Ten drugi ty tom 2 - Martyna Stawiszyńska - ebook + książka

Ten drugi ty tom 2 ebook

Stawiszyńska Martyna

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Drugi tom historii Lili i Nathaniela.

Zszokowana dziewczyna z trudem stara się udźwignąć ciężar prawdy, która okazuje się jednak zbyt okrutna. Dodatkowo wychodzi na jaw, że bracia skrywają sekret, który wplątuje całe miasteczko w sieć intryg i niebezpieczeństw. W dzień urodzin Lili, okazuje się, że jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa również musi się przed nią do czegoś przyznać. Bez chwili wytchnienia, dziewczyna szuka informacji, które mogłyby pomóc jej najbliższym. Wpada przez to w sidła Bastiana, który podstępem zaczyna nią manipulować. W tym samym czasie lokalni myśliwi planują obławę by powstrzymać brutalną bestię.

Czy mieszkańcy położą kres leśnym atakom? Czy Lili poradzi sobie ze wszystkimi sekretami braci i wyrwie się spod kontroli Bastiana?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 390

Oceny
4,3 (9 ocen)
6
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ska77

Całkiem niezła

Choć uważam, że jest to zdecydowanie pozycja dla nastolatków, chciałam doczytać, jakie są dalsze losy bohaterów. Czytało się szybciej niż pierwsza część
00
MiroslawaKiliszewska

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała, czyta się z przyjemnością..
00
Maveric666

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna kontynuacja wspaniałego debiutu mega cudownie spędziłem znia czas już nie mogę się doczekać kolejnych tomów
00

Popularność




Ten drugi ty. Tom 2

W sekundę mnie zamu­ro­wało. Mru­gnę­łam kilka razy, patrząc to na jed­nego, to na dru­giego. Jakim cudem? Jak?! Sam fakt, że w ogóle się znali, był dla mnie nie do ogar­nię­cia, ale to?!

– To wy… wy jeste­ście braćmi?! – z tru­dem wydu­ka­łam, będąc na gra­nicy apo­plek­sji.

Szok to było mało powie­dziane. Przy­po­mniało mi się zdję­cie spo­czy­wa­jące w kie­szeni mojej kurtki. Ten drugi chło­piec, ten chudy i cho­ro­wity, to był… Bastian? Czy to moż­liwe, żeby ktoś tak bar­dzo się zmie­nił?

– Nie­stety – odparł star­szy z prze­ką­sem, nie spusz­cza­jąc wzroku z młod­szego. – Sprawy zabrnęły za daleko, bra­cie. Nie sądzisz, że należą się jej wyja­śnie­nia?

Zro­bi­łam krok w tył, by móc spoj­rzeć na Natha­niela z innej per­spek­tywy. Chło­pak był nie­spo­kojny i zde­ner­wo­wany. Gdyby spoj­rze­nie mogło zabi­jać, Bastian już dawno byłby tru­pem. Ale on – zupeł­nie to ole­wa­jąc – zaczął z wolna zata­czać krąg wokół naszej dwójki.

– Przy­znaj wresz­cie przed nią, przede mną, a przede wszyst­kim… przed samym sobą. Przy­znaj się, czym jesteś.

– Nie – wyce­dził Natha­niel.

– Przy­znaj, co zro­bi­łeś – kon­ty­nu­ował, a po moich ple­cach raz po raz prze­cho­dziły dresz­cze. – Dla­czego wciąż żyjesz, cho­ciaż już dwu­krot­nie powi­nie­neś był zgi­nąć?

– Prze­stań!

– Powiedz jej, dla­czego wszystko ukry­wasz. Powiedz, dla­czego jej przy­ja­ciel tak upar­cie pró­buje ją przed tobą uchro­nić.

– Dość już! – wark­nął Nate.

– Powiedz jej, co zro­bi­łeś! Powiedz, dla­czego pra­gnę two­jej śmierci!

Nagle Bastian dosko­czył do swo­jego brata i zła­pał go za koszulkę, tuż pod szyją. Przy­cią­gnął go do sie­bie, z wście­kło­ścią patrząc mu w oczy. Ni­gdy jesz­cze nie widzia­łam go w takim sta­nie.

– Gadaj!

– Jestem taki jak ty – odpo­wie­dział na pozór spo­koj­nie i ode­pchnął roze­źlo­nego męż­czy­znę.

Obaj nie­bez­piecz­nie zbli­żali się do gra­nicy pano­wa­nia nad sobą, a ja… A mnie po pro­stu spa­ra­li­żo­wało. Słu­cha­łam ich roz­mowy z otwartą buzią, pró­bu­jąc z niej cokol­wiek zro­zu­mieć.

– W niczym mnie nie przy­po­mi­nasz – odparł star­szy, patrząc z pogardą na swo­jego brata. – Ja jestem istotą nad­przy­ro­dzoną, a ty… zwy­kłym potwo­rem.

Tego już było za wiele. Czu­łam, że przez nara­sta­jące napię­cie mogę wkrótce wybuch­nąć i roz­le­cieć się na kawałki. Nic tu nie miało sensu.

– Do jasnej cho­lery, o co tu cho­dzi?! – prze­rwa­łam im, sta­jąc dokład­nie pomię­dzy nimi. – Natha­niel… – spoj­rza­łam pro­sto w jego jasne tęczówki. – O czym on mówi? – sta­ra­łam się, aby mój głos brzmiał łagod­nie, jed­nak nie potra­fi­łam zapa­no­wać nad jego drże­niem.

Bra­cia wymie­nili spoj­rze­nia: Bastian – mocno suge­stywne, za to Nate – coraz bar­dziej wyprane z emo­cji. W końcu chło­pak przy­mknął powieki i wypu­ścił z tru­dem powie­trze.

– Chyba już nie ma odwrotu… – szep­nął bar­dziej do sie­bie niż do nas, a potem otwo­rzył oczy. Nie potra­fi­łam niczego z nich wyczy­tać. – Te wszyst­kie zabite zwie­rzęta… To… to moja wina. To ja zaata­ko­wa­łem ojca two­jej przy­ja­ciółki. I… – zawa­hał się – cie­bie… też.

Z tru­dem prze­łknę­łam ślinę. Chyba nie mówił poważ­nie? To naprawdę nie był dobry moment na robie­nie sobie żar­tów!

– Widzia­łam, co mnie zaata­ko­wało – wyce­dzi­łam. – I to nie wyglą­dało jak ty ani jak nic, co znam.

Patrzył na mnie z tym lodo­wa­tym spo­ko­jem, zupeł­nie nie przy­po­mi­na­jąc już sie­bie sprzed kilku minut.

– To był wil­ko­łak, Lili. To byłem ja.

Zakrę­ciło mi się w gło­wie. Opar­łam się o pobli­skie drzewo, czu­jąc, jak miękną mi kolana. On nie kła­mał. Po co miałby to robić? Boże… czy to w ogóle moż­liwe? To było tą tajem­nicą, którą tak skrzęt­nie przede mną ukry­wał? Czy to wła­śnie przed tym ostrze­gał mnie Alex?

– Ni­gdy nie zasta­na­wia­łaś się, dla­czego jestem taki silny? – zaczął znów mówić wypra­nym z emo­cji gło­sem. – Dla­czego miesz­kam w lesie, mimo że jest tu nie­bez­piecz­nie? Dla­czego męczą mnie gorączki, ile­kroć zbliża się peł­nia? Żyję tylko dzięki tej klą­twie – skrzy­wił się na dźwięk ostat­niego słowa. – To prawda, że zosta­łem postrze­lony. Zaraz przed prze­mianą.

Te wszyst­kie infor­ma­cje… Mój nie­dzia­ła­jący naj­le­piej po ostat­nim wypadku mózg nie dawał rady z takim natło­kiem nowych infor­ma­cji. Cho­ciaż wyja­śnie­nie Natha­niela wyda­wało się sen­sowne, ja wciąż nie potra­fi­łam w nie uwie­rzyć. Zaczę­łam szyb­ciej oddy­chać, bowiem mia­łam wra­że­nie, że ktoś ści­ska moje płuca jak gąbkę.

– Prze­cież… Prze­cież wil­ko­łaki wystę­pują tylko w fil­mach i książ­kach. Gdyby było ina­czej, świat już dawno by o nich wie­dział – nie umia­łam opa­no­wać paniki, którą dało się wyczuć w moim gło­sie. Spoj­rza­łam na przy­słu­chu­ją­cego się nam Bastiana. – Czy ty… też?

– Jest taki jak ja – odpo­wie­dział młod­szy z braci.

Praw­nik wypro­sto­wał się z dumą. Patrzył na Nate’a spod byka i nawet nie sta­rał się ukry­wać widocz­nej w oczach dzi­ko­ści.

– Mówię to ostatni raz. W niczym mnie nie przy­po­mi­nasz – wark­nął, a ja dała­bym słowo, że jego czarne tęczówki znów bły­snęły sre­brem. – Pomi­ną­łeś naj­waż­niej­szą kwe­stię. Powiedz jej, dla­czego po cie­bie przy­sze­dłem, dla­czego kaza­łem cię zastrze­lić!

Kolejna nowina. Poczu­łam się jak ude­rzona obu­chem w łeb! Wyba­łu­szy­łam oczy na Bastiana. Że też w ogóle posta­no­wi­łam mu zaufać! Przez cały ten czas uda­wał, a tym­cza­sem to jego ludzie pró­bo­wali mnie zabić. Pod­stępny drań!

– To byłeś ty! – zmarsz­czy­łam brwi ze zło­ścią. – Od samego początku o wszyst­kim wie­dzia­łeś?! Okła­my­wa­łeś mnie!

– Oczy­wi­ście, że wie­dzia­łem – odparł z pogardą. – Ale nie wszystko było kłam­stwem. Pamię­tasz o mor­dercy z Agas­siz? Stoi przed tobą. To jego ści­gam od pra­wie trzech lat!

Głos uwiązł mi w gar­dle. Onie­miała prze­nio­słam wzrok na Natha­niela, który od razu odwró­cił się ode mnie. Wresz­cie wszystko rozu­mia­łam. Puz­zle zło­żyły się w dość sen­sowną, choć tra­giczną całość.

– Twoi rodzice… – zaczę­łam cicho, nie mogąc wię­cej z sie­bie wykrztu­sić.

– Nasi rodzice – wtrą­cił się Bastian. – Tak. Zabił ich. A potem kilku innych ludzi – jego słowa wbi­jały się w moje serce niczym stę­pione szty­lety. – Na­dal chcesz mieć z nim cokol­wiek do czy­nie­nia?

Za dużo. Za dużo! Czu­łam, że nie dam rady dłu­żej tego słu­chać. Po pro­stu nie podo­łam! To prze­kra­czało moje zdol­no­ści poznaw­cze. Wszystko było tak strasz­nie zagma­twane. W jed­nej chwili moja wizja świata legła w gru­zach. Zarówno tego wiel­kiego, glo­bal­nego, jak i tego oso­bi­stego, któ­rym od nie­dawna stał się ten jasno­oki chło­pak. Teraz stał przede mną… czło­wiek, któ­rego w ogóle nie zna­łam. Nie byłam w sta­nie udźwi­gnąć cię­żaru prawdy. Prawdy, która oka­zała się okrutna.

– To nie­moż­liwe – powta­rza­łam słowa jak man­trę, robiąc powo­lutku kroki w tył. – To wszystko nie­prawda. Nie ma wil­ko­ła­ków, mor­der­ców… To kolejny popie­przony sen!

Odwró­ci­łam się i zaczę­łam biec. Pra­gnę­łam jak naj­prę­dzej opu­ścić to miej­sce. W zaci­na­ją­cym śniegu nie zdą­ży­łam poko­nać nawet kil­ku­na­stu metrów, kiedy wpa­dłam w czy­jeś ramiona. Spoj­rza­łam w górę. Jak zwy­kle poja­wił się tam, gdzie się go kom­plet­nie nie spo­dzie­wa­łam.

– Dość już – ode­zwał się Alex w kie­runku męż­czyzn za moimi ple­cami. – Za dużo nowi­nek jak na pierw­szy dzień poza szpi­ta­lem – pogła­dził mnie po zdro­wym barku. – Chodź, Lili. Zabiorę cię do domu.

Prze­stało do mnie cokol­wiek docie­rać. Bez­wolna jak szma­ciana lalka pozwo­li­łam się pro­wa­dzić pro­sto do samo­chodu zapar­ko­wa­nego kawa­łek za czar­nym mer­ce­de­sem. Nie oglą­da­łam się za sie­bie. Gdy­bym tylko znała spo­sób na zre­se­to­wa­nie pamięci, już dawno bym z niego sko­rzy­stała.

Rozdział 14

Zgu­bi­łam się. Mimo nie naj­gor­szej orien­ta­cji w tere­nie prze­pa­dłam. Chyba każdy na moim miej­scu miałby pro­blem z prze­tra­wie­niem tak wielu, mogłoby się wyda­wać absur­dal­nych, infor­ma­cji, prawda? Zro­zu­mieć to jedno, ale w ogóle uwie­rzyć…

Będąc w total­nej roz­sypce, zde­cy­do­wa­łam się odciąć na jakiś czas od świata i poukła­dać sobie w gło­wie, kawa­łek po kawałku, zda­rze­nia ostat­nich dni. I cho­ciaż na samo wspo­mnie­nie tam­tej roz­mowy żołą­dek wywra­cał mi się na drugą stronę, posta­no­wi­łam podejść na trzeźwo do całej sprawy i dokład­nie wszystko prze­ana­li­zo­wać. W tym celu sku­pia­łam się tylko na jed­nym aspek­cie naraz, ponie­waż w tej chwili mój mózg nie potra­fił dzia­łać na wyż­szych obro­tach.

Do jakich doszłam wnio­sków? Pierw­sza i naj­waż­niej­sza kwe­stia – potwór z lasu był tak naprawdę wil­ko­ła­kiem, w któ­rego co mie­siąc prze­mie­niał się nie kto inny jak sam Natha­niel. Sprawa tak absur­dalna, że nie­mal nie­moż­liwa do zro­zu­mie­nia. Jed­nak fakty pozo­sta­wały fak­tami. Na wła­sne oczy widzia­łam to trzy­me­trowe mon­strum. Teraz, gdy patrzy­łam na to z więk­szym dystan­sem, uświa­do­mi­łam sobie, jak wiele sygna­łów prze­oczy­łam lub zlek­ce­wa­ży­łam.

Przede wszyst­kim – wyjąt­kowa siła. Natha­niel wiele razy zapo­mi­nał się lub zwy­czaj­nie sytu­acja zmu­szała go do tego, by z niej korzy­stał. Bójka przed salo­nem tatu­ażu, wnie­sie­nie cho­inki dwa razy więk­szej od niego, pchnię­cie wiel­kiego auta zablo­ko­wa­nego śnie­giem, kolejna bójka w klu­bie, a potem w ciem­nym zaułku… To dla­tego klienci salonu oka­zy­wali mu respekt, a z każ­dej bija­tyki wycho­dził bez szwanku. Gorączki, które tra­wiły jego ciało każ­dego mie­siąca pod­czas pełni, musiały być zapo­wie­dzią prze­miany. Dla­tego twier­dził, że żaden lekarz nie jest w sta­nie mu pomóc.

Rodzice, o któ­rych ni­gdy nie wspo­mi­nał… Ponoć ich zabił, co kom­plet­nie do mnie nie docie­rało. Pyta­nie – jak to zro­bił? Na pewno miał świa­do­mość popeł­nio­nej zbrodni, ale czy żało­wał? Czy powin­nam się go bać? Jedno pyta­nie przez cały czas mnie nur­to­wało i nie mogłam zna­leźć na nie odpo­wie­dzi: czy będąc bestią, zacho­wy­wał świa­do­mość? Ta kwe­stia mogła zmie­nić dosłow­nie wszystko.

Na domiar złego zro­zu­mia­łam, że Bastian – czło­wiek, któ­rego uwa­ża­łam za god­nego zaufa­nia przed­sta­wi­ciela prawa – nie tylko był bra­tem tego pierw­szego i okła­my­wał mnie jedy­nie po to, by się zbli­żyć do niego, ale też dzie­lił podobny los. Cho­ciaż i w tej kwe­stii nie wszystko było jasne. Natha­niel twier­dził, że obaj byli wil­ko­ła­kami, za to star­szy z braci z upo­rem pod­kre­ślał, że nie są do sie­bie podobni. Jak więc było naprawdę?

Z peł­nym prze­ko­na­niem mogłam stwier­dzić tylko jedno – obaj mnie okła­my­wali. Obaj skry­wali sekrety, które nie doty­czyły oso­bi­ście tylko ich, ale rów­nież wpla­tały w sieć intryg i nie­bez­pie­czeństw całe mia­sto. I nie była­bym sobą, gdy­bym tak po pro­stu dała sobie przy­zwo­le­nie na to, by o tym zapo­mnieć.

Na początku lutego przy­pa­dała moja pierw­sza wizyta kon­tro­lna w szpi­talu. Wraz z mamą uda­ły­śmy się tam z samego rana. Będąc już w gabi­ne­cie, z ulgą przy­ję­łam słowa leka­rza. Stwier­dził, że moja rana postrza­łowa zago­iła się już na tyle, że nie potrze­buję usztyw­niać dłu­żej ręki tem­bla­kiem. Mogłam się rów­nież poże­gnać z więk­szo­ścią ban­daży.

Gdy wyszły­śmy z budynku, pod wpły­wem mroź­nego powie­trza poczu­łam przy­pływ nowych sił. Mia­łam ser­decz­nie dość sie­dze­nia w domu. Kiedy wyje­cha­ły­śmy z par­kingu, popro­si­łam mamę, aby poje­chała ze mną do biblio­teki; wie­dzia­łam, że samej mnie do niej nie puści. Zgo­dziła się i już po chwili zatrzy­ma­ły­śmy się pod samym wej­ściem.

– To ja w tym cza­sie zro­bię małe zakupy – oznaj­miła moja matka, nie gasząc sil­nika. – Przy­jadę po cie­bie za jakieś pół godziny, dobrze?

Ski­nę­łam głową i wysia­dłam z samo­chodu. Śnieg sypał leni­wie z nieba, a ja patrzy­łam na wiel­kie dwu­skrzy­dłowe drzwi biblio­teki. Od razu przy­po­mniał mi się sen, w któ­rym sta­łam dokład­nie w tym samym miej­scu. Jeden tytuł, który zaj­mo­wał wszyst­kie półki w tym przy­bytku, był moim celem. Raz jesz­cze chcia­łam prze­czy­tać infor­ma­cje, które ostat­nim razem nie­mą­drze zlek­ce­wa­ży­łam.

Weszłam do środka i natych­miast poczu­łam spe­cy­ficzną woń ksią­żek, która chyba od zawsze dzia­łała na mnie uspo­ka­ja­jąco. W biblio­tece poza mną było jesz­cze kilka osób, więk­szość mniej wię­cej w moim wieku. Skrzy­wi­łam się. Dosłow­nie każdy, kto mnie zauwa­żył, albo wle­piał we mnie cie­kaw­skie spoj­rze­nie, albo szep­tał coś do swo­jego towa­rzy­sza. Nie­stety, Sarah miała rację. Z powodu ostat­nich wyda­rzeń sta­łam się roz­po­zna­walna.

Tym razem nie mia­łam pro­blemu ze zlo­ka­li­zo­wa­niem dzieła, które leżało dokład­nie tam, gdzie je ostat­nim razem wraz z Rudą zosta­wi­ły­śmy. Z tomisz­czem w dłoni przy­sia­dłam przy jed­nym ze sto­li­ków i obrzu­ci­łam okładkę spoj­rze­niem. Ni­gdy bym nie przy­pusz­czała, że Stwory z pie­kła rodem okażą się lek­turą stricte infor­ma­cyjną. Prze­rzu­ci­łam kilka kar­tek i nagle… książka dziw­nym tra­fem otwo­rzyła się mniej wię­cej w poło­wie. Dopiero po chwili dostrze­głam świ­stek wci­śnięty mię­dzy papier.

Zain­try­go­wana wycią­gnę­łam kar­teczkę, która oka­zała się wizy­tówką. Ktoś umie­ścił na niej tekst. Zszo­ko­wana stwier­dzi­łam, że była to wia­do­mość do mnie. Nie wszyst­kie infor­ma­cje, które tutaj znaj­dziesz, są praw­dziwe. Jeśli chcesz dowie­dzieć się wię­cej na ten temat, zadzwoń. Bastian – prze­czy­ta­łam w myślach. Skąd wie­dział, że zain­te­re­suję się aku­rat tą książką? Że w ogóle poja­wię się w biblio­tece? Prze­szedł mnie dreszcz.

Obró­ci­łam wizy­tówkę w dło­niach, a na jej odwro­cie zna­la­złam infor­ma­cje, tym razem nadru­ko­wane:

Mgr Bastian Selva

Kan­ce­la­ria adwo­kacka

„Lupus”

Van­co­uver

Pod spodem znaj­do­wał się rów­nież numer tele­fonu. W duchu skar­ci­łam się za swoją głu­potę. Tyle razy byłam taka nie­uważna! Prze­cież przy pierw­szym spo­tka­niu mama musiała otrzy­mać tę samą wizy­tówkę. A potem w sądzie; kiedy ja buja­łam w obło­kach, on prze­cież musiał przed­sta­wić się z imie­nia i nazwi­ska! Gdy­bym tylko wtedy uwa­żała, wie­dzia­ła­bym, że coś łączy go z Natha­nie­lem. Taki ze mnie detek­tyw, psia mać.

Zła na sie­bie, wci­snę­łam kar­teczkę do kie­szeni i od razu syk­nę­łam z bólu. Gojąca się rana dała o sobie znać. Wzię­łam głę­boki oddech, a potem powoli wypu­ści­łam powie­trze. Musia­łam się uspo­koić.

Wró­ci­łam spoj­rze­niem na karty książki. Pod nagłów­kiem znaj­do­wał się czarno-biały rysu­nek wil­ko­łaka. Nagle zaschło mi w ustach. Wła­śnie to widzia­łam wtedy w lesie. Pomi­ja­jąc kilka małych detali, wize­ru­nek był nie­mal iden­tyczny.

Na rysunku stwór kucał na koń­czy­nach zgi­na­ją­cych się jak u czwo­ro­noga i pod­pie­rał się na potęż­nych ramio­nach. Pokry­wała go gęsta sierść, a jego masywne łapy były zakoń­czone ostrymi pazu­rami. Wydłu­żony pysk przy­po­mi­nał bar­dziej wil­czy niż ludzki. Łysa, pomarsz­czona nasada nosa, wielka szczęka wypeł­niona zaostrzo­nymi zębi­skami, posta­wione uszy ledwo wysta­jące z buj­nej grzywy i oczy… Te oczy opa­no­wane dzi­ko­ścią i żądzą mordu były naj­gor­sze. Naj­strasz­niej­sze z całego obrazka. I cho­ciaż nie dało się tego oddać na rysunku, ja pamię­ta­łam ich widok w każ­dym szcze­góle. Odbi­jały srebrne świa­tło księ­życa i, choć­bym nawet bar­dzo się sta­rała, nie potra­fi­łam dostrzec w nich nawet krzty czło­wie­czeń­stwa.

I, co naj­bar­dziej zaska­ku­jące, ten stwór na co dzień bywał czło­wie­kiem. Nie docho­dziło do mojej świa­do­mo­ści, że ta dwójka mogła być jed­no­ścią.

Prze­nio­słam wzrok na stronę obok, gdzie wid­niał obszerny opis wil­ko­łaka. Prze­czy­ta­łam mię­dzy innymi o tym, że czło­wiek dotknięty klą­twą co mie­siąc pod­czas pełni księ­życa prze­mie­nia się w prze­ra­ża­ją­cego stwora. W tym cza­sie opa­no­wuje go nie­po­wstrzy­mane pra­gnie­nie krwi, przez co zabija wszystko na swej dro­dze. Pod tą posta­cią jest wła­ści­wie nie­znisz­czalny, a jedyną rze­czą, która może zro­bić mu krzywdę, jest sre­bro – w każ­dej for­mie.

Prze­czy­ta­łam rów­nież o tym, że ludzie dotknięci likan­tro­pią są na co dzień sil­niejsi niż inni, a wszyst­kie ich zmy­sły wyostrzone. Prze­waż­nie są też wyjąt­kowo atrak­cyjni. Temu zde­cy­do­wa­nie nie mogłam zaprze­czyć.

Na koniec przej­rza­łam ostatni aka­pit, w któ­rym były wyja­śnione początki owej przy­pa­dło­ści. Ponoć wil­ko­łac­two było karą za kazi­rodz­two, któ­rego dopusz­czały się rdzenne ple­miona zamiesz­ku­jące obie Ame­ryki. Klą­twa do dziś roz­prze­strze­nia się po świe­cie, a jedy­nym spo­so­bem, by się nią „zara­zić”, jest ugry­zie­nie przez wil­ko­łaka, wła­śnie pod­czas pełni.

Ciężko wzdy­cha­jąc, raz jesz­cze rzu­ci­łam okiem na rysu­nek potwora, a potem zamknę­łam książkę. Czy to, co wła­śnie prze­czy­ta­łam, było prawdą? Na­dal było mi trudno w to wszystko uwie­rzyć.

Wsta­łam z ocią­ga­niem, odło­ży­łam tom na półkę i skie­ro­wa­łam się do wyj­ścia. Sta­nę­łam na scho­dach biblio­teki i unio­słam twarz ku niebu, z któ­rego spa­dały wiel­kie płatki śniegu. Przy­mknę­łam oczy i znów wes­tchnę­łam. Od samego wyj­ścia z domu coś mnie męczyło, jakieś dziwne uczu­cie, uciąż­liwe i uparte…

To jest to. Tego wła­śnie chcia­łam, czyż nie? Poznać te tajem­nice, każdą jedną. Do tego dąży­łam, od kiedy tylko dowie­dzia­łam się o nowym uczniu. Naresz­cie, po pół roku błą­dze­nia po omacku, wie­dzia­łam wszystko. I co zro­bi­łam z tą wie­dzą? Prze­stra­szy­łam się i ucie­kłam, marząc o magicz­nym guziku usu­wa­ją­cym nie­wy­godne wspo­mnie­nia. Nie dałam rady udźwi­gnąć cię­żaru prawdy.

Dotych­czas postrze­ga­łam Natha­niela jako zwy­kłego czło­wieka. I cho­ciaż zbrod­nia, któ­rej doko­nał, była nie do zaak­cep­to­wa­nia czy zigno­ro­wa­nia, ja musia­łam wie­dzieć. Musia­łam wie­dzieć, jak to się stało i czy… czy po prze­mia­nie zacho­wy­wał świa­do­mość. A jedyną drogą, by zdo­być te infor­ma­cje, była roz­mowa.

Nie mia­łam pew­no­ści, czy mogę mu na­dal ufać. Nie wie­dzia­łam, czy to, jak zacho­wy­wał się wcze­śniej, nie było tylko przy­krywką. Alex twier­dził, że Selva uda­wał, więc czy teraz, kiedy jego tajem­nica wresz­cie wyszła na jaw, pokaże praw­dziwe obli­cze? Czy dalej będzie chło­pa­kiem, któ­rego zna­łam?

Auto mamy pod­je­chało pod kamienne schody i zanim ruszy­łam się z miej­sca, pod­ję­łam decy­zję. Posta­no­wi­łam ostatni raz spo­tkać się z Natha­nie­lem i dać mu szansę wyja­śnić całe to zamie­sza­nie. Chcia­łam się prze­ko­nać, kim tak naprawdę był. I… już wie­dzia­łam, czym było to dener­wu­jące uczu­cie, które męczyło mnie przez ostat­nie tygo­dnie.

Tęsk­ni­łam za nim. Tak po pro­stu. Mimo wszystko.

– To jak, mogę?

– To nie jest dobry pomysł, Lili. Jesz­cze do sie­bie nie doszłaś, wola­ła­bym…

– Zała­twię jedną rzecz i wrócę. To nie potrwa długo, obie­cuję.

Mama wpa­try­wała się w drogę przed sobą, a jej mina wyra­żała jedy­nie dez­apro­batę. Nic dziw­nego, że się mar­twiła. Ostat­nim razem bez słowa wybie­głam z domu, a potem zoba­czyła mnie dopiero w szpi­talu, nie­przy­tomną i zakrwa­wioną. Jed­nak tam, gdzie chcia­łam jechać, musia­łam się udać sama.

– Co to za sprawa nie­cier­piąca zwłoki?

Mogłam się spo­dzie­wać tego pyta­nia. Wie­dzia­łam, że pro­szę o wiele. Na jej miej­scu mia­ła­bym ten sam pro­blem.

– Muszę zro­bić to, co trzeba. Wyja­śnić, napro­sto­wać i… poże­gnać – wes­tchnę­łam, gapiąc się na swoje ręka­wiczki.

Mama zatrzy­mała samo­chód na pod­jeź­dzie i spoj­rzała na mnie. Widzia­łam w jej oczach zro­zu­mie­nie, ale na twa­rzy smu­tek.

– Tylko jedź ostroż­nie. I nie zapo­mnij o tele­fo­nie – powie­działa cicho.

Odwza­jem­ni­łam nie­chęt­nie jej uśmiech. Na samą myśl o nad­cho­dzą­cym spo­tka­niu zaczy­nał mnie zże­rać stres. Moja komórka od wyj­ścia ze szpi­tala mil­czała jak zaklęta. Nie mia­łam pew­no­ści, czy zro­bię dobrze, jadąc tam bez zapo­wie­dzi. A co jeśli… jeśli jego już tam nie było? Albo w ogóle nie będzie chciał ze mną roz­ma­wiać? Prze­cież tak naprawdę pra­wie go nie zna­łam.

Z cięż­kim ser­cem weszłam za mamą do domu, chcąc szybko się odświe­żyć i zabrać kilka rze­czy. Znów roz­bo­lała mnie głowa. Nim się obej­rza­łam, sie­dzia­łam już za kie­row­nicą i prze­mie­rza­łam zaśnie­żone ulice Hope. Byłam spięta i cała zesztyw­niała. Do bólu głowy dołą­czył rów­nież ból ramie­nia. Wychy­li­łam się i spoj­rza­łam na sie­bie w lusterku.

Moje przy­pusz­cze­nia oka­zały się słuszne – wyglą­da­łam dokład­nie tak, jak się czu­łam. Byłam cie­niem samej sie­bie. Nic dziw­nego, że mama tak długo nie chciała się ugiąć pod moją prośbą. Moja skóra stra­ciła swój rumiany kolor, włosy zma­to­wiały, nawet spoj­rze­nie zgu­biło swój dawny wigor. Co było przy­czyną mojego stanu? Wypa­dek czy zmar­twie­nie?

Wkrótce minę­łam salon tatu­ażu, który w ośnie­żo­nej sce­ne­rii i z nie­od­łącz­nymi nie­bie­sko-czer­wo­nymi lamp­kami przy­po­mi­nał domek Baby Jagi. Po chwili skrę­ci­łam w ścieżkę pro­wa­dzącą w głąb lasu. Wresz­cie zatrzy­ma­łam auto na skraju małej polany, na któ­rej końcu wyra­stała zna­joma chata. Z uciąż­liwą gulą w gar­dle wyszłam na zewnątrz i z duszą na ramie­niu uda­łam się w kie­runku zabu­do­wań. Z roz­cza­ro­wa­niem stwier­dzi­łam, że z komina nie ulat­niał się dym. Kiedy jed­nak prze­szłam kilka metrów, dostrze­głam za rogiem postać.

Natha­niel stał ple­cami do mnie obok małego ogni­ska. Trzask palą­cego się drewna zda­wał się bar­dzo gło­śny w zale­ga­ją­cej wokół ciszy. Nie zatrzy­my­wa­łam się. Śnieg skrzy­piał przy każ­dym moim kroku, a im bli­żej byłam, tym moc­niej ogar­niało mnie oso­bliwe uczu­cie stra­chu wymie­sza­nego z eks­cy­ta­cją. Pierw­szy raz w życiu czu­łam się tak dziw­nie.

Byłam już na wycią­gnię­cie ręki, kiedy dostrze­głam, że chło­pak wrzuca coś do ognia. Co chwilę w poma­rań­czo­wych pło­mie­niach pło­nęły pomięte kartki. Zawa­ha­łam się. Dla­czego pode­szłam tak bli­sko? Z przy­zwy­cza­je­nia? Sta­nę­łam z boku ogni­ska, skąd mia­łam dobry widok na pro­fil Selvy.

Spoj­rzał na mnie, a po moich ple­cach z miej­sca prze­szedł dreszcz. Uśpione uczu­cia wybu­dziły się i zaata­ko­wały mnie bez uprze­dze­nia. Zaci­snę­łam zęby. Nie bądź głu­pia, Lili.

Jego obli­cze nie wyra­żało żad­nych emo­cji, a spoj­rze­nie jak zwy­kle było cał­ko­wi­cie nie­prze­nik­nione. Czego ocze­ki­wa­łam? Że przy­wita mnie z otwar­tymi ramio­nami i uśmie­chem na ustach?

– Po co przy­je­cha­łaś? Jesz­cze nie masz dość? – mruk­nął bez­na­mięt­nym tonem, rzu­ciw­szy do ognia ostat­nią pognie­cioną kartkę.

– Chcę wyja­śnień – odpar­łam z pew­no­ścią, o którą bym sie­bie nie podej­rze­wała. – Tym razem na zimno.

– Prze­cież już wszystko wiesz – prych­nął i kuc­nął przy ogni­sku. Się­gnął po leżący obok kij i zaczął nim dźgać palące się dre­wienka. – Ale skoro musisz… śmiało. Pytaj.

– I wyśpie­wasz wszystko jak na spo­wie­dzi?

– I tak nie ma sensu dalej się ukry­wać…

Nie miał humoru. Albo po pro­stu… taki był naprawdę? Opry­skliwy i lek­ce­wa­żący? Trudno było mi się z tym oswoić. Skoro jed­nak dał przy­zwo­le­nie, posta­no­wi­łam z niego sko­rzy­stać.

– Czyli jesteś… wil­ko­ła­kiem, tak? – te słowa z tru­dem wydo­były się z moich ust.

– Tak.

– Takim jak w książ­kach i fil­mach?

– Bli­żej mi do tych ze sta­rych opo­wia­dań. Współ­cze­sny obraz wil­ko­łaka mocno odbiega od prawdy – poin­for­mo­wał chłod­nym tonem.

Cho­ciaż uzu­peł­ni­łam wie­dzę w biblio­tece, wciąż nie wie­dzia­łam, na ile mogłam ufać tam­tym zapi­skom. Wola­łam zaczerp­nąć wie­dzę u źró­dła. W gło­wie mia­łam już kolejne pyta­nia.

– Prze­mie­niasz się, kiedy chcesz, czy tylko pod­czas pełni?

– Noc przed peł­nią, w jej trak­cie i noc po pełni. Wtedy i tylko wtedy – odparł rze­czowo.

Odpo­wia­dał na wszyst­kie pyta­nia bez zająk­nię­cia. Czy to ozna­czało, że mi ufał?

– Czy… zacho­wu­jesz świa­do­mość? – mój głos zadrżał nie­bez­piecz­nie. Tak bar­dzo bałam się odpo­wie­dzi…

Natha­niel mil­czał przez chwilę. Odrzu­cił kij na bok, po czym wstał.

– Nie… – odpo­wie­dział ciężko, na­dal wpa­tru­jąc się w pło­mie­nie. – Nic póź­niej nie pamię­tam. Budzę się gdzieś w lesie zaraz po wscho­dzie słońca. I cho­ciaż fizycz­nie czuję się jak nowo naro­dzony, to psy­chicz­nie… – urwał.

Jeden z supłów, które wią­zały moje wnętrz­no­ści, roz­plą­tał się i wresz­cie puścił. To ozna­czało, że te wszyst­kie przy­kro­ści stały się przy­pad­kowo. Pan Brown, ja, rodzice Natha­niela… To nie on wyrzą­dzał krzywdę, ale ten drugi, ten zły. Wil­ko­łak, któ­rym jed­no­cze­śnie był i nie był. Nie potra­fi­łam powstrzy­mać cichego wes­tchnie­nia ulgi.

– Czy Bastian też… skrzyw­dził kogoś po prze­mia­nie? – pod­ję­łam z waha­niem.

– Nie wiem. Nie mam poję­cia – odparł szcze­rze. – Sam dopiero od nie­dawna wiem o jego klą­twie.

To by ozna­czało tylko jedno – nie utrzy­my­wali ze sobą kon­taktu. Obser­wo­wa­łam emo­cje malu­jące się na twa­rzy chło­paka. W sku­pie­niu marsz­czył brwi, a bły­ski ognia tań­czyły w jego oczach. Znów prze­szedł mnie dreszcz.

– Wiem nato­miast, że od momentu, kiedy dowie­dział się, co zro­bi­łem, usi­łuje mnie dorwać i zabić. Zaan­ga­żo­wał w to nawet sporą część rodziny – mówił, a mnie cie­szyła jego wylew­ność. – Z początku pró­bo­wał pod­stę­pem i pra­wie mu się udało. Wła­śnie wtedy posta­no­wi­łem się ukryć.

Chło­pak uniósł w końcu głowę i spoj­rzał na mnie. Naj­wi­docz­niej nie potrze­bo­wał wię­cej pytań.

– Już wiesz, dla­czego wynio­słem się do lasu? Dla­czego się izo­luję i nikogo do sie­bie nie dopusz­czam? – w jego gło­sie czuć było nutę smutku. – Las jest dla mnie schro­nie­niem i jed­no­cze­śnie ochroną dla miesz­kań­ców mia­sta.

Patrzył na mnie w ocze­ki­wa­niu na jakieś słowa, jed­nak – gdy te nie nade­szły – kon­ty­nu­ował:

– Wyszko­li­łem moje psy tak, aby pod­czas prze­mian robiły wszystko, żebym tylko nie wydo­stał się do mia­sta. Nauczy­łem je rów­nież prze­pę­dzać każ­dego, kto zapu­ści się za daleko w las. Z wyjąt­kiem myśli­wych. I już wiesz, jak to się skoń­czyło – dokoń­czył z prze­ką­sem i zamilkł.

Znów odwró­cił wzrok w kie­runku ognia. Oboje w mil­cze­niu przy­pa­try­wa­li­śmy się coraz mniej­szym pło­mie­niom. Ukła­da­łam sta­ran­nie w gło­wie każdą zasły­szaną infor­ma­cję. Mia­łam jesz­cze tyle pytań! Ale on znów prze­mó­wił:

– Nie wiem wła­ści­wie, dokąd to wszystko zmie­rza… Od pra­wie dwóch lat ukry­wam się i sta­ram się, by słuch o mnie zagi­nął. Chyba liczy­łem na to, że uda mi się w ten spo­sób dotrwać do śmierci. Natu­ral­nej albo z ręki brata, wszystko jedno…

Smu­tek roz­dzie­rał mi serce. Chciał już do końca życia ska­zać się na samot­ność? Nikt nie zasłu­guje na tak bez­na­dziejny los.

– Wtedy poja­wi­łaś się ty… – usły­sza­łam te słowa, przez co na chwilę wstrzy­ma­łam oddech. – Przy­pa­dek tyle razy sta­wiał cię na mojej dro­dze, że wresz­cie… zapra­gną­łem nor­mal­nego życia. Chcia­łem zapo­mnieć o tym, kim jestem i co mi grozi. To nie spra­wiło jed­nak, że mój pro­blem znik­nął…

Nie patrzył na mnie, za to ja świ­dro­wa­łam go wzro­kiem. Ni­gdy bym nie podej­rze­wała, że mogłam mieć na niego taki wpływ. Zawsze sądzi­łam, że co naj­wy­żej sta­rał się mnie tole­ro­wać. Cho­ciaż po ostat­nim wypa­dzie do klubu… Mia­łam mętlik w gło­wie.

– Wiele razy pla­no­wa­łem wyznać ci prawdę, słowo, chcia­łem być szczery. Ale… uzna­łem, że to za dużo – kon­ty­nu­ował, nie potra­fiąc dłu­żej ukry­wać emo­cji, przez które jego głos drżał. – W świe­cie, w któ­rym fan­ta­styczne stwory to tylko wymy­sły z bajek, ja, wyrzu­tek spo­łe­czeń­stwa, sta­no­wiący realne zagro­że­nie. Czy ktoś w ogóle wziąłby moje słowa na poważ­nie?

Znów naszła mnie nagła ochota, by się zbli­żyć do niego, ująć dłoń, przy­tu­lić, pokrze­pić. Moja naiw­ność nie znała gra­nic. Zamiast czuj­nie kwe­stio­no­wać każde jego słowo, wie­rzy­łam we wszystko. Głu­pia, głu­pia dzie­wu­cha.

– Mówi­łem te wszyst­kie przy­kre słowa tylko w jed­nym celu. Chcia­łem cię chro­nić – nasze spoj­rze­nia na chwilę się spo­tkały, a moje zmar­z­nięte nogi zro­biły się mięk­kie. – Czu­łem, że nasza zna­jo­mość prę­dzej czy póź­niej skoń­czy się tra­gicz­nie. Wie­dzia­łem, że albo ja zro­bię ci krzywdę, albo moja rodzina, która pra­gnie zemsty. Osta­tecz­nie ucier­pia­łaś przez obie strony – skrzy­wił się z bólem i uciekł wzro­kiem w ledwo tlący się ogień.

Nie obwi­nia­łam go za swój stan. Ni­gdy, nawet gdy nie wie­dzia­łam jesz­cze, czy zro­bił to świa­do­mie. Co innego Bastian, który z pełną jasno­ścią umy­słu roz­ka­zał mnie zastrze­lić.

– Jestem ska­zany na samot­ność. Dla dobra wszyst­kich – dokoń­czył cicho.

Patrzy­łam na niego i wie­dzia­łam, że na nic by się zdały zapew­nie­nia, że każdy zasłu­guje na szczę­ście. Widzia­łam w jego oczach pełne prze­ko­na­nie i surową sta­now­czość.

– Co pla­nu­jesz? – zapy­ta­łam pra­wie szep­tem, drżąc z zimna, które coraz śmie­lej wdzie­rało się pod moje ubra­nia.

– Chcę odejść – odpo­wie­dział twardo. – Wyru­szę gdzieś przed sie­bie. Może na pół­noc? W końcu zimno mi nie­straszne – wypu­ścił ciężko powie­trze. – Nie chcę dłu­żej sta­no­wić zagro­że­nia dla mia­sta… dla… cie­bie.

Prze­łknę­łam ślinę. Mia­łam wra­że­nie, że coś cięż­kiego spo­częło na moich bar­kach. Spo­sób, w jaki to powie­dział… On już posta­no­wił. Decy­zja zapa­dła. A ja… nie mia­łam prawa się wtrą­cać. Ni­gdy nic sobie nie obie­cy­wa­li­śmy, ni­gdy nie łączyło nas nic wię­cej niż ser­deczne kole­żeń­stwo. Kim byłam, by mówić mu, co ma robić? Z jakiej racji mia­łam mu zaprzą­tać głowę swo­imi uczu­ciami? Lepiej, żeby odszedł z lek­kim ser­cem, nie wie­dząc, że każ­dego dnia ktoś z tęsk­noty za nim nie będzie potra­fił poskła­dać swo­jego życia do kupy. Dla dobra wszyst­kich.

Wie­dzia­łam, że od mojej odpo­wie­dzi będzie zale­żało, jak długo jesz­cze dane mi będzie patrzeć w te piękne oczy i słu­chać tego głosu. Mia­łam świa­do­mość, że mogę odwlec poże­gna­nie tylko o kilka głu­pich, jed­nak nie­zwy­kle dla mnie cen­nych minut. I kiedy poczu­łam w wewnętrz­nej kie­szeni kurtki sztywną zawar­tość, przy­po­mnia­łam sobie o jed­nej nie­do­koń­czo­nej spra­wie.

Czas mijał. Nie­ubła­ga­nie zbli­ża­li­śmy się do chwili naszego poże­gna­nia. Mie­li­śmy się już ni­gdy wię­cej nie zoba­czyć. Prze­kli­na­łam w myślach swój cha­rak­ter. Dla­czego ten jeden jedyny raz nie potra­fi­łam być jak mama? Otwarta i wylewna? Powie­dzia­ła­bym mu wszystko, wyzna­ła­bym, jak wiele dla mnie zna­czył, że jedyne, czego pra­gnę­łam, to jego szczę­ście, że jego inność wcale mnie nie znie­chę­cała. Ukła­da­łam te wszyst­kie słowa w gło­wie, mając nadzieję, że do pakietu wyjąt­ko­wych umie­jęt­no­ści wil­ko­łaka nale­żała rów­nież zdol­ność czy­ta­nia w myślach.

Nie­stety, towa­rzy­szyła nam jedy­nie głu­cha cisza, co jakiś czas prze­ry­wana deli­kat­nymi podmu­chami wia­tru. Małe ogni­sko zmie­niło się w stertę dymią­cych popio­łów, a mną zaczęły wstrzą­sać dresz­cze. Czu­łam się jak sopel lodu – fizycz­nie i psy­chicz­nie. Pomimo gru­bej kurtki i cie­płych butów mia­łam wra­że­nie, że zama­rzam. Zer­k­nę­łam na chło­paka. Nie zdzi­wi­łam się, widząc, że miał na sobie jedy­nie dłu­gie spodnie i zwy­kłą bluzę z kap­tu­rem.

Wresz­cie wpa­dłam na pomysł. Mia­łam tylko nadzieję, że zabrzmię odpo­wied­nio zachę­ca­jąco.

– Zanim gdzie­kol­wiek wyru­szysz… – zaczę­łam z waha­niem. – Napi­jesz się ze mną her­baty? Ten ostatni raz – nie potra­fi­łam ukryć smutku w swoim gło­sie.

Chyba nie spo­dzie­wał się takiej prośby. Przez chwilę lustro­wał mnie wzro­kiem i kiedy dostrzegł, jak z zimna prze­stę­puję z nogi na nogę, a dło­nie wci­skam głę­boko w kie­sze­nie, zgo­dził się ski­nie­niem.

Bez słowa odwró­cił się i ruszył w kie­runku chaty. Podą­ży­łam za nim, wpa­tru­jąc się w jego sze­ro­kie plecy. Cho­ciaż została ujaw­niona tajem­nica i teo­re­tycz­nie powin­nam się go bać… mój sfik­so­wany mózg wszystko prze­ina­czał. Natha­niel stał się dla mnie jesz­cze bar­dziej intry­gu­jący i, o iro­nio, tajem­ni­czy. Jak w takim sta­nie mia­łam się z nim poże­gnać i nie rzu­cić się z naj­bliż­szego mostu?

Chło­pak otwo­rzył drzwi i wpu­ścił mnie pierw­szą. Weszłam do środka i od razu wes­tchnę­łam. Wszystko tutaj pach­niało wła­śnie nim. Usły­sza­łam za ple­cami trza­śnię­cie, które zato­piło przed­po­kój w pół­mroku. Słabe świa­tło docie­rało jedy­nie przez kuchenne okno. W domu było cie­plej niż na zewnątrz, jed­nak z moich ust na­dal uwal­niała się para.

Kiedy wal­czy­łam z zapię­ciem kurtki, znów poczu­łam w kie­szeni kan­cia­sty paku­nek. Posta­no­wi­łam dłu­żej z tym nie zwle­kać. Nie wie­dzia­łam w końcu, jak wiele czasu nam jesz­cze pozo­stało.

– Mam coś dla cie­bie – oznaj­mi­łam z nie­śmia­łym uśmie­chem i pod­nio­słam na niego wzrok.

Natha­niel stał oparty o drzwi i przy­glą­dał mi się badaw­czo ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi rękoma. Mru­żył oczy, coś go drę­czyło. Wyda­wało się, że w ogóle nie usły­szał moich słów.

– Jed­nego nie rozu­miem, Lili – mruk­nął, co wywo­łało dreszcz na moim skost­nia­łym ciele. – Po tym wszyst­kim, czego doświad­czy­łaś, po wszyst­kich przy­krych sło­wach, które ode mnie usły­sza­łaś, po tym, co ci zro­bi­łem… Jak to moż­liwe, że na­dal chcesz ze mną roz­ma­wiać? Dla­czego się mnie nie boisz? Prze­cież jestem nie­okieł­zna­nym potwo­rem. Zro­bi­łem ci krzywdę i to przeze mnie wylą­do­wa­łaś w szpi­talu. Nie widzisz tego?

W panu­ją­cym wokół pół­mroku naj­wy­raź­niej było widać jego jasne tęczówki, które z inten­syw­no­ścią świ­dro­wały moje. Te oczy nie nale­żały do potwora. W niczym nie przy­po­mi­nały tych, które widzia­łam tam­tej pamięt­nej nocy.

Poczu­łam, jak coś we mnie pęka. Być może był to wpływ kame­ral­nej atmos­fery albo to ciem­ność wyzwa­lała we mnie więk­szą pew­ność sie­bie.

– Dla mnie zawsze byłeś i będziesz dobrym czło­wie­kiem, który wiele razy ura­to­wał mi życie – powie­dzia­łam, a czu­łość, jaka pobrzmie­wała w moim gło­sie, zasko­czyła nawet mnie samą.

Nie mogłam wyznać nic bar­dziej szcze­rego i praw­dzi­wego.

– Przy­znam, że potrze­bo­wa­łam czasu, żeby oswoić się z tą, bądź co bądź, zdu­mie­wa­jącą prawdą – kon­ty­nu­owa­łam. – Zro­zu­mia­łam jed­nak, że w osta­tecz­no­ści nic nie możesz na to pora­dzić. Nie jesteś świa­dom krzywd, które wyrzą­dzasz pod tą drugą posta­cią.

Wło­ży­łam dłoń do wewnętrz­nej kie­szeni kurtki i zaci­snę­łam palce na twar­dym pakunku.

– To nie ty zaata­ko­wa­łeś swo­ich rodzi­ców. To wil­ko­łak, który dla mnie jest odręb­nym ist­nie­niem – powie­dzia­łam i doda­łam ciszej: – Jestem tego pewna.

Patrzył na mnie w mil­cze­niu. Miał cał­ko­wi­cie nie­prze­nik­nione spoj­rze­nie. Mógł mnie wyśmiać, w końcu nie wie­dzia­łam nawet, jak doszło do tej tra­ge­dii. Po pro­stu wie­rzy­łam w jego dobroć. Wie­dzia­łam, że ni­gdy nie zro­biłby cze­goś takiego naumyśl­nie.

Ostroż­nie wycią­gnę­łam z kie­szeni zawi­niętą w czer­wony papier paczkę i nie­pew­nie poda­łam ją Natha­nie­lowi.

– Przy­go­to­wa­łam to jesz­cze zanim… no wiesz – spe­szy­łam się i wle­pi­łam wzrok w pre­zent. – Weso­łych Świąt – uśmiech­nę­łam się blado. – Otwórz, pro­szę.

Chło­pak zro­bił krok w moją stronę i z waha­niem ode­brał ode mnie paku­nek. Obser­wo­wa­łam, jak drżą­cymi dłońmi roz­rywa papier, aż wresz­cie w jego rękach spo­częły dwie ręcz­nie rzeź­bione, drew­niane ramki. Za jedną z szy­bek wid­niała foto­gra­fia naszej czwórki, którą zro­bi­li­śmy sobie na kon­cer­cie, za drugą zaś…

– Wybacz, że zabra­łam to zdję­cie bez two­jej zgody, ale… – cał­kiem już spe­szona, zaczę­łam się tłu­ma­czyć. – Pomy­śla­łam sobie, że miło by było pie­lę­gno­wać pamięć o bli­skich i… – urwa­łam, kiedy poczu­łam na pod­bródku cie­płe palce.

Zasko­czona unio­słam głowę i napo­tka­łam prze­peł­nione cier­pie­niem spoj­rze­nie Natha­niela. Stał bli­sko, bli­żej niż to konieczne, by pro­wa­dzić roz­mowę. Marsz­czył brwi i poże­rał mnie wzro­kiem. Zesztyw­nia­łam.

– Nie potra­fię dłu­żej się przed tobą bro­nić – szep­nął. – Nie potra­fię dłu­żej uda­wać, że nic nie czuję.

Dziwne cie­pło roz­lało się po moim wnę­trzu, a te jasne orze­chowe oczy coraz bar­dziej mnie hip­no­ty­zo­wały. Chcia­łam być bli­żej, chcia­łam poczuć wię­cej. Co to za doj­mu­jące uczu­cie?

– Decy­zję pozo­sta­wiam tobie – kon­ty­nu­ował z powagą i ze spo­ko­jem. – Jedno twoje słowo, Lili. Albo na zawsze zniknę z two­jego życia, albo już na zawsze…

– Zostań – dokoń­czy­łam drżą­cym gło­sem. – Na zawsze.

W bez­ru­chu patrzył na mnie, zupeł­nie jakby chciał oce­nić szcze­rość moich słów. Po chwili jego palce, które dotych­czas spo­czy­wały na moim pod­bródku, powoli prze­su­nęły się po szyi, by zaraz za uchem zato­pić się we wło­sach. Każdy jego ruch był powolny i inten­sywny, przez co wywo­ły­wał falę dresz­czy, które raz po raz wstrzą­sały moim cia­łem.

Nachy­lił się, a ja zamknę­łam oczy, do któ­rych z emo­cji napły­nęły łzy. I wtedy je poczu­łam. Gorące usta, mięk­kie i spra­gnione, zamknęły się na moich, rów­nie wycze­ku­ją­cych. Serce waliło mi jak mło­tem.

Przez całe swoje nasto­let­nie życie oba­wia­łam się tej chwili. Bałam się, że nie będę wie­działa, co robić i jak się zacho­wać. Teraz jed­nak… Ni­gdy nie czu­łam się lepiej. Bło­gość zaczęła ogar­niać moje wnę­trze, gdy poca­łunki Natha­niela sta­wały się coraz bar­dziej zachłanne. Czu­łam smak jego ust, a moje dło­nie same odna­la­zły drogę na roz­grzany kark chło­paka. Poczu­łam silne ramię wsu­wa­jące się za połę kurtki, które wkrótce objęło mnie w pasie. Pod naci­skiem przy­lgnę­łam do jego ema­nu­ją­cego cie­płem ciała.

Zapo­mnia­łam o zim­nie. O wil­ko­ła­kach, zemstach, mor­der­stwach… Zapo­mnia­łam o wszyst­kim. W jego sil­nych ramio­nach czu­łam się mała i bez­pieczna. Tylko to się liczyło.

Nagle ple­cami dotknę­łam drew­nia­nej ściany. Poczu­łam, jak jedną z rąk chło­pak usi­łuje zsu­nąć ze mnie kurtkę.

– Ścią­gaj to… – wydy­szał chra­pli­wie i ponow­nie zato­pił swoje usta w moich.

Mia­łam wra­że­nie, że wszyst­kie moje mię­śnie zamie­niły się w watę. Zamro­czony mózg cał­ko­wi­cie się wyłą­czył, przez co nawet przez myśl mi nie prze­szło, do czego mogła pro­wa­dzić ta sytu­acja. Posłusz­nie zrzu­ci­łam z sie­bie okry­cie, a moje dło­nie zato­piły się w ciem­nych wło­sach.

Palce Natha­niela zaci­snęły się na mojej talii, zupeł­nie tak, jak wtedy przy wej­ściu na strych. Z roz­ko­szą stwier­dzi­łam, że zaczęły się prze­su­wać coraz niżej i niżej, aż wresz­cie uło­żyły się tuż pod poślad­kami. Nagle poczu­łam, że się uno­szę.

Oto­cze­nie zmie­niło się naj­pierw na mały salon, a potem zna­leź­li­śmy się w sypialni. Szu­miało mi w uszach z pod­nie­ce­nia, a buzu­jąca krew nie­mal roz­sa­dzała mi serce.

I kiedy Natha­niel nachy­lił się, by uło­żyć mnie na zim­nej pościeli, moje ramię prze­szedł nagły, ostry ból. Jęk­nę­łam w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób i sku­li­łam się. Chło­pak posa­dził mnie na łóżku, a ja od razu zła­pa­łam się za obo­lałą rękę. Mia­łam wra­że­nie, że coś tam w środku mocno się nad­wy­rę­żyło.

– Co się dzieje? – usły­sza­łam zatro­skany głos.

Zoba­czy­łam jego zmar­twioną twarz i moje policzki pokryły się rumień­cem. Dopiero teraz uświa­do­mi­łam sobie, co się przed chwilą wyda­rzyło. Zapo­mnia­łam już o bólu.

– Rana się ode­zwała. Nic mi nie jest – odpo­wie­dzia­łam, ucie­ka­jąc wzro­kiem w bok.

– Ponio­sło mnie, wybacz – powie­dział, sia­da­jąc obok mnie na tyle bli­sko, że sty­ka­li­śmy się ramio­nami. – Nic dziw­nego, w końcu tyle mie­sięcy musia­łem się powstrzy­my­wać…

Sens jego słów dopiero po chwili został odpo­wied­nio zin­ter­pre­to­wany przez mój spo­wol­niony umysł. Spoj­rza­łam na niego zszo­ko­wana. Pozo­sta­wało mi tylko pogra­tu­lo­wać mu samo­kon­troli, cho­ciaż… były momenty. Dosko­nale je pamię­ta­łam. Ukrad­kowe spoj­rze­nia, cie­plej­szy ton głosu, przy­pad­kowy dotyk… Wszyst­kie te gesty baga­te­li­zo­wa­łam, bo ni­gdy nie wie­rzy­łam, że Natha­niel mógłby patrzeć na mnie w „ten” spo­sób. Cóż, przed chwilą udo­wod­nił mi, że jed­nak się myli­łam.

Patrzy­łam z bli­ska na jego spo­kojną twarz, na któ­rej błą­kał się nie­śmiały uśmiech. Znów mia­łam ochotę go dotknąć, zato­pić palce we wło­sach, pogła­dzić poli­czek, poca­ło­wać… Burza emo­cji roz­sa­dzała mi żołą­dek, gorąco zaty­kało gar­dło, a oczy mia­łam wil­gotne od łez. Zde­cy­do­wa­nie naj­przy­jem­niej­sze uczu­cie, jakiego w życiu doświad­czy­łam.

Jed­nak błogi stan zakłó­ciła natrętna myśl. Wciąż nie wie­dzia­łam, na czym stoję. Czy on na­dal zamie­rzał odejść? Teraz tym bar­dziej nie pora­dzi­ła­bym sobie z takim cio­sem. Spu­ści­łam głowę, się­gnę­łam po jego dłoń i splo­tłam nasze palce. Jego skóra była przy­jem­nie roz­grzana i odro­binę szorstka. Poczu­łam odwza­jem­niony uścisk.

– Co zro­bisz? – zapy­ta­łam cicho, nie potra­fiąc spoj­rzeć mu w oczy.

– Zacho­wam się jak ostatni ego­ista – odparł z prze­ką­sem. – Wiem, że źle zro­bię, jeśli zostanę, ale…

– Nie dbam o to – wyrwało mi się drżą­cym gło­sem. – Powin­nam cier­pieć teraz, by póź­niej tego unik­nąć? Bez sensu – wyrzu­ca­łam z sie­bie. – Potrze­buję cię. I tylko cie­bie. Dla­tego…

Nie dokoń­czy­łam zda­nia, gdyż Natha­niel ujął moją twarz w dło­nie i zamknął mi usta poca­łun­kiem. Jego gorące usta wyraź­nie kon­tra­sto­wały z moją chłodną skórą. Sma­kiem przy­po­mi­nały bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wane korzenne przy­prawy. Zakrę­ciło mi się w gło­wie i zapo­mnia­łam o bożym świ­cie.

– Chcia­łem to od cie­bie usły­szeć – szep­nął. – Ni­gdzie się nie wybie­ram, Lili. Teraz nawet nie dał­bym rady – musnął znów moje usta poca­łun­kiem, a potem odsu­nął się, by spoj­rzeć mi w oczy. – Wiesz, że już się ode mnie nie opę­dzisz?

Cho­ciaż tak wiele spraw wciąż cze­kało na wyja­śnie­nie, dla nas ta jedna krótka chwila sta­no­wiła praw­dziwe szczę­ście. Cał­ko­wite i niczym nie­zmą­cone.

Ku ogrom­nemu nie­za­do­wo­le­niu Natha­niela nie mogłam spę­dzić z nim tego dnia wię­cej czasu. Mama zaczy­nała się nie­po­koić i wkrótce jej numer wyświe­tlił się na ekra­nie mojego tele­fonu. Nie chcia­łam bar­dziej nad­uży­wać jej cier­pli­wo­ści, więc w towa­rzy­stwie chło­paka uda­łam się z powro­tem do samo­chodu.

– Kiedy znów się zoba­czymy? – usły­sza­łam, szu­ka­jąc klu­czy do auta.

Odwró­ci­łam się i mimo­wol­nie uśmiech­nę­łam na widok jego znie­cier­pli­wie­nia.

– Dopiero w następny ponie­dzia­łek wra­cam do szkoły – odpar­łam. – Do tego czasu muszę nad­ro­bić zale­gło­ści – skrzy­wi­łam się na samą myśl o powro­cie do sza­rej rze­czy­wi­sto­ści.

– W ponie­dzia­łek? Więc masz jesz­cze ponad tydzień wol­nego – wyli­czył, nie kry­jąc zado­wo­le­nia.

Już mie­li­śmy się poże­gnać, jed­nak wciąż nie opusz­czał mnie strach. Zaci­snę­łam palce na jego ręka­wie.

– Obie­caj mi… – zaczę­łam nie­mal szep­tem, nie patrząc mu w oczy. – Obie­caj, że nie zmie­nisz zda­nia i… nie znik­niesz.

Wciąż nacho­dziły mnie te same ponure myśli. Bałam się, że to wszystko okaże się kolej­nym snem. Bałam się, że pchnięty dobrem ogółu Natha­niel znów posta­nowi zerwać ze mną kon­takt. Dopiero tego dnia uświa­do­mi­łam sobie, jak wielki wpływ na moje zdro­wie psy­chiczne miała jego obec­ność.

Poczu­łam, jak oplata mnie ramio­nami, a moja twarz ląduje tuż pod jego szyją. W takim uści­sku, wdy­cha­jąc leśny zapach jego skóry, czu­łam się naj­le­piej. Znów szybko zapo­mnia­łam o swo­ich oba­wach.

Nate poca­ło­wał mnie w czu­bek głowy, dło­nią z wolna gła­dził mnie po ple­cach. Nie­sa­mo­wite, z jaką łatwo­ścią przy­cho­dziły mu te czułe gesty. Ja wciąż drża­łam z nie­śmia­ło­ści, ile­kroć pierw­sza mia­łam zaini­cjo­wać jakiś bliż­szy kon­takt.

– Obie­cuję – mruk­nął w moje włosy. – A teraz jedź. Mama na cie­bie czeka.

Odsu­nę­łam się nie­chęt­nie i bez słowa wsia­dłam do samo­chodu. Utrzy­my­wa­li­śmy kon­takt wzro­kowy tak długo, jak to było moż­liwe. Kiedy jed­nak zawró­ci­łam i wje­cha­łam w leśną ścieżkę pro­wa­dzącą do mia­sta, wkrótce uśmiech­nięta postać chło­paka znik­nęła nawet z odbi­cia w lusterku wstecz­nym.

Całą drogę powrotną co jakiś czas szczy­pa­łam się po rękach. Nie mogłam uwie­rzyć w to, co się wyda­rzyło. Nie wie­dzia­łam, w jakich kate­go­riach powin­nam roz­pa­try­wać tę sytu­ację. Myśleć jak o chwi­lo­wym zauro­cze­niu? Czy początku cze­goś poważ­nego?

Zaczy­nało się ściem­niać, kiedy zaje­cha­łam pod dom. Przy zapa­lo­nym świe­tle w salo­nie nie­trudno było zauwa­żyć mamę wycze­ku­jącą w oknie mojego powrotu.

Po krót­kiej chwili zna­la­złam się znów w cie­płym domu. Zdej­mo­wa­łam kurtkę i buty pod czuj­nym okiem mamy.

– Zapewne mi nie powiesz, gdzie byłaś, co?

Odsta­wi­łam tra­pery na miej­sce, po czym pod­nio­słam się i spoj­rza­łam na mamę. Mia­łam tylko nadzieję, że zeszły mi rumieńce.

– Innym razem, dobrze? – uśmiech­nę­łam się prze­pra­sza­jąco.

Mama zmru­żyła podejrz­li­wie oczy i przez dłuż­szą chwilę mil­czała. W końcu wzru­szyła ramio­nami i cicho wes­tchnęła.

– Jak chcesz – skwi­to­wała. – Tak czy ina­czej przy­szedł list z poli­cji – poin­for­mo­wała, wyco­fu­jąc się do salonu.

Zacie­ka­wiona od razu ruszy­łam za nią. Się­gnęła po kopertę leżącą na stole w jadalni. Zauwa­ży­łam, że była nie­tknięta.

– Cze­ka­łam z otwar­ciem na twój powrót – powie­działa i kiedy już zamie­rzała roze­rwać papier, usły­sza­ły­śmy dźwięk dzwonka.

Odru­chowo odwró­ci­łam się i ruszy­łam w stronę drzwi wej­ścio­wych, jed­nak dłoń mamy szybko wylą­do­wała na moim ramie­niu.

– Ja otwo­rzę – oznaj­miła i wymi­nęła mnie, zosta­wia­jąc list w moich rękach.

Od czasu mojego powrotu ze szpi­tala mama stała się nado­pie­kuń­cza i zaczęła dostrze­gać poten­cjalne zagro­że­nie w zgoła zwy­kłych, codzien­nych czyn­no­ściach. Otwie­ra­nie gościom drzwi było jedną z tych rze­czy. Naj­wi­docz­niej bała się, że znów przyjdą po mnie jakieś psy i zwa­bią mnie w pułapkę. Z jed­nej strony bar­dzo mnie to iry­to­wało, z dru­giej jed­nak… Mama miała tylko mnie. Po tym wszyst­kim, co nas spo­tkało, nic dziw­nego, że bała się mnie stra­cić. Rozu­mia­łam ją.

– O, witaj, kocha­nie. Wejdź, pro­szę.

Drzwi zamknęły się z cichym trza­skiem i po krót­kiej chwili ujrza­łam pło­mien­nie rudą głowę.

– Sarah – uśmiech­nę­łam się i zła­pa­łam za czoło. – Na śmierć zapo­mnia­łam, że się umó­wi­ły­śmy.

– Wypluj te słowa – zagro­ziła mi z poważną miną i weszła do salonu.

W ręku trzy­mała opa­słą zie­loną teczkę, która od razu wylą­do­wała na stole.

– Tutaj masz odbitki mate­riału z ostat­niego mie­siąca. Wiem, że nie lubisz czy­tać z kom­pu­tera – powie­działa jed­nym tchem. – Aha, kse­rówki z angiel­skiego doniosę ci w tygo­dniu, baba wzięła mój zeszyt – wywró­ciła oczami, a gdy mama poja­wiła się obok, spoj­rzała na nią i zro­biła prze­pra­sza­jącą minę. – Bez urazy.

Ta mach­nęła tylko ręką z uśmie­chem; zawsze miała dystans do swo­jego zawodu. Ruda pode­szła do mnie i przy­tu­liła mnie na przy­wi­ta­nie. Odsu­nęła się i zmar­twiona zlu­stro­wała mnie wzro­kiem.

– Jak się czu­jesz? W końcu ścią­gnęli ci tem­blak – zauwa­żyła. – Jak ręka?

Jeśli mia­ła­bym być cał­kiem szczera, powin­nam była zacząć pisz­czeć ze szczę­ścia. Jed­nak na razie nie chcia­łam zape­szać. Uzna­łam, że lepiej pocze­kać na roz­wi­nię­cie naszej nowej rela­cji.

– Coraz lepiej, dzięki – odpo­wie­dzia­łam zgod­nie z prawdą i uśmiech­nę­łam się.

Wzrok Sarah spo­czął wresz­cie na tym, co trzy­ma­łam w dłoni.

– Co to? – spy­tała, jak zwy­kle z zacie­ka­wie­niem.

– List z poli­cji – odpo­wie­działa mama. – Wła­śnie, otwórz go w końcu, cie­kawe, czego chcą – naka­zała, rów­nie zain­try­go­wana.

Roz­dar­łam kopertę i roz­ło­ży­łam zagiętą na trzy razy kartkę. Od razu rzu­ciła mi się w oczy umiej­sco­wiona w pra­wym gór­nym rogu pie­czątka Kró­lew­skiej Poli­cji, pod którą wid­niał kolejny sym­bol – Wydziału Kry­mi­nal­nego.

Prze­bie­głam tekst wzro­kiem i chwilę zajęło mi odpo­wied­nie zin­ter­pre­to­wa­nie infor­ma­cji. Urzę­dowy żar­gon ni­gdy w tym nie poma­gał.

– I co? – zapy­tały naraz.

Zmarsz­czy­łam brwi w głę­bo­kiej kon­ster­na­cji. Mój dobry humor, nie­stety, się skoń­czył.

– Jeśli dobrze rozu­miem… umo­rzyli sprawę – mruk­nę­łam. – Ze względu na nie­wy­star­cza­jące dowody niniej­szym odda­lamy sprawę umyśl­nego postrze­le­nia świadka zda­rze­nia oraz domnie­ma­nego zabój­stwa osoby trze­ciej – prze­czy­ta­łam frag­ment.

– Musi być jakieś uza­sad­nie­nie – mama wyrwała mi list z dłoni i szybko omio­tła go wzro­kiem.

Nic dziw­nego, że się zde­ner­wo­wała. Ktoś postrze­lił jej córkę i to nor­malne, że chciała pocią­gnąć tego czło­wieka do odpo­wie­dzial­no­ści. Ze stwo­rem z lasu nie miała jak wal­czyć, jed­nak z tym…

Po chwili prych­nęła i ener­gicz­nie poło­żyła wolną dłoń na bio­drze.

– Nie do wiary – żach­nęła się. – Stwier­dzili, że jeden z myśli­wych, który tej nocy polo­wał na bestię, postrze­lił cię „przez przy­pa­dek”.

– A jak tłu­ma­czą sprawę zabój­stwa? – zapy­ta­łam szcze­rze zacie­ka­wiona.

Mama wes­tchnęła cicho i unio­sła wzrok znad kartki. Roz­go­ry­cze­nie i iry­ta­cja poja­wiły się na jej twa­rzy.

– Uznali, że stan two­jego zdro­wia nie pozwo­lił ci na racjo­nalne podej­ście do sprawy – odpo­wie­działa, cytu­jąc kawa­łek tek­stu.

– Czyli że co? Potrak­to­wali mnie jak wariatkę, tak? – mruk­nę­łam.

Mogłam się tego spo­dzie­wać. Bastian zro­bił co w jego mocy, by zatu­szo­wać całą akcję. Z jed­nej strony, aby chro­nić swój tyłek, a z dru­giej… Jeśli poli­cja zaczę­łaby drą­żyć temat cudow­nego zmar­twych­wsta­nia Natha­niela, od razu wyszłoby na jaw, z kim, a raczej, z czym mają do czy­nie­nia. Widać, druga natura obojga braci miała pozo­stać tajem­nicą.

Nie było już dłu­żej sensu docho­dzić prawdy. Teraz, kiedy pozna­łam sekret rodzeń­stwa Selvów, chcąc nie chcąc, musia­łam trzy­mać język za zębami. Nie pozo­stało mi nic innego, jak po pro­stu zgo­dzić się z tre­ścią listu.

Pod­czas gdy mama z Rudą dys­ku­to­wały o dal­szych posu­nię­ciach i odwo­ła­niu, które nie­zwłocz­nie powin­ny­śmy ode­słać, ja patrzy­łam z boku, myśląc nad sło­wami. Ciężko było mi się przy­znać, że doświad­czy­łam halu­cy­na­cji.

– Tak wła­ści­wie… – zaczę­łam z waha­niem – mają rację.

Obie zamil­kły i spoj­rzały na mnie z nie­do­wie­rza­niem.

– O czym ty mówisz? – ode­zwała się mama.

– Wpraw­dzie nie widzia­łam, kto mnie tra­fił, ale… Natha­niel nie został zastrze­lony – powie­dzia­łam, krzy­żu­jąc ręce na piersi.

Wie­dzia­łam, że jeśli miały mi uwie­rzyć, musia­łam poprzeć swoje słowa jakimś sen­sow­nym argu­men­tem. Nie chcia­łam się z tym zdra­dzać, jed­nak jak mus, to mus.

– Co to zna­czy? Przez cały ten czas kła­ma­łaś? – obu­rzyła się Sarah, świ­dru­jąc mnie wzro­kiem.

– Nie! – zaprze­czy­łam od razu. – Ja naprawdę to widzia­łam! Z tym że… wycho­dzi na to, że musiał to być wyjąt­kowo reali­styczny sen – posła­łam Rudej poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie.

Na te słowa dziew­czyna od razu spu­ściła z tonu. Wciąż jed­nak marsz­czyła brwi i nie prze­sta­wała patrzeć na mnie podejrz­li­wie.

– No dobrze, ale skąd masz taką pew­ność? Prze­cież sama widzia­łam, że znik­nął. Dann świad­kiem.

Czu­łam, jak zdra­dliwy rumie­niec znów ata­kuje moje policzki. Zwłasz­cza że inten­sywne spoj­rze­nia matki i przy­ja­ciółki spra­wiały, że czu­łam się jak na roz­pra­wie sądo­wej. I wła­śnie mia­łam się przy­znać do jakiejś strasz­nej zbrodni.

– Bo… ech… – wes­tchnę­łam, nie mogąc wytrzy­mać napię­cia. – Bo ja się z nim widzia­łam. Żyje i ma się dobrze – wyrzu­ci­łam z sie­bie pospiesz­nie.

– Co? – na twa­rzy mamy w końcu poja­wił się cień uśmie­chu. – To wspa­niała wia­do­mość! Dla­czego do razu nie powie­dzia­łaś?

– Było mi głu­pio… Wsty­dzi­łam się tego, że rycza­łam do każ­dego i opo­wia­da­łam tę tra­giczną histo­rię – wymy­śli­łam prędko jakieś sen­sowne wytłu­ma­cze­nie.

Mama pode­szła bli­żej i przy­tu­liła mnie, by dać upust swo­jej rado­ści.

– To u niego dzi­siaj byłaś, tak? – spy­tała z nadzieją w gło­sie.

Atmos­fera nie udzie­liła się jed­nak Rudej, która z dziwną miną wciąż świ­dro­wała mnie wzro­kiem. Znała mnie za dobrze, żeby uwie­rzyć w te bajeczki.

Rozdział 15

Następ­nego dnia posta­no­wi­łam wresz­cie się zabrać do nauki. Cho­ciaż była sobota, chcia­łam jak naj­szyb­ciej się upo­rać z zale­gło­ściami i mieć póź­niej spo­kój. Wsta­łam wcze­śnie i poin­for­mo­wa­łam mamę o swo­ich pla­nach, pro­sząc, by mi nie prze­szka­dzała. Mama, która kie­dyś popie­rała moją obo­wiąz­ko­wość, teraz wolała, żebym nie brała sobie za dużo na głowę.

Godziny spę­dzone przy nud­nych rów­na­niach z matmy i rów­nie mało pasjo­nu­ją­cych reak­cjach che­micz­nych nie nale­żały do naj­przy­jem­niej­szych. Zwłasz­cza jeśli moje myśli co rusz wędro­wały w zupeł­nie nie­zwią­zane ze szkołą rejony.

Masa pytań wciąż kłę­biła się w mojej gło­wie. Posta­no­wi­łam, że przy naj­bliż­szym spo­tka­niu z Natha­nie­lem wycią­gnę od niego odpo­wiedź na każde pyta­nie, które nie pozwa­lało mi się sku­pić. Gdzie znik­nął na cały mie­siąc? Co kon­kret­nie wyda­rzyło się mię­dzy nim a Bastia­nem? W jaki spo­sób stał się wil­ko­ła­kiem?

Wkrótce zła­pa­łam się na tym, że co pięć minut zer­ka­łam na ekran tele­fonu, żeby przy­pad­kiem nie prze­oczyć wia­do­mo­ści lub połą­cze­nia. I chyba samą sie­bie pró­bo­wa­łam oszu­kać, sądząc, że wszyst­kiemu była winna moja cie­ka­wość. Tak naprawdę nie mogłam się już docze­kać chwili, w któ­rej znów zacznie poże­rać mnie wzro­kiem, znów z dużą dozą pew­no­ści pozwoli sobie na wię­cej i…

– Lili! – woła­nie mamy z par­teru prze­rwało emo­cjo­nalną karu­zelę. – Chodź na chwilę!

Dopiero do mnie dotarło, że od dobrych kilku minut wpa­try­wa­łam się w jedno słowo w książce od bio­lo­gii. Kar­cąc się w myślach za ten chwi­lowy odlot, wsta­łam z ocią­ga­niem, wyszłam z pokoju i poszłam na dół. Zasta­łam tam mamę wkła­da­jącą swoje zimowe kozaki.

– Wybie­rasz się dokądś?

– Nic dziw­nego, że zapo­mnia­łaś – wymam­ro­tała i wypro­sto­wała się. – Przed świę­tami zaczę­łam dawać kore­pe­ty­cje – przy­po­mniała. – Na czas two­jego pobytu w szpi­talu musia­łam zre­zy­gno­wać, ale teraz, skoro jesteś już w domu…

– No tak, fak­tycz­nie – puk­nę­łam się w czoło i uśmiech­nę­łam prze­pra­sza­jąco. – Tyle się ostat­nio działo, że wyle­ciało mi z głowy.

– Nie przej­muj się – odparła cie­pło, zapi­na­jąc ostat­nie guziki płasz­cza. – Wrócę za jakąś godzinę. Tylko dokład­nie zamknij drzwi na wszyst­kie zamki!

Kilka sekund póź­niej znik­nęła za drzwiami. Zgod­nie z pole­ce­niem mamy prze­krę­ci­łam klu­cze we wszyst­kich zam­kach, po czym, szu­ra­jąc kap­ciami, uda­łam się do kuchni. Sta­nę­łam przed otwartą lodówką i zaczę­łam się prze­cią­gać.

Nagle usły­sza­łam ciche puka­nie. Czyżby mama o czymś zapo­mniała? Powstrzy­mu­jąc ziew­nię­cie, odblo­ko­wa­łam drzwi i otwo­rzy­łam je.

Nie była­bym sobą, gdy­bym nie naro­biła sobie wstydu w chwili, w któ­rej chcia­łam wypaść jak naj­ko­rzyst­niej. Natha­niel patrzył na moją sze­roko otwartą buzię, a na jego ustach z miej­sca poja­wił się uśmiech.

– Zmę­czona? – uniósł brew.

Ze wszyst­kich sił zdu­si­łam ziew­nię­cie i jak zwy­kle obla­łam się rumień­cem. Nie spo­dzie­wa­łam się jego odwie­dzin. Na pewno nie tak szybko. Oczy­wi­ście musiał mnie zastać w obcia­cho­wym domo­wym wyda­niu, czyli w getrach i luź­nej koszulce oraz z wło­sami spię­tymi w nie­dbały kok na czubku głowy. To jed­nak nie powstrzy­mało nagłego wybu­chu rado­ści, który roz­grzał mnie, kiedy tylko nasze spoj­rze­nia się spo­tkały.

– Już nie – odpo­wie­dzia­łam i wpu­ści­łam gościa do środka.

Obser­wo­wa­łam, jak ściąga buty, i pró­bo­wa­łam powstrzy­mać się przed wypo­wie­dze­niem jed­nej z moich myśli na głos. Czemu zro­bi­łam się ostat­nio taka podejrz­liwa?

– Coś się stało? – zapy­ta­łam nie­pew­nie.

– Nie – odparł. – A coś się miało stać? – wypro­sto­wał się i wle­pił we mnie wzrok.

Z miej­sca się spe­szy­łam. Obję­łam się ramio­nami i przy­gry­złam wargę.

– Nie, nie – zaprze­czy­łam od razu. – Po pro­stu… myśla­łam, że nie lubisz za czę­sto się spo­ty­kać.

Mia­łam tylko ogromną nadzieję, że nie zro­zu­mie moich słów na opak. Ja naprawdę cie­szy­łam się na jego widok. Co mogłam na to pora­dzić, że przy­zwy­czaił mnie do cze­goś innego?

Na szczę­ście odna­la­złam w oczach Natha­niela zro­zu­mie­nie.

– To prawda – rzekł i uśmiech­nął się. – Ale tylko jeśli cho­dzi o innych. Co do cie­bie… mój dystans był wymu­szany.

Omiótł spoj­rze­niem mój strój, a potem znów spoj­rzał w moje oczy. Spo­sób, w jaki to zro­bił… Zro­biło mi się gorąco, a po ple­cach prze­szedł dreszcz. Nawet mnie nie dotknął, a już potra­fił ste­ro­wać moim cia­łem. Co to za magia?

Nie chcia­łam w tak jawny spo­sób dawać mu do zro­zu­mie­nia, że dzia­łał na mnie jak zapal­nik, więc posta­no­wi­łam zmie­nić kie­ru­nek roz­mowy. Wymi­nę­łam chło­paka, któ­rego cie­pło zbyt inten­syw­nie mnie przy­cią­gało, i sta­nę­łam w wej­ściu do kuchni.

– Dobrze, że wpa­dłeś – oznaj­mi­łam, zni­ka­jąc mu z oczu za ścianą. – Zamie­rzam zabrać cię na prze­słu­cha­nie. Od rana to pla­nuję – mówi­łam, wsta­wia­jąc czaj­nik z wodą.

– Wpa­dłem jak śliwka w kom­pot – usły­sza­łam za ple­cami.

Obej­rza­łam się przez ramię. Natha­niel opie­rał się o fra­mugę drzwi i zer­kał na mnie ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi rękoma. Zwró­ci­łam się z powro­tem w stronę szafki, z któ­rej wycią­gnę­łam dwie szklanki.

– Oj, tak – kiw­nę­łam głową, nada­jąc powagi moim sło­wom. – Tym razem będę bar­dziej docie­kliwa. Kawę czy her­batę?

Już chcia­łam się odwró­cić, kiedy poczu­łam na szyi cie­pły oddech. Zamar­łam.

– Nie obie­cuj – cichy pomruk roz­brzmiał tuż przy moim uchu. – Bo może się oka­zać… – gorące dło­nie spo­częły na moich bio­drach i powoli zaczęły sunąć w górę. – Że ja będę bar­dziej… – palce zaci­snęły się na mojej talii, a mnie zakrę­ciło się w gło­wie z nad­miaru wra­żeń – …docie­kliwy.

– Skoro tak… – pod­ję­łam jego grę i opar­łam tył głowy na jego ramie­niu. – Na pewno nie umknęło ci, że się ze mną nie przy­wi­ta­łeś… – sama nie wie­rzy­łam w swoją śmia­łość.

Poczu­łam na szyi deli­katne muśnię­cie, a moje zmy­sły zapło­nęły. Czy każdy chło­pak to potra­fił, czy tylko ten jeden wie­dział, jak wyczy­niać takie cuda?

– Wła­śnie to robię – szep­nął, a potem sta­now­czym ruchem odwró­cił mnie przo­dem do sie­bie i z nie­sa­mo­witą łatwo­ścią posa­dził na bla­cie, w efek­cie prze­wra­ca­jąc jesz­cze puste kubki.

Zdą­ży­łam zauwa­żyć, jak uśmie­cha się pod nosem, zanim zbli­żył się i złą­czył swoje usta z moimi. Mimo­wol­nie zamknę­łam oczy i uło­ży­łam dło­nie na jego karku. Cho­ciaż cał­ko­wi­cie nie zna­łam go od tej strony, nie zamie­rza­łam narze­kać.

Ktoś inny mógłby uznać, że Natha­niel pozwa­lał sobie na zbyt wiele, jed­nak ja… Chcia­łam tego. Ni­gdy nie byłam z nikim na tyle bli­sko, ni­gdy nie pozwo­li­łam na wię­cej niż ser­deczne przy­tu­le­nie, tym­cza­sem… Potrze­bo­wa­łam tej bli­skości. I psy­chicz­nej, i fizycz­nej. Moje ciało wybu­dzone odpo­wied­nią iskrą wprost pro­siło się o dotyk. Nie­ważne czy ten czuły, czy też bar­dziej intymny. Zro­zu­mia­łam to w momen­cie, kiedy omal nie spa­dłam z dra­biny. Od tam­tej pory mój zanie­dbany w tej sfe­rze orga­nizm wręcz doma­gał się bycia z kimś na tyle bli­sko, by poczuć bicie dru­giego serca. Nie byle jakiego. Chcia­łam sma­ko­wać tylko tych jed­nych warg, czuć cie­pło tylko tych gorą­cych dłoni, zatra­cać się w tych wyjąt­ko­wych oczach…

Nawet nie wie­dzia­łam, kiedy obję­łam nogami tułów chło­paka, przy­ci­ska­jąc go bar­dziej do sie­bie. Jego ręce wsu­nęły się pod moją koszulkę i dotknęły nagiej skóry ple­ców. Wes­tchnę­łam cicho, a w uszach aż szu­miało mi z pod­nie­ce­nia.

Nagle Natha­niel z wiel­kim ocią­ga­niem odsu­nął się ode mnie. Jego spoj­rze­nie było zamglone, patrzył na mnie… nie, to złe słowo, poże­rał mnie wzro­kiem. Nie był już taki pewny sie­bie i zadziorny jak przed kil­koma minu­tami.

– Nie rób tak… – wydy­szał, prze­cie­ra­jąc twarz ręka­wem.

Pisk w moich uszach robił się coraz bar­dziej natar­czywy i gło­śny. Dopiero po kilku sekun­dach zorien­to­wa­łam się, że od dłuż­szej chwili czaj­nik znaj­do­wał się na gra­nicy eks­plo­zji. Czyli bar­dzo podob­nie do mnie.

Zesko­czy­łam z blatu i, nie odwra­ca­jąc wzroku od oczu chło­paka, jed­nym klik­nię­ciem wyłą­czy­łam płytę induk­cyjną. Zapa­dła cisza.

– Jak? – zapy­ta­łam cicho.

Zro­bi­łam coś nie tak? Odstra­szy­łam go? Moja wcze­śniej­sza eufo­ria powoli mie­szała się z lękiem.

Natha­niel sta­rał się uspo­koić przy­spie­szony oddech. Widzia­łam, jak prze­łknął z tru­dem ślinę, zanim zdo­był się na odpo­wiedź.

– Wzdy­chasz… – mruk­nął. – Zrób to jesz­cze raz i, słowo daję, nie powstrzy­mam się…

Poczu­łam się dziw­nie. Jed­no­cze­śnie zado­wo­lona z faktu, że nie tylko ja reago­wa­łam w ten spo­sób na jego bli­skość, ale rów­nież… roz­ba­wiona. Moje usta posze­rzyły się w uśmie­chu, aż wresz­cie zaczę­łam cicho chi­cho­tać.

– Z czego się śmie­jesz? – zapy­tał obu­rzony.

– Twier­dzisz, że czaj­nik ura­to­wał moją god­ność? – unio­słam brwi, śmie­jąc się coraz bar­dziej.

Wyraz jego twa­rzy zła­god­niał w powięk­sza­ją­cym się uśmie­chu. Wkrótce nasz śmiech wygo­nił z kuchni tę napiętą i wyjąt­kowo gorącą atmos­ferę.

– Wiesz co? Lepiej pocze­kam na scho­dach, nie chcę kusić losu – stwier­dził, kiedy zdo­łał się opa­no­wać.

Odwró­cił się i skie­ro­wał w stronę wyj­ścia.

– To co do picia? – zapy­ta­łam za nim, a w moim gło­sie wciąż sły­chać było roz­ba­wie­nie.

– Kawę – rzu­cił przez ramię i znik­nął za fra­mugą drzwi.

– Mocną i bez mleka? – spy­ta­łam bez­wied­nie i się­gnę­łam po prze­wró­cone kubki.

– Naj­le­piej – padła odpo­wiedź.

Dopiero gdy wsy­py­wa­łam zmie­lone ziarna do szklanki, moja ręka zamarła w powie­trzu. Skąd wie­dzia­łam, co zapro­po­no­wać? Skąd wie­dzia­łam, że w takim wyda­niu lubił ten napój naj­bar­dziej? Obli­cze Bastiana zni­kąd poja­wiło się w moich myślach. Co jesz­cze, prócz klą­twy, genów i ulu­bio­nej kawy, mieli wspól­nego?

– Witaj w moich skrom­nych pro­gach.

Otwo­rzy­łam drzwi i weszłam wraz z Natha­nie­lem do mojego pokoju. Chyba nie mia­łam się czego wsty­dzić. W śred­niej wiel­ko­ści pomiesz­cze­niu o kre­mo­wych ścia­nach domi­no­wał mało dziew­częcy kolor – ciemny nie­bie­ski. Mia­łam do niego sła­bość, toteż zarówno pościel, obi­cie krze­sła, mały dywan na drew­nia­nej pod­ło­dze, jak i różne deko­ra­cje miały wła­śnie tę barwę.

Z kub­kiem cie­płej her­baty w dło­niach przy­sia­dłam na dosu­nię­tym do ściany łóżku, pozo­sta­wia­jąc jedyne w pokoju krze­sło dla Natha­niela. On jed­nak zain­te­re­so­wał się wyso­kim po sufit rega­łem umiej­sco­wio­nym obok wej­ścia do łazienki. Omiótł spoj­rze­niem grzbiety ksią­żek i poki­wał głową z uzna­niem.

– Kry­mi­nały?

– Jako dziecko chcia­łam zostać poli­cjantką – wyzna­łam, uśmie­cha­jąc się ze wsty­dem. – Naj­wi­docz­niej coś mi zostało z tam­tych lat.

– Wytrwa­ło­ści i śle­pego uporu nie można ci odmó­wić – sko­men­to­wał i posłał mi roz­ba­wione spoj­rze­nie. – A teraz? Czym chcesz się zająć po szkole?

Pod­szedł bli­żej biurka chwi­lowo zawa­lo­nego masą pod­ręcz­ni­ków, nota­tek i kse­ró­wek. Jego uwagę przy­kuła półka zawie­szona nad bla­tem. Widzia­łam, że szcze­gól­nie zain­te­re­so­wał się posta­wio­nymi tam ram­kami.

– Teraz… sama nie wiem – wzru­szy­łam ramio­nami. – Mama bar­dzo by chciała, żebym poszła na prawo, ale chyba śred­nio się tam nadaję… – wes­tchnę­łam. – Mam jesz­cze ponad rok na pod­ję­cie decy­zji, to masa czasu.

Natha­niel nie potra­fił ode­rwać wzroku od foto­gra­fii. Wziął w dło­nie jedną z nich i uśmiech­nął się cie­pło.

– Opo­wiedz mi o tych zdję­ciach – popro­sił i spoj­rzał na mnie.

Wsta­łam i pode­szłam bli­żej. Kiedy ujrza­łam, którą fotkę trzy­mał w ręku, sama rów­nież mimo­wol­nie się uśmiech­nę­łam. Kadr, a w nim mała Sarah (któ­rej włosy były wów­czas koloru słomy) i ja, w jaskra­wych stro­jach kąpie­lo­wych, obej­mo­wa­ły­śmy się, a nasze roze­śmiane buzie były uma­zane lodami, które każda z nas trzy­mała w wol­nej dłoni.

– To tutaj ma chyba dzie­sięć lat – zaśmia­łam się. – Rodzice Rudej jak co roku zabrali mnie nad ocean. Jej bra­cia zawsze zasta­wiali na nas te same pułapki, a my za każ­dym razem dawa­ły­śmy się nabrać. Wyko­py­wali wiel­kie dziury i przy­kry­wali je naszymi ręcz­ni­kami.

Natha­niel roze­śmiał się cicho, odło­żył ramkę i się­gnął po następną. Tym razem patrzy­li­śmy na jesz­cze mniej­szą mnie, ucze­saną w zgrabny war­kocz i trzy­ma­jącą za rękę nie­śmia­łego chłopca o dużych zie­lo­nych oczach. Uśmie­cha­łam się sze­roko, w prze­ci­wień­stwie do mojego towa­rzy­sza.

– A to zdję­cie z przed­szkola. Alex i ja byli­śmy wtedy nie­roz­łączni – powie­dzia­łam z nostal­gią w gło­sie. – Wła­ści­wie… byłam dla niego czymś w rodzaju opie­kunki. Dzieci gnę­biły go, bo znał tylko kilka słów.

Mina Natha­niela spo­waż­niała, ścią­gnął też gniew­nie brwi. Chyba nie odpo­wia­dał mu temat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki