ZNAK 815 04/2023. Psychodeliki. Nadzieja dla duszy i umysłu? - Opracowanie zbiorowe - ebook

ZNAK 815 04/2023. Psychodeliki. Nadzieja dla duszy i umysłu? ebook

Opracowanie zbiorowe

0,0
16,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Psychodeliki. Nadzieja dla duszy i umysłu?

W ostatnich latach obserwujemy „psychodeliczny renesans” związany z wyraźną zmianą w podejściu do substancji psychoaktywnych, takich jak psylocybina, LSD czy MDMA. Nielegalne w wielu krajach i kojarzone z hipisowską kontrkulturą, stają się dziś ważnym narzędziem w psychiatrii. Terapia wspomagana MDMA uznawana jest za jedną z najskuteczniejszych w leczeniu zespołu stresu pourazowego, psylocybina z kolei pozwala osobom w depresji pozbyć się natrętnych myśli na własny temat i ulżyć w cierpieniu. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo uzależnienia się bądź przedawkowania psychodelików. Nie dziwi więc, że budzą one nadzieje badaczy i pacjentów. Nie stanowią jednak panaceum, a przyjmowane w niewłaściwy sposób, mogą być szkodliwe dla zdrowia.

Czy psychodeliki zrewolucjonizują leczenie depresji? Kiedy mogą być niebezpieczne? Które rośliny towarzyszą duchowym poszukiwaniom ludzkości?

Odpowiadają:

Krzysztof Kornas, Maciej Lorenc i Anastasia Ruban

Pan od bonobo. Frans de Waal o płci, seksie i gender

Rebecca Solnit: Dlaczego Stalin sadził cytryny w Moskwie?

Soundtracki do życia. Czego słucha Dorota Masłowska?

A ponadto:

Chorzy na samochód. Wywiad z badaczką miejską, Martą Żakowską

Recenzja nadchodzącej książki Filipa Springera Mein Gott, jak pięknie

Filmowa propozycja Diany Dąbrowskiej

Felietony Olgi Gitkiewicz, Filipa Springera i Janusza Poniewierskiego

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 263

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dominika Kozłowska

Przeszłość, która nie mija

TYTUŁ NAWIĄZUJE DO GŁOŚNEJ NA POCZĄTKU LAT 90. we Francji książki Érica Conana i Henry’ego Rousso, Vichy, un passé qui ne passe pas (Vichy, przeszłość, która nie mija). Autorzy dokonali w niej bezkompromisowego rozliczenia Francuzów, pokazując, jak kolaborancka przeszłość wpływała na rozwój powojennej IV Republiki. W powstających w ostatnich dekadach pracach historycznych coraz częściej taka perspektywa ciągłości instytucjonalnej i mentalnej bierze górę nad perspektywą radykalnego zerwania. Klasycznymi przykładami obok Francji są Republika Federalna Niemiec, która odziedziczyła kadrę administracyjną III Rzeszy, i Hiszpania po upadku reżimu Franco. Doświadczenia tych krajów pokazują, że nawet w sprzyjających warunkach wprowadzenie trwałych zmian zajmuje dekady.

„Uważaj na analogie historyczne” – powiedział mój kolega, redaktor, gdy wspomniałam mu o braku podobnych perspektyw badawczych w Kościele rzymskokatolickim. Podręcznikowa optyka, którą pamiętam jeszcze ze studiów, nakazywała przyjmować, że okres powojenny, szczególnie czas Soboru Watykańskiego II, był dla Kościoła przełomem porównywalnym z rewolucją kopernikańską. Oto doszło do przewartościowania stosunku katolików do Żydów i zbudowania podstaw nowej, wolnej od antyjudaizmu i antysemityzmu teologii. Hierarchiczny obraz Kościoła został zrównoważony przez model powszechnego kapłaństwa, wspólnoty ludu Bożego i synodalnej drogi reformowania instytucji. A personalistyczna teologia stawiała człowieka, a nie prawo, na pierwszym miejscu. Tylko nieliczni sceptycy podkreślali, że widzialne elementy reprezentujące rewolucyjne zmiany (reforma liturgii, dopuszczenie osób świeckich do pełnienia nowych funkcji liturgicznych i kościelnych, wizyty papieży w synagogach, spotkania międzywyznaniowe) przysłaniają znacznie istotniejsze oznaki ciągłości po stronie kościelnych kadr: stawianie dobrego imienia instytucji na pierwszym miejscu, lojalność, od której zależą awanse w kościelnych strukturach władzy, ukrywanie nadużyć i przestępstw. Dziś coraz większa świadomość, jak bardzo rozchodzą się drogi oficjalnych reform i rzeczywistych praktyk, prowadzi wielu do skrajnego pesymizmu.

Brak zgody Kościoła na uczciwe i niezależne badania historyczne (problem dotyczy nie tylko krakowskiej kurii) pogłębia jedynie problem. Uniemożliwia bowiem nie tylko zdobycie wiedzy o nadużyciach seksualnych i przestępstwach duchownych, ale także skuteczne dokonanie potrzebnych zmian i odsunięcie od władzy osób, które są uwikłane w krycie przestępczych procederów w Kościele.

Zgadzam się, że analogie historyczne należy stosować ostrożnie. Jednocześnie szczególnie my, Polacy, powinniśmy wystrzegać się błędów ostatnich dekad, kiedy lęk przed nadwątleniem podstaw młodej demokracji i odtwarzających się więzów społecznych brał nieraz górę nad potrzebą uczciwego zbadania i rozliczenia trudnych kart naszej własnej historii, np. współudziału Polaków w zagładzie Żydów i zaangażowania w zbrodnie komunizmu. Dziś podobne lęki znów dochodzą do głosu u osób, które utrudniają badania nad dziedzictwem Karola Wojtyły / Jana Pawła II, w tym nad jego stosunkiem do pedofilii wśród księży.

W pewnym sensie z podobnym problemem mamy do czynienia w kwietniowym Temacie Miesiąca. Po obiecujących wynikach eksperymentów związanych z medycznym i terapeutycznym zastosowaniem psychodelików, jakie prowadzone były od lat 50. do 70. ubiegłego wieku, politycznie motywowany zakaz przyczynił się do zamknięcia programów badawczych na trzy dekady. A przecież chodziło o rozwój skutecznych metod wspierających osoby w kryzysie psychicznym i w chorobach terminalnych. Dopiero od początku XXI w. naukowcy powracają do analizowania użycia psychodelików w terapii uzależnień, zaburzeń odżywiania czy lekoopornej depresji, i osiągają obiecujące rezultaty. Strach nie powinien być nigdy naszym najważniejszym przewodnikiem. — Z

ul. Tadeusza Kościuszki 37, 30-105 Kraków tel. (12) 61 99 530, fax (12) 61 99 502 e-mail:[email protected]

redakcja: Mateusz Burzyk (sekretarz redakcji), Michał Jędrzejek, Karol Kleczka, Ilona Klimek, Dominika Kozłowska (redaktor naczelna), Barbara Małecka, Janusz Poniewierski, Henryk Woźniakowski

zespół: Michał Bardel, Wojciech Bonowicz, Halina Bortnowska, Bohdan Cywiński, Bartłomiej Dobroczyński, Tomasz Fiałkowski, Tadeusz Gadacz, ks. Michał Heller, Jerzy Illg, Piotr Kłodkowski, Maria Makuch, Janina Ochojska-Okońska, abp Grzegorz Ryś, Władysław Stróżewski, Karol Tarnowski, Łukasz Tischner

współpraca: Ewa Bolińska-Gostkowska, Andrzej Brzeziecki, Marta Duch-Dyngosz, Magdalena Falińska, Monika Gałka, Ewelina Kaczmarczyk, Krzysztof Kornas, Dobrosław Kot, Elżbieta Kot, Artur Madaliński, Marek Maraszek, Anna Marchewka, Anna Mateja, Andrzej Muszyński, Małgorzata Nocuń, Urszula Pieczek, ks. Eligiusz Piotrowski, Agnieszka Rzonca, Martyna Słowik, Marcin Wilk, Edyta Zielińska, Marcin Żyła

projekt graficzny pisma: Władysław Buchner, Rafał Buchner

dyrektor artystyczny: Władysław Buchner

fotoedycja: Marcin Kapica

korekta: Barbara Gąsiorowska, Magdalena Wołoszyn-Cępa

ilustracje portretowe: Patrycja Podkościelny

promocja i reklama: tel. (12) 61 99 530 e-mail:[email protected]

prenumerata: tel. (12) 61 99 561 e-mail:[email protected]

Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski

Temat Miesiąca

Obietnice i pułapki

■Nicole Kidman w roli Mashy, niekonwencjonalnej psychoterapeutki podającej swoim pacjentom psylocybinę, w serialu Dziewięcioro nieznajomychfot. Vince Valitutti / Hulu / THA / Avalon / BE&W

W ostatnich latach obserwujemy „psychodeliczny renesans” związany z wyraźną zmianą w podejściu do substancji psychoaktywnych, takich jak psylocybina, LSD czy MDMA. Nielegalne w wielu krajach i kojarzone z hipisowską kontrkulturą, stają się dziś ważnym narzędziem w psychiatrii. Terapia wspomagana MDMA uznawana jest za jedną z najskuteczniejszych w leczeniu zespołu stresu pourazowego, psylocybina z kolei pozwala osobom w depresji pozbyć się natrętnych myśli na własny temat i ulżyć w cierpieniu.

Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo uzależnienia się od psychodelików bądź przedawkowania ich. Nie dziwi więc, że budzą one nadzieje badaczy i pacjentów. Nie stanowią jednak panaceum, a przyjmowane w niewłaściwy sposób, mogą być szkodliwe dla zdrowia.

Komu może pomóc terapia psychodelikami, a dla kogo będzie niebezpieczna? Jak substancje psychoaktywne podbiły Amerykę lat 60.? Które rośliny towarzyszą duchowym poszukiwaniom ludzkości? Czy efekt zjednoczenia ze światem i rozpuszczenia ego można uzyskać także dzięki medytacji?

Odpowiadają: Krzysztof Kornas, Maciej Lorenc i Anastasia Ruban

WRÓĆ DO SPISU TREŚCI

Czas psychonautów

Krzysztof Kornas

Alkohol, nawet konsumowany rzadko i w niewielkich ilościach, jest dla organizmu człowieka silną trucizną. Może niedługo to mikrodawki psychodelików zastąpią go w naszym życiu społecznym?

Większość z nas na legalnym haju jest codziennie. Dla wielu ludzi rytm dobowy to psychoaktywna sinusoida: od pobudzania się kofeiną (w kawie, herbacie, mate czy guaranie) w ciągu dnia do wieczornego wyciszania bodźców różnymi nośnikami etanolu.

Kofeina to najczęściej stosowany dziś środek psychoaktywny oraz jedna z najlepiej zbadanych substancji na świecie. Wiemy, że poprawia pamięć, ułatwia skupienie uwagi, zwiększa szybkość reakcji na bodźce i czujność oraz wspomaga procesy uczenia się. Większość z nas może też zaświadczyć, jak trudno się z nią rozstać. Na własnej skórze przekonał się o tym Michael Pollan, dziennikarz piszący o żywności, przygotowując książkę Caffeine. How Caffeine Created the Modern World (Jak kofeina stworzyła nowoczesny świat). Idąc za sugestią ekspertów, przestał pić napoje z kofeiną, by zrozumieć, z jak silnym narkotykiem ma do czynienia, i przekonać się, czym jest syndrom odstawienia. Jego symptomy obejmują: ból głowy, zmęczenie, problemy z koncentracją, spadek motywacji i pewności siebie, drażliwość, a także dysforię (przeciwieństwo euforii). Działanie porannej kawy tak doskonale wpisuje się jednak w naturalne rytmy biologiczne ludzkiego organizmu, że rzadko mamy szansę zauważyć te objawy. Pierwsza dzienna dawka kofeiny trafia zwykle do naszego organizmu dokładnie wtedy, gdy pojawiają się efekty odstawienia.

Kofeinę przyjmuje dziś tak wiele osób (w tym osoby poniżej 18. roku życia), że zmieniony stan świadomości pod jej wpływem wydaje się normą. Roland R. Griffiths z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa (JHU) w Baltimore, jeden z czołowych badaczy substancji psychoaktywnych i uzależnień na świecie, wyjaśnia, że napoje zawierające kofeinę kojarzą nam się z dobrym samopoczuciem i stanami euforycznymi. Dlatego do nich wracamy. Griffiths podkreśla, że ludzie oszukują się, jeśli chodzi o rolę smaku w wyborze substancji, które gwarantują takie stany. Smak to dla mózgu sprawa drugorzędna. Kiedy w grę wchodzi bodziec wywołujący przyjemność, jak kofeina czy etanol, wykształci się preferencja dla smaku produktów mających je w swoim składzie.

Mamy za sobą ponad 400 lat budowania kultury wokół kawy jako podstawowego w naszym kręgu kulturowym nośnika kofeiny. Kawiarnie od początku były publicznymi miejscami spotkań, wymiany informacji, uzgadniania transakcji handlowych, a także instytucjami liberalnymi, w których toczyły się intelektualne dyskusje i spory na bieżące tematy społeczno-polityczne. Płaciło się za kawę, ale dostęp do gazet, magazynów, książek i rozmów był bezpłatny. Pollan zauważa, że efektem jej upowszechnienia się w XVII w. stała się przede wszystkim zmiana umysłowości Europejczyków. Do tego czasu dominującym środkiem psychoaktywnym był alkohol. Kawa wyostrzyła notorycznie zamroczone umysły i uwolniła pracę ludzi od naturalnych rytmów biologii i słońca (wcześniej nocne zmiany nie istniały).

Można argumentować, twierdzi Pollan, że powszechne zażywanie kofeiny to kolejny przykład panowania człowieka nad naturą (tym razem naszą własną) – porównywalny z opanowaniem ognia czy udomowieniem roślin i zwierząt. Za to biochemiczne dopasowanie się do przyspieszającego rytmu cywilizacji płacimy jednak wysoką cenę, jaką są zaburzenia snu. W książce Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennych Matthew Walker, neurobiolog i psycholog, uznaje konsumpcję kofeiny za nienadzorowany eksperyment narkotykowy prowadzony na gatunku ludzkim (w zakresie długości jego trwania i skali porównywalny tylko ze spożyciem alkoholu). W świetle niepokojących wyników tego eksperymentu Walker pisze wręcz o niewidzialnym kryzysie zdrowia publicznego. Śpimy za mało, a jakość naszego snu jest niska. Walker dopatruje się jednego z powodów tego stanu rzeczy w nadmiernej konsumpcji kofeiny. I ostrzega, że brak odpowiedniej ilości snu to kluczowy czynnik przyczyniający się m.in. do rozwoju: choroby Alzheimera, miażdżycy, udaru mózgu, niewydolności serca, depresji, zaburzeń lękowych i otyłości.

Granice odurzenia

Podobnie jak Pollan w odniesieniu do kofeiny, Edward Slingerland widzi silne spoiwo fundamentów naszej cywilizacji w alkoholu. W książce Drunk. How We Sipped, Danced, and Stumbled Our Way to Civilization (Pijani. Jak piliśmy, tańczyliśmy i potykaliśmy się na drodze do cywilizacji) dokonał on syntezy literatury naukowej z pogranicza wielu dziedzin nauk ścisłych i humanistycznych, aby szczegółowo opisać rolę alkoholu w dziejach ludzkości oraz odpowiedzieć na pytanie o źródła samej potrzeby odurzania się.

Jako świadomie wytwarzana przez człowieka substancja etanol jest z nami prawdopodobnie od co najmniej 12 tys. lat. Slingerland powołuje się na ustalenia dotyczące produkcji oraz konsumpcji piwa w czasie zgromadzeń masowych już w Göbekli Tepe, najstarszej znanej osadzie ludzkiej. Aspekt społeczny, spotkania w dużych grupach, jest według Slingerlanda kluczowy dla zrozumienia źródeł ludzkiego apetytu na odurzanie się. Twierdzi on, że konsumpcja alkoholu jest z perspektywy ewolucyjnej korzystna, ponieważ sprzyjała rozwojowi dwóch arcyludzkich cech: zdolności do współpracy oraz kreatywności.

Przyjrzyjmy się najpierw samemu działaniu alkoholu. Psychofarmakologicznie rzecz biorąc, jest on tzw. depresantem, czyli substancją spowalniającą aktywność układu nerwowego, co może przekładać się na efekty uspokajające, rozluźniające i przeciwlękowe. Pośród wielu różnych skutków spożycia etanolu na pierwszy plan wybija się osłabianie działania kory przedczołowej (ang. prefrontal cortex, PFC), czyli mózgowego siedliska dojrzałego rozumowania: planowania, podejmowania decyzji i rozważania ich konsekwencji oraz kontrolowania stanów emocjonalnych.

Na progu rewolucji neolitycznej alkohol miałby okazać się idealnym akuszerem współpracy łowców-zbieraczy z nieznajomymi. Pozwala bowiem przełamać barierę, jaką dla zaufania społecznego stanowią trzeźwość i racjonalność wzorowo funkcjonującej PFC. Bez tego zaufania trudno wyobrazić sobie łączenie się w większe grupy, kooperację na wielką skalę czy rozwój miast. Jak pisze Slingerland, odurzenie to zawieszenie broni. Z przywoływanych przez niego badań wynika, że kiedy PFC nie działa na pełnych obrotach, trudniej nam kłamać – całkowicie trzeźwi, kłamiemy skuteczniej i słabiej wykrywamy kłamstwa. Alkohol zaczął więc być obecny wszędzie tam, gdzie ludzie o potencjalnie sprzecznych interesach musieli się porozumieć.

Picie alkoholu miałoby sprzyjać także kreatywności, warunkowi jakichkolwiek innowacji. Również tutaj kluczowe jest hamowanie działania PFC. Eksperymenty Alison Gopnik, psycholożki rozwojowej znanej z badań umysłowości dzieci, pokazują, że zanim PFC w pełni się ukształtuje, kreatywność jest zdecydowanie większa. Dzieci częściej szukają niestandardowych rozwiązań problemów. Alkohol pozwala dorosłym chwilowo odzyskać „dziecięcą” siłę wyobraźni. Z jednym istotnym zastrzeżeniem – tylko przyjmowany w niewielkich dawkach, kiedy mamy jeszcze kontrolę poznawczą, ale gorset PFC został już nieco poluzowany (badania referowane przez Slingerlanda sugerowały, że na wsparcie kreatywności można liczyć przy maksymalnie 0,8 promila alkoholu we krwi).

Nasza relacja z etanolem znacznie się zmieniła. Przez tysiąclecia istniało technologiczne ograniczenie jego osiągalnego stężenia – naturalna fermentacja. Teraz destylacja pozwala wytwarzać znacznie mocniejsze trunki, a ponadto alkohol jest szeroko dostępny, co również jest historyczną nowością. Picie w pojedynkę było niegdyś tabu, społeczna regulacja konsumpcji alkoholu działała jak mechanizm stabilizujący. Dziś każdy łatwo może zdobyć wysokoprocentowy alkohol na własny użytek. Niesie to ze sobą istotne problemy społeczne, zdrowotne, a także koszty ekonomiczne, kiedy weźmie się pod uwagę stracone lata produktywności. Ciemne strony alkoholu konsumowanego w nadmiarze – a przy jego wysokich stężeniach o nadmiar nietrudno – to także zwiększone ryzyko zachowań impulsywnych, co nierzadko może prowadzić do agresji. W takim ujęciu alkohol staje się zaprzeczeniem ewolucyjnej adaptacyjności w zakresie współpracy i kreatywności.

■Eksperymentalna terapia psylocybinowa firmy COMPASS Pathways, mająca pomóc w leczeniu depresji lekoopornej. Psylocybinę przyjmuje się w pozycji leżącej, z oczami zasłoniętymi okularami i słuchając muzyki; pacjentowi towarzyszy dwoje terapeutów, z którymi można dzielić się doświadczanymi wizjamifot. COMPASS Pathways

Problem sięga jednak głębiej. Najnowsze badania dotyczące alkoholu wskazują, że nawet konsumowany rzadko i w niewielkich ilościach, jest dla organizmu człowieka silną trucizną. Zwłaszcza w ostatnich trzech latach opublikowano szereg niezależnych prac naukowych, które dają wiele powodów do niepokoju. Kilka miesięcy temu ich analizy dokonał na publiczny użytek Andrew Huberman, neurobiolog z Uniwersytetu Stanforda i jeden z topowych popularyzatorów nauki w anglojęzycznym internecie. Najważniejszy wniosek: najlepiej nie pić w ogóle. Alkohol zwiększa ryzyko zachorowania na raka, w niektórych przypadkach znacznie, nawet przy niewielkich i nieregularnych dawkach. Do tego dochodzą zaburzenia: pamięci, nastroju, funkcji seksualnych, gospodarki hormonalnej i flory bakteryjnej jelit. Mogą występować także: obniżenie jakości snu, stany zapalne, wyższy poziom kortyzolu (hormonu stresu) i trwałe osłabienie działania PFC. W niektórych przypadkach wystarczą choćby dwa drinki tygodniowo, żeby nabawić się części z tych problemów. Osobne zagrożenie stanowią różne szkodliwe substancje, z którymi etanol jest mieszany w rozmaitych komercyjnie dostępnych napojach alkoholowych.

Jednak potrzeba pobudzania współpracy i kreatywności nie znikła. Co więcej, być może w obliczu bieżących kryzysów jest nam potrzebna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

W sukurs przybywa nam David Nutt, znany badacz substancji psychoaktywnych z Imperial College London, były doradca rządu Wielkiej Brytanii, a obecnie m.in. szef działu naukowego firmy GABA Labs produkującej alternatywy dla alkoholu. Nutt opracował m.in. substancję Alcarelle, która ma podobne działanie neurochemiczne do etanolu, wywołuje te same korzystne stany (towarzyskość, relaksację), ale rzekomo nie powoduje przy tym analogicznych szkód (nie wywołuje kaca, nie uszkadza wątroby ani nie uzależnia). Sama nazwa firmy odnosi się do biochemicznej podstawy działania alkoholu – neuroprzekaźnika GABA (kwasu gamma-aminomasłowego), który wywołuje efekty hamujące układ nerwowy. Alcarelle pozostaje nadal w fazie badań, lecz pierwszy produkt GABA Labs z innym zamiennikiem alkoholu trafił już na rynek.

Edward Slingerland sugeruje również, że w obliczu rosnącej problematyczności alkoholu zastąpić go mogłyby… mikrodawki psychodelików, mające pozwalać na osiąganie rozmaitych korzyści – jak koncentracja i pobudzenie kreatywności, bez zmian percepcyjnych. Mikrodawkowanie tych substancji funkcjonuje jednak w szerszej świadomości od niedawna i dysponujemy głównie danymi anegdotycznymi na ich temat – brakuje rygorystycznych badań nad potencjałem takich praktyk. Nie wspominając o tym, że psychodeliki wciąż pozostają w większości miejsc na świecie nielegalne.

■Rośliny halucynogenne w XVI-wiecznym manuskrypcie Kodeksu Magliabecchiano opisującym rytuały i wierzenia ludu Nahua, zamieszkującego Amerykę Środkowąfot. Alamy / BE&W

W służbie terapii

W przypadku psychodelików brak dostatecznej liczby badań przez długi czas dotyczył nie tylko ich mikrodawek, lecz jakichkolwiek dawek. Po obiecujących wynikach eksperymentów prowadzonych z psychodelikami od lat 50. do lat 70. ubiegłego wieku politycznie motywowany zakaz ich stosowania zamknął naukowcom drogę do prób ustalenia ich zastosowań na ok. trzy dekady (więcej na ten temat pisze Maciej Lorenc w tym numerze „Znaku”). Wspomniany David Nutt nazwał ten stan rzeczy „najgorszym przypadkiem cenzury naukowej od czasu zakazania przez Kościół katolicki dzieł Kopernika i Galileusza”.

Od lat 90. badania nad tymi substancjami zaczęły jednak wracać na wyższe uczelnie, a dziś mówi się już o renesansie psychodelicznym, biorąc pod uwagę liczbę ośrodków zajmujących się tą tematyką. Jedną z postaci najbardziej zasłużonych dla odrodzenia się tych badań jest wspomniany już Roland R. Griffiths. Ten sam naukowiec, przed którego dociekliwością nie uchroniła się nawet tak pozornie niewinna substancja jak kofeina. To właśnie on, jako uznany w środowisku międzynarodowym badacz uzależnień z prestiżowej uczelni medycznej, utorował drogę nowym badaniom nad psychodelikami, gwarantując ich wiarygodność i rzetelność. Kontrowersje i nieporozumienia ustąpiły miejsca zdrowej, osadzonej w faktach i naukowym rygorze, wnikliwej analizie potencjału tych substancji.

Co ciekawe, Griffiths zainteresował się tą klasą substancji m.in. poprzez praktykowanie medytacji, którą – jak na naukowca przystało – postrzegał jako empiryczną metodę pracy nad doświadczeniami wewnętrznymi. Zaczął szukać informacji o neurofizjologicznym podłożu stanów medytacyjnych, ale nie znalazł ich zbyt wiele. W trakcie tych poszukiwań trafił jednak na wspomniane starsze prace dotyczące psychodelików. Badano wtedy LSD, psylocybinę oraz meskalinę, czyli tzw. klasyczne psychodeliki. Eksperymenty dotyczyły m.in. terapii uzależnienia od alkoholu oraz redukcji lęku u pacjentów w terminalnym stadium choroby nowotworowej. Uczestnicy badań twierdzili, że doświadczenia pod wpływem tych substancji były jednymi z najbardziej wartościowych w ich życiu. Ich perspektywa pozostała niezmieniona wraz z upływem miesięcy, a nawet lat. To istotna różnica między psychodelikami a innymi klasami substancji.

Psychodelikom daleko jednak do panaceum. Z ich użyciem wiążą się też zagrożenia. Doświadczenia psychodeliczne bywają niekiedy negatywne, mroczne, trudne do przepracowania bez profesjonalnego wsparcia. Powinny ich unikać osoby, które albo same zmagają się z problemami psychotycznymi, albo mają w bliskiej rodzinie kogoś, kto się z nimi zmaga. Takie jednostki nie są przez naukowców akceptowane jako uczestnicy badań z użyciem psychodelików.

Aby zminimalizować wszelkie ryzyko, badania i sesje terapeutyczne odbywają się zgodnie z precyzyjnie przygotowanymi protokołami. Na początku, przygotowując ludzi do doświadczenia, przeprowadza się dla nich coś w rodzaju przyspieszonego kursu medytacji. Tłumaczy się, co może się zdarzyć podczas sesji. Wzbudza się ich ciekawość i radzi, że jeśli w treści doświadczenia pojawi się coś strasznego, warto przyjrzeć się temu bliżej, mimo lęku. Taka inspekcja problemu często prowadzi do zmiany. To sam umysł podpowiada nam te treści, dlatego można się wiele o sobie nauczyć dzięki konfrontacji z nimi.

Następnie przechodzi się do sesji z użyciem substancji psychodelicznej. Psychodeliki (głównie psylocybina) są obecnie wykorzystywane m.in. w terapii uzależnień, zaburzeń odżywiania, lekoopornej depresji, a także niepokoju i lęków związanych z chorobami zagrażającymi życiu. Warto wymienić choćby terapię uzależnienia od tytoniu, w której psylocybina w połączeniu z terapią poznawczo-behawioralną pozwoliła pacjentom niemal natychmiast uwolnić się od nałogu na długo (Griffiths był współautorem tego badania). To wyjątkowo imponujące wyniki, biorąc pod uwagę, jak trudne jest uzależnienie od nikotyny. Na Uniwersytecie Nowojorskim (NYU) prowadzi się także badania nad uzależnieniem od alkoholu, które dowodzą skuteczności psylocybiny w tym zakresie. Wyniki wszystkich tych badań są ponadto zgodne z ustaleniami sprzed zakazu stosowania psychodelików. Na JHU i NYU prowadzone są również badania z pacjentami onkologicznymi dotyczące lęku przed śmiercią, z których wynika, że potencjał psychodelików w tym zakresie jest przełomowy i niemal dwie trzecie pacjentów po jednej sesji całkowicie uwalnia się od objawów nawet na pół roku. Griffiths podkreśla, że w psychiatrii nie są znane interwencje terapeutyczne o porównywalnej skuteczności. Psylocybina okazała się także skuteczna w leczeniu anoreksji. Przed terapią badane osoby nie mogły myśleć o niczym innym niż o negatywnym obrazie swojego ciała.

Griffiths zaznacza, że na poziomie czysto biologicznym nie rozumiemy dokładnie mechanizmu działania psychodelików. Dlatego połączenie z terapią, pracą integrującą doświadczenia po sesji psychodelicznej jest kluczowe i niesie ze sobą wielki potencjał. Pozwala to bardziej precyzyjnie uporządkować cały proces, korzystając z narzędzi psychologii i kognitywistyki. Praca integracyjna ma kilka etapów. Zaczyna się od rozmowy tuż po sesji psychodelicznej. Jest też zadanie domowe – należy opisać swoje przeżycia. Niektórzy spisują kilka punktów, inni – nawet kilkadziesiąt stron. Następnego dnia odbywa się pogłębiona rozmowa konsolidująca doświadczenia.

Dźwignia innowacji?

Potencjał wykorzystywania psychodelików na terapii się nie kończy. John Markoff, dziennikarz technologiczny, w książce What the Dormouse Said. How the Sixties Counterculture Shaped the Personal Computer Industry (Co powiedział Suseł. Jak kontrkultura lat 60. ukształtowała branżę komputerów osobistych) opisuje, jak doświadczenia psychodeliczne wpłynęły na pionierów humanizowania informatyki. Określenie „komputer osobisty” ukuł Stewart Brand, autor książek nt. technologii, ekologii i przyszłości, twórca legendarnego Whole Earth Catalog oraz animator wielu działań na pograniczu nauki, techniki i kultury. Wcześniej komputery były postrzegane jedynie jako maszyny do przeprowadzania skomplikowanych operacji matematycznych na potrzeby rządów i wielkich firm. Brand postulował wykorzystanie „establishmentowych” narzędzi na rzecz oddolnych społeczności. Ludzie nie potrafili sobie wyobrazić komputerów we własnym życiu, używanych do tworzenia dokumentów czy do komunikacji. Brand stał się pomostem między inżynierami wizjonerami, jak Douglas Engelbart, twórca myszki komputerowej i pierwszego interfejsu graficznego, który marzył o budowie maszyn mogących zwiększyć możliwości ludzkiego umysłu, a kontrkulturowymi „psychonautami” używającymi psychodelików do eksperymentowania z własnym umysłem. Nie jest przypadkiem, że Steve Jobs (który sam przypisywał wielką wartość swoim doświadczeniom pod wpływem LSD) określił jeden z pierwszych komputerów osobistych firmy Apple mianem „roweru dla umysłu”.

Powyższe przykłady mogą wydawać się anegdotyczne. Do indywidualnych doświadczeń nietrudno dopisać legendę. Zwłaszcza w odniesieniu do tak nośnego tematu jak nowe technologie. W czasie pierwszej fali zainteresowania naukowego psychodelikami prowadzono też jednak badania dotyczące wpływu tych substancji na kreatywne rozwiązywanie problemów w naukach ścisłych i technicznych. Pilotaż przeprowadził James Fadiman, psycholog i badacz psychodelików. Uczestników badania proszono o pracę nad problemami, których nie byli w stanie rozwiązać przez co najmniej trzy poprzednie miesiące. Podano im niewielkie (100 mikrogramów) dawki LSD (lub placebo) i obserwowano, jak poradzą sobie z różnymi zadaniami. Wyniki sugerowały, że LSD może ułatwiać zmianę perspektywy i tworzenie nowych skojarzeń oraz zwiększać motywację. Niestety, pierwsze badania na ten temat nie miały kontynuacji ze względu na zmiany w podejściu do psychodelików i późniejszą ich delegalizację.

Projektowanie doświadczeń

Zainteresowanie psychodelikami wzrasta głównie w kontekście terapii, która stanowi dziś ich zdecydowanie najrozważniejsze wykorzystanie, biorąc pod uwagę nasilający się z roku na rok powszechny kryzys zdrowia psychicznego. Jeśli dzięki temu uda się dogłębnie zrozumieć działanie tych substancji, nie unikniemy jednak ponownego pogłębionego zainteresowania kulturowego ich potencjalnym wykorzystaniem w szerszym kontekście, a wraz z nim – kolejnych wyzwań w zakresie destabilizacji dominującej kultury.

Psychodeliki to związki chemiczne o potężnej sile działania i jako takie wymagają szacunku i szczególnej dbałości o bezpieczeństwo. Każdy tekst mówiący o ich potencjale z entuzjazmem i nadzieją powinien wprost o tym ostrzegać. Z tym zastrzeżeniem wyobraźmy sobie, jak mógłby wyglądać świat z odpowiedzialnym i bezpiecznym używaniem tych substancji w szerszym zakresie.

Gdzieniegdzie pewne naturalne psychodeliki (grzyby psylocybinowe, ayahuasca, pejotl) są albo legalne, albo tolerowane w specyficznych kontekstach (np. w użyciu rytualnym). W niektórych krajach, np. w Holandii lub w Kanadzie, grzyby zawierające psylocybinę można legalnie kupić (w tym np. w gotowych produktach przygotowanych w celu mikrodawkowania) i wokół ich spożycia kształtuje się już swoista legalna kultura. Mimo że psychodeliki to substancje o toksyczności nieporównywalnie niższej niż alkohol i że nie uzależniają fizycznie, nietrudno znaleźć złożone protokoły suplementacji i dawkowania (w tym mikro-), aby wspomóc organizm i psychikę, profilaktycznie uprzedzając jakiekolwiek potencjalne szkody.

■Kodeks Magliabecchianofot. Alamy / BE&W

To jednak dopiero pierwsze przypadki oswajania się z szerszą dostępnością tych substancji. Daleko im do alejek z alkoholami w supermarketach, które nierzadko zajmują dziś połowę długości ich dłuższej ściany. W technologie produkcji napojów alkoholowych, kolory i kształty butelek, chwytliwe hasła oraz w kombinacje smaków i zapachów wkłada się gigantyczne środki. To imponująca różnorodność kulturowych dekoracji jak na jedną toksyczną, uzależniającą substancję. Substancję, którą w cocktail barach „miksolodzy” potrafią zamienić w dzieło sztuki. Przekonałem się o tym, mając okazję spróbować drinka inspirowanego malarstwem Zdzisława Beksińskiego. Zanim mogłem poznać jego złożony, gorzko-korzenny smak, poinstruowano mnie, żebym przelał ciemnobursztynowy płyn z małej, przezroczystej butelki do naczynia z czarnej ceramiki, które trafiło na mój stolik odwrócone dnem do góry. Po podniesieniu go ze spodka wydostał się z niego dym ze spalonego liścia szałwii. Zastanawiałem się, jakie podobne połączenia smakowe i doświadczenia mogliby przygotować psychodeliczni „miksolodzy”, mający przygotowanie neurobiologiczno-medyczne i podręczne laboratorium wyszukanych utensyliów. Albo jak mógłby wyglądać psychodeliczny ekwiwalent japońskiej ceremonii picia herbaty, która przygotowanie i konsumpcję kofeiny wynosi do rangi przeżycia niemal duchowego.

Wspomniana firma GABA Labs przyznaje się do używania algorytmów sztucznej inteligencji w poszukiwaniach nowych rodzajów związków chemicznych, które mogłyby zastąpić alkohol, naśladując jego dobrze oswojone kulturowo, osłabiające PFC działanie. Z pewnością trwają także poszukiwania substancji dających podobne efekty do psychodelików w zakresie hamowania sieci stanu spoczynkowego (ang. default mode network – DMN) – mózgowego adresu, pod którym mieszka ego – ale, przykładowo, bez zmian percepcyjnych, czyniąc te substancje mniej niebezpiecznymi. Wobec problemów, jakie generuje dominująca obecnie kultura zażywania, z łatwością można sobie wyobrazić wiele nowych syntetycznych substancji, nawet skrojonych na miarę dla gospodarki neuroprzekaźnikowej, hormonalnej oraz genów pojedynczej osoby.

Nietrudno też jednak wyobrazić sobie potencjał nadużywania tych substancji. Dziś rekreacyjne spożycie psychodelików zamiast, jak w kontekście terapeutycznym, przynosić pogłębiony wgląd we własne myśli i emocje, bywa często dezorientujące. Ludzie zażywają je bez przygotowania, mieszają je z alkoholem lub innymi środkami odurzającymi, potęgując ryzyko nieodpowiedzialnych zachowań.

Tabuizowanie zażywania substancji zmieniających świadomość dodatkowo utrudnia rzetelną edukację na ich temat. Bez niej i bez ukształtowania się systemu gwarantującego przewodnictwo i wsparcie w kluczowych momentach sesji psychodelicznych nie będzie ludziom łatwo czerpać z tych doświadczeń pełną wartość. Dopiero wtedy realne może się okazać upowszechnienie się psychodelików na większą skalę. Już dziś część badaczy wyobraża sobie specjalne ośrodki, „psychodeliczne sanatoria”, w których można by bezpiecznie eksplorować głębiny własnej psychiki pod okiem profesjonalnych opiekunów. Zresztą na naśladowaniu minimalistycznej atmosfery pokoi do terapii psychodelicznej nie musi się skończyć. Dziś seanse tego typu odbywają się w specjalnie przygotowanych pomieszczeniach, które cechuje kliniczny spokój i neutralność. Daleko im do psychodelicznych wnętrz i mebli Vernera Pantona, które mogli podziwiać odwiedzający wystawę Visiona II z 1970 r., pełną kolorów, kształtów i świateł sprzyjających (w zamyśle) introspekcji. Nie byłbym jednak zaskoczony, gdyby tego rodzaju retrofuturystyczna estetyka powróciła w kontekście projektowania przestrzeni tworzonych z myślą o prowadzeniu eksperymentów i terapii psychodelicznych.

Wśród zawodów przyszłości otwiera się w tym obszarze ogromne pole do popisów kreatywności. Dla kuratorów i projektantów doświadczeń psychodelicznych. Selekcjonerów bodźców audiowizualnych oraz technologii (rzeczywistość wirtualna lub rozszerzona, eksperymenty ze światłem) lub metod (techniki medytacyjne i oddechowe) intensyfikujących doświadczenia. Aranżerów przestrzennych warunków sprzyjających specyfice takich przeżyć, wzmacniających i ukierunkowujących doświadczenia zależnie od intencji (wgląd w emocje, pobudzenie kreatywności, rozwiązywanie problemów), maksymalizujących ich potencjał. Specjalistów od konsolidacji wniosków z sesji psychodelicznych. Zważywszy, że same psychodeliki nie niosą ze sobą żadnych konkretnych treści, lecz jedynie uwydatniają to, co skrywa umysł, nastawienie i otoczenie (ang. set and setting), osadzenie doświadczeń w warunkach sprzyjających pozytywnym doznaniom i poczuciu bezpieczeństwa oraz wchodzenie w te stany z jasno określonymi intencjami są kluczowe zarówno dla psychologicznego bezpieczeństwa doświadczenia, jak i dla emocjonalnej i poznawczej satysfakcji z niego.

Nie ma tu oczywiście mowy o powtarzaniu błędów kontrkultury sprzed ponad półwiecza. Matthew Johnson, psycholog i badacz psychodelików z JHU, próbował wyobrazić sobie, jak mogłyby wyglądać rozsądne regulacje psychodelików. Sugeruje, że w przyszłości, poza kontekstem stricte medycznym, mogłoby istnieć coś w rodzaju „prawa jazdy” dla użytkowników tych substancji. Okresowe egzaminy z bezpieczeństwa i higieny ich zażywania. Konieczność odbycia odpowiednich szkoleń oraz obowiązek przejścia pierwszych doświadczeń pod opieką doświadczonych przewodników. Ponadto Roland Griffiths wyobrażał sobie, że doświadczenia psychodeliczne mogłyby się wpisać w kulturę w kontekście rytuałów przejścia. Sugerował, że mogłyby się sprawdzić jako narzędzie wspomagające decyzje o: wyborze kariery po studiach, małżeństwie, potomstwie lub emeryturze, czy w procesie przygotowywania się do śmierci.

Właściwie wszyscy badacze psychodelików w odpowiedzi na pytania o dostępność tych substancji zajmują stanowisko „intelektualistyczne”, ograniczające dostęp do nich do wąskiej grupy ludzi gotowych włożyć wysiłek w uzyskanie takiej możliwości. Są to zbyt potężne substancje, żeby były masowo dostępne. Jednocześnie okazują się one też jednak na tyle rokujące jako narzędzia wspomagające terapie i samorozwój, żeby gorąco kibicować naukowcom badającym potencjał doświadczeń pod ich wpływem, szukających sposobów na polepszenie kondycji ludzkiej, zrozumienie ludzkiego umysłu i oswojenie narzędzi, które mogą pomóc w nowych odkryciach i innowacjach.

Hic sunt leones

Zachwycamy się innością przebłysków „umysłowości” sztucznej inteligencji, a na własny intelekt nakładamy kulturowy gorset. Nadal demonizujemy lub mitologizujemy substancje psychoaktywne i stygmatyzujemy ich użytkowników. Śnimy o podboju Marsa, cały glob okrąża rój satelitów, na mapach nie ma białych plam, a psychonautyka wciąż budzi strach, bo ludzki umysł to nadal w znacznym stopniu terra incognita. Psychodeliki nie są magicznymi substancjami, które uratują świat. Mogą jednak pomóc zakwestionować oczywistość tego świata, spojrzeć inaczej na coraz częściej kształtujące go kryzysy, w obliczu których potrzebujemy nowych, pozytywnych narracji i odnowienia wiary we własną gatunkową sprawczość.

W czerwcu zeszłego roku Roland Griffiths dowiedział się, że ma raka trzustki w zaawansowanym stadium rozwoju. Pod koniec 2022 r. po raz pierwszy opowiedział, jak sam wykorzystuje medytację i psylocybinę, żeby łatwiej radzić sobie z akceptowaniem choroby, pogłębić poczucie wdzięczności za wielką wartość i bogactwo życia, które przeżył, i przygotować się na nadchodzącą śmierć. Jasno określił przy tym swój intelektualny testament. Griffiths ma nadzieję pozostawić po sobie dziedzictwo badań nad psychodelikami, które korzystnie wpłyną na ludzkość i pomogą ludziom odnaleźć sens i szczęście w życiu. Założył w tym celu Griffiths Fund, którego misją są empiryczne badania nad świecką duchowością i ludzkim dobrostanem. Badania z wykorzystaniem psychodelików, które uważa za jedne z najsilniejszych znanych metod zmiany kulturowej.

Na razie renesans psychodeliczny jest ograniczony do terapii. Griffiths zwraca jednak uwagę, że w tym procesie pomijany jest dobrostan populacji osób, które nie są pacjentami, a badania nad pozostałymi zastosowaniami psychodelików również mają wymiar etyczny. Zrozumienie, dlaczego z tych doświadczeń płyną takie treści jak: dobro, wrażliwość, troska i prospołeczne zachowanie, uważa za kluczowe i m.in. w tym upatruje rolę Griffiths Fund. Idzie nawet dalej, wpisując się w mocno rezonujące w ostatnich latach w kulturze rozważania dotyczące katastroficznego lub nawet egzystencjalnego ryzyka, jakie niesie ze sobą rozwój technologii: broń biologiczna, wojna nuklearna, zmiana klimatu, sztuczna inteligencja. Obserwacja, że technologie rozwijają się szybciej niż nasze standardy etyczne, jest już dziś ponurym truizmem. Według Griffithsa mamy wszelkie powody, żeby badania nad terapeutycznym i prospołecznym potencjałem psychodelików miały najwyższy kulturowy priorytet. Potrzebujemy także instytucjonalnych struktur ewoluujących wraz z postępami w badaniach, aby prowadzić i wspierać pracę z tego rodzaju doświadczeniami w sposób, który nie destabilizowałby kultury jako takiej. Nie ma nic oczywistego w fakcie dominacji kofeiny i etanolu w dzisiejszej kulturze zażywania. Zwłaszcza zważywszy na problemy, które generują. Po tysiącach lat z alkoholem i setkach lat z kofeiną ich obecność w kulturze jest dla nas po prostu przezroczysta. Z innymi substancjami psychoaktywnymi dopiero się kulturowo oswajamy.

Na drodze spełnieniu się wizji Griffithsa wciąż stoi, niestety, mnóstwo społeczno-kulturowych kontrowersji i nieporozumień, a także regulacji oraz batalii prawno-politycznych. Jak protestować przeciw złym pomysłom na regulacje substancji psychoaktywnych? Może wdychając jedną z nich przed siedzibą parlamentu? Dokładnie po tę metodę sięgnęło w 2015 r. ok. 100 osób, trzymających kolorowe baloniki wypełnione podtlenkiem azotu, czyli gazem rozweselającym, którego demonstracyjna, masowa inhalacja była wyrazem sprzeciwu wobec zamiarów kryminalizacji tej konkretnie substancji dającej jak najbardziej legalny haj. Po wielu dekadach hamowania rozwoju nauki, odbierania cierpiącym ludziom prawa do skutecznej terapii i rugowania z kultury tak potężnych narzędzi jej rozwoju pozostaje to chyba jedyny sposób, żeby ta selektywna delegalizacja ludzkiego umysłu wydawała się komukolwiek zorientowanemu w temacie choćby odrobinę zabawna. — Z

Krzysztof Kornas

Publicysta popularnonaukowy, analityk trendów, kurator projektów naukowo-artystycznych i doktorant w Instytucie Nauk Humanistycznych na SWPS. Zajmuje się zależnościami między rozwojem naukowo-technicznym a zmianami społeczno-kulturowymi, łącząc metody komunikacji naukowej i futures studies

WRÓĆ DO SPISU TREŚCI

Cudowna moc roślin i grzybów

Enteogeny to substancje o działaniu psychodelicznym, które stosuje się w ramach praktyk duchowych i religijnych. Naturalne środki, mogące wywoływać odmienne stany świadomości, znane są ludzkości od tysięcy lat

Tekst: Marek Maraszek

Boski sukulent

Jazgrza Williamsa (Lophophora williamsii) to mały, pozbawiony kolców kaktus pochodzący z pustyń Meksyku i Teksasu. Najbardziej znany jest jednak pod nazwą: „pejotl”, która w języku nahuatl oznacza tyle, co „migotać” lub „połyskiwać”. Zawarta w roślinie meskalina posiada silne właściwości halucynogenne, które opisywane są zarówno jako przyjemne i rozświetlające umysł, jak też jako niepokojące, a nawet odrażające. Owa sugestywna moc działania sprawiła, że w niektórych wierzeniach pejotl wyrósł do rangi spersonifikowanego bóstwa.

Badania archeologiczne prowadzone w 2005 r. w Teksasie pozwoliły ustalić, że jazgrza Williamsa była stosowana przez mieszkańców tych terenów już między 3780 a 3660 r. p.n.e. Roślina towarzyszyła różnym plemionom Ameryki Północnej w obrzędach, w których szaman, przy wspólnotowej konsumpcji jej kawałków, przewodził grupie podczas śpiewania odpowiednich pieśni. Halucynogenne efekty odczuwano przez 10–12 godz.

Od końca XIX w. pejotl stał się także przedmiotem zainteresowania Europejczyków. „Oczywiście, od czasu kiedy posłyszałem o peyotlu i wizjach, które wywołuje, marzeniem moim było spróbowanie cudownego drogu” – pisał Witkacy, a swoimi doświadczeniami dzielił się w korespondencji z francuskim doktorem farmakologii Alexandre’m Rouhierem. Tego typu eksperymenty niekoniecznie były udane: okazy rosnące poza środowiskiem naturalnym częściej niż wizje wywołują dolegliwości żołądkowe.

Ilustracje: Aleksandra Stanglewicz