Accidentally In Love - Marcelina Bobeł - ebook + książka
NOWOŚĆ

Accidentally In Love ebook

Bobeł Marcelina

4,3

1117 osób interesuje się tą książką

Opis

On  przystojny, pewny siebie, niepokorny... do czasu, gdy w jego życiu pojawia się ona.

Seana Clarka interesują w życiu tylko dwie sprawy: czubek własnego nosa i kobiety. Całe mnóstwo kobiet. Pewność siebie i aparycja greckiego boga sprawiają, że świat leży u jego stóp, a on ma wszystko, czego pragnie. Zabawę, pieniądze i spokój. Spokój, który zostaje zakłócony w momencie, gdy szef oddelegowuje go do opieki nad swoją rozpoczynającą staż wnuczką. Sama myśl o współpracy z rozwydrzoną małolatą doprowadza Seana do szału. Nawet w najśmielszych snach nie podejrzewa jednak, jak wielkim koszmarem stanie się ta współpraca.

Naomi Woods wkracza w życie Seana z impetem, a jej głównym celem staje się utarcie nosa swojemu nowemu przełożonemu.Jedno jest pewne: Sean w końcu trafił na godną przeciwniczkę.

Accidentally In Love to kolejna po Take a Chance On Me część serii Love SongsChoć stanowi odrębną historię, zawiera spoilery dotyczące poprzedniego tomu, dlatego przed czytaniem polecamy sięgnąć po pierwszą z książek.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 613

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (120 ocen)
77
21
13
4
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
VikaCelli

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Zabawna i pikantna, która wciąga już od pierwszych stron ❤️ polecam każdemu, kto lubi lekkie historie, przy których można się dobrze bawić
50
carinka2244
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna !! Lepsza niż pierwsza część. Uwielbiam! Cięty język, szybka akcja, bez zbędnych scen jak w pierwszym tomie. Jestem zachwycona bo to jedna z lepszych książek jakie czytałam. !!! Jest trochę przewidywalna ale to akurat nie było aż tak denerwujące. Postać Seana świetna !
51
marteX993

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham te książkę. Nie można się od niej oderwać już pod pierwszej strony ❤️❤️❤️
40
Lisiczka1981

Nie oderwiesz się od lektury

Super czekam na historię T. i J.🥰
30
martapompa83

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka przyjemnie się czyta .Polecam
30

Popularność




Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska

Wydawczyni: Maria Mazurowska, Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Anita Keler

Projekt okładki: Ewa Popławska

Ilustracje na okładce i wyklejce: © Antikwar1, © Assemit, © Nataliya Kalabina, © Неля Романович, © Tanyapelyustka / Adobe.Stock.com

Wyklejka: © Mumindurmaz35 / Adobe.Stock.com

DTP: Maciej Grycz

Copyright © 2024 by Marcelina Bobeł

Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-608-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

So she said, “What’s the problem, baby?”

What’s the problem I don’t know

Well, maybe I’m in love

Think about it everytime

I think about it

Can’t stop thinkin about it

We’re accidentally in love

Zapytała: „W czym tkwi problem, skarbie?”.

W czym tkwi problem? Nie wiem.

Cóż, może jestem zakochany.

Bez przerwy o tym myślę,

Myślę o tym,

Nie mogę przestać o tym myśleć.

Zakochaliśmy się przez przypadek.

– COUNTING CROWS

Accidentally in Love

Rozdział 1

Sean

Uderzam długopisem w blat stołu, udając, że skupiam się na tym, co mówi mężczyzna siedzący naprzeciwko, choć naprawdę absolutnie mnie to, kurwa, nie obchodzi. Siwy, podstarzały, gruby chujek siedzi przede mną i dyszy przy każdym wypowiadanym słowie. Ma zarozumiałą minę, typową dla tych ważniaków z banków, którzy myślą, że pieniądze, jakimi obracają, należą do nich, a w rzeczywistości zarabiają najniższą krajową i chodzą w garniturach z Wallmartu.

– Panie Clark? – Jego skrzeczący głos wyrywa mnie z rozmyślań.

– Tak?

– Co pan sądzi o mojej propozycji? – Zaplata dłonie na brzuchu.

Gdybym tylko wiedział, na czym ona polega… Nawet liczenie słoi na drewnianym blacie w sali konferencyjnej było przyjemniejsze od słuchania tego nadętego buraka, opowiadającego o… tym czymś, o czym właśnie mówił. Mam to w dupie i szczerze mówiąc, wcale nie chciałem tu przychodzić. Zjawiłem się tylko po to, żeby bank, który obecnie obsługuje nasze firmowe konta, dowiedział się, że rozmawiamy z ich konkurencją i zaproponował nam lepszą ofertę.

Podnoszę wzrok znad laptopa i napotykam jego wyczekujące spojrzenie. Gość produkował się przez dobre czterdzieści minut, więc bez wątpienia ma teraz chrapkę na zawarcie umowy z naszą agencją. Na szczęście mam duże doświadczenie w spławianiu kobiet, więc z panem chujkiem powinno pójść gładko. Czas na wielką improwizację w stylu Seana Clarka.

– Panie Gibson. – Celuję w niego długopisem, na którym lśnią moje wygrawerowane inicjały. – Dziewięćset siedemdziesiąt trzy dolary i dwadzieścia cztery centy – rzucam, a on marszczy brwi, posyłając mi zmieszane spojrzenie. – Tyle mógłbym wygrać, gdybym tego ranka kupił trzy losy na dzisiejszą loterię pieniężną i obstawił poprawnie dwie z sześciu cyfr.

– Nie wiem, czy rozumiem, co ma pan na myśli. – Odchrząkuje i poprawia ciasno zawiązany krawat, który prawdopodobnie odcina mu dopływ powietrza.

– Mógłbym wygrać tę kwotę, gdybym rano skręcił dwie przecznice wcześniej i wszedł do kolektury. Natomiast przyjechałem tutaj. Taksówką trzykrotnie droższą niż normalnie, ponieważ poprosił pan o spotkanie o dziewiątej rano. W jakim celu? – Milknę na moment, żeby zbudować napięcie. – Właśnie takie pytanie sobie zadaję, panie Gibson, a jedyną odpowiedzią, która przychodzi mi teraz do głowy, jest to, że chciał pan, żebym przez prawie godzinę słuchał pana pierdolenia.

– Z całym szacunkiem, panie Clark, nie sądzę…

– Z szacunkiem? Nie ma go pan do mnie, a już na pewno nie do mojego czasu – mówię ostrym tonem. – Pana oferta mnie obraża. Opłaty, które nam pan zaproponował, dwukrotnie przewyższają te, które obecnie ponosimy. Nie wspominając o tym, że chcecie obciążyć nas kosztami transferu danych oraz zamknięcia kont w banku, z którego usług korzystamy. – Nie wiem, czy o tym mówił, ale wygooglowałem to w tym samym czasie.

– To najlepsze warunki, jakie mogę panu zaproponować – tłumaczy nerwowo, a ja dostrzegam kroplę potu spływającą po jego skroni.

– Proszę nie robić ze mnie idioty. – Wstaję, zamykam swój laptop i chowam go do aktówki, zachowując przy tym kamienną twarz.

– Nigdy nie miałem tego na celu.

– Panie Gibson, z całym szacunkiem – powtarzam jego słowa. – Jeśli uda się panu dostosować do naszych wymagań, proszę o wiadomość. W innym przypadku nie marnujmy sobie wzajemnie czasu. Do widzenia – rzucam i wychodzę z pomieszczenia, zanim udaje mu się podnieść z krzesła.

Zmierzam do windy pewnym krokiem z niewzruszoną miną, ale już w środku, korzystając z tego, że jestem sam, szczerzę się do swojego odbicia. Zalewa mnie uczucie ulgi, bo wiem, że mi się upiekło. Jego umęczona mina po tym, jak odstawiłem przed nim tę godną Oscara scenę, pozostanie moim triumfalnym wspomnieniem z dzisiejszego dnia. Kurwa, może powinienem zostać aktorem?

Biorę taksówę na koszt firmy i jadę w stronę biura. Stoimy w korku ciągnącym się przez cały Manhattan. Mam wrażenie, że przechodnie poruszają się szybciej od samochodów i to chyba nawet prawda. Życie w Nowym Jorku jest tak szybkie, że ludzie praktycznie biegają po ulicach. Kocham ten ciągły pośpiech. Kocham odgłosy ulicy. Kocham tysiące billboardów święcących mi nad głową, gdy przechadzam się Times Square i kocham te ogromne, przytłaczające wieżowce, które sprawiają, że czuję się mały.

Kierowca informuje mnie, że będziemy jechać jeszcze przez trzydzieści minut, więc wyciągam laptop. Odczytuję wiadomości na czacie służbowym, ignorując te, które wysłali mi Tucker i Brandon na naszej grupie. Te osły najwyraźniej mają za mało obowiązków, więc decydują się na przeszkadzanie mi w moich. Otwieram maila i od razu kieruję wzrok na wiadomość od naszego szefa. Klikam w nią, żeby otworzyć jej treść w nowym oknie.

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Sean,

jak pewnie wiesz, moja wnuczka rozpoczyna jutro staż w naszej firmie. Jestem bardzo zadowolony z możliwości, jaką mogę jej zaoferować, jednak pozostaję świadomy, że nie mam ani czasu, ani wystarczającej wiedzy o finansach, więc postanowiłem, że to ty weźmiesz ją pod swoje skrzydła.

Znajdź, proszę, chwilę, aby omówić z nią jej cele i oczekiwania oraz pomóż jej wyznaczyć ścieżkę rozwoju. Jestem przekonany, że współpraca z Tobą wyjdzie jej na dobre. Ufam, że możesz ją wiele nauczyć.

Mam nadzieję, że nie stanowi to dla Ciebie kłopotu.

Pozdrawiam

Richard Woods

Czytam maila jeszcze trzy razy, szukając gdzieś dopisku informującego o tym, że to żart, ale go nie widzę. Zamiast tego bardzo wyraźnie dostrzegam to, że to ja mam niańczyć wnuczkę szefa podczas jej stażu. Nie zamierzam się użerać z jakąś rozwydrzoną gówniarą, która dostała pracę tylko dlatego, że jej dziadek za to zapłacił. Na samą myśl o tym, że będę musiał poświęcić czas na to, żeby tłumaczyć jej podstawy, których nie nauczyła się na studiach, robi mi się słabo.

Mam nadzieję, że nie stanowi to dla ciebie kłopotu. Prycham pod nosem. Obecność tej dziewczyny to jeden wielki kłopot. Szybko wertuję w głowie imiona moich pracowników i zastanawiam się, komu przydzielić opiekę nad ukochaną wnuczusią naszego szefa. Ustawiam w kalendarzu spotkanie dla całego zespołu, żebym mógł z nimi o tym porozmawiać, gdy już spotkam tę dziewczynę.

Docieram do biura pół godziny później. Odruchowo wciskam guzik windy kierujący na przedostatnie piętro, żeby wpaść do gabinetu mojego przyjaciela, zanim pojadę do siebie na samą górę. Codzienne wkurzanie go o poranku weszło mi w nawyk i praktycznie każdego dnia wpadam do niego, żeby pozawracać mu głowę. Jednak dziś to ja jestem zirytowany, więc wyjątkowo mam zamiar odwiedzić go po to, aby pomarudzić.

Wysiadam z windy i wchodzę do recepcji. Cindy natychmiast wstaje i nachyla się nad biurkiem, posyłając mi uroczy uśmiech na powitanie. Lustruję wzrokiem jej dzisiejszy strój. Różowa minispódniczka ledwo zakrywa jej tyłek, a biała koszula opina ją tak mocno, że guziki trzymają się na słowo honoru. Patrzę, jak zwilża usta językiem i zakłada kosmyk blond włosów za ucho.

Nie wiem, dlaczego Brandon jej nie lubi. Owszem, przez większość czasu zachowuje się jak zdzira, ale jest nieszkodliwa. Może widzę ją zbyt rzadko, żeby dostrzec jej negatywne cechy, a może po prostu lubię ten nic nieznaczący flirt, który zazwyczaj z nią wymieniam. Jest młoda, ładna i daje mi uwagę, co mi się podoba.

– Panie Clark – rzuca piskliwym głosem i kiwa w moją stronę.

– Prosiłem, żebyś mówiła do mnie po imieniu, skarbie. – Podchodzę do niej, a ona prostuje się, wypychając biust w moją stronę. Nawet nie udaję, że na niego nie patrzę. Wiem, że jej piersi są sztuczne, ale jestem tolerancyjnym mężczyzną, więc poświęcam im uwagę. – Brandon jest u siebie?

– Tak, panie Clark – chichocze. – Przepraszam. Tak, Sean.

– Świetne. Zrób mi kawę, kotku, i przynieś do jego gabinetu.

– Podwójne espresso i woda? – pyta, poruszając szybko wachlarzem sztucznych rzęs.

– Wiesz co lubię, Cindy. – Puszczam do niej oko, a ona znów chichocze.

Odchodzę, czując na sobie jej wzrok, i uśmiecham się sam do siebie. Uwielbiam to, jak działam na płeć przeciwną. Zdaję sobie z tego sprawę i nie kryję się z tym, że często to wykorzystuję. Poza tym jestem w tym dobry. Faceci uważają mnie za dupka, a kobiety za seksownego dupka, co jest mi na rękę. Wiedzą, w co się pakują, gdy wskakują mi do łóżka, dzięki czemu unikają rozczarowania kolejnego ranka.

– Co tam, Collins? – rzucam, przekraczając próg gabinetu mojego przyjaciela.

– Było w porządku, dopóki nie zobaczyłem twojej brzydkiej mordy – odpowiada, patrząc na mnie z szyderczym uśmiechem.

– Twoja recepcjonistka ma inne zdanie.

– Nie chcę cię dołować, ale Cindy nie ma zbyt dużych wymagań, stary. Obciągnęłaby Woodsowi, gdyby poprosił.

– Też bym mu obciągnął – śmieję się. – Jest taki dziany, że jedna laska zapewniłaby mi godne życie.

– Jesteś taki głupi, że to aż boli.

– Pogadamy, jak ja zostanę utrzymankiem naszego szefa, a ty dalej będziesz pracował jako agent nieruchomości – wytykam, na co on tylko kręci głową z rozbawieniem.

– Teoretycznie obydwaj jesteśmy jego utrzymankami – zauważa. – W końcu nam płaci.

Richard Woods jest dobrym szefem. W prawdzie ostatnio nie jest zbyt często obecny w firmie, ale kiedy zaczynałem tu pracować, a Next Level Properties było dużo mniejszą firmą, mieliśmy naprawdę dobre relacje. Jest surowy i wymagający, ale wyrozumiały. Wielokrotnie przymykał oko na błędy moje lub moich pracowników.

– Ciekawe, ile zapłaci swojej wnuczce – mamroczę pod nosem, przypominając sobie dzisiejszy powód mojej irytacji.

– Czyli w końcu ci o tym powiedział? – śmieje się, a ja wbijam w niego wzrok.

– Zaraz, kurwa, wiedziałeś o tym?

– Możliwe, że z nim o tym rozmawiałem – mówi z cwanym wyrazem twarzy.

– Co zrobiłeś? – pytam przez zaciśnięte zęby.

– Zapewniłem go, że będziesz idealnym nauczycielem dla tej młodej kobiety. – Szczerzy się do mnie, a ja mam ochotę zmyć mu ten uśmiech z twarzy. Najlepiej pięścią.

– Zabije cię, Collins – grożę. – A potem przelecę Lauren na twoim pogrzebie.

– Powodzenia, stary. Jak coś mi zrobisz, powiesi cię za jaja.

Ma rację. Uwielbiam jego dziewczynę i traktuję ją jak przyjaciółkę, ale bywa szurnięta. Ich związek co chwilę przechodzi przez chwilowy kryzys, ale wiem, że pokonają każdy z nich, bo kochają się równie mocno, jak kłócą. Obydwoje nie widzą poza sobą świata i robi mi się niedobrze, gdy spijają sobie z dziubków, zapominając, że jestem obok. Czuję się wtedy tak, jakbym przyłapał moich rodziców na seksie. Lauren jest wprawdzie seksowniejsza od mojej mamy, ale Brandon rucha się jak starzec. Tak przynajmniej sobie to wyobrażam, bo chociaż słyszałem ich wiele razy, to nigdy nie widziałem ich w akcji.

– Przysięgam, że jeśli ta gówniara zajdzie mi za skórę, to wyślę ją do ciebie – oznajmiam, ignorując jego zadowolenie.

– Wyluzuj, Clark. – Podchodzi do mnie i klepie mnie w ramię. – Jeszcze nie słyszałem, żebyś narzekał na obecność studentki w twoim gabinecie.

– Widziałeś kiedyś studentki rachunkowości? Szare myszki w spódnicach do kostek i pancernych gaciach – wzdycham z niezadowoleniem.

– Nie byłbym tego taki pewien – rzuca, ale już go nie słucham. Zamiast tego biorę łyk kawy, którą w międzyczasie przyniosła mi Cindy. Przyjemne ciepło rozlewa się po moim brzuchu, a rozkosznie cierpki smak tańczy na języku.

– Stawiasz mi dzisiaj piwo przez cały wieczór – oznajmiam, dopijając espresso.

– Znając twój spust, mogę zbankrutować – żartuje.

O szóstej wychodzę z pracy i zmierzam prosto do Corner’s. To bar założony przez mojego dziadka w latach osiemdziesiątych. On wprawdzie jest już na emeryturze i jedynie od czasu do czasu dogląda interesu, ale na co dzień wszystkim zajmuje się menedżer. Odkąd zaprzyjaźniliśmy się z Tuckerem i Bradem, zawarliśmy umowę, że będziemy przychodzić tu na piwo przynajmniej trzy razy w miesiącu. Nie zawsze nam się to udaje, głównie przez tych dwóch pantoflarzy, którzy wolą spędzać czas ze swoimi kobietami niż w męskim gronie. Idioci.

Wchodzę do środka, kierując wzrok w stronę stolika, który zajmujemy zazwyczaj. Tucker siedzi już na miejscu, wlepiając wzrok w ekran telefonu i kiwając głową w reakcji na coś, co mówi do niego Bri. Brielle to przyjaciółka Brandona ze studiów, która naturalnie dołączyła do naszej grupy w ciągu lat. Chociaż dogryza mi przez większość czasu, a ja nie pozostaję jej dłużny, to nawet ją lubię. Poza tym stanowi miły widok dla oka, a ja nie jestem ignorantem i doceniam piękno kobiet.

– Czy to nie największy babiarz w Nowym Jorku? – rzuca brunetka, gdy siadam naprzeciwko niej.

– Nie obrażaj mnie, skarbie. Jestem największym babiarzem we wszystkich stanach – mówię z dumą, wypinając pierś do przodu.

– Imponujące. – Jej głos ocieka złośliwością. – Dostałeś już klucze od prezydenta?

– Jeszcze nie. – Szczerzę się do niej. – Ale mam złotą kartę w jednym klubie ze striptizem.

– Mama musi być z ciebie dumna.

– Moja mama nie żyje – oznajmiam z pełną powagą.

– Boże, przepraszam. – Robi się cała czerwona. – Nie wiedziałam, Sean. Tak mi przykro.

– Wyluzuj, Bri. Żartowałem. Mój ojciec nie żyje.

– Jesteś niemożliwy, Clark – mówi, biorąc duży łyk piwa.

– Kto jest niemożliwy? – Zza moich pleców dobiega głos Lauren. Odwracam się, żeby na nią spojrzeć. Idzie obok Brandona, przyklejając się do jego boku, a on trzyma rękę na jej plecach, ale mogę założyć się o sto dolarów, że za pięć sekund przeniesie dłoń na tyłek swojej dziewczyny. Bingo. Właśnie to zrobił.

– Nie odpowiadaj, Bri. Spróbuję zgadnąć – rzuca Brandon, siadając na krześle obok, a następnie wciągając Lauren na swoje kolana. – Chodzi o Seana?

– Gratulacje – wtrącam. – W nagrodę możesz kupić mi piwo.

– To najgorsza nagroda, jaką dostałem – marudzi, ale wstaje od stołu i idzie w stronę baru.

Zbliża się północ, a my jesteśmy kompletnie pijani. Wspieram głowę na łokciu, powstrzymując się przed zamknięciem oczu. Lauren rozmawia o czymś z Brielle, ale choć ich usta się poruszają, to nie dociera do mnie żadne ich słowo. Okazuje się, że ja także biorę udział w jakiejś dyskusji, bo nagle Tucker mnie o coś pyta.

– Podejmujesz wyzwanie?

– Jakie, kurwa, wyzwanie? – Krzywię się, próbując zrozumieć, o czym do mnie mówią.

– Poderwiesz tamtą dziewczynę – mówi Brandon, wskazując na osobę przy barze.

Mrużę powieki, starając się wyostrzyć wzrok. Kobieta stoi do mnie tyłem, więc nie jestem w stanie zobaczyć jej twarzy, ale to, co widzę, wygląda zachęcająco. Długie, rude włosy sięgają jej do połowy pleców, zakrywając nagą skórę. Ma na sobie jedną z tych bluzek, które stanowią jedynie skrawek materiału zakrywający piersi, a utrzymują go dwa małe supełki z tyłu. Jednym szybkim ruchem mógłbym je rozwiązać, sprawiając, że ten mikroskopijny top z niej spadnie. Zamiast tego kontynuuję przyglądanie się nieznajomej. Na nogach ma krótkie, eleganckie szorty, które podkreślają jej apetyczny tyłek. Nie jest zbyt wysoka, ale szpilki, które ma na sobie, i kabaretki, powodują, że jej nogi wydają się ciągnąć do nieba. Ja i mój kutas stwierdzamy zgodnie, że ta pani nam się podoba.

– Jaki jest haczyk? – pytam, nie odwracając wzroku od seksownego rudzielca.

– Nie ma żadnego. – Głos mojego przyjaciela brzmi podejrzanie, ale nie zwracam na to uwagi, bo w mojej głowie krąży już wizja dzisiejszej nocy z tą zjawiskową kobietą w roli głównej.

– Trzymajcie mi piwo – rzucam i ruszam w stronę baru.

Rozdział 2

Naomi

Staję przed lustrem w sypialni i przyglądam się swojemu odbiciu. W niczym nie przypominam siebie. Czarna, ołówkowa spódnica sięga mi do kolan, a wepchnięta pod nią biała, jedwabna koszula ma zapięte wszystkie guziki. Wyglądam jak czterdziestolatka po rozwodzie, która nienawidzi swoich dzieci i dolewa setkę wódki do porannej kawy, a zatem dokładnie tak, jak oczekuje ode mnie dziadek. Tak przynajmniej przypuszczam, biorąc pod uwagę to, że on zawsze chodzi do pracy w garniturze.

Robi mi się niedobrze, gdy wkładam cieliste rajstopy i buty na słupku. To zupełnie nie w moim stylu. Wolałabym mieć na sobie spodnie albo sukienkę, która odkrywałaby nieco więcej ciała niż ten habit, który teraz noszę. Tymczasem mam wrażenie, że zaraz się uduszę, chociaż wcale nie jest gorąco.

– Cholera, co się stało? – Tara wchodzi do mojego pokoju bez żadnego ostrzeżenia i rozkłada się na moim łóżku. – Złożyłaś śluby czystości, gdy byłam w toalecie?

– To straszne, nie? – Wskazuję na swój strój z grymasem na twarzy.

– Mogłabyś równie dobrze nosić na czole tabliczkę z napisem: „Nienawidzę życia”.

– Nie wiem, co mam zrobić, Ti – wzdycham. – To mój pierwszy dzień, nie mogę nikomu podpaść. To, jak jutro wypadnę, określi mnie w oczach tych wszystkich ludzi.

– Od kiedy Naomi Woods się stresuje? – pyta, podnosząc się na łokciach, i patrzy na mnie badawczo.

– Wszyscy przylepią mi łatkę wnuczki szefa – wyjaśniam. – I tak będą patrzeć na mnie z góry i obgadywać za plecami. Pewnie już mnie nie znoszą, a nawet nie zaczęłam jeszcze pracy.

– Halo, jesteś wnuczką szefa – powtarza tonem pełnym optymizmu. – Co czyni cię drugą najważniejszą osobą w tej firmie. Praktycznie tam rządzisz.

– Obawiam się, że to tak nie działa – śmieję się z jej przemówienia. – Skup się, kobieto. Powinnam to włożyć?

– Absolutnie nie. Ten strój mógłby leżeć na półce z antykoncepcją.

– To co mam wybrać? Nie chcę przegiąć w żadną stronę.

– Zaraz! – Podnosi się do pozycji siedzącej i klaszcze w dłonie. – Nie miałaś zanieść tam dzisiaj dokumentów?

– Tak, muszę podrzucić umowę do kadr.

– Cudownie. Pójdziesz tam dzisiaj i zrobisz rekonesans. Zobaczysz, co noszą te zdzirki z biura, a potem wybierzemy coś na jutro. Wiesz, żebyś pasowała do reszty.

– Po pierwsze: zdzirki z biura? Co to, do cholery, znaczy? – parskam śmiechem. – Po drugie, niezły pomysł, Ti.

– Wiadomo. Idź na podchody, a potem zrobimy z ciebie prawdziwą zdzirkę. – Podnosi się z łóżka i klepie mnie w tyłek. – Widzimy się później.

Przyjaźnię się z Tarą od początku studiów. Na pierwszym roku przydzielono nam wspólny pokój w akademiku. Najpierw wkurzała mnie tym, jak dużo gada i bałaganem, który po sobie zostawia, więc chciałam unikać jej jak ognia. Szybko stało się to niemożliwe, bo obydwie studiujemy na tym samym wydziale i ponad połowa naszych zajęć się pokrywa, a ona przykleiła się do mnie jak rzep.

Potem okazało się, że bywam równie głośna jak ona, a po odpowiednich instrukcjach, Tara zdołała nauczyć się trafiać ciuchami do kosza na pranie i zmywać po sobie naczynia. Trzy miesiące później byłyśmy już nierozłączne, a po drugim roku przeprowadziłyśmy się z akademika do małego mieszkania na Brooklynie. Tara dostała pracę i ciężko było jej już funkcjonować w studenckich warunkach, gdzie każdej nocy za ścianą trwa impreza, a ja nie miałam nic przeciwko, aby przenieść się gdzieś, gdzie będę miała swój pokój.

Równo w południe staję pod siedzibą NLP. Budynek nie jest duży. Liczy zaledwie osiem pięter, ale gdy unoszę głowę, zachwycam się jego wyglądem. Uwielbiam ten widok. Szklana panorama Nowego Jorku robi na mnie wrażenie za każdym razem. Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka. Ochroniarz daje mi jednorazową przepustkę i kieruje mnie na przedostanie piętro.

Pukam do drzwi z napisem HR, ale przez kilka minut nikt nie odpowiada. W końcu chwytam za klamkę i próbuję je otworzyć, ale są zamknięte. Powtarzam to samo, chcąc wejść do gabinetu obok, a potem kolejnego, ale na próżno. Opieram się o ścianę i przymykam oczy, po czym wypuszczam długie westchnienie. To mój ostatni dzień wolności, więc chciałam spędzić go na robieniu czegoś fajnego, a koczowanie na korytarzu zdecydowanie takie nie jest.

– Złota rada – słyszę obok siebie męski głos. – Jeśli chcesz coś załatwić, nie rób tego w porze lunchu.

Otwieram oczy i widzę przed sobą najprzystojniejszego faceta, jakiego dane mi było zobaczyć. Stoi przede mną i wygląda jak model, w opinającej, białej koszuli i eleganckich spodniach. Jego włosy sprawiają wrażenie tak idealnych, jakby ułożył je sam pan Bóg. Uśmiecha się do mnie w taki sposób, że miękną mi nogi.

– Słucham? – Otrząsam się z transu w nadziei, że nie zaczęłam się ślinić na jego widok. Na wszelki wypadek przecieram wargi kciukiem.

– Lunch to najważniejsza część dnia w korporacji – tłumaczy, a kącik jego ust się unosi. – Zwłaszcza dla dziewczyn z kadr. Nie znajdziesz ich przez najbliższą godzinę.

– Zajebiście – mamroczę pod nosem. – Mam nadzieję, że macie wygodne podłogi – mówię, osuwając się w dół.

– Nie wiem, czy jakakolwiek podłoga jest wygodna – parska śmiechem i wystawia rękę w moją stronę. – Możesz poczekać w moim gabinecie. Kanapa jest z pewnością miększa niż te panele.

– Mam nadzieję. – Chwytam jego dłoń i podnoszę się z jego pomocą.

– Wejdziesz do mojego biura, nie znając mojego imienia? A co jeśli jestem firmowym dziwakiem?

– W takim razie nie mogłam trafić lepiej – oznajmiam, a on wybucha śmiechem. – Naomi.

– Brandon. – Posyła mi kolejny zniewalający uśmiech. Może praca tutaj nie będzie taka zła. – Zaraz, Naomi? Naomi Woods?

– Tak – wzdycham. – Widzę, że plotki rozeszły się szybciej, niż myślałam. Śmiało, możesz powiedzieć mi, co myślisz, teraz. Nie musisz czekać, aż wyjdę, żeby obrobić mi dupę z innymi.

– To trochę słabe – rzuca.

– Posłuchaj, nie prosiłam mojego dziadka, żeby mnie zatrudnił, więc…

– Nie, nie to. To mnie nie obchodzi – przerywa mi. – To słabe, że nie chcesz być oceniana, a sama oceniasz nas.

Rozchylam wargi, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie po prostu patrzę się na niego z otwartymi ustami. Rzadko milczę, ale Brandon właśnie mnie rozbroił. Jeszcze nie zaczęłam tu pracować, a już komuś podpadłam.

– Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam – mówię w końcu.

– Jestem odporny – żartuje. – Spędzam za dużo czasu z dziewczyną.

Cholera, oczywiście, że jest zajęty. Spodziewałam się tego, bo nikt wyglądający tak dobrze nie mógłby być singlem nawet przez moment, ale czuję lekki zawód, gdy o tym mówi.

– Może chcesz, żebym cię oprowadził? – proponuje, wyrywając mnie z żałoby, którą obecnie przeżywam, po otrzymaniu tragicznej wiadomości o jego statusie miłosnym. – Jutro będziesz krok przed wszystkimi.

– Podoba mi się ten pomysł.

– W drogę, dziedziczko – kpi, a ja trącam go łokciem.

Ta krótka wycieczka po biurze okazuje się naprawdę pomocna. Nie tylko dlatego, że pozwoli mi jutro uniknąć błądzenia po korytarzach, ale też udaje mi się zobaczyć, jaki styl panuje w firmie. Jest dużo lepiej, niż podejrzewałam, i okazuje się, że nie będę musiała wymieniać całej garderoby, a jedynie pół. Nikt nie ma na sobie garsonek ani tych obrzydliwych rajstop, których się spodziewałam, więc od razu czuję, jak zalewa mnie fala ulgi.

Zgodnie z tym, co powiedział mój nowy kolega z pracy, dziewczyny z kadr wracają z lunchu dopiero po pierwszej. Zanoszę im dokumenty, a one są dla mnie wyjątkowo miłe. Mózg niemal od razu podsuwa mi myśl, że to dlatego, że mój dziadek jest ich szefem, ale staram się ją odepchnąć. Nie wiem, dlaczego tak się tym przejmuję, bo to do mnie niepodobne, ale mam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie przez ten pryzmat.

Resztę popołudnia spędzam na zakupach, próbując odnaleźć swój nowy, profesjonalny styl. Nie zamierzam rezygnować z wkładania obcisłych sukienek, krótkich topów i skąpych spódniczek, ale potrzebuję kilku skromniejszych ubrań, żeby nie zgorszyć mojego nowego szefa w ciągu pierwszych dni pracy.

Eleganckie ciuchy okazują się dużo droższe niż te skrawki materiału, które kupuję zazwyczaj. Wydaję ponad połowę swoich oszczędności na kilka koszul, sweterków i kompletów składających się ze spodni i marynarki w tym samym kolorze. Biorę też dwie krótkie spódnice, ale w bardziej stonowanych kolorach niż zazwyczaj, co nie oznacza, że któregoś dnia nie pokażę się przyszłym współpracownikom w moje ulubionej, czerwonej, skórzanej mini.

Na co dzień mój styl jest nieco wyzywający. Nie dlatego, że pragnę męskiej uwagi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, choć ta wcale mi nie przeszkadza, ale dlatego, że uwielbiam oddawać stylem swój charakter. Wystarczy jeden rzut oka, żeby wiedzieć, że nie jestem szarą myszką. Włosy w ostrym, pomarańczowoczerwonym kolorze, odsłonięta skóra i dopasowane ubrania. Uwielbiam czuć się seksowna, pewna siebie i pożądana. Zdaję sobie sprawę ze swojej urody i nie zamierzam jej ukrywać pod workowatymi ubraniami, które pozbawiałyby mnie osobowości.

– Zbieraj się – mówi Tara, wkraczając do salonu, gdzie oglądam telewizję. – Co jest, kurwa? Oglądasz Kardashianki bez mnie?

– Stare sezony – tłumaczę się szybko. – Już je widziałaś.

– Co nie oznacza, że nie chcę zrobić tego jeszcze raz. Wyłącz to, zanim pomyślę, że mnie zdradzasz. – Zabiera mi z ręki pilota. – Za dwie godziny wychodzimy – oświadcza.

– Dokąd? – Marszczę czoło.

– Idziemy się napić.

– Wykluczone, Ti. Jutro zaczynam pracę.

– No właśnie. – Kładzie ramiona na biodrach i rzuca mi wyczekujące spojrzenie. – Jutro staniesz się jedną z tych pieprzonych zdzirek i będziesz gadać tylko o wykresach, tabelach, kontach i innych nudnych rzeczach.

– Dramatyzujesz. – Przewracam oczami. – Dobrze wiesz, że to nieprawda. Będę się z tobą upijała tak samo, jak do tej pory.

– Udowodnij – rzuca, unosząc brew.

– Nie znoszę cię – mamroczę, ale zwlekam się z kanapy.

– Ja ciebie bardziej! – krzyczy za mną, gdy idę w stronę swojej sypialni.

Razem z Tarą wpadamy w naszą przedimprezową rutynę. Siedzimy w moim pokoju, szykując się do wyjścia i popijając drinki. Kręcę włosy lokówką tak, by powstały z nich długie fale. Moja przyjaciółka jak zwykle kradnie połowę moich kosmetyków, ale nie mam jej tego za złe, a nawet pomagam jej z doklejeniem sztucznych rzęs, które oczywiście też należą do mnie.

Wiosenna pogoda nas nie rozpieszcza, ale wcale mnie to nie zniechęca. Wciągam na nogi czarne kabaretki i krótkie spodenki w tym samym kolorze. Tara pomaga mi zawiązać skąpy top, który podtrzymują dwa supełki na szyi i plecach. Wsuwam stopy w swoje ulubione buty na wysokim obcasie i przyglądam się sobie w lustrze. Wyglądam seksownie.

– Chryste. – Tara wzdycha, lustrując mnie wzrokiem. – Masz dzisiaj zmianę w burdelu? – żartuje, a ja wystawiam jej środkowy palec.

– Przez cały dzień mówisz o zdzirach, więc wzięłam to sobie do serca – śmieję się.

– I to mi się podoba – mówi zadowolona. – A teraz chodźmy się najebać.

Nasz wieczór rozpoczyna się tak jak zawsze. Chodzimy od baru do baru, pijąc w każdym jednego drinka i zatrzymujemy się na dłużej dopiero w tym, w którym spodoba się nam najbardziej. Wymyśliłyśmy tę taktykę na pierwszym roku, by odwiedzić podczas studiów jak najwięcej pubów w Nowym Jorku, bajerując przy tym barmanów w każdym z nich. Odrobina nieszkodliwego flirtu jeszcze nikogo nie zabiła, a już na pewno nie zrobiły tego darmowe drinki.

Kiedy dochodzi północ, jesteśmy już mocno pijane. Gdy przekraczamy próg baru o nazwie Corner’s, stawiam stopę w siódmym tego wieczoru miejscu. Co oznacza, że wypiłyśmy już naprawdę sporo, biorąc pod uwagę też to, co popijałyśmy przed wyjściem. Na szczęście w tym miejscu za barem stoi kobieta, więc mamy chwilę, żeby wytrzeźwieć. Mimo protestów mojej przyjaciółki zamawiam nam po butelce wody, bo jakimś cudem zachowałam resztki rozumu. Gdzieś w głowie od czasu do czasu pojawia mi się myśl, że muszę wstać jutro przed ósmą.

Pijana wstukuję na ekranie kod blokady i ustawiam budzik na siódmą trzydzieści. Cyfry mienią mi się przed oczami, więc dla bezpieczeństwa włączam kilka alarmów. Dumna ze swojej odpowiedzialności chowam telefon do torebki i biorę kilka łyków wody. Nie zamierzam się oszukiwać. Nawet wypicie całej butelki nie sprawiłoby, że wytrzeźwieję, ale liczę chociaż na to, że oszczędzi mi to jutro kaca.

– Potrzebowałam tego – wyznaje Tara, kręcąc się na stołku barowym naprzeciwko mnie.

– Wody? – dopytuję.

– Nieee, zwariowałaś? Alkoholu – oświadcza. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyszłyśmy gdzieś razem.

– Trzy dni temu byłyśmy w klubie – śmieję się.

– No właśnie. Co się z nami stało? Kiedyś imprezowałyśmy codziennie. – Błądzi rozmarzonym wzrokiem po pomieszczeniu.

– I musiałyśmy przestać, bo zawaliłaś trzy przedmioty na drugim semestrze – wypominam jej. – Nie zamierzam znowu pomagać ci w nauce do poprawek.

– Został nam ostatni rok. To tylko formalność – wzrusza ramionami.

– W zasadzie półtora roku – precyzuję. – I nie sądzę, żeby było tak łatwo.

– Zaczęłam patrzeć na kartę drinków i przestałam cię słuchać, ale wydaje mi się, że nie straciłam nic poza twoim zrzędzeniem – mówi, a ja przewracam oczami.

Kocham moją przyjaciółkę, ale czasem mam wrażenie, że w środku jest jeszcze nieodpowiedzialną nastolatką, której nie obchodzi nic poza zabawą i facetami. Cóż, wcale nie jestem od niej lepsza, ale przynajmniej pilniejsza ze mnie studentka. Obydwie lubimy zaszaleć i naprawdę dziwi mnie to, że po trzech latach przyjaźni, wciąż żyjemy i żadna z nas nie była jeszcze w więzieniu. Na dłużej niż dwa dni.

– Idę do łazienki – oznajmia, zeskakując z wysokiego krzesła.

– Iść z tobą?

– Nie – rzuca szybko. – Zamierzam potem zagadać do tamtego bruneta. – Wskazuję na mężczyznę, który siedzi przy stoliku w rogu sali. – Nie obraź się, ale troje to już tłok.

– Więc zostawiasz mnie samą?

– Proszę cię, Naomi. Nie odejdę nawet na dwa kroki, a faceci zlecą się do ciebie jak sępy. Nawet nie zaprzeczaj – dodaje, gdy otwieram usta. – Lepiej je zamknij, zanim coś ci w nie wleci. Albo ktoś. – Puszcza do mnie oko, a ja chichoczę.

Tara miała rację. Nie mija nawet minuta, a przede mną wyrasta pierwszy sęp. Facet ubrany w ciemne dżinsy, biały T-shirt i rozpiętą, beżową koszulę. Jest ode mnie odrobinę wyższy i wygląda na starszego. Chociaż nie potrafię sprecyzować swojego typu mężczyzny, to wiem, że ten przede mną na pewno nim nie jest. Opiera się łokciem o blat i patrzy na mnie błądzącym wzrokiem.

– Od godziny nie mogę oderwać od ciebie wzroku – bełkocze. – Jesteś niezła.

– Wiem – odpowiadam, patrząc, jak na jego twarzy pojawia się zdziwienie. – Podszedłeś, żeby przedstawiać mi fakty?

– Przyszedłem, żeby postawić ci drinka.

– Nie lubię, gdy mężczyzna za mnie płaci – kłamię. Wypiłam tego wieczoru siedem drinków i nie wydałam ani centa, ale on nie musi o tym wiedzieć.

– Mieli rację – mamrocze pod nosem. – Rude są wredne.

– A każdy desperat ma małego – rzucam, nie przestając piorunować go wzrokiem.

– Mogę ci pokazać, jak bardzo się mylisz – odpowiada, zbliżając twarz do mojej, a ja odruchowo odsuwam głowę w bok.

– Dziękuję. – Kładę rękę na jego torsie i odpycham go od siebie. – Niestety nie mam przy sobie lupy.

– Ciekawe, czy w łóżku jesteś tak samo wyszczekana.

– Bardziej. I gryzę.

– Chętnie to sprawdzę. – Nie daje za wygraną, a ja jestem już na skraju cierpliwości. Prostuję się, zupełnie przypadkowo poruszając nogą tak, że kopię go w piszczel i już zamierzam coś odpowiedzieć, gdy słyszę za sobą niski, męski głos.

– Chyba nie zrozumiałeś. – Nie odwracam się, ale czuję, jak ktoś staje za moimi plecami. – Nie jest tobą zainteresowana, więc grzecznie przeproś i spierdalaj.

Intruz ucieka, a ja zerkam przez ramię, napotykając spojrzeniem piękne, zielone oczy i zaciśniętą szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem. I wiem jedno. Będą kłopoty.

Rozdział 3

Sean

Zbliżam się już do tej kobiety, kiedy nagle podchodzi do niej obcy mężczyzna. Teoretycznie ja też jestem jej obcy, ale to chwilowy szczegół, który zaraz zmienię. Mierzę typa spojrzeniem z góry na dół i wiem, że nie jest dla mnie zagrożeniem. Nie rezygnuję więc z planu poderwania jej, bo ten przeciętniak nie jest mi straszny, a nawet gdyby był, to wciąż muszę wykonać wyzwanie, które rzucił mi Brandon.

Zatrzymuję się dwa kroki od nich, opieram o blat baru tuż za jej plecami i przysłuchuję się ich rozmowie. Zawsze warto poznać przeciwnika. Oczywiście to nie on jest moim konkurentem, a rudowłosa piękność, która stoi kilka centymetrów ode mnie. Tak blisko, że mogę poczuć zapach jej perfum.

Uważam, że flirt jest jak walka. Rywalizacja dwóch osób, które stosują swoje najlepsze ruchy, żeby uwieść siebie nawzajem. Każdy ma swoje strategie i taktyki, a najlepsze jest to, że wszystkie chwyty są dozwolone. A ja naprawdę lubię grać nieczysto. Wtedy zabawa jest jeszcze lepsza.

– Rude są wredne. – Docierają do mnie słowa tego dupka, który zajmuje chwilowo moje miejsce, a ja mimowolnie odwracam głowę w jego stronę.

– A każdy desperat ma małego – odpowiada mu szybko, a ja muszę powstrzymać się przed tym, żeby nie parsknąć śmiechem, bo nie chcę, żeby mnie zauważyła.

– Mogę ci pokazać, jak bardzo się mylisz – mówi i się do niej przysuwa, a ja mam ochotę wkroczyć do akcji.

– Dziękuję. – Odpycha go od siebie. – Niestety nie mam przy sobie lupy.

– Ciekawe, czy w łóżku jesteś tak samo wyszczekana.

Bingo. Dziewczyna na skraju irytacji, próbująca pozbyć się natrętnego mężczyzny. Klasyczny, zawsze skuteczny sposób na podryw, który stosowałem już setki razy. Kobiety uwielbiają bohaterów, którzy uratują je przed utrapieniami, a ja odegram teraz jednego z nich. Cóż, Ruda akurat radzi sobie całkiem nieźle sama, ale z doświadczenia wiem, że nie będzie narzekać, gdy ją wyręczę.

– Chyba nie zrozumiałeś. – Staję za jej plecami, zbliżając się do niej jeszcze bardziej. – Nie jest tobą zainteresowana, więc grzecznie przeproś i spierdalaj.

– Przepraszam – rzuca szybko nieudacznik i w kilka sekund znika nam sprzed oczu.

Dziewczyna odwraca się w moją stronę, a ja po raz pierwszy mogę zobaczyć jej twarz. Do tej pory widziałem ją tylko od tyłu i ten widok był naprawdę miły dla oka, ale teraz, gdy patrzę na nią w całej okazałości, dopada mnie zachwyt. Z pewnością jest młodsza, niż myślałem, ale wcale mi to nie przeszkadza. Ma mocny makijaż, zwieńczony czerwoną szminką na pełnych ustach, co niesamowicie mnie kręci. Tak jak podejrzewałem wcześniej, jej top jest mikroskopijny i przypomina raczej chustkę zawiązaną na piersiach, a nie bluzkę. Nie kryję się z tym, że patrzę na jej biust, który nie jest zbyt duży. Jako koneser zgaduję, że nosi miseczkę B. Nadrabia tyłkiem, który jest krągły, jędrny i zgrabny, a ja mam ochotę położyć na nim dłoń.

– Skończyłeś? – pyta, patrząc na mnie spod wachlarza czarnych rzęs.

– Co?

– Gapić mi się na cycki – mówi zniecierpliwiona.

– Nie, zostały mi jeszcze dwie minuty. – Szczerzę się do niej. – Daj mi odebrać moją nagrodę w spokoju.

– Nagrodę za co?

– Za uratowanie damy w tarapatach. To moja specjalność, skarbie.

– Daleko mi do damy, a już na pewno nie byłam w tarapatach. – Zaplata ręce na piersiach, sprawiając, że odsłania je jeszcze bardziej, co nie umyka mojej uwadze. – Umiem sobie radzić sama.

– Nie wątpię w to – prycham pod nosem. – Podobał mi się ten tekst o małym kutasie.

– Więc podsłuchiwałeś. – Jej wyraz twarzy jest daleki od zachwytu, którego się spodziewałem. – Tak jak mówiłam, nie mam lupy. To samo tyczy się mikroskopu, więc możesz dać sobie spokój.

Nie reaguje tak, jak oczekiwałem. Liczyłem na wdzięczność i zachwyt moim heroicznym czynem, a dostałem niezadowolone spojrzenie i sarkastyczne żarty. Nie oznacza to jednak, że zamierzam zrezygnować. Wręcz przeciwnie, mam ochotę uwieść tę dziewczynę jeszcze bardziej.

Sean Clark nigdy nie idzie na łatwiznę.

– Nie zamartwiaj swojej ślicznej główki, skarbie. Jeśli będziesz chciała, z pewnością go zauważysz. – Puszczam do niej oko, a ona patrzy na mnie niewzruszona.

– I to chyba jako pierwsza, bo jeśli zawsze podrywasz kobiety w ten sposób, to pewnie wciąż jesteś prawiczkiem – odgryza się.

Cholera, jest zadziorna. Podoba mi się. Zazwyczaj jestem zdania, że żadna kandydatka na jednonocną przygodę nie jest warta długich starań, ale jej pewność siebie i protekcjonalny ton, którym się do mnie zwraca, wkurzają mnie i intrygują jednocześnie. Stanowi wyzwanie, które chętnie podejmę i będę się rozkoszować każdą sekundą, w której będzie się poddawać, wpadając prosto w moje sidła.

– Spokojnie, mam już masę zadowolonych klientek. Mogę zadzwonić i poprosić o referencje.

– Jeśli próbujesz pochwalić się liczbą chorób wenerycznych, to mam dla ciebie radę. – Nachyla się w moją stronę i szepcze, jakby zdradzała mi tajemnicę. – Większość kobiet tego nie lubi.

– A co lubią? – pytam.

– Większość? Czy ja?

– Dzisiaj interesujesz mnie tylko ty – mówię niskim głosem, licząc, że to na nią zadziała.

– Powiem ci, czego nie lubię. – Trąca swoim kolanem o moje, gdy siedzimy na stołkach naprzeciwko siebie. Odczytuję to jako znak i kładę dłoń na jej nodze. – Ciebie. – Strąca moją rękę w tej samej sekundzie, w której stykam ją z jej półnagim udem.

Każde jej słowo działa na mnie jak płachta na byka. Już dawno nie chodzi o to, że mi się podoba, choć tak jest. Po prostu czuję, że muszę utemperować jej cwany charakterek, co nie będzie łatwe, bo ta dziewczyna to diabeł wcielony. Nawet tak wygląda. Włosy w kolorze płomieni, czerwone usta i te piekielnie seksowne ubrania. Nie mam wątpliwości, że została zesłana na moje pokuszenie, a ja nawet nie zamierzam się mu opierać.

Nie jestem skromnym mężczyzną. Wiem, jak działam na kobiety i korzystam z tego tak często, jak to możliwe. Nie tylko wtedy, gdy chcę zaciągnąć kogoś do łóżka, ale też gdy potrzebuję coś załatwić, a zbajerowanie jakiejś napalonej niuni może mi to ułatwić. Nie licząc, Lauren, moja skuteczność jest stuprocentowa i nie zamierzam zmniejszać tego wyniku.

– Wydaje mi się, że źle zaczęliśmy. – Posyłam jej jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów. – Może cofniemy się do momentu, w którym ratuję cię przed tamtym nieudacznikiem, a ty jesteś mi za to dozgonnie wdzięczna?

– Jak możemy się do niego cofnąć, skoro nigdy się nie wydarzył?

– Teraz powinnaś zapytać, jak możesz mi to wynagrodzić – mówię, ignorując jej przytyki, a ona patrzy na mnie z uniesioną brwią i nagle przykłada dłoń do mojej skroni. – Skarbie, jeśli chcesz mnie dotknąć, to zrób to niżej.

– Musiałam sprawdzić, czy nie masz gorączki – oznajmia. – Ale niestety nic nie usprawiedliwia twojego pierdolenia.

– Podobają mi się te wyszczekane usta. – Kładę dłoń na jej twarzy i opuszkami przesuwam po linii szczęki aż do miękkich warg. Czuję je pod swoim dotykiem i jedyne, o czym myślę, to to, jak bardzo chciałbym ich posmakować. Obserwuję, jak jej oddech odrobinę zwalnia i dziewczyna na chwilę milknie, a ja czerpię satysfakcję z jej reakcji. Podoba mi się świadomość, że mimo jej protestów, działam na nią. – Mam kilka pomysłów na to, jak mógłbym je wykorzystać.

– Ja też wiem, co chętnie zrobiłabym z twoimi – mruczy seksownie z moim palcem na ustach, na co moje ciało automatycznie napina się z podniecenia. – Zamknęłabym je. – Rozchyla wargi i gryzie mnie w opuszek, przez co zabieram rękę.

– Właśnie o tym mówię, skarbie. Pomyśl o wszystkich sposobach, w jakie mógłbym powstrzymać te twoje sarkastyczne docinki – mówię rozmarzonym tonem. – Tylko powiedz mi: tak.

– Nie – odpowiada zdecydowanie zbyt szybko, czym ostudza moje zapędy.

– Nie bądź taka, Ruda. – Nie daję za wygraną. – Pozwól, że postawię ci drinka.

– Przykro mi, ale nie mogę pić – rzuca z udawanym smutkiem. – Alkohol źle działa na moje nogi.

– Puchną ci kostki?

– Gorzej – brzmi tajemniczo. – Rozkładają się uda – oznajmia, a moja szczęka opada w reakcji na jej słowa. Ta dziewczyna jest nieokiełznana i niesamowicie mnie to intryguje. Chcę coś powiedzieć, ale ona mi na to nie pozwala. – Niestety nie zdążę ci dziś tego pokazać. – Zeskakuje ze stołka i posyła mi ostatnie, zuchwałe spojrzenie. Odchodząc, przesuwa palcami po moim ramieniu, a ja patrzę na nią zahipnotyzowany. – Narka.

Obserwuję, jak zmierza w stronę wyjścia. Dołącza do niej blondynka, która zaczyna opowiadać jej coś z entuzjazmem, a ta przybija jej piątkę, więc zgaduję, że są koleżankami. Później mój wzrok ląduje na jej pośladkach i pozostaje tam do momentu, w którym kobiety przekraczają drzwi baru.

Przez moment gapię się w punkt, w którym ostatni raz widziałem dziewczynę, próbując zrozumieć, co przed chwilą się wydarzyło. Ruda rozpaliła mnie do czerwoności, następnie wylała na mnie kubeł zimnej wody i odeszła nagle bez żadnego wytłumaczenia. Pozostawiła mnie samego, sfrustrowanego i z całą masą niedopowiedzeń.

Rzadko zaznaję odrzucenia. Niewiele kobiet potrafi mi się oprzeć, więc teraz, gdy stało się to po raz pierwszy od dawna, jestem rozdrażniony. Moje męskie ego zostało ukruszone i kiepsko to znoszę. Na szczęście widzę, jak ze stolika obok uśmiecha się do mnie nagroda pocieszenia, więc prostuję się i ruszam w stronę biuściastej blondynki, która na pewno mi nie odmówi.

Porażka nigdy nie smakowała tak dobrze. O czwartej rano wymykam się z mieszkania kobiety, która właśnie przyprawiła mnie o nowe zadrapania na plecach. Zbiegam po schodach i zapinam guziki naprędce zarzuconej na siebie koszuli, tuż po tym, jak moja dzisiejsza zdobycz zasnęła po maratonie, który jej zafundowałem, wstrząsając jej światem.

Alarm budzi mnie o ósmej rano. Zazwyczaj wstaję o dziewiątej i docieram do biura później niż pozostali pracownicy, bo nie jestem w stanie funkcjonować bez wystarczającej dawki snu, a moja noc zazwyczaj kończy się późno, więc muszę rekompensować to sobie w jakiś sposób. Poza tym praca na wysokim stanowisku gwarantuje mi to, że nikt nie zwróci mi uwagi.

Kiedy zaczynałem pracować w NLP, byłem kilka lat po studiach i moje CV nie wyglądało zbyt imponująco, ale nasza agencja działała wtedy na mniejszą skalę i nikt nie oczekiwał ode mnie zbyt wiele. Sęk w tym, że nie lubię być przeciętny. Kiedy ktoś mnie o coś prosił, robiłem dwukrotnie więcej, starając się udowodnić swoją wartość, i bardzo szybko mi się to opłaciło.

Po niespełna roku zostałem młodszym menadżerem, a gdy moja ówczesna szefowa odeszła z agencji, wskoczyłem na jej miejsce. Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie, zrobiłem wiele dodatkowych kursów i zdałem całe mnóstwo egzaminów, żeby zdobyć dwa nowe certyfikaty i dobrze przygotować się do swojej nowej roli. Nie lubię robić rzeczy na pół gwizdka. Pracuję tak, jak pieprzę. Zajebiście dobrze. Dlatego nie zdziwiłem się, gdy Woods zaproponował mi stanowisko dyrektora finansowego.

Każdy poranek wygląda tak samo. Pobudka, prysznic i kawa. Nie jem śniadania w mieszkaniu, ale nie opuszczę go bez podwójnego espresso. Zawsze je piję, czytając artykuły finansowe, które codziennie przychodzą mi w newsletterze. Nie lubię marnować czasu. Jeśli widzę gdzieś przestrzeń na rozwój, wykorzystuję ją. Lubię myśleć, że moje życie to perfekcyjny balans między dyscypliną i organizacją a rozrywką i dobrą zabawą. Zupełnie jakbym w ciągu dnia był inną osobą niż wieczorem.

Wkładam idealnie wyprasowaną koszulę i czarny garnitur szyty na miarę. Moje włoskie buty połyskują tak, że mógłbym się w nich przejrzeć, ale zamiast tego patrzę w lustro. Wyglądam jak pierdolony ważniak i czuję się z tym dobrze. Wszyscy muszą brać mnie na poważnie i wiedzieć, że to ja rządzę.

Wchodzę do biura, posyłam mój firmowy uśmiech recepcjonistce na parterze i wymieniam uścisk dłoni z ochroniarzem. Jestem w pracy kilka minut przed czasem, więc postanawiam złożyć wizytę moim przyjaciołom, którzy na pewno są już w swoich gabinetach. Wysiadam z windy na przedostatnim piętrze i odbywam moją typową rozmowę z Cindy, która polega na wymianie kilku nieszkodliwych komplementów i zlustrowaniu jej biustu, który wypina w moją stronę. Nic nadzwyczajnego.

– Jest i on – słyszę, gdy tylko przekraczam drzwi biura Brandona.

– Wczorajszy przegrany – wtrąca Tucker.

Oczywiście te głąby plotkują, zamiast pracować, ale wcale mnie to nie dziwi. Odkąd się zaprzyjaźniliśmy, odwiedzamy swoje gabinety kilka razy dziennie. Głównie po to, żeby poirytować siebie nawzajem i ponarzekać na rzeczy, które aktualnie nam nie wychodzą. Poza tym każdy pretekst jest dobry, żeby napić się kolejnej kawy.

– Zrobiłem to dla was – oświadczam. – Macie przeze mnie wystarczająco duże kompleksy. Gdybym poderwał najgorętszą laskę w barze, doprowadziłbym was do płaczu.

– Najgorętsza laska w barze siedziała na moich kolanach – kwituje Brad, robiąc ten swój żałosny, zakochany wyraz twarzy, który przyprawia mnie o torsje. To nie tak, że nie cieszę się szczęściem mojego kumpla. Wręcz przeciwnie. Umieram z radości, że przestał w końcu jęczeć i zdobył Lauren, ale przeraża mnie to, jak dla niej przepadł, i mam nadzieję, że to się nigdy nie stanie ze mną.

– Jeśli kiedyś zakocham się tak jak ty, wyślijcie mnie do egzorcysty – mówię, wzdrygając się na samą myśl o tym, że mógłbym poczuć coś takiego.

– Już dawno podejrzewałem, że jesteś opętany – oświadcza Tucker. – Może to dlatego masz tak wielkie ego – dodaje zamyślony.

– Nie tylko ego mam wielkie.

– To ma mi zaimponować? – pyta, unosząc brew, przez co na jego czole pojawia się pojedyncza zmarszczka.

– Zrobisz z tą informacją, co zechcesz, kotku. – Puszczam mu oczko, a on przykłada dwa palce do ust i udaje, że wymiotuje.

– Ta rozmowa kończy się w tym momencie – rzuca Brandon, na co Tuck mu wtóruje, a ja zanoszę się śmiechem i zostawiam ich samych. Udało mi się ich rozdrażnić szybciej niż zwykle, co uznaję za swój osobisty sukces. Misja wykonana, mogę zaczynać pracę.

Wjeżdżam windą na najwyższe piętro i powolnym krokiem przechadzam się między biurkami moich pracowników. Uwielbiam patrzeć, jak każde z nich spina się odrobinę, gdy wchodzę do biura. Mam z nimi dobrą relację, z niektórymi zwracamy się do siebie po imieniu, ale wciąż budzę ich respekt, co bardzo mi się podoba. Każdego ranka rozkoszuję się poczuciem władzy, które elektryzuje całe moje ciało.

Mój wzrok pada na puste biurko, które znajduje się najbliżej gabinetu, a uwagę przykuwa nowy, srebrny laptop. Krzesło jest całkowicie wsunięte pod blat, co oznacza, że nie było dziś używane. Rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co będzie świadczyło o tym, że się mylę, ale wszystko jest w nienaruszonym stanie.

– Gdzie ona jest? – pytam Warrena, który natychmiast pojawia się obok mnie.

– Kto? – Próbuje grać na czas, ale robi to wyjątkowo nieudolnie. Jego twarz zalewa rumieniec i widzę, jak nerwowo bawi się palcami, splatając je ze sobą.

– Wiesz kto, Warren – rzucam przez zaciśnięte zęby. – Nowa stażystka.

– Jeszcze… jeszcze nie przyszła – mówi drżącym głosem. – Próbowałem się do niej dodzwonić, ale nie odbiera.

– Ma się stawić w moim gabinecie, jak tylko zjawi się w pracy – mówię stanowczo. – Jeśli w ogóle zamierza to zrobić.

Spoglądam na zegarek. Dziewiąta pięćdziesiąt trzy. Godzinne spóźnienie pierwszego dnia pracy. Nie kryję niezadowolenia. Wymijam mężczyznę, wzdychając przy tym głośno, i wchodzę do swojego biura. Jeszcze jej nie poznałem, a ona już wyprowadziła mnie z równowagi. Jeśli ta gówniara myśli, że dostanie jakąkolwiek taryfę ulgową, to grubo się myli.

Rozdział 4

Naomi

Rano budzi mnie pulsowanie w skroni. Nie otwierając oczu, chwytam poduszkę i zakrywam nią twarz. Próbuję ochronić się przed promieniami słońca, które wpadają przez okno mojej sypialni. Kleję się od potu, mam na sobie resztki makijażu, a mój top pachnie jak rum i papierosy. Kac zaczyna dawać się we znaki. Boli mnie głowa i wiem, że przez następne godziny nic nie przełknę w obawie przed tym, że zrobi mi się niedobrze. Jedynym plusem dzisiejszego poranka jest to, że obudziłam się przed budzikiem.

Sięgam po telefon, który przez całą noc leżał przy mojej twarzy, i czuję, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Przecieram zaspane oczy w nadziei, że źle odczytałam godzinę na ekranie, ale wciąż jest taka sama. Dziesiąta dwanaście. Kurwa. Powinnam być w pracy od ponad godziny. To niemożliwe. Przecież nastawiłam wczoraj budzik. Drżącym palcem klikam w ikonkę aplikacji i mam ochotę zabić wczorajszą siebie za to, co zrobiłam. Ustawiłam alarm na siódmą trzydzieści. Wieczorem. Jestem pierdoloną idiotką.

– Kurwa! – krzyczę, zrywając się z łóżka. – Kurwa. Kurwa. Kurwa. – Wiem, że przekleństwa nic mi nie dadzą, ale muszę w jakiś sposób dać upust frustracji.

Praktycznie wbiegam pod prysznic, który przypomina raczej spryskiwanie wodą niż pełnowymiarową kąpiel, ale mam zbyt mało czasu, żeby wykonać swoją pięcioetapową pielęgnację ciała, którą robię zazwyczaj. Owinięta jednym ręcznikiem i w turbanie z drugiego na głowie wpadam do sypialni. Dziękuję Bogu za to, że tak długo rozmyślałam nad moim dzisiejszym strojem, że od wczorajszego popołudnia wisi w szafie idealnie wyprasowany i gotowy do włożenia. Wskakuję w bieliznę, a następnie wciągam na siebie czarne, eleganckie spodnie z rozszerzanymi nogawkami i marynarkę do kompletu. Pod spód wkładam ciemny top, który odsłania mi kawałek brzucha, ale to nieistotne, bo zapinam wszystkie guziki żakietu.

Suszę włosy jedną ręką, myjąc jednocześnie zęby, po czym robię ekspresowy makijaż. Na szczęście przez lata doszłam do perfekcji i potrafię wymalować się w niecałe dwadzieścia minut. Kiedy jestem już zadowolona ze swojego wyglądu, chwytam torebkę i wychodzę z pokoju, wpadając na Tarę, która siedzi przy stole w kuchni, układając głowę na blacie.

– Żyjesz? – pytam jak na dobrą przyjaciółkę przystało i potrząsam delikatnie jej ramieniem. – Nie mam czasu, żeby sprawdzać ci tętno, Ti, więc się odezwij. Śpieszę się.

– Żyję – burczy, podnosząc głowę. Niemal wybucham śmiechem, gdy patrzę na jej twarz, przypominającą teraz pandę. Ma szminkę rozmazaną na brodzie, a jedna ze sztucznych rzęs przykleiła się jej do policzka.

– Wyglądasz jak gówno – komentuję, na co ona głośno wzdycha.

– I tak się czuję – jęczy, opuszczając głowę z powrotem na stół. – Nawet nie chcę pytać, dlaczego obudziłam się w kuchni.

– Próbowałam cię przekonać, że łóżko będzie wygodniejsze, ale powiedziałaś, że krzesło w kuchni jest mięciutkie jak chmurka – cytuję jej wczorajsze słowa.

– Wcale, kurwa, nie jest. Nigdy tak bardzo nie bolała mnie dupa – marudzi.

– Jesteś pewna, że to wina krzesła? – żartuję, a ona pokazuje mi środkowy palec.

– Nie powinnaś już wychodzić?

– Powinnam – wzdycham, zarzucając torebkę na ramię. – Widzimy się wieczorem, Ti. Postaraj się nie umrzeć do tego czasu.

Siedzę w metrze i nie mogę przestać tupać obcasem o podłogę. Poruszam kolanem w zabójczym tempie, bo nie mogę tego opanować. Czuję silny ucisk w żołądku i nie jestem pewna, czy to z powodu kaca czy jednak ze stresu. Byłabym oazą spokoju, gdyby nie to pierdolone spóźnienie. Nie znoszę robić złego wrażenia. Wystarczająco dobijał mnie już fakt, że wszyscy wiedzą, że jestem wnuczką szefa, a teraz dodatkowo wyjdę na rozwydrzoną księżniczkę, która myśli, że żadne zasady jej nie dotyczą.

Staję przed szklanym budynkiem i biorę głęboki wdech. Wykorzystuję ostatnie minuty przed wejściem na to, żeby się uspokoić. Przymykam oczy i staram się złapać oddech. Dam radę. To oni powinni bać się mnie, a nie ja ich. W końcu jestem pieprzoną Naomi Woods. Mogę wszystko i jeśli komuś się to nie podoba, to powinien spierdalać.

Przekraczam próg siedziby NLP z wyrazem twarzy, który oznacza pewność siebie i determinację. Nawet jeśli gdzieś w środku mam obawy, to nie zamierzam ich okazywać. Nie planuję udawać szarej myszki, która stanie na swoim miejscu w szeregu i będzie błagać o to, żeby ludzie ją polubili. Będą mnie kochać lub nienawidzić, a ja mam to gdzieś.

Wjeżdżam windą na ostatnie piętro, w środku jeszcze przeglądam się w lustrze na jednej ze ścian. Wyglądam dobrze, zważywszy na to, jak mało miałam dziś czasu na przygotowanie. Kiedy docieram na miejsce jest jedenasta dwadzieścia, co oznacza, że spóźniłam się ponad dwie godziny i to pierwszego dnia pracy. Mam przechlapane. Mimo to kroczę dumnie korytarzem i docieram do miejsca, które wczoraj wskazał mi Brandon. Stukot moich szpilek odbija się echem po całym pomieszczeniu i wszystkie spojrzenia w jednej sekundzie kierują się na mnie.

– Naomi, tak? – Niemal od razu podchodzi do mnie kobieta prawdopodobnie dwukrotnie starsza ode mnie. – Martha – przedstawia się, gdy widzi, jak kiwam głową. – Miło mi cię poznać. – Posyła mi ciepły uśmiech.

W ślad za nią idą kolejne osoby, które witają się ze mną, a ja naprawdę staram się zapamiętać ich imiona, żeby nie wyjść na ignorantkę, choć jest to wyjątkowo trudne, bo właśnie poznałam cały dwudziestoosobowy zespół.

– Niezłe wejście – rzuca do mnie chłopak, który przed chwilą przedstawił mi się jako Nolan. Patrzy na mnie z sarkastycznym uśmiechem, który sprawia, że mam ochotę przyjrzeć mu się bliżej. Jest przystojny. Nie powala na łopatki, ale obiektywnie mówiąc, wygląda dobrze. Jest nieco wyższy ode mnie i ubrany dokładnie tak, jak wszyscy mężczyźni w dziale. Ciemne, garniturowe spodnie i biała koszula. Jego blond włosy są zaczesane do tyłu, a na nosie ma okulary w cienkich oprawkach.

– Na dobre rzeczy trzeba czekać – odpowiadam enigmatycznie.

– Mam rozumieć, że to ty jesteś tą dobrą rzeczą? – droczy się.

– Najlepszą. Deser zawsze serwuje się na koniec – oświadczam, unosząc kącik ust.

– W takim razie następnym razem powinnaś spóźnić się jeszcze bardziej – odpowiada. – Zmiana kończy się o piątej.

– Wezmę to pod uwagę. – Puszczam do niego oko.

Rozmawiam z Nolanem jeszcze przez chwilę, a następnie moje nowe współpracowniczki zabierają mnie na kawę do kuchni. Czuję się jak na przesłuchaniu, gdy zadają mi setki pytań na temat moich studiów, poprzedniego doświadczenia i rzeczy, które lubię. Nikt nie mówi nic o tym, że jestem spokrewniona z prezesem, co bardzo mnie cieszy, bo nie chciałabym poruszać tej kwestii tak długo, jak to możliwe.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale pan Clark prosi cię do gabinetu – odzywa się Warren, który znikąd pojawia się w naszym kręgu.

– Twoje pierwsze pół godziny, a ty już zostałaś wezwana na dywanik do dyrektora – żartuje Martha, choć mi nie jest do śmiechu.

– Jaki on jest? – pytam, chcąc się czegoś dowiedzieć przed naszą konfrontacją.

– Clark? – upewnia się jedna z dziewczyn, na co ja przytakuję. – Zajebiście gorący.

– Jestem prawie pewna, że Naomi pyta o coś innego, Vic – śmieje się blondynka obok mnie. – Jest wymagający, czasami zbyt nadęty i nieco protekcjonalny, ale to bardzo dobry szef. I tak, jest cholernie przystojny.

– Życzcie mi powodzenia – wzdycham i kieruję się z Warrenem w stronę gabinetu mojego nowego przełożonego.

Jego biuro jest osobnym, zamkniętym pomieszczeniem, więc w żaden sposób nie mogę podejrzeć, co się dzieje w środku. Patrzę na ciemne drzwi, na których widnieje tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem: Sean Clark. Dyrektor finansowy. Warren patrzy na mnie ze współczuciem, po czym odchodzi, a ja chwytam za klamkę i naciskam na nią pewną ręką.

Wchodzę do środka, ale nie widzę twarzy mojego szefa. Siedzi na fotelu, odwrócony tyłem do mnie i nie zmienia tego, choć musiał usłyszeć, że jestem już w jego gabinecie. Wykorzystuję tę niezręczną ciszę, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wystrój jest bardzo minimalistyczny. Biurko, dwa wysokie regały, na których od razu dostrzegam oprawione w ramkę certyfikaty za zdane egzaminy z najwyższym wynikiem i kilka błyszczących statuetek. Naprzeciwko jego fotela stoją dwa skórzane krzesła, a w rogu pokoju znajduje się kanapa i stolik kawowy. Przestrzeń jest duża i z pewnością mógłby wstawić tu drugie biurko lub więcej szaf, bo jego gabinet wydaje się pusty.

– Panie Clark – zaczynam, gdy ten wciąż nie zwraca na mnie uwagi. – Bardzo przepraszam za spóźnienie. Wiem, że to mój pierwszy dzień pracy i prawdopodobnie nie pomogło mi to w zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia, ale wypadło mi coś ważnego i nie mogłam dotrzeć na czas – kłamię, bo wydaje mi się to jedynym wyjściem. Przecież się nie przyznam, że wczorajszego wieczoru wypiłam tak dużo, że powinien być mi wdzięczny za to, że się tu w ogóle zjawiłam.

– Nagły wypadek, panno Woods? – odzywa się niskim głosem, który sprawia, że dostaję gęsiej skórki. – Proszę mi o tym opowiedzieć. Chciałbym mieć pewność, że wszystko z panią w porządku.

Kurwa. Szybko, Naomi. Myśl.

– To właściwie całkiem zabawne, panie Clark – śmieję się nerwowo, próbując odwlec opowiadanie tej historii. – Moja sąsiadka złamała nogę i musiałam zająć się jej córką w czasie, gdy ona pojechała na pogotowie. – Jest w tym trochę prawdy. Mam sąsiadkę. Cała reszta to wytwór mojej wyobraźni.

– Rzeczywiście – prycha pod nosem. – Zabawne, panno Woods. Prawie tak zabawne jak to, że wczoraj upijałaś się do nieprzytomności ze swoją przyjaciółką, a dziś lekceważysz swoje nowe obowiązki, przychodząc do pracy dwie i pół godziny później niż pozostali pracownicy.

– Słucham? – to jedyne, co udaje mi się z siebie wykrztusić, gdy słyszę jego słowa.

– Nie znoszę dwóch rzeczy. Niekompetencji i tego, gdy ktoś robi ze mnie idiotę – rzuca protekcjonalnie. – A pani, panno Woods, właśnie popełniła obie – kończy i się obraca, a ja zamieram.

W tym momencie jestem pewna, że los ze mnie kpi. Ten pierdolony budzik, kac i to cholerne spóźnienie były jeszcze do zniesienia. Ale to, co właśnie się dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. Owszem, narozrabiałam trochę w życiu, ale kara, którą właśnie dostaję, jest zbyt surowa.

Mrugam szybko, upewniając się, że dobrze widzę i z przykrością stwierdzam, że nie mam wady wzroku. Sean Clark, dyrektor finansowy, który jest moim nowym szefem, to ten sam mężczyzna, którego spławiłam wczorajszego wieczoru. Jednak dziś niczym nie przypomina wersji siebie, którą poznałam zaledwie kilka godzin temu. Wprawdzie wygląda tak samo elegancko w idealnie dopasowanym garniturze i śnieżnobiałej koszuli, ale na jego twarzy próżno szukać kokietującego uśmiechu. Ma teraz ściśnięte w kreskę usta i napięte szczęki pokryte perfekcyjnie przystrzyżonym, kilkudniowym zarostem.

Nie zamierzam udawać, że nie jest w moim typie, bo wygląda tak dobrze, że w każdej innej sytuacji nogi ugięłyby mi się na jego widok. Już wczoraj miałam na niego ochotę i gdyby nie to, że zirytował mnie namolny podrywacz, prawdopodobnie ubiegła noc skończyłaby się dla nas zupełnie inaczej. Jednak teraz, kiedy wiem, kim tak naprawdę jest, dziękuję Bogu za to, że nie dopuścił, bym przeleciała własnego szefa.

– Skąd to milczenie, panno Woods? – pyta dupek, a jego mięśnie napinają się, gdy bierze wdech. – Nie sądziłem, że tak łatwo można zamknąć pani usta.

Zaciskam dłoń w pięść i liczę w głowie do dziesięciu, ale to wcale nie powoduje, że siedzący przede mną arogancki kutas przestaje mnie denerwować. Wręcz przeciwnie. Irytuje mnie jeszcze bardziej. Wczoraj sądziłam, że jest zabawny, ale już wiem, że nie mogłam się bardziej mylić. Ten nadęty skurwysyn patrzy na mnie z góry i mówi w tak protekcjonalny sposób, jakby uważał się za lepszego ode mnie, a ja nie zamierzam tego tolerować.

– To, co robię w wolnym czasie, nie jest pana interesem – odpowiadam bez zawahania, a on wpatruje się we mnie wściekle i poprawia pozycję na fotelu. Moja bezpośredniość z pewnością go nie zaskakuje, ale chyba nie podejrzewał, że w pracy nagle stanę się utemperowana.

– Wszystko, co wpływa na twoją dyspozycyjność w pracy, jest moim interesem – rzuca ostro. – Nie toleruję amatorszczyzny, panno Woods i nie zamierzam przymykać oka na pani zachowanie tylko dlatego, że jest pani spokrewniona z prezesem.

– Nie proszę o to. – Zakładam ręce na piersi i piorunuję go wzrokiem. – Chcę tylko, żebyś nie wyżywał się na mnie za wczoraj. Nie znoszę niekompetencji, panie Clark. – Używam jego słów jako własnej broni. – To, że nie zamoczyłeś, nie jest moim problemem.

Podnosi się z fotela i powolnym krokiem obchodzi biurko, zbliżając się w moją stronę. Zatrzymuje się krok ode mnie, a ja unoszę głowę, żeby na niego patrzeć. Zapomniałam już, jak jest wysoki. Nawet gdy stoję przed nim w szpilkach, on przewyższa mnie o dobre dziesięć centymetrów, a nie należę do niskich kobiet. Mimo to zadzieram brodę i rozpoczynam z nim walkę na spojrzenia. Nie zamierzam opuszczać wzroku ani unikać kontaktu. Nie boję się go i nie pozwolę mu myśleć, że mnie onieśmiela.

– Posłuchaj mnie, Ruda. – Zniża głos i nachyla się nade mną, przesuwając swoją twarz kilka centymetrów od mojej. – Mam w dupie to, czyją jesteś wnuczką i jak wiele twój dziadek zapłacił, żebyś tu pracowała. Nie dostaniesz żadnej taryfy ulgowej, tylko dlatego, że jesteś rozwydrzoną gówniarą, której wydaje się, że wszystko jej wolno.

– Nie chcę tego. – Odruchowo unoszę głos. – Jedyną osobą, której przeszkadzam, jesteś ty i naprawdę mam gdzieś to, że się do mnie uprzedziłeś. Może jesteś moim szefem, ale to nic nie znaczy, jeśli zachowujesz się jak kutas.

– Tak długo, jak jesteśmy w pracy, masz zwracać się do mnie z szacunkiem i robić to, co ci każę. Nie zamierzam tolerować takiego zachowania, więc radzę ci uważać na to, co robisz – oznajmia szorstko, a ja czuję, jak owiewa mnie jego oddech. – Jeszcze raz przyłapię cię na niesubordynacji, a osobiście wręczę ci wypowiedzenie. To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, panno Woods.

Odruchowo napinam się na jego słowa. Wkurwia mnie ten jego butny wyraz twarzy, nieznoszący sprzeciwu ton i wszystko, co do mnie mówi. Irytuje mnie w nowy, mocny sposób, który doprowadza mnie do szału. Nienawidzę Seana Clarka i jeśli istnieje sposób, bym mogła zajść mu za skórę, zrobię to bez żadnego wahania, nawet jeśli czekają mnie konsekwencje.

– Sean?

– Dla ciebie pan Clark – mówi z całkowitą powagą.

– Panie Clark?

– Tak?

– Niech się pan pierdoli. – Robię krok do tyłu i wystawiam w jego stronę środkowy palec, a następnie odwracam się na pięcie i wychodzę z jego gabinetu, trzaskając drzwiami.

Moja krew buzuje i mam ochotę krzyczeć. Spędziłam z tym dupkiem zaledwie dwadzieścia minut, a już jestem na skraju wytrzymałości. Jednak to nie oznacza, że zamierzam się poddać. Wręcz przeciwnie. Udowodnię temu nadętemu skurwysynowi, że jestem tu ze względu na moją wiedzę i umiejętności, a nie pieniądze mojego dziadka.

Na szczęście reszta pracowników okazuje się dużo milsza od mojego dupkowatego szefa. Pozostałą część dnia spędzam z Marthą i Vic, które biorą mnie pod swoje skrzydła i dbają o to, żebym czuła się dobrze podczas pierwszego dnia w biurze. Tłumaczą mi, jak wygląda podział pracy i czym zazwyczaj się zajmują, ale nikt nie wie, jak będą wyglądały moje obowiązki. Cóż, mam w kalendarzu tak wiele szkoleń, że prawdopodobnie przez kolejny tydzień nie będę robić niczego konkretnego.

O piątej wszyscy wychodzą do domu. Wiem, że powinnam zostać w biurze do siódmej, żeby nadrobić moje dwugodzinne spóźnienie, ale sama i tak nie jestem w stanie niczego zrobić. Sprzątam na biurku i pakuję kartę dostępu do torebki. Wyciągam z niej lusterko i szminkę, a następnie przeciągam czerwonym kolorem po ustach. Cmokam do swojego odbicia i odkładam kosmetyki, gdy słyszę obok siebie chrząknięcie.

Podnoszę głowę i patrzę, jak Sean wychodzi ze swojego gabinetu. Kroczy przez korytarz, a jego buty, które są prawdopodobnie droższe od całej mojej garderoby, stukają o podłogę, aż echo roznosi się po całym korytarzu. Patrzy prosto na mnie, nie kryjąc niezadowolenia, i słyszę, jak prycha pod nosem. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale mężczyzna wymija mnie i wsiada prosto do windy.

– Kurwa – rzucam, gdy wiem, że na piętrze nie ma już nikogo poza mną. – Pierdolony dupek.

Zarzucam torebkę na ramię i gdy mam już pewność, że minęło wystarczająco czasu, sama ruszam w kierunku wyjścia. Przed budynkiem wyciągam z kieszeni zapasowego papierosa i odpalam go, zaciągając się dymem. Muszę odreagować.

Rozdział 5

Sean

Moje życie to pierdolony żart. W dodatku nieśmieszny. Nie wiem, kto go planował, ale ewidentnie robi sobie ze mnie jaja, a mi naprawdę nie jest do śmiechu. Kiedy tylko usłyszałem ten głos, odebrało mi mowę. Dosłownie. Siedziałem w fotelu, milcząc i nie mogłem zebrać się na to, aby się odwrócić. Zupełnie jakbym był sparaliżowany.

Nie wiem, jak udało mi się zachować spokój. Moje usta mówiły jedno, ale w głowie miałem coś zupełnie innego. Stała przede mną, wyglądając tak cholernie dobrze w tym eleganckim komplecie i małej bluzeczce, która odsłania więcej niż zakrywa. I te usta. Te pieprzone czerwone usta, które mam w głowie od wczorajszego wieczoru. Pełne, kuszące wargi, które mówią bardzo niegrzeczne rzeczy.

Chciałbym zrobić z nią tak wiele, a świadomość tego, że nie mogę, doprowadza mnie do szału. Już ubiegłej nocy miałem ochotę uciszyć ją pocałunkiem i przełożyć przez kolano za te jej złośliwe komentarze, ale dzisiaj ta chęć zmieniła się w pragnienie. Być może dlatego, że dziś była jeszcze bardziej wyszczekana, a może dlatego, że wraz z przekroczeniem progu biura stała się dla mnie zakazanym owocem.

Robię w życiu wiele głupich rzeczy. Często wątpliwych i niemoralnych, ale nigdy nie zdarza mi się to w pracy. Oddzielam karierę od życia prywatnego grubą kreską i nie pozwalam, żeby te dwie sfery przecięły się chociaż na moment. Najważniejszy zakaz dotyczy sypiania z pracownicami i sam się dziwię, że przez tyle lat nigdy go nie złamałem. Chociaż moi przyjaciele często twierdzą, że używam kutasa zamiast mózgu, to wiem, że w pracy należy zachować szczególną ostrożność. Ostatnie, o czym marzę, to zwolnienie dyscyplinarne.

Nigdy nie pragnąłem złamać tej zasady tak bardzo, jak teraz. Mój mózg w ciągu kilku minut wymyślił milion sposobów, na które mógłbym zdeprawować Naomi Woods. Choć to prawdopodobnie niemożliwe, bo ona przyszła do mnie prosto z piekła. Jej temperament sprawia, że pragnę zamknąć jej usta i sprawić, żeby wydobywało się z nich tylko moje imię.

Przez resztę dnia nie mogę się skupić. Moja krew buzuje, a w głowie mam tylko wulgarne odzywki rudej małolaty, która wywróciła wszystkie moje plany do góry nogami. Gdyby ktokolwiek inny zwrócił się do mnie w ten sposób, już dawno zjeżdżałby windą z wypowiedzeniem w ręku, ale z jakiegoś powodu, mimo swoich zapewnień, potraktowałem ją ulgowo. Ta gówniara nie jest warta kłopotów, które mnie czekają, gdy zwolnię ją pierwszego dnia.

Oprócz irytacji, podniesionego ciśnienia i podniecenia, którego nie mogę się pozbyć, choć usilnie próbuję, czuję jeszcze jedną rzecz. Jestem wściekły. I nie dotyczy to Naomi Woods, mojej dziwnej fascynacji jej osobą ani żartu losu, który dzisiaj mnie spotkał. Mój gniew koncentruje się wyłącznie na jednej osobie, która jest odpowiedzialna za to zamieszanie. Brandon pierdolony Collins.

Kiedy tylko łączę ze sobą wszystkie fakty, niemal wybiegam z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi tak głośno, że zwracam uwagę wszystkich. Prawie wszystkich. Naomi jest tak zajęta rozmową z Nolanem i Marthą, że nawet mnie nie zauważa. Natomiast ja widzę ją bardzo uważnie. Mówi coś, a pozostała dwójka się śmieje, co wydaje mi się niezrozumiałe, bo nigdy nie usłyszałem z jej ust niczego poza obelgami.

Mijam biurka szybkim krokiem, zanim ktokolwiek zdąży się do mnie odezwać. Wsiadam do windy i kilkukrotnie naciskam guzik przyspieszający zamknięcie drzwi. Zjeżdżam piętro niżej i od razu kieruję się do gabinetu Brandona, wymijając Cindy, która coś do mnie mówi, bo chyba liczy na naszą zwyczajową pogawędkę.

Chwytam za klamkę i bez ostrzeżenia wchodzę do biura mojego przyjaciela, co okazuje się błędem. Mam ochotę wypalić sobie oczy. Zaraz po otwarciu drzwi widzę Lauren, która leży wypięta na blacie biurka z sukienką podciągniętą nad tyłkiem, a Brad stoi między jej nogami, na moje szczęście jeszcze całkowicie ubrany.

– Ja pierdolę! – krzyczy brunetka, zeskakując z blatu i zsuwając kieckę na swoje miejsce.

– Ja niestety nie – marudzi mężczyzna, zapinając pasek. – Co ty tu robisz, Clark?

– Co ja robię? – pytam oburzony. – Co wy robicie?

– Zamierzałem zjeść lunch – mówi, mrugając do Lauren z zawadiackim uśmiechem, a ona uderza go w ramię, ale śmieje się cicho, a jej policzki się rumienią.

– Jesteście obrzydliwi. Czuję się, jakbym przyłapał rodziców na seksie. – Wzdrygam się, a kobieta mojego przyjaciela patrzy na mnie z uniesionymi brwiami. – Bez obrazy, laleczko. Ciebie akurat chętnie obejrzałbym w akcji.

– Ponegocjujmy – śmieje się i puszcza mi oczko. – Co powiesz na akt solowy? Mógłbyś popatrzeć.

– Co powiesz na żaden? – wtrąca Brandon, robiąc swoją popisową minę zazdrośnika, którą uwielbiam wywoływać. Patrzę, jak brunetka nachyla się w jego stronę i przelotnie całuje go w usta, szepcząc, że go kocha. Z obrzydzeniem obserwuję tę chwilę czułości. Na szczęście przypomina mi się, dlaczego tu przyszedłem, co jest idealnym powodem do przerwania im.

– Masz przejebane, Collins. – Celuję w niego palcem.

– Ja?

– Jest tu ktoś inny o nazwisku Collins? – pytam zirytowany.

– Jeszcze nie. – Szczerzy się głupio. – Ale to tylko kwestia czasu, prawda, Złośnico?

– Próbuj dalej, skarbie – śmieje się Lauren i chwyta swój płaszcz z oparcia krzesła. – Chyba macie sobie coś do wyjaśnienia. Nie będę wam przeszkadzać.

– Zadzwoń do mnie, jak skończysz zmianę! – krzyczy jeszcze Brandon, a ona tylko kiwa głową w odpowiedzi. – Kocham cię.

– Nie musisz jej tego mówić przy każdej okazji, stary. Myślę, że wciąż pamięta twoje wyznanie sprzed pięciu minut.

– Kiedyś mnie zrozumiesz – oznajmia enigmatycznie.

Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Nie uważam się za przeciwnika związków. W porządku, może częściowo nim jestem, ale to nie dlatego, że nie wierzę w miłość. Wierzę, że coś takiego istnieje i jeśli inni myślą, że ją znaleźli, to życzę im wszystkiego dobrego. Jednak ja nie mam zamiaru pchać się w takie komplikacje.

– Więc? – pyta Brad. – Co takiego zrobiłem, że wbiegłeś tu, pozbawiając mnie szansy na szybki numerek w gabinecie. Lub dwa – dodaje po chwili.

– Wrobiłeś mnie – oświadczam.

– Nie wiem, o co ci chodzi. – Unosi ręce w geście obronnym.

– Naomi Woods – rzucam oschle. – O nią mi, kurwa, chodzi.