Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom historii Lili i Nathaniela.
Zszokowana dziewczyna z trudem stara się udźwignąć ciężar prawdy, która okazuje się jednak zbyt okrutna. Dodatkowo wychodzi na jaw, że bracia skrywają sekret, który wplątuje całe miasteczko w sieć intryg i niebezpieczeństw. W dzień urodzin Lili, okazuje się, że jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa również musi się przed nią do czegoś przyznać. Bez chwili wytchnienia, dziewczyna szuka informacji, które mogłyby pomóc jej najbliższym. Wpada przez to w sidła Bastiana, który podstępem zaczyna nią manipulować. W tym samym czasie lokalni myśliwi planują obławę by powstrzymać brutalną bestię.
Czy mieszkańcy położą kres leśnym atakom? Czy Lili poradzi sobie ze wszystkimi sekretami braci i wyrwie się spod kontroli Bastiana?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
W sekundę mnie zamurowało. Mrugnęłam kilka razy, patrząc to na jednego, to na drugiego. Jakim cudem? Jak?! Sam fakt, że w ogóle się znali, był dla mnie nie do ogarnięcia, ale to?!
– To wy… wy jesteście braćmi?! – z trudem wydukałam, będąc na granicy apopleksji.
Szok to było mało powiedziane. Przypomniało mi się zdjęcie spoczywające w kieszeni mojej kurtki. Ten drugi chłopiec, ten chudy i chorowity, to był… Bastian? Czy to możliwe, żeby ktoś tak bardzo się zmienił?
– Niestety – odparł starszy z przekąsem, nie spuszczając wzroku z młodszego. – Sprawy zabrnęły za daleko, bracie. Nie sądzisz, że należą się jej wyjaśnienia?
Zrobiłam krok w tył, by móc spojrzeć na Nathaniela z innej perspektywy. Chłopak był niespokojny i zdenerwowany. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Bastian już dawno byłby trupem. Ale on – zupełnie to olewając – zaczął z wolna zataczać krąg wokół naszej dwójki.
– Przyznaj wreszcie przed nią, przede mną, a przede wszystkim… przed samym sobą. Przyznaj się, czym jesteś.
– Nie – wycedził Nathaniel.
– Przyznaj, co zrobiłeś – kontynuował, a po moich plecach raz po raz przechodziły dreszcze. – Dlaczego wciąż żyjesz, chociaż już dwukrotnie powinieneś był zginąć?
– Przestań!
– Powiedz jej, dlaczego wszystko ukrywasz. Powiedz, dlaczego jej przyjaciel tak uparcie próbuje ją przed tobą uchronić.
– Dość już! – warknął Nate.
– Powiedz jej, co zrobiłeś! Powiedz, dlaczego pragnę twojej śmierci!
Nagle Bastian doskoczył do swojego brata i złapał go za koszulkę, tuż pod szyją. Przyciągnął go do siebie, z wściekłością patrząc mu w oczy. Nigdy jeszcze nie widziałam go w takim stanie.
– Gadaj!
– Jestem taki jak ty – odpowiedział na pozór spokojnie i odepchnął rozeźlonego mężczyznę.
Obaj niebezpiecznie zbliżali się do granicy panowania nad sobą, a ja… A mnie po prostu sparaliżowało. Słuchałam ich rozmowy z otwartą buzią, próbując z niej cokolwiek zrozumieć.
– W niczym mnie nie przypominasz – odparł starszy, patrząc z pogardą na swojego brata. – Ja jestem istotą nadprzyrodzoną, a ty… zwykłym potworem.
Tego już było za wiele. Czułam, że przez narastające napięcie mogę wkrótce wybuchnąć i rozlecieć się na kawałki. Nic tu nie miało sensu.
– Do jasnej cholery, o co tu chodzi?! – przerwałam im, stając dokładnie pomiędzy nimi. – Nathaniel… – spojrzałam prosto w jego jasne tęczówki. – O czym on mówi? – starałam się, aby mój głos brzmiał łagodnie, jednak nie potrafiłam zapanować nad jego drżeniem.
Bracia wymienili spojrzenia: Bastian – mocno sugestywne, za to Nate – coraz bardziej wyprane z emocji. W końcu chłopak przymknął powieki i wypuścił z trudem powietrze.
– Chyba już nie ma odwrotu… – szepnął bardziej do siebie niż do nas, a potem otworzył oczy. Nie potrafiłam niczego z nich wyczytać. – Te wszystkie zabite zwierzęta… To… to moja wina. To ja zaatakowałem ojca twojej przyjaciółki. I… – zawahał się – ciebie… też.
Z trudem przełknęłam ślinę. Chyba nie mówił poważnie? To naprawdę nie był dobry moment na robienie sobie żartów!
– Widziałam, co mnie zaatakowało – wycedziłam. – I to nie wyglądało jak ty ani jak nic, co znam.
Patrzył na mnie z tym lodowatym spokojem, zupełnie nie przypominając już siebie sprzed kilku minut.
– To był wilkołak, Lili. To byłem ja.
Zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o pobliskie drzewo, czując, jak miękną mi kolana. On nie kłamał. Po co miałby to robić? Boże… czy to w ogóle możliwe? To było tą tajemnicą, którą tak skrzętnie przede mną ukrywał? Czy to właśnie przed tym ostrzegał mnie Alex?
– Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego jestem taki silny? – zaczął znów mówić wypranym z emocji głosem. – Dlaczego mieszkam w lesie, mimo że jest tu niebezpiecznie? Dlaczego męczą mnie gorączki, ilekroć zbliża się pełnia? Żyję tylko dzięki tej klątwie – skrzywił się na dźwięk ostatniego słowa. – To prawda, że zostałem postrzelony. Zaraz przed przemianą.
Te wszystkie informacje… Mój niedziałający najlepiej po ostatnim wypadku mózg nie dawał rady z takim natłokiem nowych informacji. Chociaż wyjaśnienie Nathaniela wydawało się sensowne, ja wciąż nie potrafiłam w nie uwierzyć. Zaczęłam szybciej oddychać, bowiem miałam wrażenie, że ktoś ściska moje płuca jak gąbkę.
– Przecież… Przecież wilkołaki występują tylko w filmach i książkach. Gdyby było inaczej, świat już dawno by o nich wiedział – nie umiałam opanować paniki, którą dało się wyczuć w moim głosie. Spojrzałam na przysłuchującego się nam Bastiana. – Czy ty… też?
– Jest taki jak ja – odpowiedział młodszy z braci.
Prawnik wyprostował się z dumą. Patrzył na Nate’a spod byka i nawet nie starał się ukrywać widocznej w oczach dzikości.
– Mówię to ostatni raz. W niczym mnie nie przypominasz – warknął, a ja dałabym słowo, że jego czarne tęczówki znów błysnęły srebrem. – Pominąłeś najważniejszą kwestię. Powiedz jej, dlaczego po ciebie przyszedłem, dlaczego kazałem cię zastrzelić!
Kolejna nowina. Poczułam się jak uderzona obuchem w łeb! Wybałuszyłam oczy na Bastiana. Że też w ogóle postanowiłam mu zaufać! Przez cały ten czas udawał, a tymczasem to jego ludzie próbowali mnie zabić. Podstępny drań!
– To byłeś ty! – zmarszczyłam brwi ze złością. – Od samego początku o wszystkim wiedziałeś?! Okłamywałeś mnie!
– Oczywiście, że wiedziałem – odparł z pogardą. – Ale nie wszystko było kłamstwem. Pamiętasz o mordercy z Agassiz? Stoi przed tobą. To jego ścigam od prawie trzech lat!
Głos uwiązł mi w gardle. Oniemiała przeniosłam wzrok na Nathaniela, który od razu odwrócił się ode mnie. Wreszcie wszystko rozumiałam. Puzzle złożyły się w dość sensowną, choć tragiczną całość.
– Twoi rodzice… – zaczęłam cicho, nie mogąc więcej z siebie wykrztusić.
– Nasi rodzice – wtrącił się Bastian. – Tak. Zabił ich. A potem kilku innych ludzi – jego słowa wbijały się w moje serce niczym stępione sztylety. – Nadal chcesz mieć z nim cokolwiek do czynienia?
Za dużo. Za dużo! Czułam, że nie dam rady dłużej tego słuchać. Po prostu nie podołam! To przekraczało moje zdolności poznawcze. Wszystko było tak strasznie zagmatwane. W jednej chwili moja wizja świata legła w gruzach. Zarówno tego wielkiego, globalnego, jak i tego osobistego, którym od niedawna stał się ten jasnooki chłopak. Teraz stał przede mną… człowiek, którego w ogóle nie znałam. Nie byłam w stanie udźwignąć ciężaru prawdy. Prawdy, która okazała się okrutna.
– To niemożliwe – powtarzałam słowa jak mantrę, robiąc powolutku kroki w tył. – To wszystko nieprawda. Nie ma wilkołaków, morderców… To kolejny popieprzony sen!
Odwróciłam się i zaczęłam biec. Pragnęłam jak najprędzej opuścić to miejsce. W zacinającym śniegu nie zdążyłam pokonać nawet kilkunastu metrów, kiedy wpadłam w czyjeś ramiona. Spojrzałam w górę. Jak zwykle pojawił się tam, gdzie się go kompletnie nie spodziewałam.
– Dość już – odezwał się Alex w kierunku mężczyzn za moimi plecami. – Za dużo nowinek jak na pierwszy dzień poza szpitalem – pogładził mnie po zdrowym barku. – Chodź, Lili. Zabiorę cię do domu.
Przestało do mnie cokolwiek docierać. Bezwolna jak szmaciana lalka pozwoliłam się prowadzić prosto do samochodu zaparkowanego kawałek za czarnym mercedesem. Nie oglądałam się za siebie. Gdybym tylko znała sposób na zresetowanie pamięci, już dawno bym z niego skorzystała.
Zgubiłam się. Mimo nie najgorszej orientacji w terenie przepadłam. Chyba każdy na moim miejscu miałby problem z przetrawieniem tak wielu, mogłoby się wydawać absurdalnych, informacji, prawda? Zrozumieć to jedno, ale w ogóle uwierzyć…
Będąc w totalnej rozsypce, zdecydowałam się odciąć na jakiś czas od świata i poukładać sobie w głowie, kawałek po kawałku, zdarzenia ostatnich dni. I chociaż na samo wspomnienie tamtej rozmowy żołądek wywracał mi się na drugą stronę, postanowiłam podejść na trzeźwo do całej sprawy i dokładnie wszystko przeanalizować. W tym celu skupiałam się tylko na jednym aspekcie naraz, ponieważ w tej chwili mój mózg nie potrafił działać na wyższych obrotach.
Do jakich doszłam wniosków? Pierwsza i najważniejsza kwestia – potwór z lasu był tak naprawdę wilkołakiem, w którego co miesiąc przemieniał się nie kto inny jak sam Nathaniel. Sprawa tak absurdalna, że niemal niemożliwa do zrozumienia. Jednak fakty pozostawały faktami. Na własne oczy widziałam to trzymetrowe monstrum. Teraz, gdy patrzyłam na to z większym dystansem, uświadomiłam sobie, jak wiele sygnałów przeoczyłam lub zlekceważyłam.
Przede wszystkim – wyjątkowa siła. Nathaniel wiele razy zapominał się lub zwyczajnie sytuacja zmuszała go do tego, by z niej korzystał. Bójka przed salonem tatuażu, wniesienie choinki dwa razy większej od niego, pchnięcie wielkiego auta zablokowanego śniegiem, kolejna bójka w klubie, a potem w ciemnym zaułku… To dlatego klienci salonu okazywali mu respekt, a z każdej bijatyki wychodził bez szwanku. Gorączki, które trawiły jego ciało każdego miesiąca podczas pełni, musiały być zapowiedzią przemiany. Dlatego twierdził, że żaden lekarz nie jest w stanie mu pomóc.
Rodzice, o których nigdy nie wspominał… Ponoć ich zabił, co kompletnie do mnie nie docierało. Pytanie – jak to zrobił? Na pewno miał świadomość popełnionej zbrodni, ale czy żałował? Czy powinnam się go bać? Jedno pytanie przez cały czas mnie nurtowało i nie mogłam znaleźć na nie odpowiedzi: czy będąc bestią, zachowywał świadomość? Ta kwestia mogła zmienić dosłownie wszystko.
Na domiar złego zrozumiałam, że Bastian – człowiek, którego uważałam za godnego zaufania przedstawiciela prawa – nie tylko był bratem tego pierwszego i okłamywał mnie jedynie po to, by się zbliżyć do niego, ale też dzielił podobny los. Chociaż i w tej kwestii nie wszystko było jasne. Nathaniel twierdził, że obaj byli wilkołakami, za to starszy z braci z uporem podkreślał, że nie są do siebie podobni. Jak więc było naprawdę?
Z pełnym przekonaniem mogłam stwierdzić tylko jedno – obaj mnie okłamywali. Obaj skrywali sekrety, które nie dotyczyły osobiście tylko ich, ale również wplatały w sieć intryg i niebezpieczeństw całe miasto. I nie byłabym sobą, gdybym tak po prostu dała sobie przyzwolenie na to, by o tym zapomnieć.
Na początku lutego przypadała moja pierwsza wizyta kontrolna w szpitalu. Wraz z mamą udałyśmy się tam z samego rana. Będąc już w gabinecie, z ulgą przyjęłam słowa lekarza. Stwierdził, że moja rana postrzałowa zagoiła się już na tyle, że nie potrzebuję usztywniać dłużej ręki temblakiem. Mogłam się również pożegnać z większością bandaży.
Gdy wyszłyśmy z budynku, pod wpływem mroźnego powietrza poczułam przypływ nowych sił. Miałam serdecznie dość siedzenia w domu. Kiedy wyjechałyśmy z parkingu, poprosiłam mamę, aby pojechała ze mną do biblioteki; wiedziałam, że samej mnie do niej nie puści. Zgodziła się i już po chwili zatrzymałyśmy się pod samym wejściem.
– To ja w tym czasie zrobię małe zakupy – oznajmiła moja matka, nie gasząc silnika. – Przyjadę po ciebie za jakieś pół godziny, dobrze?
Skinęłam głową i wysiadłam z samochodu. Śnieg sypał leniwie z nieba, a ja patrzyłam na wielkie dwuskrzydłowe drzwi biblioteki. Od razu przypomniał mi się sen, w którym stałam dokładnie w tym samym miejscu. Jeden tytuł, który zajmował wszystkie półki w tym przybytku, był moim celem. Raz jeszcze chciałam przeczytać informacje, które ostatnim razem niemądrze zlekceważyłam.
Weszłam do środka i natychmiast poczułam specyficzną woń książek, która chyba od zawsze działała na mnie uspokajająco. W bibliotece poza mną było jeszcze kilka osób, większość mniej więcej w moim wieku. Skrzywiłam się. Dosłownie każdy, kto mnie zauważył, albo wlepiał we mnie ciekawskie spojrzenie, albo szeptał coś do swojego towarzysza. Niestety, Sarah miała rację. Z powodu ostatnich wydarzeń stałam się rozpoznawalna.
Tym razem nie miałam problemu ze zlokalizowaniem dzieła, które leżało dokładnie tam, gdzie je ostatnim razem wraz z Rudą zostawiłyśmy. Z tomiszczem w dłoni przysiadłam przy jednym ze stolików i obrzuciłam okładkę spojrzeniem. Nigdy bym nie przypuszczała, że Stwory z piekła rodem okażą się lekturą stricte informacyjną. Przerzuciłam kilka kartek i nagle… książka dziwnym trafem otworzyła się mniej więcej w połowie. Dopiero po chwili dostrzegłam świstek wciśnięty między papier.
Zaintrygowana wyciągnęłam karteczkę, która okazała się wizytówką. Ktoś umieścił na niej tekst. Zszokowana stwierdziłam, że była to wiadomość do mnie. Nie wszystkie informacje, które tutaj znajdziesz, są prawdziwe. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na ten temat, zadzwoń. Bastian – przeczytałam w myślach. Skąd wiedział, że zainteresuję się akurat tą książką? Że w ogóle pojawię się w bibliotece? Przeszedł mnie dreszcz.
Obróciłam wizytówkę w dłoniach, a na jej odwrocie znalazłam informacje, tym razem nadrukowane:
Mgr Bastian Selva
Kancelaria adwokacka
„Lupus”
Vancouver
Pod spodem znajdował się również numer telefonu. W duchu skarciłam się za swoją głupotę. Tyle razy byłam taka nieuważna! Przecież przy pierwszym spotkaniu mama musiała otrzymać tę samą wizytówkę. A potem w sądzie; kiedy ja bujałam w obłokach, on przecież musiał przedstawić się z imienia i nazwiska! Gdybym tylko wtedy uważała, wiedziałabym, że coś łączy go z Nathanielem. Taki ze mnie detektyw, psia mać.
Zła na siebie, wcisnęłam karteczkę do kieszeni i od razu syknęłam z bólu. Gojąca się rana dała o sobie znać. Wzięłam głęboki oddech, a potem powoli wypuściłam powietrze. Musiałam się uspokoić.
Wróciłam spojrzeniem na karty książki. Pod nagłówkiem znajdował się czarno-biały rysunek wilkołaka. Nagle zaschło mi w ustach. Właśnie to widziałam wtedy w lesie. Pomijając kilka małych detali, wizerunek był niemal identyczny.
Na rysunku stwór kucał na kończynach zginających się jak u czworonoga i podpierał się na potężnych ramionach. Pokrywała go gęsta sierść, a jego masywne łapy były zakończone ostrymi pazurami. Wydłużony pysk przypominał bardziej wilczy niż ludzki. Łysa, pomarszczona nasada nosa, wielka szczęka wypełniona zaostrzonymi zębiskami, postawione uszy ledwo wystające z bujnej grzywy i oczy… Te oczy opanowane dzikością i żądzą mordu były najgorsze. Najstraszniejsze z całego obrazka. I chociaż nie dało się tego oddać na rysunku, ja pamiętałam ich widok w każdym szczególe. Odbijały srebrne światło księżyca i, choćbym nawet bardzo się starała, nie potrafiłam dostrzec w nich nawet krzty człowieczeństwa.
I, co najbardziej zaskakujące, ten stwór na co dzień bywał człowiekiem. Nie dochodziło do mojej świadomości, że ta dwójka mogła być jednością.
Przeniosłam wzrok na stronę obok, gdzie widniał obszerny opis wilkołaka. Przeczytałam między innymi o tym, że człowiek dotknięty klątwą co miesiąc podczas pełni księżyca przemienia się w przerażającego stwora. W tym czasie opanowuje go niepowstrzymane pragnienie krwi, przez co zabija wszystko na swej drodze. Pod tą postacią jest właściwie niezniszczalny, a jedyną rzeczą, która może zrobić mu krzywdę, jest srebro – w każdej formie.
Przeczytałam również o tym, że ludzie dotknięci likantropią są na co dzień silniejsi niż inni, a wszystkie ich zmysły wyostrzone. Przeważnie są też wyjątkowo atrakcyjni. Temu zdecydowanie nie mogłam zaprzeczyć.
Na koniec przejrzałam ostatni akapit, w którym były wyjaśnione początki owej przypadłości. Ponoć wilkołactwo było karą za kazirodztwo, którego dopuszczały się rdzenne plemiona zamieszkujące obie Ameryki. Klątwa do dziś rozprzestrzenia się po świecie, a jedynym sposobem, by się nią „zarazić”, jest ugryzienie przez wilkołaka, właśnie podczas pełni.
Ciężko wzdychając, raz jeszcze rzuciłam okiem na rysunek potwora, a potem zamknęłam książkę. Czy to, co właśnie przeczytałam, było prawdą? Nadal było mi trudno w to wszystko uwierzyć.
Wstałam z ociąganiem, odłożyłam tom na półkę i skierowałam się do wyjścia. Stanęłam na schodach biblioteki i uniosłam twarz ku niebu, z którego spadały wielkie płatki śniegu. Przymknęłam oczy i znów westchnęłam. Od samego wyjścia z domu coś mnie męczyło, jakieś dziwne uczucie, uciążliwe i uparte…
To jest to. Tego właśnie chciałam, czyż nie? Poznać te tajemnice, każdą jedną. Do tego dążyłam, od kiedy tylko dowiedziałam się o nowym uczniu. Nareszcie, po pół roku błądzenia po omacku, wiedziałam wszystko. I co zrobiłam z tą wiedzą? Przestraszyłam się i uciekłam, marząc o magicznym guziku usuwającym niewygodne wspomnienia. Nie dałam rady udźwignąć ciężaru prawdy.
Dotychczas postrzegałam Nathaniela jako zwykłego człowieka. I chociaż zbrodnia, której dokonał, była nie do zaakceptowania czy zignorowania, ja musiałam wiedzieć. Musiałam wiedzieć, jak to się stało i czy… czy po przemianie zachowywał świadomość. A jedyną drogą, by zdobyć te informacje, była rozmowa.
Nie miałam pewności, czy mogę mu nadal ufać. Nie wiedziałam, czy to, jak zachowywał się wcześniej, nie było tylko przykrywką. Alex twierdził, że Selva udawał, więc czy teraz, kiedy jego tajemnica wreszcie wyszła na jaw, pokaże prawdziwe oblicze? Czy dalej będzie chłopakiem, którego znałam?
Auto mamy podjechało pod kamienne schody i zanim ruszyłam się z miejsca, podjęłam decyzję. Postanowiłam ostatni raz spotkać się z Nathanielem i dać mu szansę wyjaśnić całe to zamieszanie. Chciałam się przekonać, kim tak naprawdę był. I… już wiedziałam, czym było to denerwujące uczucie, które męczyło mnie przez ostatnie tygodnie.
Tęskniłam za nim. Tak po prostu. Mimo wszystko.
– To jak, mogę?
– To nie jest dobry pomysł, Lili. Jeszcze do siebie nie doszłaś, wolałabym…
– Załatwię jedną rzecz i wrócę. To nie potrwa długo, obiecuję.
Mama wpatrywała się w drogę przed sobą, a jej mina wyrażała jedynie dezaprobatę. Nic dziwnego, że się martwiła. Ostatnim razem bez słowa wybiegłam z domu, a potem zobaczyła mnie dopiero w szpitalu, nieprzytomną i zakrwawioną. Jednak tam, gdzie chciałam jechać, musiałam się udać sama.
– Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki?
Mogłam się spodziewać tego pytania. Wiedziałam, że proszę o wiele. Na jej miejscu miałabym ten sam problem.
– Muszę zrobić to, co trzeba. Wyjaśnić, naprostować i… pożegnać – westchnęłam, gapiąc się na swoje rękawiczki.
Mama zatrzymała samochód na podjeździe i spojrzała na mnie. Widziałam w jej oczach zrozumienie, ale na twarzy smutek.
– Tylko jedź ostrożnie. I nie zapomnij o telefonie – powiedziała cicho.
Odwzajemniłam niechętnie jej uśmiech. Na samą myśl o nadchodzącym spotkaniu zaczynał mnie zżerać stres. Moja komórka od wyjścia ze szpitala milczała jak zaklęta. Nie miałam pewności, czy zrobię dobrze, jadąc tam bez zapowiedzi. A co jeśli… jeśli jego już tam nie było? Albo w ogóle nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Przecież tak naprawdę prawie go nie znałam.
Z ciężkim sercem weszłam za mamą do domu, chcąc szybko się odświeżyć i zabrać kilka rzeczy. Znów rozbolała mnie głowa. Nim się obejrzałam, siedziałam już za kierownicą i przemierzałam zaśnieżone ulice Hope. Byłam spięta i cała zesztywniała. Do bólu głowy dołączył również ból ramienia. Wychyliłam się i spojrzałam na siebie w lusterku.
Moje przypuszczenia okazały się słuszne – wyglądałam dokładnie tak, jak się czułam. Byłam cieniem samej siebie. Nic dziwnego, że mama tak długo nie chciała się ugiąć pod moją prośbą. Moja skóra straciła swój rumiany kolor, włosy zmatowiały, nawet spojrzenie zgubiło swój dawny wigor. Co było przyczyną mojego stanu? Wypadek czy zmartwienie?
Wkrótce minęłam salon tatuażu, który w ośnieżonej scenerii i z nieodłącznymi niebiesko-czerwonymi lampkami przypominał domek Baby Jagi. Po chwili skręciłam w ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Wreszcie zatrzymałam auto na skraju małej polany, na której końcu wyrastała znajoma chata. Z uciążliwą gulą w gardle wyszłam na zewnątrz i z duszą na ramieniu udałam się w kierunku zabudowań. Z rozczarowaniem stwierdziłam, że z komina nie ulatniał się dym. Kiedy jednak przeszłam kilka metrów, dostrzegłam za rogiem postać.
Nathaniel stał plecami do mnie obok małego ogniska. Trzask palącego się drewna zdawał się bardzo głośny w zalegającej wokół ciszy. Nie zatrzymywałam się. Śnieg skrzypiał przy każdym moim kroku, a im bliżej byłam, tym mocniej ogarniało mnie osobliwe uczucie strachu wymieszanego z ekscytacją. Pierwszy raz w życiu czułam się tak dziwnie.
Byłam już na wyciągnięcie ręki, kiedy dostrzegłam, że chłopak wrzuca coś do ognia. Co chwilę w pomarańczowych płomieniach płonęły pomięte kartki. Zawahałam się. Dlaczego podeszłam tak blisko? Z przyzwyczajenia? Stanęłam z boku ogniska, skąd miałam dobry widok na profil Selvy.
Spojrzał na mnie, a po moich plecach z miejsca przeszedł dreszcz. Uśpione uczucia wybudziły się i zaatakowały mnie bez uprzedzenia. Zacisnęłam zęby. Nie bądź głupia, Lili.
Jego oblicze nie wyrażało żadnych emocji, a spojrzenie jak zwykle było całkowicie nieprzeniknione. Czego oczekiwałam? Że przywita mnie z otwartymi ramionami i uśmiechem na ustach?
– Po co przyjechałaś? Jeszcze nie masz dość? – mruknął beznamiętnym tonem, rzuciwszy do ognia ostatnią pogniecioną kartkę.
– Chcę wyjaśnień – odparłam z pewnością, o którą bym siebie nie podejrzewała. – Tym razem na zimno.
– Przecież już wszystko wiesz – prychnął i kucnął przy ognisku. Sięgnął po leżący obok kij i zaczął nim dźgać palące się drewienka. – Ale skoro musisz… śmiało. Pytaj.
– I wyśpiewasz wszystko jak na spowiedzi?
– I tak nie ma sensu dalej się ukrywać…
Nie miał humoru. Albo po prostu… taki był naprawdę? Opryskliwy i lekceważący? Trudno było mi się z tym oswoić. Skoro jednak dał przyzwolenie, postanowiłam z niego skorzystać.
– Czyli jesteś… wilkołakiem, tak? – te słowa z trudem wydobyły się z moich ust.
– Tak.
– Takim jak w książkach i filmach?
– Bliżej mi do tych ze starych opowiadań. Współczesny obraz wilkołaka mocno odbiega od prawdy – poinformował chłodnym tonem.
Chociaż uzupełniłam wiedzę w bibliotece, wciąż nie wiedziałam, na ile mogłam ufać tamtym zapiskom. Wolałam zaczerpnąć wiedzę u źródła. W głowie miałam już kolejne pytania.
– Przemieniasz się, kiedy chcesz, czy tylko podczas pełni?
– Noc przed pełnią, w jej trakcie i noc po pełni. Wtedy i tylko wtedy – odparł rzeczowo.
Odpowiadał na wszystkie pytania bez zająknięcia. Czy to oznaczało, że mi ufał?
– Czy… zachowujesz świadomość? – mój głos zadrżał niebezpiecznie. Tak bardzo bałam się odpowiedzi…
Nathaniel milczał przez chwilę. Odrzucił kij na bok, po czym wstał.
– Nie… – odpowiedział ciężko, nadal wpatrując się w płomienie. – Nic później nie pamiętam. Budzę się gdzieś w lesie zaraz po wschodzie słońca. I chociaż fizycznie czuję się jak nowo narodzony, to psychicznie… – urwał.
Jeden z supłów, które wiązały moje wnętrzności, rozplątał się i wreszcie puścił. To oznaczało, że te wszystkie przykrości stały się przypadkowo. Pan Brown, ja, rodzice Nathaniela… To nie on wyrządzał krzywdę, ale ten drugi, ten zły. Wilkołak, którym jednocześnie był i nie był. Nie potrafiłam powstrzymać cichego westchnienia ulgi.
– Czy Bastian też… skrzywdził kogoś po przemianie? – podjęłam z wahaniem.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia – odparł szczerze. – Sam dopiero od niedawna wiem o jego klątwie.
To by oznaczało tylko jedno – nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Obserwowałam emocje malujące się na twarzy chłopaka. W skupieniu marszczył brwi, a błyski ognia tańczyły w jego oczach. Znów przeszedł mnie dreszcz.
– Wiem natomiast, że od momentu, kiedy dowiedział się, co zrobiłem, usiłuje mnie dorwać i zabić. Zaangażował w to nawet sporą część rodziny – mówił, a mnie cieszyła jego wylewność. – Z początku próbował podstępem i prawie mu się udało. Właśnie wtedy postanowiłem się ukryć.
Chłopak uniósł w końcu głowę i spojrzał na mnie. Najwidoczniej nie potrzebował więcej pytań.
– Już wiesz, dlaczego wyniosłem się do lasu? Dlaczego się izoluję i nikogo do siebie nie dopuszczam? – w jego głosie czuć było nutę smutku. – Las jest dla mnie schronieniem i jednocześnie ochroną dla mieszkańców miasta.
Patrzył na mnie w oczekiwaniu na jakieś słowa, jednak – gdy te nie nadeszły – kontynuował:
– Wyszkoliłem moje psy tak, aby podczas przemian robiły wszystko, żebym tylko nie wydostał się do miasta. Nauczyłem je również przepędzać każdego, kto zapuści się za daleko w las. Z wyjątkiem myśliwych. I już wiesz, jak to się skończyło – dokończył z przekąsem i zamilkł.
Znów odwrócił wzrok w kierunku ognia. Oboje w milczeniu przypatrywaliśmy się coraz mniejszym płomieniom. Układałam starannie w głowie każdą zasłyszaną informację. Miałam jeszcze tyle pytań! Ale on znów przemówił:
– Nie wiem właściwie, dokąd to wszystko zmierza… Od prawie dwóch lat ukrywam się i staram się, by słuch o mnie zaginął. Chyba liczyłem na to, że uda mi się w ten sposób dotrwać do śmierci. Naturalnej albo z ręki brata, wszystko jedno…
Smutek rozdzierał mi serce. Chciał już do końca życia skazać się na samotność? Nikt nie zasługuje na tak beznadziejny los.
– Wtedy pojawiłaś się ty… – usłyszałam te słowa, przez co na chwilę wstrzymałam oddech. – Przypadek tyle razy stawiał cię na mojej drodze, że wreszcie… zapragnąłem normalnego życia. Chciałem zapomnieć o tym, kim jestem i co mi grozi. To nie sprawiło jednak, że mój problem zniknął…
Nie patrzył na mnie, za to ja świdrowałam go wzrokiem. Nigdy bym nie podejrzewała, że mogłam mieć na niego taki wpływ. Zawsze sądziłam, że co najwyżej starał się mnie tolerować. Chociaż po ostatnim wypadzie do klubu… Miałam mętlik w głowie.
– Wiele razy planowałem wyznać ci prawdę, słowo, chciałem być szczery. Ale… uznałem, że to za dużo – kontynuował, nie potrafiąc dłużej ukrywać emocji, przez które jego głos drżał. – W świecie, w którym fantastyczne stwory to tylko wymysły z bajek, ja, wyrzutek społeczeństwa, stanowiący realne zagrożenie. Czy ktoś w ogóle wziąłby moje słowa na poważnie?
Znów naszła mnie nagła ochota, by się zbliżyć do niego, ująć dłoń, przytulić, pokrzepić. Moja naiwność nie znała granic. Zamiast czujnie kwestionować każde jego słowo, wierzyłam we wszystko. Głupia, głupia dziewucha.
– Mówiłem te wszystkie przykre słowa tylko w jednym celu. Chciałem cię chronić – nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, a moje zmarznięte nogi zrobiły się miękkie. – Czułem, że nasza znajomość prędzej czy później skończy się tragicznie. Wiedziałem, że albo ja zrobię ci krzywdę, albo moja rodzina, która pragnie zemsty. Ostatecznie ucierpiałaś przez obie strony – skrzywił się z bólem i uciekł wzrokiem w ledwo tlący się ogień.
Nie obwiniałam go za swój stan. Nigdy, nawet gdy nie wiedziałam jeszcze, czy zrobił to świadomie. Co innego Bastian, który z pełną jasnością umysłu rozkazał mnie zastrzelić.
– Jestem skazany na samotność. Dla dobra wszystkich – dokończył cicho.
Patrzyłam na niego i wiedziałam, że na nic by się zdały zapewnienia, że każdy zasługuje na szczęście. Widziałam w jego oczach pełne przekonanie i surową stanowczość.
– Co planujesz? – zapytałam prawie szeptem, drżąc z zimna, które coraz śmielej wdzierało się pod moje ubrania.
– Chcę odejść – odpowiedział twardo. – Wyruszę gdzieś przed siebie. Może na północ? W końcu zimno mi niestraszne – wypuścił ciężko powietrze. – Nie chcę dłużej stanowić zagrożenia dla miasta… dla… ciebie.
Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że coś ciężkiego spoczęło na moich barkach. Sposób, w jaki to powiedział… On już postanowił. Decyzja zapadła. A ja… nie miałam prawa się wtrącać. Nigdy nic sobie nie obiecywaliśmy, nigdy nie łączyło nas nic więcej niż serdeczne koleżeństwo. Kim byłam, by mówić mu, co ma robić? Z jakiej racji miałam mu zaprzątać głowę swoimi uczuciami? Lepiej, żeby odszedł z lekkim sercem, nie wiedząc, że każdego dnia ktoś z tęsknoty za nim nie będzie potrafił poskładać swojego życia do kupy. Dla dobra wszystkich.
Wiedziałam, że od mojej odpowiedzi będzie zależało, jak długo jeszcze dane mi będzie patrzeć w te piękne oczy i słuchać tego głosu. Miałam świadomość, że mogę odwlec pożegnanie tylko o kilka głupich, jednak niezwykle dla mnie cennych minut. I kiedy poczułam w wewnętrznej kieszeni kurtki sztywną zawartość, przypomniałam sobie o jednej niedokończonej sprawie.
Czas mijał. Nieubłaganie zbliżaliśmy się do chwili naszego pożegnania. Mieliśmy się już nigdy więcej nie zobaczyć. Przeklinałam w myślach swój charakter. Dlaczego ten jeden jedyny raz nie potrafiłam być jak mama? Otwarta i wylewna? Powiedziałabym mu wszystko, wyznałabym, jak wiele dla mnie znaczył, że jedyne, czego pragnęłam, to jego szczęście, że jego inność wcale mnie nie zniechęcała. Układałam te wszystkie słowa w głowie, mając nadzieję, że do pakietu wyjątkowych umiejętności wilkołaka należała również zdolność czytania w myślach.
Niestety, towarzyszyła nam jedynie głucha cisza, co jakiś czas przerywana delikatnymi podmuchami wiatru. Małe ognisko zmieniło się w stertę dymiących popiołów, a mną zaczęły wstrząsać dreszcze. Czułam się jak sopel lodu – fizycznie i psychicznie. Pomimo grubej kurtki i ciepłych butów miałam wrażenie, że zamarzam. Zerknęłam na chłopaka. Nie zdziwiłam się, widząc, że miał na sobie jedynie długie spodnie i zwykłą bluzę z kapturem.
Wreszcie wpadłam na pomysł. Miałam tylko nadzieję, że zabrzmię odpowiednio zachęcająco.
– Zanim gdziekolwiek wyruszysz… – zaczęłam z wahaniem. – Napijesz się ze mną herbaty? Ten ostatni raz – nie potrafiłam ukryć smutku w swoim głosie.
Chyba nie spodziewał się takiej prośby. Przez chwilę lustrował mnie wzrokiem i kiedy dostrzegł, jak z zimna przestępuję z nogi na nogę, a dłonie wciskam głęboko w kieszenie, zgodził się skinieniem.
Bez słowa odwrócił się i ruszył w kierunku chaty. Podążyłam za nim, wpatrując się w jego szerokie plecy. Chociaż została ujawniona tajemnica i teoretycznie powinnam się go bać… mój sfiksowany mózg wszystko przeinaczał. Nathaniel stał się dla mnie jeszcze bardziej intrygujący i, o ironio, tajemniczy. Jak w takim stanie miałam się z nim pożegnać i nie rzucić się z najbliższego mostu?
Chłopak otworzył drzwi i wpuścił mnie pierwszą. Weszłam do środka i od razu westchnęłam. Wszystko tutaj pachniało właśnie nim. Usłyszałam za plecami trzaśnięcie, które zatopiło przedpokój w półmroku. Słabe światło docierało jedynie przez kuchenne okno. W domu było cieplej niż na zewnątrz, jednak z moich ust nadal uwalniała się para.
Kiedy walczyłam z zapięciem kurtki, znów poczułam w kieszeni kanciasty pakunek. Postanowiłam dłużej z tym nie zwlekać. Nie wiedziałam w końcu, jak wiele czasu nam jeszcze pozostało.
– Mam coś dla ciebie – oznajmiłam z nieśmiałym uśmiechem i podniosłam na niego wzrok.
Nathaniel stał oparty o drzwi i przyglądał mi się badawczo ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Mrużył oczy, coś go dręczyło. Wydawało się, że w ogóle nie usłyszał moich słów.
– Jednego nie rozumiem, Lili – mruknął, co wywołało dreszcz na moim skostniałym ciele. – Po tym wszystkim, czego doświadczyłaś, po wszystkich przykrych słowach, które ode mnie usłyszałaś, po tym, co ci zrobiłem… Jak to możliwe, że nadal chcesz ze mną rozmawiać? Dlaczego się mnie nie boisz? Przecież jestem nieokiełznanym potworem. Zrobiłem ci krzywdę i to przeze mnie wylądowałaś w szpitalu. Nie widzisz tego?
W panującym wokół półmroku najwyraźniej było widać jego jasne tęczówki, które z intensywnością świdrowały moje. Te oczy nie należały do potwora. W niczym nie przypominały tych, które widziałam tamtej pamiętnej nocy.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Być może był to wpływ kameralnej atmosfery albo to ciemność wyzwalała we mnie większą pewność siebie.
– Dla mnie zawsze byłeś i będziesz dobrym człowiekiem, który wiele razy uratował mi życie – powiedziałam, a czułość, jaka pobrzmiewała w moim głosie, zaskoczyła nawet mnie samą.
Nie mogłam wyznać nic bardziej szczerego i prawdziwego.
– Przyznam, że potrzebowałam czasu, żeby oswoić się z tą, bądź co bądź, zdumiewającą prawdą – kontynuowałam. – Zrozumiałam jednak, że w ostateczności nic nie możesz na to poradzić. Nie jesteś świadom krzywd, które wyrządzasz pod tą drugą postacią.
Włożyłam dłoń do wewnętrznej kieszeni kurtki i zacisnęłam palce na twardym pakunku.
– To nie ty zaatakowałeś swoich rodziców. To wilkołak, który dla mnie jest odrębnym istnieniem – powiedziałam i dodałam ciszej: – Jestem tego pewna.
Patrzył na mnie w milczeniu. Miał całkowicie nieprzeniknione spojrzenie. Mógł mnie wyśmiać, w końcu nie wiedziałam nawet, jak doszło do tej tragedii. Po prostu wierzyłam w jego dobroć. Wiedziałam, że nigdy nie zrobiłby czegoś takiego naumyślnie.
Ostrożnie wyciągnęłam z kieszeni zawiniętą w czerwony papier paczkę i niepewnie podałam ją Nathanielowi.
– Przygotowałam to jeszcze zanim… no wiesz – speszyłam się i wlepiłam wzrok w prezent. – Wesołych Świąt – uśmiechnęłam się blado. – Otwórz, proszę.
Chłopak zrobił krok w moją stronę i z wahaniem odebrał ode mnie pakunek. Obserwowałam, jak drżącymi dłońmi rozrywa papier, aż wreszcie w jego rękach spoczęły dwie ręcznie rzeźbione, drewniane ramki. Za jedną z szybek widniała fotografia naszej czwórki, którą zrobiliśmy sobie na koncercie, za drugą zaś…
– Wybacz, że zabrałam to zdjęcie bez twojej zgody, ale… – całkiem już speszona, zaczęłam się tłumaczyć. – Pomyślałam sobie, że miło by było pielęgnować pamięć o bliskich i… – urwałam, kiedy poczułam na podbródku ciepłe palce.
Zaskoczona uniosłam głowę i napotkałam przepełnione cierpieniem spojrzenie Nathaniela. Stał blisko, bliżej niż to konieczne, by prowadzić rozmowę. Marszczył brwi i pożerał mnie wzrokiem. Zesztywniałam.
– Nie potrafię dłużej się przed tobą bronić – szepnął. – Nie potrafię dłużej udawać, że nic nie czuję.
Dziwne ciepło rozlało się po moim wnętrzu, a te jasne orzechowe oczy coraz bardziej mnie hipnotyzowały. Chciałam być bliżej, chciałam poczuć więcej. Co to za dojmujące uczucie?
– Decyzję pozostawiam tobie – kontynuował z powagą i ze spokojem. – Jedno twoje słowo, Lili. Albo na zawsze zniknę z twojego życia, albo już na zawsze…
– Zostań – dokończyłam drżącym głosem. – Na zawsze.
W bezruchu patrzył na mnie, zupełnie jakby chciał ocenić szczerość moich słów. Po chwili jego palce, które dotychczas spoczywały na moim podbródku, powoli przesunęły się po szyi, by zaraz za uchem zatopić się we włosach. Każdy jego ruch był powolny i intensywny, przez co wywoływał falę dreszczy, które raz po raz wstrząsały moim ciałem.
Nachylił się, a ja zamknęłam oczy, do których z emocji napłynęły łzy. I wtedy je poczułam. Gorące usta, miękkie i spragnione, zamknęły się na moich, równie wyczekujących. Serce waliło mi jak młotem.
Przez całe swoje nastoletnie życie obawiałam się tej chwili. Bałam się, że nie będę wiedziała, co robić i jak się zachować. Teraz jednak… Nigdy nie czułam się lepiej. Błogość zaczęła ogarniać moje wnętrze, gdy pocałunki Nathaniela stawały się coraz bardziej zachłanne. Czułam smak jego ust, a moje dłonie same odnalazły drogę na rozgrzany kark chłopaka. Poczułam silne ramię wsuwające się za połę kurtki, które wkrótce objęło mnie w pasie. Pod naciskiem przylgnęłam do jego emanującego ciepłem ciała.
Zapomniałam o zimnie. O wilkołakach, zemstach, morderstwach… Zapomniałam o wszystkim. W jego silnych ramionach czułam się mała i bezpieczna. Tylko to się liczyło.
Nagle plecami dotknęłam drewnianej ściany. Poczułam, jak jedną z rąk chłopak usiłuje zsunąć ze mnie kurtkę.
– Ściągaj to… – wydyszał chrapliwie i ponownie zatopił swoje usta w moich.
Miałam wrażenie, że wszystkie moje mięśnie zamieniły się w watę. Zamroczony mózg całkowicie się wyłączył, przez co nawet przez myśl mi nie przeszło, do czego mogła prowadzić ta sytuacja. Posłusznie zrzuciłam z siebie okrycie, a moje dłonie zatopiły się w ciemnych włosach.
Palce Nathaniela zacisnęły się na mojej talii, zupełnie tak, jak wtedy przy wejściu na strych. Z rozkoszą stwierdziłam, że zaczęły się przesuwać coraz niżej i niżej, aż wreszcie ułożyły się tuż pod pośladkami. Nagle poczułam, że się unoszę.
Otoczenie zmieniło się najpierw na mały salon, a potem znaleźliśmy się w sypialni. Szumiało mi w uszach z podniecenia, a buzująca krew niemal rozsadzała mi serce.
I kiedy Nathaniel nachylił się, by ułożyć mnie na zimnej pościeli, moje ramię przeszedł nagły, ostry ból. Jęknęłam w niekontrolowany sposób i skuliłam się. Chłopak posadził mnie na łóżku, a ja od razu złapałam się za obolałą rękę. Miałam wrażenie, że coś tam w środku mocno się nadwyrężyło.
– Co się dzieje? – usłyszałam zatroskany głos.
Zobaczyłam jego zmartwioną twarz i moje policzki pokryły się rumieńcem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co się przed chwilą wydarzyło. Zapomniałam już o bólu.
– Rana się odezwała. Nic mi nie jest – odpowiedziałam, uciekając wzrokiem w bok.
– Poniosło mnie, wybacz – powiedział, siadając obok mnie na tyle blisko, że stykaliśmy się ramionami. – Nic dziwnego, w końcu tyle miesięcy musiałem się powstrzymywać…
Sens jego słów dopiero po chwili został odpowiednio zinterpretowany przez mój spowolniony umysł. Spojrzałam na niego zszokowana. Pozostawało mi tylko pogratulować mu samokontroli, chociaż… były momenty. Doskonale je pamiętałam. Ukradkowe spojrzenia, cieplejszy ton głosu, przypadkowy dotyk… Wszystkie te gesty bagatelizowałam, bo nigdy nie wierzyłam, że Nathaniel mógłby patrzeć na mnie w „ten” sposób. Cóż, przed chwilą udowodnił mi, że jednak się myliłam.
Patrzyłam z bliska na jego spokojną twarz, na której błąkał się nieśmiały uśmiech. Znów miałam ochotę go dotknąć, zatopić palce we włosach, pogładzić policzek, pocałować… Burza emocji rozsadzała mi żołądek, gorąco zatykało gardło, a oczy miałam wilgotne od łez. Zdecydowanie najprzyjemniejsze uczucie, jakiego w życiu doświadczyłam.
Jednak błogi stan zakłóciła natrętna myśl. Wciąż nie wiedziałam, na czym stoję. Czy on nadal zamierzał odejść? Teraz tym bardziej nie poradziłabym sobie z takim ciosem. Spuściłam głowę, sięgnęłam po jego dłoń i splotłam nasze palce. Jego skóra była przyjemnie rozgrzana i odrobinę szorstka. Poczułam odwzajemniony uścisk.
– Co zrobisz? – zapytałam cicho, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy.
– Zachowam się jak ostatni egoista – odparł z przekąsem. – Wiem, że źle zrobię, jeśli zostanę, ale…
– Nie dbam o to – wyrwało mi się drżącym głosem. – Powinnam cierpieć teraz, by później tego uniknąć? Bez sensu – wyrzucałam z siebie. – Potrzebuję cię. I tylko ciebie. Dlatego…
Nie dokończyłam zdania, gdyż Nathaniel ujął moją twarz w dłonie i zamknął mi usta pocałunkiem. Jego gorące usta wyraźnie kontrastowały z moją chłodną skórą. Smakiem przypominały bliżej niezidentyfikowane korzenne przyprawy. Zakręciło mi się w głowie i zapomniałam o bożym świcie.
– Chciałem to od ciebie usłyszeć – szepnął. – Nigdzie się nie wybieram, Lili. Teraz nawet nie dałbym rady – musnął znów moje usta pocałunkiem, a potem odsunął się, by spojrzeć mi w oczy. – Wiesz, że już się ode mnie nie opędzisz?
Chociaż tak wiele spraw wciąż czekało na wyjaśnienie, dla nas ta jedna krótka chwila stanowiła prawdziwe szczęście. Całkowite i niczym niezmącone.
Ku ogromnemu niezadowoleniu Nathaniela nie mogłam spędzić z nim tego dnia więcej czasu. Mama zaczynała się niepokoić i wkrótce jej numer wyświetlił się na ekranie mojego telefonu. Nie chciałam bardziej nadużywać jej cierpliwości, więc w towarzystwie chłopaka udałam się z powrotem do samochodu.
– Kiedy znów się zobaczymy? – usłyszałam, szukając kluczy do auta.
Odwróciłam się i mimowolnie uśmiechnęłam na widok jego zniecierpliwienia.
– Dopiero w następny poniedziałek wracam do szkoły – odparłam. – Do tego czasu muszę nadrobić zaległości – skrzywiłam się na samą myśl o powrocie do szarej rzeczywistości.
– W poniedziałek? Więc masz jeszcze ponad tydzień wolnego – wyliczył, nie kryjąc zadowolenia.
Już mieliśmy się pożegnać, jednak wciąż nie opuszczał mnie strach. Zacisnęłam palce na jego rękawie.
– Obiecaj mi… – zaczęłam niemal szeptem, nie patrząc mu w oczy. – Obiecaj, że nie zmienisz zdania i… nie znikniesz.
Wciąż nachodziły mnie te same ponure myśli. Bałam się, że to wszystko okaże się kolejnym snem. Bałam się, że pchnięty dobrem ogółu Nathaniel znów postanowi zerwać ze mną kontakt. Dopiero tego dnia uświadomiłam sobie, jak wielki wpływ na moje zdrowie psychiczne miała jego obecność.
Poczułam, jak oplata mnie ramionami, a moja twarz ląduje tuż pod jego szyją. W takim uścisku, wdychając leśny zapach jego skóry, czułam się najlepiej. Znów szybko zapomniałam o swoich obawach.
Nate pocałował mnie w czubek głowy, dłonią z wolna gładził mnie po plecach. Niesamowite, z jaką łatwością przychodziły mu te czułe gesty. Ja wciąż drżałam z nieśmiałości, ilekroć pierwsza miałam zainicjować jakiś bliższy kontakt.
– Obiecuję – mruknął w moje włosy. – A teraz jedź. Mama na ciebie czeka.
Odsunęłam się niechętnie i bez słowa wsiadłam do samochodu. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy tak długo, jak to było możliwe. Kiedy jednak zawróciłam i wjechałam w leśną ścieżkę prowadzącą do miasta, wkrótce uśmiechnięta postać chłopaka zniknęła nawet z odbicia w lusterku wstecznym.
Całą drogę powrotną co jakiś czas szczypałam się po rękach. Nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzyło. Nie wiedziałam, w jakich kategoriach powinnam rozpatrywać tę sytuację. Myśleć jak o chwilowym zauroczeniu? Czy początku czegoś poważnego?
Zaczynało się ściemniać, kiedy zajechałam pod dom. Przy zapalonym świetle w salonie nietrudno było zauważyć mamę wyczekującą w oknie mojego powrotu.
Po krótkiej chwili znalazłam się znów w ciepłym domu. Zdejmowałam kurtkę i buty pod czujnym okiem mamy.
– Zapewne mi nie powiesz, gdzie byłaś, co?
Odstawiłam trapery na miejsce, po czym podniosłam się i spojrzałam na mamę. Miałam tylko nadzieję, że zeszły mi rumieńce.
– Innym razem, dobrze? – uśmiechnęłam się przepraszająco.
Mama zmrużyła podejrzliwie oczy i przez dłuższą chwilę milczała. W końcu wzruszyła ramionami i cicho westchnęła.
– Jak chcesz – skwitowała. – Tak czy inaczej przyszedł list z policji – poinformowała, wycofując się do salonu.
Zaciekawiona od razu ruszyłam za nią. Sięgnęła po kopertę leżącą na stole w jadalni. Zauważyłam, że była nietknięta.
– Czekałam z otwarciem na twój powrót – powiedziała i kiedy już zamierzała rozerwać papier, usłyszałyśmy dźwięk dzwonka.
Odruchowo odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, jednak dłoń mamy szybko wylądowała na moim ramieniu.
– Ja otworzę – oznajmiła i wyminęła mnie, zostawiając list w moich rękach.
Od czasu mojego powrotu ze szpitala mama stała się nadopiekuńcza i zaczęła dostrzegać potencjalne zagrożenie w zgoła zwykłych, codziennych czynnościach. Otwieranie gościom drzwi było jedną z tych rzeczy. Najwidoczniej bała się, że znów przyjdą po mnie jakieś psy i zwabią mnie w pułapkę. Z jednej strony bardzo mnie to irytowało, z drugiej jednak… Mama miała tylko mnie. Po tym wszystkim, co nas spotkało, nic dziwnego, że bała się mnie stracić. Rozumiałam ją.
– O, witaj, kochanie. Wejdź, proszę.
Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem i po krótkiej chwili ujrzałam płomiennie rudą głowę.
– Sarah – uśmiechnęłam się i złapałam za czoło. – Na śmierć zapomniałam, że się umówiłyśmy.
– Wypluj te słowa – zagroziła mi z poważną miną i weszła do salonu.
W ręku trzymała opasłą zieloną teczkę, która od razu wylądowała na stole.
– Tutaj masz odbitki materiału z ostatniego miesiąca. Wiem, że nie lubisz czytać z komputera – powiedziała jednym tchem. – Aha, kserówki z angielskiego doniosę ci w tygodniu, baba wzięła mój zeszyt – wywróciła oczami, a gdy mama pojawiła się obok, spojrzała na nią i zrobiła przepraszającą minę. – Bez urazy.
Ta machnęła tylko ręką z uśmiechem; zawsze miała dystans do swojego zawodu. Ruda podeszła do mnie i przytuliła mnie na przywitanie. Odsunęła się i zmartwiona zlustrowała mnie wzrokiem.
– Jak się czujesz? W końcu ściągnęli ci temblak – zauważyła. – Jak ręka?
Jeśli miałabym być całkiem szczera, powinnam była zacząć piszczeć ze szczęścia. Jednak na razie nie chciałam zapeszać. Uznałam, że lepiej poczekać na rozwinięcie naszej nowej relacji.
– Coraz lepiej, dzięki – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i uśmiechnęłam się.
Wzrok Sarah spoczął wreszcie na tym, co trzymałam w dłoni.
– Co to? – spytała, jak zwykle z zaciekawieniem.
– List z policji – odpowiedziała mama. – Właśnie, otwórz go w końcu, ciekawe, czego chcą – nakazała, równie zaintrygowana.
Rozdarłam kopertę i rozłożyłam zagiętą na trzy razy kartkę. Od razu rzuciła mi się w oczy umiejscowiona w prawym górnym rogu pieczątka Królewskiej Policji, pod którą widniał kolejny symbol – Wydziału Kryminalnego.
Przebiegłam tekst wzrokiem i chwilę zajęło mi odpowiednie zinterpretowanie informacji. Urzędowy żargon nigdy w tym nie pomagał.
– I co? – zapytały naraz.
Zmarszczyłam brwi w głębokiej konsternacji. Mój dobry humor, niestety, się skończył.
– Jeśli dobrze rozumiem… umorzyli sprawę – mruknęłam. – Ze względu na niewystarczające dowody niniejszym oddalamy sprawę umyślnego postrzelenia świadka zdarzenia oraz domniemanego zabójstwa osoby trzeciej – przeczytałam fragment.
– Musi być jakieś uzasadnienie – mama wyrwała mi list z dłoni i szybko omiotła go wzrokiem.
Nic dziwnego, że się zdenerwowała. Ktoś postrzelił jej córkę i to normalne, że chciała pociągnąć tego człowieka do odpowiedzialności. Ze stworem z lasu nie miała jak walczyć, jednak z tym…
Po chwili prychnęła i energicznie położyła wolną dłoń na biodrze.
– Nie do wiary – żachnęła się. – Stwierdzili, że jeden z myśliwych, który tej nocy polował na bestię, postrzelił cię „przez przypadek”.
– A jak tłumaczą sprawę zabójstwa? – zapytałam szczerze zaciekawiona.
Mama westchnęła cicho i uniosła wzrok znad kartki. Rozgoryczenie i irytacja pojawiły się na jej twarzy.
– Uznali, że stan twojego zdrowia nie pozwolił ci na racjonalne podejście do sprawy – odpowiedziała, cytując kawałek tekstu.
– Czyli że co? Potraktowali mnie jak wariatkę, tak? – mruknęłam.
Mogłam się tego spodziewać. Bastian zrobił co w jego mocy, by zatuszować całą akcję. Z jednej strony, aby chronić swój tyłek, a z drugiej… Jeśli policja zaczęłaby drążyć temat cudownego zmartwychwstania Nathaniela, od razu wyszłoby na jaw, z kim, a raczej, z czym mają do czynienia. Widać, druga natura obojga braci miała pozostać tajemnicą.
Nie było już dłużej sensu dochodzić prawdy. Teraz, kiedy poznałam sekret rodzeństwa Selvów, chcąc nie chcąc, musiałam trzymać język za zębami. Nie pozostało mi nic innego, jak po prostu zgodzić się z treścią listu.
Podczas gdy mama z Rudą dyskutowały o dalszych posunięciach i odwołaniu, które niezwłocznie powinnyśmy odesłać, ja patrzyłam z boku, myśląc nad słowami. Ciężko było mi się przyznać, że doświadczyłam halucynacji.
– Tak właściwie… – zaczęłam z wahaniem – mają rację.
Obie zamilkły i spojrzały na mnie z niedowierzaniem.
– O czym ty mówisz? – odezwała się mama.
– Wprawdzie nie widziałam, kto mnie trafił, ale… Nathaniel nie został zastrzelony – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi.
Wiedziałam, że jeśli miały mi uwierzyć, musiałam poprzeć swoje słowa jakimś sensownym argumentem. Nie chciałam się z tym zdradzać, jednak jak mus, to mus.
– Co to znaczy? Przez cały ten czas kłamałaś? – oburzyła się Sarah, świdrując mnie wzrokiem.
– Nie! – zaprzeczyłam od razu. – Ja naprawdę to widziałam! Z tym że… wychodzi na to, że musiał to być wyjątkowo realistyczny sen – posłałam Rudej porozumiewawcze spojrzenie.
Na te słowa dziewczyna od razu spuściła z tonu. Wciąż jednak marszczyła brwi i nie przestawała patrzeć na mnie podejrzliwie.
– No dobrze, ale skąd masz taką pewność? Przecież sama widziałam, że zniknął. Dann świadkiem.
Czułam, jak zdradliwy rumieniec znów atakuje moje policzki. Zwłaszcza że intensywne spojrzenia matki i przyjaciółki sprawiały, że czułam się jak na rozprawie sądowej. I właśnie miałam się przyznać do jakiejś strasznej zbrodni.
– Bo… ech… – westchnęłam, nie mogąc wytrzymać napięcia. – Bo ja się z nim widziałam. Żyje i ma się dobrze – wyrzuciłam z siebie pospiesznie.
– Co? – na twarzy mamy w końcu pojawił się cień uśmiechu. – To wspaniała wiadomość! Dlaczego do razu nie powiedziałaś?
– Było mi głupio… Wstydziłam się tego, że ryczałam do każdego i opowiadałam tę tragiczną historię – wymyśliłam prędko jakieś sensowne wytłumaczenie.
Mama podeszła bliżej i przytuliła mnie, by dać upust swojej radości.
– To u niego dzisiaj byłaś, tak? – spytała z nadzieją w głosie.
Atmosfera nie udzieliła się jednak Rudej, która z dziwną miną wciąż świdrowała mnie wzrokiem. Znała mnie za dobrze, żeby uwierzyć w te bajeczki.
Następnego dnia postanowiłam wreszcie się zabrać do nauki. Chociaż była sobota, chciałam jak najszybciej się uporać z zaległościami i mieć później spokój. Wstałam wcześnie i poinformowałam mamę o swoich planach, prosząc, by mi nie przeszkadzała. Mama, która kiedyś popierała moją obowiązkowość, teraz wolała, żebym nie brała sobie za dużo na głowę.
Godziny spędzone przy nudnych równaniach z matmy i równie mało pasjonujących reakcjach chemicznych nie należały do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza jeśli moje myśli co rusz wędrowały w zupełnie niezwiązane ze szkołą rejony.
Masa pytań wciąż kłębiła się w mojej głowie. Postanowiłam, że przy najbliższym spotkaniu z Nathanielem wyciągnę od niego odpowiedź na każde pytanie, które nie pozwalało mi się skupić. Gdzie zniknął na cały miesiąc? Co konkretnie wydarzyło się między nim a Bastianem? W jaki sposób stał się wilkołakiem?
Wkrótce złapałam się na tym, że co pięć minut zerkałam na ekran telefonu, żeby przypadkiem nie przeoczyć wiadomości lub połączenia. I chyba samą siebie próbowałam oszukać, sądząc, że wszystkiemu była winna moja ciekawość. Tak naprawdę nie mogłam się już doczekać chwili, w której znów zacznie pożerać mnie wzrokiem, znów z dużą dozą pewności pozwoli sobie na więcej i…
– Lili! – wołanie mamy z parteru przerwało emocjonalną karuzelę. – Chodź na chwilę!
Dopiero do mnie dotarło, że od dobrych kilku minut wpatrywałam się w jedno słowo w książce od biologii. Karcąc się w myślach za ten chwilowy odlot, wstałam z ociąganiem, wyszłam z pokoju i poszłam na dół. Zastałam tam mamę wkładającą swoje zimowe kozaki.
– Wybierasz się dokądś?
– Nic dziwnego, że zapomniałaś – wymamrotała i wyprostowała się. – Przed świętami zaczęłam dawać korepetycje – przypomniała. – Na czas twojego pobytu w szpitalu musiałam zrezygnować, ale teraz, skoro jesteś już w domu…
– No tak, faktycznie – puknęłam się w czoło i uśmiechnęłam przepraszająco. – Tyle się ostatnio działo, że wyleciało mi z głowy.
– Nie przejmuj się – odparła ciepło, zapinając ostatnie guziki płaszcza. – Wrócę za jakąś godzinę. Tylko dokładnie zamknij drzwi na wszystkie zamki!
Kilka sekund później zniknęła za drzwiami. Zgodnie z poleceniem mamy przekręciłam klucze we wszystkich zamkach, po czym, szurając kapciami, udałam się do kuchni. Stanęłam przed otwartą lodówką i zaczęłam się przeciągać.
Nagle usłyszałam ciche pukanie. Czyżby mama o czymś zapomniała? Powstrzymując ziewnięcie, odblokowałam drzwi i otworzyłam je.
Nie byłabym sobą, gdybym nie narobiła sobie wstydu w chwili, w której chciałam wypaść jak najkorzystniej. Nathaniel patrzył na moją szeroko otwartą buzię, a na jego ustach z miejsca pojawił się uśmiech.
– Zmęczona? – uniósł brew.
Ze wszystkich sił zdusiłam ziewnięcie i jak zwykle oblałam się rumieńcem. Nie spodziewałam się jego odwiedzin. Na pewno nie tak szybko. Oczywiście musiał mnie zastać w obciachowym domowym wydaniu, czyli w getrach i luźnej koszulce oraz z włosami spiętymi w niedbały kok na czubku głowy. To jednak nie powstrzymało nagłego wybuchu radości, który rozgrzał mnie, kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały.
– Już nie – odpowiedziałam i wpuściłam gościa do środka.
Obserwowałam, jak ściąga buty, i próbowałam powstrzymać się przed wypowiedzeniem jednej z moich myśli na głos. Czemu zrobiłam się ostatnio taka podejrzliwa?
– Coś się stało? – zapytałam niepewnie.
– Nie – odparł. – A coś się miało stać? – wyprostował się i wlepił we mnie wzrok.
Z miejsca się speszyłam. Objęłam się ramionami i przygryzłam wargę.
– Nie, nie – zaprzeczyłam od razu. – Po prostu… myślałam, że nie lubisz za często się spotykać.
Miałam tylko ogromną nadzieję, że nie zrozumie moich słów na opak. Ja naprawdę cieszyłam się na jego widok. Co mogłam na to poradzić, że przyzwyczaił mnie do czegoś innego?
Na szczęście odnalazłam w oczach Nathaniela zrozumienie.
– To prawda – rzekł i uśmiechnął się. – Ale tylko jeśli chodzi o innych. Co do ciebie… mój dystans był wymuszany.
Omiótł spojrzeniem mój strój, a potem znów spojrzał w moje oczy. Sposób, w jaki to zrobił… Zrobiło mi się gorąco, a po plecach przeszedł dreszcz. Nawet mnie nie dotknął, a już potrafił sterować moim ciałem. Co to za magia?
Nie chciałam w tak jawny sposób dawać mu do zrozumienia, że działał na mnie jak zapalnik, więc postanowiłam zmienić kierunek rozmowy. Wyminęłam chłopaka, którego ciepło zbyt intensywnie mnie przyciągało, i stanęłam w wejściu do kuchni.
– Dobrze, że wpadłeś – oznajmiłam, znikając mu z oczu za ścianą. – Zamierzam zabrać cię na przesłuchanie. Od rana to planuję – mówiłam, wstawiając czajnik z wodą.
– Wpadłem jak śliwka w kompot – usłyszałam za plecami.
Obejrzałam się przez ramię. Nathaniel opierał się o framugę drzwi i zerkał na mnie ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Zwróciłam się z powrotem w stronę szafki, z której wyciągnęłam dwie szklanki.
– Oj, tak – kiwnęłam głową, nadając powagi moim słowom. – Tym razem będę bardziej dociekliwa. Kawę czy herbatę?
Już chciałam się odwrócić, kiedy poczułam na szyi ciepły oddech. Zamarłam.
– Nie obiecuj – cichy pomruk rozbrzmiał tuż przy moim uchu. – Bo może się okazać… – gorące dłonie spoczęły na moich biodrach i powoli zaczęły sunąć w górę. – Że ja będę bardziej… – palce zacisnęły się na mojej talii, a mnie zakręciło się w głowie z nadmiaru wrażeń – …dociekliwy.
– Skoro tak… – podjęłam jego grę i oparłam tył głowy na jego ramieniu. – Na pewno nie umknęło ci, że się ze mną nie przywitałeś… – sama nie wierzyłam w swoją śmiałość.
Poczułam na szyi delikatne muśnięcie, a moje zmysły zapłonęły. Czy każdy chłopak to potrafił, czy tylko ten jeden wiedział, jak wyczyniać takie cuda?
– Właśnie to robię – szepnął, a potem stanowczym ruchem odwrócił mnie przodem do siebie i z niesamowitą łatwością posadził na blacie, w efekcie przewracając jeszcze puste kubki.
Zdążyłam zauważyć, jak uśmiecha się pod nosem, zanim zbliżył się i złączył swoje usta z moimi. Mimowolnie zamknęłam oczy i ułożyłam dłonie na jego karku. Chociaż całkowicie nie znałam go od tej strony, nie zamierzałam narzekać.
Ktoś inny mógłby uznać, że Nathaniel pozwalał sobie na zbyt wiele, jednak ja… Chciałam tego. Nigdy nie byłam z nikim na tyle blisko, nigdy nie pozwoliłam na więcej niż serdeczne przytulenie, tymczasem… Potrzebowałam tej bliskości. I psychicznej, i fizycznej. Moje ciało wybudzone odpowiednią iskrą wprost prosiło się o dotyk. Nieważne czy ten czuły, czy też bardziej intymny. Zrozumiałam to w momencie, kiedy omal nie spadłam z drabiny. Od tamtej pory mój zaniedbany w tej sferze organizm wręcz domagał się bycia z kimś na tyle blisko, by poczuć bicie drugiego serca. Nie byle jakiego. Chciałam smakować tylko tych jednych warg, czuć ciepło tylko tych gorących dłoni, zatracać się w tych wyjątkowych oczach…
Nawet nie wiedziałam, kiedy objęłam nogami tułów chłopaka, przyciskając go bardziej do siebie. Jego ręce wsunęły się pod moją koszulkę i dotknęły nagiej skóry pleców. Westchnęłam cicho, a w uszach aż szumiało mi z podniecenia.
Nagle Nathaniel z wielkim ociąganiem odsunął się ode mnie. Jego spojrzenie było zamglone, patrzył na mnie… nie, to złe słowo, pożerał mnie wzrokiem. Nie był już taki pewny siebie i zadziorny jak przed kilkoma minutami.
– Nie rób tak… – wydyszał, przecierając twarz rękawem.
Pisk w moich uszach robił się coraz bardziej natarczywy i głośny. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że od dłuższej chwili czajnik znajdował się na granicy eksplozji. Czyli bardzo podobnie do mnie.
Zeskoczyłam z blatu i, nie odwracając wzroku od oczu chłopaka, jednym kliknięciem wyłączyłam płytę indukcyjną. Zapadła cisza.
– Jak? – zapytałam cicho.
Zrobiłam coś nie tak? Odstraszyłam go? Moja wcześniejsza euforia powoli mieszała się z lękiem.
Nathaniel starał się uspokoić przyspieszony oddech. Widziałam, jak przełknął z trudem ślinę, zanim zdobył się na odpowiedź.
– Wzdychasz… – mruknął. – Zrób to jeszcze raz i, słowo daję, nie powstrzymam się…
Poczułam się dziwnie. Jednocześnie zadowolona z faktu, że nie tylko ja reagowałam w ten sposób na jego bliskość, ale również… rozbawiona. Moje usta poszerzyły się w uśmiechu, aż wreszcie zaczęłam cicho chichotać.
– Z czego się śmiejesz? – zapytał oburzony.
– Twierdzisz, że czajnik uratował moją godność? – uniosłam brwi, śmiejąc się coraz bardziej.
Wyraz jego twarzy złagodniał w powiększającym się uśmiechu. Wkrótce nasz śmiech wygonił z kuchni tę napiętą i wyjątkowo gorącą atmosferę.
– Wiesz co? Lepiej poczekam na schodach, nie chcę kusić losu – stwierdził, kiedy zdołał się opanować.
Odwrócił się i skierował w stronę wyjścia.
– To co do picia? – zapytałam za nim, a w moim głosie wciąż słychać było rozbawienie.
– Kawę – rzucił przez ramię i zniknął za framugą drzwi.
– Mocną i bez mleka? – spytałam bezwiednie i sięgnęłam po przewrócone kubki.
– Najlepiej – padła odpowiedź.
Dopiero gdy wsypywałam zmielone ziarna do szklanki, moja ręka zamarła w powietrzu. Skąd wiedziałam, co zaproponować? Skąd wiedziałam, że w takim wydaniu lubił ten napój najbardziej? Oblicze Bastiana znikąd pojawiło się w moich myślach. Co jeszcze, prócz klątwy, genów i ulubionej kawy, mieli wspólnego?
– Witaj w moich skromnych progach.
Otworzyłam drzwi i weszłam wraz z Nathanielem do mojego pokoju. Chyba nie miałam się czego wstydzić. W średniej wielkości pomieszczeniu o kremowych ścianach dominował mało dziewczęcy kolor – ciemny niebieski. Miałam do niego słabość, toteż zarówno pościel, obicie krzesła, mały dywan na drewnianej podłodze, jak i różne dekoracje miały właśnie tę barwę.
Z kubkiem ciepłej herbaty w dłoniach przysiadłam na dosuniętym do ściany łóżku, pozostawiając jedyne w pokoju krzesło dla Nathaniela. On jednak zainteresował się wysokim po sufit regałem umiejscowionym obok wejścia do łazienki. Omiótł spojrzeniem grzbiety książek i pokiwał głową z uznaniem.
– Kryminały?
– Jako dziecko chciałam zostać policjantką – wyznałam, uśmiechając się ze wstydem. – Najwidoczniej coś mi zostało z tamtych lat.
– Wytrwałości i ślepego uporu nie można ci odmówić – skomentował i posłał mi rozbawione spojrzenie. – A teraz? Czym chcesz się zająć po szkole?
Podszedł bliżej biurka chwilowo zawalonego masą podręczników, notatek i kserówek. Jego uwagę przykuła półka zawieszona nad blatem. Widziałam, że szczególnie zainteresował się postawionymi tam ramkami.
– Teraz… sama nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Mama bardzo by chciała, żebym poszła na prawo, ale chyba średnio się tam nadaję… – westchnęłam. – Mam jeszcze ponad rok na podjęcie decyzji, to masa czasu.
Nathaniel nie potrafił oderwać wzroku od fotografii. Wziął w dłonie jedną z nich i uśmiechnął się ciepło.
– Opowiedz mi o tych zdjęciach – poprosił i spojrzał na mnie.
Wstałam i podeszłam bliżej. Kiedy ujrzałam, którą fotkę trzymał w ręku, sama również mimowolnie się uśmiechnęłam. Kadr, a w nim mała Sarah (której włosy były wówczas koloru słomy) i ja, w jaskrawych strojach kąpielowych, obejmowałyśmy się, a nasze roześmiane buzie były umazane lodami, które każda z nas trzymała w wolnej dłoni.
– To tutaj ma chyba dziesięć lat – zaśmiałam się. – Rodzice Rudej jak co roku zabrali mnie nad ocean. Jej bracia zawsze zastawiali na nas te same pułapki, a my za każdym razem dawałyśmy się nabrać. Wykopywali wielkie dziury i przykrywali je naszymi ręcznikami.
Nathaniel roześmiał się cicho, odłożył ramkę i sięgnął po następną. Tym razem patrzyliśmy na jeszcze mniejszą mnie, uczesaną w zgrabny warkocz i trzymającą za rękę nieśmiałego chłopca o dużych zielonych oczach. Uśmiechałam się szeroko, w przeciwieństwie do mojego towarzysza.
– A to zdjęcie z przedszkola. Alex i ja byliśmy wtedy nierozłączni – powiedziałam z nostalgią w głosie. – Właściwie… byłam dla niego czymś w rodzaju opiekunki. Dzieci gnębiły go, bo znał tylko kilka słów.
Mina Nathaniela spoważniała, ściągnął też gniewnie brwi. Chyba nie odpowiadał mu temat.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki