Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Savannah Miller, córka burmistrza Nowego Jorku, zostaje porwana. Dzień po jej dwudziestych siódmych urodzinach ktoś łapie ją, nakłada na głowę worek i zabiera od wszystkiego, co do tej pory znała.
Jej dalsze życie staje się walką o przetrwanie. Savannah jest bita, głodzona i traktowana jak zwierzę. Umieszczona w pokoju bez okien zaczyna tracić poczucie rzeczywistości oraz mijającego czasu. Ale przede wszystkim kobieta traci nadzieję, że ktoś ją znajdzie i ocali.
Jednak pewnej nocy grupa amerykańskich żołnierzy przychodzi jej na ratunek, zabierając ją do bezpiecznego miejsca. Dziewczyna ma dwie opcje do wyboru. Albo zostanie pod ich ochroną i będzie przestrzegała zasad, albo odejdzie, mając pewność, że wkrótce wróci do swoich oprawców.
Savannah wybiera pierwszą opcję.
W nowym miejscu dziewczyna próbuje stanąć na nogi. Wszystko, co ją otacza, jest dla niej przerażające. Jednak najbardziej przeraża ją Cole Logan, a właściwie krążące o nim historie. Mężczyzna jest kimś ważnym i każdy mówi o tym, jak szybko potrafi zabić człowieka. Pewnego dnia Savannah go pozna.
Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 429
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 24 min
Tytuł oryginału
Broken
Copyright © 2015 by J.L. Drake
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Joanna Tykarska
Korekta:
Sandra Pętecka
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-071-2
Podstęp
Oszustwo
Bezprawie
Przeinaczenia
Urojenia
Wymysły
Dywagacje
Blaga
…jakkolwiek by to nazwać, oznacza jedno i to samo… kłamstwa.
Savannah
Nie wiem, od jak dawna tu jestem – od czterech miesięcy, może pięciu. Czas płynie inaczej, gdy nie można go zmierzyć. Początkowo odliczałam dni według otrzymywanych posiłków, ale po pewnym czasie taka metoda przestała się sprawdzać. Wiem, że na pewno jestem tutaj przez jeden pełen sezon, jedną porę roku. Mężczyźni zmienili koszulki z długim rękawem na T-shirty.
Moja cela to mały pokój z zardzewiałym łóżkiem, które skrzypi przy każdej zmianie pozycji. W jednym rogu stoi niewielki drewniany stolik z taborecikiem, a w drugim, schowane za postrzępioną zasłoną, znajdują się sedes i umywalka. Nie ma okien, telewizora, nic do czytania poza wyświechtanym egzemplarzem Chłopców z ferajny Nicolasa Pileggiego. W przeszłości nie byłam fanką kryminałów, a teraz znam na pamięć całą tę książkę.
Rozpoznaję znajomy dźwięk klucza wsuwanego w zamek i czuję, jak żołądek zaczyna mi się kurczyć. Naciągam znoszony sweter i owijam go mocniej w pasie – jakby to mogło mnie przed czymś uchronić.
Po twardym drewnie szurają buty. Na karku czuję kropelki potu. Cholera, to on. Skóra mi cierpnie, kiedy widzę jego przypominające kiełbaski palce trzymające tacę z jedzeniem. Włochaty brzuch wystaje mu spod koszulki i wylewa się z dżinsów. Gdy tylko mnie zauważa, posyła mi swój koślawy uśmieszek.
– Hola, chica. Jak się dzisiaj miewamy? – Facet ma chrapliwy głos i twardy akcent, ale rozumiem każde słowo. Jego mowa ciała mówi sama za siebie. – Zadałem ci pytanie – warczy na mnie.
– Dobrze – odpowiadam z zalęgającą w gardle flegmą.
Stoi, trzymając tacę nad moją głową. W końcu podnoszę wzrok, by spojrzeć mu w oczy, a on uśmiecha się, pokazując mi, jak bardzo cieszy go władza nade mną. Wystarczająco dobrze znam tego faceta, by wiedzieć, że nie odejdzie, dopóki nie dostanie czegoś w zamian. Na szczęście jak do tej pory obyło się bez zagrywek na tle seksualnym – to raczej tylko niegroźne gierki. Co nie znaczy, że nigdy nie próbował. Dygoczę na całym ciele, drżącymi palcami ciągnę za brzeg bawełnianej koszuli nocnej sięgającej do połowy uda. Nie muszę podsuwać mu żadnych pomysłów. Jego wzrok pada na moje nogi, po czym obleśnie oblizuje usta.
– Błagaj – rozkazuje, przeciągle wymawiając sylaby.
Zasycha mi w ustach. Grubas uwielbia tę część. Jestem dla niego zwierzęciem. Nazywa mnie swoją perra, co po hiszpańsku oznacza suka. Mój gniew narasta, choć próbuję go zdusić, ale nic na to nie poradzę. W sumie jest mi to już obojętne.
Posyłam mu najsłodszy uśmiech, na jaki mnie stać.
– Wal się.
Odkąd tu przyjechałam, nie mówiłam więcej, niż to było absolutnie konieczne. Trzeba przyznać, że gość jest zachwycony moim nowym doborem słów. Normalnie robię, co mi każą, skrycie fantazjując, na ile sposobów mogłabym ich zabić. Staram się zachowywać tak, jak sobie tego życzą, żeby już nigdy nie spotkało mnie to, czego doświadczyłam w pierwszych dniach po przyjeździe. Niewyobrażalny ból po tym, jak stłukli mnie na krwawą miazgę, bo nie wykonałam tego, co mi kazano, sprawił, że szybko zmądrzałam.
Wysoki poziom adrenaliny w mojej krwi szybko opada, gdy patrzę, jak jego oczy zwężają się, a szczęka zaciska. Nagle rzuca tacę przez pokój i rozbija naczynia o ścianę.
– To nie będzie żadnego żarcia, pedazo de mierda! – syczy i robi krok w moją stronę.
Zakrywam uszy i podciągam kolana do piersi. Ten mężczyzna jest wystarczająco duży, by podnieść mnie jedną ręką i rzucić przez pokój, jak zrobił to przed chwilą z tacą. Chwyta mnie za włosy i ciągnie po podłodze, moje kolana podskakują jak u szmacianej lalki. Nie czuję bólu, mam świadomość tylko tego, że nachyla się nade mną mężczyzna mierzący prawie dwa metry i ważący jakieś dwieście kilo, a do tego jest wściekły. Dlaczego nie potrafię zmądrzeć? Jedynym plusem całej tej sytuacji jest to, że mnie jeszcze nie zabili. Może jestem przetrzymywana dla okupu. To żadna tajemnica, że mój ojciec ma dużo pieniędzy. Wszyscy wiedzą, kim jest – ubiega się o drugą kadencję burmistrza Nowego Jorku.
Próbuję podtrzymać się na rękach, ale jego but bezlitośnie miażdży mi plecy, zmuszając mnie do leżenia. Uderzam czołem o podłogę, w uszach mi dzwoni. Piszczę, wzrok skupiam na czymś, co jest poza moim zasięgiem. Kiedy słyszę, że zdejmuje pasek, serce zaczyna mi bić szybciej. Nie, nie, nie! To się nie dzieje. Gdybym tylko mogła przesunąć się odrobinę w prawo… Zbieram w sobie resztki sił i, pełznąc po podłodze, rzucam się do przodu.
– A gdzie to się wybierasz?
Jego głos jest spokojny. O, jak bardzo spokojny.
Chwytam kawałek rozbitego talerza, po czym cofam rękę pod klatkę piersiową, żeby ukryć zdobycz.
– Chodź. – Pochyla się nade mną, chwyta mnie za stopy i obraca, po czym ciągnie z powrotem do łóżka. Krzyczę w proteście. Kopię i kręcę się, ale jego uścisk jest zbyt mocny. – Zadziorna z ciebie osóbka, co?
Nachyla się nade mną, a ja korzystam z okazji. Wystrzelam w górę i wbijam ostry kawałek rozbitego talerza w jego szyję. Oczy rozszerzają mu się ze zdziwienia, upada na bok z głośnym łoskotem, przeklinając i kopiąc w jakiś przedmiot. Zrywam się na równe nogi i ruszam do otwartych drzwi.
Nie mam pojęcia, w jakim kierunku mam iść, ale to nieważne. Po raz pierwszy, od nie pamiętam kiedy, udało mi się wyjść z tego pokoju. Poruszam się tak szybko, jak tylko pozwalają mi nogi. Mam niedobór cukru we krwi, a moja głowa jest dziwnie lekka, ale idę dalej – to jest moja szansa. Aktywność fizyczna nie była częścią mojego życia od tak dawna, że nogi desperacko próbują nadążyć za rozpędzonym umysłem.
Korytarz jest długi, z mnóstwem drzwi i słabym oświetleniem, ściany pokrywa miejscami podarta tapeta. Wygląda to jak opuszczony hotel. Ale czemu nie ma tu okien? Kręcę się bez końca po meandrach korytarzy, trzymając się blisko ścian, ponieważ coraz bardziej miękną mi kolana. Nie wiem, w którym kierunku iść, każdy korytarz wygląda tak samo. Słyszę zbliżające się głosy, serce podchodzi mi do gardła. Naciskam pierwszą napotkaną klamkę, a potem próbuję pchnąć drzwi, ale ani drgną. Po policzkach spływają mi piekące łzy. Ogarnia mnie panika i zaczynam szlochać. Walczę z tym, ale czuję, że nie daję rady. Mam szansę uciec, a nie mogę otworzyć pieprzonych drzwi! Zamieram na dźwięk ciężkiego kliknięcia, po którym następuje buczenie. Żarówki zaczynają migotać, a po chwili gasną.
Zakrywam usta, by powstrzymać krzyk, trzęsą mi się ręce i szczękam zębami. Opieram się plecami o drzwi, żeby nie upaść. Mój wzrok przyciąga jasne migotanie z lewej strony, które szybko jednak znika i zostaje zastąpione przez matową, pomarańczową poświatę. Jakieś pół metra ode mnie ktoś stoi i pali grube cygaro. Zamykam oczy, odmawiając w myślach modlitwę. Kiedy je otwieram, natrafiam na złośliwą parę oczu kilka centymetrów od mojej twarzy. Nie mogę się ruszyć. Znam tego człowieka, widziałam go wcześniej kilka razy. Myślę, że to on jest tutaj szefem. Wydmuchuje dym, wypełniając mój nos przyprawiającym o mdłości zapachem. Poznałabym go wszędzie. Mój ojciec często urządzał przyjęcia i właśnie te cygara były najpopularniejsze wśród jego gości. Montecristo.
Czuję, jak miękną mi nogi, gdy facet z cygarem wpatruje się we mnie w milczeniu. Słyszę dźwięk szeleszczącej kurtki, kiedy unosi ramię. Chwyta dłońmi mój podbródek i mocno go ściska. Od niechcenia zapala zapalniczkę, a następnie zbliża ją do mojej twarzy, by przyjrzeć się rosnącej opuchliźnie nad okiem. Płomień gaśnie. Dłonie przypominające imadło przesuwają się na tył mojej szyi, po czym popychają mnie do przodu. Najwyraźniej dobrze zna ten budynek, ponieważ pomimo panujących egipskich ciemności facet bez najmniejszego wahania dokądś mnie prowadzi. Słyszę tylko bicie własnego serca i mój krótki, nierówny oddech.
W końcu zatrzymujemy się przy jakichś drzwiach, mężczyzna otwiera je i rzuca mnie do środka pomieszczenia. Potykam się i upadam na kolana. Nagle zapalają się światła i staję twarzą w twarz z grubym mężczyzną, którego szyja jest owinięta białym bandażem. W dłoni trzyma pasek od spodni, uderzając nim dla większego efektu. Ostatnie, co pamiętam, to pchnięcie na kanapę i trzask paska wzdłuż dolnej części pleców. Tego rodzaju bólu nigdy nie zapomnę, na trwale wrył mi się w pamięć. Na szczęście szybko wymykam się w pewne błogie miejsce, które witam z otwartymi ramionami.
Budzi mnie obezwładniający ból. Wyję przy najmniejszym ruchu, co z kolei zwielokrotnia cierpienie. Mój umysł jest mętny. Ledwo mogę sformułować myśli, nawet oddychanie sprawia mi trudność. Po chwili zdaję sobie sprawę, że jestem z powrotem w mojej celi i leżę twarzą do dołu na skrzypiącym łóżku. Poddaję się, pozwalając płynąć łzom. Muszę o czymś pomyśleć, na czymś się skupić. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy tu przyjechałam. Chryste, jakby to było wieki temu.
*
– Witaj kochanie – mruczę do ekspresu do kawy, stawiając pod dozownikiem ukochany kubek z napisem „Nie odzywaj się do mnie, dopóki ten kubek nie będzie pusty”, po czym wciskam przycisk startu. Moja przyjaciółka Lynn nabija się ze mnie, że nie potrafię funkcjonować, dopóki nie wypiję przynajmniej jednego porządnego kubka kawy. Kupiła mi go na dwudzieste szóste urodziny. Był w koszyczku, sama go w niego zapakowała, razem z biletem lotniczym na Fidżi dla nas dwóch. Chciała, abym choć na chwilę uciekła od mojego pokręconego życia. Cóż to była za podróż.
Słyszę, że otwierają się frontowe drzwi.
– No i się doigrałaś, Savi! – Lynn wykrzykuje, wchodząc do kuchni. Trzyma gazetę i pokazuje mi okładkę.
Czytam podpis pod zdjęciem i już wiem, że ugrzęzłam w głębokim gównie.
– O nie! – Wyrywam jej gazetę.
– O tak – wzdycha, po czym mija mnie i otwiera szafkę. – Rozumiem, że jeszcze do ciebie nie dzwonił.
Kręcę głową, przyglądając się z przerażeniem fotografii. „Us Weekly” zamieściło moje zdjęcie z zeszłego wieczoru w barze, jak pochylam się nad stołem i wystawiam do obiektywu tyłek. Pod zdjęciem widnieje napis: „Córka burmistrza ujawnia wszystko”.
– Sięgałam tylko po torebkę! – mówię, wściekając się. – To nawet nie jest mój tyłek. Przerobili to w Photoshopie.
– Ja to wiem, ale czy twój najdroższy tatuś ci uwierzy? – Lynn popija kawę, przyglądając mi się z troską. – Może powinnaś do niego zadzwonić. Jeśli zadzwonisz pierwsza, od razu lepiej to wszystko będzie wyglądać.
Lynn i ja przyjaźnimy się od zawsze. Poznałyśmy się jeszcze w podstawówce. Pewnego dnia musiałyśmy odsiedzieć swoje w klasie za gadanie i od tamtej pory jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Była przy mnie, kiedy zalała nas fala sławy po tym, jak ojciec zyskał rozgłos. Jesteśmy dla siebie wsparciem, jak siostry, których nigdy nie miałyśmy. Może ma rację. Odkładam gazetę, sięgam po torebkę i wyjmuję z niej komórkę. Po trzech sygnałach słyszę jego głos.
– Cześć tato. Jak się masz? – Na drugim końcu linii narasta cisza. – Jesteś tam?
– Powiesz mi, dlaczego patrzę na własną córkę na okładce kolejnego kolorowego pisemka?
Jasna cholera! Niech to szlag! W dupę jeża!
– Tato, przecież wiesz, że rzadko gdzieś wychodzę. Naprawę uważałam po ostatnim razie z zeszłego roku. To nie jest tak, jak myślisz…
– Savannah, daruj sobie. Masz pojęcie, jakich problemów mi przysparzasz? Pracują nad tym trzy osoby, które marnują cenny czas na to gówno!
– Tato, proszę daj mi wyjaśnić…
– Nie, Savi, porozmawiamy o tym jutro wieczorem przy kolacji.
Połączenie zostaje zerwane.
Rzucam telefon na blat i obiema dłońmi pocieram twarz. Lynn delikatnie dotyka moich pleców, dając mi kilka chwil na przetworzenie wszystkiego. Wzdycham, a następnie przeczesuję palcami włosy. Lynn staje przede mną, zmuszając mnie, żebym na nią spojrzała.
– Chodź, Savi, wynośmy się stąd.
Po gorącym prysznicu zaczynam dochodzić do siebie. Wkładam ulubioną granatową sukienkę, czarne buty i czarny dwurzędowy płaszcz.
– Dobra, dobra, przestań już marudzić – stwierdza Lynn, stojąc w drzwiach. – Wyglądasz dobrze.
– Jeśli będę wyglądać, jakbym była na kacu, i dziennikarze mnie dopadną, to wiesz, że będą mieli ubaw po pachy.
Łapie mnie za ramiona, odwraca do lustra i patrzy na moje odbicie.
– Savi, kogo interesuje, co myślą inni? Każdy, kto cię choć trochę lepiej zna, wie, że masz złote serce… i cięty język, by rozstawiać ludzi po kątach. – Uśmiecha się. – Jak można cię nie kochać?
– Jestem rzeczywiście wspaniała – żartuję.
Lynn bierze mnie pod rękę, po czym wychodzimy z mieszkania. Na korytarzu mijamy dwóch mężczyzn, którzy malują ściany. Naciskając przycisk windy, zerkam na jednego z nich. Jego pasek od spodni ma masywną klamrę z napisem „Teksas” z wystającą ze środka głową teksańskiej krowy długorogiej.
– Jest daleko od domu – mamroczę.
Lynn kręci głową.
– Nie no, weź. – Śmieje się, orientując się, na co patrzę. – W każdym sklepie jest ich cała masa.
Wpycha nas do windy. Wzdycham i ociągam się z wyjściem na zewnątrz.
– Gotowa? – pyta, wkładając okulary przeciwsłoneczne.
– Chyba tak.
Siadamy w kawiarni i zamawiamy jedzenie.
– Przestań się martwić, Savannah – mówi Lynn, przegryzając bajgla. – Twój tata sobie z tym poradzi. Wiesz, jaki jest.
– Wiem. Po prostu nie znoszę, jak go rozczarowuję, zwłaszcza z powodu czegoś takiego, no i przecież byłam taka ostrożna.
Przypomina mi się, jak poprzednio wylądowałam na okładce kolorowego magazynu. Zrobili mi zdjęcie po tym, jak potknęłam się o jakiegoś pijaka i upadłam prosto na twarz. To był świetny materiał dla tabloidów, a między mną a ojcem spowodował jeszcze większe tarcia. Wszystko kręci się wokół publicznego wizerunku i po prostu mam tego wszystkiego dość. Na samą myśl o kolejnych czterech latach mam ochotę uciec z krzykiem i to gdzieś bardzo daleko.
– Masz jakieś plany na wieczór? – pyta Lynn, rzucając serwetkę na talerzyk.
– Tak, mam służbową kolację, na której muszę być. Staramy się pozyskać nowego klienta.
Robi kwaśną minę.
– Brzmi… świetnie.
Lynn ma szczęście, bo jest artystką i ma własne studio. Ja pracuję dla dużej korporacji marketingowej. Mimo że przez lata harowałam w pocie czoła na świetne wyniki w szkole, to niezmiennie czuję, że firmę obchodzi tylko to, że jestem córką burmistrza, więc mogą wykorzystywać ten fakt do zdobywania nowych klientów.
Kiedy trzynaście lat temu zmarła moja mama po długiej walce z rakiem, byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie. Przyjęłam panieńskie nazwisko matki po tym, jak mój ojciec coraz bardziej zaczął angażować się w politykę. Nie chciałam, żeby ludzie od razu wiedzieli, kim jestem. Początkowo nie potrafił tego zrozumieć, ale teraz jestem pewna, że jest mu to nawet na rękę. Potrzebowałam po prostu czasu i prywatności, żeby przezwyciężyć smutek i żyć dalej.
Wieczorem na spotkaniu zatapiam się w myślach, zamiast przysłuchiwać się rozmowie, która toczy się przy stoliku. Oto jestem na kolejnej wymyślnej kolacji z niezmiernie nudnymi kierownikami, którzy rozmawiają o niezmiernie nudnych rzeczach. Nieszczególnie zależy im, abym angażowała się w rozmowę, nigdy też nie pytają mnie o zdanie. Siedzę i staram się nie dać po sobie poznać, o czym tak naprawdę myślę. Na przykład o tym, że krawat pana Rotha ciągle zanurza się w zupie, a jego żona udaje, że tego nie widzi. Ciągle próbuje ukryć swój ironiczny uśmieszek – podejrzewam, że między nimi nie dzieje się zbyt dobrze. Przynajmniej mam trochę rozrywki. Spoglądam przez okno na Central Park. Wiele bym dała, żeby móc przejść się teraz po zaśnieżonych alejkach.
– Gdziekolwiek jesteś, znajdzie się tam miejsce dla mnie? – pyta Joe Might, nachylając się tak, że tylko ja go słyszę.
– Słucham?
Uśmiecha się.
– Myślami jesteś chyba gdzieś daleko stąd.
Ale wstyd. Zostałam przyłapana na bujaniu w obłokach przez naszego potencjalnie przyszłego klienta. Niezbyt dobrze to o mnie świadczy.
– Przepraszam. – Marszczę nos, bezdennie upokorzona.
No nieźle, Savi!
– Nie ma za co. – Wyciąga ręce spod stołu i pokazuje mi telefon, którego używa do gry w pokera online. Ja staram się ukryć śmiech, on uśmiecha się bez żenady i wzrusza ramionami. – Wszyscy wiemy, że sprawa jest już załatwiona, prawda?
– Co? No tak, chyba tak – mówię, wzdychając. – Po prostu mam ochotę napić się czegoś mocniejszego. – Wskazuję na mój kieliszek z pinot grigio. Z reguły nie piję, ale do tej mało przyjemnej kolacji przydałoby się coś dającego większego kopa niż wino.
Joe mruga do mnie, po czym odchrząkuje i oznajmia:
– Przepraszam panowie, ale muszę zamienić słówko z panną Miller.
Zanim zdążę się zorientować, co się dzieje, odsuwa moje krzesło, pomaga mi wstać i prowadzi przez salę do drzwi wejściowych. Wręcza parkingowemu kwitek, a chwilę później siedzę na brązowym, pluszowym siedzeniu czerwonej korwety.
– A teraz – uśmiecha się – zastanówmy się, gdzie mogłabyś dostać coś mocniejszego, to znaczy do picia.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko kiwnąć głową jak jakaś kretynka.
Po kilku drinkach w szkockim pubie postanawiam, że powinnam wrócić do domu, zanim przysporzę sobie jeszcze więcej kłopotów z prasą. W sali jest tylko barman i samotny mężczyzna w kącie, ale kto wie, jeśli dziennikarze znaleźliby mnie w kolejnym pubie po tym, co wydarzyło się zeszłego wieczoru, mieliby używanie.
– To chociaż cię odwiozę – proponuje Joe, wstając, by założyć kurtkę.
Jest przystojnym mężczyzną. Brązowe, nażelowane włosy i jasne oczy to ładna kombinacja. Jak na moje oko ma trzydzieści kilka lat.
– Nie musisz. Mogę wziąć taksówkę.
– Nonsens. Podstępem zaciągnąłem cię tutaj, ale przydałoby się odstawić cię z powrotem na miejsce. – Wskazuje na drzwi. – Twój samochód został w pracy?
Kręcę głową, zarzucając torebkę na ramię.
– Przyjaciółka podrzuciła mnie rano do pracy.
– A więc do domu?
Kiwam głową i wychodzimy na zewnątrz. Jazda jest przyjemna. Joe opowiada o swojej firmie i zadaje kilka pytań dotyczących mojego stanowiska.
– Więc przefaksujesz mi te przykłady, jak tylko będziesz mogła? – pyta, kiedy schylam się do otwartego okna, żeby się pożegnać.
– Tak. Dobranoc, Joe. Dzięki za przyjemny wieczór i przejażdżkę.
Kieruję się w stronę mojego bloku, ale w końcu postanawiam wziąć potrzebne dokumenty z samochodu już teraz, zamiast czekać do jutra.
Opieram się o ścianę w windzie, zmęczona i zaniepokojona tym, jak zaczął się dzień. Myśl o ponownym rozczarowaniu ojca bardzo mi ciąży. Mam wrażenie, że to zawodzenie go stało się cyklicznym, cotygodniowym wydarzeniem. Jak nie media, to znowu coś, co mówię lub robię. Boże, naprawdę tęsknię za mamą! Była taka kochana i wyrozumiała. Nie przejmowałaby się tym, że ubrałam się niestosownie na lunch lub powiedziałam coś nie tak podczas kolacji biznesowej. Chryste, jestem tylko człowiekiem. Zacznijmy od tego, że nigdy nie chciałam wzbudzać zainteresowania opinii publicznej – nigdy!
Wchodzę na opustoszały parking. Na szczęście mój samochód jest blisko zaparkowany, bo bolą mnie stopy od butów na wysokich obcasach. Otwieram bagażnik, sięgam po torbę z laptopem. Nagle wyczuwam za sobą czyjąś obecność. Zaczynam się odwracać, ale w tym momencie na mojej głowie ląduje ciemny szmaciany worek. Czyjaś ręka zakrywa mi usta, więc nie mogę krzyczeć. Moje stopy odrywają się od ziemi, gdy czyjeś ramię odciąga mnie do tyłu. Coś zimnego i twardego uderza mnie w goleń. Moje ciało ogarnia strach, powietrze uchodzi ze mnie, gdy napastnik brutalnie wrzuca mnie na tył samochodu. Czuję, że ruszamy. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje! Jestem przerażona i bliska utraty zmysłów.
Ktoś szybko wiąże mi nadgarstki i kostki. Widzę tylko otaczające mnie cienie, słyszę męskie głosy i ciężki oddech. Strach przejął nade mną władzę i najwyraźniej nie potrafię wydobyć z siebie głosu. Jeden z napastników chwyta mnie za ramiona i przyszpila do siedzenia, drugi nachyla się nade mną. Wierzgam nogami jak oszalała i trafiam go w krocze. Wrzeszczy przeraźliwie, odsuwając się do tyłu. Potem czuję ukłucie igły i wszystko się rozmywa.
Tyle pamiętam z dnia, kiedy ostatni raz rozmawiałam z ojcem, moją najlepszą przyjaciółką, ludźmi z pracy i kiedy ostatni raz widziałam światło dzienne.
Savannah
Próbuję zwlec się z łóżka, bo czuję straszną suchość w ustach i rozpaczliwie potrzebuję napić się wody. Kolana uginają się pode mną, gdy zmierzam do umywalki. Zwykle moja cela wydaje się maleńka, ale teraz zdaje mi się, jakbym była sto metrów od ściany. Musieli mnie nieźle stłuc, bo boli mnie dosłownie wszystko.
W końcu docieram do umywalki i sięgam po zardzewiały blaszany kubek. Woda nigdy nie smakowała tak dobrze. Zwilżam usta, orzeźwiający płyn powoli spływa do gardła, aż w końcu wpada do żołądka w postaci bolesnej kuli. Zaczynam płakać, bo wiem, że nigdy się stąd nie wydostanę. Mogę się tylko domyślać, jak źle wyglądają moje plecy. Są mokre i strasznie szczypią, poza tym czuję rwanie w głowie i mam obolałe nadgarstki. Musiał mnie związać kiedy… czuję, jak wywraca mi się żołądek. Powoli przesuwam rękę w dół koszuli nocnej i podciągam jej brzeg. Wzdycham z ulgą, widząc, że mam na sobie te same majtki co wczoraj. Z wierzchu jestem trochę poturbowana, ale reszta mnie pozostała, przynajmniej na razie, nieskalana. Za to emocjonalnie jestem wykończona. Zakrywam dłońmi twarz w nagłym poczuciu porażki, leżąc na podłodze i próbując zebrać myśli. Zbyt długo byłam traktowana gorzej niż podwórkowe zwierzę. Moi oprawcy chyba nigdy nie zmęczą się demonstrowaniem swojej władzy nade mną. Jestem pewna, że daje im to niekończącą się rozrywkę. Raz na jakiś czas biorę kąpiel, podczas której robią mi mnóstwo zdjęć i kręcą filmy. Mam szczoteczkę do zębów, która zrobiła się obrzydliwa, i kostkę mydła, która zmniejszyła się do rozmiarów kamyczka. Na moje wyżywienie, kiedy decydują się mnie nakarmić, składa się jakaś zupa i obrzydliwy zeschnięty chleb. Woda jest zawsze ciepła, z pływającymi w niej drobinkami brudu.
Od czasu do czasu przyprowadzają lekarza, żeby mnie zbadał. Dwa razy musieli podać mi kroplówkę. Bardziej martwiłam się, czy igła jest czysta, niż tym, co we mnie wpompowywali. Raz poprosiłam lekarza o pomoc, ale zachowywał się tak, jakby mnie nie rozumiał. Ale wiem, że tak nie było, bo kiedy wspomniałam o domu, wzdrygnął się i unikał kontaktu wzrokowego. Tak więc zamiast pomocy otrzymałam dźgnięcie w żebra od jakiegoś gościa, który darł się po hiszpańsku, besztając mnie w ten sposób za podjętą próbę rozmowy.
Pozostaje mi tylko głodówka. Doszłam do wniosku, że mam już tego wszystkiego dość. Przynajmniej to ja zadecyduję o tym, czy mam umrzeć.
Słyszę kroki za drzwiami. Na dźwięk przekręcanego klucza w zamku moje ciało automatycznie zaczyna drżeć. Jak można się było spodziewać, gruby gość wrócił z tacą z jedzeniem. Stawia ją głośno na stole, po czym rzuca mi gniewne spojrzenie.
– Obolała? – pyta ze śmiechem.
Mam ochotę rzucić się na niego i wbić mu w szyję kolejny odłamek talerza. Następnym razem muszę pamiętać, żeby nie wyciągać mu go z rany, tylko wbijać, dopóki ten tłusty sukinsyn nie zdechnie.
– Nie, a ty? – syczę w odpowiedzi.
Serio, nie mam nic do stracenia. Z jego twarzy znika uśmieszek, drżącą ręką sięga do szyi, ale się powstrzymuje. Bierze szklankę z wodą, po czym wylewa ją na podłogę. To samo robi z zupą i chlebem, obserwując mnie z bezczelnym uśmiechem. Kilka dni temu byłabym załamana, ale teraz jest mi to nawet na rękę i tylko przyspiesza moją decyzję, więc odwzajemniam uśmiech.
Pierdol się.
Kilka godzin później słyszę znajomy dźwięk klucza w zamku. Światło jest przyćmione, więc nie widzę zbyt dobrze. Ktoś przynosi nową tacę. Słyszę, że stawia ją na podłodze. Podchodzi do mojego łóżka. Czuję znajomy zapach Montecristo i wiem już, kto do mnie przyszedł. To ten mężczyzna z cygarem.
– Musisz jeść – oświadcza. Nie ruszam się. Po prostu leżę, czując się całkowicie pokonana. Sięga do tacy i rzuca we mnie kawałkiem chleba, który odbija się od mojego ramienia. – Jedz, perra – mówi, a następnie wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi.
Po jakimś czasie w końcu podchodzę do tacy i prawie wymiotuję, gdy widzę ten sam posiłek, którym karmią mnie rano i wieczorem od Bóg wie jak dawna – wodnisty gulasz wołowy. Znając tych facetów, to prawdopodobnie szczur lub opos. Świadomość tego tylko potwierdza słuszność mojej decyzji o podjęciu głodówki. Wypijam łyk wody i czuję, jak drobiny piasku spływają mi do gardła. Kaszlę, dławiąc się narastającą żółcią, a potem zwalam się z powrotem na łóżko.
Przyniesiono mi jeszcze pięć posiłków i wszystkie pozostają nietknięte. Chociaż moje ciało błaga o jedzenie, to siła woli nie słabnie. Nie muszę dodawać, że czuję się gównianie.
Często odwiedza mnie moja mama i szepcze słowa otuchy. Wiem, że to tylko mój umysł próbuje w ten sposób poradzić sobie z głodem, ale i tak sprawia mi radość, że znów ją widzę. Jest taka, jaką ją zapamiętałam – ma długie, ciemne włosy, idealne zęby i ciemne oczy. Jej dotyk wydaje się tak prawdziwy, że wręcz czuję na twarzy ciepło jej dłoni.
– Kocham cię, Savi. Wiesz o tym, prawda? – mówi. – Jestem przy tobie. – Dotyka mojej klatki piersiowej tuż nad sercem. – Mój aniołek.
Podciągam kolana do klatki piersiowej i płaczę, gdy wspomnienie mojej matki znika.
Chciałabym móc teraz tak kochać. Obiecałam sobie, że nigdy nie zrezygnuję z miłości i zaufania. Ufałam i kochałam wiele razy, ale ostatecznie zawsze byłam zdradzana. To zawsze jest tylko pułapka. Cóż, mogą mieć moje ciało, ale prędzej zdechnę, niż dostaną moją duszę.
Leżę w łóżku, wpatrując się w sufit i obserwując, jak pojawia się, a następnie znika z zamazującego się pola widzenia. Nagle wydaje mi się, że słyszę jakiś trzask, a po chwili czyjeś krzyki. Gdybym mogła odzyskać jasność umysłu, mogłabym zrozumieć, co się dzieje, ale w obecnym stanie tak naprawdę nic mnie to nie obchodzi.
Wszystko wydarza się jednocześnie. Rozlega się donośny huk, drzwi otwierają się gwałtownie i cały pokój rozświetla jasne światło. Zbliża się do mnie mężczyzna ubrany cały na czarno, w kasku i goglach. Wymaga to ode mnie sporego wysiłku, ale odwracam głowę i spoglądam na niego. Świeci mi latarką prosto w twarz, zmuszając do zmrużenia oczu. Na chwilę nieruchomieje, po czym krzyczy coś do radia zaczepionego przy szyi. Nachyla się, po czym podnosi mnie z łóżka. Jęczę, gdy jego dłoń wsuwa się pod moje plecy. Nie wiem, czy śnię, czy nie, w każdym razie nie jestem w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Mój mózg nie funkcjonuje prawidłowo.
Facet trzyma mnie mocno, idąc długim korytarzem. Przed nami stoi kilku innych mężczyzn, ubranych w tym samym stylu, z uniesioną i gotową do strzału bronią. Jestem potwornie zmęczona, ale już całkowicie rozbudzona, a do tego przerażona, że jeśli zamknę oczy, znowu znajdę się w swojej celi, sama. Schodzimy w dół długim korytarzem w kierunku podwójnych drewnianych drzwi, które wyglądają, jakby je ktoś wysadził. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa, nadal się boję, że śnię.
Na zewnątrz powietrze jest zimne, dookoła panuje ciemność i widać, że zbiera się na deszcz. To chyba dzieje się naprawdę. Na twarzy czuję wilgoć, świeże, chłodne powietrze jest cudowne. Chce mi się płakać ze szczęścia. Przed wejściem czekają na nas trzy czarne SUV-y. Wsadzają mnie do środka auta, tuż za mężczyzną, który mnie niósł, i trzema innymi: jeden siedzi na miejscu kierowcy, drugi na przednim siedzeniu pasażera, a trzeci z tyłu, odwrócony do nas tyłem.
Zapinają mi szybko pasy i zostaję owinięta kocem. Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, to jak ten koc pięknie pachnie czystością. Oddalamy się od budynku. Nie mam siły, moja głowa żyje własnym życiem, podskakując na boki, dopóki nie znajdzie wygodnego wzgórka na kocu. Patrzę, jak ręce kierowcy przesuwają się po kierownicy ze spokojem. Gdy odjechaliśmy już spory kawałek, mężczyzna, który mnie niósł, zdejmuje gogle i hełm. Przeczesuje palcami czarne włosy, a potem patrzy na mnie uważnie. Jestem zaskoczona, bo wygląda na zaledwie kilka lat starszego ode mnie, jest może po trzydziestce.
– Savannah? Już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczna – mówi cichym, spokojnym głosem.
A ja po prostu się na niego gapię. Słyszałam, co powiedział, ale mój mózg chyba tego nie zarejestrował. Nadal nie mogę uwierzyć i boję się, czy naprawdę zostałam uratowana z tego więzienia. Może to tylko jakiś paskudny żart.
Przez chwilę przygląda mi się, po czym sięga do mojej twarzy. Wzdrygam się i na moment zamykam oczy. Cofa rękę i wskazuje na moje czoło.
– Wygląda jakby bolało. Wszystko w porządku? Boli cię gdzieś jeszcze?
Chcę mu opowiedzieć o plecach, ale wciąż nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa.
– Odrzutowiec czeka, sir – informuje kierowca, spoglądając w lusterko wsteczne.
Mężczyzna obok mnie kiwa głową.
– Dobrze. Powiedz im, że będziemy za dziesięć minut.
– Tak jest.
Zaczyna mi się kręcić w głowie. Głodówka daje mi się we znaki. Opieram głowę o okno i patrzę, jak maleńkie krople deszczu żłobią ścieżki w dół szyby. Niczego nie rozpoznaję. Domy i ulice wyglądają inaczej, wszystko jest jakieś bez sensu. Zastanawiam się, gdzie jestem i dokąd mnie wiozą.
Gdy wysiadam z samochodu, znowu czuję podmuch chłodnego powietrza. Deszcz jest zimny. Czuję się cudownie, opierając głowę na ramieniu mężczyzny, który mnie niesie. Jestem kompletnie wyzuta z sił. Krople deszczu odbijają się od mojej twarzy i zmywają trochę brudu.
Jeśli to sen, to jest to najlepszy sen na świecie.
W samolocie siadam na ciepłej skórzanej kanapie i patrzę, jak dziesięciu innych mężczyzn ubranych na czarno zajmuje kolejne miejsca. Wyglądają jak SWAT czy coś w tym rodzaju. Obraz coraz bardziej mi się zamazuje, jestem bardzo zmęczona.
– Savannah, nie zasypiaj. – Słyszę, że ktoś do mnie mówi.
Zmuszam się, by nie zamknąć oczu. Widzę, że mój wybawca mi się przygląda. Przez chwilę wpatruje się we mnie, jego spojrzenie jest niesamowicie mroczne. Z głośnika rozlega się głos i po kilku minutach wyczuwam ruch, a mój bohater znika mi z pola widzenia. Moje oczy stają się ciężkie, szum silników kołysze mnie do snu. Dłużej nie daję rady walczyć z sennością. Czuję, jak osuwam się w pustkę, a ostatnią myślą jest to, że przecież nienawidzę latania.
*
Budzi mnie uspokajający dźwięk szeleszczących liści. Lekko poruszam głową, ocierając policzkiem o najdelikatniejszą poduszkę na świecie. Czuję delikatną woń świeżych róż. Czy to sen, czy to jawa? Otwieram oczy, mrugając kilka razy, by przyjrzeć się łagodnemu światłu, które wypełnia pokój. Po jednej stronie widzę wielkie, potrójne, szklane drzwi prowadzące na balkon. Wiatr porusza zasłoną w kolorze kości słoniowej, mój nadwrażliwy nos czuje unoszący się zapach róż stojących w szklanym wazonie. Przez nagłe szarpnięcie na ramieniu orientuję się, że do lewego nadgarstka mam podłączoną kroplówkę. Plastikowy worek wiszący na stojaku obok jest prawie pusty. Moszczę się wygodnie w ogromnym małżeńskim łóżku z niesamowitą czerwoną pościelą, w której jest mi jak w niebie. Oszołomiona, zamykam oczy i z powrotem zapadam w sen.
*
Kiedy budzę się ponownie, jest ciemno. Worek z kroplówki został wymieniony na nowy i ktoś rozpalił w kamiennym kominku. Cudowny dźwięk trzaskającego drewna prawie doprowadza mnie do łez – jest niezmiernie kojący dla mojej duszy. Czy to jest niebo? Jeśli tak, to zupełnie nie przeszkadza mi to, że umarłam. Słyszę jakiś trzask i zamieram.
Po prawej stronie otwierają się drzwi. Do pokoju wchodzi starsza pani, może po pięćdziesiątce, w luźnych spodniach i bluzce, a w dłoniach trzyma tacę. Zaczynam podnosić się do pozycji siedzącej, ale… o Boże, jak mnie wszystko boli. Twarz kobiety zalewa smutek.
– O nie, kochanie. – Jej głos jest bardzo czuły. – Nie bój się, nie skrzywdzę cię. Opiekuję się tobą od trzech dni.
Mam w głowie pustkę. Trzy dni! Podciągam kolana do klatki piersiowej i obejmuję je ramionami. Trzęsę się. Ból przypomina mi o piekle, przez które przeszłam.
– Proszę, nie bój się. – Kładzie tacę na stole i unosi ręce. – Nazywam się Abigail. Nie chciałam cię przestraszyć. Wiem, że wiele przeszłaś, ale teraz już jesteś bezpieczna. Pomyślałam, że przyniosę ci coś do jedzenia i może odpowiem na kilka pytań. – Unosi brew, widząc, że jestem zainteresowana. – Mogę usiąść? – Wskazuje na bujany fotel.
Przełykam głośno ślinę. Abigail przynajmniej wydaje się miła. Ostrożnie kiwam głową, a potem patrzę, jak odsuwa krzesło, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wiem, że powinnam powitać ją – i to miejsce – z otwartymi ramionami, ale zamiast tego wolałabym zwinąć się w ochronny kłębek. Tak bardzo chcę uwierzyć, że jestem bezpieczna.
– Tak lepiej. – Uśmiecha się ciepło. – Dziękuję. Proszę mów do mnie Abigail lub Abby. Wszyscy tak właśnie się do mnie zwracają.
Wszyscy? Kto tu jeszcze jest? Rozglądam się ponownie po pokoju, ale tym razem patrzę na wszystko bardziej krytycznym okiem. Jest ogromny i ma wysokie sklepienie.
– Założę się, że zastanawiasz się, gdzie jesteś – stwierdza Abby. Odwracam się do niej. – Jesteś w bezpiecznym miejscu. Tutaj nikt cię nie skrzywdzi. Jesteś bardzo odwodniona i niedożywiona, ale też młoda, więc rany szybko się goją. Tylko twoje plecy… – Cmoka i patrzy na mnie smutno. – Pewnie ciągle bardzo bolą, ale wkrótce i one się zagoją. Choć minie trochę czasu, zanim odzyskasz siły i poczujesz się lepiej.
Zerkam na nią przez chwilę, a potem spoglądam przez okno, zastanawiając się, gdzie ja właściwie jestem.
Uśmiecha się, widząc moje zmieszanie.
– Jesteś w Północnej Dakocie, Savannah. – Milknie na chwilę, abym mogła przetworzyć tę informację. Cholera jasna! Tylko spokojnie, oddychaj. – Wiem, że to za dużo jak na jedną głowę. Więc resztę powiem ci, kiedy poczujesz się lepiej. Teraz naprawdę musisz odpocząć.
Odpoczynek, tak, to dobry pomysł. Nagle znowu czuję się bardzo zmęczona.
– Ale najpierw, Savannah, może byś coś zjadła?
O Boże, jedzenie. Nie jestem pewna, czy rzeczywiście jestem bezpieczna. Nie, jedzenie nie wchodzi w rachubę.
– Straciłaś dużo na wadze, twoje ciało jest poobijane. Naprawdę musisz mu pomóc i coś zjeść. – Podaje mi słonego krakersa. – Małymi kroczkami.
Powoli sięgam po krakersa. Trzymając go w dłoni, podnoszę wzrok na Abby i widzę jej pełne nadziei oczy. Zbliżam krakersa do nosa, po czym wącham go, żeby przekonać się, czy nie jest czymś zaprawiony. Nie ma dziwnego zapachu. Ostrożnie go liżę. Smakuje normalnie.
Nagle otwierają się drzwi i staje w nich ogromny mężczyzna. Natychmiast upuszczam krakersa i podciągam koc pod samą brodę, patrząc z przerażaniem na Abigail. Wygląda na równie zaskoczoną co ja tym niespodziewanym wtargnięciem. Wstaje i osłania mnie przed intruzem.
– York, co ty wyrabiasz, po co tu przyszedłeś? Przestraszyłeś nas na śmierć.
Mężczyzna wchodzi niespiesznie, uśmiechając się ironicznie.
– Cole powiedział mi, że przyjechała, więc chciałem się upewnić, czy zadomowiła się już w nowym miejscu.
– Tak, wszystko w porządku. A teraz już idź. – Z jej postawy wnioskuję, że już wcześniej miewała z nim problemy.
Koleś odchyla się w bok, żeby mi się lepiej przyjrzeć i gwiżdże z uznaniem.
– O rany, ładna jest. Prawdziwy postęp w porównaniu do tej ostatniej, co?
W porównaniu do tej ostatniej? Gdzie ja, do diabła, trafiłam? Niedobrze mi, czuję, jak skręca mi się żołądek i mam odruchy wymiotne. Widzę obok na podłodze miskę, przechylam się i pozwalam żołądkowi wyrzucić wszystko, co w nim jeszcze zostało.
– O nie – lamentuje Abigail, przychodząc mi z pomocą. – No już, Savannah, zajmę się tobą. – Odciąga moje długie włosy na bok, a kiedy kończę, przykrywa mi twarz zwilżoną ściereczką.
Cudownie jest mieć kogoś, kto się mną opiekuje, ale nie mogę stracić czujności. Wiem, że zawsze trzeba mieć się na baczności i nikomu nie można pozwolić za bardzo zbliżyć się do siebie. W mojej głowie, niczym fajerwerki, wystrzeliwuje mnóstwo pytań. Jestem bezpieczna? Gdzie, do diabła, jest mój ojciec?
– Wyjdź stąd. Już. – syczy Abigail do Yorka, na którym najwyraźniej nie robi żadnego wrażenia mój popis umiejętności w zakresie opróżniania żołądka.
– Cole wie, że tu jesteś? – pyta, jej głos jest bardziej oskarżycielski niż do tej pory.
Jej nowy ton przykuwa jego uwagę i przez krótką chwilę na jego twarzy gości niepokój.
– Dobra. – Kręci głową i uśmiecha się do mnie. – Do zobaczenia później, ślicznotko.
Facet naprawdę przyprawia mnie o gęsią skórkę. Wygląda na to, że Abigail to wyczuła, bo naciąga kołdrę na moje ramiona i mocno mnie nią otula.
– Nie przejmuj się nim. Zazwyczaj nie kręci się tutaj zbyt często, a jak już się zjawi, to Cole ma na niego oko. – Cole? – Nic nie dzieje się tutaj bez jego wiedzy. Dlatego jest tak dobry w tym, co robi.
To znaczy – w czym dokładnie? Chciałabym zapytać, ale głos grzęźnie mi w gardle… w zasadzie, to nie mam siły na dalszą walkę z ogarniającym mnie zmęczeniem. Jestem skonana. Zamykam oczy, wsłuchując się w kojący dźwięk fotela, na którym buja się Abigail.
*
Pozostaję w łóżku przez następne cztery dni, z każdym dniem czuję się coraz lepiej. Jestem pewna, że bardzo pomagają mi w tym aplikowane kroplówki. Nie miałam już więcej nieoczekiwanych gości. Stała i podnosząca na duchu obecność Abigail pomaga mi wracać do zdrowia. Jest dla mnie miła, ale Maria też była. Pomimo wszystko wciąż zachowuję czujność. Każdy ma tutaj swój rozkład dnia. Abigail próbuje zachęcić mnie do rozmowy, ale nie daję rady się przełamać – milczenie jest dla mnie na razie łatwiejsze. Abigail kręci się przez cały dzień, przychodzi, potem gdzieś znika, otwiera okna i drzwi, żebym mogła nacieszyć się ciepłymi promieniami słońca. Samo powietrze jest chłodne, ale nie przeszkadza mi to. Jest cudownie. Czasami na parapecie usiądzie ptak, którego śpiew przypomina mi, jak bardzo chciałabym wyjść na zewnątrz.
Cieszę się, że ósmego dnia – wow, w końcu jestem w stanie ponownie odliczać mijające dni – budzę się sama. Dotykam całe swoje ciało, sprawdzam centymetr po centymetrze, ręce, nogi. Plecy nadal bolą mnie jak diabli, ale przynajmniej zniknął pulsujący ból głowy. Czuję, że muszę wstać i trochę się poruszać, więc powoli zsuwam nogi z łóżka. Początkowo drżą, kiedy dźwigają ciężar ciała, ale mnie nie zawodzą. W tym momencie otwierają się drzwi i staje w nich z promiennym uśmiechem Abigail.
– No, proszę, proszę – mówi, obie dłonie przykładając do twarzy. – Wstałaś! – Czuję, jak niewielki uśmiech zaczyna rozciągać mi usta, ale szybko przywołuję się do porządku. Nie mogę poczuć się zbyt pewnie. Nie mogę ufać nikomu. Abigail podchodzi do mnie i ostrożnie wsuwa rękę pod moje ramię. Krzyczę z bólu, więc szybko ją opuszcza. – Twoje plecy?
Nie patrzę na nią. Chciałabym wypłakać się na jej ramieniu i otworzyć się przed nią, ale nie potrafię. Wiem, że tak będzie lepiej. Abigail prowadzi mnie do łazienki. Zanim tam docieramy, jestem zaskoczona, jak stabilnie potrafię się poruszać. Odwraca mnie i delikatnie zsuwa mi z ramion zapinaną na guziki koszulę nocną. Ubranie opada tuż nad pośladkami, moje ręce pozostają w rękawach. Zakrywam piersi dłońmi, podczas gdy Abby spina mi włosy spinką. Widzę, jak na mnie patrzy, ale nic nie mówi.
– Abby, chciałem… – Głos nagle cichnie.
W lustrze widzę mojego wybawcę, który patrzy z szeroko otwartymi oczami na moje gołe plecy. Abigail szybko osłania mnie ręcznikiem.
– Logan, daj nam chwilę.
Nasze spojrzenia się spotykają. W jego oczach widzę smutek, a zaraz potem… gniew? Robi w tył zwrot, a następnie kieruje się w stronę drzwi.
– Tak, oczywiście, przepraszam – mamrocze, wychodząc z sypialni.
Czyli już wiem, że facet, który mnie uratował, nazywa się Logan.
Abigail odkręca ciepłą wodę i pomaga mi wejść do głębokiej wanny. Krzyczę, gdy strumień obmywa mi rany, jednak moja opiekunka nie przestaje polewać mnie wodą z dodatkiem soli Epsom.
– Najważniejsze jest namaczanie, kochanie, a ból z czasem ustąpi. – Myje mi włosy, pomaga szorować ciało, następnie opróżnia wannę i napełnia ją świeżą ciepłą wodą. Przyszło mi do głowy, że gdyby w moim wcześniejszym życiu myła mnie kompletnie obca osoba, to czułabym się bardzo niezręcznie. Teraz po doświadczeniach z niedawnej przeszłości, nawet zbytnio się nad tym nie zastanawiam.
Łapię mokry kosmyk i zauważam, jak bardzo zniszczone są moje włosy. Paznokcie mam brudne, a stopy przybrały nierówny kształt. W przeszłości nie przywiązywałam do tego wszystkiego zbytniej wagi. Było to raczej coś oczywistego. Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które co miesiąc biegają do salonu piękności, ale dbałam o siebie. A teraz… Zamykam oczy, po policzkach spływają mi łzy. Nie wyglądam i nie czuję się jak dawniej. Jestem teraz kimś innym, tylko nie mam pojęcia kim. Czuję się całkowicie zagubiona.
Abigail zostawia mnie płaczącą. Po jakimś czasie wraca, suszy mi włosy i pomaga położyć się z powrotem do łóżka. Zauważyłam, że zmieniła pościel. Jak cudownie jest być czystym. Stawia na stoliczku obok miskę świeżych winogron i truskawek.
– Jeśli będziesz miała ochotę, kochanie – oznajmia, po czym wychodzi, abym mogła odpocząć.
Następnego dnia Abigail przyprowadza do mojego pokoju nowego gościa. Wysoką kobietę w grubych, zielonych i modnych okularach.
– Witaj, Savannah. Jestem Mel. – Uśmiecha się do mnie. – Ktoś mi powiedział, że przydałby ci się jakiś mały rozweselacz – mówi, poklepując średniej wielkości walizkę w groszki, którą przytargała ze sobą.
Odwracam się szybko do uśmiechającej się radośnie Abigail. Podchodzi do mnie, żeby pomóc mi wstać z łóżka, następnie narzuca mi na ramiona ciepły szlafrok.
Siadam w skórzanym fotelu na środku mojego ogromnego pokoju, stopy opieram na stołeczku i patrzę na góry za oknem. Wzdycham z błogością. Wow, czy to się naprawdę dzieje? Wciąż wszystko to wydaje się tylko jakimś pięknym snem.
– Każda kobieta zasługuje na to, by ją od czasu do czasu dopieścić – wyjaśnia Abigail. – Pomaga to nawet bardziej duszy niż ciału, więc po prostu zrelaksuj się i pozwól Mel działać, a przekonasz się, jakie potrafi czynić czary.
Denerwuję się, że zostanę sama z kimś zupełnie obcym, ale Abigail siada na krześle, aby się wszystkiemu przyglądać, więc od razu czuję się lepiej.
Mel obchodzi się ze mną jak z delikatnym kwiatem, który łatwo można uszkodzić, jeśli nie będzie się dostatecznie ostrożnym. Nie wie, że traktowano mnie jak psa, że dla kogoś byłam perra, Bóg wie jak długo. Jej działania koją moje zszargane nerwy, więc szybko się odprężam i cieszę się, kiedy przeczesuje grzebieniem moje świeżo umyte włosy. Podcina mi nieco końcówki, nie pytając, jak zazwyczaj się czeszę. Po wysuszeniu i wymodelowaniu włosów zabiera się za manicure. Piłuje i poleruje mi paznokcie, potem maluje je na głęboki fiolet, a następnie robi to samo z paznokciami u stóp. Kiedy kończy, Abigail uśmiecha się do mnie z zachwytem. Dziękuje Mel i odprowadza ją do wyjścia.
Siedzę na krześle, wpatrując się w swoje dłonie i stopy. Wyglądają ładnie, brud i plamy zniknęły. Wow, znowu wyglądają normalnie.
– Mam nadzieję, że to był dobry pomysł, Savannah – upewnia się Abigail, wracając do łazienki. – Nie jestem pewna, czy dasz sobie radę beze mnie, ale muszę iść zająć się lunchem. Zostawię cię teraz samą. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, po prostu do mnie zadzwoń. – Wskazuje na intercom, po czym wychodzi.
Patrzę w lustro i serce skacze mi z radości. Oto ja, dawna Savannah, z włosami przyciętymi do połowy pleców, delikatnymi falami, przez które prześwitują naturalne pasemka. Podnoszę dłonie i przeczesuję palcami włosy, które w dotyku przypominają jedwab. Gdybym nie tylko wyglądała, ale też czuła się jak dawna Savannah. Nie, nie ma co się zadręczać. Od czegoś trzeba przecież zacząć. Spoglądam w dół, zastanawiając się, kiedy ostatni raz ktoś mnie mył lub czesał. Kręcę głową i siłą woli odganiam napływające wspomnienia. Okej, muszę wydostać się z tego pokoju.
Podchodzę do szafy z nadzieją, że znajdę coś, co będzie na mnie pasować. Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że wszystkie ubrania są w moim rozmiarze, a nawet buty. Wkładam różowy kaszmirowy sweter, który idealnie nadaje się na moje obolałe plecy, jasnobrązowe jegginsy i buty na płaskim obcasie. Widzę, jak bardzo zeszczuplałam w talii. Chryste, jak długo mnie nie było? Jeszcze jedno spojrzenie w lustro. Myślę, że teraz, gdy czuję się trochę bardziej jak człowiek, mogę spotkać się z innymi ludźmi.
Otwieram drzwi i wychodzę na długi korytarz. Ręce robią mi się zimne, kiedy zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, dokąd iść. Biorę głęboki wdech i kieruję się w lewo. Na szczęście po kilku minutach znajduję duże schody, które wiją się spiralnie do drzwi wejściowych. Żołądek ściska mi się, gdy słyszę niski głos. W pierwszej chwili chcę się wycofać i wrócić na górę, ale ostatecznie nie rezygnuję i idę dalej. Oddychaj, Savi.
– Na plecach ma jakieś dziesięć do piętnastu ran ciętych. Biedactwo, jest taka drobna – słyszę, jak mówi Abigail. – Myślę, że jesteś w błędzie, Logan. Jest tak niewinna jak wszystkie, kiedy tu przychodzą.
W błędzie?
Obie głowy odwracają się, kiedy wychodzę zza rogu i wkraczam do kuchni. Mój wybawiciel – to znaczy Logan – przykuwa moją uwagę. Jego szczęka opada, gdy mnie zauważa. Teraz dopiero widzę, że jest naprawdę przystojnym mężczyzną. Ma czarne nażelowane włosy, ciemne oczy i szerokie ramiona. Instynktownie spuszczam wzrok, nauczywszy się unikać kontaktu wzrokowego z ludźmi, którzy mnie przetrzymywali. Orientuję się, że moja reakcja wywołuje dyskomfort wśród obecnych, więc zmuszam się do spojrzenia w górę.
– Savannah – wita się ze mną ciepło Abigail – wyglądasz pięknie. Cieszę się, że znalazłaś ubrania.
Logan odsuwa dla mnie krzesło.
– Witam ponownie, Savannah. Wyglądasz cudownie. Widzę, że Mel się przyłożyła. Usiądź, proszę.
Waham się przez chwilę, ale w końcu siadam. Logan stawia przede mną talerz ze smażonym bekonem, jajkami, grzankami i plackami ziemniaczanymi oraz szklankę soku pomarańczowego. Czuję, jak żołądek zaczyna mi się skręcać, ale zwalczam mdłości. Siadają po obu stronach kuchennej wyspy, popijają kawę i rozmawiają o tym, jak im minął dzień. Wiem, że ze względu na mnie próbują zachowywać się normalnie, ale coś jest nie tak. Szczerze mówiąc, to wszystko jest trochę dziwne. Cały czas zastanawiam się, co się tutaj dzieje. Co to za miejsce? Tak wiele pytań wypełnia mi głowę, że czuję narastającą migrenę. Dotykam miejsce, w którym kiedyś był guz, ale teraz jest tam po prostu miękka tkanka. Zauważam, że Logan mnie obserwuje. Jego oczy dziwnie na mnie działają. Sama nie wiem, jak to określić.
– Naprawdę musisz jeść, kochanie – martwi się Abigail.
Ma rację, ale jakoś nie mogę się zmusić. Po prostu chce mi się płakać. Być może zejście na dół było błędem. Kontynuują rozmowę, a ja sięgam po tost i z przyzwyczajenia go wącham. Raczej jest w porządku. Pierwszy kęs i nic mi nie jest, ale już drugi zostaje odrzucony przez mój żołądek. Jedzenie i stres nie współistnieją już w moim świecie.
Abigail wzdycha, odstawiając filiżankę na spodek.
– Miałabyś ochotę na małą rundkę po naszym domu, kochanie?
Miałabym, ale mam też mnóstwo pytań i nie wiem, od czego i jak zacząć.
Logan chyba rozumie mój dylemat, więc odwraca się do mnie z kubkiem w dłoniach.
– Savannah, na pewno jesteś zdezorientowana całą tą sytuacją, zastanawiasz się, gdzie jesteś i co się tutaj dzieje. Spotkajmy się więc po południu, powiedzmy tak około czwartej. W porządku? – Powoli kiwam głową, zastanawiając się, dlaczego nie może porozmawiać ze mną teraz. – Abigail pokaże ci, gdzie jest moje biuro. – Spogląda na zegarek, wstaje i zbiera się do wyjścia. – Miłego dnia, drogie panie.
– Miłego dnia. Dopilnuję, żeby Savannah zjawiła się u ciebie o czwartej – mówi Abigail. Logan wychodzi, a ona sprząta ze stołu naczynia. – Chodź, kochanie, zróbmy sobie małą wycieczkę. Zatrzymuje się i robi zamaszysty gest ręką. – Oto kuchnia. – Jest większa niż całe moje mieszkanie, z widokiem na jezioro i okalające je góry. – Zawsze jest tutaj pełno jedzenia. Tak że częstuj się, kiedy tylko najdzie cię ochota. Jeśli nie ma czegoś, czego potrzebujesz, po prostu daj mi znać, a załatwimy to. – Otwiera ogromną lodówkę ze stali nierdzewnej, która jest wypełniona wszystkim, co tylko dusza zapragnie. – Pracuje u nas co najmniej jedenaście osób, plus ci, którzy tutaj mieszkają, więc tak to mniej więcej zawsze wygląda. – Kiwam głową. Cieszę się, że nie muszę robić zakupów spożywczych. – Za tymi drzwiami jest piwniczka z winami, jeśli miałabyś ochotę na lampkę wina. – Informuje mnie i puszcza do mnie oko.
Wow. Wino to jest coś, o czym nie myślałam od dawna. Ostatnio moje menu składało się głównie z wody. Nagle prawie czuję smak ulubionego Chateauneuf-du-Pape. Hmm, na pewno będę musiała sprawdzić tę piwniczkę. Zostawiam marzenia o winach i kieruję wzrok na Abigail, która oparta o marmurową wyspę, lekko uśmiecha się, dając mi nacieszyć się chwilą.
Abby kontynuuje.