Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 136
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich najwspanialszych chłopców Tomka i Janka - żeby Wasze koty kurzu zawsze były szybkie i się nie przyklejały do podłogi.
Zoja chciała być księżniczką. Taką z porcelanową cerą, jasnymi lokami, niebieskimi oczami i ruchami pełnymi gracji. I choć natura obdarzyła ją delikatną, porcelanową cerą, to niestety zupełnie zapomniała o reszcie.
Zamiast jasnych loków Zoja miała włosy długie, czarne i proste jak druty.
Zamiast niebieskich oczu miała ogromne, zielone i nieco wytrzeszczone.
Zamiast zwiewnością i gracją natura hojnie obdarowała ją umiejętnością potykania się o własne nogi.
Ponadto dostała w przydziale również umiejętność upuszczania w najmniej stosownym momencie tego, co akurat trzymała w rękach.
Nie był to w żadnym wypadku powód do tego, żeby się zamartwiać, o nie. Jeśli chce się zostać księżniczką, to wystarczy pracować nad sobą, wtedy reszta na pewno jakoś się ułoży, a braki same się wyprostują.
Zoja stanęła przed lustrem, szybko rozczesała włosy, chwyciła garść gumek i pobiegła w podskokach do taty.
– Tato, uczeszesz mnie?
– Pewnie, królewno! Co dziś robimy? – odpowiedział tata, odrywając się od ścielenia łóżka. – Kok, warkocz czy innego zaplątańca?
– Dziś rozpuszczone z warkoczykami po bokach, żeby mi nie wpadały włosy do oczu. I buzi – dodała.
Zoja wiedziała, że księżniczki często chodzą w rozpuszczonych włosach, co dodaje im kobiecości i wdzięku, ale ta część pracy nad sobą była wyjątkowo trudna. Zoja nie znosiła, gdy włosy wpadały jej do oczu. Jeszcze bardziej złościło ją to, że kiedy skupiała się nad czymś, zaczynała ślinić najbliższy buzi kosmyk. Samo ślinienie kosmyka było całkiem fajne, bo pomagało w myśleniu, ale było raczej mało dostojne.
Uczesana podbiegła do szafy i wybrała pudrową sukienkę z falbankami. Przypięła do niej broszkę w kształcie motyla i dobrała pasujące kolorem sandałki.
– Pamiętaj – powiedziała sama do siebie – dziś się nie potykamy, nie gryziemy paznokci i zachowujemy się godnie!
Uśmiechnęła się promiennie do odbicia w lustrze i zbiegła po schodach w kierunku kuchni. Już miała usiąść do stołu, kiedy z głębi kuchni dobiegł ją głos mamy.
– Zojka, skoczysz proszę do pani Hiacynty po jajka?
– Już lecę!
Pani Hiacynta nie mieszkała daleko. Wystarczyło wyjść z ogrodu i obejść posesję dookoła, żeby natknąć się na furtkę do sąsiedniego ogródka.
Kiedy Zoja wybiegała z domu, jej wzrok zatrzymał się na rowerze. Gdyby go wzięła, przywiozłaby jajka raz-dwa. Z drugiej strony jazda na rowerze z koszykiem pełnym jaj była ryzykowna. Zwłaszcza z jej szczęściem do wszelakich katastrof. W zeszłe lato, podczas jednej z takich wycieczek, najechała rowerem na kamień i wywróciła się tak paskudnie, że żadne z wiezionych jajek nie dojechało do domu. Za to wszystkie koty z okolicy ucztowały cały dzień dzięki zaległej na drodze zupie jajecznej.
Zoja przeszła kilka kroków w kierunku furtki i pomyślała, że jeśli przejdzie do zagrody pani Hiacynty przez płot, to zaoszczędzi sobie połowę drogi, bo zostanie jej tylko droga powrotna – ta ważniejsza, bo z jajami w koszyku.
Niewiele myśląc, wdrapała się na okalającą posesję siatkę. Nie było w tym nic trudnego. Robiła to już wiele razy, a ostatnio poprzedniego wieczoru, kiedy oskubywała jabłka z paniohiacyntowego drzewa, jak to miała w zwyczaju.
Lubiła siadać na najwyższej gałęzi paniohiacyntowej jabłoni, z kieszeniami pełnymi paniohiacyntowych jabłek, wpatrując się w nocne zabawy nietoperzy mieszkających na paniohiacyntowym strychu.
Trzeba wiedzieć, że Zoja – choć bardzo pragnęła być księżniczką – miała charakter silny, przekorny i była skora do bójki, co prawdziwej damie zupełnie nie przystoi. Jeśli trzeba było, to tłukła się jak najgorszy bandyta. Do tego biegała tak szybko, że tylko dwóch chłopaków w klasie było w stanie ją dogonić na sześćdziesiąt metrów.
Dodatkowo: potrafiła gwizdać na palcach, robić ogromne balony z gumy nawet-nie-balonowej oraz dość celnie pluć pestkami z czereśni. Nie chwaliła się tymi umiejętnościami, bo oddalały je one od statusu księżniczki tak bardzo, jak to tylko możliwe. W końcu czy historia zna księżniczkę albo chociaż szlachciankę, która przyczajona w krzakach pluje pestkami w przejeżdżającego ścieżką listonosza? Listonosz oczywiście sobie zasłużył, bo nakrzyczał na nią kiedyś za coś, czego już nie pamiętała, ale uraz po tym wydarzeniu był w jej głowie wciąż żywy.
Płot, na który się wspięła, był zrobiony ze starego, zardzewiałego drutu. Zoja wiedziała, gdzie trzeba stawiać nogi, żeby dobrze balansować w miejscu, w którym płot niebezpiecznie się wygina. Kiedy dotarła na samą górę, zgrabnie przerzuciła nogę na przeciwną stronę. Potem przerzuciła też drugą nogę i skoczyła do zagrody sąsiadki.
– Pruuuuut! – jęknęły białe rajstopy.
– Pruuuuut! – wykrzyczała biała bielizna.
Zoja nie wylądowała na ziemi. Utknęła w połowie lotu, wisząc na płocie na swoich eleganckich, wyjściowych rajstopach.
– O nie! – pisnęła. – Tylko nie to!
Szarpnęła się, starając się odczepić od więżącego ją płotu, ale jedyne, co udało się jej zrobić, to zamachać rozpaczliwie w powietrzu chudymi nogami. Jeszcze przez chwilę próbowała się uwolnić, coraz bardziej walcząc z ogarniającą ją rozpaczą.
Znowu.
Znowu jest ten dzień, w którym wszystko idzie na opak: podarte rajstopy były niechybnie zwiastunem czegoś gorszego.
– Taaaaatooooooo! – zawołała z rozpaczą w głosie – Tatusiu, ratuuuuj!
Z domu wybiegł tata, gubiąc po drodze kapcie.
– Co się…
Tata stanął jak wryty, patrząc z niedowierzaniem na swoją córkę, która w tej chwili wisiała na płocie, machając rękami i nogami w taki sposób, że przypominała wielkiego, chudego pająka. Zbliżył się do niej powoli, patrząc na nią tak, jak wtedy, gdy podchodzi się do wyjątkowo ciekawego eksponatu w ogrodzie zoologicznym.
– Zoja? – zapytał niepewnie. – Córciu, to ty?
– Moje białe rajstopy! Tato, moje białe rajstopy!
– Co z nimi?
– Podarły się!
– To widzę. Widzę, że się też pobrudziły. Ale dlaczego? – zapytał tata rezolutnie.
– Bo zawisłam na płocie! Nie widzisz?!
– To też widzę. Ale wciąż nie wiem, dlaczego postanowiłaś w tym stroju przechodzić przez płot – odparł tata, unosząc Zoję w powietrzu i odczepiając ją od płotu. – Skoro planowałaś wspinaczkę wysokogórską, to dlaczego nie wybrałaś bardziej stosownego odzienia, moja damo?
Zoja pacnęła na tyłek w zagrodzie sąsiadki, brudząc jednocześnie falbaniastą sukienkę trawą i ziemią.
– Jeszcze sukienka… – jęknęła, patrząc na wielkie brunatne plamy. – Dzień na opak. Wiedziałam, że to będzie dzień na opak. Zaraz wracam. Idę po jajka…
Zoja jeszcze przez chwilę starała się iść z godnością, tak jak sobie obiecała przed wyjściem z domu, ale po paru krokach westchnęła, zgarbiła się, wytarła nos w rękaw pudrowej sukienki i powlokła się w kierunku domu pani Hiacynty.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Zoja i tajemnica znikających kapci
ISBN: 978-83-8313-468-0
© Anna Samborowska i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Kornelia Dąbrowska
Korekta: Anna Grabarczyk
Okładka i ilustracje: Justyna Karaszewska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek