Złodziej bólu - Jarosław Kamiński - ebook
NOWOŚĆ

Złodziej bólu ebook

Jarosław Kamiński

0,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Zakazana miłość i szukanie własnej drogi w burzliwych czasach PRL-u.

Historia, w której groza miesza się z absurdem, prawdziwe emocje z ironią, a ideowość z cynizmem.

Rok 1987. Komuna już upada, ale wierzgać wciąż potrafi. Dlatego szalony romans Agnieszki i Bianki wydaje się bardziej niebezpieczny niż nalot milicji na mieszkanie. W dodatku jedna z kobiet jest korespondentką zagraniczną z „imperialistycznej” Italii i w każdej chwili może wyjechać. Czy taka miłość ma szansę przetrwać? Czasem łatwiej jest walczyć z systemem niż kochać. Tylko czy tę opowieść powinien snuć narrator – stary, biały mężczyzna, w dodatku hetero? Pewne nie… Chyba że to ani his- ani her-, ale jego rodzinna -storia. A on sam jest po prostu… złodziejem cudzego bólu.

Nowa, wciągająca książka autora Tylko Loli i Psy pożrą ciało Jezebel!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA
Re­dak­cja: WOJ­CIECH ADAM­SKI
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, MA­RIA ROLA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: ŁU­KASZ ZBIE­RA­NOW­SKI/Fajne Chło­paki
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ja­ro­sław Ka­miń­ski © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07935-5
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim cór­kom, Ju­lii i Mi­cha­li­nie, z mi­ło­ścią

Z PSY­CHO­LO­GII ZRA­NIO­NEGO ŁO­SIA

więc po­wia­da­cie że po­wi­nie­nem się za­mknąć i sie­dzieć ci­cho bo nie mam prawa do tej hi­sto­rii w końcu je­stem jak to się dziś mówi bia­łym he­te­ro­sek­su­al­nym męż­czy­zną jesz­cze nie sta­rym ale na pewno nie mło­dym biali he­tero męż­czyźni to wy­mie­ra­jące ple­mię uprzy­wi­le­jo­wa­nych as­sho­les bez­czelni wście­kli agre­sywni ma­sku­jący swoją po­zy­cję do­bro­czyn­no­ścią albo tylko do­brymi in­ten­cjami py­szał­ko­waci o bez­gra­nicz­nie roz­dę­tych ego wy­my­śla­jący nie­ustan­nie spo­soby pod­po­rząd­ko­wy­wa­nia so­bie in­nych upo­ka­rza­nia ich nisz­cze­nia tego co de­li­katne zwiewne ulotne wraż­liwe w do­datku ko­lo­ni­za­to­rzy rzeź­nicy tru­ci­ciele śro­do­wi­ska pe­da­go­dzy po­gardy dla wszyst­kiego co ich zda­niem nie­zro­zu­miałe dla nich nie­ak­cep­to­walne dla nich mętne dla nich bez war­to­ści dla nich wy­ja­śniają po­uczają in­stru­ują za­mknięci na in­ność ob­cość dziw­ność na nowe do­świad­cze­nia na cu­dze tro­ski cu­dzą sła­bość cu­dze py­ta­nia cu­dze wąt­pli­wo­ści dzięki nim bia­łym sta­rym he­te­ro­sek­su­al­nym męż­czy­znom wy­da­rzyły się te wszyst­kie upiorne rze­czy wojny pod­boje wy­zysk ka­pi­ta­lizm ko­mu­nizm dyk­ta­tury to­ta­li­tarne

co za pier­do­le­nie je­stem zwy­kłym łach­mytą a nie pa­nem świata

no do­brze ale przy­naj­mniej po­wi­nie­nem przy­znać że stary biały he­tero męż­czy­zna nie ma już nic cie­ka­wego do po­wie­dze­nia po co go mnie słu­chać nikt już nie chce go mnie słu­chać ow­szem mogę jesz­cze w ja­kimś stop­niu de­lek­to­wać się wła­dzą ale bez prze­ko­na­nia że bez­względ­nie mam ra­cję mogę cie­szyć się przy­wi­le­jami ale bez uzna­nia że na nie za­słu­ży­łem mogę funk­cjo­no­wać ale jako for­ma­cja schył­kowa trwa chwi­lowe za­wie­sze­nie broni zbliża się kop w dupę bez gra­tu­la­cji uści­sku dłoni i me­dalu za za­sługi

jak my­ślę o tym to sam na­bie­ram obrzy­dze­nia do sta­rego bia­łego męż­czy­zny he­tero może fak­tycz­nie odro­bina nie­na­wi­ści do sie­bie nie za­wa­dzi

cho­ciaż do­ra­dzał­bym od­pusz­cze­nie ne­ga­tyw­nych emo­cji źle wpły­wają na tra­wie­nie i po­dobno są przy­czyną wielu groź­nych no­wo­two­rów tak przy­naj­mniej prze­czy­ta­łem kie­dyś w in­ter­ne­cie je­śli już mu­si­cie ko­goś nie­na­wi­dzić skup­cie się na tych sta­rych któ­rzy na­prawdę mają wła­dzę pod­li­zują się zbun­to­wa­nym gów­nia­rzom jak wy je­dyni spra­wie­dliwi wśród zde­gra­do­wa­nej rasy pa­nów i tak so­bie płyną bez­piecz­nie na fali nie­na­wi­ści ta­kie z nich au­to­ry­tety mo­ralne jak z chuja gwóźdź ale co was ob­cho­dzą moje dy­gre­sje i inne ob­jawy kry­zysu pre­an­dro­pau­zal­nego ma­cie ra­cję szkoda czasu na dyr­dy­mały

i ow­szem ła­pię wasz ko­mu­ni­kat skoro nic mi do tej hi­sto­rii to po­zo­staje mi tylko słu­chać sta­rać się zro­zu­mieć jej bo­ha­terki a je­śli zaj­dzie po­trzeba po­ma­gać bez wdep­ty­wa­nia w zie­mię wszyst­kiego do­okoła swo­imi brud­nymi sto­pami a przede wszyst­kim bez wci­ska­nia wam kitu po­ucza­nia do­brych rad albo prze­głę­bo­kich opi­nii ma­cie sporo ra­cji szcze­gól­nie że opo­wia­dam o ko­bie­tach w do­datku nie cał­kiem he­tero no czyż to nie jest kwin­te­sen­cja men­talu bia­łego sta­rego męż­czy­zny strejt wy­po­wiada się na te­mat na któ­rym się nie zna i w do­datku pan i władca hi­sto­rii za­rzą­dza nar­ra­cją jakby pły­nęła pro­sto z jego serca a prze­cież ma na celu ma­ni­pu­la­cję za­kła­ma­nie i na pewno zdra­dzi swoje bo­ha­terki więc na­prawdę le­piej niech za­milk­nie

mógł­bym pod­dać się ka­rze tylko na jak długo pięć­dzie­siąt lat wy­star­czy żeby spra­wie­dli­wo­ści stało się za­dość czy jed­nak dłu­żej nor­mal­nie po­wie­dział­bym kij wam w oko ale nie mogę so­bie na to po­zwo­lić duma do­pro­wa­dzi­łaby do klę­ski od­wró­ci­li­by­ście głowy za­jęli się swo­imi spra­wami a chcę że­by­ście mnie wy­słu­chali taka ze mnie zło­śliwa menda

tylko do cho­lery nie rób­cie ta­kich min jak­bym wam pro­po­no­wał jazdę gołą dupą po brzy­twie nie mam ta­kiej in­ten­cji krzywdy wam nie zro­bię ani nie zdo­łuję mo­że­cie roz­luź­nić po­śladki a za­czy­nam od końca bo naj­le­piej ogląda się sprawy gdy mleko się już roz­lało

tra­dy­cyjne ro­dzinne obiady od­by­wały się w nie­dzielę w cza­sie ich trwa­nia pa­no­wała swo­bodna at­mos­fera noc­nego klubu spię­cia dupy nikt nie miał dys­ku­to­wano o suk­ce­sach dzieci kło­po­tach w pracy albo ży­ciu na bez­ro­bo­ciu za­leż­nie co się komu ostat­nio przy­tra­fiło poza tym o lek­tu­rach i ostat­nich fil­mach które udało się obej­rzeć w ca­ło­ści a nie tylko w ka­wałku mię­dzy do­kar­mia­niem zwie­rząt i lu­dzi a gdy at­mos­fera sia­dała i wszyst­kie te­maty wy­da­wały się wy­czer­pane ktoś rzu­cał uwagę na te­mat bie­żą­cych kwe­stii po­li­tycz­nych i ogień dys­ku­sji strze­lał pod su­fit ży­cie wra­cało do stołu

nie tym ra­zem jed­nak nie­mal wszy­scy sie­dzieli ze skwa­szo­nymi mi­nami matka pierw­sza prze­rwała ci­szę za­częła na­rze­kać że całe ży­cie opie­rała kar­miła i fi­nan­so­wała dar­mo­zja­dów nikt ni­gdy jej nie do­ce­niał nie po­dzię­ko­wał i ma już dość pal­cem wię­cej nie ru­szy ko­niec przy­cho­dze­nia na go­towe oj­ciec rzu­cił się do jej stóp z za­pew­nie­niami że wszy­scy w ro­dzi­nie do­ce­niają jej wy­siłki nie­wiele bra­ko­wało by zwró­cił się do niej ni­czym w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej po­wie­ści duszko naj­mil­sza że wy­łącz­nie dzięki niej trwała ta ro­dzina mimo pęk­nięć na tym gład­kim gra­ni­cie zięć choć sztywny jakby po­łknął kij od szczotki ki­wał głową po­twier­dza­jąc słowa wło­dzi­mie­rza acz­kol­wiek za­ci­śnięte blade usta pod­krą­żone oczy cera na­czyn­kowa upo­dab­niały jego twarz do twa­rzy trupa wnuczki wy­mie­niały po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia jakby nie żyły ze sobą w wiecz­nym kon­flik­cie o wszystko na­wet je­śli ostat­nio do­szło mię­dzy nimi do za­ska­ku­ją­cego so­ju­szu no i jesz­cze ja w tym wszyst­kim przed­wcze­śnie wy­ły­siały po­si­wiały po­sta­rzały z kiep­skim uzę­bie­niem bladą skórą jak pie­czarka z ner­wo­wym ti­kiem który kie­dyś do­pro­wa­dzał do drga­wek po­łowę twa­rzy i wszyst­kie na­czy­nia na stole i do­piero dzięki współ­cze­snej me­dy­cy­nie zo­stał stłu­miony do nie­znacz­nego ru­chu mię­śnia po­licz­ko­wego

w tej ro­dzi­nie od lat ucho­dzę za czarną owcę wrzód na du­pie nie­ope­ra­cyj­nego raka nie ma mowy z mo­jej strony o prze­sa­dzie zra­nio­nej du­mie prze­wraż­li­wie­niu do­brze uza­sad­niam swoim ży­ciem tę opi­nię praw­do­po­dob­nie w znacz­nej mie­rze przy­czy­ni­łem się do pierw­szego za­wału matki dru­giego chyba nie aku­rat wró­ci­łem z od­wyku i wy­da­wało się że wy­sze­dłem na pro­stą oj­ciec też nie miał ze mną lekko mimo wro­dzo­nego po­czu­cia hu­moru wcale nie było mu do śmie­chu gdy wpa­da­łem w kło­poty po­dob­nie sio­stra od pew­nego mo­mentu ona jedna szła za mną w naj­ciem­niej­sze do­liny me­liny i miej­sca któ­rych nie od­no­to­wują mapy go­ogle’a zła się nie ulę­kła i była ze mną

sur­prise sur­prise wła­śnie jej bra­kuje na ro­dzin­nym obie­dzie

oj­ciec mru­czy że chyba tra­fił na stypę ale nikt się nie śmieje żeby cho­ciaż spra­wić mu przy­jem­ność i utwier­dzić w opi­nii naj­więk­szego ka­wa­la­rza w ro­dzi­nie nie przej­muje się tym bra­kiem re­spektu i ple­cie coś do sie­bie pod no­sem śmie­jąc się sam ze swo­ich dow­ci­pów w pew­nym sen­sie ma ra­cję uczest­ni­czymy w sty­pie po ro­dzi­nie jaką zna­li­śmy do­tąd sur­prise sur­prise po raz drugi ja­koś mi nie żal jej końca

PRZE­SŁU­CHA­NIE

Agnieszka le­żała na dy­wa­nie, pa­liła skręta z do­dat­kiem ho­len­der­skiego ty­to­niu i ma­rzyła o jak naj­szyb­szej po­wtórce wczo­raj­szego wie­czoru. Spo­tkała się z Li­wią w ka­wiarni na Sta­rówce. Po­miesz­cze­nie wy­peł­niał dym pa­pie­ro­sów, przez który prze­bi­jał się od czasu do czasu de­li­katny za­pach ja­śmi­no­wych per­fum jej ko­le­żanki. Roz­ma­wiały długo o wszyst­kim i o ni­czym. Agnieszka ob­ser­wo­wała, jak dziew­czyna na­wija na pa­lec pu­kiel wło­sów, jak za­kłada nogę na nogę, jak na jej po­licz­kach po­ja­wiają się dwa małe wgłę­bie­nia, gdy się uśmie­cha albo oka­zuje po­wąt­pie­wa­nie, krzy­wiąc nie­znacz­nie usta. Pra­gnęła jej. Uczu­cie – jesz­cze parę dni temu za­ska­ku­jące i trudne do wy­obra­że­nia, a co do­piero za­ak­cep­to­wa­nia – wy­peł­niało ją po brzegi jak dym z pa­pie­ro­sów ka­wiar­nię.

Pi­jane wy­szły na mo­kry po desz­czu bruk ulicy Freta. Li­wia za­częła tań­czyć, po­tem po­ka­zała Agnieszce kilka pod­sta­wo­wych exer­ci­ses, jak na­zwała ćwi­cze­nia przy drążku, i ka­zała ją na­śla­do­wać. Agnieszka nie od­wa­żyła się po­wtó­rzyć na­wet naj­prost­szych ru­chów. Do­piero te­raz i w my­ślach udało jej się wy­ko­nać swoją wer­sję pas de ba­sque, Li­wia – a do­kład­nie jej pro­jek­cja w gło­wie Agi – biła brawo i śmiała się za­do­wo­lona z po­stę­pów uczen­nicy.

Do drzwi za­pu­kała mama, Agnieszka zga­siła skręta i bły­ska­wicz­nie się pod­nio­sła. Oczy­wi­ście nie zdą­żyła otwo­rzyć okna, żeby cho­ciaż tro­chę wy­wie­trzyć po­kój.

– Ależ tu na­dy­mione. – Kry­styna le­d­wie pa­no­wała nad ner­wami. – A w ogóle to ty pa­lisz?

– Tylko zioła lecz­ni­cze.

– Je­steś chora?

– Nie. Palę pro­fi­lak­tycz­nie. Coś jak ka­dzi­dełka. Ktoś przy­szedł?

– Tak. Chodź.

– Do mnie? Kto?

Kry­styna tylko ciężko wes­tchnęła.

– Li­wia?! – ucie­szyła się Agnieszka.

Matka za­prze­czyła, krę­cąc głową.

– To kto?

– Le­piej chodź.

– Mamo!

Kry­styna znów wes­tchnęła.

– Dziel­ni­cowy – po­wie­działa.

– Żar­tu­jesz... Nie? O cho­lera.

Wia­do­mość zmro­ziła Agnieszkę. Ulotki, które miała roz­rzu­cać na­stęp­nego dnia na uni­wer­sy­te­cie, po­wci­skała do trzech to­mów Hi­sto­rii fi­lo­zo­fii Ta­tar­kie­wi­cza, nie­le­galne pi­semka upchnęła za rzę­dami ksią­żek w me­blo­ściance. Z wor­kiem trawy nic nie dało się zro­bić, a wy­rzu­cić przez okno żal. Zresztą nie­któ­rzy są­sie­dzi ob­ser­wo­wali, co działo się u in­nych, i póź­niej słali do­nosy na mi­li­cję. Bez­in­te­re­sow­nie. Le­piej nie da­wać im po­wodu do pi­sa­nia bzdur na jej te­mat. Trudno, w ra­zie czego bę­dzie im­pro­wi­zo­wała: że to ziółka na cięż­kie mie­siączki albo eg­zo­tyczna przy­prawa. Ale może nie doj­dzie do re­wi­zji, to z pew­no­ścią wi­zyta w spra­wie kra­dzieży ro­we­rów z piw­nicy są­siada albo cze­goś rów­nie po­waż­nego, po­cie­szała się. Wzięła dwa głę­bo­kie od­de­chy, żeby się uspo­koić, roz­pro­sto­wała fla­ne­lową ko­szulę, którą wpraw­dzie no­siła do­piero dwa dni, ale ta zdą­żyła się po­gnieść, i wy­szła na spo­tka­nie z mi­li­cjan­tem.

– Do­bry wie­czór panu – rzu­ciła przy­mil­nie na po­wi­ta­nie.

– Do­bry wie­czór. – Dziel­ni­cowy pod­niósł się z krze­sła i chwy­cił dłoń Agnieszki, aby ją po­ca­ło­wać.

Po­trzą­snęła ręką ob­ro­słą kła­kami wło­sów i czym prę­dzej wy­szarp­nęła swoją z uści­sku. W ostat­nim mo­men­cie. Dziel­ni­cowy zdą­żył już zło­żyć usta w trąbkę i zgiąć się wpół. Nie­wiele bra­ko­wało i zło­żyłby – jak mó­wiło się w daw­nych sztu­kach te­atral­nych, które prze­ra­biała w li­ceum – pie­częć swo­jego po­ca­łunku na jej dłoni.

Mi­li­cjant – ły­sie­jący, py­zaty czter­dzie­sto­la­tek z wiel­kim ja­snym wą­sem – no­sił zbyt sze­roki w bar­kach mun­dur, który za­ła­my­wał mu się na pier­siach, co upo­dab­niało męż­czy­znę do gruź­lika z za­pad­niętą klatą, a jed­no­cze­śnie tak szczel­nie opi­nał jego po­tężny brzuch, że gu­ziki wy­da­wały się go­towe wy­strze­lić w oczy prze­słu­chi­wa­nej oby­wa­telki. Mało groźny fajt­łapa, oce­niła funk­cjo­na­riu­sza Agnieszka; bę­dzie do­brze.

Dziel­ni­cowy po­ło­żył na udzie no­tat­nik i stu­kał w otwartą, jesz­cze nie­za­pi­saną stronę ołów­kiem, gę­sto ją krop­ku­jąc.

– W czym mogę po­móc? – za­py­tała Agnieszka, uśmie­cha­jąc się tak nie­win­nie, jakby po­zo­wała do zdję­cia po pierw­szej ko­mu­nii.

Mi­li­cjant nie od­po­wie­dział. Po­pro­sił ro­dzi­ców i Tomka o wyj­ście z po­koju. Na­stęp­nie wy­le­gi­ty­mo­wał Agnieszkę, aby upew­nić się, że roz­ma­wia z wła­ściwą osobą. Wy­py­tał o ro­dzinę, o to, ile osób mieszka w lo­kalu i czy nie za­ob­ser­wo­wała cze­goś nie­po­ko­ją­cego wśród do­mow­ni­ków: pro­blemy zdro­wotne, al­ko­hol, prze­moc w ro­dzi­nie... Pro­sił o szczerą od­po­wiedź, która oczy­wi­ście zo­sta­nie mię­dzy nimi. Po­wie­działa więc, że brat ją bije. Tak, ten czter­na­sto­la­tek. Twarz dziel­ni­co­wego stę­żała. Nic jed­nak nie po­wie­dział. Wy­ko­nał tylko ołów­kiem kilka ko­lej­nych kro­pek na kartce no­tesu. Od­kaszl­nął i wy­jął z teczki pa­piery, które za­czął prze­glą­dać. Za­mru­czał, po­ki­wał głową, twarz znów mu się roz­po­go­dziła. Po­chwa­lił Agnieszkę za za­cho­wa­nie: ani są­sie­dzi z bloku, ani miesz­kańcy osie­dla, ani pra­cow­nicy oko­licz­nych skle­pów nie zgła­szali na nią żad­nych skarg, prze­ciw­nie, uzna­wali ją za osobę uprzejmą, kul­tu­ralną, a na­wet po­mocną.

– Je­stem zbu­do­wany taką po­stawą – pod­su­mo­wał dziel­ni­cowy.

– Miło mi. W ta­kim ra­zie o co cho­dzi? – Agnieszka po­wtó­rzyła py­ta­nie.

– Roz­mowa w ra­mach pro­fi­lak­tyki kry­mi­nal­nej – wy­ja­śnił mi­li­cjant. – Żeby nie do­szło do po­peł­nie­nia prze­stęp­stwa. Część ak­cji „Dziel­ni­cowi bli­żej oby­wa­teli”.

Mi­li­cjant chciał do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o sa­mej Agnieszce. Czym się zaj­muje, z kim się ko­le­guje, czy zna­jomi nie na­kła­niają jej do cze­goś, co ozna­cza­łoby pro­blemy z pra­wem? Nie­stety, dzi­siej­sza mło­dzież zbyt ła­two po­zwala się ma­ni­pu­lo­wać róż­nym wi­chrzy­cie­lom i pro­wo­ka­to­rom. Aga od­po­wia­dała zdaw­kowo, tak aby żadna in­for­ma­cja nie mo­gła zo­stać wy­ko­rzy­stana prze­ciwko niej lub jej przy­ja­cio­łom. W każ­dym ra­zie taką miała na­dzieję. Dziel­ni­cowy prze­szedł do po­my­słów na ulep­sze­nie ży­cia wspól­noty osie­dlo­wej, a że Agnieszka nie miała żad­nych, nie krył roz­cza­ro­wa­nia:

– Szkoda. A tak li­czymy na mło­dych – oświad­czył.

In­for­ma­cja o kie­runku stu­diów wzbu­dziła w dziel­ni­co­wym po­dziw:

– Aha, pani fi­lo­zof! – Po­ki­wał głową. – Im­po­nu­jące. Trzeba wie­dzieć, po co się żyje, prawda?

Agnieszka przy­znała mu ra­cję.

Dziel­ni­cowy chwy­cił mi­li­cyjną czapkę za da­szek i uniósł ją do góry, jakby spo­cił się i w ten spo­sób wie­trzył głowę. Uśmiech­nął się za­kło­po­tany.

– W szkole mi­li­cyj­nej przy­da­łoby się też tro­chę ta­kich za­jęć... ogól­nych... hu­ma­ni­stycz­nych – do­dał nie­pew­nie.

Agnieszka przy­tak­nęła ru­chem głowy. Roz­mowa się nie kle­iła, czuła, że mi­li­cjant też ma tego świa­do­mość. Nie za­mie­rzała mu jed­nak uła­twiać pracy. Prze­cież cały czas pró­bo­wał ją po­dejść, wy­do­być z niej ja­kąś in­for­ma­cję, tyle że nie po­tra­fiła się do­my­ślić jaką.

Dziel­ni­cowy po­now­nie chwy­cił czapkę za da­szek i od­chy­lił ją jesz­cze bar­dziej do tyłu, od­sła­nia­jąc ły­sinę. Po­dra­pał się po gło­wie i opu­ścił czapkę na czoło. Chyba nie wie­dział, jak przejść do ko­lej­nej czę­ści „pro­fi­lak­tycz­nego” roz­py­ta­nia. W końcu wy­mam­ro­tał py­ta­nie o na­stroje pa­nu­jące wśród stu­den­tów. Po­pie­rają wła­dzę czy nie? Wie­rzą w swoją przy­szłość czy boją się sta­gna­cji? I naj­waż­niej­sze: chcą zo­stać w kraju czy my­ślą o wy­jeź­dzie za gra­nicę? W od­po­wie­dzi dziel­ni­cowy usły­szał sztam­powy beł­kot. Mimo to zro­bił no­tatkę w no­te­sie i na­gle prze­szedł do rze­czy...

– A z tą z ba­letu długo się zna­cie?

Agnieszka otwo­rzyła sze­roko oczy. Za­mu­ro­wało ją. Przez mo­ment nie wie­działa, co po­wie­dzieć.

– Wła­ści­wie nie – wy­bą­kała w końcu.

– Ale przy­jaź­ni­cie się?

– Bo ja wiem?

– A kto ma wie­dzieć? Ja? – Mi­li­cjant zro­bił się na­gle sta­now­czy.

– Nie.

– To pro­szę o ja­sną od­po­wiedź: przy­jaź­ni­cie się czy nie?

– No tak, przy­jaź­nimy.

– Wi­dzę, że cza­sem trudno usta­lić naj­prost­sze fakty.

Agnieszka wzru­szyła ra­mio­nami. Ktoś za­pu­kał do drzwi.

– Wejść! – huk­nął dziel­ni­cowy ostrym, zde­cy­do­wa­nym gło­sem.

Kry­styna wnio­sła dwie szklanki w srebr­nych ko­szycz­kach z pa­no­ramą Kremla. Gdy Agnieszka je zo­ba­czyła, ze wstydu chciała wy­rwać matce na­czy­nia i wy­rzu­cić je za okno. Co za li­zu­so­stwo, po­my­ślała.

– Her­bata – po­wie­działa matka, sta­wia­jąc szklanki na sto­liku – żeby się do­brze pra­co­wało.

Dziel­ni­cowy po­dzię­ko­wał z przy­mil­nym uśmie­chem.

– So­cja­li­styczne – sko­men­to­wał wzór na ko­szyczku i pstryk­nął pal­cem w srebrną bla­chę – i w do­datku ładne.

Kry­styna zdą­żyła wy­mie­nić z córką spoj­rze­nia: jej za­tro­skane, Agnieszki kar­cące, na­wet za­gnie­wane. Czy tak trudno zro­zu­mieć, że matka boi się o dziecko? Mło­dzież za­wsze się naj­bar­dziej na­raża, zu­peł­nie nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje. Wie­działa, że córka roz­nosi bi­bułę, cho­dzi na ma­ni­fe­sta­cje i na msze za oj­czy­znę. Pew­nie zro­bili jej zdję­cie z trans­pa­ren­tem albo jak na ma­ni­fe­sta­cji rzuca ka­mie­niem w mi­li­cję. Na­wet je­śli miała co nieco za uszami... czy to taka zbrod­nia mieć swoje zda­nie o rzą­dzie i par­tii? Nie! Szkoda, że wła­dza tego nie ro­zu­mie i szuka byle po­wodu do nę­ka­nia dziew­czyny. Kry­styna za­uwa­żyła spoj­rze­nie córki. Wie­działa, co chciała jej prze­ka­zać: „Mamo, nie po­ni­żaj się! Nie wolno!”. Do­bra, do­bra. Bez prze­sady. Dla dziecka nie wstyd się upo­ko­rzyć, niech wsty­dzi się wła­dza, skoro na­cho­dzi nie­winne ma­ło­laty. Prze­cież taka dwu­dzie­sto­let­nia dziew­czyna to jesz­cze dzie­ciak, co­kol­wiek o so­bie my­śli. Kry­styna wy­szła z po­koju z pod­nie­sioną głową.

Sior­biąc od czasu do czasu her­batę, mi­li­cjant kon­ty­nu­ował roz­py­ta­nie w spo­sób ofi­cjalny i rze­czowy.

– Bli­sko je­ste­ście z tą Tar­gosz?

– O tyle, o ile... – wy­du­kała Agnieszka.

– Aha. Ale wie­cie, że chce wy­je­chać ra­zem z te­atrem na to­ur­née?

„Na tę urnę”? Chyba „po tę urnę”? Agnieszka się prze­sły­szała i w pierw­szej chwili chciała po­pra­wić mi­li­cjanta. Kiedy zro­zu­miała swój błąd, nie­mal wy­buch­nęła śmie­chem. Na szczę­ście opa­no­wała emo­cje i tylko prze­wró­ciła oczami.

– Mó­wiła wam? – głos mi­li­cjanta zro­bił się na­tar­czywy.

Przy­tak­nęła. Dziel­ni­cowy kiw­nął w od­po­wie­dzi głową i po­stu­kał ołów­kiem w kartkę no­tesu.

– Wi­dzi­cie... dla kraju i par­tii jest ważne, żeby mło­dzi ar­ty­ści kon­fron­to­wali się z obcą pu­blicz­no­ścią – stwier­dził, krzy­wiąc się, jakby zjadł coś ostrego albo kwa­śnego. – Ale lu­dzie jak to lu­dzie: cza­sami wy­jeż­dżają, żeby już nie wró­cić...

Agnieszka wpa­try­wała się w usta mi­li­cjanta, który te­raz z ko­lei po­ru­szał nimi tak, jakby pró­bo­wał wy­pluć coś, co we­szło mu mię­dzy zęby.

– Pol­ska nie chce tra­cić mło­dych ta­len­tów.

– Do czego pan zmie­rza?

– Cza­sem le­piej ko­muś od­mó­wić wy­da­nia pasz­portu niż... – Dziel­ni­cowy nie do­koń­czył.

Nie mu­siał. Agnieszka zro­zu­miała jego groźby. I miała świa­do­mość, ile zna­czy dla Li­wii wy­jazd na to­ur­née, ile so­bie po nim obie­cy­wała, jak bar­dzo się cie­szyła z tych dwóch ty­go­dni na Za­cho­dzie. Te­raz wszystko mo­gło zo­stać za­prze­pasz­czone. A miał o tym zde­cy­do­wać sie­dzący przed nią pa­jac. Nie za­mie­rzała do tego do­pu­ścić.

– Li­wia na pewno nie zo­sta­nie na Za­cho­dzie. Nie zro­bi­łaby mi tego.

– Skąd ta pew­ność?

Na twa­rzy mi­li­cjanta bły­snął iro­niczny uśmiech. Po­pra­wił klapy mun­duru, chrząk­nął.

Agnieszkę tak zi­ry­to­wała pew­ność sie­bie pana wła­dzy, że pal­nęła bez za­sta­no­wie­nia:

– Stąd, że je­ste­śmy parą. Tak jakby.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki