Fioletowe oczy - John Everson - ebook

Fioletowe oczy ebook

Everson John

4,5

Opis

Małe miasteczko obok Everglades miało do zaoferowania Rachel i jej synowi nowy początek. Zamiast tego rozpoczął się koszmar, gdy nieznany gatunek much przeniósł się na ten teren, zostawiając po sobie bolesne ugryzienia. W mediach ostrzegano mieszkańców, by pozostali w domach do czasu, aż rój przejdzie dalej. Ale muchy nie odeszły, a radio i telewizja zamilkły. A wtedy pojawiły się pająki…

Pająki zdolne utkać zabójczą sieć, która w ciągu jednego wieczoru pokrywa cały dom. Pająki, które zostawiają po sobie obdarte kości, gdy się rozmnożą. Wygłodzone pająki, które tak jak i muchy poszukują świeżego mięsa, obserwując fioletowymi oczami…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
4
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Violet eyes

Tytuł: Fioletowe oczy

Autor: John Everson

Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2023

Copyright © John Everson, 2021

Dom Horroru,

ul. Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Przekład: Katarzyna Dyrcz

Redakcja i korekta: Piotr Maciejak

Projekt okładki: Wojciech Gunia

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wrocław 2023

ISBN 978-83-67342-50-6

www.domhorroru.pl

facebook.com/domhorroru

instagram.com/domhorroru

Dla Geri

i wszystkich pająków, które zabiłem w jej imieniu

PROLOG

Sheila KeySobota, 3 maja, 18:53

Wakacyjne plany wzięły w łeb dobre kilka godzin temu, gdy dłoń Jess natrafiła na ludzką czaszkę tuż pod piaskiem, podczas przesiadywania na plaży z Markiem. Czaszkę należącą do ciała w stanie rozkładu. Czaszkę z ogromną dziurą w potylicy. To odstręczyło ich od picia swoich koktajli. Kilka minut później nadleciał rój much, które gryzły. Co z kolei zniechęciło Billy’ego i Casey, którzy dyskretnie pozbywali się kostiumów w wodzie, kilkadziesiąt jardów dalej.

A teraz Jess, Mark, Billy i Casey ukrywali się na tej zapomnianej przez Boga wyspie Florida Key w opuszczonej chacie, do której dostali się, biegnąc przez dżunglę.

– Upewnij się, że żadne z tych okropieństw dostało się tu z nami – powiedział Billy do Marka po zamknięciu drzwi i złapaniu oddechu.

Przeciągnął paznokciami w górę i w dół po kilkudziesięciu ukąszeniach wzdłuż kostek i nóg. Te muchy gryzły. Ich roje wyfrunęły z dżungli, by dopaść ich na plaży. Ale to nie była tylko garstka paskudnych owadów. To była chmura gryzących, szybko poruszających się ust, liczonych w tysiącach. Fala czarnych much, mieniących się odcieniem purpury…

Dziewczyna Billy’ego, Casey, kopnęła kilka razy nogą w swoją torbę, w nadziei, że odstraszy jakieś robale na gapę, po czym ostrożnie rozpięła zamek, żeby poszukać w środku butelki z wodą. Wyciągnęła opakowanie leku na alergię, który brała na noc i uklękła obok Billy’ego. Wręczyła mu butelkę wody i kilka tabletek.

– Antyhistamina – wyjaśniła. – To powinno złagodzić opuchliznę powstałą od ukąszeń.

Nie odpowiedział, tylko połknął tabletki w ciągu kilku sekund.

– Masz tam może jakieś jedzenie? – zapytała Jess.

Casey zastanawiała się przez sekundę, po czym sięgnęła do torby, aby wyjąć torebkę Doritos. Rzuciła je do Jess, ostrzegając:

– Nie wiem, czy można je zakwalifikować jako jedzenie, ale…

Jess rozerwała torebkę i zjadła garść chipsów, po czym przekazała je Markowi. Swoje namioty i zapasy zostawili po drugiej stronie wyspy, ale nikt nie był gotowy tam wrócić i zmagać się z insektami w ciemności. Opuszczony barak był dobrym punktem pośrednim w wędrówce powrotnej – i to punktem z zamykanymi drzwiami.

– Musimy się urządzić na noc – zasugerował Billy, sięgając po Doritos. – Jest już prawie ciemno, a my nie mamy latarki.

Podniósł się, jęcząc, i razem opuścili główne pomieszczenie chaty, które było wypełnione półkami, fiolkami i elektronicznymi urządzeniami, których żaden z nich nie potrafił zidentyfikować, aby zbadać dwa pokoje, które zostały odgrodzone od reszty. Każdy z nich był wystarczająco duży, by pomieścić małe łóżko i maleńkie biurko.

– Nie wiem jak reszta z was, ale ja naprawdę chciałbym się po prostu położyć – oznajmił Billy. – Wybieram więc ten pokój. – Wskazał na odległe drzwi.

Mark skinął głową i ruszył w kierunku drugiej sypialni. Jess poszła za nim, trzymając go za rękę.

– Kto rano wstaje… – powiedział Mark. – I naprawdę nie mam ochoty siedzieć tu i rozmawiać po ciemku.

* * *

Ich weekendowe wakacje zaczęły się dzień wcześniej i pokładali w nich duże nadzieje, bo była to wyczekiwana i potrzebna przerwa na „odreagowanie” po egzaminach semestralnych. Billy pożyczył łódź, by zabrać ich na maleńką niezamieszkałą wyspę niedaleko wybrzeża Florydy; dwie pary zaplanowały trzydniową przerwę od rzeczywistości. Wszyscy nie mogli się doczekać seksu na plaży zarówno w formie fizycznej, jak i alkoholowej. Planując wycieczkę, żartowali, że weekend będzie okazją do wspólnego obejrzenia Błękitnej Laguny, ale Jess posunęła się o krok dalej.

Jess, która jako ostatnia dotarła do portu, wbiegła na pokład, krzycząc:

– Dobra, wiem, spóźniłam się! Możecie mnie później zmusić do chodzenia po desce. Ale najpierw zobaczcie, co mam!

Z wypchanej płóciennej torby wyciągnęła kilka skrawków materiału, pociętego w nieregularne trójkąty. Jeden kawałek był wyraźnie przeznaczony na figi, drugi mógł być stanikiem od bikini. Oba wyglądały jak kostiumy sceniczne przeznaczone dla wyjątkowo skąpo odzianych mieszkańców prehistorycznych wysp.

– Nie założę tego – powiedział Billy.

Mark wyciągnął rękę i pomógł Jess wspiąć się na łódź.

– Oczywiście, że nie, głuptasie! To jest dla Casey. – Ponownie sięgnęła do torby i wyciągnęła niemal równie skąpą przepaskę i rzuciła mu na kolana. – To jest dla ciebie.

Mark zmarszczył brwi i spojrzał na nią sceptycznie.

– Wiem, że zgodziliśmy się na Błękitną Lagunę i w ogóle, ale czy naprawdę myślisz, że będziemy w tym paradować?

– Cóż, nie tutaj. – Uśmiechnęła się.

To był wspaniały letni piątkowy poranek i mnóstwo ludzi urządziło sobie wagary, i wyruszyło w morze. Na wielu pokładach małe grupki siedziały w wygodnych fotelach, wygrzewając się na słońcu, popijając piwo do brunchu i rozmawiając z przyjaciółmi.

Billy obiecał, że nikt oprócz nich nie przypłynie do tej wyspy, bo nie ma jej na żadnej mapie. Jest całkowicie niezamieszkana. Więc jeśli mamy zamiar „uciec od tego wszystkiego” i odgywać w weekend Błękitną Lagunę, zróbmy to. Możemy się przebrać, gdy już będziemy w pobliżu wyspy.

– W każdym razie nie sądzę, że wy, dziewczyny, długo pozostaniecie w tych strojach – powiedział Billy z uśmiechem. Następnie przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik zaczął pracować. – Wszyscy na pokład! – zawołał i po zwolnieniu więzów dokowych powoli zaczęli wypływać na krystalicznie niebieskie wody oceanu.

* * *

Wczoraj rano wszystko wyglądało o wiele lepiej. To był piękny dzień i przyjemna podróż na małą wyspę. Kiedy Billy dopłynął do małego doku i przywiązał łódź, wszyscy wysiedli i przez chwilę patrzyli na swoją prywatną, weekendową plażę.

Casey przyjrzała się brzegowi, opierając ręce na biodrach i eksponując swój opalony dekolt.

– Ładne miejsce, Billy – powiedziała w końcu.

– To jest to, o czym myślałem – odpowiedział, kierując wzrok na jej biust.

W tors uderzył go brązowy kawałek materiału.

– Ubierz przepaskę – powiedziała Jess, rzucając drugą w kierunku Marka.

– Ty pierwsza! – rzucił do niej wyzywająco Billy, na co Jess tylko wzruszyła ramionami.

– Tylko gadanie, żadnego działania – zaśmiała się i odwróciła plecami do chłopaków, sięgnęła za łopatki i rozwiązała bikini, które miała na sobie na łodzi. Pozwoliła, by upadło na piasek, po czym wsunęła skąpy top, który zrobiła sama. Następnie zrzuciła majtki, dając im wszystkim wyraźny widok na nieopalony biały trójkąt na jej pośladkach, gdy podciągała cienkie kawałki materiału przymocowane do skórzanego sznurka. Kiedy zawiązała ciasno figi, linie jej opalenizny były nadal wyraźnie widoczne.

– Spalisz sobie tyłek – ostrzegł ją Mark.

– Wzięłam balsam – odpowiedziała Jess. – Nawet pozwolę ci mnie nim nasmarować

– Ja tam żadnego balsamu nie będę potrzebowała – zadrwiła Casey i wykonała tę samą czynność szybkiej zmiany co Jess, a jej brązowe plecy i pośladki wyraźnie zdradziły, że spędzała dużo czasu na słońcu. I najwyraźniej większość nago.

– Czy kiedykolwiek uczyłaś się, zamiast opalać? – zapytał Mark.

Jess położyła palec na brodzie swojego chłopaka i pociągnęła, aż oczy Marka napotkały jej rozpromieniony wzrok.

– Uważaj… – ostrzegła.

– Jasne, że się uczyłam – zaśmiała się Casey. – Jak myślisz, co robiłam podczas opalania?

– Kolej na was – oznajmiła Jess, gdy Casey się odwróciła, pokazując jeszcze więcej nagiej skóry, niż pozwalało na to jej poprzednie skąpe bikini.

Billy wzruszył ramionami w kierunku Marka. Odwrócili się i zrzucili spodenki, szybko wskakując w kostiumy.

– Wow, patrz, Jess – drwiła Casey. – Oni są nieśmiali.

– Wy dwie prosicie się o to – powiedział Mark, odwracając się do nich. Poruszał się trochę nieswojo w swoich nowych wyspiarskich stringach. Wisiały luźno pomiędzy jego nogami i nie ukrywał faktu, że był bardziej niż trochę podniecony tą sytuacją.

– I dostaniecie to – obiecał Billy. – Dostaniecie tego mnóstwo. Ale najpierw musimy wybrać miejsce na obóz i go rozstawić.

– Zostańmy w pobliżu łodzi – zasugerowała Casey. – Moglibyśmy rozbić namioty tam, przy linii drzew?

– Mnie pasuje – powiedział Billy, a Mark przytaknął wzruszeniem ramion. Jess wskoczyła z powrotem do łodzi i z jękiem przerzuciła swój ciężki plecak przez burtę w kierunku Marka. Billy przeszedł obok niej i chwycił torbę z namiotem. Szli po osuwającym się spod stóp piasku do miejsca osłoniętego przez dwie ogromne palmy.

– Szkoda, że nie mam hamaka – zauważył Mark.

Zabrali się do pracy, rozstawiając pierwszy namiot, podczas gdy dziewczyny przynosiły z łodzi kilka mniejszych sprzętów i układały je w pobliżu.

Mark wyskoczył z rozstawionego namiotu w tym samym momencie, w którym Jess krzyknęła.

– Co się stało? – zapytał, widząc ją stojącą na jednej nodze zaledwie kilka metrów dalej.

Jess masowała wierzch stopy, jednocześnie rozglądając się z przerażeniem po plaży.

– Czy coś cię ugryzło? – zapytała Casey, przytrzymując ją za ramię.

– Ugryzło cię?? – dopytywał Billy, a Jess wskazała na miejsce w piasku. Billy uklęknął przed nią i wpatrywał się w to, co pokazywała.

– Co to jest? – zapytał Mark, dołączając do niego.

– Jakiś pająk – odpowiedział Billy, nachylając się bliżej, by spojrzeć na jego cienkie, ale kolczaste odnóża i owalny, czarny grzbiet. Odrobina fioletu zabarwiła tylną połowę pająka, tworząc kształt błyskawicy.

– Wygląda jak mały krab – powiedział Mark. – Nigdy nie widziałem fioletowego pająka.

– Można by tak pomyśleć, ale to nie jest skorupa – powiedział Billy. – Te nogi to odnóża owadów, a nie kraba.

– Czy jest jadowity?! – zawołała Jess.

– Nie mam pojęcia – powiedział Billy. – Ugryzł cię? – spytał kolejny raz.

– Po prostu stałam tam i poczułam, że coś łaskocze mnie w stopę. Spojrzałam w dół i to tam było. Od razu to kopnęłam.

Billy wstał, a pająk zaczął uciekać po piasku. Ale chłopak nie pozwolił mu uciec. Przesunął się w lewo i uderzył podeszwą sandała w pająka, pozostawiając po nim jedynie migoczącą plątaninę czarnej błony i żółtawej mazi.

– Nie będzie cię już więcej niepokoił – obiecał.

Jess przytuliła się do niego. – Nienawidzę pająków – powiedziała. – A tam, gdzie jest jeden, zawsze jest ich więcej.

* * *

Jess nie miała pojęcia, jak prawdziwe było to stwierdzenie, kiedy je wczoraj wypowiadała. Dzisiaj odkryli, że pająków było więcej. Dużo więcej. I nie tylko pająków… Wyspa była opanowana również przez małe, gryzące muchy. Po wędrówce z jednej jej strony na drugą, pary właśnie usadawiały się na piasku, aby odegrać swoją prywatną wersję Błękitnej Laguny. Zamiast tego, wszyscy zostali przegnani przez rój much, który zapędził ich w głąb lądu. Rój przykrył ich jak chmury. Odkąd uciekli z plaży i zamknęli drzwi blaszanego baraku, chmury zmieniły się z pomarańczowych w szare, by na końcu przejść w głęboką czerń. Na wyspie zapadała noc, a bez generatora i latarki prawdopodobnie za kilka minut zapadną całkowite ciemności. Na szczęście wydawało się, że w baraku nie ma robaków.

* * *

Billy zasnął niemal natychmiast, pomimo ciasnego łóżka i stęchłego powietrza w ich schronieniu. Casey drzemała, ale po kilku godzinach zorientowała się, że leży i wpatruje się w ciemność owalnego sufitu. Dłoń Billy’ego leżała ciepła i wiotka przy jej piersi. Uśmiechnęła się i delikatnie wysunęła się spod jego palców. On nigdy nie mógł utrzymać rąk z dala od jej piersi i, cóż, ona to naprawdę uwielbiała! To było słodkie, gdy zawsze znajdował sposób, by jej dotknąć nawet w biały dzień, pośród tłumu ludzi. Ale w tej chwili w maleńkim pokoiku wisiała gęsta noc i przez sekundę, poza znajomym dotykiem swojego chłopaka, czuła się zdezorientowana. Wtedy wróciły do niej wspomnienia wydarzeń z minionego dnia. Ciepła radość z bliskości Billy’ego zniknęła. Odsunęła się od niego i zrozumiała powód, dla którego się obudziła. Pod brzuchem czuła bolesny ucisk. Musiała się wysikać. A jedynej rzeczy, której nie miała ta blaszana chatka, była toaleta. Casey wcisnęła głowę z powrotem w poduszkę i próbowała zignorować to uczucie. Może mogłaby po prostu zasnąć do rana. Kilka minut później odniosła wrażenie, że jej noga robi się mokra. Musiała iść. Cholera. Nie mogła już dłużej tego ignorować. Powoli wyplątała się z ramienia Billy’ego i zsunęła z łóżka. Musiała wyjść z chaty i wysikać się na zewnątrz.

– To zajmie tylko chwilkę… w końcu nie trzeba być harcerzem, żeby sikać w lesie. A robaki… robaki śpią w nocy, prawda? – przekonywała samą siebie.

W końcu wyszła na zewnątrz. Jej oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, a dzięki blaskowi księżyca przebijającemu przez palmy, widziała wystarczająco dobrze, by trzymając się ściany, dojść do drugiego boku baraku i sobie ulżyć. Nie chciała zostawiać kałuży w miejscu, gdzie wszyscy będą stąpać, wychodząc frontowymi drzwiami. Przeszła na palcach po chłodnym piasku na bok i przykucnęła, żeby załatwić swoje potrzeby w cieniu zielonego krzewu o ciężkich liściach. Ale Casey nie była tej nocy sama. Ani przez chwilę. Nie widziała odnóży, które zbliżały się w jej kierunku, podczas gdy wypuszczała długi strumień skumulowanych sików, zamarynowanych przez poważnie spieprzony dzień. One ją widziały. Nie wiedziała, że ciepło bijące od jej zaspanego ciała zaczęło przyciągać stado wygłodniałych pająków niczym jaskrawoczerwony sygnał naprowadzający. W ciągu kilku sekund gałęzie wszystkich drzew i krzaków wokół niej opadły nisko pod ciężarem odwłoków ośmionogich pająków, które czekały na pożywienie. Poczuła lekkie łaskotanie, gdy pierwszy odważny pająk podążył za ciepłem po wewnętrznej stronie jej uda. Myślała, że to tylko jej własne siki dziwnie spływają po nodze. Do czasu aż coś ugryzło ją dokładnie tam, gdzie normalnie pozwalała gryźć tylko zębom Billy’ego. Napięła się i zaczęła podnosić, choć jeszcze nie skończyła sikać. Sięgnęła między nogi, aby podrapać ukąszone miejsce i cofnęła dłoń z resztkami czarno-fioletowego pająka, znajdującymi się w jej wilgotnym wnętrzu.

– Drań – jęknęła. Jej twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu na myśl o stworzeniu, które zmiażdżyła o fałdy swoich warg sromowych. – Skurwiel! – Strzepnęła truchło z ręki i zaczęła wstawać.

W tym momencie pająki zaczęły zeskakiwać z gałęzi jeden po drugim. Lądowały na jej włosach, plecach i ramionach. Prześlizgiwały się po jej talii i podskakiwały z ziemi, by objąć jej kostki i golenie. Były wszędzie. Jak rój mrówek nad plamą syropu rozlanego na rozgrzanym od słońca chodniku. Spadały z ciemności na jej usta i pełzały po szyi, łaskocząc płatki uszu. Zaczęły pokrywać jej ciało powłoką w kolorze głębokiego fioletu i nie zważały na to, że broniąc się maniakalnie, miażdżyła dziesiątki z nich. Na ich miejsce pojawiały się setki następnych. Casey otworzyła usta, by krzyknąć, ale pająki pokryły już jej nagie ciało, pełzając delikatnymi, lecz spiczastymi pajęczymi odnóżami po jej piersiach i całując pajęczymi ustami wnętrze jej łona. Gdy krzyczała, one wchodziły w nią. Z dołu i z góry, jej usta i łono wypełniły się chitynowymi odwłokami pająków, a ona kaszląc i płacząc, miotała się po ziemi, na próżno usiłując je wypluć. Próbowała łapczywie łapać powietrze, ale jednocześnie starała się nie wsysać ich jeszcze bardziej do swojego wnętrza. Pająki ignorowały wymachiwanie jej rąk i szaleńcze turlanie się po ziemi. Wszystko, co widziały, to ciepło. Czuły jej ciepło. Łaknęły jednego, by przebić się przez jej skórę, by wypić krew, która płynęła pod nią w panicznych pulsach.

CZĘŚĆ PIERWSZANowe oczy

Często osoba pozostaje w krzywdzącym ją związku, ponieważ czuje, że nie ma ekonomicznego wyjścia. Jest to jednak najczęściej wymówka, która maskuje głębszy wzorzec psychologiczny u ofiary. Często istnieje powtarzająca się historia związków, w które wchodzi taka osoba. Można to zaobserwować u kobiet, które są wciąż na nowo wciągane w związki, w których mężczyzna ma potrzebę zdominowania i podporządkowania sobie kobiety, szczególnie poprzez wykorzystywanie seksualne. Kobieta może faktycznie nauczyć się pragnąć przemocy, mimo że werbalnie się jej sprzeciwia.

Niektórzy sugerują, że jedynym sposobem na przełamanie takich wzorców współuzależnienia jest całkowita zmiana środowiska i relacji ofiary, tak aby mogła ona swobodnie tworzyć nowe wzorce, bez żadnych powiązań ze starymi.

„Starting Over: Breaking the Chains of Co-Dependent Relationships”, Family Matters, Wolumin 22, Rozdział 9, (2011), s. 128.

„Przeżyłem osiemdziesiąt lat życia i nic ponad to nie wiem, jak to by być zrezygnowanym i wmawiać sobie, że muchy rodzą się po to, by zjadały je pająki, a człowiek po to, by pożarł go smutek”.

Voltaire

ROZDZIAŁ 1

PassanatteePoniedziałek, 6 maja, 12:30

Rachel Riordan nie mogła już dłużej słuchać tych dwóch kobiet. Wpadła do tajskiej knajpki na szybki lunch. Ranek był do kitu, a kiedy nadeszło południe, chciała uciec z biura na czterdzieści pięć minut i oddać się swojemu towarzystwu. Zamiast tego została zmuszona do towarzystwa dwóch dziewczyn z college’u przy sąsiednim stoliku – znosząc każde irytująco wesołe słowo z żywiołowej rozmowy, która wahała się od dziwacznej filozofii do najdziwniejszych pozycji seksualnych. Modelowanie na zajęciach artystycznych w college’u, picie w O’Malley’s po ostatniej piątkowej rozmowie (w alejce), budzenie się z tym naprawdę słodkim facetem i dowiadywanie się, że „nadal jest naprawdę słodki – spójrzcie na jego zdjęcie…”

Przestańcie! – Rachel chciała do nich krzyknąć pod koniec swojego „spokojnego” lunchu. Obudźcie się! Świat nie jest placem zabaw. To miejsce pełne niewolników i ciężkiej pracy. A faceci nie są cudownymi książętami, oni wszyscy są dupkami, szukającymi swojej matki i prostytutki w jednym. Jest w tym coś naprawdę złego, a jednak nikt nigdy nie chce o tym mówić. Owszem, czasem po trzech drinkach wyglądają dobrze o północy, ale w końcu wszyscy okazują się trollami.

Trzymała jednak buzię na kłódkę i starała się jak najlepiej ignorować dziewczyny. Przez ponad pół godziny nie odezwała się do nikogo ani słowem, ale okazało się, że nie był to najbardziej relaksujący z lunchów. Z drugiej strony, Rachel nie miała ostatnio zbyt relaksującego życia. Przynajmniej w końcu pozbyła się Andersa raz na zawsze i urządziła się we własnym mieszkaniu. Dobrze się z tym czuła. Wolna po raz pierwszy od lat. Tak wolna, że mogła wziąć głęboki oddech i nie poczuć w klatce piersiowej uczucia strachu, zmartwienia ani złości. Ale swobodne oddychanie wciąż sprawiało jej ból, nawet jeśli czuła ulgę. A kiedy spoglądała na Erica, część tego bólu powracała. Wiedziała, że tęsknił za ojcem, nawet jeśli jego ojciec był dupkiem. Ale co on wiedział? Miał tylko dziesięć lat! Oczywiście uważał, że prostacki humor i szorstkie zachowanie jego ojca są zabawne. Ale Rachel potrzebowała mężczyzny, który byłby gotowy dorosnąć. Nie roztrzęsionego, nadpobudliwego dzieciaka, który nie chciał zostawić za sobą sali bilardowej i nie wiedział, kiedy trzymać ręce przy sobie.

Ona dorosła, dlaczego jej były nie dorósł?

Oczywiście, musiała przyznać, że dojrzałość to nie wszystko, czego potrzebowała od mężczyzny. W dzisiejszych czasach, kiedy widziała rosnące kręgi pod oczami i sterczące kosmyki ciemnych włosów, które wlokły się za jej uszami i wślizgiwały się pod kołnierzyk koszuli, zastanawiała się, co stało się z dziewczyną, którą Anders poznał na początku? Tą wysportowaną, plażową króliczką, którą kiedyś była. Która chodziła w króciutkich topach i wiedziała, jak pozwolić swoim krótkim, kolczastym włosom opadać na oczy, by stworzyć idealne, na wpół ukryte spojrzenie. To spojrzenie zawsze działało. Gdzie podziały się oczy (ciągle zmieniający się kolor bursztynowej zieleni) lub pełne usta, które tworzyły jej skośne uśmiechy typu „mam sekret”. Gdzie to smukłe, sprężyste ciało, które nie pozostało już takie samo, gdy urodziła dziecko? Życie z Andersem przez dekadę sprawiło, że na jej twarzy pojawiły się zmarszczki, a w talii było trochę za dużo do złapania. Podejrzewała, że bycie samotną matką odciąży ją trochę z tego nadmiaru. Ale prawdopodobnie spowodowałoby to powstanie kolejnych kilku kręgów pod oczami. Rachel rzuciła na stół banknot dziesięciodolarowy i wyszła z restauracji, pozostawiając za sobą echo śmiechu dziewczyn. Potrząsnęła głową. Jeszcze się nauczą.

Prawdopodobnie za późno, tak jak ona.

* * *

Kilka godzin później wjechała na podjazd, w domu było cicho. Drzwi wejściowe były zamknięte i nie paliły się żadne światła, mimo zmierzchu. Dopiero kilka tygodni w nowej pracy, a już pracowała do późna. Nie wróżyło to nic dobrego. Rachel chwyciła torebkę i pospiesznie podeszła po czerwonym kamieniu do drzwi wejściowych małego bungalowu, który wynajmowała. Włożyła klucz do zamka, spodziewając się, że gałka zostanie przekręcona z drugiej strony, ale zamiast tego, sama ją przekręciła, pchnęła drzwi i znalazła się w cieniu swojego nowego salonu.

– Eric! – zawołała. Nie było odpowiedzi.

Panika ścisnęła jej gardło zanim ponownie zawołała jego imię. On powinien tu być. Musiał tu być. Jeremy, ósmoklasista mieszkający kilka domów dalej, zgodził się odprowadzać Erica do domu po szkole w dni powszednie i zostawać z nim, dopóki ona nie wróci do domu. Łatwe pieniądze dla starszego chłopca. Denerwowała się, że zostawia go z innym dzieckiem, ale matka Jeremy’ego zapewniła ją, że wszystko będzie dobrze. Chłopiec był odpowiedzialny, dojrzalszy jak na swój wiek… a ona byłaby tylko przecznicę dalej, gdyby czegoś potrzebowali.

Oczami wyobraźni widziała obrazy Erica owiniętego taśmą klejącą w tylnej części furgonetki lub leżącego zakrwawionego, porzuconego i pobitego na placu zabaw. Potrąconego przez samochód, nieprzytomnego, i ostatecznie wyrzuconego do rowu. Widziała swoją zrozpaczoną twarz odbijającą się na plakacie z napisem: Zaginął…bez śladu.

– Cholera – wyszeptała i przeszła przez mały salon do kuchni. – Co ja sobie myślałam? Jak mogłam zaufać dziecku? Powinnam była wiedzieć lepiej. Pewnie zapomniał nawet odebrać Erica po szkole. To doprowadziło do innych, mniej śmiertelnych obaw. Co by było, gdyby Eric był jeszcze w szkole? Co by jej powiedzieli, gdyby przyszła i go odebrała? Czy w ogóle pozwoliliby jej zabrać go do domu, czy może zadzwoniliby do… opieki społecznej?

Upuściła torebkę na stół i już sięgała po telefon, gdy zobaczyła na nim żółtą kartkę papieru.

Pani Riordan!

Musiałem zabrać Erica z powrotem do mojego domu, bo moja mama poszła do lekarza, więc ktoś musiał być z moją siostrą. Mam nadzieję, że nic się nie stało.

Jeremy

Straszne obawy i bezpodstawny gniew spłynęły jak woda do basenu zażenowania. Po chwili odłożyła słuchawkę i wzięła oddech. Dlaczego do niej nie zadzwonili? Złość zaczęła piąć się w górę, ale wtedy wyciągnęła z torebki telefon i włączyła go palcem. Pierwszą rzeczą, która pojawiła się na ekranie, było nieodebrane połączenie od… Rachel potrząsnęła głową. Nigdy nie słyszała tego telefonu.

– Cholera – wyszeptała – Nie mogę tego zrobić. Nie mogę być mamą i tatą w jednym. Nie mogę. – Oparła się o ścianę w kuchni i przypomniała sobie Andersa, który przychodził po nią o pierwszej w nocy, z podniesionymi pięściami i niewyraźnym głosem. – Ale muszę – odpowiedziała sama sobie. Potem podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu Jeremy’ego.

ROZDZIAŁ 2

Wtorek, 7 maja, 14:23

Bycie celebrytą było przereklamowane, pomyślał Billy McAllister. Zdjął swoją najlepszą koszulkę polo i rzucił ją w kąt sypialni. Nienawidził się stroić. I nie był też specjalnie podekscytowany swoim statusem społecznym. Spędził kilka lat życia, starając się nie wychylać. Kiedy przemycał narkotyki między Florida Keys, skutecznie unikał kamer. Dziś Billy nie musiał się już ukrywać. A po tym, co stało się na Sheila Key, naprawdę nie mógł się juz chować. Każda ekipa informacyjna na Florydzie i poza nią chciała z nim porozmawiać… Kiedy byłeś jedynym ocalałym z rzezi, byłeś nie tylko newsem, byłeś gwiazdą. Wcisnął przycisk na automatycznej sekretarce, która zaczęła wypluwać nagranie: „Dzień dobry, panie McAllister. Tu Jesse Solms z WHRV w Tampa. Zastanawialiśmy się, czy moglibyśmy wpaść jutro, żeby porozmawiać z panem o pańskich przeżyciach na wyspie Sheila…”.

To Sheila Key, pomyślał z irytacją. Najwyraźniej dziennikarka nie pochodziła z południowej Florydy. Oczywiście, on sam nie znał nawet nazwy tego przeklętego pryszcza na piasku, kiedy tydzień wcześniej zabrał tam dziewczyny i Marka. Nie potrzebował znać nazwy, tylko lokalizację. To był dla niego jedynie punkt odbioru, jeszcze za czasów transportu marihuany. Zbierał tyle zioła, że zapełniał nim całą kabinę pod pokładem, a potem w świetle gwiazd pędził do ukrytego doku na wyspie leżącej na szerokości 25,155286° i 80,576477° długości. Nigdy nie potrzebował nazwy, jeśli o niego chodzi. Znalazł to miejsce nocą pod gwiazdami za pomocą przyrządów i nigdy nie widział tam innego człowieka. Dlatego pomyślał, że to idealne miejsce, by zabrać tam Jess, Marka i Casey. Wzdłuż wybrzeża leżało tysiąc maleńkich wysepek, a tą nikt nigdy się nie przejmował, poza handlarzami narkotyków z północy. Ostatecznie, został złapany i siedział w więzieniu za handel narkotykami. A kiedy wypadł z obiegu, domyślił się, że handlarze musieli wybrać nowy punkt przerzutu ładunku. Z pewnością powinni byli, jeśli mieli choć trochę rozumu.

W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin opowiadał tę historię już dwadzieścia pięć razy. Reporterom prasowym i blondwłosym wyniosłym paniusiom, którzy ciskali mu w twarz mikrofony niczym elektroniczne fallusy. Wystarczająco źle było myśleć o mikrofonie jako o kutasie, ale ten obraz pogarszały jeszcze plastikowe, zaciekawione spojrzenia białozębnych dziewczyn, które wpychały mu mikrofony niemal w twarz. To było po prostu złe. Atak kutasów mikrofonowych zaczął się zaraz po tym, jak gliniarze i doktorzy uporali się z nim w niedzielną noc. Nie przychodziło się pewnego dnia z doku z opowieścią, że trzech twoich przyjaciół zostało zjedzonych żywcem przez robaki, i nie wracało się do domu tej samej nocy. Pierwszą noc i dzień na stałym lądzie spędził z dala od domu. Dlatego teraz naprawdę chciał tylko uporządkować swoje sprawy. Przez ostatnie kilka miesięcy nie spędził tu zbyt wiele czasu, a jego podróż do Sheila Key miała być początkiem nowego życia. Planował wrócić na uniwersytet i gonić za marzeniami, nie za narkotykami, dziewczynami czy bronią. Zamiast tego teraz był z powrotem w domu, jego przyjaciele nie żyli, a wszyscy chcieli z nim rozmawiać o muchach i pająkach. Billy zobaczył bladą ośmionogą istotę, która w blaknącym świetle kończącego się popołudnia podążała wzdłuż boku szafki kuchennej. Nie zastanawiał się ani chwili, roztrzaskał ją dłonią. Pająki. Zawsze nienawidził tych cholerstw. Ale teraz… Zanim kobieta przestała mówić, maszyna wydała lakoniczny sygnał dźwiękowy. Niemal natychmiast zaczęła mówić inna kobieta. To było niesamowite, jak bardzo podobne były dialogi.

– Witam, panie McAllister. Tu Jennie Kiel z WROI w Catchatobie na Florydzie. Zastanawialiśmy się, czy rozważyłby pan udzielenie nam wywiadu…

Billy potrząsnął głową i wyszedł z pokoju.

– Mam ogródek do wypielenia – mruknął. Nieważne, że nigdy wcześniej nie pielił ogródka wokół swojego slumsowego domu. To nie miało znaczenia. Zaczynał tu nowe życie. Znowu.

Billy wszedł do małego garażu i włożył parę płóciennych rękawic, które leżały na półce w rogu, obok zakurzonej łopaty. Potem nacisnął przycisk otwierania drzwi garażowych i zmrużył oczy w jasnym świetle popołudniowego słońca, które wpadało do środka.

Nie miał ochoty dłużej rozmawiać o tym, że patrzył, jak z ust Marka wypełzają różne paskudztwa, a jego przyjaciel umiera pod opryskiem pestycydu równie śmiercionośnego jak stworzenia, które miał zabijać. Śmiertelnego pestycydu, który Billy nieświadomie rozpylił na swoich przyjaciołach. Billy wyrzucił obraz twarzy Marka z głowy i poszedł w kierunku krawędzi garażu z narzędziami ogrodniczymi. Nie obchodziło go, czy w zarośniętej ziemi koło rozpadającego się bungalowu znajdzie robaki, pluskwy wodne, stonogi czy chrząszcze. Ale gdyby znalazł pająki… Nie udzieli już dzisiaj żadnych wywiadów.