Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To najdziwniejsze i najbardziej przerażające śledztwo, w jakim Hubert Meyer brał udział.
W podziemiach zabytkowej willi na poznańskim Sołaczu policja odkrywa zwłoki kobiety i trójki dzieci. Osobliwy sposób pochówku wskazuje na mord rytualny. Mieszkańcy tego domu od lat uznawani byli za zaginionych (tytułowy cold case). Śledczy wszczynają poszukiwania ojca zamordowanej rodziny – Gustawa Garbarczyka, który, jak wynika z nieoficjalnych informacji, był członkiem sekty. Hubert Meyer po strzelaninie w Narwi nie ma spokojnego sumienia. By zagłuszyć poczucie winy ucieka w pracę. Pionierski Wydział Wsparcia Dochodzeń, który doświadczony profiler ma za zadanie stworzyć, przyciąga najzdolniejszych detektywów z całego kraju. Jeden z nich – aspirant Grzegorz Kaczmarek – jest zaangażowany osobiście w sprawę zaginięcia Garbarczyków. Znał Gustawa i nie wierzy w jego winę. Prosi Huberta o pomoc w rozwikłaniu zagadki masakry na Sołaczu. Kiedy profilerzy przyjeżdżają do Poznania, okazuje się, że to dopiero wierzchołek góry tajemnic. Siostra poszukiwanego Gustawa Garbarczyka otrzymuje przesyłkę z odciętymi dłońmi. Tajemnicze zgromadzenie religijne, które łączy wszystkie ofiary, okazuje się być zarazem rodzajem syndykatu. Meyer z Kaczmarkiem napotykają mur milczenia, a kolejni przesłuchiwani giną w rytualnych kokonach.
Czy profiler jest w stanie doprowadzić tę sprawę do końca, skoro świadkowie wolą śmierć niż ujawnienie prawdy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 374
SERIA KRYMINALNA Z HUBERTEM MEYEREM
Sprawa Niny Frank
Tylko martwi nie kłamią
Florystka
Nikt nie musi wiedzieć
Klatka dla niewinnych
Balwierz
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Irma Iwaszko
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Monika Łobodzińska-Pietruś, Beata Kozieł
Fotografie na okładce:
© Yupa Watchanakit/Dreamstime.com
© Evgeniya Litovchenko/Shutterstock
© by Katarzyna BondaAll rights reserved
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2027-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Aby określić, co jest prawdopodobne, należy wiedzieć, co jest prawdą.
J.P. SARTRE, Problem bytu i nicości. Egzystencjalizm jest humanizmem, przeł. M. Kowalska, J. Krajewski, Warszawa 2001
Cold case – niewyjaśniony przypadek morderstwa. W Polsce w takiej sytuacji w aktach sprawy pojawia się adnotacja: sprawa niewyjaśniona-zakończona.
Dla Wolfa-Motyla
oraz wszystkich wielbicieli kotów
28 września wieczorem (wtorek) BERLIN
Klara wjechała do garażu, wygasiła silnik i jeszcze długo siedziała w samochodzie, by zastanowić się, czy jej plan zadziała. Izaak, jej były mąż, skutecznie potrafił wyprowadzić ją z równowagi – choćby sam nie pojawił się w sądzie, a jego adwokat udawał najmilszego człowieka na świecie. Tym razem nie chodziło o naprzemienną opiekę nad córkami ani nawet używanie języka polskiego podczas widzeń w Jugendamtach. Klara dawno zrozumiała, że Izaakowi nie zależy na dzieciach, lecz na gnębieniu jej. No i pieniądzach.
Dlaczego kiedy ludzie zakochują się w sobie, obiecują różne rzeczy, idą na ustępstwa i wychodzą ze skóry, by ta druga osoba była szczęśliwa, a gdy dochodzi do rozwodu, wszystko rozbija się o majątek ruchomy i nieruchomy? – myślała.
Dotknęła naszyjnika z trzech zawieszonych na złotym łańcuszku szlifowanych karneoli wielkości ziarnek grochu i od razu poczuła się lepiej. Sięgnęła do skrytki po owsiany batonik. Zjadła go w dwóch kęsach, choć właściwie nie czuła smaku. Poprawiła podwójnym knoppersem i dopiero po przyjęciu dawki cukru spakowała torbę z zakupami. Pozbierała dokumenty, włożyła je do aktówki. Wysiadła z auta, nie trudząc się zamykaniem go.
Izaak miał obsesję bezpieczeństwa. Wiedziała, że garaż jest monitorowany i może nawet teraz były mąż ogląda nagranie. Spojrzała w oko kamery, uśmiechnęła się. Nie wiesz, czego dziś dokonałam, zwróciła się do niego w myślach. Zrobiłam cię na szaro, ale dowiesz się we właściwym czasie. Kiedy ja zdecyduję.
Zamarzyła o lemoniadzie, którą miała w lodówce, i ciastkach z mango, kupionych na taką właśnie okoliczność. Ruszyła po schodach do domu.
Szpilki zostawiła przy drzwiach. Płaszcz rzuciła na fotel biedermeier. A potem stąpając na bosaka, weszła do gabinetu, by włożyć do segregatora umowę przedwstępną sprzedaży domu po rodzicach na poznańskim Sołaczu. Otworzyła szafę, wyjęła właściwą przegródkę i już czuła w ustach smak lemoniady oraz mango, kiedy między książkami zobaczyła coś, czego rano, zanim wyszła z domu, z pewnością tutaj nie było.
Podeszła bliżej, nie dowierzając, że to, co widzi, jest realne. Zbierało jej się na wymioty, gardło wyschło momentalnie. Nie miała odwagi sięgnąć po zdjęcie, które siedem lat temu oddawała do zakładu pogrzebowego, by zrobili odbitkę na porcelanie. Tata był na nim jak żywy: z sumiastym wąsem i szerokim uśmiechem bohatera domu. Obok leżało to coś.
Gdzieś w głębi serca liczyła, że to atrapa – po prostu córki zrobiły jej psikusa. Ale śmierdziało, wyglądało ohydnie. Brunatna ciecz skapywała po książkach, a Klara wiedziała, że jej dziewczynki nie są zdolne do takiej maskarady. Pomyślała, że to sprawka Izaaka. Wkurzyła się. Zapałała gniewem. Znów sięgnęła do naszyjnika. Tym razem bezskutecznie. Zdawało się jej jedynie, że miejsce, w którym karneol dotykał jej skóry, pali żywym ogniem. Zerwała ozdobę z szyi, schowała do kieszeni. Wtedy spostrzegła błysk rodowego sygnetu. Ten herb rozpoznałaby na końcu świata. Na karku poczuła mrowienie przerażenia i aż podskoczyła, kiedy dobiegł ją głos Ewy, najstarszej córki:
– Mamo, znów nie ma tostowego!
Drzwi otworzyły się z impetem i do gabinetu wpadła zagniewana nastolatka. Włosy miała ufarbowane na niebiesko, choć Klara mogłaby przysiąc, że jeszcze wczoraj były fioletowe. Z uszu zwisały jej trupie czaszki, a oba łuki brwiowe zasłaniał metal. Ale nawet kółko w nosie nie było w stanie oszpecić dziewczyny, która była jak skórę zdjąć z niej samej za młodu. Matce na widok Ewy nieodmiennie zapierało dech w piersiach, bo zdawało się jej, że przegląda się w zwierciadle przeszłości. Ach, ileż to razy modliła się, by Ewa miała więcej rozumu niż ona sama w tym wieku. Na szczęście dziewczyna spotykała się z równolatkiem.
– Roksana i Ulke zrobiły z niego kule! – pokrzykiwała. – Chleb wala się po całym domu, a Bora szaleje na ganku z jakąś padliną w pysku. Dłużej tego nie wytrzymam! Musisz je rozdzielić! Ja zajmuję pokój taty – zakończyła.
– Dobrze. – Klara nie wiedziała, skąd w jej głosie pojawił się spokój.
Starała się nie mrugać, kiedy podchodziła do półki, by nakryć makabryczne znalezisko chustą, którą zerwała z szyi. A potem odwróciła się, dodatkowo zasłaniając widok swoim ciałem, i dodała najłagodniej:
– Kupiłam więcej pieczywa. Chipsy dla maluchów, monstery i piwo imbirowe dla ciebie. – Objęła Ewę ramieniem i pocałowała w sam czubek kobaltowej głowy. – Zaraz wszystko ogarniemy.
Przerwał jej krzyk najmłodszej, Roksany, a potem synchronicznie rozlegały się głosy pozostałych pięciu dziewcząt. Klara nie zastanawiała się dłużej. Chwyciła najstarszą córkę za ramię, siłą wyciągnęła z pomieszczenia. Zatrzasnęła drzwi. Przekręciła klucz pod klamką i wcisnęła go do kieszeni płaszcza. Wybiegły na zapuszczony trawnik przed posesją. Dziewczynki stały w szeregu nieme, jakby z nagła zgłuszone. W słusznym oddaleniu przyglądały się zabawie ich czekoladowej labradorki, która hasała po trawie, podrzucając i łapiąc kawał nadgniłego mięsa.
Klara zbliżyła się do psa, by wyjąć mu zdobycz z pyska, ale zamarła w bezruchu, a potem bojaźliwie cofnęła się aż na podjazd. Rozwarła ramiona jak do lotu i oplotła nimi wszystkie córki, jakby instynktownie pragnęła je ochronić, niczym kura pisklęta, gdy do kurnika zagląda lis.
Wokół ogrodzenia zaczęli przystawać zaciekawieni przechodnie.
– Pomóc, pani Haselhof? – krzyknął sąsiad z naprzeciwka i już trzasnął furtą, by wesprzeć Klarę w ujarzmianiu brytana. – Co ta Bora dziś upolowała?
– To chyba ludzka ręka – szepnęła kobieta. – Pan wezwie policję, panie Jakubik. W gabinecie jest druga.
Z trudem hamowała się przed rozciągnięciem ust w triumfalnym uśmiechu.
– Chyba wiem, do kogo mógł należeć ten komplet.
* * *
Dzień wcześniej, 27 września (poniedziałek) WARSZAWA
Tym, którzy przetrwali, nieuchronnie towarzyszy poczucie winy. Nie ulgi, nie wdzięczności. Z całą pewnością nie spokój. Pytają siebie: dlaczego przeżyłem? Dlaczego tamci zginęli, a mnie ocalono? W przypadku Huberta Meyera dochodził ciężar odpowiedzialności za to, że do strzelaniny w Narwi doszło. To profiler uciszył niewygodnego świadka w procesie Sroki, a potem zawarł pakt z Kołomyjskim. Osobiście i z rozmysłem preparował dokumenty, by chronić przyjaciela, i to jego powinien dosięgnąć odwet bandytów. Ale za uczynki Huberta zapłaciła prokurator Weronika Rudy. Cenę najwyższą. To tak, jakby sam wymierzył do niej z broni i nacisnął spust. Wera nie żyje przez niego.
Uważali tak wszyscy, włącznie z nim samym.
Jej mężowi, ministrowi Czajkowskiemu, wylewnie okazywano współczucie. Meyera omijano na korytarzach bez słowa. Kiedy pojawiał się w biurze, ludzie zniżali głos lub ostentacyjnie wychodzili. Starczył byle pretekst, a czasem i on nie był konieczny. Nikt nie pojmował, jakim cudem skompromitowany Ślązak otrzymał nominację na lukratywne stanowisko szefa pionierskiego Wydziału Wsparcia Dochodzeń.
Meyer radził sobie, jak umiał: pogrążając się w pracy. Przychodził do biura pierwszy, wychodził ostatni. W wynajmowanym mieszkaniu nic na niego nie czekało. Od śmierci Wery nie wziął alkoholu do ust. Przez kilka dni próbował nie palić, ale brak nikotyny doprowadzał go do furii, więc kiedy kupił sobie paczkę, opróżnił ją w ciągu jednego wieczoru. Nie spał, nie jadł. Papierosy zastępowały mu pożywienie, bo przez kilka pierwszych tygodni po śmierci Werki nie był w stanie przełknąć niczego w postaci stałej. Schudł tak bardzo, że wyglądał jak ofiara obozu koncentracyjnego albo człowiek w ostatnim stadium nowotworu, więc asystentka na polecenie ministra zamówiła mu dietę pudełkową i pilnowała, czy Hubert opróżnia przynajmniej pojemnik z obiadem. Początkowo oszukiwał ją – jadł, a potem wymiotował, ale wkrótce zauważył, że w parku naprzeciwko mieszkają bezpańskie koty. Wychodził tam palić i karmił je paellą albo naleśnikami z awokado, myśląc przy tym, że tak naprawdę nie pragnie odkupienia, lecz śmierci.
Dzisiejsza noc była wyjątkowo łaskawa. Zdrzemnął się całe cztery godziny. Ze snu jak zwykle wyrwał go ten sam koszmar: konająca mu na rękach Wera i wszechobecny zapach mięty. Tak, wrócił mu węch. Anosmia, którą szczycił się do niedawna, tak przydatna w pracy kryminalnego, nie była już jego udziałem. A skoro został ponownie powołany do służby, będzie czuł na miejscach zdarzeń to samo, co każdy funkcjonariusz. A pewnie nawet więcej. Otaczające zapachy drażniły go i zwykle wieczorem kończyło się atakiem migreny. Słyszał każdy szmer. Bolało go wręcz fizycznie, kiedy ludzie zanadto się do niego zbliżali. Jakby brak snu, niedożywienie, stres i poczucie winy wyostrzyły jego zmysły niczym u gończego psa. Poza wzrokiem, bo ten zaczął szwankować. Któregoś razu przebudził się jak zwykle w środku nocy i spostrzegł, że cyferblat budzika na nocnej szafce jest niewyraźny. Wyciągnął dłoń i podsunął zegar pod sam nos, by odczytać godzinę. Okulista potwierdził, że to zdarza się po traumie, a Hubert przypomniał sobie, jak Wera żartowała z jego zarostu i polecała szylkretowe okulary, by wypełnić stereotyp psychologa. Tego samego dnia wracając z pracy, zamówił okrągłe czarne oksy i teraz się z nimi nie rozstawał.
Świtało, kiedy wchodził do zabytkowego budynku na Krakowskim Przedmieściu, gdzie ulokowano wciąż tajny Wydział Wsparcia Dochodzeń. Recepcja była nieczynna, a Meyer nie chciał budzić woźnego, więc sam sięgnął po kluczyk do gabinetu. Zauważył, że na tablicy nie ma klucza do sali konferencyjnej, gdzie przydzieleni mu policjanci mieli tymczasowe biurka. Wbiegł po schodach na górę. Był ciekaw, kto poza nim nie może spać po nocach i ślęczy nad aktami, by wprowadzić dane do autorskiego systemu śladów behawioralnych Meyera, który roboczo nazwano WERA. Weryfikacja, Eliminacja, Rozkład, Analiza.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz