Pridyna - Agata Julia Prosińska - ebook

Pridyna ebook

Agata Julia Prosińska

4,6

Opis

Z bladych rąk sylfidy wypłynęła eterowa materia. Autumn wiedziała, że jest obserwowana i że nie powinna pozwalać Mu aż na tak wiele. Ale nie mogła go powstrzymać.
Eter zawisł przed nią, sycząc, burząc się, wyciągając swoje macki wokół siebie, chcąc pochłonąć wszystko. Autumn patrzyła na niego. Tak niszczycielski, lecz tak twórczy, tak straszny…
Tak piękny.
– Wiesz, że On tak naprawdę ciebie chce, prawda? – zapytała go, lecz w odpowiedzi materia tylko sflaczała i powróciła natychmiast pod jej skórę. Jej umysł rozjaśnił się na chwilę. Autumn patrzyła, jak Eter wchłania się w ciało, a jego energia zaczyna wibrować w każdej jej komórce.

W świecie przepełnionym kłamstwem rozpoczyna się walka serca i rozumu. Magia, baśniowość, niebanalna fabuła oraz panująca w tej książce atmosfera tajemniczości sprawiają, że od lektury Pridyny nie sposób się oderwać. - Patrycja Stolarz, zaczytanapatka.blogspot.com

Agata Julia Prosińska pokazuje, że polskie fantasy też może być na bardzo wysokim poziomie. Szkockie legendy, mnóstwo tajemnic i przygód, to idealny przepis na fascynującą historię, od której nie da się oderwać. Wkroczysz ze mną w świat Duchów Żywiołów? - Irena Bujak, zapatrzonawksiazki.pl

Świat, który już wcześniej uchylił swe wrota i pozwolił zerknąć czytelnikowi w głąb, odkryje przed tobą kolejne tajemnice. Daj się porwać żywiołom! Pridyna to emocje i tak dobrze znana magia skryta wśród legend i wierzeń, a ty w co uwierzysz tym razem? Polecam. - Marta Daft, Martawsrodksiazek.pl

Agata Julia Prosińska – urodzona 15.02.1999 roku w Gołdapi, dumna mieszkanka Mazur Garbatych. Pierwsze próby literackie podjęła już jako pięciolatka. W 2009 roku wygrała konkurs plastyczno-literacki zorganizowany przez Miejsko-Powiatową Bibliotekę Publiczną oraz Warmińsko-Mazurską Bibliotekę Pedagogiczną w Olecku pod nazwą Moja pierwsza książka (napisała opowiadanie pod tytułem Elly McDonald).

Oprócz powieści pisze także wiersze i sztuki teatralne (Cień [2016], Studium w pluszowym misiu [2017]). Interesuje się filozofią, nauką oraz sportami motorowymi. Rysuje portrety, czyta książki, ogląda filmy i seriale oraz lepi figurki z plasteliny. Prowadzi stronę internetową (www.agprosinska.com) w języku polskim i angielskim, Zamieszcza tam swoją twórczość oraz recenzuje filmy i książki. Jest też jedną z autorów internetowego miesięcznika MUUTUS.

Pridynę, trzeci tom Duchów Żywiołów, napisała w wieku 17 lat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




TerazZapomnienie

Pech. Jak zwykle powinienem zacząć od niego, prawda? Zacznijmy więc od tego cudownego zjawiska.

Na świecie istnieją różne ofiary losu. Sam, nudząc się któregoś deszczowego dnia (a wierzcie mi, w Anglii na serio jest ich bardzo dużo), podzieliłem ich na trzy kategorie, a następnie podgrupy. Nie będę przedstawiał tutaj oczywiście całej swojej grafomanii dotyczącej „pechologii” i skupię się tylko na najważniejszych przedstawicielach tego dziwnego gatunku.

Oto pierwsi z nich: niezdary. Ci, niezdolni przeżyć jakiegokolwiek dnia bez upuszczenia, przewrócenia czegoś lub kogoś (włączając w to samych siebie) i stanowienia małego zagrożenia dla w miarę normalnego funkcjonowania społeczeństwa (wiadomo przecież, iż nasze społeczeństwo nie funkcjonuje normalnie), dzielą się z kolei na urodzonych i wyhodowanych. Napisałem „wyhodowanych”, gdyż najczęściej to właśnie nadopiekuńczy rodziciele i ich fobie związane z „nieprzystosowaniem” dziecka do życia sprawiają, że staje się ono niemalże niezdolne do życia.

Uprzedzając pytanie: nie. Nie należę do tej kategorii. Moi rodzice, Robert Oaken i Clarice Meadow-Oaken, profesorowie geologii na uniwersytecie w Cambridge, specjalizujący się w wulkanologii, byli bardziej opiekuńczy w stosunku do wulkanów niż do mnie i pewnie bardziej cieszyli się na erupcje Soufrière Hills1 niż na moje przyjście na świat.

Druga grupa pechowców: wściekli niepechowcy. Nazywają się realistami, lecz naprawdę są pesymistami. Najczęściej są spotykani w takich miejscach jak szkoła, biznes ekonomiczny, rząd, gdzie oczywiście zajmują najwyższe stanowiska (badania nad powiązaniem pecha i byciem dupkiem w toku). Niebezpieczni psychicznie dla społeczeństwa. Przegrane (czytajmy: ataki pecha) najczęściej odreagowują na niewinnych uczniach oraz pracownikach. W przeciwieństwie do niezdar, nie są ani wyhodowani, ani urodzeni, lecz stworzeni przez pracę.

OSTRZEŻENIE: pech objawia się rzadko (dwa do pięciu razy w tygodniu), jednakże bywa zaraźliwy.

UNIKAĆ.

Trzecia i ostatnia grupa, najmniej liczna, to frajerzy.

Nazwałem ją tak, gdyż na pewno zaliczam się do niej i to określenie idealnie do nas pasuje. Osoby te często są nieświadome przyczajonego w ich życiu pecha. Myślą, że to tylko przejściowe okresy, przecież każdy może mieć gorsze dni. Nie wiedzą, jak bardzo się mylą. Frajer to najgorszy rodzaj pechowca, jaki może się przytrafić człowiekowi. Musisz cały czas mieć się na baczności. Inaczej…

Po tobie.

Najgorsze jest to, że po fakcie możesz być nawet wdzięczny pechowi za to, co ci zafundował. Po prostu istne szaleństwo, nieprawdaż? Być wdzięcznym, też coś.

Byłem kiedyś wdzięczny tej cholerze. Moja lista naprawdę nie byłaby długa, gdybym spisał rzeczy i osoby, za które mógłbym mu podziękować, jednak były one dla mnie BARDZO ważne.

Autty zaś była dla mnie najważniejsza.

Myślenie o niej naprawdę sprawiało mi ból. Każde wspomnienie, widok jej spojrzenia, gdy uświadomiła sobie, co zrobiła… Odczuwałem to tak silnie, ponieważ wiedziałem, co akurat wtedy czuła.

Ale wszystko od początku, prawda? To śmieszne, że nie potrafię zebrać myśli. Ręce mi się trzęsą, gdy piszę te słowa. Chyba po raz pierwszy w życiu brakuje mi tych odpowiednich. Przyzwyczaiłem się do tego, że nie potrafię odnaleźć właściwych, gdy mówię, ale w trakcie pisania?

Nie.

Widzicie, w tegoroczne wakacje moi rodzice wysłali mnie do nigdy wcześniej niepoznanej przeze mnie babki Violet, mamy mojej mamy. Mieszkała ona w Shieldaig, w małej wsi w Wester Ross w północno-wschodniej Szkocji nad Morzem Szkockim. Cała miejscowość uważała babcię Violet za oschłą, eksecntryczną wdowę. Babcia twierdziła, że jej męża, Johna Meadowa, niegdysiejszego pastora, siedemnaście lat temu porwały syreny. Nadal nie wiem, czy miała rację, czy był to tylko zwykły zbieg okoliczności, jednak do dzisiaj nie odnaleziono ciała dziadka Johna – widocznie Loch Shieldaig zabrało je na wieczność.

To właśnie babcia Violet opowiedziała mi o Duchach Żywiołów, mitycznych istotach opiekujących się naszym światem. Babcia była również chiromantką (czytała przeszłość ludzi z rąk) i od urodzenia posiadała Wzrok, dzięki któremu mogła widzieć Duchy Żywiołów nawet wtedy, gdy przebywały w niewidzialnej dla ludzi astralnej postaci.

Nasze pierwsze spotkania… no, nie należały do najprzyjemniejszych. Jednakże, po kłótni z babcią, na kamienistym brzegu Loch Shieldaig, odnalazłem Ją.

Autumn Lily Hawthorne.

Fómhar.

Lilidh Elise Maclean.

Kwiat Lilii, którego byłem Strażnikiem.

Dziewczynę moich marzeń. Osobę, przy której czułem się… sobą. Dla której chciałem stawać się lepszy. Delikatną, a zarazem niezłomną niczym stal. Skomplikowaną tak bardzo, że nawet posiadając telepatyczną więź z nią, nie mogłem być pewny, co naprawdę myśli.

Oraz nieśmiertelną, blisko czterystuletnią sylfidę, Ducha Powietrza, władającą Eterem, piątym najpotężniejszym Żywiołem, połączeniem pozostałych czterech.

Po prostu osobę, którą będę kochał do końca swoich dni i jeśli moja babcia mówiła mi prawdę, nawet po śmierci.

Autty była kiedyś człowiekiem i pochodziła ze starego szkockiego klanu Macleanów. Jednak po napaści wrogiego im klanu Campbellów na Zamek Duart w 1647 roku została przemieniona przez Paraldę (Opiekuna i Archanioła Żywiołu Powietrza) w Ducha Powietrza, czyli w sylfidę.

Moja babcia odeszła do Zaświatów, krainy zmarłych, kiedy ja powstrzymałem Autumn przed otworzeniem Bramy, pewnego rodzaju przejścia i tunelu czasoprzestrzennego. Jednak babcia odwiedzała mnie parokrotnie po swojej śmierci jako zjawa, błąkająca się dusza, próbując mnie ostrzec przez Zakonem Edynburskim.

Jednak wszystko powinienem opowiedzieć od początku. Autumn przyjechała na początku roku szkolnego wraz ze mną do Cambridge i zamieszkała ze starym przyjacielem mojej babki, Hamishem, i jego gosposią, Rían. Zaczęła także uczęszczać do mojej szkoły, Akademii Jamesa Clerka Maxwella w Newnham. Nie stała się człowiekiem, jak pragnęła jednak Danugaia, zapomniana już dziś Bogini-Matka, Twórczyni Wszechświata, tak samo jak Autumn władająca Eterem, pozwoliła jej żyć na Ziemi.

Ta decyzja nie przysporzyła przyjaciół ani Danugai, ani nam. Wraz z Autumn wiedzieliśmy, że jesteśmy obserwowani przez wszystkich: od rodziców, Hamisha, panią Evans, Duchów, na Władcach Żywiołów i Danugai kończąc. Nie sądziliśmy jednak, że dojdą do tego jeszcze dwie grupy.

Zakon Edynburski oraz Upadli.

Zaufania do pierwszych z nich mało nie przypłaciłem życiem. Organizacja ta miała nam pomóc w odkryciu prawdy kryjącej się za byciem Kwiatem i Strażnikiem. Jednakże Wielki Mistrz Zakonu, Thain Elderwood, miał zupełnie inne plany w stosunku do Autumn i mnie.

W dniu prób, które musieliśmy przejść, by udowodnić, że ja jestem Strażnikiem, a Autumn Kwiatem Lilii, podano nam piołun, który odpowiednio przyrządzony przez tych starych druidowych tetryków sprawił, że moja telepatyczna więź miała „zakłócenia odbioru”. Zakonnicy tak sprytnie zmanipulowali moją próbę, że jej nie przeszedłem, i ogólnie rzecz biorąc, dostałem kopa w tyłek.

To nie koniec notatki o Zakonie Edynburskim.

Prócz usilnego rozdzielania mnie i Autumn, Zakon Edynburski już po jakimś czasie odkrył swoje karty i torturował psychicznie sylfidę, aby zgodziła się na jakąś ich propozycję. Najgorsze jest to, że nie mam zielonego pojęcia, co to była za propozycja. W każdym razie nasza znajomość z Zakonem Edynburskim nie skończyła się za dobrze ani dla nich, ani dla nas.

By uratować Autumn z rąk Zakonu Edynburskiego, sprzymierzyłem się z Upadłymi Duchami Fidelis, które odeszły od opieki nad ludźmi dawno, dawno temu, przed ustanowieniem Praw oraz Przysięgi, i w zamian za to odebrano im władzę nad Żywiołami. Przywódczyni Fidelis, Bedelia, wraz z Ondyną (Duchem Wody), Ofelią, byłą najlepszą przyjaciółką Autumn, uczestniczyły ze mną w misji ratunkowej. Jednak Zakonnicy tylko na to czekali i kiedy znalazłem się w środku ich kwatery, wszystko się rypło.

Elderwood próbował grozić Autumn zabiciem mnie, i kiedy zaczął opowiadać mi historię Kręgu Dwanaściogra Kwiatów, Autumnn uczyniła wszystko, by go powstrzymać.

Zakonnicy obecni w pomieszczeniu zostali przeżarci przez Eter, a Thain Elderwood… też podzielił ich los.

Autumn dopuściła się już wcześniej łamania Praw Duchów Żywiołów. Uciekła z Królestwa Powietrza przez Bramę w pełnię Księżyca. Powiedziała człowiekowi, kim naprawdę jest.

I… zakochała się we mnie.

Jednak nigdy wcześniej, na przestrzeni tych wszystkich wieków, tysiącleci, od samego początku świata, żaden Duch Żywiołu nie skrzywdził człowieka.

Nie zabił człowieka.

Takie zachowanie i uczucia były sprzeczne z naturą Duchów, z Prawami i Przysięgą. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, była tak anormalna, że wcześniejsza ucieczka Autumn z Królestwa Natury wydawała się przy tym zaledwie dziecinną igraszką.

Jeden z Władców Żywiołów, Król Powietrza Boreasz, który już wcześniej chciał usunąć Autumn, zyskał teraz doskonały pretekst do zeeteryzacji sylfidy, czyli swoistej kary śmierci dla Duchów. Wedle jakiejś legendy, Autty jako Kwiat Lilii, ostatnia z Kręgu Dwanaściorga Kwiatów, mogła kiedyś zastąpić Danugaię na tronie jako jej prawowita następczyni, nie on, jej pierworodny syn.

A Autty sama oddała się w ręce Boreasza, kiedy uświadomiła sobie, jaką popełnia zbrodnię. Otworzyła Bramę, mimo iż nie było wówczas pełni Księżyca, i przeniosła się do Avalonu. Nie mogłem sobie wyobrazić, co sobie pomyślała, kiedy uświadomiła sobie, że wraz z nią do Dworu Danugai przeniosła się również Ofelia – jej była najlepsza przyjaciółka Ondyna, która sama jakiś czas temu uciekła ze świata Duchów i dołączyła do Fidelis. Teraz obydwie były zdrajczyniami.

A zdrajców Duchów Żywiołów czekał tylko jeden los.

Tuż po tym, ledwo przytomny, zostałem zabrany przez Bedelię do domu mojego niegdysiejszego szkolnego wroga, Ethana Tatrowskiego. Okazało się, że Tatrowski był Nefilim – potomkiem Ducha i człowieka, a Upadli od dziecka mieli mnie na oku i pilnowali, wiedząc, że jestem Strażnikiem Lilii.

W celu zapewnienia mi bezpieczeństwa miałem być oddelegowany do ośrodka prowadzonego przez Bedelię, Autten Hall, sekretnej szkoły Nefilim położonej w hrabstwie North Yorkshire. Miałem pozostać tam do dnia (mam nadzieję, że niedoszłej) zeeteryzacji Autumn i Ofelii.

Ciekawe, co powiedzieli na to moi rodzice, prawda? W końcu, nie zjawiłem się w domu od co najmniej dwóch dni. Moja mama była czasami dość opiekuńcza w stosunku do mnie, o ile nie zajmowała się akurat ruchem płyt tektonicznych albo badaniem swoich granitów, diorytów albo tonalitów2. Tacie było chyba wszystko jedno, dopóki byłem żywy.

No cóż, moi rodzice nic na to nie powiedzieli.

Sylfy, gnomy, płomieniaki i inne Duchy Żywiołów posiadają dar, moc wpływu na ludzi i wymazywania nam pamięci. Nie potrzebowałem teraz więzi, by wiedzieć, co takiego czuła Autumn. Świadomość tego, że jesteś… sam, a osoby, które kochasz, nie wiedzą w ogóle, że istniejesz…

Myślałem, że mam dziurę zamiast serca. Kogo miałem obwiniać? Siebie? Hamisha? Autumn? Zakon Edynburski?

Może Bedelię, która nakazała wymazać moim rodzicom pamięć?

Nie wiedziałem.

Kończę już tę grafomanię, spokojnie. Została już tylko jedna sprawa do wyjaśnienia.

Danugaia.

Jeśli była Matką, Twórczynią Wszechświata, jak mogła pozwoliła na takie… coś? Dlaczego nie powstrzymała Zakonu Edynburskiego, Władców Żywiołów, Autumn?

Widzicie, podobno Danugaia zachorowała tuż po tym, jak ułaskawiła Autty w sierpniu. Dzięki informacjom Ofelii wiedziałem, że zapadła w sen, co Duchy Żywiołów nazywały „chorobą Morfeusza”. Danugaia chyba już wcześniej zasypiała, ale nie na aż tak długo i chyba teraz w ogóle nie zamierzała się obudzić. Zatem dlatego Boreaszowi tak bardzo zależało na usunięciu Autty – jedynej osoby, która mogłaby ubiegać się o tron.

Jednak czemu Autumn dobrowolnie poddała się karze śmierci? Czy rozmawiała z Ofelią? Czy miała jakiś plan?

Nie miałem pojęcia. Od tego czasu, mimo swojej telepatycznej więzi, która pozwalała mi czasami czuć jej emocje, między nami istniał mur, którego nie potrafiłem zniszczyć.

Do czasu następnej pełni Księżyca przebywałem w Autten Hall, w miejscu, w którym nawet nie powinienem być i o nim wiedzieć. Miałem tylko dwa tygodnie, aby móc wypełnić swoje obowiązki Strażnika i uratować Autumn.

Jednak co robić, jeśli ktoś wcale nie chce być uratowany?

 

DWANAŚCIE WIELKICH SABATÓW OŚWIECONYCH

 

Aleksiejew

Blackthorn

Wielki Sabat Rosyjski

Wielki Sabat Angielski

Założycielel:

Lew Aleksiejew

Założyciel:

Andrew Blackthorn

Obecna Seniorka:

Nina Borysowna Aleksiejew

Obecna Seniorka:

Holly Etana

Blackthorn-Rey

Symbol: Sokół

Symbol: Łabędź

 

Collins

Duerre

Wielki Sabat Amerykański

Wielki Sabat Francuski

Założycielka:

Agatha Sophia Collins

Założyciel:

Damien Duerre

Obecna Seniorka:

Agatha Jillian Collins

Obecny Senior:

Andre Duerre

Symbol: Sowa

Symbol: Gołąb

 

Fereji

Hornroth

Wielki Sabat Tanzański

Wielki Sabat Szwedzki

Założyciel: Fereji

Założycielka: Freya Hornroth

Obecna Seniorka:

Fadhili Fereji

Obecny Senior:

Thor Hornroth

Symbol: Toko żółtodzioby

Symbol: Kruk

 

Klonowski

Lavea

Wielki Sabat Polski

Wielki Sabat Samoański

Założyciel:

Zbigniew Klonowski

Założyciel: Lavea

Obecna Seniorka:

Helena Klonowska

Obecny Senior:

Mareko Lavea

Symbol: Orzeł

Symbol: Zębacz

 

MacBuchanan

Otsu

Wielki Sabat Szkocki

Wielki Sabat Japoński

Założycielka:

Sileas MacBuchanan

Założyciel: Osamu Otsu

Obecny Senior:

Nilidh MacBuchanan

Obecna Seniorka: Sara Otsu

Symbol: Krzyżodziób szkocki

Symbol: Paw

 

Ramon

Zimmermann

Wielki Sabat Meksykański

Wielki Sabat Liechtensteinu

Założyciel: Fernandez Ramon

Założyciel: Otto Zimmermann

Obecna Seniorka:

Elizabeth Reyes Ramon

Obecny Senior:

Gerald Zimmermann

Symbol: Koliber

Symbol: Szczygieł

1 Soufrière Hills – typowy starowulkan na wyspie Montserrat na Morzu Karaibskim. Do największej erupcji doszło w 1997, roku urodzin bohatera.

2 Granit, dioryt, tonalit – rodzaje skał głębinowych (plutonicznych); skały magmowe, których stygnięcie i krystalizacja odbywały się na dużych głębokościach. Ich powstałe kryształki są wykształcone i dobrze widoczne.

DZIENNIK |Bernard OakenAutten Hall, Anglia, 4–18 października 2013

4 październikaPrzeszłość15 dni

Devilish pochyla się nad notatkami Auburna. Pomiędzy jego gęstymi ciemnymi brwiami pojawia się zmarszczka.

– Wiesz, jestem trochę zawiedziony tym, co mamy na twoją… na Wiatr Północy – mówi.

Ed bierze głęboki oddech i przewraca kartkę w folderze.

– Wszystko, co dotyczy tej sprawy, jest w tym pudle. – Parę razy stuka w karton, stojący na jego biurku. – Profil psychologiczny, model pistoletu… Nic nie pasuje do naszej bazy danych. To ktoś nowy, Devilish, i dobrze o tym wiemy.

Inspektor prostuje się i składa ręce za plecami.

– Ładnie to ująłeś. Ktoś nowy.

– Przepraszam, czy przeszkadzam?

Auburn i Devilish podnoszą głowy w tym samym momencie. Do gabinetu zagląda młoda jasnowłosa kobieta.

– Mistral! Co ty tu robisz? – pyta zaskoczony Auburn. Młodsza siostra detektywa uśmiecha się do niego promiennie. – Nie jesteś w pracy?

– Mam przerwę obiadową – tłumaczy Mistral. – Pracujecie tak ciężko, pomyślałam, że zajdę do cukierni na dole i przyniosę wam to. – Młoda kobieta wyciąga przed siebie paczkę z donutami oblanymi czekoladą.

– To miło z twojej strony – mówi niespodziewanie chłodno Devilish.

Mistral mruży oczy i kładzie na stole pączki.

– Nad czym pracujecie?

– To nie…

– Wiatr Północy. – Kręci głową Auburn. – Zabójstwo na Moście Willamsburskim.

– Czytałam o tym. – Dziewczyna siada. – Nie schwytano go?

– To profesjonalista – zaczyna Auburn, a w tym samym czasie Devilish chrząka.

– To sprawa policji, panno Auburn – mówi inspektor. – Nie pani. – Zabiera folder od detektywa i otwiera drzwi. – Dziękujemy pani za pączki i troskliwość. Jednak ja i pani brat potrzebujemy spokoju do pracy. Wydział zabójstw będzie wdzięczny, że podwyższa pani i tak już wysoką zawartość tłuszczu w naszych organizmach.

Mistral wstaje, po czym przytula swojego brata.

– Pójdę już. Spotkamy się w domu. – Rodzeństwo mieszkało razem w kamienicy na Brooklynie.

– Dobrze, Mis. Uważaj na siebie.

Kobieta odwraca się do inspektora Devilisha i ostentacyjnie rusza w stronę drzwi. Gdy już wychodzi, mężczyzna łapie ją za rękę.

– Czyżby coś się stało pani dłoniom, panno Auburn?

Mistral zatrzymuje się i z kamiennym wyrazem twarzy zwraca się do inspektora. Jej szare oczy, zwykle łagodne i miłe, są chłodne i drwiące.

– Jestem kobietą, panie Devilish. Mam uczulenie na rękawice kuchenne – mówi. – W końcu ktoś musi zajmować się domem, gdy Ed jest w pracy. Nie jestem zabójcą. Chyba że mówi pan o pająkach. Wtedy nie mam litości.

– Nikt pani nie oskarża o morderstwo. – Usta inspektora zmieniają się w cienką linię. Mistral wyswobadza swoją rękę z jego uścisku.

– Złapcie go szybko – mówi głośniej niż wcześniej. Delikatnie masuje swoją dłoń i ją opuszcza. – Wiatr Północy jest niebezpieczny. Chcę spać spokojnie.

– Wiatr Północy zabija morderców, nie zwykłych obywateli. – Devilish patrzy na Auburna, który mierzy go spojrzeniem spod zmarszcznych brwi. – Więc… chyba pani nie ma powodu do obaw.

– Ma pan rację, nie mam – Mistral mówi chłodno. – Do zobaczenia, Ed.

– Do zobaczenia, Mis. – Auburn wstaje. Jego siostra kiwa mu głową i wychodzi. Mężczyzna odczekuje, aż Mistral zniknie za rogiem, i atakuje Devilisha.

– Co to miało znaczyć?! – pyta ostro. – Dlaczego to zrobiłeś?

Devilish wzdycha i kręci głową.

– A ty? – prycha. – Jesteś ode mnie lepszy, Auburn? Rozpowiadasz swojej małej siostrzyczce, co tu się wyrabia. To są utajnione akta! Wiatr może nas infiltrować. Skąd wiesz, kim naprawdę jest?

Auburn się śmieje.

– Sugerujesz, że może nim być Mistral. Oczywiście. Ty i twoje teorie rodem z „Archiwum X”. Mulder, daj na luz.

– Niektóre z tych teorii się sprawdzały, Scully – syczy Devilish. – Pomyśl. Dlaczego wszyscy są przekonani, że to ON? A nie ONA? To by pozwoliło odpowiedzieć na parę pytań. Wtapia się w tłum, używa zawsze broni dalekiego zasięgu. Czemu nazywa się akurat Wiatrem Północy? A Mistral? Wiesz, że to nazwa wiatru?

– Oczywiście, że wiem! – Matka rodzeństwa, Gabrielle Romilly, była Francuzką ze Sierre nad Rodanem. To ona nadała im te imiona. – Ona nie jest związana z tym całym chłamem, Devil. Jest jedyną rodziną, jaka mi pozostała. Daj nam spokój i lepiej skup się na robocie. Nie wmówisz mi, że Mistral jest zabójcą.

– Jakby rodzina nie mogła być zła! Wiatr Północy ma doskonały wgląd w nasze wszystkie akcje! Zna nasz system. Mistral, odkąd zacząłeś tu pracować…

Devilish wziął głęboki oddech.

– Auburn, ona została praktycznie wychowana przez wydział. Ma wszędzie wstęp, wszędzie ją wpuszczamy – jego głos się załamał.

– Tak i farby na ścianach przykrywają teraz jej rysunki, które narysowała, mając jakieś siedem lat! – Auburn podnosi głos. – Myślisz, że nie zauważyłbym, że coś jest nie tak? Mistral nie umie prowadzić samochodu i ma jeszcze większą awersję do zabijania. Nie ma nawet własnego pistoletu, co dopiero mówić o strzelaniu. Zajmij się robotą.

– Czasami nie dostrzegamy czegoś, co jest oczywiste, Ed – szepcze Devilish.

– Ty na przykład nie dostrzegasz, jakim jesteś debilem – syczy Auburn.

Przepycha się obok Devilisha i zaczyna iść korytarzem. Też mi, pomyślał. Mistral zabójcą… Devilish naprawdę zwariował, lecz jeśli…

 

– Nie gadaj, że znowu piszesz, Oakey.

Ołówek wypadł mi z dłoni i podniosłem głowę.

– A co, zabronisz mi? – spytałem Tatrowskiego, wyłączając Wrapped Around Your Finger The Police na swoim iPodzie.

Zamknąłem swój sfatygowany dziennik i rzuciłem go na łóżko, w którym miałem spać przez następne dwa tygodnie. Mój nastrój nie był za dobry (mało powiedziane) i rozmowa z moim dawnym dręczycielem znajdowała się na samym końcu listy rzeczy, na jakie miałem teraz ochotę.

– Autten Hall – powiedział Ethan. – Masz szansę zwiedzić jeden z najstarszych i najbardziej interesujących dworów w całej Anglii Północnej oraz pierwszą w historii koedukacyjną szkołę Istot na świecie, a odkąd przyjechaliśmy, tkwisz tylko jak kołek na tym głupim parapecie i gapisz się w okno.

– Nie mam ochoty z tobą gadać – burknąłem, lecz zszedłem stamtąd. Trochę zesztywniałem po długim siedzeniu na twardym drewnie, a moje plecy nadal lekko dokuczały po wczorajszym bolesnym zderzeniu ze ścianą.

Tatrowski westchnął i usiadł na swoim łóżku w drugim końcu pomieszczenia. Jedną z kolejnych rzeczy, która doprowadzała mnie do szału, było to, że musiałem dzielić z nim pokój. Miałem szczerą ochotę kopnąć wszystkich w tyłek i pokazać język. Niestety, i tak bym nic nie osiągnął. Wszystko powróciłoby do mnie ze zdwojoną mocą. Przecież tak działał mój pech.

Tuż po tym, jak Bedelia oznajmiła mi, że już nie „istnieję” w świecie ludzi, okazało się, że moja „nauka” w Autten Hall rozpocznie się szybciej, niż przypuszczałem. Wszystkie rzeczy z mojego domu z Newnham w Cambridge znalazły się u Ethana niecałe dwie godziny po mojej pobudce, lecz nie pozwolono mi ich zabrać. Skończyłem więc tutaj, w tej głupiej szkole Nefilim, tylko ze swoim dziennikiem, iPodem, kolekcją własnej bielizny (matce niech będą dzięki chociaż za to), stertą ubrań, paroma komiksami z Thorem i X-Menami, Psem Baskerville’ów oraz Przygodami Sherlocka Holmesa Sir Arthura Conana Doyle’a.

Bez rodziców.

Bez Autty.

– Wierz mi, ja także ciebie tu nie chcę. Ale muszę cię znosić – odpowiedział Ethan. Zerknąłem jeszcze przez zamglone okno, poprzecinane smugami deszczu, z widokiem na ciemnozielone lasy otaczające dwór.

Autten Hall, położone na północny zachód od Scarborougha wśród wrzosowisk North Yorkshire, było sekretną szkołą dla Istot, czyli dzieci Upadłych, Nefilim, Oświeconych oraz Filidów (tak przynajmniej powiedział mi Hamish). Jedynym miejscem, według Bedelii, gdzie mogłem być teraz bezpieczny i chroniony przed Duchami i pozostałymi członkami Zakonu Edynburskiego. Do dnia zeeteryzacji Autumn i Ofelii miałem być zamknięty w szkole i nie wyściubiać nosa poza teren posiadłości. Już sama myśl o tym doprowadzała mnie do szału.

Właściwie… wszystko doprowadzało mnie do szału.

Nawet ja.

Po spakowaniu „najważniejszych” rzeczy, wraz z profesorem Angusem oraz panią Evans zostaliśmy przeniesieni z Cambridge przez przejście do Hackness, skąd później dowieziono nas do Autten Hall.

Zapadał zmrok, gdy wjeżdżaliśmy na teren posiadłości, jednak czułem wibrujące wokół niego zaklęcia ochronne. Autten Hall, zbudowane z szarego kamienia, otoczone zewsząd ciemną ścianą lasu, sprawiało upiorne wrażenie.

Nawet dom rodziny Addamsów1 wydawał się przy nim przytulną chałupką z tęczą unoszącą się nad dachem i jednorożcami pasącymi się na trawniku.

Spojrzałem na ściany pokoju w kolorze morskiego błękitu i potarłem bliznę przy ustach, którą rok wcześniej zafundował mi właśnie Ethan.

– Daj mi spokój – burknąłem.

– Boże, Oaken! – Niemalże słyszałem jak Tatrowski wywraca oczami. – Jesteś teraz naprawdę irytujący, bardziej niż zazwyczaj. Zamierzasz zagłodzić się na śmierć? Nie byłeś na śniadaniu, a teraz zamierzasz opuścić obiad?

– Nie jestem głodny – mruknąłem.

Wsadziłem ręce do kieszeni bluzy. Nienawidziłem tego miejsca. Myślałem tylko o Autumn.

– Myślisz o niej? – spytał nagle Ethan.

Teraz to ja przewróciłem oczami.

– Widać to po tobie, chłopie. – Tatrowski wzruszył ramionami. – Nie chcę ci nic pieprzyć, ale twoja dziewczyna ma duże skłonności samobójcze.

– Odwal się – syknąłem.

Ethan wstał, podszedł do jednej z dwóch szaf, wyjął z niej kłębek ubrań i rzucił na moje łóżko.

– W końcu będziesz musiał wyjść z pokoju, Oakey – oznajmił. – Jesteś teraz jednym z nas, więc nie zgrywaj fujary i się przebierz.

Popatrzyłem z niesmakiem na mundurek Autten Hall.

– Nie. Nigdy nie będę jednym z was – odpowiedziałem. Uniosłem podbródek i nałożyłem sobie ostentacyjnie kaptur na głowę. Tatrowski zamrugał parokrotnie.

– Kompletne emo – mruknął. – Okej, wiesz? Po przerwie obiadowej idę na psionikologię. Ty w tym czasie możesz iść na chemię dla pierwszoklasistów, jest akurat obok, chociaż i tak wątpię, czy złapiesz cokolwiek z tego, co będą tam gadali. Mnie to nie obchodzi, co poprzewracało ci się pod sufitem, jednak ciocia będzie wściekła, że się tak… zachowujesz.

Odwróciłem głowę i usłyszałem, jak Tatrowski zatrzaskuje drzwi. Usiadłem natychmiast na brzegu skrzypiącego łóżka i wziąłem do ręki ciemnoniebieską marynarkę z emblematem Autten Hall. Przejechałem palcem po wszywanej czerwonej róży, symbolu Danugai, oraz łacińskiej dewizie.

Semper Fidelis.

– Zawsze wierny – mruknąłem.

Upadli byli Duchami, które złamały jako pierwsze Prawa i Przysięgę, związując się z ludźmi. Odebrano im Żywioły, a potem wygnano z Avalonu i od tamtego czasu byli i są potępieni przez inne Duchy Żywiołów. Mimo to Fidelis nadal pozostało wierne Danugai, wierząc, że ich decyzja była słuszna.

Ale czy na pewno?

Odłożyłem marynarkę na bok i schowałem twarz w dłoniach.

***

Zamknąłem pokój i ruszyłem długim, ciemnym korytarzem w kierunku wyjścia ze skrzydła chłopaków. Autten Hall nie wyglądało mi na supernowoczesną szkołę, o której opowiadał mi Hamish.

Było ciemne i stare, pachniało kurzem i naftaliną. Niekiedy na kamiennych ścianach wisiały gobeliny, a niekiedy sczerniała ze starości boazeria. Trzeba było uważać również na schody.

Jednak nawet pomijając tę całą otoczkę nienawiedzonego gotyckiego dworu, musiałem przyznać, że podjęto kroki, by Autten Hall przypominało bardziej szkołę niż zabytek architektury. Pod zdobionymi sufitami zawieszono długie, jarzeniowe lampy, a w niektórych, nielicznych zresztą oknach, zamontowano uchylające się szyby.

Zszedłem ze schodów i zatrzymałem się w dziwnym pokoju z kominkiem. Przyzwyczajony do zimnej magii Duchów, w Autten Hall stykałem się z ciągłymi podmuchami ciepłego powietrza niosącego za sobą różnorakie, dość często nieprzyjemne zapachy.

Było pusto. Zapewne wszyscy byli w jadalni mieszczącej się na parterze obok kuchni. Wyjąłem z kieszeni spodni mapkę daną mi przez Bedelię. Pomyślałem, że Autty spodobałoby się tutaj. Zawsze na historii w Maxwellu lubiła słuchać o architekturze.

– Na prawo – powiedziałem pod nosem. Ruszyłem, czując unoszące się w powietrzu zapachy. Minąłem galerię olejnych obrazów i usłyszałem pierwsze, przyciszone głosy.

Wczoraj nie przyjechałem za późno, aby móc spotkać się z uczniami Autten Hall, jednak nie byłem głodny i nie uczestniczyłem w kolacji.

Okej, prawda była taka, że nie chciałem nikogo widzieć.

Nie byłem przygotowany na widok uczniów szkoły. Myślałem, że Autten Hall to elitarna placówka, no nie wiem, może jak Hogwart z Harry’ego Pottera? Jednakże przy trzech długich stołach siedziało ogółem może ze stu uczniów, może stu dwudziestu? Było to dla mnie zadziwiające.

Rozmowy ucichły i wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę. Wziąłem głęboki oddech.

Oczywiście wiedziano, kim jestem.

– Bernard! – Bedelia wstała od stołu nauczycielskiego. Jej wzrok zatrzymał się na mnie.

Nie wiem czemu, ale Upadła zawsze budziła we mnie niezrozumiały niepokój. Jak wszystkie Duchy Żywiołów była bardzo wysoka (na moje oko miała z sześć przecinek jeden stopy wzrostu), o wiele wyższa niż ludzie. Miała nieskazitelną białą cerę, długie ciemnobrązowe włosy oraz jasne, niebieskie oczy. Bedelia wyglądała młodo, zbyt młodo. Przyjęcie do wiadomości, że ma grubo ponad parę tysięcy lat (cholera), było trudne i najlepiej po prostu o tym nie myśleć.

– Dzień dobry – rzuciłem wściekle, podchodząc do stołów.

Uczniowie Autten Hall patrzyli na mnie z rosnącym zaciekawieniem.

– Moi drodzy! – Upadła wskazała na mnie, chcąc mnie chyba jeszcze bardziej pogrążyć. – Chcę przedstawić wam Bernarda Charlesa Oakena.

Jeszcze bardziej się zirytowałem. Nienawidziłem swojego drugiego imienia. Tylko moi rodzice oraz babcia Violet zawsze tak się do mnie zwracali.

– Przez następne dwa tygodnie będzie uczestniczyć w życiu szkoły. Proszę o miłe przyjęcie waszego nowego kolegi.

Cisza.

– Usiądź z Nefilim – dodała Bedelia, wskazując mi dłonią miejsce obok Ethana. Zachwiałem się lekko, czując znajome mrowienie w lewej dłoni. W końcu przemogłem się i usiadłem.

– Masz Charles na drugie… – powiedział czymś strapiony Tatrowski. – Staromodnie – stwierdził i wpakował sobie do ust ziemniaki.

Potarłem bezwiednie podłużną, białą bliznę przy prawej krawędzi ust i spojrzałem na stół nauczycielski. Przyglądałem się przez chwilę Bedelii, jednak wśród grona nauczycieli dostrzegłem również panią Raquel Blackthorn, matkę Ethana, która była czarownicą.

Kolokwializm, poprawiłem się w myślach. Oświecona. Matka Ethana była Oświeconą. Bedelia, oprócz wręczenia mi mapki szkoły i rozkładu zajęć (miałem uczęszczać na to samo, co Ethan, no po prostu super), powiedziała mi, że uczniowie Autten Hall to nie tylko potomkowie Upadłych, lecz także Oświeceni oraz Filidowie.

O ile o Oświeconych coś jeszcze wiedziałem, to o Filidach (tak to się odmienia?) nie słyszałem kompletnie nic. Ale cóż, w końcu nie oszukujmy się – o istnieniu Duchów dowiedziałem się niecałe trzy miesiące temu.

Upadła wyjaśniła mi, że Filidowie to potomkowie irlandzkich wróżbitów i druidów o zdolnościach, które w ludzkim świecie nazwałoby się paranormalnymi. Ale przecież Nefilim ze swoim widzeniem zagubionych dusz, a Oświeceni z nekromancją, zaklęciami i zapewne innymi „harrypoterrowymi” rzeczami byli również paranormalni.

Zapewne między tymi grupami istniały bardziej subtelne, niedostrzegalne teraz dla mnie różnice.

Jednakże, jakby nie patrzeć, pasowałem do tej zgrai. Czułem emocje Autumn, mogłem podróżować astralnie i w tej formie nawiedzać inne ciała, otworzyłem także raz przejście i miewałem porąbane sny.

Mój wzrok zatrzymał się na Hamishu i Rían, którzy również otrzymali miejsce przy stole nauczycielskim.

– Au!

– Mówiłem, ludzie są nudni – mruknął Tatrowski. To on dał mi bolesną sójkę. Rozmasowywałem sobie bok, czując na sobie wzrok wszystkich siedzących przy stole.

– Śmiertelnik – usłyszałem. – Co w naszej budzie robi… Ślepiec?

– To Strażnik – powiedziała teatralnym szeptem jedna dziewczyna z długimi, jasnymi włosami.

– Strażnik? Taki Kwiatu? Żartujesz?

Szepty przeszły przez stół, a wszystkie głowy znów zwróciły się w moją stronę. Zauważyłem, że inni siedzący przy sąsiednich stołach odwracają się, aby mi się przyjrzeć.

– Nefilim, tak? – spytałem drwiąco, nawet nie próbując hamować swojego sarkazmu. – Myślałem, że jest was trochę więcej. No to kto z nich jest jednym z waszych starych? – Kiwnąłem w stronę stołu nauczycielskiego.

Moje słowa sprawiły, że cały stół przestał jeść. Wszyscy wpatrywali się we mnie oszołomieni. No tak, właśnie obraziłem ponad trzydziestkę ludzi na raz. Jakaś dziewczyna prychnęła z pogardą.

– Pendejo – usłyszałem. Ethan przewrócił oczami i ciężko westchnął.

Wzruszyłem ramionami i przysunąłem do siebie talerz z jedzeniem. Nie ma to jak pozytywnie nastrajać do siebie nowe osoby, pomyślałem. Sfrustrowany wypuściłem z siebie powietrze i zacząłem jeść, jakby nigdy nic, w otaczającej mnie ciszy.

1 Addamsowie to rodzina masochistów, sadystów, sadomasochistów i potworów. Mieszkają na bagnach w ogromnym, zapuszczonym dworze. Ich dom jest pełen narzędzi tortur, ukrytych przejść i pułapek.

1

Powieka Autumn mimowolnie zadrgała.

Groziła. Zabiła.

Sylfida zaszurała paznokciami po białej skórze, nie zostawiając na niej oczywiście żadnego śladu. Żadna próba uwolnienia się od myśli poprzez medytację nie odniosła oczekiwanego skutku. Autumn chciała czuć fizyczny ból, chciała mieć blizny i siniaki. Dowód na to, że istnieje, że…

Żyje.

Nie być zamkniętą w ciele, które nie należało do niej, było obce, zimne i przede wszystkim niezdolne do odczuwania dotyku. Sylfida od lat czuła się w nim jak intruz, jak automat. Czuła się jak maszyna, robot z programem, który przez wiele lat, prawie cztery stulecia, działał bez zarzutu, dopóki nie pojawił się błąd krytyczny systemu.

Błąd, który kosztował nie ją, lecz niektórych nawet życie.

Autumn podniosła się z podłogi z Sukhasandy, pozycji, której zawsze używała do medytacji i wchodzenia w astralną postać Ducha. Sylfida spojrzała na migoczącą spokojnie przed nią ścianę z orichalcum odgradzającą ją od „wolności”.

Wolność to ułuda. To powtarzał jej zawsze Paralda. Tylko porządek i zasady uchronią świat od chaosu. Dlatego ludzie byli od Duchów Żywiołów, czyli od nas, gorsi, mawiał. I te słowa zapadły w jej pamięć na zawsze.

Ich prawa w przeciwieństwie do naszych Praw ciągle się zmieniają, Fomhar. Nie były, nie są i nigdy nie będą stałe.

Ludzie, kiedy tylko chcą, naginają je na swą korzyść, co doprowadza ich imperia do upadku. Co doprowadzało wcześniej ich samych do upadku.

Autumn wiedziała, że nie ma ustroju doskonałego. Jedynie Platon zbliżył się na tyle do ideału, na ile jego ludzki umysł mu pozwolił, i stworzył koncepcję państwa idealnego, które w rzeczywistości działało na tych samych zasadach, co społeczeństwo Duchów od samego początku jego istnienia.

To była prawda: istnieli władcy i istnieli poddani. Trzeba było to zaakceptować. Filozofowie, mędrcy i rzemieślnicy. Społeczeństwo Duchów, tak jak państwo Platona, zamknięte było na wpływy zewnętrzne, nie istniała własność prywatna, nie było rodzin. Szczęście jednostki nie miało znaczenia, a same Duchy były ascetami. Było się tylko jednym z wielu sług.

Jedynym celem Duchów Żywiołów było poświęcenie wyższemu celowi – czyli służbie Danugai, ich Matce. Każdy miał swoje miejsce w hierarchii Duchów, stałe i niezmienne. Wszyscy byli niezbędni do zachowania równowagi i tworzyli jeden organizm.

Jednak jaka była prawda? Autumn już podczas pierwszego wieku swej posługi jako Duch Powietrza zauważyła kilka aberracji. Społeczeństwo Duchów nie było idealne. Istniała arystokracja. Istniała oligrchia. Istniał rasizm, nie tylko w stosunku do Filidów, Oświeconych, Nefilim czy przemienionych z ludzi w Duchy, ale do samych ludzi.

Ludzi, których Duchy miały przecież chronić, a nie nimi gardzić.

Już teraz sylfida wiedziała, co nastąpi. Jak przewidział to Platon: bez Danugai dojdzie do anarchii. Jeśli Boreasz przejmie władzę, anarchia przemieni się w tyranię.

Jednak jeśli Autumn przejęłaby władzę, też tak się stanie. Sylfida wiedziała, że dałaby radę rządzić sprawiedliwie przez jakiś czas, być swoistym stanem filozofów, jak niegdyś Matka, i sprawiedliwością samą w sobie, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że w końcu przegrałaby.

Przegrałaby z potworem w swojej psyche. Z potworem, który uczyniłby z niej tyrankę.

Potworem, który chciał uczynić z niej tyrana.

Sylfida wyprostowała się powoli, czując, jak przepływa przez nią Eter. Jakiś czas temu jeden z płomieniaków przyszedł i przez specjalny otwór przekazano jej strój na przebranie, prosty czarny uniform i ciężkie buty, których Duchy, przede wszystkim te Żywiołu Powietrza, nie nosiły. Chociaż Autumn nie czuła faktury materiału, wyobrażała sobie, że musiał być dość sztywny, inny od kiedyś noszonej przez nią zwiewnej białej sukienki, którą wkładała jako nowicjuszka i Duch Powietrza.

Był to strój więźnia i zdrajczyni. Czerń oznaczał, że Duchy ją wykluczyły. Duchy nosiły biel.

Ona miała nosić czerń.

Czerń kojarzyła się Autumn z Bernardem, jego niezliczonymi czarnymi koszulkami z komiksowymi bohaterami, bluzami z kapturem, który nosił na głowie, dżinsami, podniszczonymi trampkami. Mogła ją znieść.

Autumn zrobiła kilka kroków, jej stopy obute w ciężkie buty szurały głośno po podłodze.

Sylfida zatrzymała się przed ścianą z orichalcum.

Po chwili przytknęła jeden palec do metalu. Wokół miejsca zatknięcia rozprzestrzeniły się delikatne strużki Eteru, które wniknęły w jego wnętrze i natychmiast znikły.

Sylfida z łatwością ukryła zadowolony uśmieszek i udała, że marszczy sfrustrowana brwi.

„Życie albo śmierć”. Okrzyk wojenny jej klanu. Nigdy nie można uciec od przeszłości, pomyślała Autumn. A ucieczka to oznaka słabości, braku odwagi, której nigdy nie powinno zabraknąć dla członka klanu Maclean. Tak powiedziałaby jej matka, Lady Elise.

Autumn musiała wiedzieć.

Czemu Matka nadal się nie budziła? Gdzie przebywała?

Czy naprawdę jej choroba była winą Autumn? Sylfida nie wiedziała, co myśleć.

Autumn chciała zasnąć. Tak po prostu paść na tę białą podłogę jak kłoda i nie myśleć. Była przeraźliwie zmęczona. Pamiętała, jak kiedyś, gdy jeszcze była człowiekiem, mogła zasnąć, a wszystkie problemy znikały, chociaż na te kilka godzin.

Gdy była Duchem Żywiołu, jej egzystencja przypominała nieustanną bezsenność. Nieskończoność. Sylfida nie mogła uwolnić się od swoich myśli, które nigdy jej nie opuszczały.

One ścigały ją. Nękały.

Tak samo jak jej grzechy.

To zapewne była wystarczająca kara za popełnione zbrodnie. Świadomość upływającego czasu, który jej nie dotyczył, w przeciwieństwie do tych, których kochała. Może inne Duchy, jak Ofelia, nie odczuwały tego jak ona. Znajdowały się w tym międzystanie świętych i aniołów, o którym pisali scholastycy – bezczasie, zawieszeni między wiecznością a nieśmiertelnością bogów.

Aevum.

Tylko że ten stan często nazywano „nieprawidłową wiecznością”.

Sylfida odgarnęła z twarzy kosmyki kasztanowo-rudych włosów i spojrzała na swoje odbicie w ścianie.

Oczy. Ludzie twierdzą, że są zwierciadłem duszy. A Autumn przecież jej nie posiadała. Była pustym naczyniem stworzonym z Eteru, nad którym jakimś cudem udawało się czasami panować, gdy akurat On nie próbował przejąć nad nią kontroli. Więc co powiedzieliby ludzie, gdyby zobaczyli jej oczy?

Zapewne to, czego Bernard nie miał odwagi powiedzieć.

Autumn wiedziała teraz, że była marionetką. Była marionetką diabła.

Jedno oko, prawe, w znajomym jej kolorze głębokiego odcieniu fioletu, błyszczące łagodnie, drugie zaś dzikie, z czernią zatruwającą białko swymi mackami.

Autumn wiedziała, co to oznacza.

Ukazywało to jej dualizm, podzielną naturę, rozdarcie między swymi pragnieniami a obowiązkami.

Rozdarcie między Dobrem a Złem.

Kiedyś były zielone, pomyślała Autumn ze smutkiem. Zielone.

Sylfida pozwoliła, aby włosy znów opadły jej na twarz. Robiła to wszystko tylko dla jednej osoby. Inaczej dawno już by się poddała. Robiła to dla Bernarda.

Zapłaci każdą cenę za to, by był bezpieczny. Będzie czekała. Czekała i tak już za długo. Dwa tygodnie na wykonanie jej planu to nic.

Jeśli Matka nie może się obudzić, Autumn ją do tego zmusi.

5 październikaGra w uczucia14 dni

Następnego dnia obudziłem się, nim zabrzmiał ogłuszający dźwięk porannego dzwonka. W Autten Hall godziny pójścia spać i wstawania były ściśle określone, tak samo jak godziny posiłków.

Chore.

Poszedłem do łazienki (zaletą tak małej liczby uczniów było to, że każdy pokój miał własną), gdzie w zaśniedziałym lustrze powitało mnie moje odbicie.

Przybliżyłem się do niego i zmrużyłem oczy. Ciemnobrązowe włosy, lekko się kręcące, po nocy zawsze przypominały stóg siana. Nawet ich nie poczesałem i zlekceważyłem sinofioletowe wory pod oczami, tak samo jak niemożliwą liczbę piegów.

Odziedziczyłem jasnoniebieski kolor oczu po mamie i babci Violet, a myśl o nich obydwu sprawiała mi ból. Martwiły mnie słowa babki, że znów się spotkamy i że moja dusza jest stara. Może babcia Violet miała rację. W trakcie tych trzech miesięcy czułem się, jakby przybyło mi co najmniej z dziesięć lat.

Myłem właśnie zęby, gdy usłyszałem walenie w drzwi.

– Wypad! – krzyknąłem, wypluwając pastę do zlewu.

– Siedzisz tam od dziesięciu minut. Jesteś przecież człowiekiem, daj mi zrobić siusiu – usłyszałem jak zwykle zgryźliwy głos Tatrowskiego.

Otworzyłem drzwi od łazienki.

Ethan wepchnął się szybko a ja zrezygnowany zamknąłem za nim drzwi.

Usiadłem na miękkim łóżku i spojrzałem za okno. Deszcz przestał padać, jednak mgła zasłaniała fioletowe wzgórza otaczające dwór. Mój wzrok padł na dziennik, który leżał na stoliku nocnym przy łóżku.

Żadnych snów. Nie wiedziałem czy się cieszyć, czy nie. Brak moich koszmarów groteskowo nie działał na mnie lepiej.

Dotknąłem znajomej, zielonej okładki zeszytu, żałując, że nie mam ze sobą swojego laptopa, na którym pisałem Zmowę milczenia, pierwszą książkę o Auburnie i Mistral. Z chęcią pozwoliłbym się teraz porwać ich problemom. Pisanie zawsze mnie odstresowywało.

Przewróciłem kilka kartek dziennika, pominąłem zdjęcia moich rodziców i ulotki filmów Marvela i zatrzymałem się na jednym z pierwszych portretów Autumn, jakie próbowałem wykonać po przyjeździe do Autten Hall.

Nie miałem kompletnie najmniejszego talentu plastycznego, jednak uświadomienie sobie, że nie mam żadnego jej zdjęcia (Autumn nie była chętna do ich robienia) sprawiło, że poczułem potrzebę posiadania jakiegokolwiek jej wizerunku.

Moje bazgroły były lepsze niż nic.

Długie, falowane kasztanowe włosy, o lekko rudawym odcieniu, otaczały twarz o szlachetnych rysach. Proste brwi, duże usta i…

Oczy. Obydwie tęczówki w pięknym, hipnotyzującym fioletowym odcieniu, a nie czarne ani fioletowo-czarne.

Pamiętałem ten moment, kiedy pierwszy raz je ujrzałem: niosłem ją z kamienistego brzegu Loch Shieldaig wśród odgłosów burzy do domu babci Violet…

– Oaken?

– Tak? – spytałem.

– Wiesz, że dzisiaj nie mamy żadnych lekcji? – Głos Tatrowskiego doszedł do mnie zza zamkniętych drzwi.

– Nie jestem idiotą. Wiem. – Była sobota. Próbowałem zignorować fakt, że Ethan zapewne siedzi na kiblu i stamtąd do mnie mówi. – No i co?

– Ciocia prosiła mnie, bym oprowadził cię po Autten Hall – oznajmił. – W dodatku po południu jest mecz palanta. Grasz?

Ciocia? A no, Bedelia. Ethan od dziecka był wychowywany przez Upadłych. Jego ojciec, Charles Blackthorn, właściwie Ezekiel, były sylf, był jednym z nich.

– Palant? – Nie zrozumiałem.

– Powinni ją nazwać „Oaken”, na twoją cześć! – Odgłos spuszczanej wody. – Gdyż palant z ciebie. To coś w rodzaju baseballu. – Wyszedł z łazienki, wycierając ręce i rzucając ręcznik na własne łóżko. – Nie słyszałeś?

– Nie – mruknąłem, odwracając się od niego. Usłyszałem jak wzdycha.

– Chodzi ci znowu o Autumn.

Potarłem bliznę.

– Przecież zawsze chodzi o nią, prawda? – odpowiedziałem cicho. – Sam tak mówiłeś.

– To chore. Co ona z tobą zrobiła? – spytał, opierając się o parapet okna. Przebrał się w mundurek Autten Hall.

Spojrzałem na niego spode łba.

– O co ci chodzi? – burknąłem.

Ethan zaśmiał się w typowy dla siebie sposób, czyli zarżał jak koń.

– Kiedyś… byłeś po prostu inny. Zadręczanie nic ci nie da. Jesteś jakąś pieprzoną Julią, co wzdycha do Romea!

Wstałem.

– Nie mam ochoty po prostu grać w tego palanta. Daj mi spokój. Wolałem, jak mi wpychałeś głowę do kibla, niż gdy zajmowałeś się moim życiem uczuciowym. Nie zakopałem topora wojennego, Tatrowski.

Ethan złożył ręce na piersi. Siniak na jego brodzie, który mu zafundowałem w trakcie naszej bijatyki w Maxwellu (na swoją obronę mogę dodać, że przyczepił się do Autumn, a sam miałem podbite oko), już prawie znikł.

– Nosi cię! – Tatrowski powiedział to z jakąś dziwną satysfakcją, jego usta wygięły się w uśmiechu. – Znam cię, Oakey.

Zacisnąłem dłonie w pięści.

– Przywaliłbym ci w ten durny łeb – mruknąłem.

Ethan podniósł ręce.

– Koleś, ja staram się być miły. Wiem, że twoja dziewczyna skazała się na śmierć, a twoi rodzice nie są już twoimi rodzicami, ale nie musisz przez to skakać do gardła tym, którzy chcą ci pomóc. Daj na luz.

Minął mnie.

– Jak ochłoniesz, to o pierwszej w Dolnym Ogrodzie rozgrywamy mecz. Ja teraz idę na śniadanie. Jedzenie z Autten Hall w porównaniu z tym z Maxwell to niebo a ziemia.

Przymknąłem oczy i zacisnąłem usta. Usłyszałem jak Ethan wychodzi z pokoju. Ręce mi drżały. W skroniach czułem znajome echa zimnego bólu, a w lewej ręce mrowienie. Teraz na pewno ruszyłbym ten cholerny worek treningowy. Samantha, moja trenerka boksu, byłaby wreszcie ze mnie zadowolona. Chociaż nie. Uważała, że sport służy zdrowiu i fizycznemu, i psychicznemu.

A ja nie byłem zbytnio zdrowy na umyśle. Ethan miał rację. Nosiło mnie. A kogo by nie nosiło na moim miejscu? Straciłem wszystko. Rodzinę, przeszłość i Autumn. Wszystko, na czym mi zależało.

I najgorsze, że nie wiedziałem, jak to odzyskać.

***

Moje czarne conversy Chuck Taylor szurały po drewnianych, pamiętających czasy paleolitu panelach, gdy szedłem w stronę skrzydła nauczycielskiego.

Byłem w szalenie złym humorze i powrót do moich własnych ubrań sprawił mi niewyobrażalną ulgę. Nie byłem na śniadaniu, jednak zdziwiłem się, że uczniowie Autten Hall noszą mundurki nawet w weekendy. Oczywiście nie zamierzałem iść w ich ślady.

– Czego tu szukasz? – Nagle usłyszałem za sobą męski głos.

– Świętego Graala – odpowiedziałem, nawet nie starając się powstrzymać swojego sarkazmu. – Jestem z hiszpańskiej inkwizycji. Nikt się jej nigdy nie spodziewa.

Odwróciłem się i wyjąłem ręce z kieszeni bluzy. Zamurowało mnie. Podobnego uczucia doznałem tylko raz – kiedy w trakcie próby przeprowadzanej przez Zakon Edynburski po raz pierwszy spotkałem Bedelię.

To był kolejny Upadły. Niekiedy Duchy, tak jak Ofelia, różniły się od ludzi na przykład posiadaniem ogona, skrzydeł lub rybich oczu, lecz Upadły, tak samo jak Autumn i Bedelia, wyglądał jak… człowiek.

Normalny człowiek, znaczy tak nie do końca.

Chciałbym napisać, że rozpoznałem, iż należy do Fidelis, po perfekcyjnej urodzie danej Duchom Żywiołów i po lekkim żółtawym blasku otaczającym jego postać, znanym jako „aura”, ale byłaby to nieprawda. Po prostu musiałem go kiedyś spotkać, co było niemożliwe.

Upadły zmarszczył brwi i podszedł w moją stronę.

– Dołącz się więc do trupy Monty Pythona1, jeśli tak. Czego tu szukasz, chłopcze? To skrzydło nauczycielskie.

Zatrzymał się przede mną i skrzyżował ramiona na piersi. Był wyższy ode mnie, mającego ponad metr dziewięćdziesiąt, zatem ogromny, lecz to nie wzbudzało we mnie niepokoju.

Tak samo jak w przypadku Bedelii, nie mogłem go wcześniej spotkać. To nie było po prostu możliwe. Gapiłem się na niego, bezskutecznie próbując skojarzyć jego wygląd – chłodna, jak powiedziałaby pewnie moja mama, skandynawska uroda, brązowe włosy zaczesane do tyłu, jakiś głupi tweedowy garnitur.

Oderwałem wzrok od oczu Ducha, zielononiebieskich, z dziwnymi brązowo-czerwonymi plamami na tęczówkach.

– Chciałem porozmawiać z profesorem Angusem – powiedziałem zgodnie z prawdą. Duch nadal przypatrywał się mi w milczeniu, jakby mnie oceniając i czekając na moje kolejne reakcje. Wiedział, co się ze mną dzieje; Upadłe Duchy, mimo że nie miały władzy nad Żywiołami, nadal posiadały inne moce Duchów i widziały aury ludzi. Musiał odczytywać moje emocje, które pojawiły się w wyniku spotkania go.

– To ty jesteś Bernard Charles Oaken? – spytał, a coś w jego głosie powiedziało mi, że jest lekko zdenerwowany. Albo ja byłem, i to tak bardzo, że aż mi się wszystko mieszało. – Strażnik Lilii, prawda?

– Tak – odpowiedziałem. Niespodziewanie Duch wyciągnął rękę w moją stronę.

– Hain. Hain van der Berch. Samael. Mówiono nam, że masz niewyparzony język.

Zawahałem się i uścisnąłem niepewnie lodowatą dłoń Upadłego.

– Podoba ci się Autten Hall?

To pytanie zbiło mnie z tropu.

– Ja… Chyba nie mogę panu odpowiedzieć.

– Autten Hall to idealne miejsce do prowadzenia szkoły. – Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, który nie obejmował oczu. – Przynajmniej lepszy jest z niego pożytek, niżby miał, wzorem ubiegłych wieków, pozostawać pusty. Przy okazji, miło mi cię powitać w gronie uczniów.

– Autten… Autten Hall to pańska posiadłość? – spytałem już kompletnie zbaraniały.

Bedelia wspomniała, że zna właścicieli, ale nie spodziewałem się, że jest nim jeden z Upadłych.

Van der Berch odchrząknął.

– Można tak powiedzieć, że to moja posiadłość. Zastanawia mnie, czy Bedaliel, pani dyrektor Bedelia… – Jej imię zabrzmiało dziwnie w jego ustach. – Nie przekazała Ci, że uczniowie mają zakaz wstępu do skrzydła nauczycielskiego? Nie powinno ciebie tutaj być.

Pokręciłem głową.

– To teraz już wiesz. – Pokazał na wyjście. – Myślę, że to koniec naszej rozmowy, panie Oaken.

– Ale…

– Myślę, że Bedelia oraz profesor Angus mają teraz ważniejsze sprawy na głowie – dodał ostrzej van der Berch, widząc mój opór. – Myślę, że jeśli będą chcieli z tobą porozmawiać, zawiadomią cię. Prosiłbym cię teraz o opuszczenie tej części Autten Hall.

Schowałem ręce w kieszenie.

– Okay – burknąłem.

– Panie Oaken!

Odwróciłem się. Van der Berch przez chwilę wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Zamilkł. Nie wiem, wyglądał jakby po prostu się zawiesił. Po chwili jednak wskazywał na moje trampki.

– Obowiązuje również nakaz noszenia mundurków – powiedział, a głos miał jakiś niższy. – Każdego dnia. Lepiej, by pan się dostosował.

Patrzyłem, jak Upadły odwraca się i znika szybko za zakrętem korytarza, po czym ostentacyjnie nałożyłem sobie kaptur na głowę.

Do cholery, nie zamierzałem się dostosować.

***

Leżałem na łóżku w swoim pokoju, plecy nadal mnie bolały. Gapiłem się w sufit, słuchając po raz setny zawodzenia Stinga, próbując jakoś zignorować tęsknotę za rodzicami i Autumn, gdy do mojego pokoju ktoś zapukał.

Pogłośniłem muzykę.

– Jeśli to ty, Tatrowski, to wiedz, że nie wpuszczę cię do kibla! – krzyknąłem.

– Bernardzie? Jesteś tam?

Zmarszczyłem brwi i poderwałem się z łóżka.