Zmierzch cesarstwa rzymskiego - Edward Gibbon - ebook

Zmierzch cesarstwa rzymskiego ebook

Edward Gibbon

4,0
94,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nie bez powodu tytuł ten często nazywany jest książką historyczną wszechczasów. Niewiele jest prac napisanych przez badaczy, które krążą zarówno w powszechnym, jak i naukowym obiegu przez blisko 250 lat. I nie chodzi tu o traktat filozoficzny, a pracę historyczną! Taką pozycją jest monumentalne dzieło Edwarda Gibbona traktująca o schyłku i upadku cesarstwa rzymskiego.  Wydane po raz pierwszy w końcu XVIII wieku, wielokrotnie wznawiane i tłumaczone na kilkanaście języków już na stałe zagościło wśród klasycznych pozycji dziejów starożytnych. Pokolenia czytelników na całym świecie uczyło się patrzeć na Rzym i Konstantynopol oczami Gibbona.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1830

Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1613761176482643

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Tytuł oryginału

THE HISTORY OF THE DECLINE AND FALL OF THE ROMAN EMPIRE

Wstęp

TADEUSZ ZAWADZKI

Konsultacja i przekład przypisów

HENRYK KATZ

Opracowanie indeksów

HANNA WACHNOWSKA

Wybór ilustracji

ZOFIA SKULIMOWSKA

Projekt graficzny serii

RYSZARD ŚWIĘTOCHOWSKI

Opracowanie okładki i stron tytułowych

TERESA KAWIŃSKA

Copyright for Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1960, 1975, 1995, 2017

Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017 r.

Wydanie czwarte

Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań aby dotrzeć do spadkobierców Stanisława Kryńskiego. Prosimy o kontakt z sekretariatem: [email protected]

Polub PIW na Facebooku

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Księgarnia internetowa www.piw.pl

Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

e-mail:[email protected]

Wydanie czwarte

ISBN 978-83-06-03540-7

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Tom I

Spis ilustracji

ILUSTRACJE JEDNOBARWNE

1. Wojna Trajana z Dakami. Płaskorzeźba z kolumny Trajana w Rzymie, 110–113 r.

2. Przemowa Trajana do wojska rzymskiego. Płaskorzeźba z kolumny Trajana w Rzymie, 110–113 r.

3. Konny posąg Marka Aureliusza na Kapitolu w Rzymie. Brąz złocony, 166–180 r.

4. Marek Aureliusz udziela łaski zwyciężonym. Płaskorzeźba z kolumny Marka Aureliusza w Rzymie, 180–192 r.

5. Domy i obwarowania wzdłuż Dunaju. Płaskorzeźba z kolumny Marka Aureliusza w Rzymie, 180–192 r.

6. Kommodus jako Herkules. Marmur, ok. 190 r. n.e. Rzym, Palazzo dei Conservatori.

7. Lucjusz Werus. Marmur, 161–169 r. Rzym, Muzeum Watykańskie.

8. Relief rzymski z przedstawieniem trofeów wojennych.

9. Bogini Wiktoria na łuku monumentalnym Septymiusza Sewera w Trypolisie.

10. Onager. Machina wojenna do wyrzucania kamieni. Rekonstrukcja.

11. Euthytonon. Machina wojenna do wyrzucania strzał. Rekonstrukcja.

12. Nagrobek legionisty rzymskiego z końca I w. n.e. Budapeszt, Muzeum Aquincum. Napis: I. C(aius) Castricius C(aii) filius Off(entina tribu) Victor C(omo) (domo) mil(es) leg(ionis) II ad(iutricis) (ex centuria) M(arci) Turbonis ann(orum) XXXVIII stip(endiorum) XIII h(ic) s(itus) e(st) L(ucius) Lucilius fr(ater) et he(res) posuit p(ro) p(ietate).

13. Nagrobek jeźdźca rzymskiego, I w. n.e.

14. Trofea wojenne. Płaskorzeźba z podium świątyni poświęconej kultowi Hadriana, 139–145 r. Rzym, Palazzo dei Conservatori.

15. Trofea wojenne. Płaskorzeźba z podium świątyni poświęconej kultowi Hadriana, 139–145 r. Rzym, Palazzo dei Conservatori.

16. Rzymski okręt wojenny. Mozaika, II w. n.e.

17. Rzymski okręt wojenny – tzw. birema. Płaskorzeźba marmurowa z około 30 r. n.e. Rzym, Muzeum Watykańskie.

18. Późnorzymski hełm z brązu, pozłacany, wykładany półszlachetnymi kamieniami. Wys. 13 cm, średnica 24 cm, szerokość 17 cm; znaleziony w Budapeszcie. Węgierskie Muzeum Narodowe w Budapeszcie.

19. Fragment pancerza brązowego, posrebrzanego, ze sceną mitologiczną. Budapeszt, Muzeum Aquincum.

20. Orszak senatorów i urzędników rzymskich. Relief marmurowy, 80–90 r. Rzym, Muzeum Watykańskie.

21. Faustyna Starsza, żona cesarza Antonina Piusa. Marmur.

22. Antoninus Pius. Drezno. Staatliche Skulpturensammlung.

23. Apoteoza Antonina Piusa i Faustyny. Relief z bazy zniszczonej kolumny Antonina Piusa w Rzymie, 160–161 r. Rzym, Muzeum Watykańskie.

24. Akwedukt w pobliżu Tarragony w Hiszpanii.

25. Fragment term Dioklecjana w Rzymie, 298–306 r.

26. Teatr i dziedziniec prywatnego domu w Sabratha, II w. n.e.

27. Tzw. łuk Trajana (tetrapylon) w Leptis Magna, 110 r. n.e. W głębi łuk Tyberiusza z 35/36 r.

28. Niewolnik. Figurka terakotowa.

29. Wznoszenie grobowca przez niewolników oraz wystawienie zmarłego na marach. Rzymski relief grobowy, 100–110 r. Rzym, Muzeum Watykańskie.

30. Gallienus (Pubiius Licinius Gallienus). Portret na monecie.

31. Julia Domna, żona Septymiusza Sewera. Portret na monecie.

32. Maksencjusz (Marcus Aurelius Valerius Maxentius). Portret na monecie.

33. Maksyminus I (Iulius Verus Maximinus). Portret na monecie.

34. Scena wojenna. Marmurowy sarkofag rzymski, tzw. sarkofag Ludovisi, ok. 251 r. n.e. Rzym, Museo Nazionale delle Terme.

35. Fragment sceny wojennej z sarkofagu Ludovisi, ok. 251 r. n.e. Rzym, Museo Nazionale delle Terme.

36. Gladiatorzy. Płaskorzeźba późnorzymska w Aubonne. Szwajcaria.

37. Germanie skuci łańcuchem. Płaskorzeźba późnorzymska. Moguncja, Altertums Museum.

ILUSTRACJE WIELOBARWNE

1. Forum rzymskie w Kyrene.

2. Łuk rzymski w Trypolisie wzniesiony na cześć Marka Aureliusza i Lucjusza Werusa, 163 r. n.e.

3. Obóz rzymski w starożytnym Lambresis (Numidia, Afryka Północna).

4. Świątynia Bela w Palmyrze, 32 r. n.e.

5. Łuk monumentalny w Palmyrze, ok. 220 r. n.e.

6. Wielka kolumnada przy głównej ulicy w Palmyrze, II w. n.e.

7. Teatr w Palmyrze, II w. n.e.

8. Popiersie cesarza Trajana. Brąz, ok. 117 r. n.e. Ankara, Muzeum Archeologiczne.

9. Apoteoza cesarza Karakalli. Kamea, ok. 217 r. n.e. Nancy, Bibliothèque municipale.

10. Bóg Słońca. Marmur kolorowy, inkrustacja, 202–229 r. Rzym, Santa Prisca.

11. Portret celtyckiego wodza. Brąz, I w. n.e. Berno, Bernisches Historisches Museum.

12. Głowa barbarzynki. Brąz pozłacany, I w. n.e. Avenches, Musée Romain.

Na okładce:

Lwica atakująca myśliwego. Fragment mozaiki z Piazza Armerina, III–IV w.

Złota moneta (aureus) z wizerunkiem Wiktorynusa. Gabinet Monet i Medali Muzeum Narodowego w Warszawie.

EDWARD GIBBON – HISTORYK I PISARZ

Edward Gibbon mimo zasłużonej od dawna opinii klasyka literatury historycznej należy ciągle, po blisko 220 latach od pierwszego wydania Historii zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego* (1776), do autorów, których się czyta. Na ten zadziwiający sukces złożyło się wiele czynników: koncepcja obejmująca całość określonego zespołu epokowych wydarzeń i próbująca je wyjaśnić, wszechstronna erudycja i krytyka przekazów źródłowych, przejrzyste i atrakcyjne ukształtowanie materiału, wyrafinowany, iskrzący się pointami styl, wreszcie opinia o autorze jako przekornym obrazoburcy. Pełna motywacja nieprzemijającej atrakcyjności dzieła pozostać musi oczywiście zagadką.

Wieki XVII i XVIII to okres wielkich osiągnięć historiografii oraz rozwoju technik badawczych umożliwiających zarówno racjonalne, skuteczne poszukiwanie i gromadzenie materiałów źródłowych, jak też ich ocenę krytyczną, ustalenie prawdy. Prace dokonane przez bollandystów i maurystów stworzyły podstawy nauki o dokumencie i jego krytyki (Mabillon), paleografię i klasyfikację źródeł archeologicznych (Montfaucon) oraz naukową hagiografię (Papebroch), utwierdzając ostatecznie przekonanie, że podstawą poznania i rekonstrukcji przeszłości może być tylko i wyłącznie źródło historyczne. Stąd początek wielkich przedsięwzięć wydawania zbiorów źródeł (Muratori) w opracowaniu krytycznym.

Dysponując wieloma faktami historycznymi ustalonymi na tej podstawie, szukano nowych dróg w sposobie ich przedstawiania. Wielką wagę miało rozszerzenie pojęcia faktu historycznego, a także kwestionariusza stawianego źródłom. W początku XVIII w. Fénelon głosił, że „jest stokrotnie ważniejszym” widzieć, „jak obyczaje całego narodu zmieniały się w ciągu wieków, niż referować same tylko fakty szczegółowe”. Rozszerza się przekonanie, że historia nie powinna się ograniczać do przedstawiania polityki i wojen, że jej przedmiotem powinny być także prawo i handel, wierzenia i instytucje religijne, kultura i sztuka. Była to nowość w stosunku do historiografii starożytnej, uważanej od czasów Renesansu za doskonały wzór.

To poszerzenie zakresu historiografii wiodło do prób wyjaśniania wydarzeń przez osadzanie ich w szerszym kontekście, przez porównywanie ze zjawiskami z innych epok, zwłaszcza z doby współczesnej; zachęcało też do szukania głębszego sensu historii i jej celu, gdy się już nie uznawało prowidencjalizmu. Powstało pojęcie historii „filozoficznej” (obok erudycyjno-krytycznej), bardzo zresztą nieprecyzyjne. Zbliżało się ono do tego, co możemy nazwać historią konceptualną, wychodzącą wprawdzie nieco poza ramy opisu, ale ograniczającą wyjaśnienia wydarzeń do sfery zjawisk sprawdzalnych; mogło też jednak służyć jako określenie, jak powiedziano powyżej, filozofii historii, czyli historiozofii, często skłaniającej się ku „przystosowywaniu” faktów do teorii apriorycznej i wskutek tego biorącej rozbrat z historiografią.

Przykładem historii konceptualnej były Uwagi nad przyczynami wielkości i upadku Rzeczypospolitej Rzymskiej opublikowane w 1734 r. przez Monteskiusza. Słynny autor O duchu praw dał tu mistrzowską analizę metod i zasad, jakimi kierowała się republika rzymska, by podporządkować swej władzy ówczesny świat. Mechanizm tych wielkich wydarzeń wyjaśniony został wskutek zastosowania śmiałych i rozległych analogii z dziejami innych krajów oraz z faktami, których Monteskiusz był świadkiem. Dzieło to, stymulujące do dziś historyków i myślicieli, miało formę eseju i nie pretendowało do miana wyczerpującej pracy na tak wielki temat; zawierało zresztą w części traktującej o dekadencji Rzymian kilka oczywistych błędów „faktograficznych”, wytkniętych przez tego, kto podjął ów temat w sposób znacznie bardziej kompletny.

Ograniczenie się przez Gibbona do części zagadnień poruszonych już w dziele Monteskiusza było przejawem realizmu, jeśli pragnął on wyjść poza esej. Sam Gibbon rozpowszechniał wersję, iż pomysł napisania tego dzieła nasunął mu się 15 października 1764 r., gdy wieczorem, patrząc na ruiny Kapitolu i Forum Romanum, usłyszał śpiewy franciszkanów w kościele Santa Maria in Ara coeli. Można mieć uzasadnione wątpliwości, czy istotnie tak było, ale zestawienie Rzymu cezarów i Rzymu chrześcijańskiego miało przejmującą wymowę. Idee wieku Oświecenia piętnujące ciemnotę i fanatyzm średniowiecza zachęcały do refleksji nad tą przemianą.

Pewne impulsy wyszły tu najprawdopodobniej od historiozofii Woltera, upatrującego istotę i cel historii w przybliżaniu „królestwa rozumu”, które w Rzymie miałoby się urzeczywistnić w dobie cesarza Augusta. Gibbon jednakowoż umiał uniknąć oddziaływania ideologii na przedstawianie wydarzeń i oparł się przede wszystkim na ogromnym zestawie faktów, rezultacie zarówno studiów własnych, jak i tych podejmowanych przez erudytów od połowy wieku XVII. Poznał rzetelnie całość źródeł literackich, sięga po krytyczne wydania pism Ojców Kościoła dokonane przez maurystów, po Akta Męczenników w doskonałym opracowaniu Ruinarta; niejednokrotnie proponował korektury tekstów autorów antycznych i ich nowe interpretacje, co czynił w przypisach interesujących nie tylko historyków. Nigdy też nie cytował źródeł z drugiej ręki. Wśród ogromnej literatury przedmiotu, którą dysponował, dużą rolę odegrało znakomite dzieło, jakie w ostatniej ćwierci XVII w. stworzył Sébastien Lenain de Tillemont: Histoire d’empereurs et des autres princes qui ont régné pendant les six premiers siècles de l’Eglise (6 tomów, 1690–1738). Do dziś dzieło to zachowuje swą wartość naukową, zwłaszcza gdy chodzi o ustalenie chronologii wydarzeń. Gibbon umiał w pełni ocenić zdumiewającą erudycję, bystrość i krytycyzm autora, katolickiego duchownego akcentującego dobitnie swoją wiarę, wyrażał też podziw dla jego „niezrównanej precyzji”. Byłoby jednak zdecydowanym błędem utrzymywać – jak to czynili nieżyczliwi krytycy współcześni Gibbonowi i jak się to czyni również dzisiaj – że w warstwie erudycyjno-krytycznej niemal całkowicie przejął on wyniki pracy Tillemonta i że tam, gdzie tego wzoru nie stało, w historii Bizancjum (po roku 629) i islamu, Zmierzch jest znacznie słabszy. Zarzut niesłuszny, bo jeśli jakość naukowa ostatnich trzech tomów jest niewątpliwie gorsza, to z tego prostego powodu, że studia w zakresie bizantyjskiego i muzułmańskiego średniowiecza były o wiele mniej zaawansowane niż w zakresie późnorzymskiego antyku i wczesnego chrześcijaństwa. Należy zresztą wyrazić żal, iż Gibbon nie zawsze przejmował precyzyjne rozumowania i dowody przytaczane przez Tillemonta...

Bardzo wiele czerpał autor Zmierzchu z opracowań monograficznych traktujących o religii, sztuce, geografii, demografii, handlu i prawie publicznym; wynik tych lektur widać szczególnie wyraziście w rozdziałach roztaczających panoramę imperium rzymskiego w okresie poprzedzającym pierwsze przejawy dekadencji (około r. 180). Znaczne partie książki (rozdziały 19, 22, 23, 24)** tyczące działalności i idei cesarza Juliana II (Apostaty), napisane zostały na podstawie dużego studium księdza La Bléterie, L’histoire de l’empereur Julien l’Apostat (1735), gdzie Gibbon znalazł wnikliwą i szczegółową analizę oraz interpretacje stosunkowo licznych i trudnych tekstów, a przy tym dość życzliwy stosunek do owej kontrowersyjnej postaci (studium to zostało wydane w Amsterdamie!). Słabym punktem rozdziałów traktujących o Julianie, jak też w ogóle całego dzieła, jest brak systematycznego usiłowania, by określić zaginione źródła tych autorów antycznych, których pisma się zachowały i przeto z kolei same stały się źródłem historycznym. W sumie jednak Gibbon, jeśli chodzi o warstwę erudycyjno-krytyczną, reprezentuje poziom ówczesnej nauki i wnosi wiele oryginalnych obserwacji.

Co najmniej w tej samej mierze do ogromnego powodzenia Zmierzchu – trzy wydania bezpośrednio po pierwszym – przyczyniły się: jasny, mistrzowski wykład, finezyjny, niepowtarzalny styl, plastyczny rysunek postaci i charakterów ludzkich oraz prowokujące często, ale w gruncie rzeczy jednak zrównoważone sądy.

Sprawy religii i organizacja wczesnego Kościoła, dzieje kultury, transformacje instytucji politycznych i wojskowych, wojny, intrygi dworskie i walka o władzę przedstawione zostały we wzajemnym powiązaniu; była to pełna synteza historyczna, a nie tylko zestaw wiadomości antykwarycznych. Przejrzysta i logiczna konstrukcja wykładu uwidaczniała się już na poziomie paragrafów stanowiących zwartą całość, zazębiających się jeden o drugi i rozwijających myśli zakomunikowane na początku poszczególnych rozdziałów. Do jasności przedstawienia przyczyniały się też liczne analogie i porównania. Pragnąc dać czytelnikowi pojęcie o wzroście gospodarczym i politycznym świata nowożytnego w porównaniu z antykiem, Gibbon uprzytamniał mu, że Francja Ludwika XIV umiała wystawić armię czterystutysięczną, a więc odpowiednik siły zbrojnej, jaką imperium rzymskie w okresie rozkwitu utrzymywało z największym trudem; a przecież Francja obejmowała tylko drobną część prowincji rzymskich i najwyżej (według wyliczeń autora) jedną piątą ich ludności (rozdz. 2).

Styl Gibbona, przedmiot podziwu i licznych opracowań, ukształtował się w dużej mierze na wzorach antycznego i francuskiego klasycyzmu. Zapożyczył odeń, zwłaszcza od Racine’a, wysoki stopień abstrakcji, unikając słów pochodzenia ludowego, stosując często metonimię (np. „szpada” zamiast „armia”, „kazalnica” zamiast „stan duchowny”) i wyposażając postaci występujące na kartach jego dzieła w motywację psychologiczną. „Wyobrazić sobie przeszłość to jest odtworzyć ją wedle praw natury i wedle charakteru ludzi” (t. II). Od pisarzy antycznych przejął Gibbon zamiłowanie do pełnych okresów retorycznych, równowagi przymiotników, zdań parataktycznych (to znaczy połączonych tylko przez przedmiot, jaki opisują, bez użycia spójników; przykładem opis gaju w Dafne, t. II), wreszcie do dość częstego stosowania antytezy, czyli figury retorycznej osiągającej efekt wskutek zaznaczenia kontrastu. Gdy w IV i V wieku brakło Rzymian chętnych do wykonywania rzemiosła wojennego, wtedy „najodważniejszych Scytów, Gotów i Germanów, którzy lubowali się w wojnie i którzy doszli do wniosku, że większe zyski przynosi obrona prowincji niż jej pustoszenie, zaciągano (...) do najwybitniejszych oddziałów palatyńskich” (t. II). Mamy tu zarazem przykład antytezy i posłużenia się motywacją psychologiczną.

Styl tego typu, pełen godności i odpowiedni do wielkości przedmiotu, służył Cyceronowi czy Bossuetowi do przekonywania i uwydatniał ogólnie przyjęte wartości etyczne. Gibbon natomiast używa go perwersyjnie, dla wyrażenia niezamaskowanej ironii. Wpływ Tacyta, a zapewne również Pascala i Swifta, wydaje się tu niewątpliwy. Czytelnik osiemnastowieczny nie odczuwał chyba przykrości, gdy się dowiadywał, że „na ogół władcy, gdyby się ich rozebrało z purpury i nagich rzuciło w świat, pogrążyliby się natychmiast w najniższy stan społeczny bez nadziei wyjścia kiedykolwiek z cienia” (t. II). Ironia Gibbona mierzyła jednak przede wszystkim w różne aspekty chrześcijaństwa. Jako ironię raczej dobrotliwą można by zakwalifikować następującą wypowiedź na temat zapisów majątku na rzecz ich gminy przez chrześcijan: „wielu spośród nowo nawróconych sprzedało swoją ziemię i domy, aby powiększyć majątek publiczny sekty kosztem swoich zaiste nieszczęsnych dzieci, które zostają żebrakami tylko dlatego, że ich rodzice byli świętymi” (t. II). W wielu innych wypadkach ironia była bardziej gryząca, zwłaszcza gdy chodziło o działania pod wpływem wiary w zjawiska nadprzyrodzone. W dziele traktującym o wczesnym chrześcijaństwie takie zerwanie z wielowiekową tradycją i tego rodzaju postawa „ironicznego obserwatora z zewnątrz” nie mogły nie być szokujące, podobnie zresztą jak i dziś; mimo że tym wycieczkom i ukłuciom nie brak na ogół „soli attyckiej”, miały one wyraźny posmak skandalu. Jak jednak bez emocji osądzać stosunek Gibbona do tak istotnej komponenty opisywanych przezeń dziejów? Koniecznie należy tu sięgnąć do biografii pisarza.

W 1752 roku jako piętnastoletni młodzieniec wysłany został do Magdalene College w Oksfordzie, gdzie korzystając z dużej swobody studiów zagłębił się w lekturze niezrównanego oratora, teologa i filozofa J.-B. Bossueta, wybitnego przedstawiciela myśli katolickiej i teoretyka absolutnej władzy królewskiej jako pochodzącej z boskiego nadania. Teoria ta, choć „papistowska”, cieszyła się wszakże sympatią konserwatywnych kręgów Kościoła anglikańskiego, do których należał dziadek Gibbona. Wnuk jednak, pod wrażeniem spiżowych sylogizmów Bossueta, wielkiego znawcy protestantyzmu z jednej strony, a także pewnych niekonsekwencji anglikanizmu z drugiej, posunął się bardzo daleko i po kilkunastu miesiącach przeszedł oficjalnie na katolicyzm, co w ówczesnej Anglii oznaczało kompletną eliminację z życia publicznego i utratę wielu praw. Przerażony ojciec wysłał wtedy jedynaka do Lozanny, uznawanej za jedno z centrów myśli protestanckiej. Pod opieką pastora Daniela Pavillarda młody człowiek miał kontynuować studia i ewentualnie poddać rewizji swoją decyzję. Po upływie półtora roku powrócił też na łono Kościoła anglikańskiego. Nie sposób orzec, jak wielką rolę odegrało w tej sprawie posłuszeństwo wobec ojca, na którego wolę powoływał się Gibbon, gdy szło o inną życiową decyzję, to jest o rezygnację z małżeństwa z córką ubogiego pastora, Suzanne Curchod (późniejszą panią Necker, matką pani de Staël). Z pewnością jednak zaważyły tu i względy intelektualne.

Inteligentny i uczony pastor Pavillard, przedstawiciel liberalnego kierunku w protestantyzmie (co Gibbon podkreślał), dobrze zorientowany w prądach Oświecenia, mógł wywrzeć niebagatelny wpływ na umysł młodzieńca, który zachował swoje zainteresowania religią, nabrał jednak w stosunku do niej sceptycznego dystansu „filozofa”, typowego dla jego czasów. I – co wielce istotne dla poglądów wyłożonych w jego dziele – uznał, że religia jest zawsze rzeczą podrzędną wobec państwa i polityki. Owo czysto racjonalistyczne podejście do tych spraw można dostrzec zwłaszcza w stwierdzeniu (w rozdz. 2), że „lud uważał wszelkie odmiany kultu religijnego panującego w świecie rzymskim za jednakowo słuszne, filozof – za jednakowo fałszywe, a dostojnik państwowy – za jednakowo pożyteczne”.

Czy wypowiedź powyższa daje podstawy do mniemania o zasadniczej, „wolteriańskiej” wrogości Gibbona wobec chrześcijaństwa? Pogląd taki podzielają nawet bardzo wybitni historycy, którzy utrzymują też, że autor Zmierzchu cesarstwa rzymskiego za jego główną przyczynę uważał chrześcijaństwo i że w postaci Juliana Apostaty upatrywał obrońcę cywilizacji. Zestawiano też dzieło Gibbona z głośną w swoim czasie książką eksjezuity, wolterianina G. de Raynala, Histoire philosophique et politique des établissements et du commerce des Européens dans les deux Indes (1770), atakującą namiętnie historię, dogmaty i instytucje kościelne. Te kategoryczne sądy warto zanalizować w zestawieniu z tekstem Zmierzchu.

To, co Gibbon pisał o Julianie Apostacie i o innych starożytnych obrońcach pogaństwa, było jak najdalsze od panegiryku. Wprawdzie piętnował on tradycję chrześcijańską potępiającą namiętnie i en bloc całą osobowość i całą działalność tego cesarza, podkreślał z mocą i uwypuklał talenty wodza i administratora, ludzkość i troskę o poddanych; z tym wszystkim jednak w oczach Gibbona Julian jest bardzo daleki od ideału „filozofa” i ma wszelkie cechy fanatyka, tyle tylko że w służbie zabobonnej obrzędowości starożytnej Grecji i Rzymu, wróżbiarstwa itd. „Julian był bliski tego, żeby zostać biskupem lub świętym”. Po tym okazowym przykładzie ironii pisarz gromi jego przewrotną, fałszywą i pełną hipokryzji politykę dyskryminującą chrześcijan. Zawarte w pamiętniku Gibbona zapewnienia, że w stosunku do tej kontrowersyjnej postaci zachował sporo bezstronności, są niewątpliwie prawdziwe.

Równie surowo jak fanatyczną wyznaniowość Juliana osądzał Gibbon późne pogaństwo oraz innych jego głośnych przedstawicieli, Zosimosa i Symmachusa. Zosimos, autor historii rzymskiej pisanej z pozycji pogańskiej (około r. 500!), głosił, że wszystkie nieszczęścia i klęski, jakie spadły na Rzym w IV i V w., były karą zesłaną przez bogów za porzucenie przez cesarzy dawnej religii, a zwłaszcza za zaniechanie publicznych, tradycyjnych obrzędów, na przykład procesji na Kapitol. Gibbon nie szczędzi pod adresem autora tej tezy bardzo ostrych określeń, wytyka jego niewiedzę, niemądrą bigoterię, dawanie wiary absurdalnym historyjkom, a także jego obsesyjną wrogość wobec cesarzy chrześcijańskich. Symmachus to znów hołdujący retoryce fanatyk, daleki od miana filozofa; kapłani bóstw pogańskich to częstokroć cyniczni szalbierze lub zwykli oszuści. Pogaństwo późnego Rzymu to szaleństwo i głupota, nie ma powodu go żałować. Znacznie później żal taki wyrażał Anatol France w swej idyllicznej wizji pogańskiego antyku.

Los pogańskiego Rzymu uważał Gibbon za przesądzony; gdyby nawet nie było chrześcijaństwa, inne czynniki zadecydowałyby o jego upadku, umarłby on własną śmiercią. Przyspieszając natomiast wskutek nacisku rozpowszechnienie chrześcijaństwa władcy i kler ułatwili, co pisarz mocno podkreśla, pewną jego „poganizację”, czyli przejmowanie przez nie różnych reliktów politeizmu i pogańskiego zabobonu, przejawiających się zwłaszcza w obrzędowości. „W ciągu dwunastu wieków, które upłynęły od panowania Konstantyna do reformy Lutra, kult świętych i relikwii skaził czystą prostotę chrześcijańskiego wzorca” (rozdz. 28). Vigilantius, kapłan z końca IV w., który występował przeciw kultowi relikwii oraz męczenników, przeciw postom, przeciw mnichom i który ściągnął na siebie z tego powodu gromy ze strony św. Hieronima, był więc „protestantem swojego czasu”. Słowa powyższe odzwierciedlają w gruncie rzeczy stanowisko liberalnego protestantyzmu z jego nieco uproszczonym wyobrażeniem o chrześcijaństwie pierwszych trzech wieków, a zarazem z jego tendencją do deizmu wykluczającego to, co uczuciowe, co sprzeciwia się racjonalistycznej filozofii, co akceptuje istnienie cudów.

Do kwestii przyczyn zmierzchu i upadku imperium rzymskiego powraca Gibbon kilkakrotnie. W zakończeniu dzieła (rozdz. 71) wylicza ich trzynaście, między innymi zbytnią koncentrację władzy i brak organu kontrolnego, rażące nierówności między bogatymi i biednymi, brak klasy średniej, alienację ludności wobec wszechwładzy biurokracji, najazdy barbarzyńców, armię pochłaniającą ogromne środki, ale nie dość zdyscyplinowaną i niespełniającą swych zadań, „zmiękczający” wpływ religii chrześcijańskiej. W rozdziale 38, wieńczącym pierwszą część książki (do ok. r. 500), poglądy na przyczyny upadku wiążą się z przekonaniem Gibbona o zasadniczym prymacie państwa i polityki nad religią. Za czynnik najważniejszy uważa on tam rozluźnienie dyscypliny wojskowej, o czym zresztą mówi już wcześniej w rozdziale 27: „małoduszna nieudolność żołnierzy może być uważana za bezpośrednią przyczynę upadku imperium”. Jako dwa czynniki uboczne wymienia przeniesienie stolicy do Konstantynopola i Kościół chrześcijański.

Wszystkie te trzy przyczyny sprowadzają się do działalności Konstantyna Wielkiego, który dokonał reform w armii określanych jako „śmiertelna rana”, założył Konstantynopol i zapewnił równouprawnienie Kościołowi chrześcijan, udzielając mu silnego poparcia, oraz jeszcze przed przyjęciem chrztu występował jako chrześcijanin. Konstantyn w rozumieniu Gibbona zapoczątkował okres prymatu religii nad państwem cechującego średniowiecze. Mimo całej swej antypatii Gibbon przyznawał jednak Konstantynowi pozytywne osiągnięcia i bronił go przed złośliwą krytyką Zosimosa.

Byt i pomyślność państwa z reguły zależą od użycia siły; Gibbon, daleki od pacyfistycznych tendencji francuskiego Oświecenia, uważał wojnę (której zresztą nigdy nie widział z bliska!) za rzecz normalną i szkołę charakteru. Ostatecznie Rzym zawdzięczał swą wielkość w ogromnej mierze własnym sukcesom wojennym. Stąd religia, która w teorii nie dozwalała na użycie przemocy, nie była dla pisarza zjawiskiem godnym pochwały; we wspomnianym rozdziale 38 czytamy: „niech nie będzie to stwierdzeniem ani zaskakującym, ani gorszącym, że zaprowadzenie chrześcijaństwa wpłynęło w pewien sposób na zmierzch i upadek imperium Rzymian. Kler głosił z powodzeniem doktrynę cierpliwości i małoduszności. Cnoty, które podtrzymują państwo, były deprecjonowane, a resztki ducha wojskowego dogorywały w klasztorach. Bez skrupułów obracano na rzecz miłosierdzia i pobożności dużą część majątku publicznego i prywatnego, wydając równowartość żołdu wojskowego na utrzymanie próżniaczej ciżby płci obojga, której jedynymi cnotami były wstrzemięźliwość i czystość”. Ta wypowiedź na temat klasztorów nie bardzo chyba mogła oburzyć zamożne brytyjskie mieszczaństwo tej epoki, niemniej została ona w następnych zdaniach wyraźnie stonowana: „Jeśli nawrócenie Konstantyna przyspieszyło dekadencję imperium, to zwycięska religia stępiła przynajmniej gwałtowność upadku i złagodziła okrucieństwo zdobywców”. Jak już zaznaczono, sąd Gibbona o Konstantynie jest tylko częściowo negatywny, a Teodozjusz, który zapewnił chrześcijaństwu stanowisko dominujące, przedstawiony został przez autora w lepszym świetle niż przez wielu nowszych uczonych.

Gibbon, jak widać, od kategorycznych stwierdzeń wolał takie sformułowania, gdzie myśl przybierać mogła różne, nieraz odmienne niuanse; w ten sposób zapraszał niejako czytelnika do przemyślenia pospołu z nim spraw trudnych i wielopłaszczyznowych. Sugerował, że za ponętną jasnością kryć się mogą uproszczenia. Nie akceptował więc tu zasad przyjętych w literaturze francuskiego Oświecenia, nie można go też z nim identyfikować, choć znał je znakomicie i część swych prac napisał po francusku; nie można też widzieć w nim wolterianina. Jego szacunek dla faktu historycznego i dla erudycji nie godził się ze spekulacją intelektualną, raziło go też doktrynerstwo „filozofów” i ich fanatyczny nieraz ateizm. Nie podzielał ponadto entuzjazmu francuskich koryfeuszów Oświecenia dla ustroju republikańskiego i – jak można wnosić z jego wypowiedzi o monarchii – był przeświadczony, że najlepszą formą rządów jest angielska, ukształtowana głównie przez praktykę polityczną w XVIII w. (wigowie) i stanowiąca Polibiuszowską syntezę trzech ustrojów: monarchicznego (król dziedziczny), arystokratycznego (Izba Lordów) i demokratycznego (Izba Gmin).

Konstytucja i imperium brytyjskie były w odczuciu Gibbona zjawiskiem godnym epoki Oświecenia i wykwitem postępu; był on przekonany, że żadna inwazja barbarzyńców nie może im zagrozić, że w ogóle coś podobnego nie wchodzi w rachubę; nie dostrzegał tu jakichkolwiek analogii z imperium i ustrojem Rzymu. Gdy Benjamin Franklin, spotkawszy go w Paryżu (w czasie swej misji dyplomatycznej mającej na celu uzyskanie pomocy Francji dla rewolucji amerykańskiej), zasugerował mu napisanie dziejów „zmierzchu i upadku imperium  b r y t y j s k i e g o”,  Gibbon odczuł to jako kiepski żart pogardzanego buntownika przeciw koronie. Rewolucję Francuską, którą obserwował z Lozanny od czasu natężenia terroru (do połowy 1793 r.), potępiał oczywiście z całą pasją, nazywając ją „francuską chorobą”.

Dzieło jego, jedno z nie tak wielu rozsławionych w epoce Oświecenia, przetrwało poza epokę Rewolucji Francuskiej z pewnością dzięki swym ponadczasowym aspektom. Cieszyło się ono nadal niezmienną popularnością, i to tak dużą, że we Francji w roku 1822, a więc w czasach restauracji Karola X i oficjalnego powrotu katolicyzmu, wydano je jako „książkę dla młodzieży” – „Le Gibbon de la jeunesse” – w prawie jednej szóstej objętości; usunięto ironiczne uwagi o chrześcijaństwie, krytykę dogmatów katolickich i sceptyczne uwagi co do pewnych niewzruszonych wówczas prawd wiary różnych odłamów chrześcijaństwa. Żywiono bowiem obawę, że młode umysły mogłyby się zbyt zasugerować głośnym nazwiskiem. W sporej jednak części zachowano kontrowersyjne rozdziały 15 i 16. Podkreślono też jasno, że dla umysłów wyrobionych i uformowanych lektura tekstu integralnego będzie wielce pożyteczna... Istotnie, Zmierzch czasami może szokuje, czasami może gorszy, ale częściej jest źródłem estetycznej i intelektualnej satysfakcji, wciąż jeszcze pobudzającej do refleksji.

Tadeusz Zawadzki

Niektóre daty biograficzne Edwarda Gibbona

18 maja 1737

narodziny E. Gibbona w zamożnej, starej rodzinie mieszczańskiej. Będzie on jedynym, który przeżyje z sześciorga rodzeństwa.

1752—1753

Magdalene College w Oksfordzie, przejście na katolicyzm.

1753—1758

Pierwszy pobyt w Lozannie i Szwajcarii, powrót do protestantyzmu, miłość do Suzanne Curchod i zerwanie, studia, liczne kontakty intelektualne.

1760—1762

Okres wojny siedmioletniej, służba w milicji w Hampshire, w stopniu kapitana.

1761

Pierwsza książka: Essai sur l’étude de la littérature.

1763—1765

Podróż do Paryża, Szwajcarii i Włoch.

Drugi pobyt w Lozannie i Szwajcarii (maj 1763–marzec 1764).

1770

Śmierć ojca. Gibbon, jedyny syn, zostaje spadkobiercą majątku, dość jednak nadwerężonego.

1774—1783

Członek parlamentu (Izba Gmin). Nigdy nie przemawia, popiera rząd lorda Northa, jest przeciwny niepodległości kolonii amerykańskich.

1776

Ukazuje się I tom (rozdz. 1–16) Zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego (obejmuje okres od r. 180 do ok. r. 325). Wzbudza on olbrzymie zainteresowanie i ma kilka nowych nakładów w ciągu paru miesięcy.

1779—1782

Gibbon zajmuje intratne stanowisko komisarza do spraw handlu i plantacji; traci je wraz z upadkiem gabinetu lorda Northa.

1781

Ukazuje się drukiem II i III tom Zmierzchu i upadku (rozdz. 17–26 i 27–38; obejmują okres od ok. r. 325 do ok. r. 500).

1783—1793

Trzeci pobyt w Lozannie i Szwajcarii. Gibbon święci triumfy w świecie intelektualnym i towarzyskim oraz przyjmuje liczne wizyty ówczesnych ważnych osobistości z zagranicy.

1787, czerwiec

Ukończenie Zmierzchu i upadku.

1787—1788, lipiec—czerwiec

Jedenastomiesięczny pobyt w Londynie celem wydania tomów IV–VI (rozdz. 39–47, 48–57, 58–71; od ok. r. 500 do r. 1453), które ukażą się w początkach maja 1788 roku.

1793, maj

Pod wpływem alarmujących wieści z Francji Gibbon opuszcza Lozannę, udając się do Londynu, gdzie musi się poddać operacji.

1794, 16 stycznia

Śmierć Gibbona.

T. Z.

Rozdział pierwszyOBSZAR I POTĘGA WOJSKOWA CESARSTWA ZA CZASÓW ANTONINÓW

W drugim wieku ery chrześcijańskiej Cesarstwo Rzymskie obejmowało najpiękniejsze połacie świata i najbardziej cywilizowaną część ludzkości. Granic tej rozległej monarchii strzegła starożytna sława i zdyscyplinowane męstwo. Pod łagodnym, a przecież potężnym wpływem praw i obyczajów poszczególne prowincje stopniowo połączyły się w jedną całość. Mieszkańcy tych prowincji, rozmiłowani w pokoju, cieszyli się korzyściami płynącymi z bogactwa i zbytku, często ich nawet nadużywając. W należytym poszanowaniu zachowywano ideał swobód obywatelskich. Najwyższą władzę nominalnie miał rzymski senat, który przekazywał cesarzowi wszelkie niezbędne do rządzenia uprawnienia wykonawcze. W ciągu szczęśliwego okresu trwającego z górą osiemdziesiąt lat rządziły państwem cnota i zdolności takich cesarzy, jak Nerwa, Trajan, Hadrian i dwaj Antoninowie. Celem rozdziału niniejszego i dwóch następnych jest opisanie kwitnącego stanu Cesarstwa za ich panowania; a potem, poczynając od śmierci Marka Aureliusza, wyłuszczenie najważniejszych okoliczności schyłku i upadku tego Cesarstwa: przewrotu, który na zawsze pozostanie w pamięci narodów świata i którego skutki jeszcze dziś dają się odczuć.

Rzymianie dokonali najważniejszych swoich podbojów za czasów Rzeczypospolitej; po utworzeniu Cesarstwa cesarze przeważnie zadowalali się utrzymywaniem pod swoją władzą tych krajów, które Rzym już zdobył dzięki polityce senatu, żywemu współzawodnictwu konsulów oraz wojennemu zapałowi ludu. Szybko po sobie następujące tryumfy wypełniają pierwsze siedem wieków, dopiero Augustowi przypadło w udziale porzucenie pysznych zamysłów podbicia całego świata i wprowadzenie do obrad senatu ducha umiaru. Z usposobienia, jak i ze względu na sytuację polityczną nastawiony pokojowo, z łatwością doszedł do wniosku, że Rzymowi, stojącemu wtedy na tak wyniosłych wyżynach, zmienne koleje wojny mogą przynieść znacznie więcej szkody niż korzyści i że prowadzenie wojen na dalekich kresach państwa staje się z każdym dniem coraz trudniejsze, wynik tych wojen coraz bardziej wątpliwy, posiadanie zaś podbitych obszarów coraz to bardziej niepewne i mniej zyskowne. Zbawiennym tym refleksjom przydało jeszcze większej wagi zdobyte przez Augusta doświadczenie, skutecznie go przekonując o tym, że polityka roztropna a energiczna pozwoli mu łatwo uzyskać nawet od najgroźniejszych barbarzyńców wszelkie ustępstwa, jakich by mogło wymagać bezpieczeństwo Rzymu albo jego godność. W rezultacie bez wystawiania swojej osoby i legionów na groty Partów uzyskał w drodze zaszczytnego traktatu zwrot sztandarów i jeńców zagarniętych podczas klęski Krassusa1.

W początkach jego panowania wodzowie rzymscy usiłowali dokonać podboju Etiopii i Arabii Felix. Zapuścili się bez mała tysiąc mil na południe od zwrotnika; ale upalny klimat wkrótce odparł najeźdźców i ochronił niewojowniczych mieszkańców tych odległych krain2. Kraje Europy Północnej na ogół nie były warte wydatków i trudów podboju. Bory i mokradła Germanii zaludniało krzepkie plemię barbarzyńców gardzących życiem, jeśli życie to miało być pozbawione wolności, a chociaż w pierwszym natarciu na pozór ulegli przewadze potęgi rzymskiej, wkrótce potem zadziwiającym aktem rozpaczy odzyskali niepodległość i przypomnieli Augustowi, że fortuna kołem się toczy3. Po śmierci Augusta publicznie odczytano w senacie jego testament. Jako cenny legat przekazywał on swoim następcom radę, żeby się zadowalali państwem w tych granicach, które oznaczyła chyba sama natura, tworząc jego stałe przedmurza: na zachodzie Ocean Atlantycki, na północy Ren i Dunaj, na wschodzie Eufrat, a na południu piaszczyste pustynie Arabii i Afryki4.

Na szczęście dla spokoju ludzkości ów system umiarkowania zalecany przez mądrość Augusta spotkał się z chętnym przyjęciem ze strony jego trwożliwych i rozwiązłych najbliższych następców. Pierwsi cezarowie, zajęci gonitwą za rozkoszą albo sprawowaniem władzy tyrańskiej, rzadko kiedy ukazywali się wojskom i mieszkańcom prowincji; zgoła też nie mieli ochoty znosić, aby te tryumfy, których im własna ospałość poniechać kazała, przywłaszczyli sobie dzielnym dowodzeniem ich namiestnicy. Pozyskanie sławy wojskowej przez poddanego uważano za zuchwałe wdzieranie się w prerogatywy cesarskie; stało się więc obowiązkiem, jak również leżało w interesie każdego dowódcy rzymskiego strzec granic powierzonych jego opiece, nie kusząc się o podboje, które mogłyby się okazać nie mniej zgubne dla niego samego niż dla pokonanych barbarzyńców5.

Jedynym nabytkiem, o który powiększyło się Cesarstwo Rzymskie w pierwszym wieku ery chrześcijańskiej, była prowincja Brytania. W tym jednym jedynym przypadku zdołano skłonić następców Cezara i Augusta do pójścia za przykładem tego pierwszego, a nie za radą tego ostatniego. Już samo położenie Brytanii w pobliżu wybrzeża Galii zdawało się zachęcać do zbrojnego najazdu, a przy tym działały na ich chciwość ponętne, chociaż wątpliwe wiadomości o istnieniu tam łowisk pereł6. Ponieważ zaś Brytanię uważano za coś w rodzaju odrębnego i odosobnionego świata, podbój jej właściwie nie naruszał zasad powszechnie stosowanych na kontynencie. Po wojnie trwającej około czterdziestu lat, wszczętej przez najgłupszego7, prowadzonej przez najrozwiąźlejszego, a zakończonej przez najtchórzliwszego ze wszystkich cesarzy, większa część wyspy poddała się jarzmu rzymskiemu8. Poszczególne plemiona Brytów odznaczały się męstwem przez nikogo niekierowanym i umiłowaniem swobody pozbawionym ducha jedności. Chwyciwszy z dziką zaciekłością za broń, składały ją albo obracały przeciwko sobie z obłędnym brakiem stałości; toteż walcząc w pojedynkę, kolejno dawały się podbić. Ani męstwo Karaktakusa, ani rozpacz Boadycei, ani fanatyzm druidów nie zdołały uchronić ich kraju od niewoli czy też oprzeć się stałym postępom wodzów cesarskich, podtrzymujących chwałę narodową, podczas gdy tron hańbili najsłabsi albo najrozpustniejsi z ludzi. W czasie gdy Domicjan, zamknięty w pałacu, doznawał tych samych trwóg, jakimi napawał innych, jego legiony pod dowództwem zacnego Agrykoli zadały klęskę u podnóża gór Grampian zebranym wojskom Kaledończyków, a jego flota, odważnie się zapuszczając na nieznane i niebezpieczne morza, rozszerzyła sławę oręża rzymskiego dokoła całej wyspy. Od tej chwili uznano podbój Brytanii za dokonany; Agrykola miał zamiar dopełnić swego powodzenia i zapewnić mu trwałość łatwym zagarnięciem Irlandii, na co, jego zdaniem, wystarczyłby jeden legion z paroma oddziałami pomocniczymi9. Uważał, że może by się udało przekształcić wyspę zachodnią w cenną posiadłość i że Brytowie ze wszystkich stron pozbawieni widoku i przykładu wolności z mniejszą niechęcią nosiliby kajdany.

Ale wybitne zasługi Agrykoli wkrótce spowodowały usunięcie go ze stanowiska wielkorządcy Brytanii, co raz na zawsze położyło kres temu rozsądnemu, choć rozległemu planowi podboju. Jednakże roztropny wódz, zanim opuścił nowo zdobytą prowincję, pomyślał o tym, żeby stacjonowanym tam garnizonom rzymskim zapewnić nie tylko władzę nad nią, ale i bezpieczeństwo. Zauważył, że dwie przeciwległe zatoki czy też, jak się je dzisiaj nazywa, szkockie friths przecinają prawie wyspę na dwie nierówne części. Poprzez leżącą pomiędzy tymi zatokami wąską połać ziemi szerokości około czterdziestu mil przeciągnął on linię posterunków wojskowych, którą następnie za panowania Antonina Piusa wzmocniono wałem z darni, wzniesionym na kamiennych podwalinach10. Ten wał Antonina, ciągnący się w niewielkiej odległości na północ od dzisiejszych miast Edynburga i Glasgow, stanowił granicę prowincji rzymskiej. Na północnych kresach wyspy tubylcy Kaledończycy zachowali dziką niepodległość, zawdzięczając ją w nie mniejszym stopniu swojej biedzie, co odwadze. Ich częste najazdy odpierano i w odwecie niszczono ich siły; ale ich kraju nie podbito nigdy11. Panowie najpiękniejszych i najbogatszych połaci kuli ziemskiej z pogardą odwracali się od posępnych gór chłostanych przez zimowe burze, od jezior spowitych w błękitną mgłę i od zimnych, bezludnych wrzosowisk, po których gromada nagich barbarzyńców goniła leśne jelenie12.

Taki był stan granic rzymskich i takie panowały zasady w polityce Cesarstwa, począwszy od śmierci Augusta aż do wstąpienia na tron Trajana. Ten ostatni – władca cnotliwy i energiczny – otrzymał wyszkolenie żołnierza, a posiadał talenty wodza13. W zaprowadzony przez jego poprzedników pokojowy system wdarły się sceny wojny i podboju, i legiony po długiej przerwie ujrzały na swoim czele cesarza żołnierza. Pierwsze swoje wyprawy Trajan skierował przeciwko najbardziej wojowniczemu ludowi, mieszkającemu za Dunajem, a mianowicie Dakom, którzy za panowania Domicjana bezkarnie lżyli majestat Rzymu14. Siłę i zaciekłość właściwą barbarzyńcom łączyli oni z pogardą dla życia, którą czerpali z gorącej wiary w nieśmiertelność i wędrówkę duszy15. Decebal, król Daków, okazał się rywalem godnym Trajana i, jak przyznają nawet jego wrogowie, nie zwątpił w losy własne i swego kraju, dopóki nie wyczerpał wszelkich zasobów zarówno męstwa, jak i polityki16. Pamiętna ta wojna trwała z bardzo krótkim zawieszeniem broni lat pięć, a ponieważ cesarz mógł – nikomu z tego nie zdając sprawy – użyć całej potęgi państwa, zakończyła się całkowitą porażką barbarzyńców17. Nowa prowincja, Dacja, stanowiąca drugi z kolei wyłom w zasadzie sformułowanej przez Augusta, miała około tysiąca trzystu mil obwodu. Jej naturalnymi granicami były Dniestr, Cisa, czyli Tibiscus, dolny bieg Dunaju oraz Morze Czarne. Dziś jeszcze można odnaleźć ślady drogi wojskowej, wiodącej znad Dunaju aż w pobliże Benderu, miejscowości słynnej w dziejach nowożytnych, a leżącej tam, gdzie obecnie przebiega granica cesarstwa tureckiego i rosyjskiego18.

Trajan pragnął sławy, a dopóki ludzkość będzie hojniej oklaskiwała swoich tępicieli niż dobroczyńców, dopóty żądza chwały wojennej będzie wadą nawet najbardziej wzniosłych charakterów. Pochwały na cześć Aleksandra, przekazywane potomności przez długi zastęp poetów i historyków, roznieciły w umyśle Trajana niebezpieczne pragnienie dorównania Macedończykowi. Podobnie więc jak on, cesarz rzymski przedsięwziął wyprawę przeciwko ludom Wschodu, wzdychając jednak i ubolewając nad tym, że podeszły wiek niewiele mu pozostawia nadziei na dorównanie sławą synowi Filipa19. Mimo to sukcesy Trajana, jakkolwiek nietrwałe, były szybkie i efektowne. Zniewieściali, rozbici niezgodą wewnętrzną Partowie pierzchali przed jego orężem. Trajan w tryumfie kroczył z biegiem rzeki Tygrys, od gór armeńskich aż po Zatokę Perską. Doznał zaszczytu, że był pierwszym, a zarazem ostatnim wodzem rzymskim, jaki kiedykolwiek żeglował po tym odległym morzu. Floty jego łupiły wybrzeża Arabii, podczas gdy on sam na próżno sobie pochlebiał, że zbliża się do granic Indii20. Codziennie podawano zdziwionemu senatowi nazwy nowych miejscowości i nowych ludów, które uznały nad sobą władzę cesarza. Dowiadywał się senat, że królowie Bosporu, Kolchidy, Iberii, Albanii i Osrhoëne, a nawet i sam monarcha partyjski przyjęli korony z rąk cesarza; że niepodległe plemiona zamieszkujące góry Medii i Karduchii błagają go o opiekę; i że tak bogate kraje, jak Armenia, Mezopotamia i Asyria, zostały sprowadzone do rzędu prowincji21. Ale wskutek śmierci Trajana już wkrótce ów wspaniały widnokrąg zaciągnął się chmurami i słusznie można się było obawiać, że tak liczne a odległe narody zrzucą jarzmo, do którego nie nawykły, skoro przestała je powściągać ta potężna ręka, co im owo jarzmo narzuciła.

Starożytne podanie głosiło, że kiedy jeden z królów rzymskich założył Kapitol, bóg Terminus (który opiekował się granicami i którego, zgodnie z obyczajami owego wieku, przedstawiano w postaci wielkiego kamienia), jeden jedyny spośród wszystkich pomniejszych bóstw odmówił ustąpienia miejsca w Kapitolu samemu Jowiszowi. Z uporu jego wyciągnięto pomyślny wniosek, który augurowie wyłożyli jako niezawodną przepowiednię, że granice potęgi rzymskiej nigdy się nie skurczą22. Przez wiele wieków wróżba ta, jak to zwykle bywa, sama się przyczyniała do swego spełnienia. Ale Terminus, choć oparł się majestatowi Jowisza, uległ władzy cesarza Hadriana23, którego pierwszym aktem panowania było wyrzeczenie się wszystkich wschodnich podbojów Trajana. Przywrócił on Partom prawo wyboru niepodległego władcy; wycofał garnizony rzymskie z prowincji Armenii, Mezopotamii i Asyrii i, zgodnie z zasadami ustalonymi przez Augusta, ponownie ustanowił Eufrat granicą Cesarstwa24. Krytyka wysuwająca zarzuty zarówno przeciwko aktom publicznym władców, jak i przeciwko ich pobudkom osobistym położyła na karb zawiści postępek, który można by przypisać roztropności i umiarkowaniu Hadriana. Zmienny charakter tego władcy, zdolnego na przemian do uczuć najbardziej niskich i najbardziej wzniosłych, może temu podejrzeniu użyczać pewnych pozorów słuszności. Trudno by mu było jednak ukazać wyższość swego poprzednika w jaskrawszym świetle, niż to uczynił, wyznając, że nie podoła zadaniu obrony zdobyczy Trajana.

Rozmiłowany w wojnie, żądny władzy Trajan stanowił wielce szczególne przeciwieństwo swego pełnego umiaru następcy. Nie mniej godna uwagi jest niestrudzona działalność Hadriana w porównaniu z łagodnym spokojem umysłu, jaki cechował Antonina Piusa. Życie Hadriana było jak gdyby jedną nieustanną podróżą, a ponieważ był on nie tylko utalentowanym żołnierzem i mężem stanu, ale i uczonym, więc zaspokajał swoją ciekawość podczas pełnienia obowiązków. Nie bacząc na zmienność pór roku i klimatu, maszerował pieszo, z gołą głową, po śniegach Kaledonii i po skwarnych równinach Górnego Egiptu; i w całym Cesarstwie nie było ani jednej prowincji, której by ten monarcha w ciągu swego panowania nie zaszczycił obecnością25. Natomiast spokojne życie Antonina Piusa upłynęło w Italii; w ciągu dwudziestu trzech lat sprawowania rządów dobrotliwy ten władca nie odbył ani jednej podróży dalszej niż ze swego pałacu w Rzymie do zacisza willi w Lanuwium26.

Pomimo tej różnicy w postępowaniu osobistym zarówno Hadrian, jak i obaj Antoninowie przyjęli i jednolicie stosowali ogólne zasady systemu Augusta. Nadal wytrwale bronili godności Cesarstwa, nie usiłując poszerzać jego granic. Używali wszelkich środków, na jakie im honor pozwalał, dla zjednania sobie przyjaźni barbarzyńców i usiłowali przekonać ludzkość, że potęgę Rzymu, wzniesioną ponad wszelkie pokusy podboju, podtrzymuje tylko zamiłowanie do ładu i sprawiedliwości. W ciągu długiego okresu aż czterdziestu trzech lat ich cnotliwe trudy wieńczyło powodzenie; i jeżeli wyłączymy nieliczne i drobne utarczki zbrojne, które legionom pogranicznym służyły do ćwiczenia, to panowanie Hadriana i Antonina Piusa przedstawia piękny przykład powszechnego pokoju27. Najodleglejsze narody ziemi otaczały czcią imię rzymskie. Najbardziej nieokrzesani nawet barbarzyńcy często poddawali swoje spory pod rozjemstwo cesarza; a współczesny historyk pisze, że zdarzyło mu się widywać posłów, którym odmawiano zaszczytu, o jaki się ubiegali, a mianowicie zaliczenia ich w poczet poddanych rzymskich28.

Trwoga przed orężem rzymskim dodawała powagi i godności umiarkowaniu cesarzy. Zachowywali oni pokój dzięki ustawicznym przygotowaniom do wojny i, kierując się sprawiedliwością, obwieszczali sąsiednim narodom, że równie mało są skłonni ścierpieć zniewagę, jak ją zadać. Hadrianowi i starszemu z Antoninów wystarczyło samo okazywanie swojej potęgi wojskowej, dopiero cesarz Marek posłużył się nią przeciwko Partom i Germanom. Zbrojne zaczepki barbarzyńców wywołały oburzenie tego monarchy filozofa i w sprawiedliwej samoobronie Marek i jego wodzowie odnieśli wiele świetnych zwycięstw zarówno nad Eufratem, jak i nad Dunajem29. Obecnie wypada nam zająć się przedmiotem tak ważnym, jak ustrój militarny Cesarstwa Rzymskiego, który to mu zapewniał zarówno pokój, jak zwycięstwo.

W uczciwszych czasach Rzeczypospolitej przywilej służenia w wojsku zastrzeżony był dla tych obywateli, co kochali ojczyznę, mieli majątek wart tego, żeby go bronić, i pewien udział w uchwalaniu praw, których zachowywanie stanowiło ich obowiązek, a także leżało w ich interesie. Ale w miarę jak wolność obywatelska ginęła w toku coraz rozleglejszych podbojów, wojna stopniowo wykształciła się w rzemiosło i spadła do rzędu zawodów30. Legiony, nawet w tych czasach, kiedy pobór do nich przeprowadzano po najodleglejszych prowincjach, zasadniczo powinny były się składać z obywateli rzymskich. Wyróżnienie to uważano na ogół bądź za kwalifikację prawną, bądź też za należną żołnierzowi nagrodę, ale znacznie więcej uwagi zwracano na takie podstawowe zalety, jak odpowiedni wiek, siła i wzrost wymagany do służby wojskowej31. Przy wszystkich poborach słusznie przedkładano rekrutów pochodzących z północy nad rekrutów z południa. Ludzi urodzonych do władania bronią szukano raczej na wsi niż po miastach, bardzo rozsądnie wychodząc z założenia, że ciężki zawód kowala, cieśli lub myśliwego daje człowiekowi więcej siły i stanowczości niż gnuśne rzemiosła w służbie zbytku32. Nawet po odrzuceniu wszelkich cenzusów majątkowych wojskami cesarzy rzymskich nadal dowodzili przeważnie oficerowie dobrze urodzeni i starannie wykształceni; prostego jednak żołnierza, podobnie jak to jest z najemnymi wojskami nowoczesnej Europy, brano z najpodlejszych, a często i najrozwiąźlejszych warstw ludności.

Owa cnota obywatelska, którą starożytni nazwali patriotyzmem, wywodzi się z silnego poczucia, iż we własnym naszym interesie leży zachowanie państwa, którego jesteśmy obywatelami, w wolności i dobrobycie. Ten sposób myślenia, sprawiający, że legiony Rzeczypospolitej były niemal nie do pokonania, bardzo słabo przemawiał do najemnych sług despotycznego władcy, stało się więc koniecznością uzupełnienie tego braku innymi pobudkami, natury odmiennej, ale nie mniej skutecznymi, a mianowicie – honorem i religią. W chłopa czy wyrobnika wpajano korzystne przekonanie, że postąpił w górę, wchodząc do zacniejszego zawodu wojskowego, w którym uzyskany stopień i opinia zależeć będą od jego własnego męstwa; i że chociaż sława często przeoczy dzielność prostego szeregowca, to przecież swą własną postawą może on czasem bądź przysporzyć chwały, bądź też ściągnąć hańbę na całą kompanię, legion czy nawet armię, w której honorach uczestniczy. Przyjmując go do służby wojskowej, odbierano od niego przysięgę jak najuroczystszą. Przyrzekał, że nigdy nie odbieży sztandaru, że podporządkuje własną wolę rozkazom dowódców i że poświęci życie dla bezpieczeństwa cesarza i Cesarstwa33. Połączony wpływ religii i honoru wpajał w oddziały rzymskie przywiązanie do sztandarów. Złocistemu orłowi, połyskującemu na czele legionu, żołnierze byli oddani jak najserdeczniej, uważając porzucenie tego świętego znaku w godzinie niebezpieczeństwa za czyn nie tylko haniebny, ale także, i to w nie mniejszym stopniu, bezbożny34. Pobudkom tym, czerpiącym swoją siłę z wyobraźni, dodawały mocy trwogi i nadzieje natury bardziej materialnej. Regularnie wypłacany żołd, okolicznościowe darowizny oraz z góry ustalona nagroda po wysłużeniu określonej liczby lat sprawiały, że łatwiej było znosić trudy wojskowego żywota35, podczas gdy z drugiej strony niemożliwością było, żeby tchórzostwo czy nieposłuszeństwo zdołały ujść najsurowszej kary. Setnikom wolno było karać żołnierzy chłostą, wodzowie mieli prawo karania śmiercią; nieugięta maksyma rzymskiej karności brzmiała, iż dobry żołnierz powinien znacznie bardziej bać się własnych oficerów niż nieprzyjaciela. Takim to chwalebnym metodom mężne wojska cesarskie zawdzięczały wytrwałość i dyscyplinę, nieosiągalne dla barbarzyńców, którymi powodowały namiętności, porywcze i nieujęte w karby.

A jednak Rzymianie tak dobrze zdawali sobie sprawę z niedostateczności samej odwagi, niepopartej biegłością i wyszkoleniem, że w ich języku nazwa wojska zapożyczona jest od wyrazu oznaczającego ćwiczenie36. Najważniejszym, nieustannym przedmiotem ich karności były ćwiczenia wojskowe. Rekrutów i nowo zaciężnych żołnierzy szkolono ustawicznie, rano i wieczorem, a weteranów ani wiek, ani znajomość rzeczy nie zwalniały od codziennego powtarzania tego, co już całkowicie umieli. Na zimowych leżach wojsk wznoszono wielkie szopy, żeby nawet najbardziej burzliwa niepogoda nie przerywała im pożytecznych trudów, i starannie przestrzegano, by broń używana przy tym naśladowaniu wojny ważyła dwa razy więcej od broni, którą walczono w prawdziwej bitwie37. Nie jest celem niniejszego dzieła zagłębiać się w drobiazgowe opisy ćwiczeń wojsk rzymskich. Stwierdzimy tylko tyle, że obejmowały one wszystko, cokolwiek mogło ciału przydać siły, członkom – sprawności, a ruchom – wdzięku. Żołnierzy pilnie uczono maszerować, biegać, skakać, pływać, nosić ciężkie brzemiona, obchodzić się z wszelkiego rodzaju bronią, zarówno odporną, jak i zaczepną, zarówno w walce na odległość, jak i w starciu wręcz; ustawiać się w rozmaitego rodzaju szyku i poruszać się przy dźwiękach fletów w tańcu pyrrusowym, czyli wojennym38. Nawet w okresach całkowitego pokoju oddziały rzymskie oswajały się z praktyką wojny, a pewien starożytny historyk, który walczył przeciwko nim, trafnie zauważył, że jedyną okolicznością, która odróżniała pole bitwy od placu musztry, był rozlew krwi39. Najzdolniejsi wodzowie, a nawet i sami cesarze, mieli zwyczaj zachęcać żołnierzy do szkolenia własną obecnością i przykładem; i dowiadujemy się, że zarówno Hadrian, jak i Trajan często raczyli się zniżać do pouczania niedoświadczonych żołnierzy, nagradzali pilnych, a czasami nawet współzawodniczyli z nimi o nagrodę za szczególną siłę czy zręczność40. Pod panowaniem tych władców z powodzeniem uprawiano naukę taktyki i dopóki Cesarstwo zachowało choć trochę prężności, dopóty ich regulaminy wojskowe szanowano jako najdoskonalszy wzór rzymskiej karności.

W ciągu dziewięciu stuleci wojny wprowadzono stopniowo do służby wojskowej wiele zmian i ulepszeń. Legiony z czasów wojen punickich, opisane przez Polibiusza41, różniły się bardzo istotnie od tych, z którymi odnosił zwycięstwa Cezar, albo od tych, które broniły monarchii Hadriana i Antoninów. Skład legionu za czasów Cesarstwa można opisać w paru słowach42. Ciężkozbrojna piechota, tworząca jego główną siłę43, dzieliła się na dziesięć kohort, czyli na pięćdziesiąt pięć kompanii pod dowództwem odpowiedniej liczby trybunów i setników. Pierwsza kohorta, której zawsze przysługiwało miejsce honorowe i piecza nad orłem, składała się z tysiąca stu pięciu żołnierzy, najbardziej wypróbowanych w męstwie i wierności. Pozostałych dziewięć kohort liczyło po pięciuset pięćdziesięciu pięciu żołnierzy, a całość piechoty wynosiła sześć tysięcy stu ludzi.

Uzbrojenie było jednolite i znakomicie dostosowane do charakteru służby: otwarty hełm z wysokim grzebieniem, pancerz albo kolczuga, nagolenniki i ogromna tarcza na lewym ramieniu. Tarcza ta, wklęsła, o kształcie podłużnym, długości czterech stóp, a szerokości dwóch i pół, zbita była z lekkiego drewna, pokryta skórą byczą i potężnie osłonięta spiżowymi blachami. Trzymając lżejszą włócznię w lewej ręce, legionista w prawej dzierżył groźne pilum, ciężki oszczep długości do sześciu stóp, zakończony masywnym, trójkątnym ostrzem stalowym, długim na osiemnaście cali44. Narzędzie to było wprawdzie znacznie pośledniejsze od naszej nowoczesnej broni palnej, jako że można go było użyć tylko raz, rzucając nim z odległości zaledwie dziesięciu czy dwunastu kroków, a przecież kiedy nim rzucała mocna i wyćwiczona ręka, nie było konnicy, która by się ośmieliła zbliżyć w jego zasięg, ani też tarczy czy pancerza, które by wytrzymały jego ciężkie uderzenie. Rzymianin natychmiast po wyrzuceniu swego pilum dobywał miecza i pędził naprzód, aby zewrzeć się z nieprzyjacielem w walce wręcz. Miecz ten miał krótką, dobrze zahartowaną hiszpańską klingę obosieczną, zdatną zarówno do cięcia, jak i do pchnięcia; ale żołnierza zawsze szkolono tak, żeby posługiwał się bronią raczej w ten ostatni sposób, pozwalający mu mniej odsłaniać własne ciało, a zarazem zadawać nieprzyjacielowi bardziej niebezpieczne rany45. Legion zazwyczaj stawał do boju w ośmiu szeregach, przy czym zarówno pomiędzy rzędami, jak i pomiędzy szeregami zachowywano regulaminową odległość trzech stóp46. Oddział wojskowy, przyzwyczajony do zachowywania tego otwartego szyku, nacierający szybko i długim frontem, był zawsze gotów do wykonania wszelkiego manewru, jaki by podsuwały okoliczności boju albo biegłość dowódcy. Żołnierz miał pod dostatkiem miejsca do władania bronią i do poruszania się, a pomiędzy rzędami były odstępy dostateczne na to, żeby przez nie w porę wprowadzić posiłki na odsiecz wyczerpanym towarzyszom47. Taktyka Greków i Macedończyków opierała się na zgoła innych zasadach. Siłę falangi stanowiło szesnaście szeregów długich dzid, ściśniętych w szyku jak najbardziej zwartym48. Ale zarówno rozumowanie, jak i wyniki bojów wkrótce wykazały, że falanga taka nie zdoła stawić czoła zwrotnemu legionowi49.

Konnica, bez której siła legionu pozostałaby niedoskonała, dzieliła się na dziesięć oddziałów, czyli szwadronów; pierwszy z nich, towarzyszący pierwszej kohorcie, składał się ze stu trzydziestu dwóch żołnierzy, podczas gdy każdy z pozostałych dziewięciu liczył ich tylko sześćdziesięciu sześciu. Całość tworzyła pułk, jeżeli wolno nam użyć tego nowoczesnego wyrażenia, o sile siedmiuset dwudziestu sześciu koni, oczywiście związany ze swoim legionem, ale niekiedy oddzielany od niego i kierowany na linię boju, gdzie tworzył część skrzydeł armii50. Konnica cesarska, odmiennie od konnicy dawnej Rzeczypospolitej, nie składała się już z najszlachetniej urodzonych młodzieńców Rzymu i całej Italii, którzy odbywając służbę wojskową w konnicy, przygotowywali się do sprawowania urzędów senatora i konsula, walecznymi czynami zapewniając sobie w przyszłości głosy rodaków przy wyborach51. Od czasu zmiany obyczajów i ustroju najbogatsi ze stanu rycerskiego pracowali w sądownictwie i w administracji skarbowej52, a jeżeli obierali sobie zawód wojskowy, to natychmiast powierzano im dowództwo szwadronu konnicy albo kohorty piechoty53. Trajan i Hadrian rekrutowali swoją konnicę z tych samych prowincji i z tej samej klasy poddanych co i szeregowych legionistów. Konie dla konnicy hodowano przeważnie w Hiszpanii albo w Kapadocji. Jeźdźcy rzymscy pogardzali pełną zbroją, jaką obciążona była konnica wschodnia. Ich uzbrojenie, użyteczniejsze od tamtego, składało się z hełmu, podłużnej tarczy, lekkich butów i kolczugi; główną bronią zaczepną był oszczep i długi, szeroki miecz. Jeśli chodzi o używanie włóczni i żelaznych maczug, to jak się zdaje, zapożyczyli je od barbarzyńców54.

Bezpieczeństwa i honoru Cesarstwa broniły przede wszystkim legiony, ale polityka Rzymu nie gardziła żadnymi środkami, jakie tylko mogły się na wojnie przydać. Stale przeprowadzano pobór znacznej liczby rekruta wśród mieszkańców prowincji, którzy jeszcze nie zasłużyli sobie na zaszczytne miano obywateli rzymskich. Wielu zależnym władcom i społecznościom rozsianym dokoła granic Cesarstwa pozwalano przez pewien czas zachować wolność i bezpieczeństwo z tytułu służby wojskowej55. Nawet wyborowe oddziały wrogich barbarzyńców często zmuszano albo nakłaniano do tego, żeby swemu groźnemu męstwu dawały ujście w odległych stronach z pożytkiem dla państwa rzymskiego56. Wszystkie te wojska obejmowano ogólną nazwą oddziałów pomocniczych; i jakkolwiek by się one pomiędzy sobą różniły w odmiennych czasach i okolicznościach, to liczebność ich rzadko kiedy była dużo niższa od liczebności samych legionów57. Najdzielniejsze i najwierniejsze spośród oddziałów pomocniczych oddawano pod dowództwo prefektów i setników i z całą bezwzględnością szkolono w sztuce rzymskiej dyscypliny, ale znaczna ich większość zachowywała takie uzbrojenie, jakie im szczególnie odpowiadało z racji warunków rodzimego kraju albo nawyków młodości. Dzięki temu w każdym legionie, któremu przydzielono pewną liczbę oddziałów pomocniczych, były wszelkie możliwe rodzaje wojsk lekkozbrojnych i pocisków, tak że mógł on się zmierzyć z wojskami jakiegokolwiek narodu pod względem uzbrojenia i wyszkolenia temu narodowi właściwego58. Nie brakło także legionowi i tego, co w języku nowoczesnym nazwalibyśmy parkiem artyleryjskim. Park ten składał się z dziesięciu największych machin wojennych i z pięćdziesięciu pięciu mniejszych, ale wszystkie one, ukośnie czy poziomo, wyrzucały kamienie i pociski z nieodpartym impetem59.

Obóz rzymskiego legionu wyglądał jak umocnione miasto60. Zaraz po wytyczeniu miejsca saperzy starannie niwelowali grunt, usuwając wszelkie przeszkody, które by mogły zakłócać doskonałą regularność jego kształtu. Kształtem tym był równy kwadrat, przy czym możemy obliczyć, że kwadrat o boku około siedmiuset jardów był dostatecznie duży na to, aby pomieścić obóz dwudziestu tysięcy Rzymian, podczas gdy podobna liczba naszych wojsk wystawiałaby na ataki nieprzyjaciela front z górą trzy razy dłuższy. W samym środku obozu wznosiło się pretorium, czyli kwatera dowódcy legionu; konnica, piechota i oddziały pomocnicze zajmowały zawsze te same miejsca określone przez regulamin; ulice były szerokie i idealnie proste, a ze wszystkich stron pomiędzy namiotami i wałem pozostawiano wolną przestrzeń szerokości dwustu stóp. Sam wał, zwykle wysokości dwunastu stóp, umocniony był linią mocnych i gęstych palisad, przy czym dostępu do niego bronił rów głębokości i szerokości dwunastu stóp. Ważne te prace wykonywali własnoręcznie sami legioniści, którzy równie dobrze umieli się posługiwać łopatą i oskardem jak mieczem czy pilum. Męstwo w boju często bywa darem natury, ale taka wytrwałość i pracowitość może być tylko owocem nawyku i karności61.

Gdy tylko trąbka dawała hasło odmarszu, obóz zwijano omal w tej samej chwili, a oddziały bez żadnej zwłoki i zamieszania stawały w szyku. Legioniści poza uzbrojeniem, którego prawie nie uważali za obciążenie, obładowani byli sprzętem kuchennym, narzędziami saperskimi i zapasami żywności na wiele dni62. Tak ich szkolono, że potrafili regularnym marszem przebywać w ciągu około sześciu godzin prawie dwadzieścia mil63 ze wspomnianym już obciążeniem, które wydałoby się nieznośne wątłemu żołnierzowi nowoczesnemu. W chwili kiedy pojawiał się przed nimi nieprzyjaciel, pozbywali się obciążenia i za pomocą sprawnych i szybkich zwrotów przekształcali kolumnę marszową w szyk bojowy64. Procarze i łucznicy staczali potyczki przed frontem; pierwszą linię tworzyły oddziały pomocnicze, wspomagane albo podtrzymywane przez całą siłę legionów; konnica ubezpieczała flanki, a machiny wojenne umieszczano z tyłu.

Tak wyglądała sztuka wojenna, za pomocą której cesarze rzymscy bronili swych rozległych zdobyczy i podtrzymywali ducha wojennego w okresie, gdy wszelkie inne cnoty gnębił zbytek i despotyzm. Jeżeli omawiając wojska Rzymu przejdziemy od ich karności do liczebności, to przekonamy się, że niełatwo jest ją określić choćby z jaką taką dokładnością. Przypuszczalnie jednak legion, który sam w sobie stanowił jednostkę złożoną z sześciu tysięcy ośmiuset trzydziestu jeden Rzymian, mógł wraz z towarzyszącymi mu oddziałami pomocniczymi liczyć około dwunastu tysięcy pięciuset ludzi. W czasach pokoju wojsko Hadriana i jego następców składało się z co najmniej trzydziestu takich groźnych brygad, według wszelkiego prawdopodobieństwa stanowiąc armię stałą złożoną z trzystu siedemdziesięciu pięciu tysięcy żołnierzy. Zamiast przebywać w obrębie murów miast warownych, które Rzymianie uważali za schronienie dla słabości i małoduszności, legiony stały obozem na brzegach wielkich rzek i wzdłuż granic barbarzyńców. Ponieważ te miejsca postoju były na ogół stałe, możemy się pokusić o opisanie ich rozmieszczenia. Na Brytanię wystarczały trzy legiony. Nad Renem i Dunajem skupiono główne siły składające się z szesnastu legionów rozmieszczonych, jak następuje: dwa w Dolnej, a trzy w Górnej Germanii; jeden w Recji, jeden w Norikum, cztery w Panonii, trzy w Mezji i dwa w Dacji. Obronę Eufratu powierzono ośmiu legionom, z których sześć umieszczono w Syrii, a dwa pozostałe w Kapadocji. Jeżeli chodzi o Egipt, Afrykę i Hiszpanię, to w każdej z tych wielkich prowincji, zważywszy, że leżały one na uboczu, z dala od wszelkich ważniejszych teatrów wojennych, do utrzymania spokoju wewnętrznego wystarczał jeden legion. Nawet Italii nie pozostawiono bez sił zbrojnych. Bezpieczeństwa monarchy i stolicy strzegło z górą dwadzieścia tysięcy doborowych żołnierzy, szczycących się służbą w kohortach Rzymu i gwardii pretoriańskiej. Pretorianie bardzo rychło i bardzo głośno będą się domagali, byśmy się nimi zajęli jako sprawcami prawie wszystkich przewrotów, które wstrząsały Cesarstwem; ale co do uzbrojenia i organizacji, to poza większą okazałością i mniejszą karnością nie sposób znaleźć jakąkolwiek okoliczność, która by ich odróżniała od legionów65.

Flota wojenna, którą utrzymywali cesarze, może się wydawać niezbyt wspaniała, wystarczająco jednak spełniała wszelkie wyznaczone sobie zadania. Rzymska żądza podbojów ograniczała się do lądu, i wojowniczym tym ludem nie powodował ów przedsiębiorczy duch, który kazał żeglarzom z Tyru, z Kartaginy, a nawet z Marsylii rozszerzać granice znanego świata i badać najodleglejsze wybrzeża oceanu. Dla Rzymian ocean pozostawał raczej przedmiotem trwogi niż ciekawości66; cały obszar Morza Śródziemnego od czasu zburzenia Kartaginy i wytępienia piratów znajdował się w obrębie ich prowincji. Polityka cesarzy zmierzała tylko do utrzymania pokojowego panowania nad tym morzem i do chronienia handlu prowadzonego przez poddanych. Mając zamiary tak umiarkowane, August na stałe umieścił dwie floty w najdogodniejszych portach Italii: jedną w Rawennie nad Adriatykiem, drugą w Misenum, nad Zatoką Neapolitańską. Wydaje się, iż doświadczenie wreszcie przekonało starożytnych o tym, że jeżeli galera ma więcej niż dwa, a co gorsza, nawet trzy rzędy wioseł, to nadaje się raczej do próżnej i pompatycznej parady niż do rzeczywistej służby. Sam August w zwycięskiej bitwie pod Akcjum dostrzegł wyższość własnych lekkich fregat (nazywano je liburnyjkami) nad wyniosłymi, ale niezwrotnymi, ogromnymi okrętami swego rywala67. Z tych to liburnyjek utworzył owe dwie floty stacjonowane w Rawennie i w Misenum, z których jedna miała władać wschodnią częścią Morza Śródziemnego, a druga – zachodnią; każdej z tych eskadr przydzielił oddział złożony z kilku tysięcy piechoty morskiej. Poza tymi dwoma portami, które można uważać za główne siedziby floty rzymskiej, bardzo znaczne siły morskie stacjonowały we Fréjus, na wybrzeżu Prowansji, a Morza Czarnego strzegło czterdzieści okrętów i trzy tysiące żołnierzy. Do tego wszystkiego dodamy flotę, która utrzymywała łączność pomiędzy Galią a Brytanią, oraz wielką liczbę okrętów stale utrzymywanych na Renie i Dunaju, żeby nękały kraj i nie dopuszczały do przeprawiania się barbarzyńców na drugi brzeg68. Jeżeli weźmiemy pod uwagę ten ogólny obraz sił zbrojnych Cesarstwa, zarówno konnicy, jak i piechoty, legionów, oddziałów pomocniczych, gwardii oraz floty wojennej, to choćbyśmy liczyli najszczodrzej, nie zdołamy obliczyć całkowitego stanu liczebnego tych sił na więcej niż czterysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi, której to potędze wojskowej, jakkolwiek by się wydawała ogromna, dorównał w ubiegłym wieku pewien monarcha panujący w królestwie ograniczonym do jednej jedynej prowincji Cesarstwa Rzymskiego69.

Usiłowaliśmy wyjaśnić, jaki duch miarkował i jaka siła wspierała potęgę Hadriana i Antoninów. Teraz postaramy się jasno i ściśle opisać zjednoczone pod ich władzą prowincje, które rozpadły się na tyle niepodległych i wzajemnie sobie wrogich państw.

Hiszpania, najbardziej na zachód wysunięta część Cesarstwa, Europy i starożytnego świata, we wszystkich wiekach niezmiennie zachowuje te same granice naturalne: góry Pirenejskie, Morze Śródziemne i Ocean Atlantycki. Ten wielki półwysep, obecnie tak nierówno podzielony pomiędzy dwóch władców, za czasów Augusta stanowił trzy prowincje: Luzytanię, Betykę i Tarraconensis. Tam, gdzie kiedyś rozpościerał się kraj wojowniczych Luzytanów, jest teraz królestwo portugalskie, niesięgające wprawdzie granic dawnej Luzytanii na wschodzie, ale za to obejmujące pewne dodatkowe terytoria na północy. Granicom starożytnej Betyki odpowiadają granice Grenady i Andaluzji. Cała zaś pozostała część Hiszpanii – Galicia i Asturia, Biskaja i Nawarra, Léon i obie Kastylie, Murcja, Walencja, Katalonia i Aragonia – tworzyła trzecią i najznaczniejszą z prowincji rzymskich, którą od nazwy jej stolicy nazywano prowincją tarragońską70. Spośród barbarzyńskich tubylców najpotężniejsi byli Celtyberowie, natomiast najbardziej uparci okazali się Kantabryjczycy i Asturyjczycy. Ufni w niedostępność swoich gór, oni to ostatni poddali się orężowi rzymskiemu, a pierwsi zrzucili jarzmo Arabów.

Starożytna Galia, zajmując cały obszar pomiędzy Pirenejami, Alpami, Renem i Oceanem Atlantyckim, była rozleglejsza od nowożytnej Francji. Oprócz terytoriów, nad którymi dzisiaj panuje jej potężny monarcha, nie wyłączając niedawno przez niego nabytych prowincji: Alzacji i Lotaryngii, obejmowała ona księstwo sabaudzkie, kantony szwajcarskie, cztery elektoraty nadreńskie oraz terytoria Leodium (Liège), Luksemburga, Hainault, Flandrii i Brabantu. August, nadając prawa krajom podbitym przez swego ojca, wprowadził podział Galii z uwzględnieniem zarówno podbojów poczynionych przez legiony, jak i biegu rzek oraz najważniejszych rozróżnień wśród ludów zamieszkujących z górą sto niepodległych państewek71. Wybrzeże Morza Śródziemnego, Langwedocja, Prowansja i Delfinat, jako prowincje rzymskie, otrzymały nazwę od Galii Narbońskiej. Od Pirenejów do Loary ciągnęła się prowincja Akwitania. Kraj pomiędzy Loarą a Sekwaną nazwano Galią Celtycką, ale wkrótce zapożyczył on nową nazwę od słynnej kolonii Lugdunum, czyli Lyon. Poza Sekwaną leżała Galia Belgijska, której granicę w dawniejszych czasach stanowił dopiero Ren; na krótko jednak przed czasami Cezara Germanie, nadużywając przewagi, jaką im dawało własne męstwo, zajęli znaczną część terytorium belgijskiego. Rzymscy zdobywcy bardzo skwapliwie skorzystali z tak pomyślnej dla siebie okoliczności i w rezultacie Galia, której granicę stanowił Ren, od Bazylei aż po Lejdę otrzymała pompatyczną nazwę Górnej i Dolnej Germanii72. Galię więc za panowania Antoninów tworzyło sześć prowincji: Galia Narbońska, Akwitania, Galia Celtycka, czyli Lugduneńska, Galia Belgijska oraz dwie Germanie.

Mieliśmy już sposobność wspomnieć o podboju Brytanii i opisać, jak przebiegała granica prowincji rzymskiej utworzonej na tej wyspie. Prowincja ta obejmowała całą Anglię, Walię oraz niziny szkockie aż po Zatoki: Dumbartońską i Edynburską. Zanim Brytania utraciła wolność, dzieliło ją pomiędzy siebie, ze zmiennym szczęściem, trzydzieści plemion barbarzyńców, z których najznaczniejsi byli Belgowie na zachodzie, Brygantowie na północy, Sylurowie w południowej Walii oraz Icenowie w hrabstwach Norfolk i Suffolk73. Jeżeli możemy polegać na skąpych śladach podobieństwa obyczajów i języka, jakie udaje się nam wyśledzić, to Hiszpanię, Galię i Brytanię zaludniał jeden i ten sam szczep krzepkich dzikusów. Dopóki wszyscy oni nie ulegli orężowi rzymskiemu, często ścierali się ze sobą na polu bitwy, wskutek raz po raz powtarzających się zatargów. Podbici przez Rzym, stworzyli zachodnią grupę prowincji europejskich, zajmującą obszary od Słupów Herkulesa aż po mur Antonina i od ujścia Tagu aż po źródła Renu i Dunaju.

Przed podbojem rzymskim kraj obecnie zwany Lombardią nie był uważany za część Italii. Okupowała go potężna kolonia Galów, którzy osiedlając się wzdłuż brzegów rzeki Pad, od Piemontu do Romanii, rozsławili swój oręż i swoje imię od Alp aż po Apeniny. Na skalistym wybrzeżu, tworzącym teraz Republikę Genueńską, mieszkali Ligurowie. Wenecja jeszcze się nie narodziła, ale jej terytoria, leżące na wschód od Adygi, zamieszkiwali Wenetowie74. Środkowa część tego półwyspu, obecnie stanowiąca Księstwo Toskańskie i Państwo Kościelne, była starożytną siedzibą Etrusków i Umbrów; pierwszemu z tych plemion Italia zawdzięcza rudymenta życia cywilizowanego75. Od Tybru, toczącego swoje wody u stóp siedmiu wzgórz Rzymu, aż po granice królestwa Neapolu teatrem zwycięstw, które Rzym odnosił w niemowlęctwie, był kraj Sabinów, Latynów i Wolsków. Na tej to słynnej ziemi pierwsi konsulowie dosługiwali się tryumfów, ich spadkobiercy przyozdabiali sobie wille, a potomność tych ostatnich wznosiła klasztory76. Kapua i Kampania zajmowały właściwe terytorium obecnego królestwa Neapolu; pozostałą jego część zamieszkiwało wiele wojowniczych ludów: Marsowie, Samnici, Apulczycy i Lukanowie, a wybrzeża morskie pokryte były kwitnącymi koloniami Greków. Dodać można, że gdy August dzielił Italię na jedenaście regionów, dołączono do tej siedziby rzymskiej zwierzchności małą prowincję Istrię77.

Europejskich prowincji Rzymu strzegły rzeki: Ren i Dunaj. Potężny Dunaj, którego źródło znajduje się w odległości zaledwie trzydziestu mil od źródła Renu, przepływa z górą tysiąc trzysta mil w kierunku na ogół południowo-wschodnim, gromadząc haracz swoich sześćdziesięciu spławnych dopływów, i wreszcie sześcioma ujściami wpada do Morza Czarnego, mieszczącego chyba z trudnością tak wielki przybór wód78. Prowincje naddunajskie, uważane za najwaleczniejsze w całym Cesarstwie, wkrótce pozyskały ogólną nazwę Illyricum, czyli pogranicza iliryjskiego79, ale zasługują one na to, żeby je omówić bardziej szczegółowo pod nazwami Recji, Norikum, Panonii, Dalmacji, Dacji, Mezji, Tracji, Macedonii i Grecji.

Prowincja Recja, która wkrótce zepchnęła w zapomnienie imię Windelików, ciągnęła się od szczytów Alp aż po brzegi Dunaju, od jego źródła aż do miejsca, gdzie wpada do niego Inn. Znaczna większość nizinnej części tego kraju podlega dzisiaj elektorowi bawarskiemu. Konstytucja Cesarstwa Niemieckiego ochrania miasto Augsburg. Gryzonowie bezpiecznie siedzą w swoich górach, a Tyrol jest jedną z licznych prowincji należących do dynastii Habsburgów.

Rozległe terytorium leżące pomiędzy Innem, Dunajem i Sawą – Austria, Styria, Karyntia, Karniola, Dolne Węgry i Sławonia – znane było starożytnym pod nazwami Norikum i Panonii. Pierwotnie, za czasów niepodległości, srogich mieszkańców tych obszarów łączyło pokrewieństwo plemienne. Za rządów rzymskich często bywali oni zjednoczeni pod władzą jednej i tej samej rodziny, tak zresztą, jak to jest tam obecnie. Obszar, gdzie znajduje się teraz siedziba władcy – Niemca, który sobie przypisuje tytuł cesarza rzymskiego – stanowi środek, jak również i główną siłę państwa austriackiego. Nie od rzeczy może będzie zauważyć, że oprócz Czech, Moraw, północnych kresów Austrii oraz części Węgier pomiędzy Cisą a Dunajem wszystkie posiadłości dynastii habsburskiej znalazły się w obrębie granic Cesarstwa Rzymskiego.

Dalmacja – a tylko jej jednej właściwie należała się nazwa Illyricum – obejmowała długi, ale wąski pas ziemi pomiędzy Sawą a Adriatykiem. Większa część tego wybrzeża, która dotąd zachowuje swoją starożytną nazwę, to obecnie prowincja państwa weneckiego i siedziba małej republiki Raguzy. Części położone dalej w głąb lądu przybrały slawońskie nazwy Chorwacji i Bośni; pierwsza z nich słucha rozkazów austriackiego gubernatora, a druga – tureckiego paszy; ale cały ten kraj nadal nękają plemiona barbarzyńców, których dzika niezależność tworzy niespokojne pogranicze pomiędzy państwami chrześcijańskimi a państwem mahometańskim80.

Dunaj, począwszy od miejsca, gdzie wpadają do niego wody Cisy i Sawy, jest, a przynajmniej był zwany przez Greków Istrem81. Dawniej oddzielał on Mezję od Dacji, która, jak to już mówiliśmy, była zdobyczą Trajana i jedyną prowincją rzymską położoną poza tą rzeką. Badając obecny stan tych krajów stwierdzimy, że na lewym brzegu Dunaju Temeszwar i Siedmiogród po wielu zmiennych kolejach losu zostały przyłączone do królestwa Węgier, podczas gdy i księstwa mołdawskie, i wołoskie uznają zwierzchnictwo Porty Otomańskiej. Na prawym brzegu Dunaju Mezja, która w średniowieczu rozpadła się na barbarzyńskie królestwa Serbii i Bułgarii, ponownie jest zjednoczona w niewoli tureckiej.

Nazwa Rumelia, którą Turcy dotąd jeszcze dają rozległym krainom Tracji, Macedonii i Grecji, przechowuje pamięć o tym, że kiedyś były to prowincje Cesarstwa Rzymskiego. Wojownicze obszary Tracji, począwszy od gór Haemus i Rodopów aż po Bosfor i Hellespont, stały się prowincjami za czasów Antoninów. Założone przez Konstantyna na brzegach Bosforu nowe miasto rzymskie pomimo zmiany panów i religii stale odtąd pozostaje stolicą wielkiej monarchii. Królestwu Macedonii, które za panowania Aleksandra dyktowało prawa Azji, trwalszych korzyści przysporzyła polityka dwóch Filipów; i wraz z zależnymi od siebie prowincjami Epiru i Tesalii ciągnęło się ono od Morza Egejskiego do Jońskiego. Gdy się zastanawiamy nad sławą Teb i Argos, Sparty i Aten, trudno nam uwierzyć, żeby tyle nieśmiertelnych republik starożytnej Grecji zatraciło się w jednej jedynej prowincji Cesarstwa Rzymskiego, którą dzięki przewadze wpływów Ligi Achajskiej zwykle nazywano prowincją Achaja.