Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
2052 osoby interesują się tą książką
Ona podkochuje się w nim od lat, choć on zawsze pozostawał poza jej zasięgiem… Aż do teraz.
Tucker Ashford od lat wiedzie spokojne, poukładane życie. A przynajmniej tak mu się wydaje do momentu, w którym jego żona żąda rozwodu. Po raz pierwszy od piętnastu lat Tucker zostaje singlem i musi nauczyć się funkcjonowania w pojedynkę, a to zdecydowanie nie jest proste. Zwłaszcza, gdy w jego życie nieustannie wtrąca się rozczarowana jego losem matka i piekielna eks, która choć sama postawiła krzyżyk na ich małżeństwie, nie potrafi odpuścić.
Tam, gdzie Tucker widzi porażkę, Joy Bailey dostrzega swoją szansę. Po tym, jak przez lata wzdychała do mężczyzny zza kontuaru baru, przystojny prawnik w końcu staje się dla niej osiągalny. Joy zdaje się idealną kandydatką chętną poskładać jego złamane serce i oddać mu swoje.
Tylko czy Tucker jest gotowy na nowy związek? A może widzi w Joy jedynie chwilowe pocieszenie?
Temporary Fix to kolejna, po Take a Chance On Me i Accidentally In Love, część serii Love Songs. Choć stanowi odrębną historię, zawiera spoilery dotyczące poprzednich tomów, dlatego przed czytaniem polecamy sięgnąć po poprzednie książki.
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 545
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
You can call me
When you’re lonely
When you can’t sleep
I’ll be your temporary fix
You control me
Even if it’s just tonight
You can call me
When you feel like
I’m your good time
I’ll be your temporary fix
You can own me and we’ll call this what you like
– One Direction
Temporary Fix
Możesz do mnie zadzwonić
Gdy czujesz się samotna
Gdy nie możesz zasnąć
Będę twoim chwilowym pocieszeniem
Masz nade mną władzę
Nawet jeśli to tylko dzisiejszy wieczór
Możesz do mnie zadzwonić
Kiedy czujesz
Że miło spędzisz ze mną czas
Będę twoim chwilowym pocieszeniem
Możesz mnie mieć i nazwijmy to, jak tylko chcesz
Tucker
Chcę rozwodu.
Ostry głos mojej żony przecina gęstniejące powietrze niczym brzytwa i sprawia, że przez moje ciało przechodzi dreszcz. Jej słowa zawisają nade mną jak klątwa, której nie mogę się pozbyć, i choć nie zaskakują mnie tak, jak podejrzewałem, nie potrafię dopuścić do siebie tej informacji.
Patrzę na kobietę stojącą naprzeciwko mnie i nie rozpoznaję w niej tej samej osoby, w której zakochałem się kilkanaście lat temu. Savannah w niczym nie przypomina już nastoletniej dziewczyny z wiecznie szerokim uśmiechem i pełnymi dobroci oczami, której oddałem serce. Zamiast tego widzę przed sobą proste, platynowe włosy spięte w wysoki kucyk, lodowate spojrzenie i usta ściśnięte w wąską linię.
Twarz mojej żony nie wyraża absolutnie żadnej emocji, jakby nie oznajmiała właśnie, że chce zakończyć nasze małżeństwo, nie podając nawet jednego pieprzonego powodu. Informuje mnie o tym w dokładnie taki sam sposób, w jaki wczoraj oznajmiła, że wróci później z pracy. Chłodno i bez krzty uczucia, jakby na szali nie leżał nasz piętnastoletni związek.
– Dlaczego? – pytam, podejmując się nierównej walki z królową lodu, która jeszcze tak niedawno wydawała się miłością mojego życia.
– Nie kocham cię już, Tucker – oświadcza bez zająknięcia. Nie waha się nawet przez moment, gdy tak wprost wyznaje, że nie darzy mnie już żadnym uczuciem.
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – prycham zirytowany.
– Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć. – Krzyżuje ramiona na piersi, a mankiety jej szarej, dopasowanej marynarki podwijają się ku górze, odsłaniając złoty zegarek, który kupiłem jej z okazji naszej dziesiątej rocznicy ślubu.
– Prawdę – odpowiadam natychmiastowo. – Mam uwierzyć, że obudziłaś się dziś rano z myślą, że chcesz mnie zostawić?
Nie jestem zdziwiony jej decyzją. Wręcz przeciwnie, już od dawna przeczuwałem, że rozpad naszego małżeństwa wisi w powietrzu. Na początku próbowałem walczyć, wmawiając sobie, że jeśli wystarczająco się postaram, będę mógł naprawić to za nas dwoje. Stawałem na głowie, robiąc wszystko, by na twarzy Sav chociaż przez chwilę pojawił się uśmiech, za którym tak tęskniłem, ale na próżno. Stała się zimna jak lód, niedostępna i nie potrafiła rozmawiać ze mną, nie wszczynając przy tym kłótni.
Gdzieś po drodze ja także przestałem ją kochać i zderzenie się z tym faktem nie było proste. Kiedyś nie mógłbym sobie wyobrazić życia bez tej kobiety, a teraz patrzę na swoją żonę, a ona wydaje mi się kompletnie obca. Czuję się tak, jakby minione lata rozmyły się w niewyraźną plamę i nie potrafię przypomnieć sobie czasów, kiedy byliśmy ze sobą szczęśliwi.
– Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nasze rozstanie było jedynie kwestią czasu. Od ponad półtora roku udajemy, że żyjemy razem, choć tak naprawdę każde z nas funkcjonuje osobno. – Każde jej słowo jest wyważone, a jej głos zdaje się niemal sztuczny.
– To, że zachowywałaś się jak suka, wiem już od dawna – kwituję, nie spuszczając z niej wzroku. Skoro ona stosuje na mnie swoje wyrachowane podejście, ja nie zamierzam być gorszy. – Pytanie brzmi: dlaczego?
– Może po prostu znudziło mi się bycie twoją perfekcyjną żonką? Może odkryłam inne rzeczy, które dają mi szczęście? A może znalazłam kogoś, kto jest w stanie dać mi więcej niż ty? – Zarzuca mnie pustymi, nic nieznaczącymi pytaniami. – To nieistotne, Tucker. Liczy się jedynie to, że ja nie chcę już ciebie, a ty nie chcesz mnie.
– Więc postanawiasz przekreślić to wszystko ot tak? Rezygnujesz z życia, które budowaliśmy razem od lat przez swoje pierdolone widzimisię? – W przeciwieństwie do niej, ja nie potrafię tak umiejętnie maskować swoich emocji i pozwalam złości przejąć stery.
– Tylko nie mów, że chcesz o to walczyć – prycha pod nosem. – Ośmieszasz się. – Kręci głową, a jej pełen jadu ton uderza prosto w moje serce. – Oszczędź nam wstydu i po prostu odpuść, Tuck.
– Nie martw się, nie zamierzam tego robić – rzucam oschle. – Dlaczego miałbym starać się o coś, w co już od dawna nie wierzę?
Jeszcze rok temu moja odpowiedź brzmiałaby zupełnie inaczej, ale teraz, gdy widzę, jak przekreśla całe nasze małżeństwo grubą kreską, odpuszczam. Nie zmuszę jej do miłości i choć ciężko mi się z tym pogodzić, nie wiem, czy ja sam potrafiłbym wskrzesić w sobie uczucia do tej kobiety. Obydwoje nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy kiedyś, a nasze nowe wersje nie chcą się ze sobą dogadać.
– Zatem się zgadzasz? – pyta niewzruszona moimi słowami. – Weźmiemy rozwód?
– Tak – wzdycham, a gdy przystaję na jej propozycję, ucisk w moim gardle się zwiększa. – Weźmiemy rozwód.
Dopiero kiedy wypowiadam to zdanie na głos, zdaję sobie sprawę z tego, co właśnie się wydarzyło. W ciągu kilkuminutowej rozmowy podjęliśmy decyzję o zakończeniu czegoś, co budowaliśmy przez lata i ta niewielka, naiwna część mnie podpowiada, że może zrobiliśmy to zbyt pochopnie, ale gdy patrzę na kobietę, której kącik ust drga w zadowoleniu dopiero w chwili, gdy słowo rozwód opuszcza moje usta, wiem, że nie powinniśmy tego kontynuować.
– Wspaniale. Mój prawnik się z tobą skontaktuję. Zakładam, że będziesz reprezentował samego siebie. – Poprawia jasny kosmyk włosów, który wysunął się z perfekcyjnie ulizanego kucyka, i przyklepuje go palcem.
– Tak. – Odchrząkuję. – Niech dostarczy mi wszystkie dokumenty jak najszybciej – dodaję. – Znasz adres.
Kiwa głową, jakby dawała znak, że nasza rozmowa dobiegła końca. Odprowadzam ją wzrokiem, gdy ubrana w szarą, ołówkową spódnicę i marynarkę w tym samym kolorze kroczy w stronę przedpokoju. Narzuca na siebie czarny, wiązany w talii płaszcz i wsuwa stopy w szpilki, a następnie przegląda się w lustrze. Nie chcę na nią patrzeć, a jednocześnie nie potrafię się zmusić do tego, by oderwać od niej spojrzenie.
– Savannah? – rzucam w jej kierunku.
– Tak? – pyta, zakładając torebkę na przedramię.
– Kim on jest?
– Słucham? – Brzmi na niemal oburzoną moim pytaniem, co sprawia, że mam ochotę roześmiać się w głos w reakcji na jej zachowanie.
– Kim. On. Jest? – powtarzam, akcentując dokładnie każde słowo.
– Zagalopowałeś się, nie sądzisz?
– Przestań udawać idiotkę i miej w sobie choć odrobinę odwagi, by mi odpowiedzieć – mówię ostro.
– To ktoś z pracy – oznajmia zdawkowo.
Czuję się tak, jakby właśnie wymierzyła mi policzek. Już od dawna podejrzewałem, że nie jestem jedynym mężczyzną w życiu mojej żony, ale naiwnie wierzyłem, że to tylko bezpodstawne domysły. Tłumaczyłem jej nowe, chłodne podejście zmęczeniem i gorszym samopoczuciem, ale teraz, gdy otwarcie przyznaje się do zdrady, coś we mnie pęka. Czuję wstręt nie tylko do niej, ale też gniew na samego siebie za to, że oszukiwałem się przez tak długi czas.
Gdybym miał określić, kiedy tak wszystko między nami się zmieniło, bez wątpienia wskazałbym moment, w którym Sav zatrudniła się w nowym miejscu. Wcześniej pracowała na pół etatu jako terapeuta w małej, prywatnej klinice, kilka przecznic od naszego mieszkania, aż do momentu, w którym jeden z klientów zaproponował jej posadę psychologa w swojej firmie. Na początku nie chciała się na to zgodzić, ale rozmawialiśmy o tym przez kilka wieczorów z rzędu i przekonałem ją, że to może być dla niej niesamowita szansa, by w końcu zająć się tym, czym zawsze chciała.
Nie miałem jednak pojęcia, że popychając ją w stronę rozwoju kariery, wepchnę ją także w ramiona innego mężczyzny.
Nie wiem, kiedy dokładnie Savannah przestała przypominać siebie. Być może od kiedy pierwszy raz włożyła jedną z tych pieprzonych garsonek, a może miesiąc później, gdy rozjaśniła swoje piękne naturalne blond włosy na platynowy, niemal biały odcień, który sprawił, że jej skóra zaczęła wydawać się przeraźliwie blada i pozbawiona blasku. Jednak to nie te wszystkie wizualne metamorfozy, choć nie zawsze przypadały mi do gustu, były najgorszą częścią jej zmiany.
Z każdą kolejną przepracowaną przez nią godziną miałem wrażenie, że ktoś odbiera mi żonę, przedstawiając zupełnie nową kobietę, której nigdy nie chciałem poznać. Nieustanne nadgodziny, służbowe wyjazdy i spotkania do późna spowodowały, że Sav zaczęła się ode mnie oddalać. Spędzaliśmy razem coraz mniej czasu, a gdy już nasze drogi się przecięły, była zbyt zmęczona i rozdrażniona, by choć przez moment ze mną porozmawiać. Jedyne, co kierowała w moją stronę, to ciągłe pretensje. Nagle przestało jej odpowiadać wszystko, co wcześniej uważała za dobre. Nasze mieszkanie stało się zbyt małe, łóżko niewygodne, a moje towarzystwo niewystarczające. I właśnie to raniło mnie najbardziej.
– Nie wrócę dziś na noc – oświadcza, nakładając na usta warstwę przezroczystego błyszczyka. – Właściwie nie sądzę, że kiedykolwiek to zrobię. Sam rozumiesz – wzdycha pretensjonalne. – Przyślę ekipę, by zabrała stąd moje rzeczy. Powinieneś zatrzymać mieszkanie – dodaje. – Cóż, przynajmniej do czasu rozwodu.
– Nawet nie zakładałem, że będzie inaczej – mamroczę cicho.
– Do zobaczenia, Tucker – rzuca chłodno i chwyta za klamkę do drzwi. – Cieszę się, że nie zamierzasz mi tego utrudniać – dodaje, po czym wychodzi z mieszkania, zostawiając mnie w nim samego ze swoimi myślami.
To tyle. Właśnie kilkoma zdaniami postawiliśmy krzyżyk na czymś, co budowaliśmy latami. Pożegnanie, po którym spodziewałem się wrzasków, łez i kłótni, trwało zaledwie kilkanaście krótkich minut i choć część mnie cieszy się, że uniknęliśmy niepotrzebnych dramatów, to druga nie może poradzić sobie z faktem, że ustąpiliśmy tak łatwo, bez walki.
Spoglądam na zegarek, który wskazuje ósmą trzy. Niestety fakt, że moja żona właśnie zrzuciła na mnie bombę, nie zwalnia mnie z codziennych obowiązków. Choć jedyne, na co mam teraz ochotę, to drink w samotności, muszę pojawić się w biurze i zachowywać tak, jakby ten dzień nie różnił się niczym od wszystkich innych.
Tak, jakby mój świat nie legł dzisiaj w gruzach.
Czy tego chcę, czy nie, szykuję się do wyjścia. Wkładam mój ulubiony szary garnitur w jasną kratkę, który przypadkowo jest także najbardziej znienawidzonym przez Sav elementem mojej garderoby, po czym wsuwam stopy w czarne, eleganckie buty i chwytam swoją aktówkę, a następnie wychodzę z mieszkania i kieruję się w stronę garażu. Odpalam moje audi i ruszam w stronę firmy.
Ten dzień od samego początku był skazany na porażkę, więc zupełnie nie dziwi mnie to, że po dotarciu do siedziby Next Level Properties wciąż nic nie idzie po mojej myśli. Z samego rana dostrzegam na moim biurku kopertę z pozwem od konkurencji na kilkaset tysięcy dolarów, później wszczynam kłótnię ze swoim asystentem, niemal go zwalniając, a na koniec dowiaduję się, że któryś ze współpracowników zarysował mój wóz na parkingu podczas nieudolnej próby wycofania ze swojego miejsca.
Gdy dochodzi szósta, mam już serdecznie dość tego gównianego dnia i marzę już tylko o powrocie do domu, co niestety nie jest możliwe. Obiecałem moim przyjaciołom, że spotkam się z nimi w barze, i wiem, że jeśli się tam nie pojawię, będą mnie męczyć przez kolejne tygodnie, nie przyjmując do wiadomości żadnego z moich tłumaczeń. Nawet jeśli jedno z nich będzie dotyczyło pieprzonego rozwodu.
Wieczorem wchodzę zatem do Corner’s z nie najlepszym nastawieniem, ale gdy dostrzegam moich bliskich, zaczynam myśleć, że spędzenie czasu w ich towarzystwie to wcale nie taki zły pomysł. Cóż, rysuje się to zdecydowanie lepiej, a przynajmniej odrobinę mniej żałośnie, niż upijanie się do nieprzytomności w pojedynkę.
Czuję się, jakbym dołączał do podwójnej randki, co wywołuje nieprzyjemny ucisk w żołądku. Zazwyczaj nie mam nic przeciwko spędzaniu czasu z moimi kumplami i ich kobietami. Uwielbiam Lauren i Naomi, a ich towarzystwo jest miłym dodatkiem dla obecności tych dwóch skurwieli, których nazywam przyjaciółmi, ale dzisiaj fakt, że jako jedyny jestem sam, niezwykle mnie dobija.
Bez słowa siadam na ostatnim wolnym miejscu, a oni od razu milkną i przenoszą na mnie całą uwagę. Cztery pary oczu wypalają we mnie dziurę, jakby wszyscy nagle zrozumieli, że coś jest nie tak. Kobieta Clarka zdaje się wyczuwać mój podły nastrój najlepiej ze wszystkich, prawdopodobnie dlatego, że jako jedyna nie jest pijana. Jednym skinieniem przywołuje do nas Joy, a ta w tej samej chwili stawia przede mną kufel z piwem, który opróżniam do połowy zaledwie kilkoma łykami.
– Powiedz coś, Tuck – zaczyna Naomi. – Urodzę, jeśli nadal będziesz nas trzymał w takim napięciu – żartuje, chwytając się za ledwo widoczny ciążowy brzuch.
Twarz mojego przyjaciela poważnieje w ciągu sekundy. Widzę też, jak od razu się spina. Zawsze mi się wydawało, że to Brandon jest nadopiekuńczym facetem, ale Clark podczas ciąży swojej dziewczyny przechodzi samego siebie. Zaczynam szczerze współczuć Rudej i jej jeszcze nienarodzonemu dziecku, bo skoro Sean wariuje tak w piątym miesiącu, to boję się, jak będzie się zachowywał bliżej rozwiązania. Muszę pamiętać, żeby się w tym czasie trzymać od niego z daleka.
– Woods ma rację – wtrąca Lauren. – Przerażasz mnie. Co się stało?
Wypijam duszkiem alkohol, który znajduje się w kuflu, a następnie biorę głęboki wdech i odchrząkuję, żeby się przygotować do ogłoszenia wieści. Mógłbym przez jakiś czas próbować ukryć przed nimi informację o moim rozstaniu, ale nie widzę w tym sensu. Cała czwórka jest lepsza niż agenci FBI i skoro po kilkunastu sekundach domyślili się, że coś jest nie w porządku, to okłamywanie ich po prostu mija się z celem. Poza tym wyznanie im prawdy może być wyzwalające. Przynajmniej taką mam nadzieję.
– Przysięgam, stary, jeśli zaraz nie powiesz, co… – zaczyna Sean nerwowym głosem, ale nie pozwalam mu dokończyć.
– Savanah mnie zostawiła – oświadczam beznamiętnym tonem, a gdy tylko kończę, słyszę dźwięk rozbitego szkła i ciche przekleństwo. To Joy właśnie wypuściła z rąk tacę z pustymi szklankami. – Rozwodzimy się – rzucam jeszcze w kierunku moich przyjaciół.
Nie daję im jednak szansy na reakcję, za to odruchowo podnoszę się z krzesła i kucam przy dziewczynie, która próbuje pozbierać potłuczone szkło z podłogi. Obserwuję, jak skrupulatnie podnosi kawałki i odkłada je na już pustą tacę. Niewiele myśląc, robię to samo. Wtedy Joy unosi głowę, by zobaczyć, co się dzieje, i na moment nasze spojrzenia się spotykają. Spoglądam w jej szarozielone oczy przez zaledwie kilka sekund, zanim odwraca wzrok, uniemożliwiając mi dalsze wpatrywanie się w jej tęczówki. Policzki Joy czerwienieją. Nerwowo przyspiesza ruchy i zupełnie ignoruje moją obecność.
– Cholera – syczy z bólu, gdy jeden z odłamków wbija się jej w palec.
– Wszystko w porządku? – pytam, łapiąc ją za nadgarstek.
Dostrzegam sączącą się z opuszka krew.
– To tylko zwykłe draśnięcie, nic takiego.
– Wbił się naprawdę głęboko – oznajmiam, przyglądając się z bliska ranie, wciąż trzymając ją za rękę. – Powinnaś to opatrzeć.
– Tylko skończę sprzątać i… – rzuca zakłopotana uwagą, którą jej poświęcam, co mnie dziwi, bo nigdy wcześniej nie zachowywała się w ten sposób.
Owszem, Joy nie jest największą ekstrawertyczką, jaką znam, i w porównaniu z dziewczynami moich kumpli wydaje się raczej cicha i nieśmiała, ale w rzeczywistości jest otwarta i naprawdę komunikatywna. Nie znamy się może zbyt dobrze, ale przez nasze częste wizyty w Corner’s zdążyliśmy odrobinę się dotrzeć. Mamy za sobą wspólne pogawędki przy barze i wieczorne spacery, podczas których razem z Brandonem i Seanem odprowadzaliśmy ją do mieszkania po zakończeniu zmiany. Dlatego zaskakuje mnie fakt, że teraz wydaje się tak zdenerwowana w moim towarzystwie. A może się mylę i nadinterpretuję jej stres związany z bałaganem, którego narobiła na sali?
– Teraz, Joy – mówię stanowczo. – Zrób to teraz.
– Jestem w pracy – oświadcza. – Najpierw muszę posprzątać, żeby nikt inny się nie zranił. Zbiorę większe kawałki, a zaraz wrócę tu ze zmiotką, żeby usunąć z podłogi resztę szkła. Nie wykrwawię się w kilka minut. – Chichocze nerwowo i przykłada zakrwawiony palec do czarnego fartuszka, by zacisnąć materiał na ranie.
– Po prostu naklej ten pieprzony plaster, Joy – mamroczę niezadowolony.
– Wracaj do stolika, Tucker – odpiera. – Dzięki za pomoc, ale dalej poradzę sobie już sama – dodaje cicho. – Gdybyś czegoś potrzebował, będę przy barze.
Podnoszę się i ponownie dołączam do moich przyjaciół przy stoliku. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco, nawet nie próbując ukryć ciekawości. Postanawiam jednak nieco ich pognębić i biorę kilka sporych łyków piwa, bo wychodzę z założenia, że jeśli ja jestem w kiepskim humorze, to oni też mogą.
– No co? – pytam, obserwując ich spod uniesionych brwi.
– Jaja sobie, kurwa, robisz? – rzuca Naomi. – Oświadczasz, że zostawiła cię żona, po czym uciekasz sprzątać podłogę jak pieprzony kopciuszek? Chcesz, żebym dostała zawału?
– Nie denerwuj się, skarbie – mówi do niej Clark, kładąc dłoń na jej brzuchu, po czym zwraca się do mnie. – A ty gadaj, Ashford. Wkurzona matka to wkurzone dziecko, a ja już i tak ledwo radzę sobie z tą dwójką.
Nie zamierzam się nad nimi dłużej znęcać i streszczam im całą poranną rozmowę z Savannah. Słuchają mnie w skupieniu, powstrzymując się od głupich komentarzy, i od razu oferują wsparcie, którego nieświadomie tak bardzo potrzebowałem. Ich obecność i zrozumienie dodają mi otuchy, przez co budzi się we mnie nadzieja, że ból, który teraz czuję, ostatecznie przeminie, a na razie naprawdę mogę na nich liczyć.
Joy
Weźcie głęboki wdech – instruuję, po czym nabieram powietrza do płuc. – A teraz długi wydech – dodaję, ponownie wykonując własne polecenie.
Przyglądam się z uśmiechem kobietom na sali, które powtarzają moje ruchy, gdy dzisiejszy trening powoli dobiega końca. Obserwuję z satysfakcją wypieki na ich twarzach i jedynie utwierdzam się w przekonaniu, że dałam im dziś niezły wycisk. Dziękuję wszystkim za zajęcia, wygłaszając przy tym swoją zwyczajową formułkę, po czym zostaję w studiu jogi do momentu wyjścia ostatniej osoby. Zwijam swoją różową matę w rulon i opuszczam salę, pociągając po drodze kilka łyków wody z bidonu.
Biorę szybki prysznic w szatni, a następnie zmieniam sportowy strój na ciemne dżinsy, beżowy golf i grubą, polarową kurtkę w tym samym kolorze. Jeszcze nie zaczął się grudzień, a na zewnątrz jest już wyjątkowo zimno, więc wolę ubrać się cieplej, niż chorować przez cały kolejny tydzień. Zarzucam treningową torbę na ramię, żegnam się z dziewczynami z recepcji studia i wychodzę.
Uwielbiam sport w każdej postaci i marzę o tym, by móc kiedyś zajmować się tym na pełny etat, ale Nowy Jork jest pełen trenerów z niespełnionymi aspiracjami, takich jak ja. Każdy chce założyć własną działalność i odnieść sukces, a to okazuje się niezwykle trudne. Zapisując się na miliony kursów instruktorskich, marzyłam o własnym przytulnym studiu, ale koszty tego przedsięwzięcia okazały się zbyt przytłaczające, bym mogła przejść do jego realizacji. Nie oznacza to oczywiście, że zamierzam zrezygnować ze swoich ambitnych planów. Chcę jedynie odłożyć je w czasie.
Gdy Nicole, moja obecna szefowa i była trenerka, zaproponowała mi prowadzenie kilku godzin jogi w jej studiu, zgodziłam się bez wahania. Nie zarabiam u niej zbyt wiele, ale traktuję tę pracę jako inwestycję w przyszłość. Buduję bazę klientów i podglądam, jak wygląda prowadzenie własnego biznesu od zaplecza, co jest niezwykle przydatne.
Poza tym przez większość wieczorów dorabiam sobie w Corner’s, zazwyczaj zgarniając całkiem niezłe napiwki, więc stać mnie na to, by opłacić rachunki i przy okazji odłożyć kilkaset dolarów miesięcznie na spełnienie swoich marzeń. Mam świadomość, że w tym tempie będzie mnie stać na wynajem sali treningowej dopiero wtedy, gdy będę już za stara, by się ruszać, ale nie zniechęcam się, a przy okazji po cichu liczę na uśmiech od losu w postaci wygranej na loterii.
Po zakończonym treningu wracam do mieszkania, gdzie z salonu dociera do mnie głos taty:
– Joy? To ty?
Zsuwam ze stóp przemoknięte adidasy i odwieszam kurtkę na wieszak, po czym kieruję się do środka, trzymając w dłoniach torby z zakupami.
– Mogłaś mnie zawołać. Pomógłbym ci – karci mnie, gdy dostrzega ciężkie siatki.
– Skacząc o kulach? – Unoszę brew i spoglądam znacząco na jego pokrytą gipsem nogę, na co on posyła mi niezadowolone spojrzenie. – Nie byłbyś zbyt pomocny.
– Jestem bezużyteczny – wzdycha z niezadowoleniem. – Pieprzona noga.
– Mówiłam ci, że… – zaczynam, ale ojciec wchodzi mi w słowo.
– Że nie powinienem wsiadać na motor – przedrzeźnia mnie, na co przewracam oczami. – Dobrze wiesz, że jestem świetnym kierowcą, a to był tylko niefortunny wypadek – tłumaczy.
– Świetni kierowcy nie kończą na poboczu ze złamaniem otwartym – komentuję złośliwie. – Ciesz się, że nie stało się nic poważniejszego. Gips i kule to nie koniec świata – dodaję pocieszająco.
– Jestem uziemiony na następne osiem tygodni – marudzi.
– Na własne życzenie, tato.
Odkąd Thomas Bailey wylądował w gipsie, zachowuje się jak rozwydrzony dzieciak, a ja ledwo radzę sobie z jego humorami. Mój ojciec uwielbia pracować, więc gdy okazało się, że będzie musiał siedzieć w domu przez najbliższe miesiące, a potem poddać się długiej rehabilitacji, był bliski załamania. Ja również nie jestem z tego powodu szczęśliwa, bo choć uwielbiam spędzać z nim czas i nie mam nic przeciwko wspólnemu mieszkaniu, to uwaga, którą teraz od niego otrzymuję, doprowadza mnie do szału. Mam wrażenie, że przeznacza całą swoją niewykorzystaną energię na nasze interakcje i jeśli mam być szczera, bywa to odrobinę przytłaczające.
Kiedy tydzień temu zadzwonił do mnie ze szpitala z informacją, że miał wypadek na motorze, niemal przyprawił mnie o zawał. Wielokrotnie wspominał, że w jednostce, w której pracuje, zakupiono nowe motocykle i praktycznie codziennie podkreślał, jak bardzo chciałby się nimi przejechać. Ja natomiast stale gasiłam jego entuzjazm, podkreślając, że powinien trzymać się starego, dobrego radiowozu, który zna jak własną kieszeń. Jednak mój uparty ojciec w kryzysie wieku średniego postanowił nie słuchać nikogo i wsiąść na motor po trzydziestu latach przerwy. Jego przejażdżka skończyła się szybciej, niż zaczęła, a na moje usta cisnęły się jedynie trzy słowa: „A nie mówiłam?”.
– Wypij to – instruuję, podając tacie szklankę z zielonym smoothie, które zrobiłam przed chwilą. Thomas Bailey nawet nie ukrywa swojego niezadowolenia, gdy przyjmuje ode mnie napój. W opozycji do zdrowego trybu życia, który staram się prowadzić, mój ojciec najchętniej codziennie jadłby pizzę i skrzydełka. Niestety dla niego, póki jestem na horyzoncie, jego zamiłowanie do tłuszczu i soli musi odejść w zapomnienie.
– Próbujesz mnie zmienić w królika? – marudzi, biorąc pierwszy łyk szpinakowego koktajlu. Nie wygląda na zachwyconego, ale też się nie krzywi, co biorę za osobisty sukces.
– Próbuję zmienić cię w człowieka z normalnym poziomem cholesterolu – oznajmiam, klepiąc go po ramieniu. – Do dna, staruszku.
– Uważaj, kogo nazywasz staruszkiem. – Grozi mi palcem, ale posłusznie opróżnia szklankę ze smoothie, a ja robię to samo.
Zostawiam go samego w salonie, ale najpierw upewniam się, że ma wszystko, czego mu potrzeba, po czym znikam w swoim pokoju. Kiedy ma się dwadzieścia pięć lat, mieszkanie z tatą nie uchodzi za wymarzony scenariusz na życie, ale koszty utrzymania w Nowym Jorku są przeraźliwie wysokie i nie byłoby mnie stać na to, by wynająć coś w pojedynkę, zresztą tak samo jak mojego ojca. Owszem, zarabia całkiem sporo jako policjant z długim stażem, ale to wciąż niewystarczająco, by zapewnić sobie byt na zadowalającym poziomie, zwłaszcza w tak sporym mieszkaniu jak nasze, dlatego pomagamy sobie nawzajem, póki nie uda się nam całkowicie stanąć na nogi.
Zegar wskazuje czwartą po południu, co oznacza, że za godzinę muszę się zjawić w pracy. Na szczęście mieszkam niedaleko baru, więc nie muszę zbierać się w pośpiechu. Nakładam lekki makijaż, pokrywając twarz cienką warstwą podkładu i tuszuję rzęsy, po czym muskam wydatne policzki różem. Wiążę włosy w wysoki kucyk, a następnie pakuję do torebki świeżo wyprany strój do pracy i pudełko z makaronem, który zamierzam zjeść w przerwie na zapleczu.
– Wychodzę! – krzyczę do taty, zasuwając zamek kurtki pod samą szyję i prawie przycinając sobie skórę na brodzie. – Wrócę późno.
– Uważaj na siebie, Joy!
– I kto to mówi – prycham pod nosem. – Nie wsiadaj na żaden motor podczas mojej nieobecności – kpię, na co w odpowiedzi słyszę jego niezadowolone westchnienie.
– Bardzo zabawne, dziecko. Idź stąd, zanim stracę do ciebie cierpliwość! – odkrzykuje, na co tylko kręcę głową z rozbawieniem.
– Najpierw musiałbyś mnie dogonić – śmieję się, chwytając za klamkę. – Widzimy się jutro rano, staruszku – dodaję, po czym opuszczam mieszkanie.
Droga zajmuje mi zaledwie kwadrans, dlatego pięć minut przed piątą przekraczam próg Corner’s. Przemykam na zaplecze, a następnie zmieniam dżinsy i top na krótkie, czarne spodenki i T-shirt z logiem baru, po czym przewiązuję w talii krótki fartuszek. Witam się szybko z chłopakami pracującymi w kuchni, po czym kieruję się za bar i posyłam uśmiech Owenowi, który dzisiejszego wieczoru pracuje ze mną na sali.
– Cześć, JB – rzuca w moją stronę, polerując ścierką jeden z kufli. – Jak leci?
– W porządku. – Unoszę kąciki ust. – Poza faktem, że przypadła nam piątkowa zmiana. – Krzywię się na dźwięk tych słów.
– Może nie będzie aż tak źle – dodaje pokrzepiająco. – Przynajmniej czeka cię wieczór w doborowym towarzystwie. – Szczerzy się, wskazując na samego siebie.
– A co, Cole zjawi się dziś w pracy? – droczę się, choć tak naprawdę lubię współpracować z Owenem. Jest komunikatywny, bezproblemowy i kilka razy wstawił się za mną, gdy któryś ze zbyt pijanych klientów się do mnie przystawiał, więc cieszę się, że dzisiejsza zmiana przypadła mi właśnie z nim.
– Prześmieszne, JB. – Przewraca oczami. – Bierz się do roboty.
Jak zwykle po otwarciu bar przez pierwszą godzinę świeci pustkami, ale wraz z mijającymi minutami wypełnia się coraz większą liczbą klientów. Owen zajmuje się dziś przygotowywaniem bardziej skomplikowanych drinków, podczas gdy ja ogarniam przekąski, nalewam piwo oraz shoty i sprzątam stoliki.
Wydaję właśnie kolejną porcję skrzydełek, gdy do moich uszu dobiegają znajome głosy, przez co automatycznie unoszę głowę w kierunku wejścia. W środku zjawiają się Brandon i Sean, a zaraz za nimi kroczą ich partnerki, które zawzięcie o czymś dyskutują. Uśmiecham się na ich widok, bo ta grupa jest moją ulubioną. Nigdy nie powodują większych problemów, zagadują do mnie przy każdej wizycie i zostawiają naprawdę hojne napiwki. Macham do nich, a następnie wskazuję dłonią na ich ulubiony stolik w rogu, który na szczęście wciąż jest wolny. Wszyscy odpowiadają mi tym samym gestem, po czym ruszają w znajomym kierunku.
To zabawne, że choć znamy się głównie z widzenia i grzecznościowych pogawędek, wiem o nich dość sporo. Zaletą pracy w barze jest to, że klienci mają tu tendencje do zwierzeń, więc wielokrotnie wysłuchiwałam wywodów każdego z nich. Znam historię Brandona i Lauren ze szczegółami i nawet pomagałam brunetce zorganizować pamiętne przeprosiny dla Collinsa, a także byłam jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o dziecku Naomi i Seana. Samo wspomnienie tej sytuacji powoduje, że zerkam w kierunku rudowłosej dziewczyny, która siada na krześle, kładąc jedną dłoń na swoim ledwo widocznym brzuchu ciążowym. Według moich wyliczeń jest już w piątym miesiącu, a wciąż wygląda zgrabniej niż większość kobiet na świecie, co wydaje się niemal niesprawiedliwe.
Chwilę później Sean pojawia się przy ladzie, zamawia trzy piwa i skrzydełka dla swojej wygłodniałej dziewczyny, a ja przyrządzam dla niej dodatkowo bezalkoholowe mohito, żeby nie czuła się pominięta. Przed ciążą Naomi lubiła zaszaleć, więc wyobrażam sobie, jak bardzo musi cierpieć jako jedyna trzeźwa przy stoliku. Szczerze mówiąc, dziwię się, że nie zabroniła Clarkowi pić alkoholu w ramach współodczuwania, bo to coś, czego bym się po niej spodziewała.
Trzy godziny po rozpoczęciu pracy odczuwam pierwsze oznaki zmęczenia. Nogi zaczynają mnie boleć od ciągłego chodzenia między stolikami, czego potwierdzeniem jest liczba kroków na moim sportowym zegarku, która przekracza już dziesięć tysięcy. Jest mi gorąco od uwijania się za barem w szybkim tempie, a moje włosy dawno przesiąknęły już zapachem piwa i skrzydełek.
– Ej, JB! – krzyczy Owen, czym zwraca na siebie moją uwagę. – Twój ulubiony klient przyszedł – droczy się, wskazując w stronę drzwi, a ja odruchowo zerkam w tym samym kierunku.
Momentalnie robię się czerwona, gdy dochodzi do mnie, co ma na myśli. Tucker Ashford wchodzi do baru, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu swoich przyjaciół, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu przez komentarz mojego współpracownika.
– Ciszej – karcę go. – To klient jak każdy inny – mamroczę zażenowana.
– Akurat – prycha pod nosem. – Właśnie poprawiłaś włosy, i to dwa razy. Nie pindrzysz się tak dla innych gości – dodaje z cwanym uśmieszkiem na twarzy.
– Wcale tego nie zro… – zaczynam, ale milknę, gdy łapię się na tym, że bawię się swoim blond kosmykiem, gdy wyczuwam na sobie spojrzenie Tuckera. Zaciskam usta, a stojący obok mnie Owen wybucha głośnym śmiechem. – Ani. Słowa. Więcej – rzucam ostrzegawczo, wyraźnie akcentując każde słowo.
Lawiruję po sali i zbieram ze stołów puste szklanki, nieustannie zerkając w stronę grupki moich stałych klientów, a zwłaszcza tego jednego mężczyzny, który sprawia, że mój puls przyspiesza, a ciało drży z ekscytacji.
Tucker Ashford jest moją głęboko skrywaną fantazją, której nie potrafię się oprzeć. Czasem mam wrażenie, że kusi mnie wyłącznie dlatego, że stanowi nieosiągalny cel, którego nigdy nie będę mogła zdobyć, ale w głębi duszy czuję, że w innych okolicznościach byłby dla mnie idealny. Ma w sobie wszystko, czego szukam u mężczyzny. Jest dojrzały, inteligentny, oddany i piekielnie przystojny, co stanowi wręcz niebezpieczną mieszankę.
Lubię obserwować go z oddali. Snuję wtedy nierealne scenariusze na temat tego, jak wyglądałaby nasza relacja, gdyby żona Tuckera zniknęła z horyzontu, zwalniając miejsce dla mnie. Pozwalam sobie myśleć, że gdyby szatyn był singlem, również by się mną zainteresował. Kilka razy podczas naszych rozmów miałam wrażenie, że on też mnie lubi, co z jednej strony napawa mnie radością, ale z drugiej dobija świadomością, że nawet gdyby nas do siebie ciągnęło, nic nie możemy z tym zrobić.
Nietrudno zauważyć, że coś jest z nim dziś nie w porządku. Uśmiech, który zazwyczaj gości na twarzy Tuckera, zgasł, a jego przystojna twarz jest pozbawiona kolorów. Przez większość czasu milczy, co przykuwa nie tylko moją uwagę, ale także pozostałych przy jego stoliku. Naomi przyłapuje mnie na wpatrywaniu się w niego i przywołuje skinieniem, a ja bez problemu łapię jej aluzję i stawiam przed Tuckerem kufel z piwem.
Wracam do sprzątania, ale nie mogę się oprzeć podsłuchiwaniu tego, co dzieje się przy moim ulubionym stoliku, więc co jakiś czas przechodzę obok znajomych, przysłuchując się ich rozmowie i dając ciekawości wygrać z kulturą osobistą. Kładę na tacy kolejny pusty kufel, gdy do moich uszu dociera zdanie, którego nigdy nie spodziewałam się usłyszeć.
– Savanah mnie zostawiła – oświadcza Tucker. – Rozwodzimy się.
Nawet nie wiem, kiedy taca wysuwa mi się z rąk, a ja przez kilka sekund stoję osłupiała, nie potrafiąc otrząsnąć się ze zdziwienia, które właśnie mnie dopadło. Dopiero gdy dochodzi do mnie dźwięk rozbijającego się szkła, zakłopotana kucam i zaczynam nerwowo sprzątać bałagan. Podnoszę odłamki, przenosząc je na już pustą tacę, kiedy czuję przy sobie czyjąś obezwładniającą obecność. Unoszę wzrok, chcąc zobaczyć, co się dzieje, i zamieram, gdy spoglądam prosto w oczy Tuckera. Po raz pierwszy znajdujemy się aż tak blisko siebie i intensywność tej chwili momentalnie mnie przytłacza. Speszona odwracam głowę, wracam do sprzątania, kompletnie ignorując obecność tego mężczyzny.
– Cholera – syczę z bólu, gdy jeden z odłamków wbija mi się w palec, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Dlaczego zawsze muszę zachowywać się przy nim jak niezdarna trzpiotka?
– Wszystko w porządku? – pyta, a ja zamieram, gdy zaciska palce na moim nadgarstku, przyglądając się z bliska ranie. Patrzy na sączącą się z niej krew, ale ja w ogóle nie zwracam na to uwagi. Skupiam się tylko na tym, jak silne męskie dłonie dotykają mojej skóry, powodując, że przechodzą mnie dreszcze.
– To tylko zwykłe draśnięcie, nic takiego – mamroczę.
– Wbił się naprawdę głęboko – oznajmia, wciąż nie puszczając mojej ręki. Piekący ból jest niczym w porównaniu z uciskiem w żołądku, który czuję w jego obecności. – Powinnaś to opatrzeć.
– Tylko skończę sprzątać i…
– Teraz, Joy – przerywa mi. – Zrób to teraz.
Jego ton jest stanowczy, a spojrzenie ostre, co nie pasuje do troski, którą mnie obdarza. Pierwszy raz widzę go tak chłodnego i opanowanego. Nie przypomina samego siebie w tym wydaniu, choć jest coś seksownego w sposobie, w jaki na mnie patrzy, wydając polecenia. A może tak mi się tylko zdaje…
– Jestem w pracy – rzucam w końcu, wyrywając swoją dłoń z jego. – Najpierw muszę posprzątać, żeby nikt inny się nie zranił. Zbiorę większe kawałki, a zaraz wrócę tu ze zmiotką, żeby usunąć z podłogi resztę szkła. Nie wykrwawię się w kilka minut. – Silę się na żart, ale on nie wygląda na rozbawionego.
– Po prostu naklej ten pieprzony plaster, Joy.
– Wracaj do stolika, Tucker – proszę. – Dzięki za pomoc, ale dalej poradzę sobie już sama. Gdybyś czegoś potrzebował, będę przy barze.
Odprowadzam go wzrokiem do stolika, nie mogąc się przed tym powstrzymać, po czym wracam do sprzątania bałaganu. Szybko udaje mi się dokończyć zbieranie większych odłamków, a potem dla pewności zamiatam podłogę, by żaden z klientów nie zranił się rozbitym przeze mnie szkłem. Wracam za bar tak szybko, jak tylko mogę, chcąc zniknąć z pola widzenia wszystkich gości. Owen patrzy na mnie z wyraźnym rozbawieniem, gdy wyciągam z torebki kolorowy plaster i naklejam go na już oczyszczoną ranę.
– Klient jak każdy inny, co? – rechocze głupio, wskazując na stertę rozbitych kufli.
– Potknęłam się – mamroczę naburmuszona.
– Stojąc w miejscu? – Unosi kpiąco brew. – Skończ ściemniać, JB.
– Nie masz czasem czegoś do zrobienia? – pytam zirytowana. – Drinki same się nie przygotują, Owen.
Mężczyzna wraca za bar, rzucając pod nosem kilka nieprzychylnych komentarzy na mój temat, którymi oczywiście się nie przejmuję, a ja zostaję na zapleczu i robię sobie kilkuminutową przerwę. Siadam na niskim stołku w rogu i kładę na kolanach pudełko z makaronem, który przygotowałam po południu. Wbijam widelec w pełnoziarniste kluski, ale choć nie jadłam od kilku godzin, nie mam apetytu.
Myśli w mojej głowie zaczynają krążyć jak szalone, gdy nagle dociera do mnie to, czego się dziś dowiedziałam. Tucker Ashford rozstaje się z żoną. I choć nie powinnam cieszyć się jego nieszczęściem, to nie mogę nic poradzić na budzącą się we mnie ekscytację. Podoba mi się perspektywa tego, że po raz pierwszy mój wymarzony mężczyzna będzie dla mnie osiągalny, a przynajmniej tak mi się wydaje. Czuję, że moja szansa w końcu nadchodzi i naprawdę mam nadzieję, że uda mi się ją wykorzystać.
Tucker
Obracam w dłoni dokument i ponownie czytam jego treść, choć zrobiłem to już tak wiele razy, że znam ją na pamięć. Kiedy zobaczyłem wniosek w swojej skrzynce pocztowej, poczułem nieznośny ucisk w żołądku. Minęły trzy miesiące, odkąd jesteśmy w separacji i wiedziałem, że ta chwila nadejdzie prędzej czy później. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że Savannah zwlekała z tym tak długo, skoro to ona zażądała rozwodu. Pozostawanie w związku małżeńskim już wcześniej nie przeszkadzało jej jednak w pieprzeniu się z jednym ze swoich współpracowników, więc widocznie teraz także nie stanowi to dla niej problemu.
Rozwód bez orzekania o winie.
Moja była ma pierdolony tupet.
Jeszcze kilka miesięcy temu nigdy nie pomyślałbym o żonie w ten sposób, nawet jeśli od dawna się między nami nie układało, ale teraz, gdy potrafię ocenić całą sytuację na chłodno, zaczynam dostrzegać, w jaką sukę zmieniła się Savannah. Nie poznaję kobiety, którą się stała, i gdzieś w głębi czuję nawet ulgę, że nie będę musiał już znosić jej humorów na co dzień. Nie oznacza to jednak, że jest mi łatwo.
Piętnaście lat to naprawdę sporo czasu. Właściwie to prawie połowa mojego dotychczasowego życia. I czy tego chcę czy nie, dorobiłem się podczas tego okresu wielu przyzwyczajeń, których nie potrafię się pozbyć. Od momentu, w którym wkroczyłem w dorosłość, aż do ubiegłej jesieni, spędzałem każdy swój dzień z jedną i tą samą osobą, co z całą pewnością odbiło się na moim funkcjonowaniu.
Odzwyczajenie się od starych nawyków nie jest łatwe, ale ostatnie miesiące nie dały mi wyboru. Uczę się żyć od nowa, zmieniając swoje dotychczasowe priorytety i zwyczaje. Do tej pory nie zauważałem, jak wiele rzeczy robiłem pod dyktando swojej żony, zatracając samego siebie, dlatego teraz nie tylko układam mój świat na nowo, ale też odkrywam ponownie swoje cechy charakteru, które zagubiłem po drodze.
– Bez orzekania o winie – prycham pod nosem, odkładając pismo na biurko w swoim domowym gabinecie. – Szkoda, że nie byłaś tak zabawna, gdy byliśmy razem – mamroczę do samego siebie.
Jest czwartkowy wieczór, a ja nie mam żadnych planów, co nie jest zaskoczeniem. Odnoszę wrażenie, że od miesięcy każdy mój dzień wygląda tak samo. Praca, trening i powrót do domu. Czasem wciskam w ten niezwykle napięty grafik spotkanie z przyjaciółmi, choć ostatnio bywają dość zajęci, co jest zupełnie zrozumiałe. Sean wariuje na myśl o narodzinach córki, a Brandon planuje spektakularne zaręczyny, o których nie przestaje mówić od wielu tygodni. Cieszę się ich szczęściem, naprawdę, ale nie potrafię nic poradzić na to, że czuję ukłucie zazdrości na myśl o tym, jak dobrze im się układa, podczas gdy w moim życiu zagościł pierdolony kryzys.
Nalewam sobie odrobinę szkockiej, a następnie rozpinam kilka guzików koszuli i siadam przy biurku, nakładając na nos okulary. Jest dopiero ósma, więc równie dobrze mogę zająć się czymś pożytecznym. Otwieram pusty dokument i zaczynam tworzyć nowe pismo rozwodowe, które w porównaniu do otrzymanego od mojej małżonki nie będzie brzmiało jak żart.
Nie wiem, skąd Savannah wytrzasnęła tego prawnika, ale z całą pewnością nie sprawdzała jego kompetencji przed rozpoczęciem współpracy. Liczne błędy i widoczny gołym okiem brak profesjonalizmu wydają się jednak niczym w porównaniu z żądaniami mojej małżonki. Proponuje niemal śmieszny podział majątku, zaskakująco odległy termin rozprawy i, co dotyka mnie najbardziej, nie zamierza przyznać się do winy za rozpad naszego małżeństwa.
Mówiłem – pierdolony żart.
Mam w dupie mieszkanie, samochody i stan swojego konta. To wszystko nieistotne rzeczy, których dorobiłem się raz, więc z całą pewnością będę w stanie zrobić to znowu. Fakt, że Sav chce, abym zgodził się na to pieprzone porozumienie stron, doprowadza mnie jednak do furii. To ona zrezygnowała ze mnie, oddając się innemu mężczyźnie, podczas gdy ja cierpliwie walczyłem o nasz związek w nadziei, że uda mi się posklejać go dobrymi chęciami i resztkami uczuć, którymi jeszcze ją darzyłem. Na próżno.
Stukam nerwowo w klawiaturę, dając upust zgromadzonej we mnie złości i tworząc tym samym kurewsko dobre pismo, które wprawi marnego prawnika mojej byłej w kompleksy. Zbyt długo robiłem wszystko pod dyktando tej oziębłej suki, ale to się kończy w tym momencie. Jeśli liczy na ugodę, to grubo się myli.
Praca wciąga mnie do tego stopnia, że kiedy słyszę pukanie do drzwi, podnoszę się z fotela dopiero, gdy dźwięk przybiera na intensywności. Nie spodziewam się gości, więc dziwię się, że ktoś pofatygował się do mnie o tej porze, ale opuszczam gabinet i kieruję się do przedpokoju. Zaglądam przez wizjer i gdy dostrzegam matkę, zaczynam rozważać zignorowanie jej wizyty, choć wiem, że nic mi to nie da. Jeśli nie wpuszczę jej do środka, zacznie napastować mnie telefonami, a gdy to także nie pomoże, pojawi się w moim biurze, a naprawdę wolałbym tego uniknąć.
– Tucker – rzuca, lustrując mnie wzrokiem, kiedy postanawiam otworzyć drzwi.
– Mamo. – Kiwam głową w niemym geście przywitania. – Czym zasłużyłem sobie na twoje odwiedziny? – pytam, nawet nie siląc się na udawanie zadowolonego z jej widoku.
– Przyszłam sprawdzić, czy wciąż ciągniecie tę idiotyczną farsę – oświadcza, wymijając mnie w progu, i sama wpuszcza się do mieszkania. Obserwuję, jak rozgląda się po salonie, a na jej wargach pojawia się pretensjonalny grymas. – Po nieobecności Sav wnioskuję, że tak – dodaje. – Jak długo zamierzacie to kontynuować?
– Idiotyczną farsę? – powtarzam po niej. – Tak postrzegasz mój rozwód?
– Jak inaczej mam to nazwać? – prycha pod nosem. – Nie wiem, co w was wstąpiło, ale im szybciej zakończycie ten cyrk, tym lepiej dla nas wszystkich. Myślałam, że jesteś rozsądniejszy.
– Rozmawialiśmy o tym – wzdycham ciężko. – Savannah zostawiła mnie dla kogoś innego. Jeśli to nie jest dla ciebie wystarczająco rozsądny powód do rozstania, to nie wiem, co nim jest – oznajmiam.
– Każdy może się pogubić, synu. A Savannah to naprawdę dobra partia i…
Przestaję jej słuchać. Nikt nie potrafi wyprowadzić mnie z równowagi tak szybko jak moja matka. Rosanna Ashford ma swoje zdanie na każdy temat i nie zmieni go, choćby zależało od tego istnienie całej ludzkości. W jej świecie wszystko jest czarno-białe i nie ma w nim miejsca na półśrodki. Czasem mam wrażenie, że jedyne, co tak naprawdę ją interesuje, to reakcja snobistycznego otoczenia na jej wybory życiowe, a właściwie to również te członków jej rodziny, w tym także moje. I jestem święcie przekonany, że właśnie dlatego tak bardzo przeszkadza jej fakt mojego rozstania. Przeraża ją opina innych na ten temat, a przecież wieści szybko się rozchodzą, prawda?
– Po prostu uważam, że przesadzasz, Tucker. Ty także nie jesteś święty – kończy swój wywód, a ja dziękuję Bogu za to, że nie wysłuchałem go w całości, inaczej już dawno straciłbym cierpliwość i udusił tę bezduszną kobietę zwaną także moją matką.
– Właściwie, mamo, jestem – rzucam przez zaciśnięte zęby. – Byłem cierpliwy wystarczająco długo i jedyne, co przez to zyskałem, to pierdolony pozew rozwodowy. – Nieświadomie unoszę głos.
– Zważ na słowa, synu – karci mnie. – Nie tak cię wychowaliśmy.
Bo nie wy to zrobiliście.
Rosanna i Neil Ashford z pewnością nie byli rodzicami na medal. W zasadzie nie sądzę, bym mógł nazywać ich rodzicami, bo nie łączy mnie z nimi nic poza wspólnym DNA. Większość dzieciństwa spędziłem z opiekunkami, a ich widywałem jedynie okazjonalnie, gdy na moment przypominali sobie, że mają dziecko.
Mój ojciec, tak samo jak ja, jest prawnikiem, ale odkąd pamiętam, zajmował się polityką. Zawsze obracał się w wyższych sferach, zupełnie jakby wiedział, komu należy się podlizać, aby prześliznąć się niepostrzeżenie na szczyt. Przez mój rodzinny dom przewinęło się więcej znanych polityków niż przez pieprzony Waszyngton, co z kolei stanowiło spełnienie marzeń mojej matki, która zawsze aspirowała do zostania utrzymanką na pełen etat. Organizowanie przyjęć i uczęszczanie na setki bankietów to coś, co dawało jej większą radość niż przebywanie z własnym dzieckiem, i pozostało tak do teraz.
– Porozmawiam z Sav – oświadcza matka. – Może zgodzi się dać ci jeszcze jedną szansę – dodaje, podnosząc mi ciśnienie po raz kolejny tego wieczoru.
– Przestań – przerywam jej. – Nikt nie będzie dawał nikomu szansy, a już na pewno nie ona mnie. Rozumiem, że masz spaczony pogląd na związki, ale zapewniam cię, że rozstaliśmy się z naprawdę dobrego powodu – kontynuuję. – Więc odpuść sobie te pieprzone interwencje i zajmij się swoim życiem, zamiast wchodzić z butami w moje.
Być może nie powinienem się tak zwracać do kobiety, która wydała mnie na świat, ale nie starczyło mi już do niej cierpliwości. Mam dość słuchania, jak obwinia mnie o wszystko, wychwalając moją małżonkę pod niebiosa, choć jako matka powinna stanąć po mojej stronie, zwłaszcza po tym, co mnie spotkało.
– Zagalopowałeś się, synu – mówi niezadowolona, zaciskając usta w wąską kreskę. – Nic dziwnego, że ta biedna dziewczyna cię zostawiła – oznajmia, a jej twarz nie drga nawet przez sekundę, gdy wbija mi nóż w plecy.
– Powinnaś już iść. – Wskazuję dłonią w stronę drzwi, ignorując jej wypowiedź sprzed chwili. Patrzy na mnie nadąsana, poprawiając jedwabną apaszkę przewiązaną na szyi.
– Wyrzucasz mnie, Tucker? – Jej cienka brew wędruje ku górze.
– Kulturalnie sugeruję, że nadszedł czas na twój powrót do domu – mamroczę z ironią.
– Masz tupet, dziecko. – Kręci niezadowolona głową i kroczy w stronę drzwi, a stukot jej obcasów rozchodzi się po pomieszczeniu.
– Coś musiałem po tobie odziedziczyć, prawda?
Wychodzi, nie zaszczycając mnie już żadnym niewybrednym komentarzem, co niesamowicie mnie cieszy. Głośno wzdycham i kieruję się prosto do gabinetu, w którym zostawiłem szklankę z alkoholem. Opróżniam ją jednym haustem i wracam do kuchni, by ponownie ją napełnić. Gorzki smak drogiej szkockiej koi moje zszargane nerwy, choć ulga jest jedynie chwilowa. Mam przeczucie, że matka nie poprzestanie w walce o mój powrót do żony i ta nieznośna perspektywa zupełnie mi się nie podoba.
W piątkowy poranek budzę się z myślą, że tego dnia nie pozwolę nikomu i niczemu wyprowadzić się z równowagi. Ostatnie miesiące były wyjątkowo gówniane, a ja naprawdę mam dość ciągłego użalania się nad sobą i pełnych współczucia spojrzeń, którymi obdarzają mnie wszyscy wokół. Nadszedł czas, bym oddzielił swoje dotychczasowe życie grubą kreską i zaczął funkcjonować w nowych realiach, nie patrząc wstecz.
Siedzę za biurkiem, sącząc drugą tego dnia kawę, i nanoszę poprawki do umów, które podrzucił mi wczoraj Brandon. Jak zwykle zmienił niektóre z warunków na ostatnią chwilę, nie racząc mnie o tym poinformować, przez co muszę zajmować się nimi po raz drugi, podczas gdy on dorabia się na horrendalnie wysokich prowizjach. Poprawiam palcem oprawki okularów, które osunęły mi się na nosie, po czym wbijam wzrok w ekran. Szybko odrywa mnie od niego pukanie do drzwi, a następnie dźwięk naciskanej klamki. Unoszę głowę i napotykam spojrzenie mojego przyjaciela, który zajmuje miejsce na fotelu naprzeciwko mojego biurka z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy.
– Co tam, stary? – pyta, wygładzając poły swojej beżowej marynarki.
– Naprawdę, Clark? – Unoszę brew. – Przyszedłeś zapytać, jak mija mi dzień?
– To zabronione?
– To podejrzane – odpowiadam, patrząc na niego z rezerwą.
– Po prostu chciałem porozmawiać z kimś, kogo mózg nie zamienił się w hormonalną papkę – wyznaje na jednym wydechu, a ja parskam śmiechem, widząc strapioną minę mojego kumpla.
– Naomi daje ci w kość? – pytam rozbawiony jego cierpieniem.
– Kurwa, Tuck, mam wrażenie, że ta kobieta chce mnie wykończyć. – Wzdryga się. – W jednej chwili rzuca się na mnie jak wygłodniałe zwierzę, a w drugiej każe mi spać na kanapie, bo przeszkadza jej sposób, w jaki oddycham.
– Nie może być aż tak źle – rzucam, nie potrafiąc pohamować cisnącego mi się na usta drwiącego uśmiechu.
– Poczekaj, jeszcze nie skończyłem – oświadcza. – Więc położyłem się na tej pierdolonej sofie, a ona zamknęła się zrozpaczona w łazience, by przepłakać pół godziny, po czym zarzuciła mi, że przestałem ją kochać. Zupełnie jakby sama pięć minut wcześniej nie wyrzuciła mnie z sypialni – mówi sfrustrowany, przeczesując swoje ciemne blond włosy dłonią. – Jeszcze kilka tygodni i wszystko wróci do normy – mamrocze sam do siebie, jakby próbował się pocieszyć.
– Do normy? – prycham kpiąco. – To szaleństwo jest twoją nową normalnością – oznajmiam z powagą. – A w momencie, w którym na świecie pojawi się mała Clark, będzie tylko gorzej.
Ku mojemu zaskoczeniu, Sean wcale nie wygląda na przerażonego. Wręcz przeciwnie, kiedy wspominam o jego córce, na twarzy pojawia mu się szeroki uśmiech, a oczy zaczynają błyszczeć z ekscytacji. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że Sean Clark będzie się cieszył na wieść o rodzicielstwie, osobiście opłaciłbym mu wizytę u psychiatry. Ale teraz z pełną świadomością mogę stwierdzić, że ten szczęśliwy skurwysyn siedzący naprzeciwko mnie, będzie naprawdę niezłym ojcem i mimo licznych obaw wiem, że on i Naomi dadzą temu dzieciakowi wszystko, co mają do zaoferowania. Nawet jeśli po drodze nabawią go kilku traum.
– Jestem na to gotowy, Tuck, naprawdę – oznajmia pewnie. – Nie mogę się doczekać, aż w końcu ją zobaczę, stary. – Jego oczy niemal lśnią, gdy mówi o swojej córce, co sprawia, choć nie zamierzam się do tego przyznać, że rośnie mi serce.
– Cieszę się twoim szczęściem, Clark – mówię szczerze.
Przyjaciel posyła mi w odpowiedzi uśmiech, ale jeszcze przez moment przygląda mi się uważnie, jakby usilnie coś analizował. Czuję na sobie jego badawcze spojrzenie i odliczam sekundy do momentu, w którym zabierze głos. Już teraz jestem w stanie praktycznie usłyszeć jego myśli, więc to, że zaraz coś powie, jest nieuniknione.
– Wiesz, że ty także masz jeszcze na to szansę, prawda?
– Moja szansa wygasła lata temu – rzucam beznamiętnie, biorąc łyk już zimnej kawy.
– Skończ pieprzyć, stary – wtrąca ostro. – To, że ta suka zmarnowała ci kilka lat życia, nie oznacza, że wraz z jej odejściem całkowicie się ono skończyło. Właściwie mam wrażenie, że zrobiła ci przysługę – kontynuuje.
– W jaki sposób? – Unoszę pytająco brew, patrząc na niego jak na idiotę.
– Nie widzisz tego? – Teraz to on mierzy mnie wzrokiem. – Masz dopiero trzydzieści jeden lat, świetną pracę, własny apartament w centrum i drogi wóz. Jesteś wszystkim, czego pragną kobiety, Ashford – oświadcza mój przyjaciel. – Nie wspominając już o ckliwej historii rozwodowej, która rozłoży na łopatki każdą niunię.
– Nie wiem, Sean, mam wrażenie, że jestem już na to za stary.
– Żartujesz, tak? – prycha pod nosem. – Twoje życie zaczyna się dopiero teraz. Ty i Savannah zaczęliście spotykać się tak wcześnie, że ominąłeś wszystkie najlepsze etapy dorosłości, Tuck i w końcu nadszedł czas, aby to zmienić. Zaszalej, zrób coś głupiego, umów się na randkę albo poderwij kogoś w barze i zafunduj sobie przygodę na jedną noc – wymienia kolejne przykłady niczym ekspert do spraw szaleństwa, którym faktycznie jeszcze do niedawna mógł się nazywać. – Czas poznać smak dobrej zabawy.
Nie wierzę, że to robię, ale naprawdę zaczynam rozważać jego słowa. Mówi do mnie z przekonaniem, przez co ogarnia mnie przeświadczenie, że Clark może mieć rację. Związałem się z Sav jeszcze w liceum i od tamtej pory byliśmy nierozłączni, więc wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia ograniczają się do niej. Nie pamiętam już, jak to jest umawiać się z innymi kobietami, nie mówiąc już o czymś więcej, co niesamowicie mnie dołuje. I mojego kutasa, bo na samą myśl o jakimkolwiek zbliżeniu z kobietą ten przypomina mi o swoim istnieniu.
Może rzeczywiście przyszedł czas, by nadrobić młodzieńcze zaległości?
– Myślisz, że ktoś się ze mną umówi?
– Nie znam laski, która nie poleciałaby na dzianego prawnika – stwierdza rozbawiony, chwilę później zanosząc się śmiechem. – W dodatku jesteś dość atrakcyjny. Cóż, oczywiście nie tak jak ja, ale wyglądasz całkiem nieźle, Tuck – dodaje, a ja przewracam oczami w reakcji na jego próżny komentarz. – Przemyśl to, stary. Jeśli będziesz potrzebować rady, wiesz gdzie mnie szukać. – Mruga do mnie porozumiewawczo.
– W stercie brudnych pieluch i smoczków? – drwię.
– Bardzo zabawne – mamrocze niezadowolony. – Do boju, Ashford. Żeńska populacja Nowego Jorku już na ciebie czeka – rzuca, po czym wychodzi, zostawiając mnie samego w gabinecie.
Już do końca dnia nie potrafię się na niczym skupić, bo stale odtwarzam w myślach słowa Clarka. Podoba mi się wizja czekających na mnie przygód, którą przede mną roztoczył, i z każdą godziną coraz bardziej przekonuję się do tego, by zaryzykować i po raz pierwszy w życiu pozwolić sobie zaszaleć. W końcu, po piętnastu latach, nastał moment, w którym nic nie muszę, a wszystko mogę i choć zaskakuję tym samego siebie, zamierzam go wykorzystać tak dobrze, jak tylko potrafię.
Joy
Wstawiam goździki do wazonu i zaciągam się ich delikatnym zapachem, po czym przestawiam kilka gałązek w taki sposób, by każdy kwiatek prezentował się tak samo dobrze. Rzadko pozwalam sobie na to, by udekorować mieszkanie świeżym bukietem, bo choć uwielbiam, gdy elementy natury wypełniają pomieszczenie, to kupowanie kwiatów dla samej siebie, w dodatku bez okazji, nie należy do priorytetowych wydatków.
Od rana czuję jednak, że ten dzień jest wyjątkowy i postanawiam w to uwierzyć, a zakup różowych goździków stanowi dodatkowe potwierdzenie mojego świetnego nastroju. Być może to kwestia wpływającej na konto wypłaty, a może tego, że wstałam z łóżka prawą nogą. Nieważne. Cokolwiek to jest, wywołuje uśmiech na mojej twarzy i napędza mnie do działania bardziej niż zwykle, więc nie zamierzam się z tym wykłócać.
Zakładam słuchawki na uszy i poruszam się po kuchni w rytm muzyki, zabierając się za przygotowywanie obiadu. Lubię gotować i uważam to niemal za terapeutyczne zajęcie. Z jakiegoś powodu relaksuje mnie krojenie składników w idealnie równe kawałki czy dobieranie dodatków w taki sposób, by współgrały ze sobą nie tylko smakowo, ale też wizualnie. Poza tym zwracam dużą uwagę na to, co jem, i dbam, by odżywiać się na tyle zdrowo, na ile pozwala mi czas, więc często zamykam się w kuchni, gotując, by nie musieć potem zapychać się w pośpiechu fastfoodami na wynos.
Podśpiewuję pod nosem, mieszając ze sobą w misce składniki, kiedy czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Niemal podskakuję w miejscu zaskoczona tą niespodziewaną interakcją, ale od razu uspokajam się na widok taty. Wyciągam jedną słuchawkę i odwracam się w jego stronę.
– Mówiłeś coś? – rzucam, gdy już nie dudni mi w uszach muzyka.
– Pytałem, czy mam szansę załapać się na obiad? – mówi, wsuwając palec do miski, za co obrywa ode mnie drewnianą łyżką w dłoń. – Co jemy?
– Burgery – odpieram i wracam do gotowania.
– Pysznie – mówi pod nosem, zacierając dłonie z ekscytacji. – Poproszę dwa.
– Wegańskie – dodaję szybko.
– W zasadzie nie jestem aż tak głodny. Jeden wystarczy.
Wybucham śmiechem, patrząc na naburmuszoną minę mojego ojca. Nawet nie kryje się z tym, że nie znosi mojej zdrowej kuchni, ale mam gdzieś jego narzekania. Przez całe życie odżywiał się fatalnie, bo choć w domu zawsze czekał na niego pożywny obiad, to podczas długich zmian na komisariacie zapychał się niezliczoną liczbą pączków i hot dogów, jak każdy prawdziwy nowojorski policjant.
– Ciesz się, że nie zamieniłam bułki na liść sałaty – zauważam, celując w niego palcem.
– Wydziedziczyłbym cię, gdybyś to zrobiła – oświadcza z całkowitą powagą. – To byłaby profanacja.
– Zawsze możesz zacząć gotować sobie sam, tato.
– Jesteś przerażająco podobna do swojej matki – wyznaje, patrząc na mnie z łagodnym uśmiechem. – Zawsze wiesz, co powiedzieć, żebym przyznał ci rację. Wy, kobiety, bywacie nieprawdopodobnie przebiegłe. Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby na świecie żyli tylko mężczyźni – kontynuuje swój wywód.
– Przez pierwsze pięć minut – prycham pod nosem. – Potem któryś z was spróbowałby uruchomić pralkę, wywołując przy tym trzecią wojnę światową.
– Wierna kopia Jane – mamrocze do siebie, przywołując imię mojej mamy.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam jej zbyt dobrze, bo odeszła, gdy miałam zaledwie pięć lat, więc większość dzieciństwa spędziłam tylko z ojcem. W mojej głowie zakorzeniło się kilka wspomnień, które odtwarzam za każdym razem, gdy ktoś o niej wspomina. Tato zawsze mówi, że odziedziczyłam po niej wszystko, co najlepsze, i chyba ma rację, bo gdy patrzę na zdjęcia mamy z młodości, czuję się tak, jakbym przeglądała się w lustrze. Za każdym razem, gdy nazywa mnie jej małą kopią, robi mi się niezwykle miło, bo Jane Bailey była nie tylko piękną, ale też niesamowicie ciepłą i dobrą kobietą, więc nie mam nic przeciwko temu porównaniu, a wręcz traktuję je jak komplement.
Znam mamę głównie z opowieści, ale pamiętam ostatnie miesiące przed jej śmiercią. Nigdy nie dawała po sobie poznać, jak wykańcza ją choroba, a przynajmniej doskonale się przede mną maskowała. Nie odpuszczała, nawet gdy wymyślałam wyjątkowo męczące zabawy, na które ona nie miała już siły. Zawsze dawała z siebie wszystko, poświęcając mi i tacie ostatnie pokłady energii, które posiadała. Nawet w dzień, w którym nowotwór postanowił ją nam odebrać, miała uśmiech na ustach.
– Nakryję do stołu – oświadcza tata z westchnieniem, gdy dochodzi do niego, że nie wygra ze mną tej wojny i jeśli chce cokolwiek zjeść, musi zadowolić się wegańską wersją swojego ulubionego fast fooda.
– Dobra decyzja.
Przestaje marudzić, gdy bierze pierwszy kęs burgera, który według mnie smakuje naprawdę dobrze. Ojciec jest jednak zbyt uparty, by przyznać się do błędu, więc je w milczeniu. Celowo pytam, co sądzi o moim dzisiejszym popisie kulinarnym, ale w odpowiedzi mamrocze coś pod nosem, a następnie zmienia temat, myśląc, że tego nie zauważam. Prowadzimy nasze zwyczajowe rozmowy, kończąc posiłek, po czym gramy w papier, kamień, nożyce, żeby wybrać, kto z nas posprząta po obiedzie, i jak zawsze pada na mojego tatę.
Chociaż od wypadku minęły już ponad trzy miesiące, ojciec przebywa na zwolnieniu lekarskim. W ranę wdało się zakażenie, przez co musiał wrócić na jakiś czas do szpitala, a jego kontuzja ciągnie się od ponad trzynastu tygodni. Nieustannie martwię się o jego zdrowie, ale nie ukrywam, że chciałabym, by wrócił już do pracy, bo jego towarzystwo momentami zaczyna działać mi na nerwy.
W przeciwieństwie do taty ja muszę pracować, dlatego zaraz po obiedzie pakuję swój strój sportowy i matę do ćwiczeń, a także mój barmański uniform i kolację na wynos. Nie będę miała wystarczająco czasu, by wrócić do mieszkania między zajęciami a zmianą w Corner’s, więc wychodząc, niosę ze sobą dwie załadowane do pełna torby.
Zazwyczaj prowadzę zajęcia przed południem, ale postanowiłam zrobić wyjątek dla mojej najnowszej podopiecznej. Podczas jednej z rozmów przyznałam się przed Seanem, że w wolnych chwilach pracuję w studiu jogi, a on praktycznie błagał, żebym zorganizowała ćwiczenia dla kobiet w ciąży, które pozwoliłyby Naomi odciążyć bolące stawy. Nie udało mi się przekonać szefowej do utworzenia w grafiku grupowych zajęć dla ciężarnych, ale dwa razy w tygodniu spotykamy się na indywidualne lekcje na sali.
Pojawiam się w studiu kilkanaście minut przed umówioną godziną, więc szybko wskakuję w różowe legginsy i krótki top w tym samym kolorze, po czym wykorzystuję pozostały czas na rozciąganie. Lata ćwiczeń spowodowały, że jestem w naprawdę dobrej formie, więc gdy staję przed ścianą z luster, podoba mi się moje odbicie. Moje ciało jest zdolne do wykonania skomplikowanych pozycji i cieszy mnie fakt, że udało mi się samodzielnie wypracować taką sprawność fizyczną.
– Przepraszam za spóźnienie – dyszy Naomi, wchodząc na salę ubrana w krótkie, obciskające spodenki i koszulkę na szelkach. Jej ciążowy brzuch urósł sporo w ciągu ostatnich tygodni i w końcu można zauważyć, że spodziewa się dziecka. Mimo swojego stanu Woods nie przestała ubierać się wyzywająco, a nawet mam wrażenie, że prezentuje się jeszcze odważniej, podkreślając swoją nową, kształtną figurę. – Nie mogłam się wcisnąć w te pieprzone spodenki – marudzi, podskakując w miejscu, by ułatwić sobie podciągnięcie materiału krótkich getrów.
– Może powinnaś kupić je w większym rozmiarze? – sugeruję, od razu żałując swoich słów, gdy czuję na sobie mordercze spojrzenie dziewczyny.
– To. Jest. Mój. Rozmiar – cedzi przez zęby, nie kryjąc niezadowolenia.
– Skoro tak twierdzisz – rzucam łagodnie, próbując powstrzymać się przed parsknięciem
To, jak Naomi zawzięcie upiera się na noszenie ubrań w rozmiarze XS, jest niedorzeczne, ale dyskutowanie z nią na ten temat nie ma żadnego sensu. Nie kupi większych spodni, nawet jeśli te, które ma, pękną jej na tyłku. Sean wielokrotnie żalił się, że z każdym kolejnym tygodniem ciąży Woods staje się coraz bardziej nieznośna, więc odpuszczam, nie chcąc denerwować jej bardziej, niż to konieczne.
– Zaczynamy? – pytam z uśmiechem na ustach.
– Musimy, Joy? – marudzi. – Nie możemy po prostu poleżeć na tych ogromnych piłkach przez godzinę?
– Nie. – Wzruszam ramionami. – Rusz się, Naomi. Clark wyraźnie podkreślił, że mam zmęczyć ciebie i małą.
– Głupi fiut – mamrocze, nawet nie kryjąc rozdrażnienia. – Już ja go, kurwa, zmęczę. Obiecaj, że będziesz budziła tatusia każdej nocy, kochanie – mówi do brzucha, całkowicie zmieniając ton, a ja śmieję się pod nosem w reakcji na jej zachowanie.
Ta dwójka jest niemożliwa.
Cóż, ta trójka.
Naomi próbuje przeciągnąć mnie na swoją stronę jeszcze przez kilka minut, ale ja jej na to nie pozwalam. Zawsze wzbrania się przed ćwiczeniami na początku zajęć, ale ostatecznie kończy je zadowolona, dziękując mi za ulgę, którą przynoszę dla jej kręgosłupa. Kilka chwil później klęczy na macie, wykonując moje polecenia, i psioczy już tylko co trzy pozycje, co stanowi spory progres.
Nie daję się jej ograć, ale w nagrodę za zmianę podejścia przynoszę dwie gumowe piłki i przez ostatnie minuty pozwalam jej po prostu leżeć na plecach, bujając się w przód i w tył. Robię to samo, kładąc się obok dziewczyny i każę jej kontrolować oddech, co pomaga zrelaksować się po treningu.
– Kiedy przejdziesz do ataku, Joy? – pyta, podnosząc się z moją pomocą do pozycji siedzącej. Jedną dłonią wspiera się o piłkę, a drugą trzyma się za brzuch i wpatruje się we mnie intensywnym spojrzeniem.
– Na ciebie? – Marszczę brwi. – Raczej nigdy. Nawet w ciąży skopałabyś mi tyłek – żartuję, na co ona odpowiada chichotem.
– Na Tuckera – wzdycha głośno.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. – Brnę w kłamstwo, choć ona nie wydaje się wierzyć w moje marne próby ominięcia tematu.
– Nie wciskaj mi kitu – mówi, nie spuszczając ze mnie wzroku nawet na moment. – Facet, który podoba ci się od lat, w końcu jest wolny, a ty nic z tym nie robisz. Gdybym była na twoim miejscu, już dawno bym się na niego rzuciła.
– Nigdy nie mówiłam, że jestem nim zainteresowana – mamroczę, a moją twarz zalewa rumieniec, który nie ma nic wspólnego z odbytym treningiem.
– Bo nie musiałaś, widać to po tobie na kilometr – oświadcza. – Zauważyłam to pierwszego wieczoru w Corner’s, a nie znałam wtedy ani ciebie, ani jego. Jesteś w niego wpatrzona jak w obrazek.
– A jednak Tucker nigdy tego nie dostrzegł.
– Bo wzrok przysłaniała mu nadęta, blond suka – odpiera natychmiastowo. – Ale już jej nie ma, Joy, więc nadszedł czas, żebyś to ty pojawiła się mu przed oczami.
– Nawet się nie rozwiódł, Naomi – tłumaczę. – Nie mogę tak po prostu podejść i poprosić o szansę.
– Owszem, nie możesz – wchodzi mi w słowo. – Bo my, kobiety, nie musimy o nic prosić. Porozmawiasz z nim i oznajmisz, że jeśli będzie miał wystarczająco dużo szczęścia, pozwolisz mu się ze sobą umówić.
Pewność siebie Naomi Woods jest godna podziwu. Nie znam drugiej kobiety, która byłaby tak świadoma swoich zalet. Nie musi robić nic, by faceci rzucali się do jej stóp, i czasem odnoszę wrażenie, że im mniej jest zainteresowana, tym więcej męskiej uwagi otrzymuje. Chciałabym mieć choć kilka procent jej śmiałości, ale jesteśmy kompletnie różne i nie potrafiłabym nawet przez moment stosować jej sztuczek, a ten styl seksownej kusicielki zupełnie do mnie nie pasuje.
– Ja tak nie działam, Naomi – wzdycham.
– Jeszcze – przerywa mi ponownie. – Więcej odwagi.
– Sama nie wiem… – zaczynam, próbując zebrać myśli. – Minęły dopiero trzy miesiące, odkąd jest sam. To stanowczo za wcześnie, bym mogła wykonać jakiś krok.
– Chryste, Joy. – Przewraca oczami. – Trzy miesiące to cała wieczność. Znałam się z Seanem niewiele dłużej, zanim… Cóż, to chyba nie jest najlepszy przykład. – Śmieje się sama do siebie. – Posłuchaj mnie teraz uważnie. W końcu nadarza się okazja, by zdobyć mężczyznę, do którego ślinisz się od lat, więc przestań chować głowę w piasek i zawalcz o swoje.
Milczę, odtwarzając słowa Rudej, która jednocześnie mnie zaintrygowała i zmotywowała do działania. Nieśmiała, pełna obaw część mnie krzyczy: STOP, ale ta nowo pobudzona, ciekawa strona przeważa szalę, podpowiadając, że Naomi Woods może mieć trochę racji.
– Nie ciekawi cię, czy Tucker naprawdę jest tak wspaniały, jak ci się wydaje? – kontynuuje. – Co, jeśli spędziłaś lata na idealizowaniu go, marnując czas, a on okaże się dla ciebie absolutnie nieodpowiedni?
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – mamroczę zażenowana.
– Od tego masz mnie – oznajmia, podnosząc się z trudem z piłki. – Za bardzo to analizujesz, Joy. Po prostu odpuść i zaryzykuj. W najlepszym wypadku skończysz z fantastycznym mężczyzną, a w najgorszym czeka cię kilka tygodni dobrej zabawy – rzuca, mrugając do mnie sugestywnie. – A Tuck jest naprawdę świetnym facetem, który zasługuje na coś wyjątkowego.
– Nie sądziłam, że jesteś taką ekspertką od relacji – żartuję, kiedy kierujemy się do wyjścia z sali.
– Jestem ekspertką od wszystkiego – oświadcza dumnie. – Dziękuję za trening, Joy – mówi, posyłając mi delikatny uśmiech. – Widzimy się we wtorek na kolejnym?
– Oczywiście, przygotuj się na porządny wycisk – droczę cię.
– Jak na kogoś tak słodkiego, czerpiesz chorą satysfakcję z dręczenia innych – burczy pod nosem.
– Do zobaczenia, Naomi – śmieję się, znikając w szatni dla pracowników.
Mam mniej niż pół godziny, by pojawić się w barze, więc biorę szybki prysznic, starając się nie zmoczyć związanych w wysoki kucyk włosów, po czym zmieniam sportowy komplet na jasne dżinsy i kremowy sweter w czerwone serduszka. Opatulam się grubą kurtką, wsuwam stopy w adidasy, po czym szybkim krokiem ruszam w kierunku mojego drugiego miejsca pracy. Chłodne marcowe powietrze muska moje zmarznięte policzki i choć owijam się szczelniej szalikiem, przekraczam próg Corner’s z zaczerwienioną od zimna twarzą.
Szybko naciągam na siebie pracowniczy uniform, po czym dołączam do stojącego za barem Owena, który obsługuje już pierwszych klientów. Witam się z nim, trącając go łokciem, na co on odpowiada mi uśmiechem i przygotowuje w tym czasie kolorowego drinka. Ja także zabieram się do pracy, bo mimo wczesnej pory kolejka do baru jest już dość spora. Nalewam kolejne piwa, biegając w przerwach między kuchnią a salą i przynosząc klientom zamówione porcje skrzydełek.
Przed dziewiątą mam zamiar zrobić sobie przerwę, korzystając z tego, że wszystkie stoliki zostały już obsłużone, ale rezygnuję z tego pomysłu, gdy próg Corner’s przekracza jak zwykle wyglądający cholernie dobrze Tucker Ashford.
Na moment tracę oddech, gdy patrzę, jak zbliża się w moim kierunku ubrany w ciemne, garniturowe spodnie i jasną koszulę opinającą się mu na ramionach w najlepszy możliwy sposób. Jego jasnobrązowe włosy są zaczesane do tyłu, ale kilka niesfornych kosmyków opada mu na czoło, dodając niemal chłopięcego uroku. Zaskakuje mnie, bo zajmuje miejsce na barowym stołku naprzeciwko, a nie przy swoim zwyczajowym stoliku w rogu sali. Szybko orientuję się, że nikt z jego przyjaciół się nie zjawi, a on przyszedł tu dziś sam.
– Hej, Tuck – rzucam nienaturalnie wysokim głosem, co nie umyka uwadze Owena, który parska śmiechem, stojąc obok mnie. Posyłam mu mordercze spojrzenie, a on zdaje się rozumieć moją aluzję i przestaje podsłuchiwać, odsuwając się na bezpieczną odległość. – Życzysz sobie to, co zwykle? – pytam, chwytając w rękę pusty kufel, i nie czekam na jego odpowiedź, tylko napełniam go po brzegi piwem i podaję mężczyźnie. – Duże i chłodne – mówię. – Dokładnie tak, jak lubisz.
– Jakim cudem tak dobrze mnie znasz?
Szaleję na twoim punkcie od lat – myślę, ale nie pozwalam, by te słowa opuściły moje usta. Nie wiem, czy wypowiedziałabym je na głos, nawet gdyby zostało mi kilka minut życia, a ja miałabym pewność, że nie weźmie mnie za wariatkę. Wolę zatrzymać swój sekret w tajemnicy w strachu przed jego reakcją.
– To moja praca. – Wzruszam ramionami. – A ty zawsze zamawiasz to samo – chichoczę, nawet nie wiedząc, dlaczego to robię.
– Jestem dość nudny, co?
– Może odrobinę przewidywalny – rzucam z rozbawieniem, obserwując, jak jego twarz pochmurnieje w reakcji. – Wszystko w porządku? – Odruchowo wyciągam dłoń, by chwycić jego rękę w geście pocieszenia, ale na szczęście powstrzymuję się przed tym resztkami zdrowego rozsądku.
– Nie mam zielonego pojęcia, Joy. – Wypuszcza z siebie głośne westchnienie. – Sądziłem, że pogodziłem się już z tym pieprzonym rozwodem, ale wciąż czuję się tak, jakbym nie potrafił ruszyć naprzód. Savannah zrobiła to jeszcze przed rozstaniem, a ja z niewiadomego powodu czuję się winny na samą myśl o spotkaniu z inną kobietą.
Tucker nie przypomina siebie, gdy w jego oczach widnieje smutek, a usta są zaciśnięte w wąską linię. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam go z uśmiechem na twarzy i brak tego widoku ściska mnie za serce. Nie znoszę tej oziębłej jędzy za to, jak go skrzywdziła, i choć nie znam go tak dobrze, jak bym tego chciała, pragnę zrobić wszystko, by szatyn odzyskał swój dawny optymizm.
– Nie zasługiwała na ciebie – mówię cicho, nieśmiało unosząc wzrok, by na niego spojrzeć. – Savannah – wyjaśniam. – Byłeś dla niej za dobry, Tuck, i jeśli nie potrafiła tego docenić, to może powinieneś znaleźć kogoś, kto to zrobi.
Na przykład mnie.
– Naprawdę tak uważasz? – pyta, a przez jego twarz przemyka błysk zaintrygowania.
– Oczywiście. – Posyłam mu delikatny uśmiech, na co kąciki jego ust odrobinę drgają ku górze. – Daj sobie szansę – sugeruję w nadziei, że załapie tę śmiałą jak na mnie aluzję i wyjdzie z inicjatywą.
– Nie spotykałem się z nikim, odkąd poznałem Sav – wyznaje. – Przez piętnaście lat nie byłem na randce z inną kobietą, Joy. Co, jeśli będę w tym beznadziejny?
– Wątpię – mówię bardziej do siebie niż do niego. – To jak jazda na rowerze. – Silę się na żart. – Tego się nie zapomina.
– A więc postanowione – oświadcza, biorąc spory łyk piwa. – Umówię się z kimś. – Zawiesza wzrok na mojej twarzy, wpatrując się we mnie przez kilka długich sekund, a na jego ustach błądzi cień uśmiechu. – Joy?
– Tak? – Budząca się we mnie ekscytacja sprawia, że czuję trzepotanie w brzuchu na myśl o tym, co prawdopodobnie zaraz nastąpi.
Nie mogę w to uwierzyć.
Tucker Ashford zaraz się ze mną umówi.
– Polecisz mi jakąś aplikację randkową?
Cóż, nie tego się spodziewałam.
Tucker
O