Take a Chance on Me - Bobeł Marcelina - ebook + książka
BESTSELLER

Take a Chance on Me ebook

Bobeł Marcelina

4,0

515 osób interesuje się tą książką

Opis

Oni jeszcze nie wiedzą, że to jedno przypadkowe spotkanie zmieni ich życie.

Lauren Harris jest młodą, pełną pasji właścicielką luksusowego sklepu z winami, bez reszty oddaną swojej pracy. Wie, że Nowy Jork potrafi zaskoczyć, jednak nawet w najśmielszych snach nie sądziła, że tkwiąc w typowym dla tego miasta korku, pozna niesamowicie przystojnego, ale też wyjątkowo irytującego mężczyznę.

Brandon Collins to odnoszący sukcesy agent nieruchomości, którego matka wzięła sobie za punkt honoru znalezienie mu życiowej partnerki. Gdy postanawia uciec z kolejnej nieudanej randki, z braku lepszego pomysłu podejmuje spontaniczną decyzję: wsiada do czekającego na czerwonym świetle auta, którego kierowcą okazuje się piękna kobieta z niewyparzonym językiem.

Ona nie może powstrzymać się w jego towarzystwie przed ironicznymi komentarzami, a on już wie, że nigdy nie spotka nikogo bardziej złośliwego od niej. I choć obydwoje myślą, że Nowy Jork jest na tyle duży, by ich drogi nigdy więcej się nie skrzyżowały, niedługo potem Lauren staje w progu biura Brandona.

Wydaje się, że żadne z nich nie skacze z radości z tego powodu, ale czy na pewno?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 591

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (288 ocen)
132
75
40
34
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
susiecave

Całkiem niezła

może być ale trochę przeciągana bez sensu
110
carinka2244

Całkiem niezła

Strasznie długa rozwleczona… końcówka nudna. Od jakiejś 400 strony tylko przerzucałam kartki z nadzieją na coś lepszego ale nie doczekałam się. Na przyszłość -warto pisać nieco krótsze ciekawsze książki Ilość stron to nie wszystko
50
mad_ann

Z braku laku…

Dobrze się zaczęło, ale jest to książka tak przeciągnięta, że aż przykro się robi.
40
lucyna098

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny debiut 🥰 widać że autorka po prostu ma do tego talent dzięki czemu wychodzą takie super książki, świetny humor w połączeniu z wątkiem romantycznym tworzy to cudo😘
40
carri91

Z braku laku…

DNF. Nudna i straaaaaszliwie rozciągnięta. Dobrnęłam jedynie do 40% i miałam dosyć. Szkoda.
30

Popularność




If you change your mind, I’m the first in line Honey, I’m still free Take a chance on me If you need me, let me know, gonna be around If you’ve got no place to go, if you’re feeling down Take a chance on me Jeśli zmienisz zdanie, będę pierwsza w kolejce Skarbie, ja nadal jestem wolna Daj mi szansę Jeśli mnie potrzebujesz, daj mi znać, będę tuż obok Jeśli nie masz dokąd pójść, jeśli czujesz się źle Daj mi szansę– ABBA Take a Chance on Me

Rozdział 1

Brandon

Nienawidzę randek w ciemno. Ktoś, kto je wymyślił, prawdopodobnie nigdy na żadnej nie był, inaczej nie szerzyłby tej idei. Zawsze, kiedy się na taką wybieram, mam poczucie, jakbym musiał w ciemno włożyć dłoń do pudełka, w którym równie dobrze może być wata cukrowa, co stado karaluchów. Jednym słowem – towarzyszy mi niepewność, której zdecydowanie nie jestem fanem.

Nie chodzi o to, że moja randka mi się nie spodoba. Nie oczekuję, że zobaczę przed sobą modelkę z okładek magazynów czy jedną z tych dziewczyn z wypiętymi tyłkami, które co jakiś czas wyświetlają mi się na Instagramie. Jedyne, czego pragnę, to rozmowy z kobietą, która potrafi mówić o czymś więcej niż o kolorach paznokci i rozwodach celebrytów.

A jednak stoję właśnie w swojej garderobie i zastanawiam się, co powinienem włożyć na dzisiejsze spotkanie. Nie znam zbyt wielu szczegółów. Wiem jedynie, że randka odbędzie się w kawiarni, a dziewczyna ma na imię Hannah, co w żaden sposób mi nie pomaga. Na co dzień ubieram się dość elegancko, ale nie mam ochoty spędzać całego popołudnia w garniturze. Zwłaszcza że na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni. Lato powoli zmierza ku końcowi, ale temperatury wciąż są wysokie, jak przystało na sierpień w Nowym Jorku. Jest gorąco i duszno.

Kończę wciągać na siebie ciemne spodnie, gdy słyszę dzwonek mojego telefonu. Wychodzę z garderoby i chwytam smartfon, który właśnie ładuje się na szafce przy łóżku. Odłączam go od kabla i odbieram połączenie. Już samo imię na ekranie powoduje, że zaczyna mnie boleć głowa.

– Brandon? – Nigdy nie przestanie mnie bawić sposób, w jaki moja matka rozpoczyna rozmowę. Zupełnie jakby nie wiedziała, czyj numer wybrała.

– To ja, mamo – odpowiadam, starając się nie roześmiać, bo wiem, jak ją to irytuje.

– Jesteś już gotowy? – Jej głos wyraża zniecierpliwienie, słyszę, że powoli zaczyna się denerwować.

– Jeszcze nie. Randka zaczyna się dopiero za godzinę – tłumaczę, ale jestem pewien, że ta odpowiedź jej nie satysfakcjonuje.

– No właśnie – wzdycha. – Za godzinę. Już dawno powinieneś być w drodze.

– Kawiarnia znajduje się trzy przecznice od mojego domu, mamo. Dojdę tam w pięć minut, i to nawet jeśli będę szedł twoim tempem.

– Brandonie Aaronie Collins – mówi karcącym tonem. – Nie spóźnij się. Jeśli usłyszę później od Nancy, że źle potraktowałeś jej córkę, nie chciałabym być w twojej skórze.

– Mam trzydzieści lat. Co mi zrobisz? Dasz szlaban? – kpię.

– Dobrze wiesz, że coś wymyślę, i jedno jest pewne: nie będziesz zadowolony.

– Teraz też nie jestem – marudzę. – Prosiłem, żebyś nie umawiała mnie na randki bez mojej zgody.

– Gdyby nie moja interwencja, nie wyszedłbyś na żadną – wytyka. – Dla twojego dobra wzięłam sprawy w swoje ręce.

– Uwierz mi, zauważyłem. Swatasz mnie w tym miesiącu z piątą dziewczyną. – Przewracam oczami, ciesząc się, że nie może mnie zobaczyć. – Przekroczyłaś limit.

– Będę to robić tak długo, aż sobie kogoś znajdziesz. Przestań być taki wybredny, to pójdzie nam sprawniej, dziecko.

– Nie jestem wybredny, mamo. Po prostu chciałbym poznać kogoś, kto ma IQ większe od chomika.

– Nie mogę cię słuchać, synu. Bądź dla tej dziewczyny nieco milszy niż dla własnej matki, dobrze? Nie mam zamiaru się za ciebie wstydzić – lamentuje. – Rozłączam się, Brandon. Nie zawiedź mnie.

– Też cię kocham – śmieję się do słuchawki, a ona wzdycha dramatycznie i kończy połączenie.

Naprawdę kocham moją matkę. Przez całe życie była dla mnie wsparciem, tak samo jak mój ojciec. Oboje dbali o to, żeby nigdy niczego nam nie brakowało. Nie zmienia to jednak faktu, że moi rodzice potrafią być prawdziwymi wrzodami na tyłku. Zwłaszcza Sophia Collins.

Kilka miesięcy temu wzięła sobie za cel znalezienie mi żony i z godną podziwu determinacją umawia mnie z córkami wszystkich swoich koleżanek, których ma całe, kurwa, mnóstwo. Wiedziałem, że moja matka jest towarzyska, ale nie sądziłem, że może się pochwalić tyloma przyjaciółkami. Czasem mam wrażenie, że mnie okłamuje i tak naprawdę umawia mnie z nieznajomymi, które zaczepia na ulicy, ale dla własnego dobra nie zamierzam dzielić się z nią tymi przemyśleniami.

Wkładam koszulę i powoli zapinam guziki. Przeczesuję włosy dłonią i pryskam się moimi ulubionymi perfumami. Prawdopodobnie stopię się w momencie, w którym wyjdę z budynku, ale nic na to nie poradzę. Zrezygnowany wychodzę na zewnątrz, gdzie panuje nieznośny ukrop, i naprawdę liczę na to, że w kawiarni będzie klimatyzacja.

Docieram na miejsce cztery minuty po czasie, ale nie kwalifikuję tego jako spóźnienia. Nic poniżej pół godziny nie zalicza się do tej kategorii. Rozglądam się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem swojej dzisiejszej randki. Nie zajmuje mi to długo, bo niemal od razu dostrzegam blondynkę siedzącą w kącie sali. Jako jedyna jest tu sama, więc szybko domyślam się, że to z nią mnie umówiono.

Zmierzam w jej stronę, a ona mnie zauważa i uśmiecha się delikatnie na mój widok. Jest ładna, ale nie dokładnie w moim typie. Ma sztuczne usta i platynowe, miejscami wyraźnie doczepione włosy. Wolę naturalne kobiety, które nie noszą na co dzień tony makijażu, ale jeśli ta czuje się w nim dobrze, nie mam zamiaru tego krytykować. Cóż, przynajmniej na głos.

– Hannah? – Posyłam jej szeroki uśmiech i wyciągam do niej dłoń, gdy kiwa głową. – Brandon – przedstawiam się.

– Hannah. – Odwzajemnia mój uścisk. – Ale to już wiesz – chichocze.

W tym czasie podchodzi do nas kelnerka. Zamawiam zwykłą czarną kawę, a moja randka zadaje sto pytań na temat roślinnych mlek i ich kaloryczności, więc na chwilę się wyłączam. Naprawdę nie obchodzi mnie, czym różni się napój owsiany od migdałowego i po którym będzie musiała dłużej jeździć na rowerku stacjonarnym.

Wykorzystuję ten moment, aby lepiej się jej przyjrzeć. Ma na sobie letnią, różową sukienkę w kwiatki i pasujące do niej sandały na obcasie. Ta dziewczęca stylizacja zupełnie nie pasuje do jej tlenionych włosów i mocnego makijażu. W dodatku ma na kostce tatuaż przedstawiający piórko, co już przesądza o tym, że się nie dogadamy. Przysięgam, że brakuje jej jeszcze bransoletki ze znakiem nieskończoności. Kurwa. Właśnie dostrzegam ją na nadgarstku dziewczyny…

– Więc, Brandon – mówi, przeciągając moje imię bardziej, niż to potrzebne. – Moja mama mówiła, że jesteś agentem nieruchomości.

– Zgadza się.

– Dużo zarabiasz? – pyta bez ogródek, a ja naprawdę staram się powstrzymać szczękę przed opadnięciem na podłogę.

– Wystarczająco, żeby postawić ci kawę – odpowiadam nonszalancko w nadziei, że to zakończy temat. – A ty? Czym się zajmujesz?

– Jestem influencerką – oświadcza, a ja mam ochotę parsknąć śmiechem. – Początkującą. Możesz mnie zaobserwować na Instagramie, jeśli chcesz.

Patrzę na nią i czekam, aż powie, że żartuje, ale ona jest śmiertelnie poważna. Podsuwa w moją stronę swój telefon, pokazując mi tym samym nazwę swojego konta, jakby czekała, aż rzeczywiście zrobię to, o co mnie prosi.

– To… – Zawieszam głos, zastanawiając się, co powiedzieć, żeby nie zabrzmieć nieuprzejmie. – Intrygujące.

– Zobacz. – Wskazuje palcem na jedno ze zdjęć. – Miałam współpracę z firmą, która produkuje makarony. Dodałam ten post, a oni wysłali mi dziesięć paczek tagliatelle i pięć kilogramów penne. Na razie działam na zasadzie barteru, ale czuję, że to się niedługo zmieni.

Nie wierzę w to, co słyszę. Kobieta w moim wieku opowiada mi o tym, że nie pracuje, ale ma w domu spory zapas makaronu, który dostała za wrzucenie zdjęcia, na którym układa nieugotowane spaghetti w wieżę przypominającą jengę. To wszystko brzmi abstrakcyjnie. Nie mam nic przeciwko działalności w sieci, ale rozpoczynanie takiej kariery po trzydziestce, kiedy wciąż mieszka się u mamy, jest dla mnie niezrozumiałe.

– Naprawdę? To świetnie – silę się na fałszywy entuzjazm.

– Zaraz ci opowiem o mojej pierwszej reklamie – mówi podekscytowana, a ja przeklinam w myślach moją matkę i jej pomysły.

Hannah nie szczędzi mi szczegółów. Naprawdę. Jest nieznośnie precyzyjna. Streszcza mi całą historię od założenia konta aż do dziś, a ja mam ochotę się zabić. Albo ją. Zrobię cokolwiek, byleby tylko zamilkła. Przestałem jej słuchać dwadzieścia minut temu i zająłem się czymś dużo pożyteczniejszym. Liczeniem ziarenek soli w solniczce. W porównaniu z historią Hannah to wydaje się naprawdę ciekawe. Mam ochotę wysypać trochę na blat i policzyć je z dokładnością do jednej sztuki, ale nie chcę, by kobieta się zorientowała, że nie interesuje mnie jej paplania.

Pół godziny później mam dość. Porzuciłem swoje obliczenia na rzecz przyswojenia sobie wszystkich nazw i cen kawy, którą tutaj serwują, i ułożyłem je już w kolejności alfabetycznej. Myślałem, że gdy pójdę do toalety, zamilknie, ale kiedy wracam, jest jeszcze gorzej. Mówi z taką prędkością, jakby chciała nadrobić stracony czas.

– Hannah – wtrącam, próbując przypomnieć sobie brzmienie własnego głosu. – To wszystko wydaje się takie interesujące – kłamię. – Mam nadzieję, że twoje zasięgi zwiększą się tak, jak tego chcesz – mówię, kierując rozmowę ku końcowi.

– Och, nie chodzi tylko o zasięgi – oznajmia, a mnie mdli. – Wiesz, najważniejsze jest budowanie społeczności.

Ja pierdolę.

To najgorsza randka, na jakiej byłem w ostatnim czasie. Hannah przebiła nawet Betty, która zaczęła wróżyć mi z ręki, i Cassandrę, która myślała, że skoro jestem agentem, to pracuję dla policji. Naprawdę nie wiem, skąd moja mama bierze te wszystkie dziewczyny, ale jeśli się dowiem, zabronię jej chodzić w te miejsca.

Spoglądam przez szybę, obserwując ludzi na chodniku i sznur samochodów, które zatrzymują się na skrzyżowaniu. Zazdroszczę każdemu, kto jest teraz po drugiej stronie witryny. Gdy patrzę, jak mężczyzna wsiada do taksówki, czuję, jakby spełniał moje marzenie. I właśnie w tej chwili wpadam na pomysł. Naprawdę głupi, ale w tym momencie wydaje mi się idealny.

Kalkuluję wszystko dwa razy, żeby mieć pewność, że mój plan ma sens. Zielone światło zapala się na dokładnie trzydzieści sekund i w tym czasie przejeżdżają cztery samochody, a następnie kolor zmienia się na czerwony i świeci przez minutę. Zatem gdy nadejdzie odpowiedni moment, będę miał niewiele czasu na znalezienie swojego bohatera.

Dziękuję Bogu za dobry wzrok. Patrzę, jak auta zatrzymują się na światłach, i obracam głowę w lewo, żeby przyjrzeć się kierowcom w samochodach, które stoją w korku jako dziewiąte i dziesiąte, co oznacza, że nie przejadą na zielonym, więc utknęły tu na następne trzy minuty. Mam do wyboru starszego mężczyznę, który prowadzi czerwonego sedana, i kobietę, która siedzi w swoim wozie, wymachuje rękami, jakby trzymała w nich mikrofon, i otwiera usta, wyśpiewując tekst piosenki. Nie chcę przyprawić tego dziadka o zawał, więc muszę wybrać opcję numer dwa.

– Mój uber właśnie przyjechał – informuję, przerywając jej słowotok.

– Ale… nie mówiłeś, że się zbieramy. Myślałam, że porozmawiamy jeszcze chwilę.

– Bardzo cię przepraszam, Hannah. Wypadło mi coś ważnego. – Posyłam jej wymuszony uśmiech i czym prędzej się stamtąd ewakuuję.

Wypadam na zewnątrz prosto w stronę samochodowej divy, którą obrałem za cel. Zatrzymała się właśnie na światłach jako druga, co oznacza, że mam dokładnie minutę na zrealizowanie mojego planu ucieczki. Podchodzę do białego samochodu tak, żeby kobieta na miejscu kierowcy mnie nie zauważyła, i przyglądam się jej przez kilka sekund.

Wygląda zupełnie nieszkodliwe. Wciąż śpiewa, a ponieważ tym razem stoję blisko, słyszę, jaka piosenka właśnie leci. Uśmiecham się pod nosem, bo też ją lubię. Przyglądam się brunetce, wciąż kątem oka kontrolując światła na skrzyżowaniu. Moje serce zaczyna bić szybciej, ale nie tylko ze stresu. Dziewczyna za kierownicą wydaje mi się jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziałem. Jest zjawiskowa, choć ma na sobie dżinsowe spodenki, białą koszulę z krótkim rękawem, a jej włosy wyglądają na odrobinę poplątane. Urzeka mnie sposób, w jaki wykrzykuje słowa, tańcząc całą sobą, mimo że kierownica ogranicza jej ruchy. Czuję się tak, jakby świat na chwilę stanął w miejscu.

Do porządku przywołuje mnie fakt, że światło zaczyna zmieniać się na żółte, a ja wciąż nie zrobiłem nic poza wpatrywaniem się w nieznajomą. Jest już za późno, by się wycofać, dlatego niewiele myśląc, chwytam za klamkę samochodu i przystępuję do realizacji jednego z moich najgłupszych pomysłów.

Rozdział 2

Lauren

Kurwa! Co jest?

Trąbię na kierowcę przede mną. Korki w Nowym Jorku przyprawiają mnie o zawrót głowy, a przekleństwa same cisną mi się na usta. Mam wrażenie, że połowa mieszkańców znalazła prawo jazdy w chipsach.

Jadę samochodem od piętnastu minut i już trzykrotnie ktoś zajechał mi drogę. Zwykle korzystam z metra, aby oszczędzić sobie nerwów, ale dziś muszę odebrać mamę z lotniska, a nie przymawia do mnie perspektywa targania jej walizki przez całe miasto. Znając tę kobietę, podczas wyjazdu podwoiła liczbę bagaży. To dlatego zdecydowałam się na podróż autem, ale powoli zaczynam tego żałować.

Wzdycham głośno, kiedy po raz kolejny muszę się zatrzymać na czerwonym świetle. Tracę nadzieję na to, że uda mi się zdążyć na czas. Sięgam dłonią do radia, żeby zmienić stację, a do moich uszu zaczynają docierać pierwsze dźwięki Can’t Take My Eyes off You. Od dziecka mam słabość do piosenek z lat siedemdziesiątych, więc od razu zaczynam nucić pod nosem. Uwielbiam śpiewać w samochodzie i chociaż zupełnie nie mam do tego talentu, to wydzieranie się wniebogłosy i udawanie piosenkarki sprawia mi wielką przyjemność.

Gdy słyszę refren, zwiększam głośność pokrętłem i zaczynam wybijać dłońmi rytm na kierownicy. To zabawne, że kiedy jestem sama za zamkniętymi szybami i z radiem tak głośnym, że zaczyna niepokojąco skrzypieć, wydaje mi się, że brzmię naprawdę nieźle. Wypadam wtedy dobrze, nawet śpiewając duet w pojedynkę. Cóż, przynajmniej tak zakładam.

Jestem w trakcie wyśpiewywania kolejnego refrenu, kiedy nagle dociera do mnie dźwięk otwieranych drzwi i męski głos dobiegający z prawej strony:

– Jezu, ciszej!

Obracam się i niemal podskakuję na siedzeniu, gdy widzę, że ktoś właśnie wsiadł do mojego samochodu.

– Jeszcze moment i stracę słuch.

Wpadam w panikę. Serce zaczyna mi bić jak oszalałe, a dłoń aż się trzęsie na kierownicy. Ostatkiem sił ściszam radio. Jestem przerażona i nie wiem, co powinnam zrobić. Nie mam przecież wystarczająco siły, żeby wypchnąć intruza z auta, a ruch na ulicy jest zbyt duży, by ktokolwiek usłyszał moje wołanie o pomoc.

– Co do cholery? – krzyczę w stronę nieznajomego, który jak gdyby nigdy nic rozsiada się na fotelu pasażera. – Wypierdalaj.

– Nie mogę – odpowiada szybko, po czym zaczyna się nerwowo rozglądać. Patrzę, jak osuwa się na siedzeniu tak, aby nie było go widać przez szybę. – Jedź. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.

– Nie mogę – przedrzeźniam go. – Pojebało cię? Nie ruszę się stąd, dopóki nie wysiądziesz.

– Błagam cię – szepcze, wciąż chowając się za drzwiami auta.

– Żartujesz, tak? Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz? – Wciąż na niego wrzeszczę, ale rozprasza mnie klakson, którym trąbi kierowca z tyłu.

Przez to całe zamieszanie nie zauważyłam, że światło zmieniło się już z czerwonego na zielone. Jeśli nie ruszę do przodu, zaraz otoczy mnie tłum rozwścieczonych i wiecznie spieszących się gdzieś nowojorczyków, którym stoję teraz na drodze do celu. Wybieram mniejsze zło i startuję z piskiem opon, próbując skupić wzrok na drodze, ale nie zapominając o intruzie, który wciąż znajduje się w moim samochodzie.

– Możesz mi wytłumaczyć, co tu się wydarzyło? – Nie daję za wygraną. – Zdajesz sobie sprawę, że wsiadanie obcym ludziom do auta nie jest normalne? Powinnam zadzwonić na policję. Może sama podrzucę cię na posterunek, skoro już tu jesteś.

– Wyluzuj, śpiewaczko, przecież nie jestem psychopatą – rzuca, a jego swobodny ton i pełne luzu podejście doprowadzają mnie do szału.

– No tak, zachowujesz się przecież zupełnie normalnie – prycham pod nosem.

Nie mogę uwierzyć w to, jak ignoruje sytuację, w której się znajdujemy. Zupełnie jakby to wszystko nie było dla niego niczym nadzwyczajnym. Tymczasem ja wciąż nie mogę przestać się stresować. Towarzyszą mi strach i irytacja, których nie mogę się pozbyć, mimo że nieznajomy nie wydaje się jednym z tych niebezpiecznych typów, co atakują kobiety w ciemnych zaułkach.

– Słuchaj… – zawiesza głos, prawdopodobnie czekając, aż podam mu swoje imię.

Niedoczekanie. Posyłam mu lodowate spojrzenie, z którego najwyraźniej odczytuje, że nigdy go nie pozna.

–…potrzebowałem ratunku.

– I jak konkretnie uratowało cię wtargnięcie do mojego auta? – pytam sceptycznie, unosząc brew.

– Możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę mi to pomogło. – Posyła mi delikatny uśmiech, ale całkowicie go ignoruję i zamiast tego skupiam wzrok na drodze.

– Nie sądzisz, że zasługuję na lepsze wyjaśnienia? Twój popieprzony plan prawie przyprawił mnie o zawał, więc jesteś mi winien więcej szczegółów – oświadczam ostro. – Nie zadowolę się tymi enigmatycznymi odpowiedziami.

– Widzisz, byłem właśnie na bardzo nieudanej randce. Dziewczyna okazała się głupia jak but i przez dwie godziny opowiadała mi o swoich postach na Instagramie. Wolałbym się zabić niż spędzić kolejne minuty w jej towarzystwie, ale ona wcale nie zamierzała kończyć spotkania. Byłem gotowy zrobić wszystko, żeby skrócić swoje cierpienie, więc gdy zobaczyłem twoje auto na światłach, skłamałem, że to mój Uber, i uciekłem.

Z niedowierzaniem słucham tego, co mówi. Kto przy zdrowych zmysłach wpadłby na taki pomysł? To tak absurdalne, że mam ochotę się roześmiać, ale tłumię w sobie tę chęć, by nie dać intruzowi satysfakcji.

– A nie mogłeś po prostu powiedzieć, że nie jesteś nią zainteresowany? – Wciąż nie mogę uwierzyć, że zrobił coś takiego zamiast spławienia swojej randki w bardziej konwencjonalny sposób.

– Zrobiłbym to, gdyby choć na minutę dała mi dojść do głosu! Poza tym to wcale nie jest takie proste – wyjaśnia. – Od początku nie chciałem się z nią spotykać. Nie mam najmniejszej ochoty na schadzki z wariatkami, ale z jakiegoś powodu matka myśli, że każda córka jej koleżanki jest idealną kandydatką na przyszłą synową, więc co chwilę bez mojej wiedzy umawia mnie na randki. Kiedy próbuję je spławiać, ona dzwoni z wyrzutami.

– Czyli jesteś tak beznadziejnym przypadkiem, że twoim życiem miłosnym musiała się zająć mama? – kpię, na co on parska śmiechem.

– Bardzo zabawne, śpiewaczko. Sam mogę sobie znaleźć kobietę, ale nie mam teraz ochoty na związki. – Wypowiada tak typowe dla współczesnego faceta zdanie, że mimowolnie przewracam oczami. – Z kolei dla mojej matki bycie trzydziestoletnim kawalerem jest nie do zaakceptowania.

– Wcale jej się nie dziwię. – Rozbawiam go tym stwierdzeniem.

Tak naprawdę wcale tak nie uważam, bo sama jestem dwudziestosześcioletnią singielką i ostatnie, o czym myślę, to pakowanie się w związek, który zmarnuje mój czas i energię, ale nieznajomy nie musi tego wiedzieć. W zasadzie niczego nie musi o mnie wiedzieć.

– Próbowałaś kiedyś bycia miłą? Fajne uczucie, polecam. – Celuje we mnie palcem wskazującym, ale odpycham jego dłoń.

– Rączki przy sobie, stary kawalerze, nie jesteśmy przyjaciółmi – rzucam ostro. – Zaraz, nie jesteśmy nawet znajomymi. Jesteś obcym wariatem, który wskoczył mi do auta.

– Zaraz to zmienimy.

Wciąż patrzę przed siebie, ale mogę wyczuć, że się uśmiecha. Zupełnie jakby ten wyraz twarzy był do niego przyklejony.

– Jestem Brad – przedstawia się. – A ty?

– A ja nie – odpowiadam. – I nie jestem zainteresowana tą znajomością – burczę pod nosem, na co on parska.

– Nie pozostawiasz mi wyboru – oznajmia i widzę w lusterku, jak szczerzy się w moją stronę. – Będę musiał cię nazywać Złośnicą.

– Nazywaj mnie, jak chcesz, ale obiecaj, że na następnym czerwonym świetle wysiądziesz z auta i dasz mi spokój.

To oficjalnie jeden z najdziwniejszych dni mojego życia, a już na pewno kwalifikuje się do pierwszej trójki. Wciąż mam wrażenie, że ktoś zgłosił mnie do programu telewizyjnego i za chwilę się okaże, że jestem w ukrytej kamerze. Jednak kolejne minuty mijają, a wciąż nikt nie krzyknął: „Mamy cię!”.

– Właściwie, Złośnico, ta podróż naprawdę zaczęła mi się podobać – mówi z tym swoim głupkowatym uśmiechem na ustach, przez co mocniej zaciskam dłonie na kierownicy. – Dokąd tak właściwie jedziemy?

– My? – Moja brew unosi się po raz kolejny, bo mężczyzna znów mnie zaskakuje. – Ja jadę odebrać mamę z lotniska. Mogę być na tyle uprzejma, żeby po drodze podrzucić cię do najbliższego szpitala psychiatrycznego.

– Bardzo zabawne – mówi z przekąsem, ale wiem, że wcale się na mnie nie denerwuje. – Nigdy nie poznałem rodziców dziewczyny na pierwszej randce, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Cieszę się, że przeżyję go właśnie z tobą. – Czuję, jak wyciąga z tyłu rękę i próbuje położyć dłoń na moim udzie, więc szybko ją odpycham.

Wyprowadza mnie z równowagi jego bezpośredniość granicząca z bezczelnością. Jestem prawie pewna, że nigdy nie spotkałam nikogo bardziej irytującego niż on. Już samo to, co zrobił, plasuje go na podium, a sposób, w jaki się zachowuje, jakby czuł się bezkarny, gwarantuje mu pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu, który właśnie stworzyłam w swojej głowie.

– Jesteś nieznośny – wzdycham z niezadowoleniem. – Dziwię się, że to ty uciekłeś z randki, a nie ona.

– Musisz zmienić nastawienie, Złośnico. Gwarantuję ci, że gdybyś była ze mną na randce, to błagałabyś, żeby nigdy się nie kończyła. – Jego ociekający pewnością siebie ton doprowadza mnie do szału.

– Zacznijmy od tego, że nigdy nie poszłabym z tobą na randkę – zaznaczam stanowczo i naprawdę tak uważam. Sam pomysł, że mogłabym spędzić z nim więcej czasu, powoduje, że się wzdrygam.

– Nigdy nie mów nigdy.

Kiedy po raz kolejny zatrzymujemy się na światłach, w końcu mam okazję, żeby przyjrzeć się Bradowi, więc ją wykorzystuję. To postawny brunet o ostrych rysach twarzy, którą zdobi lekki zarost. Jestem pewna, że gdyby nie broda, wyglądałby na dużo młodszego, co nie oznacza, że zarost mu nie pasuje. Wręcz przeciwnie, dodaje mu męskości. Ma na sobie ciemne, eleganckie spodnie i koszulę, która opina go we wszystkich właściwych miejscach. Nie zamierzam zachwycać się jego mięśniami, ale jestem w stanie przyznać, że widać, jak często bywa na siłowni. Chociaż nigdy nie powiem tego na głos, Brad jest przystojny i prawdopodobnie gdybym poznała go w innych okolicznościach, byłabym nim zainteresowana. Na szczęście najpierw odkryłam jego irytujący charakter.

– Oczy na drogę, Złośnico – śmieje się, kiedy przyłapuje mnie na wpatrywaniu się w niego. – Skup się na prowadzeniu, a obiecuję, że pozwolę ci się dokładnie obejrzeć na lotnisku. – Na te słowa aż mam ochotę przewrócić oczami.

– Przysięgam, że zostawię cię samego i powiem ochroniarzom, że schowałeś w spodniach bombę.

– Jeśli jesteś zainteresowana tym, co mam w spodniach, to wystarczy zapytać. A zapewniam cię, Złośnico, że faktycznie jest tam coś bombowego. – Porusza sugestywnie brwiami.

– Nie wierzę, że to powiedziałeś. – Teraz nie mogę już się powstrzymać i przewracam oczami. – Wcale się nie dziwię, że jesteś sam.

– A z jakiego powodu ty nie masz chłopaka? – wypala, powodując, że zerkam na niego przez ramię. Ma ten swój wiecznie zadowolony wyraz twarzy.

– Skąd pewność, że nie mam?

– Gdyby ktoś cię regularnie pieprzył, nie byłabyś taka pyskata – rzuca od niechcenia, a ja walczę z chęcią uduszenia go.

Nie wierzę, że naprawdę to powiedział. Mam ochotę się zatrzymać i wysadzić go na środku drogi ekspresowej, ale jadące wokół samochody mi na to nie pozwalają, co oznacza, że będę musiała tolerować jego obecność aż do końca trasy.

– To chyba najbardziej seksistowskie gówno, jakie kiedykolwiek słyszałam – rzucam ostro, odruchowo podnosząc głos.

– Nie byłabyś taka oburzona, gdybyś nie wiedziała, że to prawda – droczy się ze mną, a moja irytacja sięga zenitu.

– Możesz się po prostu zamknąć? – wybucham. Nie zamierzam znosić jego aroganckich komentarzy ani minuty dłużej. – Siedź cicho albo wysiadaj.

Po raz pierwszy rzeczywiście mnie słucha i milknie. Boże, ten facet doprowadza mnie do szału. Mam ochotę go zakneblować i udusić jednocześnie. Zaczynam się nawet łapać na rozmyślaniu, czego z mojej torebki mogłabym użyć, żeby to zrobić, ale szybko dochodzę do wniosku, że ten wkurzający intruz nie jest wart odsiadki w więzieniu.

Obserwuję jego uśmiech, kiedy siedzi beztrosko na miejscu pasażera i nuci pod nosem piosenkę, która właśnie leci w radiu. Sprawia wrażenie, jakby czuł się przy mnie bardzo komfortowo, co jest dziwne, bo poznaliśmy się niespełna pół godziny temu. Sama nie wiem, jak powinnam się przy nim zachowywać. Owszem, wkurzył mnie, wskakując do mojego auta, ale emocje odrobinę opadły, kiedy się okazało, że nie jest psychopatą, za jakiego go wzięłam. Oczywiście nie zmienia to faktu, że wciąż uważam go za nierównoważonego psychicznie.

Kołaczą mi się po głowie jego słowa. Nikt wcześniej nie powiedział mi wprost, że jestem niemiła i pyskata. Nie podoba mi się, że zaburza to mój wewnętrzy spokój. Odrzucam jednak te myśli, tłumacząc sobie, że Brad nie jest przyzwyczajony do silnych kobiet, dlatego wziął mnie za oschłą. Myli chamstwo z pewnością siebie. Nie mogę pozwolić, żeby byle kto zasiał we mnie choćby nutę wątpliwości. Nie mam tyle czasu ani energii, żeby zajmować się takimi rozmyślaniami.

– Za bardzo ucichłaś, Złośnico. Stęskniłem się za twoimi niewyparzonymi ustami. – Jego głos wyrwa mnie z rozmyślań, kiedy przecina panującą w aucie ciszę.

– Mnie za to wcale nie brakowało twoich komentarzy.

– O, właśnie o tym mówię – śmieje się. – Podoba mi się, jak udajesz niemiłą, żeby ukryć to, że na mnie lecisz. Kręci mnie to.

– Z tobą naprawdę jest coś nie tak. – Kręcę głową, na co on parska śmiechem. – Oświecę cię. Nie jesteś aż tak fantastyczny, jak ci się wydaje, i gwarantuję ci, że nie każda kobieta jest tobą zainteresowana.

– Sama w to nie wierzysz, Złośnico.

– Podobasz mi się tylko wtedy, kiedy milczysz – rzucam kąśliwie.

– Wezmę to za komplement. – Szczerzy się do mnie chyba po raz setny w ciągu tej godziny.

Reszta drogi mija nam na wzajemnym dogryzaniu sobie. Brad oczywiście podejmuje mniej lub bardziej udolne próby flirtu, które ja zduszam w zarodku. Niektóre z nich są całkiem niezłe, ale nie daję tego po sobie poznać. Zaczynam dochodzić do wniosku, że może oceniłam go zbyt pochopnie, ale kto nie zrobiłby tego samego na moim miejscu? Wciąż irytuje mnie przez większość czasu, choć jego towarzystwo staje się dla mnie nieco znośniejsze.

Przez korki dojeżdżamy na miejsce jedynie kilka minut przed planowanym lądowaniem samolotu. Brad mnie zaskakuje, kiedy oznajmia, że chce razem ze mną odebrać moją mamę. Nie obywa się bez sprzeczki, kiedy mu tego zabraniam, ale w końcu odpuszczam, bo wiem, że rozmowa z tym mężczyzną jest jak rzucanie grochem o ścianę. Zdążyłam już zauważyć, że jeśli coś sobie postanowi, to zrobi to bez względu na wszystko.

Chwilę później widzę moją mamę wychodzącą przez automatyczne drzwi hali przylotów. Ubrana w elegancką sukienkę kroczy w moją stroną, a stukot jej niewysokich obcasów roznosi się echem po lotnisku. Każdy jej krok jest przemyślany. Prezentuje się niezwykle dystyngowanie z apaszką przewiązaną na szyi, a jej opanowana, wyćwiczona do perfekcji mina sprawia, że wygląda na chłodną i nieprzystępną. To jednak tylko pozory, bo w rzeczywistości to najwspanialsza osoba, jaką znam.

– Kochanie, tak się za tobą stęskniłam. – Kładzie bagaże na podłodze, po czym zamyka mnie w mocnym uścisku. Intensywny zapach jej perfum uderza w moje nozdrza i aż nabieram powietrza, żeby się nie udusić.

– Widziałyśmy się tydzień temu, mamo – śmieję się, ale odwzajemniam jej uścisk. – Dobrze się bawiłaś?

– Było cudownie. Chodźmy do samochodu, opowiem ci wszystko w drodze.

– Pomogę pani z bagażami – wtrąca Brad, a moja mama niemal traci oddech, kiedy widzi przy moim boku mężczyznę.

Przystaje, żeby mu się przyjrzeć, zupełnie jakby nie wierzyła, że on tu stoi. Widzę, jak przesuwa po nim wzrokiem z badawczą miną i po kilku sekundach na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Błysk w jej oku nie wróży niczego dobrego i zupełnie mi się to nie podoba.

– A co to za przystojniak? Przyjechałaś po mnie z chłopakiem? – Nawet nie ukrywa tego, że jest zachwycona jego obecnością.

– Tak. – Odpowiedź pada z ust Brada w tym samym momencie, kiedy ja próbuję zaprzeczyć. – Skarbie, nie musisz się wstydzić, już dawno chciałaś powiedzieć o nas swojej mamie – kontynuuje, a ja mam ochotę go zabić. Wyciąga rękę w jej stronę, a ona podaje mu dłoń, którą ten delikatnie całuje. – Jestem Brad, niezmiernie miło mi panią poznać.

Pieprzony dżentelmen.

– Grace Harris – chichocze jak nastolatka, więc jestem już pewna, że uległa jego urokowi. – Zawsze wiedziałam, że moja córka ma świetny gust. Sama z chęcią bym cię schrupała.

Obserwuję tę scenę z zażenowaniem i nie wiem już, które z nich jest gorsze. Moja matka zachowująca się jak bezmózga idiotka czy brunet, który odgrywa pierdolonego księcia z bajki, zupełnie nie przypominając mężczyzny, z którym jeszcze parę minut temu rozmawiałam w samochodzie.

– Mamo, przestań – jęczę skrępowana. Cała ta sytuacja przyprawia mnie o ból głowy.

– Kochanie, ja tylko stwierdzam fakty. Brad wygląda jak milion dolarów – mówi, mrugając do mnie sugestywnie.

– Błagam, chodźmy już do auta – mówię, żeby jak najszybciej zakończyć ten absurd.

Chwilę później jedziemy już w stronę miasta. Na szczęście moja matka bierze pod uwagę moje prośby i przez większość drogi opowiada o swojej wycieczce do Meksyku, więc udaje mi się uniknąć rozmowy o moim rzekomym związku, chociaż wiem, że i tak mnie to czeka.

Robię mentalną notatkę, żeby udusić Brada przy najbliższej okazji w odwecie za to, co powiedział matce. Ku mojemu niezadowoleniu nowy znajomy prezentuje się teraz w całej okazałości niczym model wymarzonego chłopaka dla każdej córki. Zadaje mnóstwo pytań, żartuje i prawi komplementy, a Grace Harris jest w siódmym niebie. Obawiam się, że jeszcze moment i każe mu mówić do siebie: „mamo”.

Kiedy dojeżdżamy na miejsce, Brad pomaga nam wnieść bagaże do środka. Grace prosi go, nie, ona wręcz błaga, żeby został na herbatę, ale posyłam mu takie spojrzenie, że grzecznie odmawia. Oddycham z ulgą, kiedy odprowadzam go wreszcie w stronę drzwi. Jeśli spędziłby z nami chwilę dłużej, mama zaczęłaby planować nasz ślub.

– Chyba umiesz sam trafić do domu? – Opieram się o framugę i krzyżuję ramiona na piersi.

– Zawsze możesz mnie odwieźć, Złośnico. – Puszcza do mnie oko, a ja odruchowo przewracam oczami. – To miłe, że martwisz się o mój powrót.

– Wydaje mi się, że wykorzystałeś już limit kilometrów w moim towarzystwie – odpowiadam zgryźliwie.

– Następnym razem ja prowadzę. – Patrzy na mnie zadowolony z siebie.

– Nie sądzę, żeby do tego doszło. – Wytrzymuję jego spojrzenie. – Ale zawsze możesz pomarzyć.

– Myślę, że to nieuniknione, Złośnico. Nie zapomnę szybko o tych niewyparzonych ustach.

Kręcę głową z niedowierzaniem. Nie wiem, jak może sądzić, że takie teksty mogłyby na mnie zadziałać. Żegnam się z Bradem, zanim z jego ust wyjdą jeszcze bardziej kiczowate słowa, i wracam do środka.

Pijemy właśnie herbatę, kiedy mama rozpoczyna swoje śledztwo. Usiłuję jej wytłumaczyć, że nie jestem w związku z brunetem, i opowiadam, jak się poznaliśmy, ale na próżno, bo uznaje, że mi nie uwierzy, dopóki nie usłyszy tego od nas obojga. Grace Harris jest uparta do granic możliwości, więc kłótnia z nią naprawdę nie ma sensu.

Wieczorem wracam do swojego mieszkania na Brooklynie. To niedaleko, ale droga wyjątkowo mi się dłuży. Patrzę na puste miejsce na fotelu pasażera i moje myśli automatycznie wędrują do Brada. Śmieję się, przypominając sobie dzisiejsze wydarzenia. To wszystko wydaje się tak abstrakcyjne, że aż zabawne, i wciąż nie wierzę, że ta sytuacja naprawdę miała miejsce. Biorę głęboki wdech i dziękuję losowi, że owo nic nieznaczące spotkanie więcej się nie powtórzy. Ten mężczyzna zniknął z mojego życia równie szybko, jak się w nim pojawił.

Rozdział 3

Brandon

Dzisiejszego ranka otwieram oczy przed budzikiem, co stanowi wyjątkowe osiągnięcie. Zazwyczaj wstaję dopiero wraz z trzecim alarmem, przez co muszę jeść śniadanie w drodze do pracy. Należę do tych, którzy w tygodniu mogliby spać do południa, a w weekend budzą się przed ósmą. Wewnętrzny głos podpowiada mi, że to oznaka początków starzenia się. Jednak odpędzam od siebie tę myśl, bo przecież mam dopiero trzydzieści lat i ani jednego siwego włosa.

Dodatkowe piętnaście minut wykorzystuję na dłuższy niż zazwyczaj prysznic. Krople ciepłej wody spływają po moim ciele, rozluźniając spięte mięśnie. Wychodzę z kabiny, kiedy robi mi się zbyt gorąco. Wolny od części napięcia, wciąż w ręczniku owiniętym wokół bioder zabieram się za przygotowanie śniadania. Chwilę po ósmej jestem już gotowy, żeby ruszyć do biura.

Wychodzę z apartamentowca, po drodze witając się z Henrym, który jest portierem w naszym budynku. Jak zwykle życzy mi miłego dnia i otwiera bramę garażu, chociaż wcale go o to nie proszę. Wiem, że na tym polega jego praca, ale wciąż doceniam to, co robi. Poza tym zawsze jest taki pogodny i uprzejmy, że nie ma nikogo, kto by go nie lubił. Żegnam się z nim i wsiadam do auta.

Agencja nieruchomości, w której pracuję, ma siedzibę na Manhattanie. Zazwyczaj pojawiam się tam o dziewiątej, jeśli akurat nie jestem spóźniony. Zdarza mi się to dość często, ale na szczęście pozostaję jednym z najlepszych agentów, więc uchodzi mi to płazem i potrwa tak długo, jak długo będę generował wysoki poziom zysków.

Sprawdzam swój kalendarz i widzę pod dzisiejszą datą dwa spotkania z klientami, którym mam pokazać wybrane dla nich mieszkania. To jedyne powody, żeby jeździć do biura samochodem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie porusza się po centrum Nowego Jorku autem, ale dbam o komfort moich klientów, więc sam wożę ich między apartamentami, które dla nich wybrałem. Prowizja za sprzedaż jest tego warta. Żaden ze mnie milioner, ale zarabiam więcej niż przeciętny Amerykanin, co mnie satysfakcjonuje.

– Dzień dobry, panie Collins. – Kiedy tylko wyjeżdżam windą na przedostatnie piętro, już w drzwiach słyszę słodki, piskliwy głos naszej recepcjonistki. – Wygląda pan dziś wyjątkowo przystojnie.

– Cindy, przygotuj mi kawę i przynieś ją do mojego gabinetu – mówię, umyślnie ignorując jej zaloty.

– Życzy sobie pan czarną? – pyta, celowo nachylając się nad blatem swojego biurka.

– Czy kiedykolwiek poprosiłem o inną? – rzucam niezadowolony.

– Myślałam, że może będzie pan miał dzisiaj ochotę zaszaleć. – Trzepocze rzęsami i ciągnie swoją obcisłą bluzkę w dół, ukazując pełny dekolt.

Ta dziewczyna próbuje flirtować ze mną codziennie, odkąd zaczęła tu pracować rok temu. Jest atrakcyjna, ale wydaje się jedną z tych, które przysysają się do człowieka na amen po jednym szybkim numerku. Poza tym nie jestem jedynym obiektem jej westchnień, choć z moich obserwacji wynika, że tylko ja jeszcze jej nie uległem.

– Nie, Cindy, trzymam się tego, co lubię – odpowiadam oschle. – Chcę za dwie minuty widzieć jedną czarną kawę na moim biurku.

Do południa zajmuję się przeglądaniem i podpisywaniem umów najmu oraz sprzedaży, które przysłał mi dzisiaj Tucker z działu prawnego. Denerwuję się, kiedy widzę, że przygotował je na ostatnią chwilę, ale gdy obiecuje postawić mi piwo, odpuszczam. Najbliższe spotkanie mam o pierwszej trzydzieści, więc mogę zmarnować trochę czasu na biurokrację. Pracę przerywa mi telefon od mamy, którego spodziewałem się, odkąd trzy dni temu uciekłem z randki z córką jej koleżanki.

– Brandonie Aaronie Collins, kiedy nauczysz się traktować kobiety z szacunkiem? – To pierwsze, co słyszę, gdy odbieram połączenie. Używa mojego drugiego imienia, więc musi być na mnie wściekła.

– Nie wiem, co masz na myśli, mamo – kłamię, choć tak naprawdę doskonale zdaję sobie sprawę z tego, o czym chce ze mną porozmawiać.

– Nie denerwuj mnie – udziela mi reprymendy, jakbym wciąż był małym chłopcem, a nie dorosłym mężczyzną. – Już dobrze wiesz, o czym mówię, synu. Jak mogłeś wystawić córkę Nancy do wiatru?

– Ja jej wcale nie wystawiłem – bronię się. – Po prostu zakończyłem randkę wcześniej – oznajmiam ze spokojem.

– Nie mam już do ciebie siły, Brandon – wzdycha głośno. – Byłam przekonana, że Hannah ci się spodoba.

– Zupełnie do mnie nie pasowała, mamo. Musisz odpuścić. Sam lepiej wybiorę sobie dziewczynę – tłumaczę, ignorując jej zdenerwowany ton. – Oczywiście w swoim czasie.

– Powiedz chociaż, kiedy nadejdzie ten czas. – Jest wyraźnie niezadowolona z tego, co mówię. – Chciałabym dożyć twojego ślubu.

Kocham moją matkę, ale wykazuje skłonności do przesady. Wiem, że robi to wszystko, bo zależy jej na moim szczęściu, ale ma też ukryte motywy. Wielokrotnie słyszałem, jak marudzi, że większość jej koleżanek niańczy już wnuki, a ona wciąż nie ma nikogo do rozpieszczania.

– O czym ty mówisz? Nie masz nawet sześćdziesięciu lat.

– Wiecznie żyć z ojcem nie będziemy – wyrzuca z siebie, a jej głos ocieka niezadowoleniem.

– Mówisz, jakbyście obydwoje leżeli już na łożach śmierci.

– Po prostu się o ciebie martwię, synu. Nie chcę, żebyś się ożenił ze swoją pracą.

– Mam wrażenie, że prowadzimy tę samą rozmowę co tydzień – narzekam. – Mogłabyś kiedyś zadzwonić i zapytać, co u mnie, zamiast swatać mnie po raz kolejny z jakąś durną blondyną.

– A ty mógłbyś kiedyś zadzwonić do matki i podziękować za to, że dba o twoje życie miłosne – odpowiada zdenerwowana, a ja już wiem, że nie warto przeciągać tej rozmowy.

– Muszę kończyć, mamo. Jestem zajęty – przerywam jej, zanim nakręci się jeszcze bardziej. – Pozdrów ode mnie tatę.

– Dobrze, synku – wzdycha. – Kocham cię.

– Ja ciebie też – odpowiadam i naciskam czerwoną słuchawkę.

Wracam do pracy, ale nie mogę się pozbyć rozdrażnienia po rozmowie w matką. Wiem, że nie da mi spokoju, dopóki nie przedstawię jej wybranki mojego serca. Nie zliczę, ile razy przeszła mi po głowie myśl, aby zatrudnić kogoś do udawania mojej dziewczyny, żeby mama w końcu mi odpuściła, ale nie mam czasu ani siły na zajmowanie się tym. Tak bardzo, jak chcę, żeby matka przestała wtrącać się w moje życie, tak zdaję sobie sprawę, że to się nigdy nie skończy. To, czy jestem w związku, nie gra tu żadnej roli. Ona po prostu uwielbia żyć życiem swoich dzieci i wtykać nos w nie swoje sprawy.

Biorę łyk kawy i przymykam na chwilę oczy. Po kilku głębokich oddechach wracam do papierkowej roboty. Kiedy w końcu udaje mi się skupić na nowo, przeszkadza mi pukanie do drzwi mojego gabinetu.

– Proszę! – krzyczę w ich stronę.

– Panie Collins, przyszła Lauren Harris. – Głowa Cindy wychyla się zza framugi. – Jest umówiona na pierwszą trzydzieści.

– Wpuść ją – oznajmiam, wciąż wbijając wzrok w ekran laptopa.

Po chwili do środka wchodzi nowa klientka, a ja unoszę wzrok, żeby na nią spojrzeć. Otwieram usta z zamiarem przywitania jej, ale gdy orientuję się, kto przede mną stoi, zamieram na kilka sekund. To przecież niemożliwe. Moje spojrzenie pada na Złośnicę, a ja mrugam kilkukrotnie, sprawdzając, czy to wszystko mi się nie śni.

– To musi być żart. – Wstaję zza biurka i ruszam w jej stronę. Zupełnie jakbym musiał podejść bliżej, aby się upewnić, że naprawdę tu jest.

– W dodatku nieśmieszny – rzuca szybko. – Brad?

– Lauren Harris – wypowiadam jej imię powoli, dokładnie akcentując każdą sylabę. – Czyli tak masz na imię, Złośnico. – Kącik moich ust mimowolnie się unosi.

– Przyszłam do Brandona Collinsa – oznajmia stanowczo. – Gdzie mogę go znaleźć? Jestem przekonana, że przedstawiłeś mi się inaczej.

Patrzy na mnie zniecierpliwiona z naburmuszoną miną i stuka prawym butem o podłogę. Ma ramiona skrzyżowane na piersiach, co utrudnia mi utrzymanie wzroku na jej twarzy.

– Wszyscy mówią na mnie Brad – wyjaśniam, podając Lauren rękę, żeby się jej przedstawić. – Brandon Collins, miło mi w końcu poznać twoje imię.

– Lauren Harris. – Ignoruje mój gest. – Czy pracuje tu jakiś profesjonalny agent nieruchomości? Nie kupię mieszkania za pośrednictwem kogoś, kto zachowuje się jak wariat.

– Jesteś dokładnie tak opryskliwa, jak zapamiętałem – dogryzam jej. – Zapewniam cię, że jestem profesjonalistą w każdym calu. Zadbam o to, żebyśmy znaleźli mieszkanie twoich marzeń.

– Śmiem w to wątpić – prycha zirytowana. – Poszukam innej agencji. Nie marnujmy sobie wzajemnie czasu.

– Ty mój już zmarnowałaś – mówię zdenerwowany, a ona zdezorientowana unosi brew. – Włożyłem dużo pracy w to, żeby przygotować dla ciebie oferty, więc powinnaś poświęcić czas na wysłuchanie mnie. Wyjście stąd byłoby bardzo nie w porządku, nawet jak na ciebie, Złośnico.

Obserwuję, jak toczy wewnętrzną walkę. Marszczy nos, a jej usta są zaciśnięte. Myśli intensywne, a ja odnoszę wrażenie, że zaraz zacznie jej parować mózg. Na tyle, na ile zdołałem ją poznać, podejrzewam, że nie jest osobą, która z łatwością przyznaje się do błędu.

– Masz rację – mamrocze niezadowolona i na widok tego, jak wiele ją to kosztuje, nie mogę się powstrzymać od parsknięcia.

– Podoba mi się dźwięk tych słów w twoich ustach, Złośnico – mówię z cwanym uśmiechem, a ona wzdycha zdenerwowana.

– Czemu wciąż nazywasz mnie Złośnicą, skoro już znasz moje imię?

– To do ciebie pasuje dużo lepiej. Wiesz, oddaje twój charakter – droczę się z nią i z satysfakcją patrzę, jak przewraca oczami. – Chodź, pokażę ci moje propozycje mieszkań. Wybierzesz te, którymi jesteś zainteresowana, a później pojedziemy je zobaczyć.

Lauren delikatnie zmienia nastawienie, co mnie zaskakuje, ale nie zamierzam narzekać. Cieszę się, że zrozumiała, że nasza wspólna przygoda sprzed kilku dni nie wpływa na to, jak ją dziś potraktuję, i mam nadzieję, że ona również nie będzie na mnie patrzeć przez pryzmat tego wariactwa. Brunetka zaczyna z zainteresowaniem oglądać zdjęcia miejsc, które dla niej przygotowałem. Kiedy ona skupia się na kartkowaniu ofert, ja korzystam z okazji, żeby się jej przyjrzeć.

Skłamię, jeśli powiem, że Złośnica nie jest piękna. Lauren wydaje się wręcz zjawiskowa. Ma lśniące brązowe włosy, które opadają jej na twarz. Jej pełne usta doprowadzają mnie do szaleństwa, kusząc, żeby złożyć na nich pocałunek, co niestety jest niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, to moja klientka, a po drugie, nie pała do mnie sympatią, czego żałuję, bo Złośnica jest piekielnie seksowna.

Ma na sobie ciemnozieloną bluzkę ze sporym dekoltem, który uwydatnia jej piersi, ale nie wygląda wulgarnie, wręcz przeciwnie – pobudza wyobraźnię w subtelny sposób. Cóż, przynajmniej moją. Jasne, opięte na nogach dżinsy podkreślają jej kobiece kształty, które zauważyłem w tej samej sekundzie, kiedy zjawiła się w moim gabinecie. Gdyby nie to, że jej zachowanie studzi moje myśli, ciężko byłoby mi ukryć zainteresowanie Złośnicą.

– Któreś z nich przypadło ci do gustu? – pytam, próbując oderwać wzrok od jej biustu, co jest naprawdę trudnym wyzwaniem. Mam wrażenie, że to on patrzy na mnie, a nie ja na niego, i piekielnie podoba mi się ten kontakt.

– Te trzy są w porządku. – Wskazuje palcem na mieszkania, które wybrała. – Niezły wybór. Masz dobre oko.

– Czy to był komplement? – droczę się z nią. – Możesz powtórzyć? Chcę dobrze zapamiętać ten moment.

– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiada wymijająco.

– Powiedziałaś coś miłego, Złośnico. Nie wymigasz się – szczerzę się do niej. – Wiem, co słyszałem.

– Naciesz się tym, bo taka sytuacja prędko się do powtórzy.

– Niczego innego się po tobie nie spodziewam. – Kręcę głową z rozbawieniem. – Gotowa do wyjścia? Mamy niecałe dwie godziny, żeby zobaczyć wszystkie trzy miejsca.

– Gotowa. Dzisiaj to ty prowadzisz, więc postaraj się nas nie zabić.

– Daj spokój, Złośnico. Najpierw muszę na tobie zarobić, a dopiero później się ciebie pozbędę. – Mrugam do niej, kiedy kierujemy się ku wyjściu.

Przepuszczam ją przodem, głównie dlatego, że jestem dżentelmenem, ale też dlatego, że po drodze do windy chcę popatrzeć na jej tyłek. Byłbym ignorantem, gdybym nie docenił jego krągłego kształtu i idealnego rozmiaru. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ta kobieta robi na mnie wrażenie niezależnie od tego, z której strony na nią popatrzę.

– Cindy, wychodzę! – rzucam w kierunku recepcjonistki. – Wrócę przed czwartą. Gdyby pan Underwood przyszedł wcześniej, poproś go, żeby poczekał.

– Oczywiście, panie Collins. Będę tutaj, kiedy pan wróci. – Wypowiada to bezsensowne zdanie, posyłając mi kolejny uśmiech tego dnia.

– Przecież to twoja praca – mamroczę pod nosem, kiedy wchodzimy do windy, na co Lauren wybucha śmiechem. Z jakiegoś powodu ten dźwięk wydaje mi się wyjątkowo podniecający i pragnę usłyszeć go ponownie.

– Cindy jest tobą wyraźnie zainteresowana – zwraca się do mnie, kiedy siedzimy już w samochodzie, a na jej twarzy wciąż widać cień uśmiechu. – Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko trzepotał rzęsami. Jeszcze kilka sekund i by odleciała – żartuje.

– Ledwo z nią wytrzymuję – wzdycham. – Od roku robi wszystko, żeby wskoczyć mi do łóżka.

– Biedactwo, to musi być strasznie męczące – odpowiada sarkastycznie. – Pewnie nie znosisz, kiedy chcą się z tobą przespać młode dziewczyny z wielkimi cyckami.

– Bardzo zabawne, Lauren. Pewnie cię to zdziwi, ale nie pieprzę wszystkiego, co wpadnie mi w ręce.

– Wielka strata dla tych wszystkich zdesperowanych kobiet – drwi w najlepsze.

– Nie martw się, Złośnico. Dla ciebie mogę zrobić wyjątek – dogryzam jej, za co obrywam w ramię. Jeszcze kilka spotkań z nią i dorobię się siniaków.

– Jak wspaniałomyślnie z twojej strony. – Przewraca oczami i odwraca się w stronę okna.

Do pierwszego mieszkania dojeżdżamy po piętnastu minutach. Znajduje się niedaleko Central Parku, bo właśnie takie były wytyczne Lauren. Tak jak ja, Złośnica pracuje na Manhattanie i zależy jej na małej odległości między domem a pracą. Wjeżdżamy windą na piąte piętro i wchodzimy do środka.

Opowiadam chwilę o mieszkaniu, a potem Lauren ogląda dokładnie każde pomieszczenie. Zadaje mi chyba setkę pytań i nie wiem, czy odpowiedzi rzeczywiście ją interesują, czy po prostu chce mnie zdenerwować. To samo dzieje się w kolejnym mieszkaniu, ale kiedy docieramy do trzeciego, sytuacja się zmienia. Już przy wejściu widzę, że to miejsce skradło jej serce. Mogę przysiąc, że zauważam iskierki w jej ciemnych oczach.

– Chyba ci się podoba – zauważam, kiedy ogląda wnętrze sypialni.

– Jest piękne – odpowiada, przesuwając dłonią po ramie łóżka.

Mieszkanie urządzono w nowoczesnym stylu, ale ma duszę. Nie jest duże, chociaż dzięki kuchni otwartej na salon sprawia wrażenie przestronnego. Znajduje się tu jedna sypialnia ze ścianą stanowiącą biblioteczkę w większości wypełnioną książkami, które zostawił tu poprzedni właściciel. Po reakcji Lauren wiem, że to będzie jej ulubione miejsce. W łazience jest wanna, co było jednym z wymagań Złośnicy. Oczami wyobraźni widzę ją podczas kąpieli z bąbelkami trzymającą książkę w ręku. Ta wizja jest niesamowicie pobudzająca.

Boże, muszę się uspokoić.

Lauren jest atrakcyjna, więc to nic dziwnego, że mnie pociąga. Ale dopóki wiem, że nic się między nami nie wydarzy, moje fantazje są zupełnie nieszkodliwe.

– Biorę to mieszkanie – wyrywa mnie z rozmyślań jej głos.

– Cholera, to chyba najszybsza sprzedaż w mojej karierze.

– Po prostu zakochałam się od pierwszego wejrzenia – tłumaczy. – Nie widzę powodu, dla którego miałabym zwlekać z decyzją.

– Schlebiasz mi, Złośnico, ale nie jestem jeszcze w stanie odwzajemnić twojego uczucia. – Patrzę jej w oczy i staram się brzmieć jak najpoważniej.

– Śnij dalej, Collins. Mówię o tym mieszkaniu. Jest niesamowite.

– Wychodzi na to, że dobrze zrobiłem, powstrzymując cię przed wyjściem z mojego biura – wymuszam komplement.

– Niechętnie przyznaję, że znasz się na swojej pracy.

– Polecam się na przyszłość, panno Harris. – Wyciągam rękę w jej kierunku, żeby wymienić z nią uścisk. – Dokonałaś wspaniałego wyboru, Złośnico – dodaję i całuję wierzch jej dłoni. Jestem prawie pewien, że na jej twarzy pojawia się delikatny rumieniec. Wprowadzenie ją w zakłopotanie jest łatwiejsze, niż sądziłem.

W drodze powrotnej uzgadniamy większość formalności. Opisuję procedurę zakupu, a Złośnica obiecuje, że wieczorem prześle mi wszystkie wymagane dokumenty. Przez cały czas na mojej twarzy gości uśmiech i nie jestem pewny, czy to z powodu sprzedanego mieszkania, czy dlatego, że Lauren lekko opuściła dziś gardę i zaczęła odrobinę bardziej mnie tolerować. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo Złośnica stanowi dla mnie zagadkę, którą chętnie bym rozwikłał.

– Wpisz mi swój numer. – Podaję jej telefon, kiedy jesteśmy już na parkingu przed wejściem do firmy, a ona patrzy na mnie, czekając, aż wytłumaczę, dlaczego chcę ją mieć w kontaktach. – Zadzwonię do ciebie, kiedy umowa będzie gotowa do podpisu – wyjaśniam, obserwując grymas na jej twarzy.

– Będę czekała na twój telefon.

– Oczywiście, że będziesz – mówię z cwaniackim uśmiechem. – Powinnaś lepiej ukrywać, że na mnie lecisz. Dopóki jesteś moją klientką, głębsza relacja nie chodzi w grę, Lauren – oświadczam protekcjonalnie i delektuję się tym, jak szybko wyprowadzam ją z równowagi.

– Naprawdę cię nie znoszę, Brad – wzdycha ze złości, po czym odwraca się na pięcie i odchodzi, zostawiając mnie samego przed drzwiami biura.

– Do zobaczenia, Złośnico! – krzyczę za nią, wciąż nie mogąc pozbyć się uśmiechu z twarzy.

Przez cały dzień myślę tylko o tym, jak przewrotny jest los, i szczerze mówiąc, w dalszym ciągu nie dochodzi do mnie fakt, że kobieta, którą poznałem kilka dni temu w najbardziej szalonych okolicznościach, dziś po południu stanęła w progu mojego gabinetu. Nie jestem pewien, czy to żart zaplanowany przez życie, czy może przypadek zmieszany z przeznaczeniem, ale wiem jedno. Nie miałbym nic przeciwko, by Lauren Harris znów stanęła na mojej drodze.

Rozdział 4

Lauren

Wzdycham z bólu, podnosząc kolejne tego dnia pudełko. Mam wrażenie, że moje plecy zaraz pękną lub nabawię się permanentnego garba. W każdą środę kurier przywozi dostawę asortymentu do sklepu, a choć to mój biznes, który przynosi duże zyski, nie zatrudniam nikogo do pomocy.

Od dziecka jestem bardzo samodzielna i z trudem przychodzi mi akceptowanie pomocy.

Prawdopodobnie nauczyłam się tego od mamy, która, odkąd pamiętam, zawsze sobie ze wszystkim radziła, chociaż zawsze otrzymywała ogrom wsparcia od każdego ze swoich sześciu mężów. Po śmierci mojego ojca przez długi czas była sama, ale kiedy w końcu poradziła sobie z żałobą, jej poszukiwanie miłości nabrało tempa. Chociaż większość jej małżeństw kończyła się szybciej, niż zaczęła, to motto Grace Harris brzmiało, że jeśli trafisz na dobrego mężczyznę, to musisz za niego wyjść, zanim zrobi to ktoś inny.

Ta kobieta dokładnie wie, czego chce, i bierze to garściami. Szczerze mówiąc, nigdy nie przeszkadzał mi jej styl życia. Ludzie zawsze się dziwili, że akceptowałam każdego z jej partnerów (może poza mężem numer trzy, którego poślubiła na Hawajach w dniu, w którym się poznali, a on nawet nie mówił po angielsku), ale kiedy zaczęła swoje miłosne podboje, ja byłam już na tyle dojrzała, żeby zrozumieć, że powinna żyć pełnią życia. Mój aktualny ojczym, czyli mąż numer sześć, jest do tej pory moim ulubionym i uwielbiam patrzeć, jak mama przy nim rozkwita.

Zabieram się za rozpakowywanie towaru. Jestem właścicielką luksusowego sklepu z winami z całego świata, a to, jak się okazało, naprawdę opłacalny biznes. Importuję alkohole z wielu krajów i sprzedaję je ze sporą marżą. Duży zysk i nielimitowany dostęp do mojego ulubionego trunku sprawiają, że kocham swoją pracę, mimo że momentami jest wyczerpująca i pozbawia mnie życia prywatnego.

Pierwszy raz napiłam się wina w wieku siedemnastu lat i ku niezadowoleniu mojej matki od tamtej pory stałam się jego fanką. Podkradałam butelki z barku w domu i robiłam sobie prywatny test smaku w pokoju z przyjaciółką. Wystarczyła szybka kalkulacja i research, żeby zauważyć, że alkohole to świetna inwestycja. Ludzie są w stanie zapłacić naprawdę dużo za dobry trunek.

Trzy lata temu otworzyłam swój pierwszy sklep na Brooklynie, ale niedawno postanowiłam się przenieść na Manhattan, żeby dotrzeć do większej liczby klientów. To była świetna decyzja, bo teraz przychodzi do mnie zarówno wielu turystów, jak i ważniaków w garniturach gotowych wydać krocie na swój ulubiony alkohol. Moimi ulubieńcami są mieszkańcy Upper East Side, którzy mimo trudnych charakterów zostawiają w moim sklepie fortunę, napędzając przy tym moje finanse.

W południe jestem już wyczerpana, a ilość pracy, którą mam przed sobą, wydaje się przytłaczająca. Na szczęście słyszę dzwonek oznajmiający otwarcie drzwi, więc odrywam się od sterty pudeł na zapleczu i wracam za ladę, czekając na nowego klienta z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

– Dzień dobry – rzucam uprzejmie w stronę wejścia, wciąż nie dostrzegając osoby, która weszła właśnie do sklepu.

– No proszę, czy ty właśnie powiedziałaś coś miłym tonem? – Zza regału wychyla się Brandon z tym swoim cwanym uśmiechem, a ja momentalnie zmieniam nastawienie.

Staje przede mną z zadowolonym wyrazem twarzy, który najwyraźniej występuje u niego permanentnie, a ja czuję, jak moja krew zaczyna wrzeć. Jest coś w jego uniesionych kącikach ust, co sprawia, że mam ochotę wybuchnąć. Nie mam pojęcia, czy to kwestia mojej irytacji jego osobą, a może fakt, że za jego uśmiechem kryje się więcej arogancji niż radości, ale wiem, że nie znoszę, gdy patrzy na mnie w ten sposób.

– Co ty tu robisz? – Krzyżuję ramiona na piersiach, patrząc na niego sceptycznie. – Przestałeś nachodzić mnie w samochodzie, więc teraz robisz to w miejscu pracy?

Obserwuje mnie bacznie, gdy na niego naskakuję, ale jego mina pozostaje niezmienna. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że robi się weselszy, kiedy ja mierzę go lodowatym spojrzeniem, a moje usta są zaciśnięte w cienką kreskę.

– Nigdy mi tego nie odpuścisz, prawda, Złośnico? – śmieje się. – Liczyłem, że w końcu ci się to znudzi.

– Nie zapowiada się na to w najbliższym czasie – odpowiadam zgodnie z prawdą markotnym tonem, a on patrzy na mnie badawczo, jakby próbował ocenić moje rzeczywiste nastawienie co do jego osoby.

– Na szczęście nie mam w zwyczaju się poddawać. – Mruga do mnie, a ja unoszę brew w odpowiedzi na jego słowa. – Poza tym ta strona twojej osobowości jest równie… urocza – droczy się ze mną, a ja nie reaguję na jego docinki.

– Brad – zaczynam tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. – Dlaczego tu jesteś? – Każde słowo wypowiadam powoli, chcąc dać mu znać, że jego wizyta wcale mnie nie ucieszyła. Wręcz przeciwnie, podniosła mi ciśnienie.

– Może przyszedłem kupić wino. – Szczerzy się jak zwykle, najwyraźniej czerpiąc radość z przekomarzania się ze mną. – Zgaduję, że jako jedyny, skoro masz takie podejście do klientów.

– Po prostu zasłużyłeś sobie na specjalne traktowanie – oświadczam, czując nagłą potrzebę wybronienia się z jego zarzutów. – Dla innych jestem miła.

– Nie mogę sobie tego wyobrazić, Złośnico. – Mruga do mnie zawadiacko, a ja irytuję się, patrząc, jak sprzeczanie się ze mną sprawia mu przyjemność.

– Popracuj nad wyobraźnią – burczę pod nosem, a on śmieje się w odpowiedzi.

– Zapewniam cię, Złośnico, jest całkiem bujna – rzuca enigmatycznie, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Słuchaj, wpadłem podrzucić ci dokumenty. Byłem akurat w okolicy, więc stwierdziłem, że nie ma potrzeby, żebym ściągał cię do biura dla dwóch podpisów.

Załatwiliśmy większość szczegółów w zeszłym tygodniu, co ku mojemu zadowoleniu przebiegło naprawdę sprawnie, dzięki czemu nie musiałam widywać Brandona aż tak często. Zwłaszcza że występował on głównie w roli mojego pośrednika, dopełniając za mnie szeregu formalności. Dlatego fakt, że postanowił pofatygować się do mnie tylko po to, by wręczyć mi pojedynczy protokół i klucze, brzmi nieco podejrzanie.

Zastanawiam się, czy powinnam uwierzyć w jego historie. Jego agencja wcale nie znajduje się w pobliżu, więc to, że przyjechał tu przy okazji, wydaje się mało realne. Nie zamierzam jednak podważać jego słów, skoro oszczędził mi czasu na wizytę u siebie, nawet jeśli jego intencje nie są mi znane i szczerze mówiąc, odrobinę mnie niepokoją.

– Dzięki – mamroczę pod nosem. – Skąd wiedziałeś, gdzie pracuję? – pytam podejrzliwie, by choć trochę dodać sobie pewności.

– Wszystko znalazłem w umowie kredytu, którą nam przesłałaś.

– No tak – odpowiadam zażenowana, bo przecież odpowiedź była oczywista, a ja zrobiłam z siebie idiotkę, chcąc podważyć jego wersję wydarzeń. Dziękuję Bogu za makijaż, który zakrywa wypieki na moich policzkach, i zmieniam ton, nie chcąc sprawiać wrażenia zawstydzonej. – Mam je podpisać dzisiaj? Najpierw chcę je przeczytać, a nie mam zamiaru cię tutaj zatrzymywać. Pewnie masz sporo pracy.

– Na szczęście nie mam już dzisiaj więcej klientów – odpowiada z zadowolonym uśmiechem, a ja głośno wzdycham. Oczywiście, że nie ma. – Mogę tu poczekać, aż skończysz.

– Wykluczone – oświadczam od razu. – W przeciwieństwie do ciebie jestem dość zajęta, więc przejrzę dokumenty dopiero wieczorem.

– Pomogę ci – rzuca bez zastanowienia. – Ty w tym czasie zajmiesz się czytaniem.

Zupełnie nie podoba mi się ta wizja. Choć chętnie wykorzystałabym go do dźwigania ciężkich pudeł, obawiam się, że nie wytrzymam z nim przez tyle czasu w jedynym pomieszczeniu. Wolę mieć obolałe plecy niż zszargane nerwy.

– Nonsens, Brad – zmieniam ton na nieco łagodniejszy w nadziei, że może tak szybciej do niego dotrę. – Nie mogę cię o to prosić.

– Spójrz na to z innej strony, Złośnico. Wciąż jestem ci winien przysługę za ostatnią podwózkę – wspomina z uśmiechem, jakby wcale nie mówił o sytuacji, w której zachował się jak prawdziwy wariat.

– Dobrze – ulegam, bo czuję, że wykłócanie się z nim nie przyniesie żadnych rezultatów. Prawdę mówiąc, Brandon rzeczywiście jest moim dłużnikiem. – Musisz to jakoś odpracować – oznajmiam, a on nie kryje zadowolenia.

Na chwilę odsuwam własne obiekcje na bok, żeby oddelegować go do zadania, a przy okazji odciążyć siebie. Wskazuję brunetowi kartony do rozpakowania oraz półki, na których musi poukładać nowe wina. Mówię do niego powoli, nie omijając żadnych szczegółów, a na koniec trzykrotnie pytam, czy na pewno wszystko rozumie. Gdy robię to po raz czwarty, każe mi się zamknąć. Brad ściąga marynarkę i podwija rękawy błękitnej koszuli, po czym z niesamowitym zapałem zabiera się do pracy.

Siadam na krześle przy biurku, ale zanim zaczynam czytać przyniesione przez bruneta papiery, zerkam na niego ukradkiem. Podnosi pudełka bez trudu, jakby nie ważyły po kilkadziesiąt kilo, ale gdy mu się uważnie przyglądam, dostrzegam, jak zaciskają się jego mięśnie. Zdradzają go też pojedyncze krople potu na czole, które co jakiś czas przeciera ręką. W mojej głowie na moment pojawia się myśl, że Brandon wygląda seksownie, kiedy nosi te wszystkie ciężary, ale na szczęście pozbywam się jej, nim zdąży się rozwinąć w fantazję.

Zabieram się do czytania dokumentów dopiero wtedy, gdy Brad przyłapuje mnie na wpatrywaniu się z niego. Nie daję mu tej satysfakcji i nie peszę od razu, jednak gdy brunet wraca do pracy, czuję się lekko zawstydzona. Zakłopotana wbijam wzrok w kartkę i nie odrywam go, dopóki nie kończę czytać ostatniego zdania.

– Gotowe – mówi, podchodząc do mojego biurka. Podnoszę wzrok, żeby móc na niego spojrzeć. Nachyla się nade mną, podpierając się rękami o blat, a ja wcale nie myślę o tym, jak napinają się jego ramiona. Wcale. I zupełnie nie podoba mi się fakt, że spod podwiniętych rękawów wystaje biceps pokryty tatuażem. Zupełnie. – Powinnaś zatrudnić kogoś do pomocy.

– Staram się być samodzielna – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Przemyśl to jeszcze, Lauren. To dźwiganie cię wykończy – wygłasza swoje rady, a ja mam ochotę po raz kolejny przewrócić oczami. – Wiesz, zawsze możesz do mnie zadzwonić, gdybyś potrzebowała masażu. – Na jego ustach pojawia się cwany uśmieszek, a w oczach widzę zawadiacki błysk.

– A co, znasz jakiegoś dobrego masażystę? – pytam kpiąco, a on się śmieje.

– Jesteś niemożliwa, Złośnico. – Kręci głową. – Udało ci się przejrzeć protokół?

– Tak – mówię. – Wszystko się zgadza. Podpisałam go w wyznaczonych miejscach.

– Gratuluję, panno Harris. – Zupełnie zmienia ton i wyciąga z kieszeni marynarki pęk kluczy. – Mieszkanie jest oficjalnie twoje. – Posyła mi profesjonalny uśmiech, którym prawdopodobnie obdarza każdego, z kim robi interesy.

– Mam nadzieję, że nie dorobiłeś jednego dla siebie – silę się na żart, choć tak naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby rzeczywiście na to wpadł.

– Spokojnie, Złośnico. Poczekam, aż sama mi go sprezentujesz. – Szczerzy się, ukazując rząd białych zębów, a ja trącam go dłonią w ramię. Powinien nosić przy mnie ochraniacze albo przestać gadać głupoty, jeśli nie chce się nabawić permanentnych siniaków. – Myślę, że powinniśmy uczcić tę okazję. W końcu to twoje pierwsze mieszkanie. Znam świetną knajpę niedaleko.

Patrzę na niego przez dłuższą chwilę, czekając, aż powie, że żartuje, ale on wydaje się poważny. Zatem to prawda. Brandon Collins zaprasza mnie na kolację, a ja zupełnie nie wiem, skąd pojawił się u niego taki pomysł. Ostatnie, na co mam ochotę, to spędzenie z nim więcej czasu i dziwię się, że on nie uważa podobnie.

– Każdego swojego klienta zapraszasz na kolację? – pytam, unosząc brwi.

– Wręcz przeciwnie. Po prostu zasłużyłaś sobie na specjalne traktowanie, Złośnico – powtarza słowa, które skierowałam do niego wcześniej, a ja wzdycham głośno, nie kryjąc niezadowolenia. – Poza tym, kiedy lustrowałaś mnie noszącego pudła, twój wzrok aż błagał o więcej, a kolacja może być świetnym początkiem.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – oznajmiam swobodnie, jakby wcale nie miał racji. Usiłuję ukryć budzące się we mnie zakłopotanie. – Mam już plany na dzisiejszy wieczór.

– A jutrzejszy?

– Też – kłamię. – Jestem zajętą kobietą.

– Nie możesz mieć planów do końca życia – żartuje.

– Zawsze możesz zaprosić na kolację waszą recepcjonistkę – podpowiadam, z przyjemnością obserwując, jak rzednie mu mina. – Cindy, tak? Ona na pewno ci nie odmówi.

– Bardzo zabawne, Lauren. – Przewraca oczami, a ja się triumfalnie uśmiecham. – Mogłabyś chociaż próbować ukryć to, jak bardzo lubisz mi dogryzać.

– Nic nie mogę na to poradzić. – Wzruszam ramionami. – Sprawia mi to zbyt wielką radość. Muszę dzielić się tym ze światem.

– Jesteś niereformowalna, Złośnico. – Rozbawiony kręci głową.

– Powinieneś się zbierać, zanim doszczętnie cię zniszczę – oznajmiam, przy okazji subtelnie sugerując, że chcę, aby wyszedł. – Zaraz zamykam sklep. Dzięki za pomoc – dodaję, kiedy Brandon podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko, po czym się nachyla.

– Do zobaczenia, Lauren – mówi cicho przy moim uchu, a następnie całuje mnie w policzek, milimetr od kącika moich ust.

Odsuwa się ode mnie i wychodzi ze sklepu, a ja stoję nieruchomo i wpatruję się w drzwi. Choć ten gest był z pozoru drobny, czuję się nieswojo i nie wiem dlaczego. Jestem pełna podejrzeń co do zachowania Brandona, począwszy od jego pojawienia się w sklepie, aż do tego delikatnego pocałunku, którym obdarzył mnie przed chwilą. Dodatkowo pomoc z towarem i próby flirtu sprawiają, że mam wiele pytań, na które nie znam odpowiedzi.

Podrzucam pęk kluczy i idę w stronę drzwi nowego mieszkania. Jestem tak podekscytowana, że niemal przez całą drogę nucę pod nosem. Gdy wchodzę do środka, mimowolnie się uśmiecham. Moje pierwsze własne mieszkanie. Jestem z siebie teraz tak dumna, że mam ochotę krzyczeć. Przez ostatnie lata ciężko pracowałam, żeby móc pozwolić sobie na niezależność.

Kiedy wpadłam na pomysł sprowadzania win z zagranicy, wciąż byłam na studiach. Nie miałam ani grosza i pierwsze pieniądze musiałam pożyczyć od mamy. Nie miałyśmy wtedy wiele, ale udało mi się zamówić cztery butelki luksusowego trunku z Francji i sprzedać je za dwa razy wyższą cenę znajomym mojego ówczesnego ojczyma. Powtórzyłam to kilka razy, aż udało mi się odłożyć całkiem sporą sumę i spłacić mamę. Potem wszystko potoczyło się szybko. Nim zdołałam się zorientować, założyłam pierwszy sklep, a liczba moich klientów rosła.

Siadam na szarej kanapie. Jest duża i wygodna, a ja czuję, jak się w niej zapadam. Opieram się o zagłówek sofy, kładę nogi na niskim stoliku i pozwalam sobie na chwilę zamknąć oczy. Jest dopiero środa, a ja już mam dość tego tygodnia. Najchętniej spędziłabym kolejne dni w łóżku, oglądając seriale, ale niestety oprócz pracy czeka mnie też przeprowadzka, z którą wiąże się dużo wysiłku i straconej energii.

– Naprawdę chcesz, żeby ktoś okradł to mieszkanie pierwszego dnia? Dlaczego nie zamykasz drzwi, Lauren? – Słyszę głos mojego przyjaciela, który właśnie wchodzi do środka. Staje na środku salonu i się rozgląda. Widzę, jak z lekkim uśmiechem skanuje dokładnie każdy kąt. – Nieźle – stwierdza. – Sam chętnie bym sobie takie sprawił, gdybym nie miał czterdziestu tysięcy długu za studia.

Noah wygląda tak jak zwykle w szerokich jeansach i białym T-shircie, na który narzucił rozpiętą lnianą koszulę. Jego blond włosy są lekko rozczochrane, zupełnie jakby skończył przygotowania do wyjścia w momencie, w którym wysłałam mu adres. Cóż, w zasadzie ta wersja jest prawdopodobna, bo napisałam do niego niespełna czterdzieści minut temu, a on już się tu zjawił.

– Stęskniłam się za tobą. – Podnoszę się z sofy, żeby objąć go mocno. Wtulam się w jego ciepłe ciało i kładę głowę na jego torsie.

– Ja za tobą też. – Odwzajemnia mój uścisk, ale zaraz mnie puszcza i obydwoje siadamy na kanapie. – Przepraszam, że nie przyszedłem ci pomóc z dostawą, ale nie dałem rady wymknąć się z pracy. Steve był dziś prawdziwym wrzodem na dupie – marudzi, a ja się śmieję. Odkąd pamiętam, Noah narzeka na swojego szefa, więc ten komentarz nie jest dla mnie niczym nowym.

– Nic się nie stało. Miałam innego pomocnika – wyjaśniam, opierając głowę na jego ramieniu, ale on szybko ją strąca i odwraca się bokiem, aby na mnie spojrzeć.

– Tak szybko znalazłaś za mnie zastępstwo? – Kładzie rękę na piersi, udając obrażonego. – Powinienem czuć się urażony, ale wcale nie jest mi przykro, że ktoś inny dźwigał za mnie te ciężkie pudła. Co to za biedak?

– To całkiem zabawne – zaczynam, a z mojego gardła wydobywa się nerwowy śmiech. – Brandon mi pomógł. Wiesz, ten agent nieruchomości.

– Brandon? – pyta, ściągając brwi. – Ten sam Brad, który wskoczył ci do samochodu jak wariat? – Jego ton pozostaje sceptyczny.

Odkąd opowiedziałam mu tę historię, reaguje niezadowoleniem za każdym razem, gdy tylko wspominam o nowo poznanym brunecie. Wiem, że wynika to z troski o moje bezpieczeństwo, bo codziennie powtarza, że mam blokować drzwi do samochodu, gdy prowadzę. Poza tym ani razu nie przedstawiłam Brandona w superlatywach, więc Noah jako mój przyjaciel musi podzielać moją wersję, jeśli chce ujść z życiem.

– Dokładnie ten – potwierdzam. – Ale dziś był wyjątkowo… znośny.

– Z pewnością – mamrocze niezadowolony. – Zmieńmy temat. Może rozerwiemy się w ten weekend? Pomogę ci z przeprowadzką, a w sobotę skoczymy do klubu.

– Dlaczego mam wrażenie, że ten pomysł ma jakieś drugie dno?

– Bo ma. – Szczerzy się do mnie. – Lauren, nie daj się prosić.

– Nie wiem, Noah – wdycham głośno. – Liczyłam na spokojny weekend z Netflixem. Ostatnie, na co mam ochotę, to nieprzespana noc i leczenie kaca na drugi dzień.

– Brzmisz, jakbyś miała sześćdziesiąt lat. Od tygodni nie imprezowaliśmy razem. Brakuje mi mojej skrzydłowej. – Otacza mnie ramieniem, a ja wtulam się w jego bok. – Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze naszą strategię.

– Opowiadam kobietom o tym, jaki jesteś wspaniały i gdy są tobą wystarczająco zachwycone, wkraczasz do akcji – recytuję formułkę z pamięci, jakbym powtarzała ją każdego dnia.

– A wtedy zaczyna się magia – śmieje się. – Jesteśmy zgraną drużyną.

– To trochę smutne, że potrzebujesz mnie, żeby zaliczyć – żartuję.

– Może jesteś moim talizmanem. – Ściska mnie tak mocno, że nie mogę oddychać. – Nie daj się prosić, Lauren. Musisz w końcu rozruszać te stare kości.

– Przypominam, że z naszej dwójki to ty jesteś starszy. I zapewniam cię, że wciąż jestem wyjątkowo gibka.

– Sprawdzimy to w sobotę. – Wstaje z kanapy, zrzucając mnie przy tym z siebie. – Podnieś ten seksowny tyłek, bierzemy się do roboty. Za dwa dni będziesz się tu czuła jak w domu.

Rzeczywiście, kolejne popołudnia spędzamy na przewożeniu moich rzeczy do nowego mieszkania. Na szczęście Noah pomaga mi dźwigać kartony, a ja zajmuję się głównie pakowaniem i przewożeniem paczek między mieszkaniami. Naprawdę doceniam, że zawsze mogę na niego liczyć. Gdyby nie mój przyjaciel, przeprowadzka zajęłaby mi ponad tydzień.

W piątkowy wieczór rozpakowujemy ostatnie pudła, popijając przy tym wino, które przyniosłam ze sklepu. Szybko udaje się nam poukładać wszystko w szafach i obydwoje opadamy zmęczeni na łóżko w sypialni. Leżymy obok siebie, a mnie zaczyna się kręcić w głowie od nadmiaru alkoholu. Opieramy się o zagłówek i zerujemy butelkę czerwonego wina z nogami wyciągniętymi na materacu.

– Nareszcie – mówi uradowany, stukając swoim kieliszkiem o mój.

– Gdyby nie ty, byłabym dopiero w połowie – przyznaję. – Dziękuję, Noah.

– Daj spokój. Dlatego mamy siebie. – Trąca mnie łokciem. – Ja pomagam ci teraz, a ty naganiasz mi panienki.

– W końcu jesteśmy drużyną – powtarzam jego słowa.

Noah wychodzi godzinę później, kiedy przyłapuje mnie na tym, że przysypiam podczas oglądania serialu. Wino szumi mi w głowie, a wszystkie mięśnie bolą od pracy i przeprowadzki, więc gdy po kąpieli kładę się na miękkim łóżku, natychmiast odpływam. Jestem tak zmęczona, że nie wiem, kiedy dokładnie zasypiam, i jedyne, co pamiętam z tej nocy, to niewyraźne wspomnienia snów, w których ku mojemu niezadowoleniu główną rolę odgrywa pewien irytujący brunet.

Rozdział 5

Brandon

Z