłam śmiało stwierdzić, że technicznie często przewyższałam jego umiejętności, jednak…

Chociaż miałam taką możliwość, nie chciałam prosić o przeniesienie pod skrzydła lepszego nauczyciela. Cook był nieszkodliwy i potrafił uszanować moją prywatność. Czasem tylko zdarzało mu się być w stosunku do mnie trochę nadopiekuńczym. Doskonale wyczuwałam te momenty i zwyczajnie przestawałam go wówczas słuchać.

Zawsze działało.

Przechodziliśmy obok wielkich, dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do sali koncertowej, kiedy usłyszałam dźwięki muzyki. Nie żeby to było coś dziwnego na wydziale muzycznym, jednak tym razem nie mogłam tego zignorować. Ktoś przepięknie grał na skrzypcach. I to nie byle co. Utwór przypominał ten autorstwa mojego dziadka, ten, który sprawił, że pokochałam muzykę.

– …wyjść czasem z rówieśnikami? Nancy? Nancy! – Głos nauczyciela wreszcie przebił się przez moje zamyślenie.

– Hm? Co takiego?

Mężczyzna westchnął ciężko, kiedy zorientował się, że go nie słucham. Pokręcił głową, zupełnie jakby ciągle musiał się ze mną użerać. Co w sumie nie było aż tak dalekie od prawdy.

– Właśnie o tym mówiłem – zaczął łagodnie. – Nancy, idź do domu, odpocznij. Zarywanie tylu nocy z powodu nauki nie jest dobre dla zdrowia. Może potrzebujesz rozryw…

– To moje zdrowie, nie pana – odparłam oschle.

Profesor Cook zmarszczył brwi, poirytowany moim zachowaniem.

– No tak… – Ściągnął z nosa okulary i przetarł palcami oczy. – Wiem, że nie lubisz, kiedy ktoś się o ciebie zamartwia, a ja wiecznie wracam do tego samego. – Westchnął. – Mam tylko nadzieję, że przed koncertem semestralnym nie będziesz się tak zamęczać. Jeszcze raz gratuluję.

Po tych słowach odszedł.

W zamyśleniu otuliłam się szczelniej płaszczem i wyszłam na zewnątrz. Tegoroczna zima w Cambridge nie odbiegała od wszystkich poprzednich. Angielska aura nie rozpieszczała śniegiem, za to lubowała się w mroźnych deszczach. Tego dnia wyjątkowo nie padało.

Zanurzyłam się w wąskich alejkach starówki, po drodze mijając setki studentów i turystów, których o każdej porze roku było w mieście mnóstwo. Słyszałam dziesiątki różnych języków, niezliczone kroki, śmiech, rozmowy. Moją uwagę najbardziej przykuwał jednak chodnik. Wpatrzona w wiekowy bruk, tak jak co dzień, starałam się przebrnąć przez chaos niezauważona.

Z czasem tłum zaczął się przerzedzać, aż w końcu, po półgodzinnym marszu, znalazłam się w znajomej okolicy. Ciasno upchane domki, każdy o drzwiach innego koloru, ciągnęły się do końca ulicy. Wydawać by się mogło, że tak urocza aleja to idealne miejsce dla młodych rodzin, jednak wszystkie te domy, bez wyjątku, zamieszkiwali studenci. Stanowiły coś w rodzaju małych akademików poza kampusem uczelni.

Dotarłam do budynku z błękitnymi drzwiami i już po chwili wspinałam się po schodach. Rzuciłam mojej współlokatorce Lucy krótkie „cześć” i chcąc uniknąć rozmowy, zamknęłam się w swoim pokoju. Cisnęłam torbę na krzesło tak, by nie zawadzić o stosy nut porozrzucanych chaotycznie na biurku, po czym położyłam się na łóżku przykrytym kocem.

Westchnęłam cicho, gdy poczułam wibracje telefonu w kieszeni spodni. Wyciągnęłam komórkę i zerknęłam na ekran. Ojciec. Jak zwykle musiał wszystko wiedzieć.

– Witaj, Nancy. I jak ci poszły egzaminy? – usłyszałam jego sztucznie uprzejmy głos.

To oznaczało tylko jedno. Ojciec nie był sam. Z pewnością towarzyszyli mu ci napuszeni bufoni, z którymi spędzał tak dużo czasu. W przeciwnym razie nie byłby dla mnie taki miły.

– Nie musisz za każdym razem dzwonić, przecież dobrze znasz odpowiedź – odparłam beznamiętnie.

– Muszę się upewnić, że nie przynosisz nam wstydu. – Zaśmiał się krótko, co w jego wykonaniu brzmiało raczej jak złowieszczy pomruk.

– Miałam najlepsze wyniki. To chciałeś usłyszeć?

– I tak trzymaj – uciął już innym tonem.

Takim, na którego dźwięk w moim żołądku coś nieprzyjemnie się przewróciło.

Po tych słowach po prostu się rozłączył. Bez żadnej pochwały czy choćby pożegnania. Nie było to dla mnie niczym nowym, ojciec od zawsze tylko wymagał.

Wypuściłam głośno powietrze i pozwoliłam ciału leżeć bezwładnie na łóżku. Zapatrzyłam się w nierówny sufit. Myślami wędrowałam po klawiszach pianina, ćwicząc w pamięci utwory na egzamin. Każdy mój wieczór wyglądał identycznie, każdym dniem rządziła niczym niezachwiana rutyna. Miesiące zlewały się ze sobą, cotygodniowy obiad z rodzicami w Newmarket, wieczne zakuwanie i ćwiczenie gry. Gdybym tylko wiedziała, że ten wieczór uczyni moje życie tak pogmatwanym, zamknęłabym to przeklęte okno. Po prostu.

Wieczory spędzałam z muzyką. Tak jak co dzień zasiadłam więc do pianina cyfrowego i już po chwili pogrążyłam się w ćwiczeniach. Było późno, więc nie grałam głośno. Moi współlokatorzy na szczęście się nie skarżyli.

Na egzaminie semestralnym miałam zagrać jedynie trzy utwory, żaden z nich nie należał jednak do łatwych. Ze skupieniem śledziłam zapis nutowy, biorąc pod uwagę każdą najmniejszą wskazówkę dotyczącą tempa, głośności i skomplikowanych grup rytmicznych. Musiałam grać dokładnie tak, jak chciał tego kompozytor.

Nagle wzdrygnęłam się, kiedy niespodziewanie usłyszałam dźwięki skrzypiec.

Przez kilka sekund ze zdumieniem wsłuchiwałam się w muzykę, skołowana, czy to rzeczywistość, czy może omamy. Jak oparzona oderwałam palce od klawiatury i zamierzałam podejść do okna, ale w tym samym momencie skrzypce ucichły.

Przetarłam twarz dłonią i z wahaniem wróciłam do ćwiczeń. Tym razem wybrałam inny utwór. Po kilku minutach intensywnej gry znów stało się to samo.

Zerwałam się z krzesła i rozejrzałam w poszukiwaniu źródła dźwięku, który oczywiście zdążył już ucichnąć. Musiałam się upewnić, skąd dochodził. Wybiegłam z pokoju, by po chwili zapukać w drzwi ozdobione ręcznie robioną tabliczką z napisem „Lucy”. Zdziwiona moją obecnością współlokatorka spojrzała na mnie ni to z radością, ni to ze strachem. Poczułam cytrusowy zapach, który ona uwielbiała, a mnie od niego robiło się niedobrze.

– Nancy? Stało się coś? Jesteś blada jak ściana – zaczęła zmartwiona. – Wejdź, proszę. – Zrobiła krok w bok, by wpuścić mnie do środka.

Ja jednak stałam jak wryta.

– Słyszałaś, jak gram?

– T-tak… – odparła niepewnie i szybko dodała: – Ale nie grałaś za głośno, jeśli o to chodzi.

– A skrzypce? Słyszałaś skrzypce?

– To przerzuciłaś się teraz na skrzypce?

– Co? – Zmarszczyłam brwi. – Nie, nie, ktoś grał na skrzypcach, słyszałaś czy nie?

Zaczynałam się już niecierpliwić. To niemożliwe, żebym miała omamy. Ktoś musiał robić sobie ze mnie żarty. Lucy wlepiła we mnie zdziwione spojrzenie wielkich niebieskich oczu i wzruszyła ramionami.

– Słyszałam tylko ciebie, Nancy.

– Jaja sobie robisz?! – wybuchłam. – Przecież słyszałam! Gdzie go chowasz, co?!

Odsunęła się ze strachem.

– A-ale kogo? Nancy, o czym ty mówisz?

– Nie kogo, tylko co! Odtwarzacz, z którego puszczasz muzykę smyczkową, i przez to nie pozwalasz mi się skupić!

– Co to za hałasy? – Męski głos dobiegł z drugiego końca korytarza. – Co tym razem?

Paul, mój drugi współlokator, wyszedł ze swojej dziupli w samych spodniach od piżamy. W dodatku śmierdział piwem. Spojrzałam na niego z niesmakiem.

– Obrzydliwe.

– Nasza Nancy jak zwykle pluje jadem – rzekł z uśmiechem, a potem dodał kąśliwie: – Dziwne, że sama się nim jeszcze nie zatrułaś. Zostaw biedną Lucy w spokoju, nieważne, o co poszło.

– A może to ty? – Zmrużyłam powieki, wpatrując się w chłopaka. – Miałbyś powód.

– Powód, żeby cię zdenerwować? Oj, mam ich wiele. Ale konkretnie o co ci chodzi?

– Poprosiłeś kogoś z mojego wydziału, żeby przeszkadzał mi w ćwiczeniach, tak? Albo to ty puszczasz tę muzykę, co? Słuchaj, guzik mnie obchodzi, że masz w dupie studia i swoją przyszłość. Przynajmniej nie zarażaj innych głupotą, jasne?!

Paul wpatrywał się we mnie nierozumiejącym spojrzeniem. Jego wzrok po chwili powędrował ku Lucy.

– Ona zwariowała, tak?

Niemal warknęłam z bezsilności. Nawet jeśli coś knuli, to nie umiałam im nic udowodnić.

– Jesteście do niczego – rzuciłam, odwróciłam się na pięcie, poszłam do swojego pokoju i głośno trzasnęłam drzwiami.

Tamtego wieczoru odkryłam, że jeśli gram w słuchawkach, za czym nie przepadałam, nie słyszę już denerwujących skrzypiec. Następnych kilka dni było wolnych od zajęć, mogłam więc całkowicie skupić się na przygotowaniach do ostatniego w tym semestrze egzaminu.

Większą część dnia przesypiałam, aby zregenerować siły, za to nocami zawzięcie ćwiczyłam. Dopiero kiedy duża część miasta położyła się do łóżek, a na ulicach zapanował względny spokój, mogłam oddać się grze. Hałas i zamieszanie były czymś, czego szczerze nie znosiłam.

Po ostatniej akcji Paul łypał na mnie nieufnie, a Lucy rzucała mi te swoje zmartwione spojrzenia, ilekroć pojawiałam się w zasięgu jej wzroku. Nie zależało mi na ich sympatii, zapewne i tak nie mieli o mnie dobrego zdania.

W przeddzień koncertu siedziałam w pokoju, wpatrując się w klawisze pianina. Fizycznie czułam się o wiele lepiej; przez ostatnie dni sporo spałam. Może gdybym odłączyła słuchawki…? Nadeszła pora na ostatnie szlify, a tego nie mogłam robić z tym ustrojstwem na uszach.

Trochę nieufnie zaczęłam grać. Pierwszy utwór odegrałam perfekcyjnie i tym razem nic mi nie przeszkodziło. Zastanowiłam się chwilę. Zanim zaczęłam kolejny, przypomniałam sobie ten, który usłyszałam niedawno na uniwersyteckim korytarzu. Był tak podobny do kompozycji stworzonej przez mojego dziadka, której dźwięki często wypełniały mój pokój wieczorową porą. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej się zastanawiałam, czy aby na pewno nie usłyszałam wtedy oryginału. Bezwiednie przyłożyłam ręce do klawiszy i zaczęłam odgrywać znajomą melodię.

Już po kilku nutach znów usłyszałam skrzypce. Mimo że melodia była dość smutna i melancholijna, dźwięk ich strun zdawał się wypełniony radością. Tym razem nie przerywałam gry. Wsłuchiwałam się w muzykę, starając się zlokalizować jej źródło. Mój wzrok powędrował w stronę uchylonego okna. W małym pokoju, który zajmowałam, zwykle było bardzo ciepło, więc prawie zawsze było otwarte. Czy powinnam poszukać na zewnątrz…?

Przerwałam utwór w połowie, ale ku mojemu zaskoczeniu skrzypce grały dalej. Wstałam od pianina i powoli, niepewnie podeszłam do okna, z którego na pierwszy rzut oka ziała jedynie ciemność. Tylko ja miałam jeszcze zapalone światło, które rzucało jasną smugę na niewielki ogródek za domem.

Wytężyłam wzrok. Tak, nie myliłam się. Ktoś tam stał. Nieznajomy mężczyzna grał w najlepsze z zamkniętymi oczami, jakby był zupełnie oderwany od rzeczywistości.

Poczułam zastrzyk adrenaliny i zimny pot na dłoniach. Jak on się tam niby dostał? W dodatku w środku nocy?!

Porwałam z biurka telefon, by w razie czego zadzwonić po pomoc, i wybiegłam z pokoju. Szybko pokonałam schody i kuchnię, a następnie tylnymi drzwiami wyszłam na zewnątrz. Całkiem zapomniałam o butach, więc teraz zmoczyłam skarpetki o wilgotną, zimną trawę.

Po chwili stałam już w odległości paru metrów od młodego mężczyzny ze skrzypcami. Ubrany dość staroświecko, zupełnie nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Krótkie kosmyki dotykały jego czoła, a przy każdym ruchu smyczkiem poły starego płaszcza rytmicznie falowały. Nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek spotkała tego człowieka.

– Ej ty! – krzyknęłam wyzywająco, ale on nie zareagował. – Hej!

Nagle przestał grać. Uniósł brwi i otworzył oczy, szczerze zaskoczony. Jasne tęczówki skierowały się w moją stronę. Przeszedł mnie dreszcz. Zimny wiatr smagał moją cienką bluzką i wdzierał się pod ubranie. Postanowiłam załatwić sprawę szybko.

– Mogę wiedzieć, o co tu chodzi?

Facet zamrugał kilka razy, jakby nie mógł wyjść z szoku. Nie wiedziałam, co go tak zdziwiło.

– Ty… mówisz do mnie? – zapytał, wolno wymawiając słowa.

No pięknie, trafił mi się jakiś niezbyt ogarnięty typ. Poirytowana, uniosłam brwi.

– A widzisz tu kogoś jeszcze?

Nieznajomy opuścił skrzypce i rozejrzał się po ogrodzie.

– No, ktoś by się znalazł – odparł i podszedł bliżej.

Światło z mojego pokoju padło na jego twarz, dzięki czemu mogłam mu się przyjrzeć.

Był młody, zapewne niewiele starszy ode mnie. Jasne włosy falowały tuż nad czołem, lekko nastroszone brwi nadawały twarzy ostrość, a pod nimi z nieznacznie podłużnych oczu zerkały dwie szare tęczówki. Prosty nos i permanentnie wygięte ku górze kąciki ust dopełniały całość. Dostrzegłam też cienie pod oczami i delikatnie zapadłe policzki.

– Nie zbliżaj się! N-nie boję się, ale trzymaj dystans! – Chyba nie brzmiałam zbyt przekonująco.

Nie wiedzieć czemu na wargach mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech. Szaleniec, bez dwóch zdań. Moja odwaga powoli zaczynała się ulatniać, ale nie zamierzałam się poddawać.

– Zanim zadzwonię na policję, odpowiesz na kilka pytań – oznajmiłam i drżącą ręką wyciągnęłam z kieszeni telefon.

– Oczywiście, mamy całą noc – odpowiedział z nieukrywaną radością. Zupełnie nie przejął się moją groźbą. – Jak ci na imię? – zapytał, zanim zdążyłam otworzyć usta.

– To nieistotne – warknęłam. – Poza tym to ja zadaję pytania. – Wpatrywał się we mnie jak w obrazek, co w ogóle nie ułatwiało sprawy. – Dlaczego przeszkadzasz mi w grze? Kto kazał ci to robić: Lucy czy Paul? Dlaczego stoisz pod moim oknem, w dodatku na prywatnym terenie, i skąd, u licha, znasz ten utwór?

Skrzyżowałam ręce na piersi w oczekiwaniu na odpowiedź. Nieznajomy spojrzał na mnie ponownie, pochylił się i włożył skrzypce do obdartego futerału, którego wcześniej nie zauważyłam w ciemnej trawie.

– Jakiś czas temu byłem w okolicy i usłyszałem kogoś niemal perfekcyjnie wykonującego na pianinie bardzo skomplikowane utwory. Wygląda na to, że tym kimś byłaś ty. – Gdyby nie uszy, uśmiech miałby dookoła głowy.

– Skoro podoba ci się moja gra, dlaczego mi przeszkadzasz? – Zacisnęłam zęby. – Słuchaj, nie wiem, coś za jeden, ale przysięgam, że jeśli nie dasz mi spokoju, zrobię ci z życia piekło, jasne?! – Odwróciłam się z zamiarem powrotu do domu.

Zza pleców usłyszałam krótki śmiech.

– Kto powiedział, że mi się podoba?

Stanęłam jak wryta. Kiepsko znosiłam krytykę. Jak mógł to powiedzieć? Przecież zawsze byłam najlepsza we wszystkim, co robiłam.

Powoli obróciłam się do skrzypka, z którego ust wciąż nie schodził szelmowski uśmiech.

– Że co? Przecież sam mówiłeś, że gram perfekcyjnie – wysyczałam.

– No właśnie. Grasz kropka w kropkę jak w nutach. Jak maszyna. – Powiedział to tak lekko i bez cienia wstydu, że poczułam się, jakby strzelił mi w twarz.

– Właśnie na tym to polega. Gram najlepiej, jak tylko się da.

– Technika wystarcza, by grać perfekcyjnie, ale nie pięknie. Dlatego przygrywałem ci, ilekroć siadałaś do pianina. Chciałem tchnąć w twoje wykonania trochę duszy.

Mówił to z takim przekonaniem i z dziwną troską, że prawie mu uwierzyłam. Zranione ego szybko jednak dało o sobie znać.

– Wynoś się stąd! – wycedziłam, patrząc mu prosto w oczy.

Odwróciłam się i szybkim krokiem opuściłam ogród.

– Miło się rozmawiało! – usłyszałam jeszcze, a zaraz po tym huknęłam drzwiami i pozamykałam je na cztery spusty.

Kiedy wróciłam do pokoju, od razu zgasiłam światło i ukradkiem wyjrzałam przez okno. Tajemniczego mężczyzny już nie było. Oby nigdy nie wrócił.

Ostatnie minuty przed ważnymi koncertami zwykle mijały mi dość szybko i bez stresu. Tym razem jednak nie potrafiłam się uspokoić. Chodziłam z kąta w kąt za kulisami sali koncertowej i próbowałam rozgrzać pod ubraniem dłonie zimne jak lód.

Dlaczego tak bardzo się denerwowałam? Przecież byłam doskonale przygotowana! Wystarczyła opinia jednego nieznajomego człowieka, by zburzyć moją pewność siebie? W dodatku kogoś tak komicznie absurdalnego? Dziwaka w starych ciuchach, którego kręciło szpiegowanie młodych pianistek? Zresztą co on mógł o mnie wiedzieć, nawet mnie nie znał! Przecież potrafię grać z uczuciem, prawda?

Nim się obejrzałam, dziewczyna, która występowała przede mną, wróciła za kulisy, co oznaczało, że nadeszła moja kolej. Odetchnęłam głęboko i niepewnie przeszłam przez boczne drzwi.

Światła reflektorów mnie oślepiły. Chyba już nigdy się do nich nie przyzwyczaję, pomyślałam. Stanęłam z przodu sceny, by ukłonić się widowni. Pierwsze rzędy zajmowała komisja złożona z profesorów wydziału muzycznego, a zaraz za nią siedzieli studenci i rodziny egzaminowanych. Na tyłach, obok wielkich drzwi, dostrzegłam…

…jego. Podpierał ścianę i z rękoma skrzyżowanymi na piersi zerkał na mnie z zaciekawieniem. Jego usta wykrzywiał nieznaczny uśmiech. Skąd u licha wiedział, gdzie mnie znaleźć?!

Podjęłam decyzję. Zamierzałam udowodnić temu cudakowi, że potrafię grać z sercem. Przecież gniew to też uczucie, prawda? Z zaciśniętymi ze złości ustami usiadłam przy fortepianie. Ułożyłam dłonie na klawiszach i sprawdziłam, czy ręce znajdują się na odpowiedniej wysokości. Potem wzięłam głęboki wdech i zaczęłam grać.

Moje palce bezlitośnie katowały klawisze, bez chwili wahania. Każda nuta rozbrzmiewała głośno i wyraźnie, a oryginalnie melancholijny utwór zamienił się w ziejącego ogniem smoka. Pozwoliłam wściekłości spłynąć z moich rozpalonych policzków prosto w sędziwe młoteczki fortepianu.

Przez cztery i pół roku studiów nikt nigdy nie skrytykował mojej gry. Zawsze byłam doskonale wyćwiczona i nawet jeśli ktoś nie darzył mnie sympatią, nie potrafił znaleźć na mnie haka w muzyce. Tej jednej umiejętności byłam pewna na sto procent. W zasadzie talent był moją jedyną zaletą. Nie pozwolę, by odebrał mi to jakiś błazen, który pojawił się nie wiadomo skąd. Gdyby to zrobił, zostałabym z niczym.

Każdy z trzech utworów różnił się klimatem, jednak wszystkie zagrałam tak, jakby opowiadały historię bezlitosnego pożaru trawiącego kulę ziemską. Techniczna perełka okazała się nastrojową porażką. Zauważyłam to, gdy – zasapana i zdyszana – kłaniałam się na zakończenie, a na twarzach zgromadzonych widziałam podziw wymieszany z zażenowaniem. Zaczęli klaskać, dopiero kiedy byłam w połowie drogi do wyjścia ze sceny.

Za kulisami wyładowałam resztki gniewu, który wciąż we mnie tkwił. Kopnęłam najbliżej stojące krzesło, a ono z hukiem upadło na podłogę. Co robić? Co robić?! Nie miałam ochoty oglądać twarzy tych wszystkich ludzi. Na pewno patrzyliby na mnie z politowaniem, a tego nienawidziłam! Nie obchodziło mnie już, czy zdałam, chciałam tylko jak najszybciej się stąd ulotnić.

W pośpiechu zerwałam z wieszaka płaszcz i wybiegłam na korytarz z nadzieją, że zdążę, zanim otworzą się drzwi sali koncertowej. Kiedy tylko je minęłam, usłyszałam charakterystyczne skrzypienie.

– Nancy? Nancy! – Profesor Cook nawoływał mnie jeszcze kilka razy, ale udawałam, że go nie słyszę.

Wreszcie wybiegłam na zewnątrz. Nagły haust zimnego powietrza ostudził zaczerwienioną ze wstydu twarz. To mi jednak nie starczyło. Musiałam odreagować! Nerwowym krokiem ruszyłam między ciemne alejki, myśląc tylko o jednym.

Można powiedzieć, że ta noc była na swój sposób wyjątkowa. Nie tylko po raz pierwszy zrobiłam z siebie pośmiewisko na oczach całego wydziału muzycznego, lecz także dałam rodzicom powód do prawienia mi morałów. Chociaż nie zjawili się na egzaminie, byłam pewna, że wieści szybko do nich dotrą. A zszargana opinia była czymś, czego bali się najbardziej. Zwykle unikałam takich sytuacji jak ognia, jednak w tamtej chwili nic mnie to nie obchodziło.

Było grubo po pierwszej, kiedy chwiejnym krokiem wracałam do domu. Chodnik poruszał się dziwnie, ilekroć stawiałam na nim stopy. Powietrze było gorące, przydrożne drzewa uginały się nade mną, a napotkani ludzie gapili się na mnie jak na kosmitkę.

Chichocząc pod nosem, nie przejmowałam się niczym i co jakiś czas upijałam łyk wina z butelki, której nie zamierzałam ukrywać. Głowę miałam słabą, więc nie potrzebowałam dużo, żeby się upić. To cud, że jeszcze nie zgubiłam drogi.

Wkroczyłam na znajomą ulicę i zaczęłam głośno wymieniać kolory mijanych drzwi.

– Różoweee… zieloneee… brązoweee… – zawodziłam. W kilku oknach zapaliło się światło. – Żółty przyciąga robale. Nie lubię robali! – gadałam do siebie. – Iiiii błękitne! Nareszcie!

Nie wiedzieć czemu, nie zaskoczył mnie widok mężczyzny, który czekał przed moimi drzwiami. Siedział na murku przed domem i patrzył na mnie wyraźnie rozbawiony.

– Jest i on! Skrzypek na dachu, jego mać! – wybełkotałam i upiłam kolejny łyk wina.

– Smaczne? – zapytał.

– Pycha! Chcesz? – zaproponowałam, poklepując torbę zawieszoną na ramieniu. – Mam tego więcej.

– Ej, ty tam, przymknij się w końcu! – zawołał ktoś z domu obok.

W odpowiedzi uniosłam środkowy palec i wystawiłam język, robiąc przy tym dziwną minę. Mój towarzysz zaśmiał się cicho i pokręcił głową.

– Po każdym występie tak świętujesz?

– Tylko po tych najlepszych – odpowiedziałam z przekąsem i wyminęłam nieznajomego.

Chwiejąc się, zaczęłam szperać w kieszeniach.

– Nie za często się upijasz, co? – usłyszałam.

Wreszcie znalazłam te przeklęte klucze.

– Mam je! – powiedziałam do siebie. – A teraz…

Aby trafić do dziurki, musiałam zebrać w sobie resztki sił i się skoncentrować. Zanim jednak weszłam do domu, obróciłam się, by spojrzeć na powód całego tego zamieszania.

– Aha, nie zamierzam już dzisiaj grać, więc nie musisz marnować czasu na czekanie. Poszpieguj kogoś innego, nie obrażę się – rzuciłam.

Skrzypek zeskoczył z murku i stanął przede mną. Jego wieczny uśmieszek gdzieś się ulotnił.

– Nie szpieguję cię… Chcę ci pomóc – oznajmił, przez co niemal wyplułam wino.

– Pomóc?! Mnie?! – Zaśmiałam się teatralnie. – Wiesz, jak możesz mi teraz pomóc, panie znawco? – zaczęłam wyzywająco, podchodząc bliżej i patrząc mu prosto w oczy. – Możesz odciąć moich rodziców od wszelkich form komunikacji, żeby nigdy nie dowiedzieli się, jak bardzo ich córka zbłaźniła się na oczach całego wydziału.

Podczas kiedy ja z trudem utrzymywałam równowagę, on przez kilka dobrych sekund świdrował mnie spojrzeniem. Chyba nie dotarły do niego moje słowa. W końcu nie wytrzymałam i się odwróciłam. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Zanim jednak zdążyłam je zamknąć, on znowu przemówił:

– Mogę sprawić, że już nigdy nie będziesz miała powodów do wstydu.

Zatrzymałam się i westchnęłam, gapiąc się w czerń korytarza.

– To ty jesteś powodem mojej porażki… – mruknęłam. – Kim ty w ogóle jesteś? – Zerknęłam na niego przez ramię.

– Benjamin. Dla przyjaciół Ben – odparł, chociaż nie o to mi chodziło.

– Dobrze więc, Benjaminie. Mówię ostatni raz, więc słuchaj uważnie. Nie chcę cię już nigdy widzieć. Wynoś. Się. Stąd.

Trzasnęłam drzwiami tuż przed jego twarzą i poczłapałam schodami na górę. Niezły ma tupet, żeby przychodzić tu i prawić mi morały. Sprawca problemu próbuje go naprawić? Może jeszcze mam go uznać za bohatera? O nie, nie ze mną te numery.

Takiego bólu głowy nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Tykanie zegara ściennego było niczym uderzenia młotem, a najmniejszy ruch powodował aktywację wszystkich nerwów od szyi w górę.

Z nabożną delikatnością próbowałam usiąść. Pokój zawirował, a zawartość mojego żołądka wpadła na pomysł, by wybrać się na spacer. Przyłożyłam rękę do ust i powstrzymałam mdłości. Zauważyłam, że wciąż mam na sobie białą koszulę i czarne spodnie, które włożyłam wczoraj na egzamin.

Rozejrzałam się ostrożnie. Stosy nut, które wcześniej zalegały na biurku, teraz leżały pod nim w totalnym chaosie. Na podłodze dostrzegłam też przewrócone butelki po winie. Wyglądało na to, że w nocy opróżniłam aż trzy! Nic dziwnego, że czułam się jak wyżuta guma.

Kiedy wreszcie udało mi się wygramolić z łóżka i usiąść na jego skraju, rozległo się ciche pukanie.

– No? – wychrypiałam.

Drzwi otworzyły się niepewnie i ukazała się w nich zmartwiona twarz Lucy. Dziewczyna obrzuciła pokój spojrzeniem, a kiedy dotarł do niej wypełniający go zapach, mimowolnie się cofnęła.

– Mój Boże, Nancy, wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona.

– Nie widać? Czuję się świetnie – odpowiedziałam przesłodzonym głosem.

– Po twoim powrocie przyjechała policja. Ktoś wezwał ich ze względu na zakłócanie ciszy nocnej. Powiedziałam, że u nas wszyscy dawno są w łóżkach. Nancy… Co się stało? – Zrobiła krok w moją stronę.

– Nie podchodź! – warknęłam. – Znasz zasady. – Podniosłam się z trudem. – Nic mi nie jest, nic się nie stało, idź sobie! – wyrzuciłam z siebie.

– Gdybyś chciała pogadać… będę u siebie – usłyszałam jeszcze, nim zamknęła drzwi.

Oparłam czoło o zimną ścianę i zacisnęłam zęby. Dlaczego wciąż byłam taka słaba? Tak bezsilna, że jedynym wyjściem z sytuacji znów okazał się alkohol? Musiałam wziąć się w garść.

Po kilku minutach poszukiwań odnalazłam telefon. Dochodziła piętnasta, ale nie to najbardziej mnie zmartwiło. Dwanaście nieodebranych połączeń od rodziców. Albo chcieli poznać wyniki egzaminu, albo już o nich wiedzieli. Chcąc nie chcąc, musiałam udać się na uczelnię i poznać swoją ocenę. Dopiero wtedy mogłam do nich oddzwonić.

Kiedy spojrzałam w lustro, mimowolnie się skrzywiłam. Czarne, kręcone włosy zwykle opadały na ramiona i plecy, tym razem były jednak poplątane i nastroszone. Pod zielonymi oczami wykwitły sińce, a czerwony nos i przesuszone usta dopełniały dzieła zniszczenia. Musiałam doprowadzić się do ładu i to szybko.

Zaczynało zmierzchać, kiedy przemierzałam wąskie alejki starówki. Wpatrzona w chodnik, próbowałam przypomnieć sobie ostatnią noc. A właściwie moment, w którym byłam tak głośna, że sąsiedzi postanowili wezwać policję. Ach, tak… zapomniałabym. Jego twarz automatycznie pojawiła się w moich myślach, co wzbudziło we mnie gniew. I coś jeszcze… Wstyd? Bezsilność?

Pokręciłam głową, by uciszyć panującą w niej burzę. Bez wahania przeszłam przez główne wejście wydziału muzycznego i ignorując spojrzenia, odnalazłam drogę do gabloty przy sali koncertowej. Nie chciałam widzieć min innych studentów. Tych drwiących uśmiechów, oczu pełnych wrogości.

Lista różniła się od wcześniejszych. Zwykle wynik wyrażano w punktach lub procentach. Tym razem jednak przy każdej wymienionej osobie widniał jeden wyraz – „pozytywny”. Żadnego rankingu, żadnego porównywania. Z tym że… moje nazwisko było na samym dole.

– Nancy. – Znajomy głos rozbrzmiał dość blisko.

Profesor Cook podszedł do mnie i przyjrzał mi się zaniepokojony.

– Co to ma znaczyć, profesorze? – ubiegłam jego pytanie i wskazałam na wyniki egzaminu.

– Co takiego? To? To oznacza, że wszyscy zdali. – Rzucił okiem na kartkę.

– Proszę nie robić ze mnie idiotki – wycedziłam. – Czyj to był pomysł? Po co ta farsa?

– Nie wiem, o czym mówisz. – Wyraźnie unikał mojego spojrzenia.

– Dobrze pan wie, o czym mówię. Wyniki egzaminów zawsze przedstawialiście inaczej. Chcę poznać swoją ocenę.

– Nie sądzę, by to było koniecz…

– Mam do tego prawo. – Zacisnęłam usta.

Przecież potrafię przyjąć krytykę…

Profesor westchnął ciężko i podrapał się po czole. Od razu rozpoznałam, że nie ma dla mnie dobrych wieści. Ciekawe, jak źle było.

– Dobrze… Chodź ze mną. – Odwrócił się i skierował w stronę sali, w której zwykł nauczać gry na pianinie.

Podążyłam za nim, a chwilę później korytarzowy gwar zniknął za zamkniętymi drzwiami. Większą część salki zajmował duży rzeźbiony fortepian, a powietrze wypełniały zapachy papieru i czarnej herbaty – moje ulubione.

Podeszliśmy do biurka, na którym spoczywały misternie poukładane stosy teczek i kartek. Wśród nich profesor Cook odnalazł jedną i zanim cokolwiek powiedział, przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.

– Nancy… – Wyraźnie szukał słów. – Twoja interpretacja bardzo zaskoczyła zarówno komisję, jak i mnie… Czułem w niej szczere emocje. Negatywne, ale prawdziwe… – zawahał się. – Niestety, nie przekonałaś do siebie reszty rady. – Wręczył mi kartkę. – Profesorowie stwierdzili, że twoje wykonanie minęło się całkowicie z zamysłem kompozytora i chociaż technicznie jak zwykle olśniewałaś… – urwał.

Odnalazłam na kartce swoje nazwisko. Liczby, które przy nim widniały, niemal ścięły mnie z nóg. Pięćdziesiąt jeden procent. Procent mniej i bym nie zdała. Natychmiast zaschło mi w gardle.

– Rozumiem – wychrypiałam i oddałam mu świstek.

– Nancy… – zaczął zatroskanym tonem – dlaczego? Przecież nigdy nie zdarzały ci się takie potknięcia. Czy coś się stało?

Nie zamierzałam się tłumaczyć. Musiałam przyjąć ten ciężar na swoje barki. Szukanie wymówek oznaczałoby tylko moją słabość.

– To się więcej nie powtórzy – mruknęłam głosem wypranym z emocji.

Tak właśnie musiało być. Gra z pasją nie była mi pisana. Musiałam zachowywać się jak maszyna do gry na pianinie. W tym wypadałam najlepiej.

– Ależ nie o to mi chodziło. Bardzo się cieszę, że postanowiłaś trochę ubarwić swoje wyko…

– Do widzenia, profesorze – przerwałam mu w pół zdania, odwróciłam się na pięcie i opuściłam gabinet.

Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiego wstydu. Nigdy też nie znalazłam się na ostatniej pozycji w tabeli wyników. Miałam wrażenie, że wszyscy mijający mnie studenci, którzy kiedyś traktowali mnie jak powietrze, teraz przypatrywali mi się z drwiącymi uśmieszkami. Chciałam zapaść się pod ziemię.

Minęłam dworzec autobusowy i wkroczyłam do znajdującego się za nim parku, który za dnia przemierzało zawsze mnóstwo ludzi. Usiadłam przy rabatach kwiatowych, wciąż kolorowych nawet jak na tę porę roku. Jedynym źródłem światła była tu samotna latarnia obok ławki.

Westchnęłam głęboko, przygnieciona niewidzialnym ciężarem. Nie byłam gotowa wracać na stancję. Przekroczenie progu mojego pokoju oznaczałoby rychły powrót do rzeczywistości. Do użerania się z własnymi słabościami. Do spełniania wygórowanych wymagań rodziców. Do akceptacji faktu, że jednak nie jestem najlepsza.

Wyciągnęłam komórkę z kieszeni płaszcza i siedziałam kilka dobrych minut wpatrzona w czarny ekran telefonu. Po chwili, zupełnie jakbym to wywołała, wyświetlacz rozjaśnił się, a w palcach poczułam wibracje. Z ciężkim sercem przesunęłam kciukiem po zielonej słuchawce.

– Tak?

– Dlaczego nie odbierałaś? – odezwał się zdenerwowany głos Marka Glenna.

– Miałam wyciszony telefon – odpowiedziałam szybko. – Jeśli chodzi o egzamin…

– Już wszystko wiemy. – Na te zimne jak lód słowa od razu skręcił mi się żołądek. – Widzimy się za tydzień na obiedzie – usłyszałam jeszcze, po czym nastąpił sygnał przerwania połączenia.

Ton ojca świadczył o jednym: nie był zadowolony. Wiedziałam, że na niedzielnym spotkaniu nieźle mi się oberwie.

– Szlag… – syknęłam pod nosem, zgięłam się wpół i bezradnie zwiesiłam głowę.

Moje wnętrzności związały się w supeł, zupełnie jak za czasów podstawówki. Wtedy to wszystko się zaczęło. I to właśnie wtedy ostatni raz się tak czułam. Kiedy miałam osiem lat, ojciec pojawił się na konkursie fortepianowym, w którym brałam udział. Nigdy wcześniej nie interesowały go moje występy. Tak bardzo zestresowała mnie jego obecność, że popełniłam błąd i przez to zajęłam drugie miejsce. Ojciec był wściekły. Długo dawał mi to odczuć.

Nigdy więcej nie pozwoliłam sobie na błędy. Zawsze najlepsza, zawsze perfekcyjna. Co się ze mną teraz stało?

Wplotłam palce we włosy i zacisnęłam je na nich, rozpaczliwie myśląc o tym, co mnie czeka. Miałam tydzień. Na myśl przychodziła mi jedynie ucieczka, ale… dokąd mogłabym uciec? Potrafiłam tylko grać. Gdziekolwiek indziej byłabym nikim. A wizja, że przez głupie potknięcie mogę stać się zerem także tutaj, napawała mnie przerażeniem.

Wyprostowałam się i podciągnęłam kolana pod brodę. Oparłam na nich czoło i objęłam nogi ramionami. Chciałam, by ktoś zapakował mnie w paczkę i wysłał gdzieś w przestrzeń kosmiczną. Nie poczułabym wielkiej różnicy.

Nagle, ku mojemu zdziwieniu, usłyszałam nucenie. Ktoś był tuż obok mnie. Szybko uniosłam głowę i spostrzegłam, że nie siedzę na ławce sama.

Nawet się nie zorientowałam, kiedy się tu pojawił. Sprawca całego tego zamieszania. Mój prześladowca. Normalnie zerwałabym się z miejsca, ale tym razem nawet nie drgnęłam. Zerkałam na jego profil i czułam, jak z każdą minutą tracę chęć do życia. Beztroska wymalowana na jego twarzy jeszcze bardziej mnie przytłaczała.

Gdy zauważył, że na niego patrzę, odwzajemnił spojrzenie i szeroko się uśmiechnął. Kiedy to zrobił, w jego szarych oczach zatańczyły iskry.

– Przyszedłeś się ze mnie ponabijać? – mruknęłam żałośnie.

– Nie śmiałbym – odpowiedział. – Chyba że chodzi o wczorajszą noc. – Zaśmiał się krótko. – Po pijaku tracisz wszelkie hamulce.

Zmarszczyłam brwi. Próbowałam odtworzyć w pamięci zeszły wieczór, ale dużo w nim było czarnych plam. Czyżbym zrobiła z siebie jeszcze większe pośmiewisko niż na egzaminie? Miałam wrażenie, że ławka niebezpiecznie ugina się pod moim ciężarem.

– O-o czym ty mówisz?

– Nie pamiętasz? Stwierdziłaś, że galowy strój jest za sztywny, i zaczęłaś zrzucać z siebie ciuchy. Na środku ulicy – poinformował tonem pogodynki.

Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Fakt, nigdy nie lubiłam ciasnych ubrań, ale żebym posunęła się tak daleko?! Jak wielu ludzi widziało to przedstawienie?

– Chwila, chwila… Obudziłam się w pełnym stroju. – Przypomniałam sobie. – Kłamiesz!

Mężczyzna roześmiał się w głos. Na chwilę zapomniałam o złości. Jego śmiech był taki… czysty. Szczery. Ani trochę szyderczy. Poczułam się dziwnie.

– Szkoda, że nie widziałaś swojej miny – wysapał, ścierając z oka łzę.

Popatrzyłam na niego uważnie, jednak po chwili znów pogrążyłam się w apatii. Nie miałam ochoty na towarzystwo, zwłaszcza jego, wstałam więc z zamiarem zmiany miejsca.

– Czekaj, przecież tylko żartowałem! – rzucił pospiesznie. – Porozmawiajmy.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Gdyby wzrok mógł zabijać, Benjamin dawno padłby trupem.

– Nie mamy o czym – ucięłam. – Mam gdzieś twoje uwagi, nawet cię nie znam.

Wzruszyłam ramionami i obróciłam się na pięcie, żeby zaraz ponownie zatrzymać się w pół kroku.

– Masz doła, to widać.

Nie potrafiłam wskazać sensownego powodu, dla którego przystanęłam. Ten facet był sprawcą całego zamieszania i wciąż miałam mu to za złe, jednak… Gdzieś głęboko w środku wiedziałam, że ma rację. Może zatrzymałam się właśnie dlatego, że jako jedyny miał odwagę wytknąć mi moją słabość?

– Pierwszy raz zawaliłaś egzamin – kontynuował – rodzice są dalecy od zadowolenia, a tobie wydaje się, że być albo nie być twojego świata opiera się na opinii wszystkich, tylko nie twojej.

Z niedowierzaniem obejrzałam się przez ramię. Stał za mną, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przeszedł mnie dreszcz. Czy on potrafi czytać w myślach? Jego słowa całkowicie mnie rozbroiły.

– Gdybyś się nie pojawił… Gdybyś wtedy nie powiedział, że…

– Doszłabyś do tego prędzej czy później – rzekł z poważną miną.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam łamiącym się głosem.

Na jego twarzy znów pojawił się ten beztroski uśmiech, kiedy zaczął z wolna iść w moją stronę.

– Chcę ci pomóc. Pokazać ci to, czego nie dostrzegasz, wskazać kierunek – odparł.

Cały czas patrzył mi w oczy.

Był taki pewny siebie, że omal mu uwierzyłam. Co za nonsens. Całkowicie obcy mi człowiek wiedział o mnie więcej niż ludzie, którzy znali mnie od lat. I oferował coś, czego właśnie najbardziej potrzebowałam. Przewodnictwo. Radę. Być może był ekscentryczny, zbyt frywolny i nachalny, ale o muzyce zdawał się wiedzieć więcej ode mnie. To obłęd, by ufać szaleńcowi, jednak w tamtej chwili poczułam, że nie mam już nic do stracenia.

– Kim ty w ogóle jesteś? – wyszeptałam.

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, jego spojrzenie straciło na ostrości, którą zastąpiła czysta dobroć. I choć nie podejrzewałabym go o złe zamiary, w tych szarych tęczówkach widziałam skrywaną tajemnicę, wielki bagaż doświadczeń.

– Benjamin. Po prostu Benjamin.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Olga Gorczyca-Popławska Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska Korekta: Maria Gładysz Projekt okładki: Wojciech Bryda Zdjęcia na okładce: © lin, © long, © Artnizu, © Nataliya Kunitsyna / Stock.Adobe.com Grafika na stronach rozdziałowych: © tostphoto / Stock.Adobe.com

Copyright © Martyna Stawiszyńska, 2024

Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Ta książka porusza tematy nadużywania alkoholu, problemów psychicznych, przemocy, utraty bliskiej osoby. Jeśli któryś z tych wątków może pogorszyć Wasz stan psychiczny, prosimy, abyście przerwali lekturę. Pamiętajcie, że są miejsca, w których możecie uzyskać pomoc, i osoby, które chcą Was wspierać.

Wydanie elektroniczne Białystok 2024 ISBN 978-83-8371-304-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com