Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cóż za przyjemna lektura, z gracją, uroczą dawką sarkazmu i głębszym podtekstem od Oscara Wilde'a.
Dystyngowany angielski lord postanawia popełnić zbrodnię kierowany szlachetnymi pobudkami; duch zamiast straszyć, jest straszony przez racjonalnych amerykańskich „zdobywców” Europy; Lady, której skrywaną tajemnicą było to, że żadnej tajemnicy nie miała….
Żartobliwe, pełne złośliwego humoru i paradoksów - dla wszystkich, którzy lubią od czasu do czasu spojrzeć na literaturę grozy z dystansem i z przymrużeniem oka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: : Lord Arthur Savile’s Crime and Other Stories
Copyright © 2021, wydawnictwo MG
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
Zezwalamy na udostępnianie okładki w internecie
ISBN: 978-83-7779-727-3
Projekt okładki: Elżbieta Chojna
Korekta: Dorota Ring
www.wydawnictwomg.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Na ostatnim przedwielkanocnym przyjęciu u lady Windermere rezydencja jej londyńska, Bentinck House, bardziej jeszcze była zatłoczona niż zwykle. Sześciu ministrów przyszło wprost z uroczystej audiencji u premiera w gwiazdach i orderowych wstęgach, wszystkie ładne kobiety miały na sobie najelegantsze swoje stroje, a na samym końcu galerii obrazów stała księżna Zofia Karlsruhe, otyła dama o tatarskich rysach, z małymi, czarnymi oczkami i przepysznymi szmaragdami, mówiąca donośnym głosem kiepską francuszczyzną i śmiejąca się niepohamowanie w odpowiedzi na wszystko, co do niej mówiono. Była tu istotnie najdziwaczniejsza mieszanina ludzi. Dumne arystokratki gawędziły uprzejmie z zapalonymi radykałami, popularni kaznodzieje ocierali się o znanych sceptyków, cały sznur biskupów sunął z pokoju do pokoju za tłustą primadonną, a na podeście klatki schodowej stało kilku członków Królewskiej Akademii Sztuki, udających artystów. Opowiadano też, że w pewnym momencie sala jadalna zatłoczona była geniuszami. Był to jeden z najbardziej udanych wieczorów lady Windermere. Księżna pozostała prawie do wpół do dwunastej.
Z chwilą jej odjazdu lady Windermere powróciła do galerii obrazów, gdzie słynny ekonomista uroczyście wykładał naukową teorię muzyki zgorszonemu wirtuozowi węgierskiemu, i zaczęła rozmawiać z księżną Paisley. Wyglądała przepięknie ze swoją szyją o barwie kości słoniowej, z wielkimi niezapominajkowymi oczami i ciężkimi splotami złocistych włosów. Były one koloru czystego złota, a nie bladosłomiane, podszywające się najczęściej pod wdzięczną nazwę złotych; koloru takiego złota, z jakiego utkane są promienie słońca lub jakie skrzy się w złomach zamorskiego bursztynu. Okalały twarz jej rodzajem glorii ze sporą domieszką pociągającego pieprzyka grzesznicy. Stanowiła ona ciekawe studium psychologiczne. Już w zaraniu życia odkryła doniosłą prawdę, że nic nie daje bardziej złudzenia niewinności aniżeli jawność, dzięki też całemu szeregowi eskapad i wybryków zdobyła wszystkie przywileje nietuzinkowej osobistości. Kilkakrotnie zmieniała mężów; księga rodowa Debretta przypisywała jej trzykrotne zamążpójście; że jednak nie zmieniła ani razu kochanka, świat od dawna przestał ją obgadywać. Obecnie liczyła czterdzieści lat, była bezdzietna i miała nieokiełznaną pasję do zabaw stanowiącą tajemnicę zachowania młodości.
Nagle rozejrzała się badawczo po pokoju i zawołała swoim czystym kontraltowym głosem:
– Gdzie jest mój chiromanta?
– Twój co, Gladys? – zapytała księżna, zrywając się bezwiednie.
– Mój chiromanta, księżno; nie mogę teraz żyć bez niego.
– Ach, droga Gladys, jesteś zawsze oryginalna! – szepnęła księżna, usiłując przypomnieć sobie, co właściwie robi taki chiromanta i mając nadzieję, że to nie jest to samo, co manikiurzysta.
– Przychodzi oglądać moją rękę regularnie dwa razy tygodniowo – ciągnęła dalej lady Windermere – mówi mi o niej bardzo ciekawe rzeczy.
„Wielkie nieba! – pomyślała księżna – więc to jednak jest rodzaj manikiurzysty. Jakież to okropne. Mam nadzieję, że jest chociaż cudzoziemcem. Byłaby to przynajmniej połowa złego”.
– Muszę go pani przedstawić.
– Przedstawić go! – krzyknęła księżna. – Jak to, przecież on nie może być tutaj?! – I zaczęła szybko rozglądać się spoza szylkretowego wachlarzyka i mocno poszarzałego koronkowego szala, aby móc w każdej chwili być gotową do odwrotu.
– Rozumie się, że jest tutaj; nie mogłabym pomyśleć o urządzeniu zebrania bez niego. Mówi mi, że mam psychologiczną rękę i że gdyby mój wielki palec był odrobinę krótszy, byłabym zdecydowaną pesymistką i wstąpiłabym do klasztoru.
– O, rozumiem! – rzekła księżna z uczuciem znacznej ulgi. – A więc on przepowiada przyszłe dobre losy?
– I złe także – odparła lady Windermere – wszystko, co się ma stać. Na przyszły rok, na przykład, będę w wielkim niebezpieczeństwie, zarówno na lądzie, jak na morzu, zamierzam więc zamieszkać w balonie i każę sobie wciągać co wieczór na linie kosz z obiadem. Wszystko to jest wypisane na moim małym palcu, czy też na dłoni, już nie pamiętam gdzie.
– Ależ to jest kuszenie Opatrzności, moja droga.
– Kochana księżno. Opatrzność potrafi na pewno oprzeć się takiej pokusie. Uważam, że wszyscy powinni dawać sobie czytać z rąk przynajmniej raz na miesiąc, aby wiedzieć, czego nie mają robić. Rozumie się, że robiliby to mimo wszystko, ale tak przyjemnie jest być ostrzeżonym. Ach, doprawdy, jeśli nie znajdzie się ktoś, kto sprowadzi mi natychmiast pana Podgersa, będę chyba musiała pójść po niego sama.
– Pozwoli pani, że ja pójdę – odezwał się wysoki, przystojny młody człowiek, stojący tuż obok i przysłuchujący się rozmowie.
– Dziękuję serdecznie, lordzie Arturze, ale boję się, że go pan nie pozna.
– Jeśli jest taki nadzwyczajny, jak pani mówi, trudno byłoby go nie dostrzec. Niech mi pani powie, jak wygląda, a zaraz go pani sprowadzę.
– O, ani trochę nie wygląda na chiromantę. Nie jest wcale tajemniczy ani mistyczny, ani nawet romantyczny. Jest to mały, tłusty człowieczek z śmieszną łysą głową i wielkimi okularami w złotej oprawie; coś w rodzaju domowego doktora albo wiejskiego notariusza. Bardzo żałuję, ale to doprawdy nie moja wina. Ludzie są tacy nieznośni. Wszyscy moi znajomi poeci wyglądają jak pianiści, a wszyscy pianiści, jakich znam, wyglądają zupełnie jak poeci. Pamiętam też, że zeszłej zimy zaprosiłam na obiad strasznego spiskowca, człowieka, który wysadził w powietrze mnóstwo ludzi i zawsze nosił stalową koszulkę oraz sztylet ukryty w rękawie. Otóż, wyobraź pan sobie, że kiedy przyszedł do mnie, wyglądał zupełnie jak poczciwy, stary księżyna, i cały wieczór sypał dowcipami. Był zresztą bardzo zajmujący i miły, ale zupełnie mnie rozczarował. Zapytałam go o stalową koszulkę; roześmiał się i odpowiedział, że w Anglii jest za zimno na noszenie czegoś podobnego. A otóż i pan Podgers. Drogi panie, musi pan odczytać nam, co mówi ręka księżny Paisley. Księżno, proszę zdjąć rękawiczkę. Nie, nie lewą, tamtą.
– Ależ, droga Gladys, doprawdy, zdaje mi się, że nie godzi się tego robić – broniła się księżna, zaczynając jednak odpinać nieco przybrukaną skórzaną rękawiczkę.
– Jak wszystkiego, co interesujące – roześmiała się lady Windermere – le monde est fait ainsi. Ale muszę pana przedstawić. Księżno – pan Podgers, mój ulubiony chiromanta; panie Podgers – księżna Paisley, ale jeśli pan powie, że jej wzgórek księżycowy jest większy od mojego, przestanę zupełnie wierzyć w pana.
– Jestem pewna, droga Gladys, że niczego podobnego nie ma na mojej ręce – oświadczyła księżna z powagą.
– Jej łaskawość ma zupełną rację – zapewnił pan Podgers, spoglądając na małą, tłustą rękę z krótkimi, płaskimi palcami – wzgórek księżycowy nie jest rozwinięty. Ale za to linia życia doskonała. Proszę, racz pani zgiąć rękę w przegubie. Trzy wyraźne linie. Dożyje pani późnej starości, księżno, i będzie pani bardzo szczęśliwa. Ambicja – umiarkowana, linia rozumu – nieprzesadnie długa, linia serca…
– O, bądź pan niedyskretny, panie Podgers – zawołała lady Windermere.
– Uczyniłbym to jak najchętniej – odparł pan Podgers z ukłonem – gdyby księżna pani dała do tego jakikolwiek powód, ale muszę z przykrością zaznaczyć, że widzę wielką stałość uczuć, połączoną z surowym poczuciem obowiązku.
– Proszę, mów pan dalej – zachęciła księżna z widocznym zadowoleniem.
– Oszczędność nie jest najmniejszą z cnót waszej łaskawości, księżno – dodał pan Podgers, a lady Windermere wybuchła głośnym śmiechem.
– Oszczędność jest bardzo dobrą rzeczą – zauważyła księżna łaskawie. – Kiedy wyszłam za Paisle’a, miał on jedenaście zamków i ani jednego domu mieszkalnego.
– A teraz ma dwanaście domów i ani jednego zamku – zawołała lady Windermere.
– Cóż w tym złego, moja droga? – odparła księżna – Lubię…
– Komfort – wtrącił pan Podgers – i nowoczesne wygody, i gorącą wodę w każdej sypialni. Wasza łaskawość ma zupełną rację. Komfort jest jedyną rzeczą, którą cywilizacja dać nam może.
– Cudownie określiłeś pan charakter księżny, panie Podgers, a teraz kolej na lady Florę.
W odpowiedzi na skinienie głową uśmiechniętej gospodyni wysoka panna z piaskowymi włosami i wystającymi łopatkami zbliżyła się sztywno spoza sofy, wyciągając długą, kościstą rękę z rozpłaszczonymi palcami.
– O, pianistka! Widzę to wyraźnie – rzekł pan Podgers – wyborna pianistka, ale średnia zdaje się, muzyczka. Bardzo powściągliwa, bardzo uczciwa i czująca wielki pociąg do zwierząt.
– Zupełnie trafnie! – zawołała księżna, zwracając się do lady Windermere – zupełnie trafnie. Flora hoduje dwa tuziny rasowych psów na wsi i gotowa byłaby zrobić z każdego domu menażerię, gdyby ojciec na to pozwolił.
– Zupełnie to samo i ja robię z mojego domu co czwartek – zawołała lady Windermere ze śmiechem – tylko że ja wolę lwy niż rasowe pieski.
– Jedyny błąd pani, lady Windermere – zauważył pan Podgers z dworskim ukłonem.
– Kobieta, która nie umie nadać czaru swoim błędom, jest tylko samicą – odparła lady Windermere. – Ale musi pan odcyfrować jeszcze kilka rąk dla nas. Chodź pan, sir Tomaszu, pokaż swoje ręce panu Podgersowi. – Jowialny stary jegomość w białej kamizelce zbliżył się i wyciągnął grubą, pomarszczoną rękę z bardzo długim wskazującym palcem.
– Awanturnicze usposobienie; cztery długie podróże już odbyte i jedna w przyszłości. Trzy razy doznał pan rozbicia okrętu. Nie, tylko dwa razy, ale grozi panu to niebezpieczeństwo w najbliższej podróży. Nieprzejednany konserwatysta, bardzo punktualny, opanowany namiętnością do zbierania rzadkości. Przeszedł pan ciężką chorobę pomiędzy szesnastym a osiemnastym rokiem życia. Odziedziczył pan majątek, mając lat 30. Nienawidzi pan kotów i radykałów.
– Nadzwyczajne! – zawołał sir Tomasz – musi pan koniecznie odczytać też rękę mojej żony.
– Pańskiej drugiej żony – poprawił pan Podgers spokojnie, nie wypuszczając ręki sir Tomasza ze swojej. – Pańskiej drugiej żony. Z największą przyjemnością. – Ale lady Marvel, melancholijnie wyglądająca niewiasta, o czarnych włosach i sentymentalnych rzęsach, stanowczo odmówiła pokazania ręki, nieciekawa ujawnienia swej przeszłości i przyszłości. Żadne też usiłowania lady Windermere nie mogły skłonić pana de Kolow, rosyjskiego ambasadora, nawet do zdjęcia rękawiczek. Faktem było, że wiele osób zdawało się lękać badawczego wzroku dziwacznego małego człowieczka, z jego stereotypowym uśmiechem, złotymi okularami, i jasnymi, okrągłymi jak perełki, oczami. A kiedy wypalił lady Fermor prosto z mostu, wobec wszystkich, że ją muzyka nic a nic nie obchodzi, ale nadzwyczajnie lubi muzyków, wszyscy poczuli, że chiromancja jest wielce niebezpieczną nauką, której nie należałoby popierać, chyba że w tête-à-tête.
Lord Artur Savile wszakże, który nie wiedział nic o niefortunnej historii lady Fermor i który obserwował pana Podgersa z wielkim zainteresowaniem, niezmiernie był ciekaw odczytania swojej własnej ręki; czując się jednak zażenowany, nie zbliżył się do niego wprost, ale przeszedł przez pokój w kierunku krzesła lady Windermere i z czarującym rumieńcem zapytał ją, czy sądzi, że pan Podgers nie miałby nic przeciw obejrzeniu jego ręki.
– Rozumie się, że nic – zapewniła lady Windermere – po to tylko tu przecież jest. Wszyscy moi protegowani muszą się czymś popisywać i skakać przez obręcze na każde moje żądanie. Ale muszę z góry uprzedzić pana, że wszystko powtórzę Sybilli. Będzie jutro u mnie na śniadaniu; chcemy obgadać kwestię kapeluszową, jeśli więc pan Podgers wykryje, że masz zły charakter albo skłonność do podagry albo też drugą żonę, żyjącą gdzieś za oceanem, nie omieszkam poinformować ją o tym wszystkim.
Lord Artur roześmiał się i potrząsnął głową.
– Nie boję się – odparł. – Sybilla zna mnie tak samo dobrze, jak ja ją.
– O, bardzo mi przykro to słyszeć. Właściwą podstawą małżeństwa jest wzajemne nierozumienie się. Nie, nie jestem wcale cyniczna, mam tylko doświadczenie, co na jedno wychodzi. Panie Podgers, lord Artur Savile umiera z ciekawości dowiedzenia się, co pan wyczyta z jego ręki. Nie mów mu pan tylko, że jest zaręczony z jedną z najpiękniejszych młodych panien londyńskich, bo wszyscy czytaliśmy to już przed miesiącem w „Poczcie Porannej”.
– Droga lady Windermere – zawołała markiza Jedburgh – pozwól panu Podgersowi zostać jeszcze z nami. Właśnie powiedział mi, że powinnam pójść na scenę, to mnie tak bardzo zaciekawia.
– Jeśli powiedział tak, muszę go tym bardziej zabrać. Proszę, chodź pan tutaj do nas zaraz, panie Podgers i odczytaj nam rękę lorda Artura.
– W takim razie – oznajmiła lady Jedburgh, wstając z lekkim dąsem z kanapy – jeśli nie wolno mi iść na scenę, muszę być przynajmniej jednym z widzów.
– Rozumie się, wszyscy będziemy widzami – rzekła lady Windermere. – A teraz, panie Podgers, weź się do dzieła i powiedz nam coś miłego. Lord Artur jest jednym ze specjalnych moich ulubieńców.
Ale kiedy pan Podgers zobaczył rękę lorda Artura, zbladł dziwnie i nie rzekł ani słowa. Dreszcz nerwowy wstrząsnął nim, a jego wielkie, krzaczaste brwi ściągnęły się konwulsyjnie w dziwnie drażniący sposób, jak zwykle, ilekroć był czymś mocno poruszony. Wielkie krople potu wystąpiły na jego żółtym czole, niby rosa jadowita, a jego grube palce stały się zimne i lepkie. Dziwne te oznaki wzburzenia nie uszły uwagi lorda Artura i po raz pierwszy w życiu zdjął jego samego silny lęk. Pierwszym impulsem było uciec z pokoju, ale opanował się siłą woli. Lepiej było mieć choćby najgorszą pewność, aniżeli pozostawać w tej potwornej niepewności.
– Czekam, panie Podgers – rzekł.
– Czekamy wszyscy – zawołała lady Windermere ze zwykłą sobie żywą niecierpliwością, ale chiromanta milczał uparcie.
– Myślę, że Artur ma wstąpić na scenę – rzekła lady Jedburgh – ale, wyłajany przez panią, pan Podgers boi się mu to powiedzieć.
Nagle pan Podgers wypuścił ze swojej dłoni prawą rękę lorda Artura i uchwycił lewą, pochylając się nad nią tak nisko dla jej odszyfrowania, że złota oprawa jego okularów zdawała się dotykać dłoni. Przez chwilę twarz jego stała się białą maską grozy, ale wnet odzyskał zimną krew i patrząc na lady Windermere, rzekł z wymuszonym uśmiechem:
– Jest to ręka czarującego młodego człowieka.
– Naturalnie, że tak! – odpowiedziała lady Windermere – ale czy będzie też czarującym mężem? Tego się chcę dowiedzieć.
– Wszyscy czarujący młodzi ludzie stają się czarującymi mężami – rzekł pan Podgers.
– Sądzę, że mąż nie powinien być zbyt czarujący – szepnęła lady Jedburgh w zamyśleniu – jest to wielce niebezpieczne.
– O, drogie dziecko, oni nigdy nie są zbyt czarujący – zawołała lady Windermere. – Ale chcę bliższych szczegółów. Szczegóły są jedynymi prawdziwie interesującymi rzeczami. Co ma spotkać lorda Artura? W ciągu najbliższych tygodni czeka go podróż.
– O tak, podróż poślubna naturalnie.
– Utraci kogoś z krewnych.
– Nie siostrę, spodziewam się – rzekła lady Jedburgh żałosnym głosem.
– Na pewno nie siostrę – odparł pan Podgers, robiąc przeczący ruch ręką – daleką krewną.
– Jestem fatalnie rozczarowana – oznajmiła lady Windermere. – Nie mam absolutnie nic do powiedzenia jutro Sybilli. Nikogo nie obchodzą teraz dalecy krewni. Myślę jednak, że będzie musiała zaopatrzyć się w czarną jedwabną suknię; przyda się w każdym razie do kościoła. A teraz, chodźmy na kolację. Na pewno już wszystko zjedzone, ale może znajdziemy filiżankę gorącego bulionu. François robił dawniej doskonałe zupy, ale teraz tak jest pochłonięty polityką, że nigdy nie mogę być go pewna. Chciałabym, żeby generał Boulanger uspokoił się nareszcie. Księżno, czuję że pani musi być zmęczona.
– Ani trochę, droga Gladys – odparła księżna, zmierzając ku drzwiom. – Bawiłam się świetnie; ten manikiurzysta, przepraszam, chciałam powiedzieć, ten chiromanta, jest bardzo zajmujący. Floro, gdzie się podział szylkretowy grzebień? A mój szal koronkowy? O, dziękuję panu, sir Tomaszu, bardzo pan jest uprzejmy. – I godnej tej niewieście udało się wreszcie zejść na dół, upuszczając po drodze flaszeczkę z solami trzeźwiącymi tylko dwa razy.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej